Re: [Jezioro Gwiazd] Konwent

16
Pierwsza zasada teleportacji mówiła o tym, że nim dokona się magicznego przeniesienia, należy dokładnie opróżnić pęcherz. Druga, że niewskazane jest przenosić się pod wpływem alkoholu i środków odurzających. Mancinella złamał obydwie. Wychodząc z celnego wraz z gildyjnymi, niby przypadkiem, wyrzekając teatralne „Och, kurwa, ups" stłukł olbrzymi imbryk z porcelanowej zastawy pod oknem, przez co czekająca za drzwiami rozwora, zawezwana krótkim rozkazem i niepomna na jego wrzaski i złorzeczenia, zawlokła go prosto do rezydencji czarownika-specjalisty. Wysikać się nie zdążył, ale udało mu się ukradkiem wciągnąć w nozdrza nieco popiołu.
Z rozszerzającymi się źrenicami, popuszczając po udach i trzęsąc się jak dziad w febrze, stał w kręgu, pozwalając czarodziejowi robić swoje. Jego początkowa pewność i zdecydowanie w kwestii tego, by to właśnie translokacją dostać się na kontynent, pękała szybciej niż jego pęcherz. Kreślone przez specjalistę kręgi oraz ustawione na posadzce świecie miały w sobie niewiele z tych budzących grozę, które podejrzał w księgach swojej babki, ale i tak budziły w nim niepokój. Głównie za sprawą tych drobnych podobieństw, które się zgadzały, wskazując na wspólny rodowód tych dwóch odmian magii.
Poczuł mrowienie na skórze. Przez chwilę myślał, że to wywołane prochem formikaria, ale mylił się. Magia niczym zła faza pożerała go powoli i stopniowo, na kształt żyjących w głębokich lasach Kattok węży-duscieli. Mancinella chciał wrzasnąć, ale z jego ust wydobył się tylko cichy jęk. I coś na kształt ledwie słyszalnej modlitwy. Jedynej, na jaką potrafił się zdobyć, choć szczerej.

Bogowie, jeżeli istniejecie, odsuńcie ode mnie ten kielich, nie piję już więcej, bo się porzygam. Ale niech się dzieje wasza wola, nie moja, w sumie kto by mnie, kurwa, słuchał.

Zaraz potem zniknął. I czuł się wspaniale, przez jedną, krótką chwilę. Niestety, zaraz potem ktoś przeciął pępowinę.


Sram na wasze zbawienie! — Nagły skok w czasoprzestrzeni nie wywołał u niego gwałtownego wytrzeźwienia. Wręcz przeciwnie, wyrzut adrenaliny przyspieszył działanie narkotyku. Leżący w trawie, otoczony zewsząd tłumem Mancinella, którego wzrok nie zakomodował się jeszcze do otoczenia, tarzał się właśnie po ziemi, zanosząc histerycznym śmiechem i ubliżając bogom, zawstydzony poprzedzającym podróż przejawem religijności objawionym w panice. Wciąż na wpół oszołomiony podróżą i środkiem, skoczył na równe nogi, prostując się pośród oczekującej wokół rzeszy dusz. Podczas jedynego i niepowtarzalnego historycznego momentu, mającego wpisać się na karty historii jako pierwsze pojawienie się Mancinelli, enigmatycznej Nadziei Elfów, legendarnego Trzeciego. Niepomny jeszcze ciążącej na nim odpowiedzialności dziejowej, uderzył się w oba uda, zachwiał na piętach, wygiął się, wypinając pierś do przodu, a twarz unosząc ku niebu i wrzasnął ile sił w płucach:

To byłem ja, chuje! Ja, Mancinella! — Ocierając jedną ręką wyciekającą z przekrwionego oka łzę i zaraz potem ścigający się z nią czerwono-przezroczysty smark startujący z nosa, zorientował się, że coś jest nie tak.

Siemasz, Pochrustek — wychrypiał z suchością w ustach, rozumiejąc, gdzie właściwie się znalazł, rozpoznając pierwszą, w miarę znajomą twarz w tłumie. Nawet jeżeli ich znajomość ograniczała się do załatwiania nudnych, urzędniczych formalności związanych z wyprawą.
Tą samą, w której powodzenie zaczął właśnie mocno wątpić, patrząc na stojącą przed nim ciżbę i rodzaj wrażenia, jaki musiał na niej zrobić.

Re: [Jezioro Gwiazd] Konwent

17
Olinus był jak głaz, góra, która od wieków opiera się wiatrowi, wodzie i ogniowi. Choć zmienia się, dopasowuje, nadal stoi w tym samym miejscu. Był ciężkim człowiekiem, który nie obawiał się przeciwności losu. Czasem wątpił, ale za każdym razem stawał się jeszcze twardszy, jak stal hartowane nad ogniem schłodzona w zimnym oleju. Ciężkie doświadczenia, które spotkały go w jego długim życiu wykreowały go na elfa pewnego siebie, a w każdym zwątpieniu przychodziło rozwiązanie. Zawsze kierowała go miękka, delikatna jak aksamit dłoń Krin, która był nie tylko matką, która zapewnia ostoję bezpieczeństwa, ale również kochanką dającą miłość. Zawsze brnie w kierunku, który widział w swoich wizjach. Nic go nie zatrzyma. A może postać bogini w wizjach nigdy nie była jej prawdziwym obliczem, lecz obrazem niezłomnej dziewczyny, którą miał spotkać na konwencie w rocznicę Nocy Spadających Gwiazd. Nigdy nie potrafił jasno odczytać wizji. Nie były one przecież książką, w której każda myśl czy zdarzenie zaczyna się od nowego akapitu, a słowa układają się w sensowną całość. Ten niezwykły fantazmat, który był podsyłany mu przez pierwsze istoty, był największą nieodgadnioną. Rzadko jednak potrafił uprzedzić wydarzenia, które miały mieć miejsce. Choć niekiedy były bardziej wskazówkami na drodze, której nie odnalazłby bez ciepłych słów Krinn.

Nie mógł rozmyć iluzji, w której znaleźli się jego wyznawcy. Nie mógł jednak pozwolić, aby niechęć jeźdźca potężnego jelenia, zniszczył jego wizję. Trzeba było poprowadzić lud w stronę, w której mają szansę na odrodzenie i zrealizowanie wielkiego planu. Oparł swoje ciało na lasce. Westchnął. Musiał znów wykorzystać swoją charyzmę.

- Na wszystko jest czas. Niczego nie powinniśmy pośpieszać. Ogień w końcu gaśnie, kiedy zabraknie mu powietrza. Niewinna kropla w końcu spłynie po policzku. Rana zadana przez największego wroga w końcu zasklepi się i pozostanie jedynie blizna. Ona, my, mamy własne plany. Krinn nas prowadzi, ale nie jesteśmy od niej zależni. Nie uwiązała nas przy sobie jak uczynił to Sulon. Na wszystko przyjdzie czas. I bogini nadejdzie i połączy się z nami. Teraz musimy ruszać. Nie patrzcie za siebie. Szykujemy się do drogi! – rzekł głośno – Niedługo ruszamy się, a tutaj nikt jeszcze nie jest gotowy. Nie ma na co czekać. Chyba, że miejsce nad jeziorem jest waszym wymarzonym rajem. Ja znam miejsce o wiele lepsze.


- Do roboty, trzeba wszystko przygotować. –
zwrócił się do urzędnika i miał zamiar wrócić do swoich towarzyszy, żeby zobaczyć, ile udało im się uzbierać oraz wesprzeć resztę swoich braci i sióstr, kiedy pojawił się w niedaleko jakiś niezwykły jegomość. Chyba wariat. Niepoczytalny mag teleportujący się w przypadkowe miejsca. Przynajmniej tak zrozumiał na początku kapłan.


Spojrzał na leżącego na ziemi nieznajomego. Obserwował go przez chwilę niczym eksponat w muzeum. Bez żadnego precedensu szurnął go swoją masywną rzeźbioną laską. Jak worek ziemniaków. Tylko taki trochę bardziej niespokojny i nieprzewidywalny.

- Kim jesteś? – zapytał się, usłyszawszy, jak się przedstawia, a następnie wita się z urzędnikiem. Coś mu to wszystko podpowiadało, a po chwili stwierdził, że to jego pocieszyciel w trudnej chwili. Przecież to on organizował tą wyprawę, z której miał skorzystać lud z Fenistei. – To Ty…

W jego głosie nie było ani grama pewności.

Re: [Jezioro Gwiazd] Konwent

18
Osunąwszy się wisielczo na szyję jelenia w bezsilnej reakcji na protesty tłuszczy przeciwko pozostawieniu jej rzekomej boskości w tyle i w spokoju, elfka skwitowała popis oratorski kapłana ostentacyjnym wywaleniem języka oraz gromkim parsknięciem, którego pierwszorzędnie nie powstydziłby się najbardziej uprzykrzony, nieobyczajny bachor. Wykoncypowała go sobie może i jako nieszkodliwego czuba, ale nadal czuba, z każdym wytężeniem swych chyba niewyczerpanych zasobów pretensjonalnej retoryki oraz banalnych, demagogicznych metafor do kolejnej deklamacji utwierdzającego ją w przekonaniu o słuszności decyzji, by nie imać się jego towarzystwa ani chwili dłużej, niźli to było konieczne. Wychowano ją w takim samym poszanowaniu higieny psychicznej, co osobistej. Przez chwilę jeszcze myślała, kiedy zawoływał wszystkich tych biedaków do oddawania ich jakże niezliczonych kosztowności, że to wcale nie nawiedzony prorok, ino bardzo chytry i bardzo przebiegle korzystający ze swej krasy manipulator, jakich wielu było gotowych skorzystać na desperacji zbydlęciałego motłochu. Ale teraz już tak nie myślała. Teraz straciła całą nadzieję na szczyptę metody w tym szaleństwie.

Świat odpowiedział na jej wołanie o rozsądek. Powietrze najpierw zatrzeszczało niczym darty materiał, śmierdło, a potem zaskwierczało.

Marie miała szczęście, że zdążyła schować język w gębie wcześniej, bo na widok ciała, które nagle i znikąd wypadło na ziemię w nimbie magii Atwa wyrżnął imponującego dęba. Gdyby wcześniej nie leżała mu na szyi, wtedy leżałaby już za nim. Jeleń zaryczał, dając sążnistego susa naprzód i prawie przysiadając na zadzie, kiedy łuczniczka szarpnięciem ściągnęła wodze przytroczone pod pyskiem do kantara na jego łbie, siadłszy mu głęboko grzbiecie. Biedny starzec naoglądał się w życiu o jeden koniec świata oraz upadek gwiaździstych niebios za dużo, podejrzliwym okiem patrzył na wszystko, co zapachniało magią, a na huki lub wystrzały reagował jak sfatygowany wojaczką weteran bitew.

Prrr, Atwa, ho!

Przez łomot racic i własne brzydkie klątwy pod adresem byka Mariden nie słyszała, co się mówiło w ciasnym kręgu gapiów zaciśniętym wokół ciała, ale widziała, że ciało stanęło na własne nogi, trochę chwiejnie. Kiedy zeskoczyła na ziemię, żeby przytrzymać jelenia za tranzelkę i trochę dodać mu otuchy pogłaskaniem po nosie, usłyszała, jak przybysz się przedstawia, wyjąc chrapliwie niczym bażant. Mancinella. Rozpoznała to nazwisko od razu. Chyba całe Jezioro Gwiazd rozpoznało, wstrzymując na chwilę oddech. Także z powodu aromatycznej nuty amoniaku i strawionego alkoholu, która dopełzła do nozdrzy elfki, gdy stanęła pod wiatr.

Re: [Jezioro Gwiazd] Konwent

19
Mancinella stał jak zbaraniały przez dobrą chwilę, podczas gdy jego wzrok biegł i skakał, okrążając tłum i każdą postać z osobna. W końcu, poprawiając na sobie obsikane nogawice, trąc obcasem o obcas uwalanych Erolskim błotem butów, smarknął donośnie wyławiając z tłumu tych, których dostrzegł już wcześniej. Szlachetnego z oblicza blondyna w zdobionych sukniach. Dosiadającą straszliwego, fenistejskiego byka kobietę.
"Dobry, zła (a nawet wkurwiona) i brzydki" — pomyślał sobie, tknięty dziwnym skojarzeniem przełykając ślinę. I nie bez samokrytyki, gdyż świetnie zdawał sobie sprawę z tego jak prezentuje się na tle tej liczącej się tutaj dwójki. "Jak stara tarantula na tle rajskich ptaków" — dopowiedział mu w głowie jakiś głosik, zaskakująco obcy i znajomy jednocześnie. Jego obecność zdawała się zaburzać konstelację a jednak, w osobliwy sposób także i wpasowywać się w nią.

Byli trójką. Pasterzem ognia, ścigająca wiatr łowczynią i wiecznie płynącym z prądem przewoźnikiem. Mancinella pokręcił głową, dygocząc wydał przez półotwarte usta chrapliwy gwizd, patrząc wprost na kapłana, pełnego niedowierzania i niepewności, które do tej pory zdawały mu się w ogóle nie towarzyszyć. Ugodzonego i rozbrojonego prawdą oraz faktem, że stojąca przed nim nadzieja elfów nosi idiotyczne, źle skrojone i na domiar tego wszystkiego zaszczane spodnie. Że jest na wpół przytomna, rozczochrana, ledwie żywa i wygląda jak wyjęta z miejsca o którym nie śniło się uczonym w pismach i filozofom.

Ja. Jam to, nie chwaląc się, sprawił — odpowiedział mu, trąc kącik przekrwionego oka. Przez moment chciał się zaśmiać ale bał się, że z powodu drgawek potrzaska sobie szkliwo. W tym momencie, czuł się ni mniej ni więcej tak jakby świnia nasrała mu do czaszki. Starał sobie przypomnieć kiedy ostatnio czuł się równie fatalnie i doszedł do wniosku, że to musiało być jeszcze w Meriandos, kiedy to po wyjątkowo traumatycznej halucynacyjnej podróży obudził się na stole w miejskiej kostnicy, dotknięty wywołaną hajem amnezją a wciąż krążące w jego żyłach tarniny, prześladowały go wizją lewitującej, gadającej czaszki.

Poświęćmy chwilę i przełammy ten lód — powiedział w końcu, odnajdując w gębie, zazwyczaj za długi język. — By moje intencje były jasne. — Elf oblizał spierzchnięte wargi i rozejrzał się po tłumie. — Obserwowałem sobie to wasze spotkanie — podjął, mówiąc coraz głośniej. I wzdrygając się niemal natychmiast, jako że wydawało mu się, że gdzieś pośród tłumu dostrzega, ciemny koci kształt. — Obserwowałem, i zacząłem się poważnie zastanawiać. Zastanawiać co tu się właściwie dzieje. W tym, w tym... — Elf zawahał się na moment, szukając podpowiedzi w tłumie. I znajdując ją niemal od razu, w drugim rzędzie. — W tym burdelu.

Jego źrenice, dotychczas pulsujące i skurczone, eksplodowały w jednym momencie. Czując nagły skurcz w klatce piersiowej, omal nie stracił równowagi, przechylając się do tyłu. Jego serce przestało bić a zaczęło się trząść.

Potraficie liczyć?! — krzyknął, obracając się w tłumie. — Mamy problem, jeżeli potraficie!
Pomyliliście gwiazdy z ich odbiciem na powierzchni stawu! Skończyło się sranie w lesie!
— Podsumowywał przechadzając się w te i wewte w tłumie rodaków, którzy na jego widok usuwali mu się z drogi. Stan w jakim się znajdował oraz dolatująca od niego nuta zapachowa, znacząco ułatwiały tu sprawę.

Ledwie udało wam się zebrać w ciżbę a bierzecie się za ustalanie religii państwowej i już zdążyliście dojść do pieprzonej schizmy! Chcecie skończyć jak Braveran z Vieagry, prorok z bożej łaski, który nie uszedł pięciu kroków jak oskarżyli go o herezję i spalili przywiązanego do konara? Jak ta dziwka Orsula? Wiecie dlaczego przegrała? Bo ją, kurwa, zerżnęli! — Tłum cofał się coraz bardziej, gdy nakręcony Mancinella wymachiwał rękami co rusz wyrzucając je w powietrze przy wtórze sianej z ust spienionej śliny. — Ale nie szkodzi. Dam wam pociechę duchową. Ba, mogę nawet pokazać! — Kilka osób krzywiąc się, odwróciło głowy widząc jak nieobliczalny elf sięga do pasa. Jego dłoń zatrzymała się jednak na sakiewce. Sakiewce z której wyciągnął jedną wyspiarską koronę.

Oto jedyny bóg z którym musicie się w tym momencie liczyć! — przemówił prezentując pieniądz w wysoko podniesionej dłoni. — Zaprzedałem własną dupę, żeby móc zdobyć flotę! — Wypowiadane przez plantatora zdanie było o tyle zabawne w swojej dwuznaczności, że wyspiarska waluta z wizerunkiem statku, była zwykle nazywana w erolskim slangu "flotą". — Potem czcijcie sobie co chcecie, nawet zafajdaną bobrzą norę albo drewniane bałwany i pozłacane byki.

Nie nadaję się na przywódcę — odezwał się ponownie, po raz pierwszy od dłuższego czasu nie wydzierając się ani nie plując. — Ja — zaczął, dumnie jak na kogoś w jego stanie. — Do polityków się nie mieszam. To zwykłe pasożyty, a ja jestem uczciwy ścierwojad.

Ale jeżeli mam coś zdziałać... — podjął po chwili, zatrzymując wzrok na kobiecie wierzchem na rogatym bydlęciu od którego przez cały czas starał utrzymywać się możliwie jak największy dystans. — Musicie ogarnąć ten pierdolnik i zacząć w końcu współpracować. Tak jak przystało na jedną nację a nie zbieraninę proszalnych dziadów! — stwierdził celnie choć nie bez hipokryzji. — I zacząć sobie, kurwa, nie wiem, pomagać! A nie podpierdalać jeden drugiego i patrzyć na niego z wysoka, na tłum własnych ziomków, wypatrujących znaku biedaków, których jedynym grzechem jest to, że są przestraszeni i zagubieni! Co to za pieprzone porządki? U kogo je podpatrzyliście? U Wysokich? Zagiętych, tfu, kutasów, zadzierających nosa wypacykowanych obezjajców i nuworyszów? Ach wy... — Mancinella zapowietrzył się, klapnąwszy na ziemi. Minę miał nietęgą. Przez moment wyglądał tak jakby miał się zaraz rozbeczeć i porzygać jednocześnie.

Potrzebujecie się — stwierdził z wolna kiwając głową i wstając, spojrzawszy na pozostałą dwójkę. — A my potrzebujemy was. Waszego przewodnictwa i waszej obrony. Mogę załatwić transport, od tego tu jestem. Jestem zwyczajnym przewoźnikiem, zupełnie jak za dawnych lat. I nic się od tego czasu nie zmieniło, kto mnie pamięta ten wie. A teraz przepraszam na moment. Muszę się obmyć i zrobić pranie. Wykorzystajcie ten czas dobrze i dogadajcie się między sobą. A potem zacznijcie pakować. Czeka nas jeszcze droga do Heliar a dość już zmitrężyliśmy.

Z tymi słowami, ciągnąc za sobą wypchane dobytkiem, prochami i grzybami tobołki, ruszył powoli w kierunku brzegu jeziora, lekko utykając i pociągając nosem.

Re: [Jezioro Gwiazd] Konwent

20
Atwa zachrapał, głośno wciągając powietrze nadal unoszące niewidoczne, maleńkie cząsteczki magii rozpraszającej się dookoła po pojawieniu się Mancinelli niczym pijanego wróża, następnie syrenim rykiem podsumował donośną reprymendę, którą przewoźnik wychrypiał pod adresem wszystkich, a zwłaszcza dwójki spośród nich, zgromadzonych na wiecu. Jakby przytakując. Mariden przysięgłaby, że jeleń kątem mądrego oka posłał jej spojrzenie pełne rozżalenia, zmuszając łuczniczkę do zaperzenia się w obronie honoru, pomimo najbardziej upartych chęci, by zostawić psa — tudzież tamtą skandaliczną schizmę — gdzie leżał pogrzebany. Złowrogim szeptem przypomniała pupilowi, jak wielkie miał szczęście, że niepostępowy lud olch, brzóz, bukowin i miłości pod gołym niebem nie dogonił nigdy ludzkiej modły wałaszenia swych rumaków wierzchowych. A potem krzyknęła za oddalającym się powoli przedsiębiorcą.

Obszczekujecie nie to drzewo, Mancinella! Każdy tu żarł korzonki na zupie z kory i grzeszył strachem... Dlatego wiecie co, bando pogubionych biedaków? — krzyknęła głośniej, tym razem wszystkim. — Mancinella ma słuszność! — Młoda elfka oparła stopę o strzemię i jednym kocim susem znalazła się z powrotem w siodle, żeby lepiej widzieć wszystkie posmolone pyłem z traktów twarze dookoła siebie, łypiące wielkimi ślepiami, nadstawiające długich uszu. — Wiecie już, co jest do zdziałania. Przestańcie tedy nasłuchiwać z otwartymi gębami, wyzywać ludzi od boskich pociotów i zacznijcie zbierać, co wam zostało przy duchu, marsz bowiem będzie długi, do tego cholernie ciężki! Nie potrzebujecie nas, tylko ruszać stąd, psiakrew, póki żywi! Bo jeśli Mancinella dostarcza flotę, to wy wszyscy, co do jednego, wylądujecie jeszcze na tym waszym Archipelagu. Klnę się na czaplę, że tego dopilnuję! Ja wam to mówię, byle łuczniczka, Mariden z domu Isíriel! Nie, bo mnie poszczuła wyższa siła — bo się wyczołgałam rok temu piekłu z pyska, tak jak i wy!

Mamy dobry tydzień w plecy do Heliar, a potem tygodnie żeglugi! Jak się poszczęści. Każdy dzień spędzony tutaj na rzyciach, to przeżarty kolejny worek prowiantu i gęba zdarta na czczym pierdoleniu! Szykujcie się do drogi, albo zakładajcie z psim losem, ile wam jeszcze Keron będzie łaskawy, zanim znajdziecie własne dupska w karawanie niewolniczej do Urk-hun. Pakujcie manele. Tymczasem, my spróbujemy zapewnić dość jedzenia dla tych, którzy własnego nie mają, odziać tych zmarzniętych, chorych dowieźć żywymi do celu. Spróbujemy. Ruszać się tylko!

Powiedziałam, że mogę pomóc im, to pomogę — łuczniczka dodała ciszej, tylko dla uszu tych najbliżej sterczących, kilku elfów z Meriandos, kapłana oraz jednego urzędnika Mancinelli. Popatrzyła na rzekomego wysłańca Krinn i jej ton pełen ikry oraz impulsu nagle grobowo spoważniał. — Ale wypatroszę się, a nie dam podpisać krwią ojca waszego pierdolenia o posłudze jakiejś bogini kurew i syfilisu. Słyszeliście przewoźnika. Na miejscu możecie sobie czcić choćby drewniane buhaje, a pod wezwaniem gromadzić wszystkich bogobojnych idiotów świata. Z dala. Ode mnie. Teraz jednak mamy cały burdel bez kółek przewieźć przez pół kontynentu i to bez strat w jednostkach. Priorytety.

Mogę pomóc zapewnić prowiant. Skóry, futra — na otwartym morzu wieje i wilgoć włazi deskami, będą chorować. Być może nawet sprowadzić medyczkę, najlepszą na całym kontynencie. Kto wie. Niech nasz dzielny przewoźnik dopierze portki i trzeba będzie zasiąść do zaplanowania tego precedensu od kopyt po rogi... — Elfka trąciła czubkiem oficerki bladego jak anemik, rozglądającego się nerwowo po rozlazłych uchodźcach klakiera. — Ej, Pochrustek. Macie kuriera? Będę musiała rozesłać trochę korespondencji.

Re: [Jezioro Gwiazd] Konwent

21
Spojrzenie starszego elfa, którego twarz jakby nie muśnięta czasem, krążyło między dwójką najgłośniejszych przedstawicieli ich rasy. Uśmiechnął się. Był zadziwiony umiejętnością przekonywania upartych dziewuch, którą posiadał przewoźnik. Umysł kapłana był zbyt bardzo przepełniony jasnymi wizjami, wykreowanymi przez boginię w jego głowie. Za długo żył z ideą uratowania braci, aby mógł równie prosto mówić, jak ten trzeci w ich szeregach. Właśnie tego potrzebował- jasnego przekazu.

- Obyśmy nie mieli równie zmiennych wiatrów, jak twoje zdanie, bo będziemy płynąć nie tygodnie lecz lata – uśmiechnął się delikatnie. – Dobrze, że ustaliliśmy ten sam cel. Nie zabierajmy jednak naszym braciom tego co daje im nadzieję. Może pieniądze pozwolą rozwiązać wiele większość problemów, ale bez nich popadniemy w zupełną beznadzieję. Jak sami zauważyliście raczej nie jesteśmy ludem magnatów spod samych dworów kerońskich. Możemy mieć jednak wiarę i opatrzność. Nie marnujmy własnych zasobów. Nie zgadzacie się z moimi poglądami, ale możemy zjednoczyć się i wykorzystać wszystkie siły, aby pociągnąć ten lud ku archipelagowi. Ta różnica, która nas dzieli, niech stanie się podwaliną owocnej współpracy. Posiadamy różne dary. Na czas tej wędrówki stańmy się kompanami, wbrew naszym charakterom.

Mężczyzna wyciągnął rękę w stronę młodej elfki. Chciał w ten sposób otrzymać z jej strony potwierdzenie, że będą wspólnymi siłami opiekować się pozostałymi uchodźcami z Fenistei. Wiedział również, że przyjdzie jej to ciężko, bo zupełnie się różnią.

- Przygotujcie się do podróży. Pomóżcie zabrać dobytek i zakupcie prowiant. Zabierzcie również wszelkie zebrane zioła, medykamenty i zapasy, które zdołaliśmy uzbierać podczas ciężkiej zimy. Wiem, że nie jest tego dużo, ale wszystko jest teraz na wagę złota – zwrócił się do swoich towarzyszy. – Jak wrócicie wraz z Pochrustkiem z Meriandos zwróćcie się do mnie ze wszelkimi informacjami. Chciałbym wiedzieć ile udało się zdobyć. Ja udam się do najbardziej potrzebujących.
Spoiler:

Re: [Jezioro Gwiazd] Konwent

22
Wraz z wiatrem uleciało wiele, wiele słów. Część z nich zapisała się na zawsze na kratach historii, a cała reszta przebrzmiała i została zapomniana. Wśród deklamowań znalazło się jedno – rozkaz. Mariden, Olinus oraz Mancinella jednako brzmiącym głosem namawiali swe owce do marszu w stronę Heliar, wierząc w słuszność swoich osądów i w to, że właśnie tam czeka ich niepowtarzalna szansa na nowe, bezpieczne, niezależne istnienie. Hurma ostrouchów, wiedziona obietnicami, nie bez trudu przeszła przez zabłocone połacie Królestwa w stronę portu..

Banda przenosi się pod Heliar ( http://herbia-pbf.pl/viewtopic.php?f=17 ... 102#p25102 )
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”