Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

16
Mężobójczyni usiadła na swoim miejscu przy jednym z długich stołów, w kącie przy kamiennym filarze i przez chwilę przypatrywała się z udawanym zainteresowaniem roślinnym ornamentom rzeźbiarskim, jakie go pokrywały - wszystko po to, by jak najbardziej opóźnić moment spojrzenia na stół i na towarzystwo. Otrzymane od ksieni listy rzuciła gdzieś obok talerza, notując w pamięci, aby nie zapomnieć ich stąd później zabrać.

Płynące jeszcze niedawno po jej policzkach łzy zdążyły już wyschnąć i tylko zmęczony wzrok kobiety przesuwał się z obojętnością po mało interesującym wnętrzu refektarza i rzędzie równie nieciekawych twarzy mieszkanek klasztoru. Zawartość waz i talerzy także nie przedstawiała się fascynująco - nie po raz pierwszy Lainara z tęsknotą wspomniała szereg wspaniałych dań, jakie jadała, nim tutaj trafiła... Gęsty, pięknie czerwony jak królewskie szaty, przyprawiany wonnymi ziołami barszcz zamiast tej żałośnie szarej i wodnistej brei z grzybów. Wędzone w pachnącym dymie mięsa, a nie rozgotowana nieapetycznie ryba. Puszyste placki ze złotym, cudownie słodkim syropem. Pieczone jabłka z miodem, za którymi Jurgis zawsze tak przepadał... Aishele zatęskniła nagle za ich smakiem tak bardzo, że ohydna grzybowa żadną miarą nie chciała przejść jej przez gardło. Aby na chwilę przerwać te męczarnie kobieta postanowiła odezwać się do najbliżej siedzącej sąsiadki.

- Hm, nie wiesz, gdzie się podziała Maria Elena? - zagadała, wskazując wymownie na puste miejsce, zajmowane zwykle przez wieszczkę. - Nie widziałam jej dawno. Czyżby postanowiła nas opuścić wraz z odchodzącą zimą?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

17
- Może poszła po coś do wioski... - mruknęła niepewnie młoda kobieta o zmęczonej troskami twarzy, która zwykła podczas burzy padać bez przytomności na ziemię, trząść się i toczyć pianę z ust tak bardzo, że inne siostry zawsze wkładały jej coś do ust, by nie przegryzła swego języka. Mówiono, że została opętana lub pokarana przez bogów za jakieś przewiny swoje lub swoich rodziców, lecz ani złego ducha nie zdołano z jej ciała przepędzić, ani ona sama najwyraźniej nie odpokutowała jeszcze za grzechy, bo częstotliwość ataków wcale nie malała.

Dzwony za oknem biły - i tak, jak można się było spodziewać, dwanaście razy rozbrzmiał niski ich ton, ale... wcale nie przestały bić! Wszystkie szlachcianki i kapłanki, które - jak i Aishele - nie pałały miłością do grzybowej, zapewne liczyły wybijaną godzinę i w chwili trzynastego i czternastego uderzenia popatrzyły na siebie skołowane po to tylko, by przy piętnastym niektóre z nich wstały i podeszły zaniepokojone do okna. Podniósł się szum zaniepokojonych kobiecych głosów, a w chłodnej komnacie zakotłowało się od białych zakonnych habitów. Ktoś potrącił drobną Aishele tak, że zakręciło się jej w głowie i upadła na kamienną ścianę.

- Tam... - wbił się w jej umysł znajomy, syczący nieco głos, a wśród wirującego obrazu i mroczków w oczach pojawił się obraz zaśnieżonego, klasztornego ogrodu. - Furta!
Skądkolwiek nie pochodziłyby wizje, głos miał zapewne na myśli niewielkie, tylne wyjście z klasztoru, zimą niemal zastawione ułożonym drewnem, a w ciepłym okresie używane do wynoszenia nieczystości za teren klasztoru.

Zakonnice zaczęły w pośpiechu wybiegać z refektarza i nawet ksieni nie była w stanie ich powstrzymać - a może i sama pobiegła sprawdzić, co się dzieje? Tak czy inaczej, nikt nie przejął się niewielką mężobójczynią przytuloną do zimnych kamieni.
Gdzieś za oknami rozległy się gwałtowne, złowróżbne krzyki, które przerwał wysoki kobiecy wrzask, a potem, stopniowo, dzwony powoli przestawały bić.

Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

18
Mężobójczyni zawsze wierzyła ślepo swoim przeczuciom, nawet tym najbardziej irracjonalnym. Niespełna trzy lata temu pchnęło ją to właśnie do małżeńskiej zbrodni, usprawiedliwianej w myślach koniecznością ratowania własnego życia i miłości, a dziś... kto zgadnie, jak to się skończy? Czy cichy głos, rozbrzmiewający w najdalszej głębi umysłu, chce ocalić Aishele od mającej się tu niebawem odbyć rzezi, czy może znów omami ją i sprowadzi na manowce? Ona się nad tym nawet nie zastanawiała, nie dociekała źródeł i intencji tego głosu, po prostu uwierzyła - dlatego w ogólnym zamieszaniu prześlizgnęła się pomiędzy kamiennymi filarami i wymknęła się z refektarza, po czym wystraszona, z łomoczącym głośno sercem, pobiegła długim korytarzem ku wyjściu z klasztoru.

Nie rzuciła nawet ostatniego, pożegnalnego spojrzenia przez ramię, bo nie było komu. Niewiasty rozbiegły się jak spłoszone ptactwo, zresztą i tak nie było wśród nich żadnej, którą Aishele chciałaby złapać za rękę i szepnąć do niej: "chodź ze mną, uciekajmy, prędko!". Maria Elena, jedyna istota, którą Aishele darzyła jakimiś w miarę przychylnymi uczuciami - nieważne, czy było to współczucie, czy szacunek, czy współdzielona z nią wyższość, z jaką obie obłąkane spoglądały na resztę pensjonariuszek - i tak była przecież nieobecna. Czyżby szalona wieszczka okazała się najmądrzejsza z nich wszystkich, przewidziała to wszystko i uciekła bez słowa ostrzeżenia?

Dzwony powoli milkły, a krzyki narastały, ale Aishele i tak tego nie słyszała. Pędziła jak oszalała, co chwilę jednak przystając, przyciskając plecy do lodowatej ściany i nasłuchując. Bicie spłoszonego serca zagłuszało w jej uszach wszystkie inne odgłosy, zrywała się więc zaraz i biegła dalej.

Wreszcie dopadła do drzwi, za którymi wystarczyło już tylko przeskoczyć kilka brudnych kałuż topniejącego śniegu, przebrnąć przez ohydnie lodowate błoto, przesiąkające bezlitośnie przez trzewiki, nie poślizgnąć się na stercie zepsutej cebuli i innych kuchennych odpadków i oto powinna być rzeczona furta - ratunek czy pułapka?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

19
W klasztorze wybuchł chaos, który zdawał się postępować o krok przed Aishele. W który korytarz by nie skręciła, przez którą komnatę nie przebiegała, wszędzie trafiała na wystraszone dziewczęta, a że część z nich była z pewnością chora umysłowo, to niektóre drapały kamienne ściany tak, że spod oderwanych paznokci ciekła krew, niektóre bełkotały niewyraźnie, a niektóre tylko z obłędem w oczach obejmował się i kiwały jednostajnie. Dziwnie, irracjonalnie zachowywały się nawet niektóre znane z opanowania siostry zakonne, lecz one w większości pobiegły w kierunku dzwonnicy - w kierunku przeciwnym, niż Aishele.

Gdy przebiegała przez zaśnieżony ogród, doszły ją krzyki z drugiej strony zabudowań. Krzyki wysokie, bezładne, pełne paniki i histerii, krzyki dziewczęce, tylko raz na jakiś czas przerywane krótkimi, niskimi nawoływaniami nieznanych mężczyzn. Choć w gruncie rzeczy minęło tylko kilka chwil od powstania zamętu, to Aishele ścisnęło gardło, ręce zaczęły się trząść i chwyciły mdłości - i to wcale nie z oczywistego zagrożenia, jakie się pojawiło i nie z powodu podążania za wizjami pochodzącymi od istoty, która górowała nad nią swym umysłem, a z powodu wspomnienia tej wizji, w której jej znajome i opiekunki krzyczały podobnie, jak teraz. Bardzo podobnie.

Gnała wpatrzona w drogę przed siebie tak, że omal nie zapomniała oddychać. Gdy minęła stertę drewna, które nieraz sama rąbała, zatrzeszczał rozrywany materiał jej ciemnożółtej sukni. Gdyby nie była tak ogarnięta strachem, mogłaby się zatrzymać i zastanowić, czy rzeczywiście powinna przebiegać przez furtę, która już była na wpół uchylona, ale było za późno.
Wypadła za mury klasztory, gdzie nie była już od dłuższego czasu. Nie widziała w pobliżu nikogo, a widać było wiele, ponieważ ośnieżony, pozbawiony liści las zaczynał się dopiero kilkadziesiąt metrów dalej, za łąką, która wiosną była nieznośnie mokra, a na której latem kwiaty i zioła zasypywać musiały klasztornymi nieczystościami i śmieciami.
Gdy wpadła między gołe drzewa i krzewy, zmuszona była się zatrzymać i odetchnąć mroźnym, nieogrzanym jeszcze powietrzem. Była szlachcianką i praca fizyczna jej nie przystała, a w klasztorze robiła tylko tyle, ile musiała, toteż słabe ciało szybko się zmęczyło i potrzebowało wytchnienia. Znad klasztoru zaczął unosić się dym, a krzyki, choć dobiegające z większej odległości, wciąż nie dawały spokoju.

- Aishele! - zawołał kobiecy głos gdzieś z głębi lasu, lecz nie widziała tam nikogo. - Nie stójże tam! Tutaj! Tutaj, szybko!

Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

20
Zbiegła mężobójczyni nie oglądała się za siebie. Płonący klasztor mało ją interesował. W głowie szumiało jej tak bardzo - od zmęczenia i mrozu zapewne - że cała ta sytuacja wydawała jej się zupełnie odległa i nierealna. Jakby jej samej tutaj wcale nie było.

A jednak - była. Mroźne powietrze kłuło w gardło. Mięśnie bolały jakby ktoś zbił ją kijem. Zmęczone serce tłukło się jak spłoszony ptak.

- To ty? - Aishele wydusiła z siebie ledwo słyszalnie. A właściwie niesłyszalnie, bo nie było w zasięgu wzroku nikogo, kto miałby słuchać. Kogo miała na myśli, kogo spodziewała się zobaczyć tam, pomiędzy czarnymi pniami drzew? Przez chwilę zdawało jej się przecież, że zna ten głos... Czy to któraś z pensjonarek klasztoru? Nie, na pewno nie, przecież nikt tu przed nią nie biegł - przynajmniej nie dojrzała niczyich śladów na śniegu... A więc kto inny? Dobre duchy przodków? Znienawidzona Osurela? Czy zdradliwa pustka i zwyczajne pomieszanie zmysłów?

Aishele podbiegła jeszcze kawałek, zagłębiając się w las na tyle, by z jego skraju nie zostać przez nikogo zauważoną. Wtedy znużone szaleńczą ucieczką ciało nie pozwoliło zrobić już ani kroku dalej. Oparła się o drzewo. Musiała odpocząć, chociaż chwilę, chwileczkę... A może i lepiej zostać tu, na tym śniegu, już na zawsze? Zaraz, a ten przyzywający głos... Wciąż nie było widać jego źródła, choć kobieta rozejrzała się dokładnie we wszystkie strony.

- Gdzie jesteś? - zapytała szeptem, w odpowiedzi otrzymując jedynie trzask zamarzniętych gałązek i upiorne skrzeczenie czarnego ptactwa gdzieś w koronach drzew. - Za chwilkę. Za chwilkę do ciebie pójdę, tylko... - Próżno dociekać, kto w tej chwili w jej usta włożył ten szaleńczy, acz krótki i cichy śmiech. - Hahhaha... Za chwileczkę, naprawdę.

Kobieta zmrużyła oczy, osunęła się po pniu na zmarzniętą ziemię i z przytroczonej do paska sakiewki wydobyła fajkę. Nie rozpaliła jej. Szukała tylko ustami resztek znajomego smaku. Smaku pocałunków swojego męża. Znajdowała w owym ulotnym wrażeniu jakiś rodzaj uspokojenia, bo - kiedy ciężkie powieki nie dały się już dłużej powstrzymywać i opadły, litościwie odgradzając kobietę od całego niedobrego świata - to było prawie tak, jakby Jurgis tutaj obok był.

Rozkoszne zapomnienie, tak bardzo nie w porę... Z jednej strony dodało przerażonej zbrodniarce krztynę otuchy, z drugiej jednak wymagało wielkiego wysiłku woli, by pozwolić na otrzeźwienie, nim będzie za późno.

Z marzeń wyrwał ją chłód. Dopiero teraz Aishele zauważyła paskudne rozdarcie sukni. Nie była to wprawdzie najgorsza rzecz, o jaką należało się teraz martwić, ale zimny wicher, kąsający dotkliwie lewą nogę od łydki aż po udo, wcale nie ułatwiał życia.

- Gdzie jesteś? - zawołała drżącym głosem.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

21
- Tu! - krzyknęła kobieca postać, wychylając się zza brzózki i nagląco machając ręką. - Tutaj, prędko!

Wiatr duł między drzewami i niósł nieprzyjemne, pełne strachu i bólu dźwięki, gdy pod stopami Lainary trzeszczały łamane gałązki i szeleściły zeszłoroczne liście. Dość sprawnie i szybko zagłębiła się między drzewa, tracąc z oczu dymiący klasztor, ale i stając się niewidzialna dla kogokolwiek, kto z murów chciałby spojrzeć w las. Z dala od świątynnych komnat i zakonnych dewocjonaliów pachniało odżywającą przyrodą i wolnością.

- Jesteś cała, prawda? Na pewno jesteś! - zakrzyknęła niemal histeryczne Maria Elena, chwytając Aishele za ręce i spoglądając jej w oczy swymi rozszerzonymi, szklistymi i nienaturalnie obcymi oczami. - Musimy ruszać, ruszać, nic tu po nas, moja droga! Przeznaczenie spadło na przybytek, nasze szlaki z ich się rozstały! Prędko, nim kto uzna, że powinny się połączyć... Uważaj, no, nie potknij się!

Stanowczo pociągnęła ją za sobą, pewnie i zwinnie wyszukując najdogodniejsze ścieżki w lekko zaśnieżonym lesie. Ani razu się nie zatrzymała, nie rozglądała, ani razu nie zawahała. Nie zdarzyło się, by nieoczekiwanie wpadły na powalone drzewo lub by drogę przeciął jar, nie zbliżyły się też do żadnej drogi ani domostw okolicznych wsi. Biegły za to długo, intensywnie, co kilka minut zmuszone przez Aishele do przystanku i złapania nieco tchu w płuca. Gdy mężobójczyni łapała hausty mroźnego powietrza, Maria Elena stała obok i wyraźnie się denerwowała, wpatrując w kierunku, z którego przybyły. Cmokała z irytacją, przestępowała z nogi na nogę i mełła w dłoni rękaw swej szarej, chłopskiej sukienki.
Zwolniły dopiero po południu, gdy prawie-wiosenny dzień miał się ku końcowi i las szybko ogarniał mrok. Aishele bolało całe ciało poniżej pasa, a najbardziej stopy i uda, gardło miała ściśnięte i spragnione napoju, a żołądek był tak ściśnięty, że nawet nie burczał. Teraz jednak mogła poruszać się swobodnie, spokojniej, a rozluźniona nieco Maria Elena wyglądała, jakby nie była już na nią zła za zbyt liczne i zbyt długie postoje.

Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

22
A więc to Maria Elena. Tylko ona. Albo aż. No bo przecież Maria Elena była znaną osobistością - w ostatnich latach nie było chyba nikogo, kto nie słyszałby o jej apokaliptycznych proroctwach. Jej dar widzenia przyszłości był już legendarny. Ponoć nawet królowie prosili ją o wróżby. Z drugiej strony... chora wyobraźnia Aishele już zdołała ją w pewnej chwili przekonać, że to głos samej Osureli fałszywie obiecuje jej ucieczkę, a w istocie wiedzie na zatracenie. A zatem to tylko szalona wieszczka. Tylko. Co za szczęście.

- Nie biegnijmy już, proszę, błagam... Co tam się stało, tam z nimi? - wydyszała przestraszona i wycieńczona. - Wojsko? Horda demonów?

W zasadzie Aishele nie żałowała bardzo tych wszystkich świątobliwych kapłanek i pilnowanych przez nie wariatek, których życia były raczej bezwartościowe. Dla niektórych z nich nawet lepiej się złożyło, że umarły teraz, niż gdyby miały czekać w zawieszeniu na śmierć jeszcze kilkanaście czy kilkadziesiąt lat w tym przeklętym klasztorze, gdzie nic, zupełnie nic się nie działo. Mężobójczyni nie żałowała również samego przybytku - nawet odczuwała rodzaj jakiejś mściwej satysfakcji z powodu zbezczeszczenia, a kto wie, może i zrównania z ziemią miejsca kultu znienawidzonej Osureli.

Jedyne, czego było jej tam żal, to ogród. Przebijające się przez resztki śniegu pierwsze pędy wiosennych kwiatów na pewno zostały doszczętnie zniszczone, zdeptane, spalone. Być może już nigdy klasztorny ogród nie zaroi się krokusami i przebiśniegami, nie oblecze się w śnieżną biel jaśminu, maleńkich stokrotek, czy wreszcie lilii... lilii bliźniaczo podobnych do tych z jej własnego ogrodu. Kwiaty Aishele kojarzyła podświadomie ze swoim szczęściem małżeńskim, z tymi wieczornymi schadzkami z ukochanym, kiedy jeszcze nic nie zapowiadało nieszczęścia... Tak, tylko dlatego żałowała ogrodu.

Nie czas jednak było wspominać. Nie można biec, a biegnąc myśleć tylko o przeszłości. W pewnej chwili nie ma wyjścia - trzeba stanąć i zastanowić się, dokąd właściwie się biegnie. Zarówno w przenośni, jak i w dosłownym znaczeniu.

- Co teraz...? - zapytała Aishele niepewnie. Czuła wdzięczność, rodzaj sympatii, ale jednocześnie Maria Elena nieco ją onieśmielała. Zwłaszcza teraz, gdy były same, poza klasztorem. - Co teraz będzie? Co zrobimy? Dokąd mnie prowadzisz? Dlaczego w ogóle mnie stamtąd uratowałaś?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

23
Maria Elena westchnęła lekko i pokręciła głową, kopiąc jakiegoś grzyba rosnącego na leśnej ścieżce.
- A co za różnica, kto to był! - fuknęła, a po chwili zaczęła histerycznie wymachiwać rękoma. - Chciałabyś tam zostać? Chciałabyś? Nie wiem, ja nic nie wiem! Po prostu tam nie byłyśmy i tyle, nic w tym niezwykłego! Nazbieraj chrustu lepiej!
Nie zważając na to, co Lainara zrobi, sama uklękła pośrodku dróżki i zaczęła zgarniać wszystkie co suchsze liście i patyczki, jakich dosięgła - a nie było ich wiele, bo topniejący wcześniej śnieg skutecznie zmoczył wszystkie rośliny. Jakimś jednak sposobem wieszczka rozpaliła ognisko i osłaniając je drobnymi, trzęsącymi się rękoma, roznieciła większy ogień.
- Przepraszam, trochę się zdenerwowałam... - powiedziała w końcu. - Nie mam pojęcia, kim byli, ale powinnyśmy podziękować bogom za opiekę - choćby i samą modlitwą. Rano z kolei, może nawet jeszcze przed świtem, czym prędzej ruszać w dalszą drogę - bo ktoś mógł ruszyć naszym tropem, zaś Opatrzności nie ma co nadwyrężać. Ja ruszę... ruszę... - zająknęła się, trochę nieobecnym spojrzeniem spoglądając w płomień ogniska. - ...na południe, tak. Znam drogę przez Arońskie Góry, mogę Cię przeprowadzić, jeśli zechcesz.
Sięgnęła po grubszy patyk i zaczęła grzebać nim w ognisku, przerzucając poprzepalane gałązki w płomień. Ognisko było zdecydowanie za małe, by je ogrzać, a co dopiero, by wysuszyć mokre buty i suknie - teraz, gdy spoczęły, Aishele czuła, jak przenika ją mróz i wilgoć, a im dłużej tak siedziała, tym bardziej miała wrażenie, że chłód dosięgnie nawet samych wnętrz jej kruchych kości. Choroba zdawała się nieunikniona.
- Dlaczego tylko Tobie udało się zbiec z klasztoru? - zapytała nagle Maria Elena.

Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

24
- Nie chciałabym - odparła cichutko.

Aishele posłusznie powrzucała do ognia znalezione patyczki i szyszki. Cóż z tego, skoro ognisko wciąż było tak wątłe, a zimne wichry hulały dokoła? Kobieta zakaszlała i pociągnęła nosem. Chciało jej się płakać tak bardzo, że myśl o tym, iż może dostanie teraz zapalenia płuc i umrze, zdawała się nawet jakoś pocieszająca.

- Na południe? Dokąd na południe? Co jest na południu? Tak, zabierz mnie ze sobą. Nie mam dokąd pójść... Co ja teraz zrobię? Ani do domu mi wracać, bo tam dzień nie minie, a mnie znajdą i zabiją... Chyba zostało tylko chodzić po dobrych ludziach i żebrać o chleb... - Kolejny lodowaty podmuch przypomniał białowłosej szlachciance o tym paskudnym rozdarciu sukni. Odsłonięta noga niemal już jej zdrętwiała z tego zimna. - Nie masz pewnie igły z nitką, co? Chociaż ręce tak mi się trzęsą, że pewnie prędzej zakłuję się nią na śmierć, niż coś zszyję. - Tu Aishele uniosła dygocące dłonie, by zaprezentować je swej towarzyszce niedoli. - Patrz!

Przeprawa przez góry nie uśmiechała się szlachciance za bardzo, nawet wcale, ale co lepszego mogła zrobić? Wrócić do rodziny? Do ojca, który z takim trudem załatwił jej święty spokój i bezpieczne miejsce w Kedesz? To matki, która podobno przez nią zapadła na ciężką chorobę? Do sióstr, które mówią o niej jako o zmarłej? Czy może do rodzeństwa jej męża, które tylko czeka, by przebić ją żelastwem w akcie rodowej zemsty? Jedyne, co przyszło kobiecie do głowy jako w miarę rozsądna możliwość, to znaleźć jakąś cichą, daleką świątynię i tam poświęcić się służbie bogom. Albo iść do jakichś ludzi, uczyć obcych synów i obce córki - w końcu była kobietą wykształconą, a i dzieci lubiła, tylko los poskąpił jej własnych... W każdym razie należało znaleźć się daleko stąd - gdzieś, gdzie nikt nie słyszał o jej tak zwanej zbrodni i nikt nie będzie jej ścigał. A Maria Elena, choć niewątpliwie szalona, budziła w Aishele poczucie, że u jej boku nie zginie.

- Dlaczego tylko mnie? Nie wiem. - Szlachciankę zdziwiło to ostatnie pytanie wieszczki. - A dlaczego mnie o to pytasz? Myślałam, że ty to wiesz. Mnie wtedy zawołałaś, nie żadną z nich, prawda?
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: [Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

25
- Prawda - kiwnęła głową szalona wieszczka. - Ale i nie miałam kogo innego zawołać.
Usnęły pod gołym niebem, wtulone w siebie przy niewielkim ognisku chłostanym chłodnymi podmuchami wiatru. Trzęsące się, niepewne jutra: Aishele dygocąca z zimna, pokaszlująca, wypędzona z domu, a później jeszcze ze swego więzienia; Maria Elena wpatrzona w niebo, gdzie rosnąca Mimbra i malejący Zarul, będąc w swych pierwszej i trzeciej kwadrze, wyglądały jak swe symetryczne odbicia, przyświecając naprzeciw siebie z przeciwnych stron nieboskłonu. Jedni Bogowie mogli wiedzieć, jaką przyszłość mogło to wróżyć.

Przebudził ich chłód i wszechobecna wilgoć porannej rosy. Bez słowa wstały, strząsnęły z siebie tyle wody, ile mogły i ruszyły gdzieś przez lasy i pola, mając zachmurzone Słońce po swej lewej - powędrowały na południe.

[Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

26
Chociaż zdarzenia sprzed kilku lat dalej wryte były we wspomnienia miejscowej ludności i tych z mieszkańców klasztoru, którzy je przeżyli klasztor nadal funkcjonował. Zapotrzebowanie na ośrodek dla problematycznych szlachcianek znajdujący się na możliwie jak największej prowincji, otoczony lasem i najlepiej górami wcale nie malało. Ba! Wraz ze wzrostem klątw, zaraz i innych kataklizmów trawiących królestwo liczba takowych niewiast tylko rosła. Jedne traciły rozum od samego słyszenia o obracających się w ruinę miastach i śmierci przyjaciółek. Inne doznały jednego z kataklizmów na własnej skórze, zamykały się w sobie i przestawały odzywać się do amantów... lub zaczynały wydrapywać im oczy. Umieszczenie takowych "skaz" na rodowym imieniu wewnątrz białych, wapiennych murów, za niemal zawsze zamkniętą bramą brzmiało z dnia na dzień coraz bardziej kusząco. Niektóre zmuszono wręcz do wdziania habitu na dobre i poświęcenia swego życia modlitwie oraz służbie.

Biorąc to wszystko pod uwagę sytuacja Sary nie była może godna pozazdroszczenia... ale i mogła być zdecydowanie gorsza. Owszem była ona zamknięta w czterech wapiennych ścianach klasztoru a większość sióstr od czasu jej nieudanej ucieczki traktowało ją jeśli nawet nie jak opętaną to zdecydowanie jako niespełna rozumu. Z drugiej jednak strony nie była cały czas zamknięta w celi, nikt nie kazał jej zostać mniszką a jej pensja wpływa regularnie do klasztornego skarbca więc i obaw o wylądowanie na bruku nie było. Mogła "swobodnie" włóczyć się po klasztorze, pobierać lekcje od mniszek i plotkować z tymi z pensjonariuszek, które nie były zajęte zawodzeniem i waleniem głową w ścianę. Tych było z kolei zadziwiająco wiele i z zadziwiająco znamienitych rodów. Część z ich nazwisk niewiele mówiła Sarza ale o większości nawet ona słyszała. Czy to jeszcze przed trafieniem do Kedesz czy też na lekcjach historii udzielanych w klasztornych klasach. Krew Crestlandów, Stradfordów czy Montweisserów musiała mieć w sobie jakieś uśpione szaleństwo... albo po prostu głowy rodu widziały w klasztorze idealne miejsce to wysyłania niechcianych cór co by im bękartów nie porodziły lub nie powychodziły za pomniejszą szlachtę rozdrabniając tym samym zbieraną przez pokolenia rodową fortunę. Tak czy inaczej "Sara Crestland" wtopiła się w otoczenie idealnie . Kolejna para uszu do narzekań i kolejna para ust do słuchania dla innych szlachcianek. I choć robiła wszystko by nie przebywać zbyt długo w tłumie to nawet w zaciszu ogrodu zmuszona była czasami do rozmów jak ta, która miała miejsce na początku nowego roku.

Sara siedziała w klasztornej jadalni. Kominek trzeszczał, szlachcianki plotkowały a mniszki wznosiły jakąś chwalebną pieśń mającą zmusić młódki do kontemplacji w trakcie posiłku. Przez witraż znajdujący się na zewnętrznej ścianie klasztoru widać było szalejącą zamieć. Umiejscowienie w górskich szczytach sprzyjało nagłym zmianą pogody... ta zaś zdawała się nie oszczędzać ostatnio uderzeń. Na przestrzeni ostatniego tygodnia klasztor nawiedził deszcz, grad, burza z piorunami... teraz zaś zima zdawała się przyjść z nagłą wizytą. Z początku niektóre szlachcianka cieszyła perspektywa zabawy w śniegu... szybko jednak przybył wicher porywający czapki z głów i teraz wszyscy mieszkańcy klasztoru siedzieli w ciepłych wnętrzach. Uwięzieni bardziej niż zazwyczaj. Być może dlatego najczęściej padającymi słowami były te obrazujące zawód panienek. Jakoś trzeb było jednak przeczekać zawieje. Dlatego języki nie próżnowały i oprócz zawodu padały też pytania o wojnę, zarazę i nawet mityczne smoki.

Oczywiście żadna z pensjonariuszek nie wiedziała niczego nowego. Świeże wieści przybywały tylko z kolejnymi pacjentami... o ile można był oz nimi rozmawiać. Jednak jaskrawa wyobraźnia wychowanych ze srebrnym widelcem w dłoni dziewcząt nie miała zamiaru się poddać. Już teraz niektóre wróżyły zwycięstwo Aidana nad elfami, bratem i goblinami, stworzenie wielkiego ludzkiego imperium zrzeszającego siedem królestw i podbicie nieznanych lądów, które mimo, że były nieznane były opisywane w co drugim pamiętniku znudzonych szlachcianek. Inne z kolei twierdziły, że królestwo upada, że rodziny o nich zapomniały i pewnego dnia stanie się to co przed laty. Klasztor zostanie napadnięty przez bogowie raczą wiedzieć kogo a większość z nich spotka los gorszy od śmierci. Nie trzeba było mieć dużo wyobraźni by wiedzieć która z dwóch teorii zapewniała ich twórcą przyjaciółki. Oczywiście były też dziewczyny takie jak Sara, które nie trzepotały językiem na lewo i prawo. To jednak nie było o wiele lepsze niż czarnowidztwo, bo milczenie lub lakoniczność często budziło w rozmówcach najgorsze wspomnienie sprzed trafienia do przybytku. Wizje świetlanej przyszłości królestwa i marzenia o rycerzach na białych koniach sprzedawały się dużo lepiej. Jedną z najlepszych "twórczyń" owych wyobrażeń była Sofi Foxrot, która z niezdanych sobie powodów lubiła rozpuszczać swój gibki jęzor w obecności Sary zdecydowanie częściej niż inne szlachcianki. Trafiła tu ponoć za kopnięcie swojego narzeczonego w klejnoty co poskutkowało jego impotencją. Młodzik był ostatnim z rodu czy coś tego pokroju i plotkowano, że miano ją postawić pod sąd za skazanie szlacheckiej rodziny na śmierć. Zamiast tego wylądowała jednak tutaj. I nawet ona nie miała przy tej pogodzie szczególnie dobrego humoru.

- Słyszałaś Saro co wczoraj powiedziała Agata? Że Jego Wysokość Aidan zraził sobie zbyt wielu poddanych i nawet gdy zdusi rebelię elfów to inni powstaną przeciwko niemu. Wyobrażasz sobie!? Za kogo ona się ma! I jeszcze Katarzyna jej przytaknęła. Doprawdy... nie dziwię się, że je obie tu zamknęli. Jakby je wypuścić to obie z podwiniętymi spódnicami pognałyby do Jakuba albo zaczęły spiskować z elfami. Na szczęście to my dalej stanowimy tu większość. Czasami mam ochotę przyjąć zakonne śluby tylko po to by móc kiedyś wyrzucać takie zołzy na taką zawieje.

Tu Sofi urwała na chwilę zapatrzona w wichurę za witrażem wyobrażający panteon Sulona. Zarys Pana Wichru był ledwo widoczny w błękitnym szkle imitującym niebo i targające go wichry. Podobnie zresztą potraktowany został Loliusz, który równie dobrze mógł z daleka wyglądać jak jedno z drzew w rogu szklanego obrazu. Sakir z kolei wybijał się jaskrawymi barwami i całkowicie przyćmiewał stojącego nieopodal Ukira. Osurela zajmowała niemal połowę witraża, górowała na resztą bóstw i jakby trzymała w objęciach Kariile i Tenatira. Nie trzeba było być mistrzem teologii by zauważyć pewne nieścisłości. Młódka miała jednak w głowie widać co innego gdyż zaszczebiotała.

- Myślisz, że jak długo potrwa zamieć? Dzień? Dwa? Byłoby naprawdę okropnie gdyby powtórzyła się ta cała "Wieczna Zima". A Agata zaczęłaby się tylko coraz bardziej mądrzyć.

Zmiana tematu rozmowy była dość dziwna i nagła ale... trudno było o to winić Sofi. Rozmowy o wszystkim i o niczym były jedynym co trzymało wiele szlachcianek od obłędu... mimo, że oficjalnie i tak były już mniej lub bardziej obłąkane.
Spoiler:
Spoiler:

[Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

27
Czas w klasztorze płynął leniwie. Minęło kilka lat, odkąd "Sara Crestland" trafiła tutaj i postanowiła zafundować sobie nielegalną wycieczkę poza mury klasztoru. Od tamtej pory siedziała zamknięta, ucząc się i unikając jak mogła większości szlachcianek. Ogrody były jej ulubionym miejscem, ale i tam nie mogła za bardzo odciąć się od innych. Tym bardziej w zimie, kiedy wszystko czekało na lepsze czasy, kiedy wyjście na zewnątrz wiązało się z odmrożonymi uszami i najprawdopodobniej katarem.

To nie było też tak, że nie potrafiła rozmawiać z tymi kobietami, ale zwyczajnie ją to nużyło. Opowieści były fascynujące na początku, ale powtarzały się, niektóre nie miały ładu i składu, a część pensjonariuszek po prostu ją denerwowała. Stąd wolała pielęgnować tutejszą przyrodę. Dużo rzadziej natykała się na rozgadaną osobę, więc mogła odetchnąć w miłym środowisku.

Przytułek dla bogatych panien mimo wszystko ją fascynował. Część faktycznie wyglądała na obłąkaną, ale część trafiła tutaj dlatego, że była w pewien sposób problematyczna dla rodzin. Niektóre w mniejszy, niektóre w większy sposób. Sarze zdawało się, że była w tej najlżejszej grupie. Nie była morderczynią, zachowywała się teraz bardzo porządnie, ot, nie przepadała zbytnio za słuchaniem tych samych bajek. Ale spotykała tutaj kobiety, które faktycznie musiały być wyprowadzane na spacery przez siostry, które nie jadały z nimi przy jednym stole. Zaś te, których twarze widziała najczęściej, w pewien sposób po prostu naprzykrzały się rodzinie, nieodpowiednim zachowaniem, próbą podążenia za wolnością czy miłością. Życie w klasztorze Kedesz było sporą monotonią, szczególnie z jej lekcjami.

Te na samym początku były intensywne. Wpierw uczono jej zasad etykiety i dobrego wysławiania się, aby mogła wejść w społeczeństwo z gracją. Gdy podstawy wchłonęła, dołożono jej lekcje historii, genealogii, polityki. Na samym końcu zaczęła uczyć się jeździectwa i podstawowej obsługi broni. Zrobiła ona niesamowite postępy, ale im dłużej się uczyła, tym mniej rzeczy przyswajała i w końcu zawiłości kerońskiej szlachty zaczęły ją niemiłosiernie nużyć. Czasami wymykała się z lekcji, by pobywać w ogrodzie, do którego miała największy sentyment, czy popatrzeć przez wysokie okno na góry i lasy, które własnowolnie porzuciła. Często siostry panicznie odciągały ją od wysokich okien, przez jej początkowy wybryk.

Teraz zaś dłubała widelcem w jej posiłku, ukradkiem kładąc łokieć na stół. Słuchała wycia wiatru na zewnątrz i marzyła, aby tam wyjść. Gdy spadły pierwsze śniegi, pierwsza pokuśtykała na zewnątrz, aby ulepić bałwana. Chcąc nie chcąc musiały jej wpadać słowa Sofi, szczególnie kiedy obiły jej się słowo Aidan. Podniosła znużony wzrok nad talerza, unosząc delikatnie brew. Sofi była prawdziwą bajkopisarką, marząc o rycerzach na białych koniach. Sara też marzyła o takich rycerzach, ale nieco w innym kontekście. Żeby w końcu przyjechali do niej i wrócili z nią do stolicy, do ojca. Żeby mogła mu powiedzieć, że nie tak sobie wyobrażała to wszystko.

Sara patrzyła na Sofi krótką chwilę, mając coś na końcu języka, ale w końcu nie wiedząc, co ma, nie wysiliła się, aby się odezwać. Ogólnie miała gdzieś zdanie Agaty i Katarzyny, bo nie miały one okazji poznać Aidana, a wypowiadały się na nieznane tematy. Pozwoliła więc dziewczynie trzepiotać, samej wracając do powolnej konsumpcji obiadu. Dopiero, kiedy zadano jej w miarę bezpośrednie pytanie, w duchu westchnęła, patrząc przez witraże na szalejący za nimi śnieg.

Albo skończy niedługo, albo potrwa więcej czasu. Nie wiem, nie znam się na pogodzie. I tak, byłoby okropnie jakby wróciła. Całe królestwo byłoby biedne. — Ton jej głosu był doprawdy znużony. Ale z drugiej strony lepsze towarzystwo gadatliwej szlachcianki, niż nieustanna samotność.

[Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

28
Znużony głos szlachcianki przerwał dźwięk łomotania. Nie było to pukanie w stół, tłuczenie misek czy nawet tupnięcie. Dźwięk niósł się echem przez korytarze i docierał do sali zdeformowany, przeciągły i odrobinę przerażający. Plotki ustały. Chwilę po nich dźwięki religijnych pieśni i nawet wydawania posiłków. Spojrzenia mieszkańców klasztoru mimowolnie kierowały się na witraż za którym dalej widać było piekielną śnieżycę. Nikt nie spodziewał się dzisiaj gości. Tym bardziej zdumiewające było dobijanie się do bramy właściwego klasztoru, nie zaś klasztornych murów. Zewnętrzna brama zostawiona została co prawda samej sobie bo żaden z mieszkańców świętego przybytku nie chciał zamarznąć na śmierć w tamtejszej... ale pozostała zamknięta. A wszystkie nie zamykane w swoich celach pensjonariuszki były obecne na wydawaniu posiłku. Dlatego też przez dłuższą chwilę wszystkie obecne osoby stały jak wryte próbując pojąć co się właśnie działo. Dopiero po chwili któraś z mniszek krzyknęła imię "Jadwiga!" i wybiegła z sali. Widać uznała, że jedna ze znanych uciekinierek znowu dała nogę ale mróz zmusił ją do powrotu.

Chwilę po niej z sali wyszło kilka innych sióstr i pensjonariuszki wiedzione własną ciekawością poszły dyskretnie w ich ślady lub przyległy do witraża. W twarze bóstw wtulone zostały różowe policzki i kolorowe loki. Piski i ponaglania towarzyszące próbą uzyskania takiego kąta widzenia by móc zobaczyć kto stoi pod bramą były niesłychane.

- Kto to? Kto to?

- To nie Jadwiga. Mężczyzna jakiś. W płaszczu niby... ale żadna kobieta tak szeroka w barach być nie może!

- Orczyc głupia nie widziałaś? O spójrzcie miecz ma upasa!

- Dłoń na rękojeści położył! Na świętej ziemi!

- Zawrzyj usta Anka! Po prostu coś zza pasa wyciągnął!

- Co to? Co to?

Piski przerwane zostały jednak szybko przez jedną z sióstr, która widząc narastający rozgardiasz udała wydobyła spoczywający w jednej z kuchennych szaf dzwonek służący do sygnalizowania posiłków i wypełniła szybko salę jego dźwięcznym dzwonieniem. Rozpieszczane szlachcianki umilkły równie szybko jak rozpoczęły swoje rozgardiasze. Mniszka powiodła następnie po nich karcącym wzrokiem po czym westchnąwszy krzyknęła.

- Do swoich pokoi! W trymiga!

Część pensjonariuszek pokornie poczęła opuszczać salę jadalną. Inne zostały przy witrażu i poczęły wykłócać się z mniszką. Niektóre opuszczające całe dziewuszki szeptały między sobą i miały widać jeszcze inne plany. Były nawet takie które nie zareagowały w ogóle bo albo były głuche, albo niedołężne dostatecznie by nie móc z czyjąś pomocą wstać z ławy. Słowe... w jadalni zapanował jeszcze większy rozgardiasz, którego nie dało się opanować. I jakby to wykorzystując Sofi nachyliła się do Sary i konspiracyjnym głosem zapytała.

- A ty? Chciałabyś się dowiedzieć kto przyjechał? Znam dobrą kryjówkę nieopodal głównego wejścia.
Spoiler:

[Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

29
Paplaninę Sophi przerwało w pewnym momencie... łomotanie? Przez wyjący na zewnątrz wiatr i grube mury klasztorne ciężko było o jednoznaczne zlokalizowanie dźwięku, ale był on i tak na tyle donośny, że wszystkie kobiety zamilkły naraz. Wkrótce i dźwięki modlitw, szurania krzeseł i stukot łyżki o miskę ustały. Na sekundę. Zaraz zrobił się taki harmider, że Sara nie wiedziała praktycznie, co się dzieje. Uwięzione w klasztornych murach pensjonariuszki nie miały dużo zajęć, poza tym odcięte od zewnętrznego świata nie wiedziały, co się w nim dzieje. Nie dziwota więc, że na nowy, niespodziewany dźwięk zareagowały tak żywo. Dla nich to wydarzenie na miarę festynu i nawet młoda dziewczyna poczuła ukłucie zainteresowania. Szybko jednak zrezygnowała z podejścia do witrażu, głównie ze względu na swoją nogę. Gdyby miała lawirować między obłąkanymi szlachciankami, zaraz by się pewno gdzieś potknęła.

Ktoś wybiegł z sali, zaczęło się wzmożone plotkowanie i próba wypatrzenia w grubym szkle i w środku śnieżycy, któż to się dobija. Oczywiście Sara znała burzliwą historię tego przybytku i przez chwilę zatrwożyła się, ale po chwili zrozumiała, że gdyby bandyci wpadli tutaj, raczej by nie pukali. Czyli niespodziewany gość, zabłąkany podróżny albo nowa pacjentka.

Na dźwięk dzwonka wszystkie pary oczu przeniosły się do mniszki, która rzuciła krótkim rozkazem. Chociaż pewną siłę przebicia miała, wydarzenie było najwyraźniej tak wyjątkowe, że część uparła się, by zostać, część w ogóle chyba to zignorowała i tylko część ruszyła potulnie do cel. W tym czasie Sofi zaproponowała Sarze małą wycieczkę krajoznawczą, aby poznać, kim jest nieznajomy. Dziewczyna przez chwilę myślała, zastanawiając się, czy warto... ale właściwie czuła się tak samo jak reszta zaaferowanych kobiet. Była ciekawa i znudzona monotonnym życiem klasztornym. Aż przeleciał ją dreszczyk emocji.

Prowadź — powiedziała cicho, wstając od stołu i prawdopodobnie kuśtykając za Sofi, starając nie rzucać się w oczy, dopóki jakieś będą je obserwowały.

[Wschodnia Ściana] Klasztor Kedesz

30
O ile opuszczenie sali jadalnej wypełnionej kłótnią siostry z co bardziej wygadanym szlachciankami budziło niewielki dreszczyk emocji... to dotarcie do "kryjówki" Sofi okazało się zaskakująco wielkim zastrzykiem adrenaliny. Ciągle musiały przystawać, przepuszczać inne szlachcianki, przyśpieszać gdy korytarz był pusty. Sofi ze zmarszczonym czołem zdawał się starać obliczyć idealne tępo w jakim musiały iść by dotrzeć do jej sekretnego miejsca w momencie gdy nikt nie będzie patrzył. Jednak co chwila jakieś otwierające się drzwi lub przebiegająca młódka rujnował jej plany. To z kolei skutkowało albo pociągnięciem Sary za rękaw albo popchnięciem jej do przodu co dla okaleczonej księżniczki kilkukrotnie poskutkowało niemalże całkowitą utratą równowagi. A kamienna posadzka niekoniecznie zachęcała do bliższego kontaktu. W pewnym momencie przyśpieszyły bardziej niż dotychczas i zaskoczona Sara przykuśtykały obok głównej bramy tak szybko, że zdołała tylko kątek oka stwierdzić, że stało tam zdecydowanie więcej sióstr niż było potrzeba. Nawet jeśli przywożono do klasztoru morderczynie lub obłożnie chorą do bram podchodziło góra dwie-trzy siostry. W odrzwiach tymczasem warowało co najmniej sześć. Gestykulowały też i przekrzykiwały się w sposób zgoła niepodobny do chłodnej obojętności z jaką traktowały zazwyczaj gości.

Nim jednak dziewczyna mogła przemyśleć lub zasłyszeć więcej Sofi otworzyła w biegu drzwi do stojącej za jedną z korytarzowych kolumn szafy, obróciła się na pięcie i chwyciwszy dziewczynę za ramię pchnęła ją w ciemną przestrzeń. Po chwili zaś wskoczyła za nią w starawy mebel i praktycznie wtulając się w księżniczkę zatrzasnęła drzwiczki. Zapach kurzu uniesionego nagłym przepływem powietrza wypełnił nozdrza Sary, jakiś drewniany kij uwierał ją w żebra. A wiercąca się Sofi ocierała się praktycznie o cały front jej osoby próbując najpewniej sama znaleźć wygodną pozycję. Na końcu jej nachalna towarzyszka zanurkowała gdzieś w dolnej części ciemnego wnętrza znikając między... firankami? Prześcieradłami? W ciemności trudno było powiedzieć. Gdy jednak oczy dziewczę przyzwyczaiły się do mroku zobaczyła Sofi skuloną niczym kocur na kopcu ułożonym z tego tajemniczego płótna. Sama zaś miała wreszcie dość przestrzeni by stanąć prosto i nie obrywać w żebra zawartością szafy. Po całym tym szukaniu dogodnej pozycji wypełnionym szuraniem i skrzypieniem Sofi uniosła palec do ust. Zastygnąwszy w bezruchu dwójka upchanych w szafie dziewcząt usłyszała następujące słowa.

- Nie, nie i jeszcze raz nie! Nie obchodzi mnie kto was nasłał! Żadna nie opuści klasztoru w tej zawiei! - rozbrzmiał znajomy głos jednej z nauczycielek historii. Starowitej już siostry, która naprawdę lubiła dosłownie wbijać pensjonariuszką do łba historię Keronu.

- Mamy szczelną karocę a list jasno... - odpowiedział niski, obcy i dudniący głos.

- Widziałam list! I mówię ci, żeś niespełna rozumu! - odkrzyknęła nauczycielka.

- To trwa za długo... Czy mogę zobaczyć się z przeoryszą? - odrzekł nieznajomy.

- Zajęta, Modli się w kaplicy i nie życzy sobie gości.

- Proszę... - rozbrzmiał ponownie tajemniczy głos.

- A kysz. To miejsce modlitwy, nie będziesz go chyba wypełniał swoją gburowatością!?

- Siostra dobrze prawi mości Panie. Tak nie wypada. Proszę poczekać...

- Doprawdy ta dzisiejsza młodzież...

- Nalegam... - tym razem głos nieznajomego oprócz zniecierpliwienia wypełniał gniew. Zaraz potem do uszu dziewcząt dobiegł skrzek drzwi, szczęk żelastwa po kamień i już zdecydowanie niepochamowany niczym jazgoty zakonnic.

- No wie Pan! Tak nie wypada!

- Won stąd przybłędo!

- Przeorysza się o tym dowie!

- Bogowie za jakie grzechy... rozkazuje. - powiedział z wyraźnym zmęczeniem i jakby poddając się tajemniczy głos.

Chwilę potem jazgot mniszek ścichł i zastąpiły go nieuchwytne szepty. Zaraz po tym rozbrzmiał skrzekot drzwi... a w nastepnym momencie miarowy szczęk stali wypełnił korytarz. I nabierał na silę. Każdy kolejny szczęk był bliżej szafy... aż rozbrzmiał tuż za odrzwiami. Wtedy też Sara ujrzała przez szparę w dziurawym meblu przedziwny obraz. Obraz, który zmusił ją do zmiany pozycji i kątów patrzenia przez dziurkę tak aby móc napoić nim swe oczy kilka sekund dłużej. Przez szary i nudny korytarz przemykała pośpiesznie jedna z zakonnic. Za nią zaś na krótką chwilę wyłoniła wysoka i górująca nie tylko nad zakonnicą ale i najpewniej szafą postać. Odziana była w szary płaszcz przyprószony topiącym się śniegiem. Ten targany każdym ruchem jego właściciela opadał na czystą posadzkę klasztorną zostawiając za nim drobne kałuże. Spod płaszcza z każdym gwałtowniejszym krokiem wyzierał żółty przyodziewek... oraz zbroja. Połyskujące płytowe karawasze, koszula kolcza... słowem rycerz pełną gębą. Narzucony zaś na głowę kaptur naprawdę nieudolnie ukrywał wyrazisty kształt hełmu, który znajdować się musiał na głowie nieznajomego. Jakiego był herbu? Trudno powiedzieć, gdyż rycerz zniknął równie nagle jak się pojawił a dwie szlachcianki zostały w szafie bez niczego do podsłuchiwania i obserwowania. Sara nie mogła jednak liczyć na chwilę kontemplacji gdyż gdy tylko szczęk zbroi ucichł Sofi zasypała ją pytaniami. I nie było zbytnio gdzie przed nimi uciec.

- Widziałaś go? Kto to był? Słyszałaś ten głos? O bogowie... jak gdyby ktoś dąb ożywił. Jak myślisz wpuszczą go do kaplicy w tym żelastwie!?
Spoiler:
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”