POST BARDA
Chata wyglądała na opuszczoną od wielu, wielu lat. Gdy Elspeth na nią trafiła, skrzypiące drzwi poruszały się na wietrze, a w dachu ziała wielka dziura, którą musiały wydrzeć szalejące burze. Nie było to jednak nic, czego nie dałoby się naprawić, a znalezione przez nią schronienie było lepsze od jakiegokolwiek z tych, którymi zadowalała się od momentu utknięcia na powierzchni. Nie była to zimna i ciemna jaskinia, pozbawiona jakichkolwiek wygód, nie był to szałas w lesie, tylko pusta chatka, ze ścianami, oknami, paleniskiem i wszystkim tym, czego można było od chatki oczekiwać.
Wydawała się także wystarczająco oddalona od wszelkich zamieszkałych terenów, by Elspeth mogła czuć się w niej względnie bezpiecznie. Las, który niegdyś zapewne trzymał się na pograniczu niewielkiego ogródka, teraz otoczył domek i wciągnął go w swoją zieleń. Drzewa zaglądały więc przez okna, a krzaki i pnąca się w górę roślinność łapczywie zagarnęły budynek dla siebie - razem z jego mieszkańcami. Gdy elfka przedostała się do środka, wypłoszyła stamtąd stado ptaków, bliżej nieokreślonego gryzonia i odkryła też stare, wyschnięte zwłoki, które nawet czasy rozkładu miały już dawno za sobą. Pozbycie się suchego kościotrupa nie stanowiło problemu. Cokolwiek Elspeth postanowiła z nim zrobić, mogła wyrzucić stary siennik, przygotować sobie posłanie z czegokolwiek innego i chwilowo przejąć chatkę na własność.
Po wszystkich jej przejściach i walce o przetrwanie w dziczy, wygody tego miejsca wydawały się niezwykłym udogodnieniem. Palenisko, przy którym mogła się ogrzać i przygotować sobie jedzenie, łóżko, na które nic nie kapało i gdzie nie podgryzały jej żadne owady podczas snu, koce, nieco przeżarte przez mole ubrania, zestawy glinianych naczyń i nawet jakaś resztka suszonych owoców, do których jakimś cudem nie dorwały się żadne zwierzęta. Prowizoryczne naprawienie dachu i drzwi też nie było trudne i już po kilku dniach Elspeth mogła cieszyć się swoją własną, małą bazą wypadową.
Nie wszystko jednak było takie sielskie, jakie mogło być. Choć elfka przekonana była o bezpiecznym odosobnieniu, któregoś dnia obudził ją głos.
-
Pomocy! - usłyszała. Głos był kobiecy i absolutnie zrozpaczony. -
Pomocy, jest tam ktokolwiek? Bogowie, niech tam ktoś będzie...
Z zewnątrz Elspeth usłyszała stękanie, jakby kobieta po drugiej stronie ściany taszczyła coś ciężkiego, a potem zbolałe westchnięcie, gdy ta dotarła na miejsce. Nieznajoma szarpnęła za drzwi, ale te ani drgnęły, zatrzymując się na dużym, stalowym skoblu. Załomotała więc pięścią.
-
Jest tam ktoś? Mam rannego! Musicie mi pomóc! Proszę!
Wąskie promienie światła wpadały do domku przez szpary w okiennicach pod dobrze już znanym elfce kątem. Musiało być popołudnie, wczesny wieczór.