Osada Lanende

1
Otulona murem gór skalistych z trzech stron, a z jednej lasem Nysimo, osada Lanende została założona już pół wieku temu przez elfich druidów, którzy postanowili odpocząć z dala od koczowniczego trybu życia, ale też od bardziej cywilizowanych, męczących terenów. Pierwsze chaty postawione były we wgłębieniu pasma górskiego Wschodniej Ściany i gór Aron. Gdy rozpętała się pierwsza wojna między Fenisteą a Keronem, pewna część elfów - która rozsądniej przekładała własne życie nad chęć dominacji nad rasą ludzką, w którą to wliczały się zapewne jeszcze setki innych pobudek - znajdująca się w najbardziej zagrożonych rejonach, uciekła z ojczyzny w popłochu i odnalazła pierwsze chaty druidów. Wnet doszło do przeludnienia wnyki górskiej i dlatego też druidzi musieli temu zapobiec oraz stworzyć dogodne warunki do życia dla swoich pobratymców. Długo nie trwało, gdy odkryli, że część pasa gór Aron jest stosunkowo wąska. Druidzi parający się magią ziemi złączyli wtedy wszelkie siły i rytuały, aby wzruszyć wzgórze i nadać kształt przejściu na drugą stronę. Uformowali cztery łuki z głazów, które do dziś podtrzymują przejście do dalszej części osady Lanende. Tutejsze elfy powiadają, że każdy z tych łuków został ukształtowany przez każdego z czterech założycieli osady.

Wioska Lanende po drugiej stronie wygląda jak osada ulokowana w niecce otoczonej zewsząd pasmem gór. Jak gdyby wzgórza rozstąpiły się specjalnie dla uchodźców wojennych i otuliły je, zapewniając bezpieczeństwo przed wrogimi siłami z zewnątrz.
Obrazek

Theme I | Theme II | Soundtrack | Theme III

Re: Osada Lanende

2
Choć dla niewprawnego oka wydawać się mogło,że Las Nysimo jest nie do przebycia,a leśne ostępy ciągną się aż po horyzont to dla elfiej druidki podróż przez te ziemie była niczym chleb powszedni,więc Seri z łatwością odnalazła ledwo co widoczną ściężkę ciągnącą się wśród haszczy. Chet z niesłabnącym podziwem oglądał z jaką gracją i łatwością elfka przedziera się przez las. Po wcale niedługim czasie jego oczom ukazał się malowniczy widok pięknie i urokliwie położonej elfiej osady,wydawać się mogło,że góry wzięły w obronę elfich uchodźców. Z trzech stron wysokie szczyty otaczały Lanende i nie pozwalały nie ludzkim dłoniom zbezcześcić tego świętego dla długouchych miejsca. Niechybnie to właśnie syn Kerońskiego szlachcica przez elfy zwany Th'ensgulem był pierwszym przedstawicielem ludzkiej rasy który ujrzał tą skrytą wśród gór Aron wsi. Widok Lanende skąpanej w świeżym białym puchu nawet elfce przypadł do gustu i zaparł dech w jej zgrabnych piersiach. Jednak ten wspaniały obraz mąciła myśl o tym co stanie się gdy jej pobratymcy przyuważą,że postać jej towarzysząca nie posiada szpiczastych uszu i jest kerońskim oficerem.

Nim oboje podróżników zdołało postawić swe kroki w pobliżu pierwszych domostw należących do druidów,Seri poczuła na sobie coraz liczniejsze pary oczu pilnie śledzące kroki jej i Cheta,wiedziała,że są obserwowani. Zwolniła,więc kroku i w napięciu oczekiwała tego co przyniosą najbliższe minuty,przerażeni i zaskoczeni obecnością człowieka elfowie mogą w mgnieniu oka oboje odesłać do zaświadów.Chet także wyczuł rosnące napięcie i to jak Seri robi się niespokojna nim jednak zdołał wykrztusić z siebie pytanie ich oczom okazał się widok trzech leśnych elfów trzymających w dłoniach dębowe laski,byli to druidzi chroniący miejscowy lud przed zagrożeniami zewnętrznego świata,odziani na zielono swym bystrym spojrzeniem omotali przybyszy którzy stali jak wryci. Tuż za druidami ze śniegu wyłoniły się kolejne postacie chroniące się jakby za nimi,patrzyli na Cheta przerażonym wzrokiem jakby mieli przed sobą najstraszniejszego z demonów.

Nim Seri zdołała zabrać głos stojący w środku druid uniósł dłoń,stanowczym gestem zabraniając elfce zabierać głosu,wyszedł przed swych braci i donośnym,niskim,jakby nieobecnym głosem rzekł.
-Jestem Pelellion starszy tej osady i druid broniący Lanende przed niebezpieczeństwem,a to moi bracia Yavdil i Halgran. Po tych słowach pozostali dwaj zrównali się ze swym bratem stojący po prawej dłoni Pelelliona Yavdil odezwał się do Seri.
Dobrze wiemy kim jesteś panno Verileth,jednak cel Twej wizyty jest dla nas nie jasny,a to,że przyprowadziłaś tu kerońskiego żołdaka jest pogwałceniem wszystkich naszych praw...twa rodzina byłaby wściekła na Ciebie,tak jak my jestesmy wściekli teraz.
W tym samym czasie Halgran mówił do Cheta.
-Ciebie nie znamy i nie mamy zamiru dowiadywać się o twym pochodzeniu,ludzkie rody są niczym dla elfiej braci.Odejdź stąd póki czas a ocalisz swój nędzny żywot. Nie chcemy Cię tu,wy ludzie potraficie tylko niszczyć.
Oboje skończyli w tym samym momencie i starsi wioski staneli w bezruchu oczekując odpowiedzi. Z tłumu który w międzyczasie otoczył podróżnych słyszeć można było okrzyki wnoszące o szybkie zabicie czy to tylko ,,ludzkiej pokraki,, czy też obojga.

Re: Osada Lanende

3
Seri poruszyła się niespokojnie. Spodziewała się, że sprawy nie przybiorą wcale pozytywnych obrotów, ale nie spodziewała się z kolei, że *aż* tak wszystko się nagle rozegra. Jak dla niej to działo się zbyt szybko. Ledwie co przybyli do wioski, odnaleźli starszyznę, a już mieli wynosić się z osady... i to wszystko bez jakiegokolwiek pozwolenia na dojście do słowa.
Jednakże Seri nie dała wygraną.
- Skoro mój cel wizyty jest dla was niejasny, laita ya tur* - to może dacie mi sposobność, aby swój cel wam przedstawić. Lecz jest ważniejsza kwestia do omówienia - spauzowała, oglądając się na zebranych, wrzeszczących coś o zabijaniu. Dla Seri to było niezbyt wiarygodne - z tego, co było jej wiadomo - druid drugiego druida nie zabije, będąc pod kontrolą własnej świadomości.
- Ten człowiek - podjęła na nowo przemowę, wyciągając dźwięcznie dłoń wierzchem skierowanym do dołu i wskazując nią na Kerończyka. - Przeszedł przez las dobrowolnie przepuszczony przez umarłych w elfim gaju. *Żadnemu* człowiekowi, w którym tliła się nienawiść, a serce nieczystością intencji zachodziło, *nie udało* się przebić przez nysimskie chaszcze! Błagam was, laita ya tur, wysłuchajcie go. Jego miano to Th`engsul. Ten człowiek ma czyste serce i szlachetne, lecz dziwne pobudki - sama "chęć spotkania z elfami" dla Seri od początku zdawała się być serio dziwna. - Nikt bez powodu takiego miana nie uzyskuje od naszych pobratymców!
W końcu zamilkła, spuszczając nieznacznie głowę i chowając jakby do siebie. Spojrzała na Kerończyka, nie próbując nawet ukryć w oczach coś na pomieszanie zmartwienia, rozczarowania i wzbierającej powoli złości.

_______________________________________________________________________________
* laita ya tur - dosłownie: błogosławiony który dzierży; jest to zwrot używany w stosunku zarówno do starszych druidów, jak i do starszyzny osady.
Mała uwaga: Verlieth, nie Verileth. Ja rozumiem, każdemu literówki się zdarzają... albo odczytanie nazwiska z rozpędu.
Obrazek

Theme I | Theme II | Soundtrack | Theme III

Re: Osada Lanende

4
Chet stał spokojnie u boku elfki, gdy ta wymieniała zdania z druidami, którzy byli prawdopodobnie przywódcami tej całej niewielkiej społeczności elfów. Mężczyzny nie zdziwiła zbytnio ich pierwsza reakcja na jego widok, w sumie nie oczekiwał, że przyjmą go z otwartymi ramionami. Nie było źle, byli na tyle mili, iż najpierw zadawali pytania, a dopiero potem postanowili strzelać. Dopóki nie strzelali, nie było źle. Z tego co powiedzieli, Chet wiedział, iż mógł odwrócić się i odejść skąd przyszedł nie niepokojony przez spiczastouchych. No ale wtedy przebyłby tę całą całkiem drugą drogę przez las nadaremno. Przez chwilę pozwolił Seri przemawiać. Miał jednak dziwne wrażenie, iż nieważne co powie elfka, jemu to i tak nie otworzy drogi do osady, a jedynie wzbudzi niechęć jej mieszkańców do elfki, która przemawiała w jego interesie.
- Dziękuje ci - powiedział Chet, kładąc rękę na jej ramieniu - ale pozwól mi samemu przemawiać w swym interesie.
Czarnowłosy wyprzedził swą towarzyszkę podróży, której imienia nie miał okazji poznać i stanął przed Pelellionem i jego braćmi. Spojrzał druidowi w oczy, po czym jego ręka powędrowała do rękojeści miecza. Czarne ostrze błysnęło w mroźnym powietrzu, gdy kapitan kerońskiej armii wywinął nim młynka, po czym wbił w zmrożoną ziemię pomiędzy sobą a druidami.
- Te ostrze zostało wykute w elfickiej kuźni - oznajmił donośnym głosem - a ja nie wszedłem w jego posiadanie, zabierając je z pola bitwy od poległego elfa. Poprzedni właściciel tego ostrza zginął w pierwszych tygodniach wojny pomiędzy elfami i ludźmi, a jego towarzyszka przekazała ten miecz mnie, zapewniając o dozgonnej i wiecznej przyjaźni waszej rasy. Zapewnienie to zostało potem kilkukrotnie powtórzone przez elfa o imieniu I'rildel, który dowodził placówką pomiędzy Wschodnią ścianą, a waszą stolicą - tu zrobił krótką pauzę, by słuchacze mogli przetrawić tę informacje. Chet nie był co prawda do końca pewny czy I'rildel był aż tak znanym oficerem fenistejskiej armii, by jego sława sięgnęła i do tej zapomnianej przez bogów wioski, lecz miał nadzieję, że któryś z elfów znał tego dzielnego dowódcę.
- Przez dwa lata mieszkałem pośród waszego ludu, śmiałem się z nimi, płakałem i walczyłem ramię w ramię. Nim ich opuściłem, ponownie zostałem zapewniony o przyjaźni. Pomimo tego, iż wojna dobiegła końca, a ja noszę mundur kerońskiej armii - wskazał na swój płaszcz - nadal uważam wasz lud za przyjaciół i pragnę pomóc wam, chociaż moje możliwości są skromne. Ta elfka - wskazał na Seri - wspomniała, iż ktoś próbował spalić cały las, tylko po to, by was stąd wykurzyć. Nie wątpię, iż wasza magia jest potężna, ale nawet ona nie wystarczy, jeśli wpływowe siły połączą się, by was zniszczyć. Sami nie przetrwacie, a wśród Kerończyków ciężko znaleźć teraz wielu sympatyków elfów. Przyszedłem do was i oferuje wam pomoc. Nie chce niczego w zamian. Jeżeli jej nie przyjmiecie, to odejdę w pokoju i więcej nie powrócę. Ale obawiam się, że kolejnej oferty pomocy możecie już nigdy od nikogo nie dostać - Chet ponownie przerwał swój monolog i pochylił głowę. Jego lewa dłoń dotknęła rękojeści sterczącego z ziemi miecza.
- Jeżeli nie wierzycie w moje słowa, mogę udowodnić wam, że mówię prawdę, przyślijcie tylko swojego najlepszego szermierza - powiedział wyrywając ostrze z zamrożonego podłoża. Podczas pobytu u elfów, nauczył się ich stylu walki. Jeżeli jego słowa nie wystarczą, był gotów pokazać druidom, iż rzeczywiście przebywał pośród ich ludu przez odpowiednio długi czas. W końcu elfy nie przekazałyby swoich tajników walki komuś, kto uchodzi za wroga, prawda?

Re: Osada Lanende

5
Starszyzna wioski ze stoickim spokojem słuchała tego co do powiedzania miała Seri,jednak wszyscy obecni mogli odnieść wrażenie,że jej słowa nie robią na elfiej braci żadnego wrażenia. Z każdym słowem sprawiali wrażenie bardziej nieobecnych i dalekich od przyznania racji swej rozmówczyni,ich twarze przybierały wciąż coraz to surowsze postacie. Z tłumu słyszeć można było coraz głośniejsze okrzyki urażające dwójkę podróżnych. Wydawać się mogło,że wściekły motłoch lada moment ruszy rozjuszony na Seri i jej towarzysza. Mimo,że w elfiej historii chłopskie rozruchy czy ogólno pojęte zamieszki były wyjątkową rzadkością to ci przedstawiciele gatunku już tyle wiosen spędzili wśród tych szczytów odosobnieni od jakiegokolwiek świata zewnętrznego,że tracili już poczucie własnej kultury. Chyba tylko ze strachu przed ucieleśniem zła jakim dla nich był młody wojak wciąż tkwili w zwartej grupie za plecami druidów. Wszyscy dostrzegli jak Seri wycofała się po skończonej wypowiedzi,a w jej głosie wyczuć można było niepewność. W jej kierunku zwrócił się ten sam długobrody elf co poprzednio. Tym razem w jego głosie wyczuć można było rosnące zdenerwowanie i napięcie powodowane tą sytuacją.
-Jeśli cel Twej wizyty Verlieth jest choć w niewielkim stopniu istotny powinnaś pozbyć się tego ciężaru nim zawitałaś w Lanende,dobrze znasz nasze zasady,dobrze znasz naszą kulturę. Mimo to on już tu jest i bezcześci naszą świętą ziemię...ostatnimi czasy nawet las broniący naszej osady nie jest już taki jaki znamy. Coraz częściej natykamy się na ludzkie ścierwa podchodzące coraz bliżej naszego azylu,las nie broni nas tak jak kiedyś...stał się naszym rywalem.
Po tych słowach nastała dłuższa niezręczna cisza,jakby wszystko w okół zamarło.Moment ten przerał Chet,który chyba postrafał zmysły,że w tak nagły i nie kontrolowany sposób,błyskawicznym ruchem wykonując efektowny młynek ukazał wszystkim elficką klingę. Lud cofnął się o kilka kroków,a wzrok każdego łucznika tkwił na Th'ensgulu. Chyba tylko cud lub inna boska interwencja uchroniły Kerończyka przed strzałą w gardzieli,ponieważ elfowie stali nieruchomo z napiętymi cięciwami. Nawet i druidzi drgneli zaniepokojeni tym co wyczynia Chet. Halgran wyrwał się przed swych braci i już oburzonym,wściekłym tonem niemal wrzeszcząc powiedział.
-I my mamy ci człowieku i reszcie twego gatunku zaufać? Przychodzisz do druidzkiego gaju uzbrojony wymachując ostrzem paradując w stroju który nam niesie tylko śmierć i pożogę jeszcze śmiesz wyzywać jednego z nas na pojedynek. Wy ludzie nie macie za grosz rozumu,wasze słowa może piękne i gładkie lecz czyny najlepiej o was świadczą. Ta klinga mogłaby być równie dobrze królewskim mieczem,a obietnica godnego przyjęcia pochodzić od włady Fenistei dla elfów z Lanende wciąż będziesz wrogiem.
Gdy elf skończył okrzyki grożące Chetowi nabrały na głosności i drastyczności metod pozbycia się ludzkiego intruza,ale i coś jeszcze wzbudziło poruszenie w tłumie. Elfy rozstępowały się przepuszczając jakąś postać. Gdy gwar ustał,a raczej został uciszony ruchem Pelelliona gdy ten wystąpił przed swych braci.
Ucieknijcie teraz,oboje,na zawsze,a może przetrwacie jeszcze te kilka lat więcej. Rzekł sucho i lakonicznie by dać chwilę do namysłu zarówno Seri jak i Chetowi.

Re: Osada Lanende

6
- "Pozbyć się tego ciężaru"?! Przecież to on narzucił mi swoje towarzystwo! - Dla Seri było tego już za wiele, jakby starszyzna nie wykazywała się darem empatii. Skoro Seri dostrzegła w Kerończyku czyste intencje, to czemu Yavdil nie był w stanie trzeźwo ocenić sytuacji? A może po tylu latach postanowili stłamsić dar? Druidka zaczęła improwizować, aczkolwiek nieco rozpaczliwie to wyglądało.
- Myślicie, że nie próbowałam go odwieść od zamiarów? Dobrze wiedziałam, do czego może doprowadzić przywleczenie ze sobą człowieka. Ale nie zrobiłabym tego, gdybym go nie spotkała, prawda? A nie spotkałabym go, gdyby las go nie przepuścił, czyż nie? Pierwszy raz widzicie człowieka od parudziesięciu lat i już tracicie głowę?
- Swoją drogą - gdzie jest moja babcia Lithel? - Elfka po chwili dodała, przypomniawszy sobie o starej Lithel. Rozłożyła dłonie, po czym wsparła je o biodra i zaczęła się delikatnie rozglądać na boki, mając nadzieję, że może wyłapie czającą się babkę Lithel wśród tłumu. Dziwna to myśl przylgnęła do Seri, ale mimo to żywiła nadzieję, że jej zjawienie będzie dla nich wybawieniem od pochopnej wrogości, którą przejawiała starszyzna.
Najbardziej obawiała się, że kiedy dojdzie do banicji, będzie mogła śmiało zapomnieć o dołączeniu do bractwa Ancalimë już do końca swych dni. Stara Mirvan opowiadała o obrzędzie pojednania u większości bractw druidzkich. Działało na to na takiej zasadzie, że na przedramieniu potencjalnego członka malowało się znak charakterystyczny dla danego bractwa i chrzciło się go za pomocą specjalnych rytuałów. Lecz kiedy członek zostanie raz wygnany i niepoddany pierwszemu rytuałowi Sedh`aram, znak zanika na skórze, zostawiając nieznaczną bliznę. Każda, następna próba wymalowania tego samego znaku kończy się wchłonięciem olejków w skórę, a tym samym - zanikiem symbolu; i tak to wygląda przy każdym razie.
Seri zależało na pozostaniu w Lanende i dołączeniu do Ancalimë, by móc szkolić się pod okiem swojej babki Lithel oraz reszty druidów. Wszystko byłoby po jej myśli, gdyby nie Kerończyk, który namieszał jej zbędnie w planach...
Obiecała sobie - czy wyjdą z tego obronną ręką, czy też zostaną potępieni - pozbędzie się go za wszelką cenę...
Obrazek

Theme I | Theme II | Soundtrack | Theme III

Re: Osada Lanende

7
Obrazek
- Czy ja wam wyglądam na przejezdnego durnia?! Do stu orczych, krzywych dup! Chcieć czterdzieści pięć monet za kuraka?! - sądząc po tym okrzyku, Hoffman mógł się domyślić, że cierpliwość Atisa została doprowadzona na skraj przepaści i zawisła nad nią radośnie, trzymana na ostatnim włosku katowskiej liny. Stał na uboczu, razem z czworgiem towarzyszy, obserwując kupieckie zmagania blondyna. Ten zagryzł zęby, resztką siły woli usiłując nie rozmasować wychudłej twarzy starszej babiny o podłoże. Od potoku bluzgów i następujących dalej rękoczynów powstrzymywała go w zasadzie jedynie silna dłoń Kyrie, miażdżąca mu ramię w żelaznym uścisku.

Głodni, źli, niewypoczęci - wszyscy młodzi Shaledini byli w kiepskich nastrojach. A bo i cieszyć się nie bardzo było z czego: ostatnie pół roku było małym, prywatnym koszmarem dla każdego elfa.
Natura nawet poza granicami Fenistei nie była im zbyt łaskawa. Jeśli grupce na Ediunie już udawało się coś upolować, to były to zazwyczaj drapieżniki, które rzucały się na nich w niezrozumiałej agresji. A i za ich truchła ścigano ich niejednokrotnie, w ramach obławy na kłusowników. Przedłużająca się zima nie poprawiała ich sytuacji, zmuszając ich do podejścia bliżej ludzkich (bądź nie, jak w tym wypadku) siedzib. Jednak tam również piszczała bieda. Mróz i napływ uchodźców z Fenistei skutecznie kurczyły zapasy. Cóż, generalnie nie było różowo, nawet w tak kwitnącej niegdyś osadzie, jak Lanende.
Jakby tego było mało - nieustanne koszmary i poczucie odrzucenia nie dawały spokoju żadnemu z długouchych, doprowadzając większość z nich do co najmniej wyczerpania psychicznego. Zazwyczaj snuli się po wioskach i traktach struci, rozdrażnieni, Sulon jeden wie, czy od głodu, czy ciężaru jego gniewu. Siąpiąca od dwóch dni, irytująca mżawka nikomu zaś nie poprawiała nastroju.

Ewidentnie za to psuła go targującej się z Atisem elfią kobiecinie, której najwyraźniej nie spodobało się pyskowanie młodzika. Przyprószone siwizną brwi ściągnęły się w nieprzyjemnym grymasie.
- Nie dasz, to bez łachy, pies Ci mordę lizał! - Potrząsnęła nieszczęsnym, kogucim truchłem, trzymanym za grdykę. - Będzie mi tu klął, do kurwy starej nędzy, smarkacz jebany - wymamrotała pod nosem ze świętym oburzeniem, przytulając kurczę do szarego fartucha na spódnicy i stanowczym krokiem wymijając parę. Młody elf rzucił się za nią niczym głodny hart za królikiem, jednak dłoń rudej towarzyszki nie pozwoliła mu podążyć za osadniczką.
- Uspokój się - wysyczała, pociągając go do siebie. Chłopak gniewnym szarpnięciem wyswobodził się z jej uścisku, odtrącając jej rękę.
- Zostaw mnie - odwarknął rozeźlony, odwracając się, by z pustymi rękami wrócić do czekającej opodal reszty grupy.

- To widzę, żeś pięknie załatwił, najemy się do syta - westchnął Ortis, gdy ruszyli uliczką, mijając usytuowane tuż obok siebie, na ścisk, zabudowania.
- Cóż, Ty byś z pewnością zdziałał więcej... Och, nie, czekaj, uciekłaby na widok Twojej łysej...
- Atis. - Cichy, karcący głos Talena zgasił sprzeczkę w zarodku. Jasnowłosy żachnął się, mierząc się ostatni raz aroganckim spojrzeniem z wielkoludem, ale posłusznie zamilkł na chwilę, szybko znajdując inny powód do wylania złości.

Jego wzrok padł na grupkę żebraków, skulonych pod jednym z domostw, zajadających się bochnami chleba. W okolicy można było takich znaleźć praktycznie w każdej wiosce. Takich, którym udało się uciec z rzezi, lecz nie mieli się gdzie podziać. Brzuch chyba każdego ze śmiałków, w tym i Hoffmana, upomniał się dość donośnie o kawałek strawy.
- Pierdoleni uchodźcy, wszędzie ich pełno, jak zarazy. Żreją to, co mogło i powinno przypaść nam - wywarczał bardziej do siebie, niż do reszty, ewidentnie wciąż zły o handlowe niepowodzenie.

- Ty też ewidentnie wędrujesz. W czym jesteś lepszy? - Do uszu grupy dobiegł niespodziewanie zmęczony, kobiecy głos, sprawiając, że Shaledini stanęli jak wryci, a dwójka żebraków zaczęła z przestrachem uciszać mówiącą.
- Szz... Issa, oszalałaś?
- To zbrojni, cichaj, głupia.

Hoffman odwrócił się wraz z resztą, odnajdując wzrokiem dziewczynę. Otulona brązowym, zdartym i brudnym płaszczem, siedziała z przyciągniętymi do kolanami, skubiąc pajdę trzymaną w ręce. Krótka, obcinana ewidentnie nożem i niewprawną ręką grzywka przykrywała jej czoło, a ciemnorude włosy połowy długiej szyi. Niebieskie, nieco wodniste oczy spoglądały znad morza piegów, rozlanego na bladej, oblekającej ładnie wyrzeźbione kości policzkowe skórze. Nos smukły i lekko pyrkaty zadarty był teraz nieco w górę, by mogła patrzeć na rozmówcę. Nie z dumą, ale lekką ciekawością i jakby znużeniem. Miała najwięcej siedemnaście lat.

- Wybaczcie jej panie, to młode, nie wie co gada... - Stary elf siedzący obok począł się gramolić, jakby chciał osłonić kompankę.
- NIE - przerwał mu Atis, robiąc krok w przód, jak lew, który już upatrzył ofiarę. Uśmiechnął się nieprzyjemnie, z nutką wyższości. - Ależ ja z chęcią odpowiem na to pytanie! Otóż tak się składa, że jestem lepszy. Niech wszyscy to usłyszą. W przeciwieństwie do Ciebie jestem Shaledinem, a nie mętną, słabą popłuczyną elfiej krwi. Spójrz na siebie, a potem na mnie! Żebrzesz na ulicy, po której ja mogę iść z podniesioną głową.
Żebrak-dziadyga zastygł, słuchając tego wywodu, a jego oczy rozbiegały się na prawo i lewo, jakby szukał drogi ucieczki. Dziewczyna zaś patrzyła na blondyna leniwie i wspierając plecami o ścianę podciągnęła się do pionu, otrzepując płaszcz wolną ręką.
- Patrzę. I widzę takiego samego, porzuconego przez Sulona elfa, co ja. Z tą różnicą, że w przeciwieństwie do niego mam pełny żołądek - stwierdziła obojętnie, wzruszając ramionami. Wyższość spłynęła z twarzy blondyna, jak czapa śniegu z dachu przy roztopach, Aria i Elia zaś fuknęły z oburzenia, robiąc krok do przodu. Ta pierwsza sięgnęła do pasa po broń. Rudowłosa jednak popatrzyła na nie z rezygnacją w wypalonym spojrzeniu i wróciła wzrokiem do Atisa.

- Jeśli faktycznie jesteś lepszy, to idź i zamieszkaj teraz w Fenistei. Skoro my zostaliśmy uznani za niegodnych... - Włożyła rękę do kieszeni, zerkając jakby w zamyśle na kawałek chleba w drugiej dłoni. Obróciła go w palcach, po czym rzuciła lekko w stronę blondyna. Ten był chyba zbyt zszokowany, by zareagować. Wwiercał tylko rozpalone gniewem i niedowierzaniem spojrzenie w dziewuchę, pozwalając, by pajda odbiła się od jego piersi i upadła na wydeptany bruk.
- Na drogę.
Odwróciła się na pięcie, niespiesznie odchodząc w górę ulicy. Tak po prostu. Ciszę jaka zapadła przerwali jedynie starzec, który szybciutko wstał z klęczek i pospieszył wraz z towarzyszem za rudowłosą, targając ją za ramię.
Chwilę po tym poruszył się Ortis, podnosząc z ziemi ubłoconą kromkę i zerkając na towarzyszy, zawieszając przez dłuższą chwilę wzrok na Hoffmanie, jakby szukał poparcia.
- Nie sądzicie, że ona ma rację?
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: Osada Lanende

8
Hoffman z wyraźnie wymalowaną na twarzy niecierpliwością obserwował zmagania Atisa ze starszą kobietą. Od początku nie spodziewał się pozytywnych rezultatów, myśląc gdzieś tam w środku, że zrobił by to lepiej, zbijając cenę nawet o połowę. Niemniej jednak, okazja na kupienie kuraka przepadła tak szybko, jak się pojawiła.
Kiedy Atis powrócił do reszty grupy, Hoffman zdawał się wyglądać w ten sposób, jakoby chciał jakoś skomentować całą tą sytuację. Najpewniej nie była by to pochlebna opinia, jednak Ortis go w tym uprzedził.
Uważnie przysłuchiwał się całemu dialogowi pomiędzy członkami grupy. Nie udzielał się przy tym. Nie chciał marnować energii na zbędną gadaninę, zwłaszcza, że jego kiszki grały z głodu marsza. Niemniej jednak, sam głód nie powodował u niego przypływu złości czy też rozgoryczenia. Z natury był raczej spokojny, a wszelkie negatywne emocje wolał tłamsić w sobie, gdyż uważał je za słabość. W związku z tym, jego lekarstwem na obecną sytuację było wyizolowanie się umysłem od otoczenia, pozostając biernym w konwersacji, skupiając się jedynie na tym, co istotne. Nie dane było mu jednak długo rozmyślać nad swego rodzaju planem, gdyż co chwila ktoś mu w tym przeszkadzał. W końcu jego uwagę, podobnie jak resztę grupy, przykuł komentarz pewnej elfiej żebraczki, siedzącej kilka kroków dalej, opierając się o ścianę jednego z budynków. Zauważywszy reakcję Atisa, który niezwłocznie ruszył w ich kierunku, chłopak odprowadził go spojrzeniem swych zielonych oczu, z niecierpliwością oczekując tego, co nastąpi. Obawiał się jednak tego, że szybko będzie musiał wkroczyć, aby przerwać konwersację, jako, że pielęgnował Shaledińskie tradycje i wartości, być może najbardziej z całej grupy. Obawiał się bowiem tego, że Atis swoimi słowami może bardzo szybko popsuć ich reputację, a właściwie, jako, że mało kto o Shaledinach słyszał - wykreować ich wizerunek w bardzo negatywny sposób. Bez względu na to, czy jego przemyślenia powodowane były jego umiejętnością przewidywania wydarzeń, znajomością charakteru Atisa, czy osobistej niechęci do niego, chłopak bardzo szybko przekonał się o słuszności swoich przypuszczeń. Kiedy usłyszał, z jaką wyższością Atis opowiada o Shaledinach, Hoffman mimo, iż też czuł swego rodzaju wyższość związaną z poczuciem pewnej przynależności do nich, postanowił zaprotestować, komentując jego słowa.
- Prawdziwy Shaledin nie powinien się przechwalać niczym bard śpiewający legendy o sobie samym. ,,Czyny powinny kreować wasz wizerunek, nie bezpodstawne przechwałki. To nie tytuły przynoszą zaszczyt Shaledinowi, lecz Shaledin tytułom". - zacytował pewnego Shaledina z wioski, z której grupa została wysłana na Ediunę, chcąc sprawić, aby Atis pohamował swój język
Niemniej jednak, kontynuowali swoją rozmowę. Nasilający się ból w brzuchu, powodowany głodem, jak i być może po części również zabraniem głosu, doskwierał Hoffmanowi na tyle, że pohamował się na chwilę z dalszymi komentarzami. Sięgnął wówczas do jednej z toreb uwieszonej na jego pasie, wyjmując po chwili małą, czerstwą kromkę chleba. Wziął kilka kęsów, aby nie zjeść całej, chowając resztę z powrotem do tej samej torby. Kiedy Atis skończył już rozmowę, elfia dziewczyna odeszła, a głód Hoffmana nieco ustąpił, jego uwagę przykuło zachowanie Ortisa, który schylił się po chleb. Odpowiadając mu na jego spojrzenie tym samym, po chwili odpowiedział mu na jego pytanie.
- Czemu nie? Może tam być jeszcze coś wartościowego. Jednak, najpierw wolałbym zostać tutaj na chwilę, aby się najeść. To może być męcząca podróż, zwłaszcza w taki ziąb. - kończąc odwrócił głowę w stronę Talena i spojrzał mu w oczy
- Co o tym myślisz? Chyba nie mamy nic do stracenia.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Osada Lanende

9
Atis po chwili oprzytomniał, czerwieniąc się nieznacznie. Na słowa Hoffmana jednak prychnął, rzucając mu krzywe spojrzenie.
- Wzniosłe pieprzenie. Całe życie nam wmawiają, że jesteśmy lepsi, ale w sumie, to nic z za tym nie idzie. - Odwrócił się do kompana przodem, krzyżując ręce na piersi. - Nie powiesz mi, że nie czujesz się lepszy od niej. Że w gruncie rzeczy nie czujesz się dokładnie tak, jak powiedziałem. Ubieraj to w piękne słowa i puste frazesy jeśli wolisz, ale i tak wszystko sprowadza się do faktu, że w głębi serca patrzysz na nich z góry. Ja się przynajmniej się do tego przyznaję. - Jego usta wykrzywiły się w ironicznym, pogardliwym uśmieszku. Chwilę potem zerknął na Ortisa, unosząc brew jakby w niedowierzaniu.
- Taaaaak, idźmy w siódemkę do kraju, na który spadł magiczny kataklizm zdolny wypędzić bądź zabić ponad kilkutysięczny naród. A to wszystko tylko po to, żeby utrzeć nosa jakiejś żebraczce. Brzmi jak świetnie opracowany, przemyślany plan - sarknął, wywracając oczyma. Elia, która stała obok, zagryzając wargę i zerkając to na wielkoluda, to na blondyna odezwała się niespodziewanie.

- Sam powiedziałeś przecież, że wciąż tylko się nam wmawia, że jesteśmy lepsi. Ale przecież gołym okiem widać, że owszem: jesteśmy silniejsi, lepiej zorganizowani i wyznajemy pewne wartości, w przeciwieństwie do tego motłochu. Dlaczego miałoby tam braknąć dla nas miejsca? Wszyscy znają powód tego, co się stało: elfy okazały się niegodne. A co jeśli udowodnimy, że my jesteśmy? - Przechyliła głowę, a Ortis ochoczo podchwycił temat, prostując się i spoglądając intensywnie na Talena.
- No właśnie. Czy będzie lepsze potwierdzenie naszej siły, niż uznanie samego Sulona? Poza tym, pomyślcie tylko. Znajdziemy miejsce dla nas, Shaledinów. Nie będziemy się już musieli cieśnić w jakichś wioskach. Myślę, że Hoffman ma rację: nie mamy nic do stracenia.

Atis patrzył z niedowierzaniem na swoich towarzyszy, a w jego spojrzeniu rosło przerażenie.
- Wyście rozum postradali - rzucił w końcu dosadnie. - Nie wiem, jak Wy, ale ja mam do stracenia bardzo dużo, bo aż swoje życie. I nie mam ochoty kłaść go na szali tylko dlatego, że ubzdurał się Wam cudowny obrót spraw i idylla w Fenistei.
- Nie będziesz musiał. - Zapowiadającą się sprzeczkę przerwał najbardziej oczekiwany w tej chwili głos. Talen po chwili ciszy w końcu przemówił, ostrożnie i spokojnie, jakby ważył słowa. - Nikt Cię nie będzie do tego zmuszał. Ale miałeś trochę racji. Jeśli nic nie będziemy mieć z tego, że jesteśmy lepsi, to będą to tylko puste frazesy. Powinniśmy chociaż spróbować zbadać sprawę, takie jest moje zdanie. Zjemy coś i wyruszymy w stronę granicznego traktu, oto moja propozycja. - Brunet odrzucił włosy z czoła i poprawił torbę na ramieniu.

- Ktoś chce jednak zostać? - Ciepłe spojrzenie przesunęło się po grupie. Blondyn skrzywił się, jakby połknął cytrynę, wahając się wyraźnie. Widać nie spodziewał się takiego obrotu sytuacji i musiał wybrać pomiędzy absurdalnym pomysłem a odłączeniem się od towarzyszy. Jedno i drugie sprawiało, ze wiele ryzykował. Jego wzrok lustrował kompanię, aż w końcu chłopak potrząsnął głową.
- Pożałujemy tego - mruknął, krzyżując ramiona na piersi i ruszając w górę ulicy. Nie podobało mu się to ani trochę, jednak podjął decyzję. Muszą wytargować jakiś obiad, nim ruszą ku Fenistei.
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”