Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

1
Góry Aron wznoszą się na wschodnim krańcu Keronu i przylegają do Wschodniej Ściany, za którą rozpościera swe wdzięki prastara puszcza. Skalne masywy skutecznie odcinają splugawione boską mocą lasy od kontaktu z resztą świata. Szczyty Aron są wysokie oraz majestatyczne, ale to w niższych partiach gór może toczyć się jakiekolwiek życie. Mroźne wierzchołki nie zrzucają nigdy białego płaszcza, dlatego wszystko, co potrzebuje choć odrobiny ciepła, znajduje swoje miejsce u ich podnóża.

Śród łagodnych wzniesień wybudowana została niegdyś niewielka wieś - Suchoty. Skromna osada stoi między kamiennymi zwałami od niepamiętnych czasów. Wioska ta nigdy nie była istotnym miejscem dla kerońskiej gospodarki, ale nie oznacza to, że brudna ręka polityki nie musnęła jej choćby opuszkami parchatych palców. Miejsce to zdaje się być po prostu jedną z wielu osad, którymi usiana jest cała wschodnia część królestwa. Ulokowana na uboczu, niewyróżniająca się niczym szczególnym wioseczka. Dzięki nietypowemu położeniu Suchoty nie ucierpiały zanadto podczas niedawnej wojny Keronu z Fenisteą, choć elfie komanda nie raz i nie dwa nawiedzały okoliczne pola. Z jakiegoś powodu długousi ograniczali się tylko do niszczenia plonów, a ich pochodnie nie dotknęły nigdy strzech wioskowych chat.

Za osadą, między dwoma pagórkami, Stwórca rozlał niegdyś niewielki staw. Porośnięta moczarką sadzawka otoczona jest przez niskie drzewa, które nieraz podczas wichur skłaniają gałęzie ku jej zielonkawym wodom. Na brzegu stoi samotnie kilka podmokłych, opuszczonych domów. Zrujnowane budowle należały zapewne do wioskowego kompleksu, ale którejś nocy staw pchnął je wszystkie w odmęty, zmuszając dawnych lokatorów do przeprowadzki. Dziś kto inny mieszka w zawalonych chałupach - plugawe stwory pędzą beztroski żywot tam, gdzie ludziom było zbyt niewygodnie.

Właśnie taka jest kolej wszechrzeczy.

Podgórską osadą zarządza pewien poczciwy człeczyna, który przewodzi bandzie nierozgarniętych wieśniaków. Jest ustami oraz uszami wioskowej społeczności i rządzi nią z błogosławieństwem wszystkich mieszkańców. Coś sprawia, że chłopi z powagą traktują jego słowa, choć nie zawsze są w stanie pojąć ich znaczenie. Przyjezdni witani są różnie - zależnie od tego, jakie wieści oraz jakie towary ze sobą przywożą. Choć ludzie z zewnątrz rzadko nawiedzają tę wioseczkę, to każdy kupiec z pełną furmanką może być pewien, że zostanie ugoszczony należycie, niczym bohater i chlebodawca.

Życie w Suchotach kręci się głównie wokół pracy przy uprawach, choć nieustępliwa zima w znacznym stopniu utrudnia tamtejszym robotę. Ogromny głód panuje we wszystkich chatach i zagrodach, a wychudzone psy biegają po zalanych błotem uliczkach. Brak jedzenia stanowi poważny problem, z którym chłopi nie potrafią sobie poradzić. Oskoma skręca trzewia dorosłych, a sieroty oraz starych posyła często w szpony Usala. Zima dawno powinna się już skończyć, ale mróz nadal zbiera swe krwawe żniwo. Noc Podwójnej Pełni jest za pasem, kiedy śnieg wciąż zalega na drogach. Zarul świeci swoim jasnym okiem, podczas gdy Mimbra wcale nie chce osiągnąć pełni i pokazuje się tylko jako ledwie widoczny sierp na szarawym niebie. Białe zaspy leżą na przemarzniętych do ostatku polach. Śmierć kroczy między ludźmi, wymachując na boki swoją groźną kosą. Twarda ziemia nie pozwala chować zmarłych, którzy pozostawiani są we własnych domach, gdzie czekać mają na odwilż. Choć pora jest już letnia, to lata jakoś nie widać nigdzie za winklem.

W centrum wsi stoi parę ważniejszych zabudowań. Wieś przecina mniej więcej w połowie szeroka droga, uklepana w piasku setkami końskich kopyt oraz ludzkich stóp. Skupisko domów i rzemieślniczych warsztatów stanowi prawą stronę osady. Część lewa to maleńka karczma, jeszcze mniejszy ratusz i takaż świątynia, mieszcząca w sobie jedynie skromną kapliczkę Kariili. Pani Obfitości zawsze była łaskawa dla mieszkańców Suchot, ale nawet jej moc nie rozedrze na strzępy białego całunu, jaki spowił w tym roku kerońską ziemię.

Chłopom pozostaje jedynie cicha modlitwa oraz wznoszone ku chmurom błagania -
a gdy przyjdzie odpowiednia pora, wszystko to zmieni się w żałosny skowyt.

Obrazek
.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

2
Ludzie chodzili między chatami, brodząc po kostki w śniegowej brei. U ich nóg wałęsały się ponure psiska, które czarnymi nosami obwąchiwał wszystko dokoła. Mieszkańcy Suchot już dawna nie widzieli na swoich polach nawet skrawka żywej zieleni. W zeszłym tygodniu padło kilka owiec, które mróz był dopadł w nieocieplonej sianem stodole. Przychówek umierał od zimna, chorób oraz wilczych zębów. Również uprawy przemarzły i marność wielka pokryła wszystkie zagony. Twarda, ściśnięta zimową mocą ziemia nie nadawała się przecież pod żadne rośliny. Okropny głód wykręcał żołądki chłopów i ich żon, o dzieciach nie wspominając. Nie było chyba w całej osadzie nikogo, kto miał co do gara włożyć. A żreć przecież trzeba.

Przez środek smutnej wsi biegła całkiem szeroka, uklepana dobrze droga. Po obu jej stronach wyrastały niskie domy oraz różne inne budynki, a każdy z nich miał dach grubo pokryty ciężkim, białym puchem. Podstarzały mężczyzna maszerował samym jej środkiem, co kilka kroków spoglądając trwożnie w górę. Chyba zanosiło się na deszcz. Posunięty w latach chłop zmierzał w kierunku karczmy. Podejmował tam gościa. Uczony jakiś podobno, pewnie równie stary, co on sam, albo nawet bardziej. Z twarzy jego widać, że wiele w życiu dziwactw widział. Te... dziwactwa w jakiś sposób odcisnęły się na jego pomarszczonym nieco licu. Wioskowy szedł tedy prosto do oberży, wymijając co wyższe zaspy. Wreszcie wkroczył na klepisko, gdzie śnieg był mocno ubity - nie tak mokry, kiej na drodze. Staruszek spojrzał na swoje przemoczone buty, od których odchodziła podeszwa, a kiedy podniósł wzrok, jego oczom ukazał się jeździec na koniu. Czarny koń, stąpając ociężale, przejechał przez pierwsze płoty...

MITRAS
W karczmie było cicho, ale wcale nie za cicho. Jacyś jegomoście siedzieli sobie przy szynkwasie, co pewien czas wymieniając między sobą krótkie spojrzenia oraz parę równie krótkich słów. Gospodarz przybytku, barczysty mężczyzna, zarośnięty niczym niedźwiedź, stał za ladą i przysłuchiwał się od niechcenia nieciekawej pogadance. W małym kominku, zbudowanym po całości z czerwonych cegieł, tańczył leniwie kolorowy ogień. Czarna sadza oraz drobinki popiołu zasypały podłogę przed paleniskiem. Choć płomień buzował bez przerwy, to zdawało się, że jest on równie zimny, co śnieg za oknem. W karczmie było prawie tak zimno, jak na zewnątrz.

Mitrasowi to jednak nie przeszkadzało. Starzec naciągnął na głowę kaptur, chowając pod nim pokryte wczesną siwizna włosy. Jego habit dobrze oddawał ciepło, choć koszula kolcza, którą pod nim chował, gorzej sprawdzała się w tej roli. Pan Quelxian usiadł na wąskiej ławie, przy jednym z drewnianych stolików i przygryzał czerstwą kromkę chleba. Prosił karczmarza o coś ciepłego do picia, jakiś napar, może bigos do tego... ale "niedźwiedź" postawił przed nim tylko strasznie suche pieczywo. Oczywiście, monet zabrał tyle, że nie tylko bigos można by za nie kupić, ale również parę bułek prosto z pieca, miodem pszczelim oblewanych.

Mitras zastanawiał się przez moment, co przygnało go do tej zabitej dechami dziury. Długo wertował stronice pamięci, aż wreszcie odszukał powód swego przybycia do Suchot. Będąc jeszcze w Ahmen posłyszał od jednego z Bibliotekarzy, że w tej podgórskiej osadzie może znaleźć dawną księgę, napisaną przez któregoś z jego przodków. Mówiono mu o dziwnym bestiariuszu, opisującym naprawdę niezwykłe stwory, które podobno nigdy nie chodziły wcale po świecie. Gdy Quelxian skończył studiować zbiory uniwersyteckiej księgarni w Oros, udał się od razu tutaj - do podnóża Gór Aron, by osobiście sprawdzić prawdziwość plotek o istnieniu tajemniczego spisu potworów.

Jeszcze nie zaczął swych poszukiwań, bo dopiero co był dotarł do osady. Teraz tkwił w tej tawernie, mocno zmarznięty i przeżuwał twardy chleb, spoglądając na swoje odbicie w zasnutej szronem szybie. Dostrzegł w pewnym momencie jakiegoś człowieka, który w swoim ciemnym płaszczu dziwnie rysował się na tle wszechobecnej białości. Obok zobaczył swego poczciwego wierzchowca, przywiązanego powrozem do niskiego słupa. Szara szkapa skubała sobie źdźbła uschłej trawy, przyczepione do zabłoconych kopyt. Chłop zza okna stanął nagle na drodze i patrzył gdzieś daleko przed siebie. Po chwili z tamtej strony przyjechał na koniu kolejny człeczyna. Mężczyźni podali sobie dłonie i szybko pogrążyli się w rozmowie. Mitras obserwował uważnie ich poczynania, zaciekawiony obecnością kogoś nowego w wiosce. Obserwował tamtych dwu, schowany gdzieś w karczemnym kącie.

ZAHARIUS
Podróż traktem z Heliar ku Oros wymęczyła Zahariusa ponad wszystkie siły. Bezkresna droga śród piętrzących się zwałów śniegu i nieprzespane noce sprawiły, że teraz z wielkim trudem trzymał się jakoś w siodle. Czaruś szedł równo, przez cały czas dzielnie niosąc swego pana na grzbiecie, ale jego ogromne starania tylko w niewielkim stopniu ułatwiały półelfowi tę okropną wędrówkę. Bywało już tak, że podczas jazdy Zaharius puszczał końskie wodze, nieświadomie zapadając w niespokojną drzemkę. Miarowe kołysanie kroczącej szkapy działało na niego jak mamina kołysanka. Mnóstwo razy wyleciał przez takie nagłe spanie ze swojego łęku, spadając zawsze wprost w najgłębsze śnieżne zaspy.

Wczoraj przebrnął przez Wzgórza Meriandos, a dziś zbliżał się już do skromnych Suchot. W kierunku niewielkiej osady prowadziła tylko jedna, wyjątkowo wąska ścieżka, ostatnimi czasy zasypana przez lecącą z nieba biel. Ac'ellieone pokonał wszystkie przeszkody i przeskoczył wszystkie kłody, jakie parszywy los był mu rzucał pod nogi. Gdy musiał uciekać z Heliar, ta odosobniona wioseczka od razu przyszła mu do głowy. Jego wszystkie myśli skupiły się wtedy na tym jednym miejscu. Usłyszał niegdyś o nim od Konrada, który często wspominał, że ma w Suchotach pewnego oddanego przyjaciela. Zahariusa coś ciągnęło w stronę Gór Aron. Ta sama siła podpowiadała mu, że warto byłoby poznać tego wiernego druha. Opiekun Zahariusa mówił o nim same najlepsze rzeczy. Młody mężczyzna wiedział, że może szukać u niego pomocy.

Zaharius dostał się do wioski. Po wielu dniach katorgi wreszcie zobaczył na niebie cienkie smugi dymu, wylatujące leniwie z kominów zamontowanych na dachach domów. Ciepło dziesiątek rozgrzanych palenisk otoczyło jego zmęczoną duszę. Nabrał nagle nowych sił, choć był całkowicie pewien, że ostatnie zapasy energii wyczerpał już dawno temu. Czarny koń wszedł na ubitą ziemię, minął zbite z pojedynczych sztachet płoty i ruszył w kierunku zabudowań. Szpiczastouchy mężczyzna dygotał nieco z zimna, był pewnikiem przeziębiony.

Stanął przed nim jakiś chłop, chyba jeden z tutejszych. Półelf wstrzymał Czarusia i wyskoczył z siodła. Wieśniak podszedł do niego ostrożnie, bardzo wolno stawiając kroki. Przez cały czas patrzył albo w niebieskie oczy Zahariusa, albo na jego długaśne, zwisające szable. W pewnym momencie wyciągnął w stronę przyjezdnego dłoń, licząc na odwzajemniony uścisk. Zaharius złapał jego prawicę, a wtedy zmartwioną twarz tamtego rozjaśnił przelotny uśmiech.

Z bronią przyjeżdżasz - powiedział chłop, teraz wręcz bezwstydnie wlepiając gały w dwa proste miecze. - Dobrze, bo potrzeba nam tu teraz takich. Jestem Szczepan, zarządca. Niech gada, czegu u nas szuka, albo sobie stąd pojedzie. Nie wolno mi czasu na gadanie mitrężyć...

KINARET
Już piąty dzień mijał, odkąd Kinaret opuścił tamtą spaloną wioskę. Nadal miał przed oczami wyraźny obraz setek wychudzonych ludzi, śpiących jeden na drugim w tych kilku ocalałych z pożaru chatach. Wędrując przez wschodnie ziemie Hawke zobaczył wiele koszmarów, śmierci oraz dowodów na to, jak bezlitosne potrafi być dla niektórych życie. Przez poprzednią, ogarniętą dogasającym ogniem wioskę tylko przejeżdżał. Nie miał zamiaru zatrzymywać się tam na postój, choć takie były jego pierwotne zamiary. Nawet teraz, oddalony o wiele kilometrów od dymiącego pogorzeliska, czuł na sobie nienawistny wzrok pozbawionych nadziei mieszkańców. To sprawiło, że ciarki przeszły mu po plecach. Wrzasnął na konia, szarpnął za cugle i ruszył pędem do przodu...

Przed Kinaretem wznosił się na łagodnym wzgórzu kolejny przystanek w jego nieskończonej podróży. Wioska Suchoty była po prostu jedną z wielu osad, które ostatnimi czasy przyszło mu zwiedzać. Nie wiązał z nią żadnych większych nadziei nad to, że uda mu się znaleźć tutaj jakiś nocleg oraz może coś do ciepłego do żarcia. Suszone mięso, ser i ryby wychodziły mu już bokiem. Śród drzew błyszczała tafla pokrytego lodem stawu, który zamarznięty był tylko połowicznie. Sroga zima nie była w stanie skuć bielą wszystek wody. Pan Siekierz spostrzegł z siodła skupisko niskich domów oraz przecinającą je drogę. Mruknął coś do swojej szkapy, a potem skierował ją w tamtą stronę. Pocwałował prosto do wioski.

Mówiono później, że człowiek ten nadjechał z północy, od bramy powroźniczej... ale to były wierutne bzdury. Prawda przedstawiała się zgoła inaczej. Kinaret przybył do Suchot przypadkiem, uciekając przed wydarzeniami z przeszłości. Zostawił za sobą to, co miał do zostawienia i teraz błądził po bezdrożach, szukając jakiegoś punktu zaczepienia.

Brązowy wierzchowiec powiódł go na spotkanie z mężczyznami stojącymi w poprzek ścieżki. Jeden z nich był uzbrojony i podróżował konno, przy łęku miał doczepione wypchane towarami sakwy. Jego rozmówca był ubrany skromnie, przywdział na siebie jakieś znoszone skóry, materiałowe spodnie oraz rozlatujące się buty. Młody Hawke postanowił dołączyć do pogawędki. Dość już miał jeżdżenia bez celu.
.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

3
Czerstwy chleb był prawie nie do przełknięcia, podobnie jak wywindowane ceny które zarośnięty prymityw zawołał za tą "strawę". Pomimo tego jednak Mitras nie czuł złości, w zamyśleniu starał się przeżuć swój posiłek, ogrzać się przy palenisku i zregenerować siły po długiej podróży wpatrując się w swoje przeorane zmarszczkami oblicze. Pamiętał dobrze swoją młodość na niewielkim skrawku ziemi na dalekiej północy. Pamiętał jak w pościgu za wiedzą usłyszał kiedyś szeptaną rozmowę pomiędzy jego braćmi, Bibliotekarzami. Zastanawiali się Oni czy jego pęd do wiedzy ma jakiś związek z jego przodkami. Zaciekawiony tym tematem wgryzł się w historię swojej rodziny, korzystając nie tylko z mądrości braci i ksiąg, lecz także ze wspomnień swych krewnych, listów a także pojedynczych książek które pozostając od wieków w obrębie jednego rodu, stają się dla niego prawie jak relikwie. Tak właśnie wpadł na trop na wpoły legendarnego wśród jego rodziny dzieła, księgi która przewijała się pod wieloma nazwami lecz najbardziej do gustu przypadła mu ta którą podał mu jeden z braci gdy o nią zapytał - "Potworności Niezwykłych Opisanie" pióra Nikhalia DeQuelxian. Gdy pożarł całą dostępną na Ahmen wiedzę, pył nowych wiadomości przykrył ciekawość która parła do odkrywania dalszej historii, a kto wie może i samego dzieła. Ciekawość ta pozostawała uśpiona, aż w końcu studiując księgi biblioteki w Oros natknął się ponownie na jej ślad. Trop, który powoli drążył dziurę w jego skoncentrowanym na katalogowaniu wiedzy umyśle, aż w końcu gdy Biblioteka Oros wysuszyła się jako źródło podniet dla umysłu Mitrasa, przebił się i wyprawił Dziadka do Suchot. Niewielkiego niczego w centrum niczego. Siedząc tak, i rozmyślając starał się przypomnieć sobie wszystko co tylko wiedział na temat tej książki, najdrobniejsze szczegóły i plotki, te najbardziej nieprawdopodobne. Gdy poczuł się usatysfakcjonowany przeanalizowaną po raz setny wiedzą, a czerstwy chleb zdołał zniknąć w jego żołądku, Mitras podniósł się i podszedł do Karczmarza. Wydobywszy z sakwy lśniącą monetę, rzucił ją na bar i zapytał drżącym, starczym głosem.
-Macie tutaj jakieś stare książki w tej Suchocie? Bibliotekę może? Albo chociaż dawne listy czy inne notatki? - Nie do końca wierzył w kompetencje karczmarza do udzielenia odpowiedzi na tak ambitne pytanie (wręcz był przekonany że "niedźwiedź" nie poznałby książki nawet gdyby ta wyszła z krzaków i kopnęła go w jaja uprzejmie się przy tym przedstawiając) ale cóż, próba nie strzelba, a to już zawsze jakiś początek. W rękawie habitu, w zaciśniętej dłoni, ukryte miał jeszcze dwie podobne monety, na wypadek gdyby karczmarz nie chciał współpracować. Słuchając co ma mu do powiedzenia "niedźwiedź", kątem oka dostrzegł dziwną, ciemną postać której wcześniej nie widział w Suchotach. Co interesujące, pierwsze co zrobił nieznajomy to wdał się w dyskusję z obcym, do którego po czasie dołączyła jeszcze jedna postać.Gdy karczmarz odpowiedział na pytania, Dziadek tak przesiadł się by móc spróbować podsłuchać rozmowę obcego z chłopem.
Ostatnio zmieniony 28 cze 2014, 20:24 przez Mitras, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

4
- Czego szukam? - zapytał nieco zaskoczony bezpośredniością staruszka - rozglądam się za przyjacielem mojego przybranego ojca. Smutne wieści niosę. Ojczulek bywał podobno w tej wsi, Konrad mu było, wiekiem niewiele od ciebie oddalony.
W tej chwili wyraźnie się wzdrygną, futro które miał na sobie było trochę mokre, przez co nie dawało mu tyle ciepła ile by chciał. Złapał konia za wodze i przybliżył się do niego licząc, że ten odda mu nieco ciepła.
- Mówisz, że trzeba ci ludzi z bronią - wskazał w stronę karczmy - wejdźmy tedy, ja marznę, koń marznie, ty marzniesz, nikomu tu dobrze. Ogrzejemy się przy kominku i porozmawiamy. Od razu popytam ludzi o przyjaciela Konrada.
Rozejrzał się po dookoła, przyglądając się biednej wsi i wszechobecnemu śniegowi.
- Pewnie kiepsko u was teraz z jedzeniem - zapytał po drodze do stajni - liczyłem na uzupełnienie zapasów, zostało mi prowiantu zaledwie na parę dni.
Zastanawiał się kim będzie ten przyjaciel. Konrad dobrze o nim mówił, jak to razem balowali za młodu, że razem jeździli na wyprawy i tym podobne. Ale nigdy nie wspomniał o jego zawodzie ani rodzinie. Rodziło to pewne pytania. Szczęśliwie, nie były one zbyt istotne w tej chwili. Martwiła go też wizja przyszłości. Istniała nikła szansa, że Gildia wyśle za nim kogoś. Chociaż, jeżeli dotychczas go nie dopadli, nie powinni tego zrobić teraz. Niedługo spadnie śnieg i zasypie ślady. Wioska leży kawałek od głównego traktu, nie powinni tu nawet zajrzeć. Na to liczył. Planowaniem zajmę się później - pomyślał - doprawdy, muszę się ogrzać, od zgrzytania zębami własnych myśli nie słyszę.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

5
Podróż a raczej ucieczka Kinareta przez wzgórza pokryte śniegiem,choć w poprzednich latach o tej porze jego pola pełne były rozkwitającego zboża trwała już pięć dni. Trwała by krócej jednak wszystkie osady i wsie wzdłuż głównego traktu były jedynie zgliszczami,które pozostały po przejściu tych chędożonych elfów.Mimo,że Hawke nie często bywał w tych stronach bo i po co same zabite dechami wiochy,nawet dobrego wojaka się tu nie zwerbuje. Wszyscy mieszkańcy to zwykli chłopi bez pomysłu i nadziei na lepszą przyszłość dla siebie i swych dziatek. Kin uznał,że dobrym pomysłem będzie zjechanie z głównego traktu,może gdzieś u podnóży Aron znajdzie miejsce by napoić i siebie i konia,bukłaki już od prawie dwóch dni świeciły pustkami. Z daleka dostrzegł niskie zabudowania osady. Mimo to nie gnał ku niej co tchu,spokojnie opuszczony i niejako wtulony w swego wierzchowca piętami dawał mu znaki w którą stronę mają się udać. Przez chwilę w głowie jeźdźca znów zawitał obraz którego nie pozbędzie się do końca swych jak to uważał ,,bezwartościowych,, dni,dzięsiątki ludzi którym miał zapewniać ochronę pozbawieni dachów nad głową i z pogardą przyglądający się jego ucieczce. Splunął na ziemie klnąc pod nosem pozbywając się tego wspomnienia i już szybciej pocwałował w stronę wsi.Mokry śnieg taplał pod kopytami jego wierzchowca bryzgając na wszystkie możliwe strony jeszcze bardziej brudząc i tak już nadające się do wyrzucenia buty Hawka. Wszystkie chaty i zabudowania wyglądały niemal identycznie. W oko rzucił mu się jednak niewielki budynek z lewej strony wioski imitujący chyba karczmę,podjechał bliżej rozglądając się w okół po umorusanych,zmęczonych i wychudzonych twarzach wieśniaków,którzy z niepewnością schodzili z drogi jeźdźca. ,,Pod tłustym cielakiem,, głosił oblepiony śniegiem szyld...tak to na pewno karczma stwierdził z zadowoleniem pan Siekierz. Z chwilowego pół uśmiechu wyrwały go dwie pobliskie postacie rozmawiające ze soba niemal szeptem. Szybkim ruchem szarpnął konia i bezceremonialnie podjechał do gawędzących nieopodal ludzi. Tak mu się wydawało,że to ludzie bo co elf miałby robić w tym opuszczonym przez bogów miejscu. Jednak błyskawicznie dostrzegł te spiczaste uszy,które z umiłowaniem kiedyś odcinał właścicielom w ten sposób licząc ile tych pokrak odesłał w zaświaty. Koń ustawił się bardzo blisko elfiego rumaka,więc Kin z łatwością dostrzegł to,że jego ucho jest nadszarpnięte jakby przez jakąś bestię. Hawkę podniósł głowę znad swej klaczy i zmierzył obu rozmówców wtrącając się do ich gawędy.

-Jeśli szukacie miecza do wynajęcia po co zgłaszać się do elfa,który nie poradził sobie pewnie z przerośniętym kundlem? zapytał drwiąco jeździec wskazując na ucho postaci stojącej obok. Nie było to spowodowane brakiem sympatii do elfów,to raczej wojskowy humor panujący nawet wśród najlepszych przyjaciół.Ponownie podniósł głowę uśmiechając się szyderczo do czarnowłosego. Mówił jednak do człowieka stojącego przy nim.
-Wejście do karczmy to przedni pomysł,zimno nie odpuszcza i nawet nasze konie mają dość śniegu i mrozu...baaa nawet elfy chowają swe szlachetne postacie do takich karczm. To zdecydowanie najgorsza zima jaką widziałem. Skwitował Hawke poraz kolejny rzucając niemiłe spojrzenie w swoją lewą stronę.
-Prawda panie elfie? zapytał,po czym poczuł jak zasycha mu w gardle,więc prawą ręką chwycił bukłak próbujac wycisnąć z niego kilka kropel. Ciekawiło go co elf robi tak daleko od swej puszczy w taką porę,nie wyglądał na zwiadowce Fenistei,ani nawet na żołnierze. Te wykrzywione szable bardziej przypominały cyrkowe zabawki niż narzędzie do zabijania.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

6
MITRAS
Siedząc przy szerokiej ławie, Mitras usilnie próbował przypomnieć sobie to, czego dowiedział się o tajemniczym bestiariuszu. Ogrom wspomnień powstał w jego głowie. Ze wszystkich myśli tylko niektóre zawierały jakiekolwiek konkrety oraz pewne informacje.

Jeden z jego przodków, któremu matka dała imię Nikhal, przywędrował do Suchot jeszcze przed wieloma laty. Nikt nie wiedział, kim w rzeczywistości jest autor niezwykłej książki, ale każdy wspominał go nad wyraz dobrze. Pośród jakichś zapisków Quelxian wyczytał, że jego przodek również opuścił wyspy Amhen, chcąc zaspokoić swój narastający głód wiedzy. A to znaczyłoby, że łączy ich coś więcej niż tylko więzy krwi. Wspólne idee spajają mężczyzn równie mocno, co jednakowe pochodzenie. W całej tej sprawie było jednak zbyt wiele niewiadomych, aby Mitras mógł wykorzystać swe magiczne zdolności do ujawnienia prawdy. Potężne rytuały z całą pewnością rozjaśniłyby mroki niepewności, ale starzec nie mógł ich odprawić. Po Nikhalu nie zostały żadne kości, a jego ciało rozpłynęło się w powietrzu. Autor "Potworności..." nigdy nie wrócił na swoje. Quelxian nie miał żadnych sprawdzonych wieści o tym dziwnym przodku, dlatego użycie "Ojcowizny" nie wchodziło w grę. Jeśli w jego interesie było odnalezienie rodzinnej księgi, to musiał działać nieco bardziej konwencjonalnymi metodami.

Srebrny gryf potoczył się po drewnianej ladzie. Niedźwiedziowaty karczmarz w jednej chwili schwycił monetę w garść, jakby z obawy, że za chwilę nie będzie po niej śladu. Kiedy słowa Mitrasa przedarły się przez wiszący w powietrzy brzęk, oberżysta spojrzał na niego rozbawionym wzrokiem. Szczery uśmiech wstąpił na jego usta, jak gdyby starzec opowiedział właśnie jakiś wyjątkowo sprośny dowcip, a nie wystosował w jego stronę proste pytanie. Mężczyźni siedzący przy szynku również zachichotali, nie wiedzieć czemu. Dopiero po krótkiej chwili padła odpowiedź.

- Jak książek szukasz, to ze Szczepanem gadaj - zarośnięty facet wskazał palcem na otwarte drzwi, za którymi rozmowę wiedli dwaj panowie. - On oczytany jest i jakieś tam karteczki trzyma... Może da ci jedną, skoro go poprosisz.

Stary Quelxian zignorował resztę wypowiedzi szynkarza. Odwrócił się na pięcie i schował do kieszeni monety trzymane w dłoni - na szczęście nie były potrzebne. Ruszył potem w kierunku wyjścia, ale nie przekroczył jeszcze progu. Karczmarz westchnął cicho, jakby z ulgą. Nie chciał szybko tracić klienta, który płaci srebrem. Mitras dopiero teraz spostrzegł, że do chłopów, stojących na mrozie, dołączyła jakaś trzecia postać. Był to mężczyzna całkiem rosły i barczysty. Uzbrojony prawie tak dobrze, jak ten drugi, w którym starzec poznał teraz elfa. Quelxian usiadł na miejscu, które znajdowało się tuż przy ścianie i otwartych na oścież odrzwiach. Choć wytężał słuch, choć próbował nasłuchiwać, nawet jeden wyraz nie nie dotarł do jego uszu. Szmer rozmowy, owszem, ale nic poza tym. Przed budynkiem hulał sobie wiatr, jak to w górach zwykle się dzieje i to jego jęczące wycie zagłuszało głosy tamtych trzech jegomościów.

ZAHARIUS
Wioskowy wodzu patrzył na młodego Ac'ellieone jak na zbitego psa. Podbródek mu drgał, a oczy zaczęły się szklić niepozornie. Nie szlochał, co prawda, ale był o krok od płaczu. Gdy Zaharius przylgnął blisko do końskiego cielska, które faktycznie grzało lepiej niż przemoczona rubaszka, zarządca Suchot odchrząknął i zaczął opowiadać...

- Dzieciaku! Ty jesteś ten bachor, co to go Konrad wziął pod swoją strzechę? Na wszystkich bogów! Niech no się napatrzę. Mnie szukasz, mnie! Konrad tyle o tobie gadał! A same dobre rzeczy. Jak matkę kocham, tak właśnie było. Daj mi tu pyska! Jak to dobrze...

Mężczyzna, który przedstawił się wcześniej jako Szczepan, dopadł do zdezorientowanego półelfa i jął go obracać, oglądać, przytulać, klepać po plecach w najszczerszym wyrazie współczucia. Długo tak się zabawiał, aż Zaharius wspomniał paroma słowami o jedzeniu. A raczej o jego braku, który z wiadomych przyczyn doskwierał mieszkańcom wioski. Wtedy to stary chłop spoważniał trochę i zaduma jakaś go napadła, rzeźbiąc zmarszczki w jego czole. Szybko jednak odegnał od siebie ponure pomyślenia.

Chciał coś powiedzieć, poprowadzić gościa do karczmy, kiedy nagle od strony ośnieżonych pół nadjechał ku nim nieznany jeździec. Chłop przeraził się nieco tego ogromnego człowieka, ale nie dał nic po sobie poznać. Powitał go skinieniem głowy, a na jego brzmienie jakoś nagle spochmurniał. Porzucił wcześniejsze zamiary, jakiekolwiek by one nie były i zaczął świecić oczami dla nowego przybysza. Widział juki przy jego szkapie, więc liczył na to, że może znajdzie w nich trochę żarcia, albo chociaż jakiś towar na wymianę. W końcu trzeba coś czasami pogryźć, żeby nie zdechnąć z niedożywienia.

- Zaczekaj no, chłopaczku - powiedział jeszcze do Zahariusa. - Mus mi się pierw nim zająć.

KINARET
Wieśniak powędrował wzrokiem za oczami Kinareta, zatrzymując spojrzenie na naderwanym uchu swego dotychczasowego rozmówcy. Zignorował całkowicie wredną zaczepkę młodego Hawke'a, chcąc uspokoić sytuację, która z każdym słowem tamtego robiła się coraz to gorętsza. Chłop w skórach nie wiedział, czego oczekuje od niego tajemniczy jeździec, ale postanowił podjąć go na zewnątrz. To on rządził w tej osadzie, tedy o porządek dbać musiał.

- Czegu tu? - Mężczyzna posłał to pytanie w pustkę, bo wcale nie czekał na żadną odpowiedź. - Do środka chodźmy. Ostawcie panowie konie tam, przy płocie, obok tego siwka - wskazał ręką na szarawą szkapę stojącą przy wejściu. - Jeść wam nie dam, ale może jakąś wypitkę ogarnę. Dobre piwo mamy u nas, od zeszłego roku leżakuje po piwnicach. Dla was odbijemy korki od beczek, cobyście ze mną kufel jakiś wychylili. Przybysze, psia jucha... Doprawdy, nieczęsto ktoś zajeżdża w te strony!

Wolał nie zapraszać gościa do karczmy, bo przy trunku łatwiej o awantury, ale skończyło się na tym, że wkrótce wszyscy trzej zeszli z ośnieżonej drogi i pomaszerowali ku tawernie. Zawsze tak to jest, że niechciana rozmowa przenosi się w końcu pod dach. Na zimnie zęby szczękają i mówić jest trudno. Chmiel natomiast ma taką właściwość, że rozwiązuje języki i otwiera zawarte, niby na klucz, gęby.
.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

7
Okruchy wspomnień i informacji które zdołał zgromadzić były nad wyraz skąpe, oczywistym było że użycie jego talentów nie wchodziło w grę. Jednakże Dziadek nie przejął się tym zbytnio, zawsze preferował zostawić swoje umiejętności na ślepe uliczki w swych poszukiwaniach. W końcu nikt nie musi wiedzieć że posiada pewien dar poznania. Z czułością poklepał swój kostur zakończony obuchem.

Chichot karczmarza i ludzi przy stole także go nie obszedł specjalnie, niepozorny wygląd, wydawanie pieniędzy na rzekomo nieistotne pytania i aura starości komponowały się z ukrywaniem pewnych... zdolności w obraz nieszkodliwego, lekko szalonego ale budzącego także dziwny niepokój staruszka. A takich lepiej zostawić samym sobie, zwłaszcza że na bogacza nie wygląda. Jedyne co go poirytowało to że siedząc przy drzwiach ponownie zmarzł, a przez wiatr nie usłyszał ani słowa. Ucieszył się jednak widząc że mężczyźni idą w jego stronę, podniósł się i opierając się pewnie na kosturze, poprawił kaptur i wyszedł przed drzwi tawerny. Gdy Szczepan z obcymi zbliżyli się do niego, niby dla zabawy przerzucił w palcach srebrnego gyfa i ukłonił się delikatnie.
-Witajcie! Ty musisz być Szczepanem!. Mnie nazywają Dziadkiem. - starczy głos przebrzmiewał radością gdy skierował wzrok na chłopa - Słyszałem od tych dobrych ludzi w karczmie że ponoć interesujesz się księgami? Miałbym do Ciebie biznes przyjacielu! Ale wpierw wejdźmy do środka bo ziąb straszny. - Przy zawiewającym wietrze nie było widać twarzy Mitrasa ukrytej pod głębokim kapturem, lecz jego głos przesycony był szerością.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

8
Na wzmiankę o swoim nadszarpniętym uchu, ręka Zahariusa powędrowała do góry, jednak w połowie drogi zatrzymała się i opadła na swoje miejsce. Pierwszą i drugą zgryźliwą uwagę człowieka zignorował kwitując je jedynie błagalnym spojrzeniem w górę, na trzecią zaś z lekkim wyrzutem odpowiedział:
- Nie jestem elfem, panie kolego, a pól-elfem. I nie życzę sobie byś mnie mylił z elfami - nieco spochmurniał - powody twojej nieprzyjemności nie są mi znane, ale proszę cię jedynie o odrobinę uprzejmości. Tam skąd pochodzę, drugą osobę obdarza się szacunkiem odkąd się ją poznaje, a potem, w zależności od jej zachowania, ten szacunek się zwiększa lub zmniejsza - i zostawił obcego wojownika samemu sobie by to przemyślał. Chociaż nie sądził żeby ktoś jego pokroju się tym szczególnie przejął. Wyglądał na świetnego wojownika, ale z całym szacunkiem, nie na myśliciela.
Przywiązał konia tam gdzie skazano po czym odwrócił się do niego plecami i podążył za Szczepanem. Kiedy drzwi karczmy otworzyły się, zatrzymał się obok przyjaciela swojego przybranego ojca, nieco zaskoczony nagłym wyjściem mężczyzny. Westchnął głośno kiedy "dziadek" skończył mówić. Jeszcze na dobre nie zaczął rozmowy ze Szczepanem a już musiał ją przerywać. No ale taka jest rola starszego wioski. Postanowił nie przerywać mu w jego obowiązkach. Nachylił się do niego i wyszeptał mu cicho do ucha.
- Zajmij się tym. Poczekam w karczmie. Nie śpiesz się, nie wyjeżdżam zbyt prędko - odwrócił się do człowieka za nim i już głośno powiedział - a ty wejdź do środka i napij się ze mną. Chyba, że do pół-elfów też żywisz jakieś złe uczucia. W takim wypadku proszę, zostaw mnie w spokoju, nie mam ochoty walczyć na tym ziąbie.
Odwrócił się na pięcie i skierował się do drzwi karczmy. Miał tylko szczerą nadzieję, że człowiek nie potraktuje tego jak wyzwania.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

9
Nim Kinaret skończył swe jakże uprzejme wtrącenie do rozmowy,rozejrzał się po okolicy swym przenikliwym,błękintym spojrzeniem. Przy drzwiach karczmy dostrzegł starca w starej pogniecionej szacie z zabawnie wyglądającym wianuszkiem siwych włosów. Dziadek z powagą przyglądał się zarówno półelfowi jak i zarządcy osady i nie odrywał od nich wzroku. Kolejną rzeczą wpadającą w oko były ciepłe stosunki ,,smołowłosego,, i jego rozmówcy,uściski,spojrzenie przepełnione uczuciami,zaraz gzić się zaczną do jasnej cholery-pomyślał jeździec i z kwaśną miną wysłuchał gburowatej odpowiedzi Szczepana bo tak mu było na imię. Ponownie odwrócił się w stronę spiczastouchego i z szelmowskim uśmiechem wysłuchał jego zachowawczej odpowiedzimimo ludzkiej krwi gadka typowo elficka pomyślał Kin i według prośby Szczepana począł schodzić ze swej klaczy jednocześnie uśmiechając się typowo dla siebie i odpowiadając swojemu rozmówcy.
-Elfie chędożenie, panie kolego. Tam skąd ja pochodze szacunek przychodzi z czasem,a uprzejmości są dobre dla polityków i kurtyzan...no i dla elfów-rzucił wojak powstrzymując swój wybuch śmiechu co było dobrze widoczne dla wszystkich w okół.
-No,ale skoro Ty mój nowy przyjacielu jesteś półelfem to zmienia postać rzeczy,wciąż są szanse,że zmężniejesz Poraz kolejny uraczył wszystkich tym samym dławiony śmiechem w międzyczasie wiążąc konia do wskazanego wcześniej płotku.
Poklepał swą klacz po boku wcześniej głaszcząc jej grzywę,dając w ten sposób znak,że ma grzecznie czekać na jego powrót. Odwrócił się na pięcie w strone karczmy i równym,miarowym krokiem zmierzał wprost do jej odmętów w których zniknął już zarówno Szczepan jak i dziadek,jedynie półelf wciąż otrzepywał buty z resztek śniegu. Idąc poprawił swój pas wraz z pochwą od miecza,robił to już niemal odruchowo. Dłonią zważył też zawartość mieszka ze srebrnymi monetami pieczonego bażanta i garnca wina z archipelagu to za to nie dostanę,ale nie zasnę chociaż z pustym brzuchem. Do środka wszedł tuż za mieszańcem. Po przekroczeniu progu uderzył go odurzający zapach rozcieńczonego piwa i zbyt mocno spieczonego chleba. Ludzie niezbyt przychylnie spojrzeli na nowych gości.Jednak Kinaret bez żadnych zahamowań uniósł rekę mówiąc
-Lejcie piwa i przynieście najsmaczniejsze żarcie jakie macie w tej spelunie wrzasnął donośnie.Kosztami będę martwił się później dodał już cichutko jakby tylko do siebie. Rozejrzał się po sali i powędrował za swym świeżo upieczonym kompanem dosiadając się do niego. Mina Hawka spoważniała gdy w międzyczasie grubawa kelnerka postawiła na stole dwa kufle pełne złotego płynu. Wyciągnął dłoń w kierunku półelfa i rzekł już spokojny,umiarkowanym tonem.
-Wybacz chłodne przywitanie przyjacielu...wojskowe nawyki. Jestem Kinaret z rodu Hawke,a jakie jest Twoje miano. uśmiechnął się i uniół do ust kufel wypijając niemal połowę jego zawartości. W głowie wojaka zaszumiało gdyż dawno w ustach nie miał alkoholu. Uśmiechnięty z pianą na ustach i wycągniętą dłonią czekał na odpowiedź. Przy okazji bacznie obserwując okolicę a zwłaszcza Szczepana z dziadkiem,zaciekawiła go ta łysiejąca postać z kosturem w rekach.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

10
MITRAS
- Znowu jakiś sobaczy syn... - pomyślał Szczepan, widząc aż nazbyt radosny uśmiech narysowany na twarzy Dziadka. Co nie trudno zgadnąć, nie podzielał entuzjazmu staruszka. Sam był w te chwili mocno zmarznięty, okropnie głodny i jakoś dziwnie rozkojarzony, toteż na nic mu były cudze uprzejmości. Zaczął znowu w miarę trzeźwo myśleć dopiero wtedy, gdy usłyszał z ust tamtego magiczne słowo - biznes. Panowie wspólnie weszli do środka. Zanim Mitras zdążył o cokolwiek zapytać, wioskowy zarządca pociągnął go silnie w kierunku kontuaru. Chyba nigdy by się nie spodziewał, że w takim suchym człowieku może tkwić wciąż choć drobinka dawnej krzepy.

Chłop wskazał mu za siedzenie jeden z ustawionych przy ladzie stołków drewnianych. Sam zajął miejsce obok, ale wcześniej zawołał niedźwiedziowatego karczmarza i kazał mu podać sobie dwa kufle czegoś mocnego. Wkrótce gliniane naczynia stanęły na ladzie, ale ich zawartość dalece odbiegała od tego, co z definicji zwykło się nazywać piwem. Szczepan bez namysłu pociągnął łyk żółtawego napoju, a potem oblizał w dodatku swe spieczone zimnem usta, na których wyrósł wkrótce udawany uśmiech. Starzec odstawił kufel na obsypany kurzem blat i przetarł zasmarkany nos rękawem swego skórzanego płaszcza.

- Co za interesa masz pan do mnie? Oby coś ważnego tylko!

Ponieważ w gospodzie było naprawdę niewiele osób, to każdy z obecnych szukał po ścianach czegoś, na czym mógłby zawiesić błądzący wzrok. Szynkarz spoglądał tedy na biegającą po zapleczu posługaczkę, a raczej na jej podwiniętą niemal do pasa kieckę. Siedzący przy stole wojownicy - ci sami, którzy rozmawiali wcześniej na podwórzu - wpatrywali się w siebie nawzajem. Natomiast mężczyźni siedzący obok kontuaru, żłopiąc z wolna żółtą ciecz, wiercili ślepiami dziurę w podłodze.

ZAHARIUS
Karczemne wrota zawarły się z cichym trzaskiem. Skrzypnęły stare zawiasy. Zaharius jako ostatni przekroczył niewysoki próg i od razu powędrował w głąb pomieszczenia. Stanął tuż przy kominku, w którym buzował radośnie nie-dość-gorący ogień. Jasne światło zalewało sporą część kamiennej podłogi. Przy ścianach ustawione były ławy. Wnętrze tawerny nie należało ani do tych czystych, ani do tych zadbanych. W zasadzie, nie była to nawet taka znowu gospoda z prawdziwego zdarzenia. Ot, zwyczajny domek przerobiony na coś, co w założeniu miało funkcjonować niczym karczma. Chamowaty człowiek znajdował się teraz obok niego, podczas gdy stary zarządca rozmawiał przy szynku z jakimś posiwiałym jegomościem. Ciemne plamy zaczęły fruwać mu przed oczami - pierwsze oznaki zmęczenia oraz głodu.

Spoglądając na to wszystko, Ac'ellieone uczuł na sobie czyjś przeszywający wzrok. Kątem oka dostrzegł jakiś ruch w oknie po prawej stronie. Odruchowo odwrócił głowę, ale przez skutą mrozem szybę zobaczył tylko niewyraźny kształt. Ów cień trwał przez chwilę w bezruchu, a potem nagle zniknął jak wyśniona zmora. Jeszcze przez moment jawił się Zahariusowi jako barwna plama na tle rozmazanej białości; jako pozbawione kształtów widziadło.

Półelf zajął miejsce przy jednym ze stołów. Nie wiedział kiedy, ale odszedł od paleniska. Zdawało mu się, że nogi same go tam zaprowadziły. Wkrótce dołączył do niego kruczowłosy wojownik. Zanim usiadł naprzeciw Zahariusa, zdążył krzyknąć coś głośnego w stronę gospodarza. Z przyległego pokoiku wyleciała pędem rudowłosa panieneczka. Postawiła dwa duże kufle na ladzie, a dwa kolejne podsunęła awanturnikowi niemal pod sam nos. Jasnooki mężczyzna przypatrywał się swemu kompanowi przez parę minut, aż wreszcie wyciągnął ku niemu prawicę. Podał przy tym swoją godność, co czyniło go już całkiem dobrym towarzyszem do kielicha.

KINARET
Drewniane siedzenie, w porównaniu z końskim siodłem, okazało się całkiem wygodne. Kinaret usiadł okrakiem na ławie, rzucając znaczące spojrzenia w stronę będącej przy kości karczmareczki. Dziewczyna postawiła na jego stoliku dwa kufle czegoś, co z założenia miało imitować prawdziwy złoty trunek, a potem szybko wróciła na zaplecze. Hawke podziwiał ze swojego miejsca jej roztańczone biodra. Nierychło przypomniał sobie o towarzyszu-półelfie. Pokręcił głową, chcąc odegnać lubieżne wizje. Rzucił parę nic nieznaczących słów do młodego kompana, a następnie przedstawił się pełnym tytułem i podał mu swą grabę.

Czekając na odwzajemniony gest, Kinaret spojrzał ukradkiem na siedzących przy ladzie ludzi. Chłop z podwórza gadał sobie z jakimś innym staruszkiem, a dwaj pozostali faceci siedzieli ze spuszczonymi smutno głowami, trzymając w dłoniach puste naczynia po piwie. Jednak Pan Siekierz niemal nie zwracał na nich uwagi. Jego rozochocony wzrok przyciągnął całkiem inny widok - widok o niebo ciekawszy. Za szynkiem stał ten włochaty karczmarz, a obok niego znajdowały się drzwi. W drzwiach widniała ona - rudowłosa dziewka... z odsłoniętymi pośladkami.

Gospodarz, cały czerwony na twarzy, dostrzegł chyba, że Kinaret gapi się z wywieszonym ozorem na jego służkę. Powiedział coś do niej, ocierając wierzchem dłoni spocone czoło. Dziewczyna opuściła spódnicę, zasłaniając swoje wdzięki przed ślepiami wilków i uciekła w popłochu do sąsiedniego pomieszczenia. Karczmarz raz jeszcze wytarł głowę, a po chwili zaczął od niechcenia czyścić brudne talerze. Od tej pory uciekał przed wzrokiem Howke'a, jakby ten mógł zamieniać ludzi w kamień jednym tylko spojrzeniem.


.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

11
Szczepan mocno szarpnął Dziadkiem, ten zaś lekko się zachwiał i nie stawiał oporu. Gdy niedźwiedź postawił przed nim kufel szczyn, powąchał i upewnił się że piwo w tym miejscu ma tak blisko do piwa jak te suche kromki do bigosu... za to niebezpiecznie blisko mu było no właśnie... do szczyn. Na szczęście nie smakowało tak tragicznie jak wyglądało ale i tak Mitras skrzywił się z niesmakiem. Nie chcąc jednak uczynić gospodarzowi afrontu pociągnął jeszcze solidnego łyka.
-Oh Panie Szczepanie - zaczął się pozornie nieświadomie bawić srebrnikami - Widzi Pan, jestem naukowcem w poszukiwaniu materiałów do swojej pracy na temat dziwnych stworzeń jakie zamieszkują nasze piękne ziemie... Pan zaś wygląda mi na niezwykle światłą osobę... - Pociągnął kolejny łyk piwa i wsparłszy się na kosturze przybliżył się do Szczepana. - I stąd chciałbym prosić Pana o pomoc... potrzebowałbym pism, ksiąg i innych tego typu materiałów... oczywiście nic w tym świecie nie jest za darmo, a walutą może być nie tylko srebro... - zaczął powoli sączyć piwo obserwując reakcję chłopa.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

12
Po kilku dniowej podróży w końskim siodle nawet zwykłe karczemne krzesło może okazać się godne samego Króla Keronu... i to tego panującego w czasach największej świetności kraju. Po krótkiej wymianie uprzemości z półelfim towarzyszem Kin kompletnie stracił zainteresowanie czarnowłosym. Widocznie zasoby rasistowskich żartów zostały wykorzystane do cna,więc i rozmowa się nie kleiła. Hawke chyżo opróżnił swój kufel,choć smak do szczyn bardziej podobny niż do dobrego alkoholu,o nucie chmielu w dobrym Qerelskim piwie nie wspominając. Ciekawszym elementem okolicznego krajobrazu była karczmarka uprzednio stawiająca kufle przy stole. Bystry wzrok błękitnookiego szybko wychwycił zalotne spojrzenia i znaki pełne namiętności kierowane w jego stronę .Mimo odrzucającego smaku,chęć zaspokojenia alkoholowych (i nie tylko) żądzy bardzo szybko pokierowała jeźdźca wprost do baru za którym skryła się kelnerka,drugim argumentem przemawiającym za tym było podsłuchanie rozmowy dziadka i Szczepana. Pana Siekierz wyjątkowo ciekawiły tematy na jakie rozmowy podejmowali obaj panowie,zwęszył w tym po prostu dobry interes.
Ci dwaj starszy szarlatani na pewno planują coś w czym przyda się mój miecz-pomyślał Kin usadawiając swą obolałą żyć na wysokim stołku tuż przy szynkwasie. Wsparwszy się na nim rękoma próbował dostrzec jakże miły dla jego oczu zarys karczmarki. Wyraźnie dostrzegł niepewność w zachowaniu karczmarza Czyżby możliwość zarobienia kilku groszy tak mąciła mu w głowie Kin przysiadł się jeszcze bliżej i wyciągnął z mieszka srebrną monetę,płynnym ruchem kładąc ją na ladzie.
-Kolejkę czegoś mocniejszego panie Karczmarzu,oby odurzało jak ta rudowłosa piękność-rzucił z zawadiackim błyskiem w oku.
-Mam tylko nadzieje,że nie jest twoją córą.-rzekł śmiejąc się głośno i z przekąsem patrząc na karczmarza,choć faktycznie miał nadzieję uniknąć takiej gafy.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

13
Kinaret wstał od stołu i zostawił swojego kompana samego, pochylonego nad bezdennym kuflem żółtawego napitku. Zaharius nie przejął się wcale jego zachowaniem - ściągał ustami pianę z piwa i spoglądał od czasu do czasu w okno. Jego wzrok był obojętny, pozbawiony wyrazu. Ac'ellieone zabawiał się z własnymi myślami, siedząc w ciemnym kącie. Oderwał się od otoczenia, wędrując oczyma wyobraźni na zewnątrz, w ślad za tajemniczym podglądaczem. Jego spojrzenie przewiercało zmarzniętą szybę i szukało śród białego śniegu pstrokatej, rozmazanej plamy...

Howke podszedł do kontuaru i zamówił u karczmarza jeszcze jedną kolejkę. Chciał czegoś mocniejszego, ale dostał to samo, co poprzednim razem. Stanęły przed nim chmielowe szczyny, podczas gdy srebrna moneta wypadła mu z dłoni wprost na drewnianą ladę. Niedźwiedziowaty gospodarz złapał ją jeszcze w locie. Pan Siekierz spodziewał się usłyszeć metaliczny brzęk, ale jego uszu dobiegł tylko gromki śmiech włochatego szynkarza.

Wioskowy zarządca bardzo szybko znalazł odpowiedź na prośbę starego Mitrasa.
Podniósł się ze stołka, przetarł usta wierzchem rękawa i powiedział:

- Czytać chcesz? Od razu wiedziałem, że ty jesteś taki ten... uczony! Mam ja w domu jakieś księgi, co to mi je tatko po śmierci zostawił. Próbowałem je sprzedać, ale nikt nie chciał ich ode mnie kupić! Słuchaj... sprawa jest taka, że ja twojej pomocy też będę potrzebował. Możemy zrobić tak, że ty dasz przysługę mnie, a dam ją tobie. Równa wymiana. Chyba uczciwy układ proponuję? Pomyśl aby dwa razy, bo ja słów na wicher rzucać nie lubię!

Tymczasem Kinaret nadal stał przy barze, wlepiając jurne ślepia w puste przejście za kontuarem. Nie zobaczył rudowłosej, odkąd w popłochu uciekła na zaplecze. Nie ujrzał w świetle dogasających świec ani skrawka jej pulchnego ciała, nawet małego rąbka zwieńczonej falbankami spódnicy. Napotkał za to czerwoną twarz karczmarza, który przestał już unikać jego wzroku i teraz wbijał w niego swe nienawistne spojrzenie.

- A żebyś wiedział, że to moja córka, kochasiu - syknął przez zaciśnięte zęby, gniotąc w dłoni mokrą od wody szmatkę. - Wara ci od niej, zasrańcu! Nogi z dupy powyrywam, jak cię z nią w łożnicy...

Wrzaski niedźwiedzia uciszyło dopiero pojawienie się panienki, która była jakoby obiektem tego sporu. Dziewczyna, zalana pąsowym rumieńcem, podbiegła do swojego ojca i szepnęła mu coś na ucho. Howke zdążył się jej teraz nieco lepiej przyjrzeć. Jego oczy najwidoczniej skłamały, gdy przekonywały go, że panienka jest gruba. Poza karczmą zimno i ciemno, toteż miała na sobie parę warstw ocieplanych ubrań, pod którymi skrywała wcale-nie-takie-pulchne ciało. Kin spoglądał na nią z lekkim niedowierzaniem. Nie tylko jego, ale wszystkich bywalców tawerny dziwiło, jak coś tak ładnego mogło uchować się w tej brudnej, górskiej osadzie. Nie minęło wiele czasu, jak szynkarz odłożył na stół swą ufajdaną ścierkę i poszedł na zaplecze razem z córką. Siekierz obserwował ich uważnie, aż zniknęli mu z pola widzenia za ścianką, która oddzielała główną izbę od sąsiedniego pokoiku.

Mitras słyszał i widział to, co wydarzyło się przy ladzie. Był przecież tuż obok, rozważając w myślach niesprecyzowaną sugestię Szczepana. Zarządca proponował mu wgląd do swoich ksiąg, ale pod warunkiem, że ten wykona dla niego jakąś przysługę. Stary A'Quelxian nie musiał dopytywać się, o co chodzi. Siedzący przy kuflu chłop sam raczył wyłożyć mu istotę rzeczy, choć niewiele było do gadania. Kinaret, jako, że stał dość blisko, także usłyszał słowa zarządcy.

- Bo chodzi o to, że trza zabić potwory ze stawu... - powiedział Szczepan krótko, mocząc wąsy w rozwodnionym piwie. - Nocą wyłażą spod lodu, śmierdziele, żeby straszyć wioskowych. My dobre ludzie jesteśmy, ale bić się nie umiemy. Ukatrupić bestyje raz na zawsze i moje księgi pójdą w pańskie ręce. Umowa?

.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

14
Jak dla Mitrasa brzmiało całkiem nieźle. Chłop nie wyglądał na specjalnie ogarniętego więc zdziwiłby się jakby księgi miały jakąś wartość... lecz skoro dostał je w spadku... to może i są warte zachodu. Dopijał powoli piwo i w milczeniu rozmyślał nad tym jak dużą przysługę jest w stanie darować chłopu, gdy nagle niedźwiedziowaty karczmarz zaczął wrzeszczeć na gorylowatego faceta przy ladzie. Z zadumą przyjrzał się ekwipunkowi obcego i pomyślał że zadzwiająca wioska... można by tu zoo otworzyć. Z rozmyślań wyrwał go Szczepan który zniecierpliwiony wyłożył mu na czym miałaby polegać przysługa. Z każdym słowem wioskowego szefa palce Mitrasa niecierpliwiej gmerały po drzewcu kostura, a jego oczy coraz życzliwiej wpatrywały się w śmierdzącego zapewne niemiłosiernie goryla z mieczem. Dokładnie taka postać pasuje do tej historii... właśnie dokładnie taka... Na jego usta wpełzł delikatny uśmieszek a w oczach zabłysły ogniki gdy spojrzał z powrotem na oczekującego odpowiedzi chłopa. Rzucił przez blat srebrnika w stronę karczmarza chwilę przed tym jak ten wyszedł na zaplecze.
-Skończ rzecz chłopie, cnota Twej córy czy tak czy tak, jak chętna na zaloty, spali na panewce więc po co tak się pieklić? Daj tutaj nam po jeszcze jednym kufelku. - Uśmiechnął się trochę szerzej do Szczepana co sprawiło wrażenie jakby mu zaraz miała popękać twarz - A Pan Szczepanie, niech mi Pan wszystko o tych potworach opowie.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

15
Kinaret poraz pierwszy od wielu miesięcy poczuł wewnętrzny spokój i coś co można określić mianem panowanie nad swoim losem. Właśnie tu w głodującej wsi u podnóży zaśnieżonych gór pijący napitek,którego kolor nadaje najpewniej mocz jakże uroczego szynkarza...cóż pan Siekierz nigdy nie należał do osób z grona normalnych. Z chwilowej zadumy wyrwał go odrażający smok rozwodnionego alkoholu.Miało być mocniejsze pomyślał i z kwaśną miną i wzrokiem pełnym wyrzutu spojrzał na włochatego karczmarza. Jednak nie miał zamiaru wybrzydzać alkohol to alkohol zwłaszcza po tak długiej abstynencji.
Agresja i wrzaski karczmarza na niewinny żart jeźdźca wywołały tylko ironiczny uśmiech na jego ustach. Ile to razy słyszał wzmianki o urywanych kończynach...nie tylko kończynach.Ah ci ojcowie zawsze z otwartymi ramionami witają swych przyszłych zięciów pomyślał gdy jednym dużym łykiem kończył kolejne piwo. Odbeknął gromko prosto w twarz karczmarza.spokojnym tonem i z nie wymuszonym uśmiechem odrzekł.
-Ma się to przeczucie,poznałem po damskich rysach twarzy.rzekł wyglądając zza kontuaru w poszukiwaniu rudowłosej.Wrzaski karczmarza coraz bardziej irytowały Hawke uniósł się więc z miejsca i już podniesionym tonem powiedział.
Przed chędożeniem zawsze warto dać komuś w mordę,może jakiś syn kurwy stojący za barem byłby chę... Kin przerwał w pół zdania oszołomiony widokiem pięknej i wcale nie tak obfitej w kształtach niewiasty.Zbity z tropu wrócił na swe miejsce i w milczeniu cieszył się każdą chwilą gdy tylko mógł obejmować ją wzrokiem. Gdy tylko znikneli za ścianą Kinaret obudził się jakby z pięknego snu przy okazji słysząc mamrotanie dwóch panów starszej daty rozmawiajacych obok. Ten z zabawnym wianuszkiem na głowie dziwnie uśmiechał się w strone jeźdźca. Kin pozdrowił go unosząc kufel dostrzegając,że już opustoszał. Ciekawe czego chce ten dziad,że się tak szczerzy. przez głowę przeszło mu kilka głupich i obrzydliwych rozwiązań,które szybciutko odpędził od siebie i w spokoju obserwował rozmówców i wyłapywał ich słowa.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”