Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

16
Niedźwiedź burknął coś pod nosem, ciepłym moczem zlewając zaczepki młodego woja oraz kąśliwe uwagi starego mężczyzny. Wkrótce potem włochaty karczmarz udał się prędko na zaplecze, podążając w ślad za swoją rudowłosą córką, która zdążyła już mocno zawrócić Kinaretowi w głowie. Jednak zanim to zrobił, postawił na kontuarze dwa kufle tego mętnego piwska, opłacone srebrnikiem rzuconym przez Mitrasa. Dwaj staruszkowie złapali za naczynia i zanurzyli usta w spienionym napoju. Pan Howke stał tuż obok ze swoją pustą szklanicą, spoglądając ukradkiem na pomarszczoną twarz A'Quelxiana. Spostrzegł niebieskie oczy, lustrujące go zza okrągłych szkieł okularów. Staruszek zaciekawił go niezmiernie tym przenikliwym spojrzeniem, ale jeszcze bardziej uwagę Siekierza przykuły słowa wioskowego zarządcy. Jego dłoń odruchowo otarła się o rękojeść zawieszonego przy udzie sztyletu, gdy tylko usłyszał o walce z bestiami. Poczuł nagły skurcz mięśni i cichutki szum w głowie.

Sytuacja uspokoiła się na tyle, by Szczepan mógł w spokoju kontynuować swoją wypowiedź. Groźba ewentualnej rozróby została tymczasowo odegnana - chłop odetchnął z ulgą, ale był pewien, że obecność uzbrojonego awanturnika nie przyniesie mu nic dobrego. Postanowił czym prędzej wyprowadzić go z gospody, by nie narobił jakichś szkód. Chciał za wszelką cenę uniknąć mordobicia. Na razie nie zwracał się bezpośrednio do Kinareta, choć rzucał mu od czasu do czasu krótkie spojrzenia. Howke nie zmienił pozycji - opierał się łokciami o szynk i w skupieniu nasłuchiwał.

- Co tu dużo gadać - Szczepan wrócił do rozmowy z Mitrasem, poprzedzając zdanie solidnym haustem cienkiego browara. - Ja żem tych stworów na oczy nie widział, bo zawsze się bałem nad stawek chodzić. Podobno to jakieś utopielce, albo inne ohydztwa. Tam nad wodą stoją opuszczone chaty, w których onegdaj nasi mieszkali i tak sobie myślę, że to w nich te bestyje śmierdzące urzędować mogą. Odkąd się te poczwary pojawiły na brzegu, to ludzie po zmierzchu z domów nie wyłażą! Strach, panie, że którejś nocy do wioski wpadną te potwory, jak im się siedzenie nad stawem w końcu znudzi...

Mężczyźni będący na stołkach obok rozmówców nagle poczęli coś miedzy sobą szeptać. Coś tam mówili pod nosem i po niedługim czasie wyszli na zewnątrz. Zimne powietrze i drobinki śniegu wpadły do środka przez otwarte szeroko drzwi. Panowie zniknęli wkrótce za progiem, ale uczucie chłodu na długo jeszcze pozostało. Płomienie w kominku zatańczyły wariacko, ale zaraz się uspokoiły. A'Quelxian poruszył się niespokojnie, gdy uszczypnął go mróz. Przyswajał powoli informacje, którymi zasypał go wioskowy. Był ciekaw czy śród ksiąg, które tamten mu oferuje, znajdzie poszukiwany od dawna bestiariusz.

- Pan co o tym myśli? - Szczepan wystosował niespodzianie pytanie do Kinareta. - Przydał by się tutaj ktoś z takim mieczyskiem... - teraz mówił już do Mitrasa. - Ja tu gadam o biciu, a widzę, żeś uzbrojony tylko w jakiś kijaszek. Nie poradzisz sobie z nimi, jeśli pójdziesz tam bez porządnej broni. Może jednak powinienem mówić nie z tobą, tylko z tym tam jegomościem... - ruchem głowy wskazał na Howke'a.

.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

17
Mitras pogładził swoją brodę i uważnie słuchał Szczepana. Równocześnie co pewien czas lustrował woja rozmyślając nad tym jak wykorzystać go jako siłę roboczą. Wyglądał na kogoś kto lubi taką pracę, co więcej gdy Szczepan doszedł do fragmentu o walce to tamten zacisnął widocznie mocniej dłoń na sztylecie. Dziadek doprawdy miał dzisiaj dużo szczęścia.
Topielce... próbował sobie przypomnieć najwięcej jak potrafił o tych stworach, wiedział na pewno że kiedyś czytał o nich parę rzeczy, może jakieś słabe punkty przyjdą mu do głowy.. w sumie, w zamyśleniu zaczął skubać włosy z brody, skoro to tałatajstwo żyje nad jeziorem to pewnie boi się ognia... to jest pomysł. Z rozmyślań wyrwał go powiew zimnego powietrza który zatrząsł Mitrasem, a zaraz potem sugestia Szczepana że sobie nie poradzi. Ogniki w jego oczach z zaciekawionych przerodziły się w zirytowane, przysunął twarz blisko chłopa i cierpkim głosem wysyczał przez zęby odpowiedź. Ta kombinacja w połączeniu z naturalnie niepokojącym wyglądem Mitrasa mogła chwilowo zmrozić nawet tych odważniejszych.
- Nie nie doceniaj mnie Szczepanie... - Odchyliwszy się pociągnął łyk piwa i ponownie uśmiechnął się promiennie - Myślę że ta oferta jest bardzo dobra i możesz na mnie liczyć... a co o tego wojaka z mieczyskiem - zwrócił się do Kinareta - To może niech przestanie już się tak podsłuchiwać bo zaraz przewali się z tego krzesła na nas, i po prostu niech się dosiądzie. Mam nadzieję bracie że nie rekompensujesz sobie żadnych kompleksów tym mieczyskiem, tylko naprawdę umiesz go używać. - przesunął się robiąc miejsce dla Kinareta z życzliwie-złośliwym uśmiechem, a równocześnie zaczął wołać do karczmarza o trzecie piwo.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

18
Kinaret warknął niczym rozjuszony zwierz gdy karczmarz z wyglądu zaczepny i skory do wymiany ciosów zamiast słów zupełnie zlekceważył jego jakże wyrafinowaną i stojącą na najwyższym poziomie zaczepkę. Z chwilowego braku zajęcia z jeszce większą uwagą przysłuchiwał się rozmowie,ręce oparł o szynkwas jego wzrok utkwił na drzwiach za którymi zniknęła rudowłosa. Gdy tylko przyjął dobrą pozycję coraz wyraźniej słyszał o czym rozmawiali dwaj panowie. Jego dłoń bez jego wiedzy pochwyciła za sztylet przy udzie,a serce zaczęło bić szybciej gdy usłyszał o polowaniu na potwory. Czuł jakby wraz z tą chwilą wyostrzyły mu się wszystkie zmysły.W końcu zajęcie dla kogoś z mieczem,koniec tej bezsensownej podróży...może uda mi się tu znaleźć wiecej roboty Pomyślał Howke i miał już bez ceremonialnie przysiadać się do wciąż zerkających w jego strone dziadków, ale uznał,że warto będzie dowiedzieć się czegoś więcej. Zlecenie miało dotyczyć ,,utopielców,,. Kinowi zajęło chwile nim zorientował się o jakich potworach mówi Szczepan,jego wiedza nie była zbyt rozległa,choć parę pokrak w swym życiu urżnął. Po chwili konsternacji przypomniał sobie gdy za czasów służby u księcia Jakuba obozowali nad rzeką,a z mętnej wody zaczeły wyłazić człekokształtne pokraki o zielonej skórze i z wyjątkowo szpetnych mordach...tak to chyba były utopielce podsumował swój tok myślenia Kin.Mimo szpetnego wyglądu po kilku cięciach padały a zostawał po nich tylko smród przypominający rozkładające się zwłoki. Kinaret jednak był świadom,że żaden obwieś z widłami nie miałby odwagi mierzyć się z tymi poczwarami,więc tylko on jest osobą która zgarnie za to sporą ilość monet. Skończył swój jakże udany podsłuch gdy zarówno Szczepan jak i Mitras zwrócili się wprost do niego. Uśmiechnął się w typowy dla siebie sposób i odrzekł będąc już w drodze do ich stolika
-Na potworach to i ja się nie znam,ale ukatrupić mogę.Takich ostrzy nie dają byle komu. Miejsce pobytu znamy,wystarczy wybrać się tam i po prostu pociachać te kreatury starym kerońskim sposobem. Po skończonym monologu przysiadł się do obu panów. -O zapłacie porozmawiamy teraz czy po skończonej robocie? zapytał z uśmiechem kierując swój wzrok ku Mitrasowi.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

19
Zaharius podszedł z kufelkiem do stolika przy którym rozmawiali Szczepan i reszta.
- Ja chętnie pomogę z bestiami - wskazał swoje szable - nie na pokaz je noszę, a i przy łęku łuk mam, co nim potrafię na sto metrów człowieka trafić. Jeśli będzie trzeba to i gadzinę strzałą przeszyję. Tylko mi ją wyprowadźcie na zewnątrz.
Przeszedł się dookoła siedzących przy stole ludzi i przystanął przy Szczepanie.
- Pójdziemy tedy w trójkę - uśmiechnął się drapieżnie skierowując wzrok na Kiraneta - wybacz wilku, ale samymi mięśniami nic nie zdziałasz. No... chyba, że działaniem nazywasz głupią śmierć. Jestem łowcą z zawodu i wiem jak się poluje na zwierzynę - nachylił się do niego patrząc mu w oczy - wbiegnięcie z wrzaskiem do ich siedliska nie jest jedną z metod. Odszedł od stołu i rozłożył szeroko ręce - wyobraź sobie, że wpadasz sam do tej karczmy, a zamiast goszczących tu ludzi, gnieżdżą się tu duże jaszczury - złączył ręce wskazując Kiraneta - jesteś oczywistym celem, jeden na wielu. Nie wróżę nic dobrego z czegoś takiego. Dochodzi do tego szansa, że młode uciekną, dorosną a problem powróci.
Wrócił do stołu zabierając po drodze puste krzesło i dosiadł się.
- Nie, nie, je należy wywabić, tudzież spalić wszystkie w pizdu! Jeśli teren dookoła jest podmokły może to być problem... ale wywabienie - tu spojrzał na Mitrasa - może się udać.
Odchylił się na krześle wyraźnie zadowolony z siebie. Powoli zaczął już układać w głowie plan działania. Teraz tylko dostać się na miejsce i wcielić go w życie. Pociągnął nosem i zaczął analizować: Jeśli Mitras wie jak uciekać, pokraczne topielce nie powinny stanowić problemu. Gorzej jeśli będzie w wodzie, wtedy nie ma najmniejszych szans. Młody wojak to świetny, wyborny wręcz, odwracacz uwagi. Hałaśliwy, duży i agresywny. Wtenczas ja, z upatrzonej wcześniej pozycji powystrzelam te poczwary. Proste, w teorii.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

20
Szczepan obrzucił wnętrze karczmy długim spojrzeniem. W pomieszczeniu zrobiło się nagle całkiem pusto. Karczmarz wraz ze swoją rudowłosą córą wybył na zaplecze, a pozostali goście zdążyli już opuścić gospodę. Przy szynkwasie stała tylko jego kompania. Dwu ludzi oraz młody półelf. Zarządca spoglądał na towarzyszących mu mężczyzn, dumając o czymś przez chwilę. W międzyczasie kończył osuszać wypełniony piwem kufel. Browar sprowokował u niego głośne beknięcie. Chłop ściągnął pianę z wąsów i przetarł usta dłonią. Ostrożnie postawił szklanicę na kontuarze, szurając nią po drewnianej powierzchni. Wreszcie zdecydował się mówić. Usiadł wygodniej na swym niskim stołku i rzekł do gości tymi oto słowy:

- O pieniądzach mowy być nie może, bo my biedne ludzie jesteśmy i marnego gryfa przy duszy nie mamy. U nas wszyscy ledwo wiążą koniec z końcem, a niedługo to chyba gruz żreć zaczniemy, bo prawdziwego jedzenia to myśmy już od dawna nie widzieli. Pan wojak jesteś - powiedział do Kinareta - to pewno wiesz, co to jest głodówka! Ale bez obaw, nie martwcie się nic, jakoś nagrodę wam dam za tę robotę...

Trzej panowie słuchali żalów Szczepana z najwyższą uwagą. Zaharius oparł się plecami o pobliską ławę, podczas gdy Mitras siedział naprzeciwko wioskowego zarządcy, niecierpliwie czekając na szynkarza, który miał mu przecież podać kolejną porcję żółtawego trunku. Za plecami staruszka stał młody Howke, górując wzrostem nad nimi wszystkimi. Wszyscy skupiali się na rozmowie, bo bardzo ważne rzeczy tutaj mówiono.

- Dobrze, że jesteś tutaj z nami - wąsaty chłop niespodzianie zwrócił się do czarnowłosego półelfa. - Te twoje brzeszczoty też się przydadzą. Dziwne takie, fikuśne, ale pewnie bić potrafią, co? A niech mnie, wygląda na to, że zebraliśmy całą kompanię! - Szczepan raz jeszcze ogarnął okolicę mętnym wzrokiem. - No, panowie, na bohaterów to wy mi nie wyglądacie, ale może coś z tymi potworami poradzicie, bo ja to już sił do tego wszystkiego nie mam...

Ciszę, która zapadłą, gdy Szczepan przestał mówić, rozwiał szybko dźwięk czyichś kroków. Włochaty gospodarz pojawił się w drzwiach o sąsiedniego pokoju i ponownie stanął za ladą. Zaraz za nim do izby weszła rudowłosa panienka. Zmęczenie rysowało się na ich twarzach, oboje byli zgrzani, czerwoni na licach. Zarządca, widząc to, uśmiechnął się tylko, a potem podrapał swoją brodę. Szynkarz w dalszym ciągu unikał kontaktu wzrokowego z Siekierzem, bardziej niż zawczasu obawiając się jego spojrzenia. Nic nie mówiąc, nalał z beczki piwa i postawił kufelek obok Mitrasa.

- Bez pośpiechu - rzucił Szczepan, widząc wahanie w ruchach A'Quelxiana, który niepewnie sięgał po naczynie. - Te stwory i tak wychodzą na brzeg dopiero nocą, więc musimy jeszcze trochę zaczekać... Zdążycie się przygotować, naostrzyć broń i zje... A co to ma znaczyć?!

Ostatnie słowa posiwiałego chłopa zagłuszyło głośne trzaśnięcie. Drzwi karczmy otworzyły się, uderzając z impetem o futrynę. W progu stał młody chłopak, był trochę zbyt chudy i przygarbiony. Z twarzy przypominał nieco niedźwiedziowatego karczmarza, choć nie miał jeszcze tak obfitego zarostu, jak tenże. Młodziak walczył chwilę, by wepchnąć powietrze do piersi, a gdy odzyskał dech, krzyknął z całej mocy:

- Złapaliśmy go! Panie Scepan, panie Scepan! Tam pod lasem... ducha zimy żeśmy ucapili! Biały taki, dziwny taki... Sybko, sybko, za mną, choć pan na plac!

Wioskowy zarządca wstał ze swego miejsca i uśmiech nie schodził mu z pomarszczonej buzi.


.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

21
Mitras chwycił piwo i uśmiechnął się do sugerującego by był żywą przynętą półelfa, jego usta na sekundę wykrzywiły się pogardą, a następnie strumień szczynowatego piwa poleciał prosto na twarz kompana. Odłożywszy kufel chwycił mocniej kostur i ukłonił się mężczyźnie.
-Nie przedstawiliśmy się sobie jeszcze... Próba przejęcia dowództwa z tak gównianymi zdolnościami kontaktów międzyludzkich... - jego głos był pełen politowania - Przede wszystkim nikt Cię nie zaprosił do naszej rozmowy... inna rzecz że rzeczywiście się możesz przydać... ale i tak. Poza tym nienawidzę jak ktoś mnie lekceważy, zwłaszcza jak jest to jakiś wyrostek. - uśmiechnął się szeroko do Szczepana i Kinareta - Przepraszam Panów, wróćmy do tematu. Wynagrodzenie dla Pana Kinareta pod postacią materiałów które mogą się przydać podczas tej wyprawy mógłbym zapewnić ja. Rozumiem że u Państwa cienko z zaopatrzeniem, jednakże chciałbym się spytać czy dałoby się załatwić z dwadzieścia uncji tłuszczu? Obojętnie jakiego... może być nawet totalnie niejadalny byle by był tłuszczem. - Staruszek wydawał się mieć zamiar kontynuować swoje zamówienie, równocześnie wyciągając spod płaszcza jakieś fiolki gdy nagle do karczmy wpadł chłopak. Mitras westchnął ciężko i schowawszy na powrót wszystkie kaciany, podpierając się kosturem ruszył za Szczepanem.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

22
Chciał kontynuować swoją wypowiedź, bynajmniej nie ripostą, chciał okazać nieco skruchy ale młodzieniec który wpadł do karczmy starannie udaremnił mu ową próbę. Wysłuchał w milczeniu jego wypowiedzi. Ducha, ducha zimy? Co on tam bredzi... może to Yeti? One z reguły są białe. Mniejsza o to - odrzucił na bok swoje rozwarzania na temat natury "ducha" - pójdę tam i się dowiem, snucie przypuszczeń niewiele mi tu da. Wziął swoje futro z wieszaka przy kominku. Miał tylko nadzieję, że wyschło chociaż na tyle by ogrzać choć trochę. Pomaszerował za grupą kierującą się na dwór. Podszedł do Mitrasa.
- Kiedy wrócimy porozmawiamy o twoich umiejętnościach, których nie doceniam i wykalkulujemy plan uwzględniający je - wyciągnął prawicę - Zaharius.
Przez chwilę zastanawiał się do czego Staryszek potrzebuje tłuszczu i w swojej ignorancji stwierdził, że facet jest czarodziejem. Chyba.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

23
Gdy Kinaret rozpoczał negocjacje na temat swojego wynagrodzenia za tę małą robótkę niespodziewanie od swego stolika oderwał się czarnowłosy półelf i z kuflem dłoni pomaszerował w ich stonę i zupełnie nieproszony wtrącił się w rozmowę,Kinaret uśmiechął się tylko gdy jego być może przyszły kompan rozpoczął swe przechwałki. Widocznie jego elfia krew wzięła góre,długouchy zawsze uwielbiają przechwalać się swymi ,,umiejętnościami,, choć nie zawsze są one najwyższych lotów. To właśna ten rodzaj pyszałkowatości i pewności siebie doprowadził do tego,że ich rasa szwęda siię po świecie bez domu i bez swego miejsca. Kin tylko zaklnął sobie szpetnie w myślach i z głupkowatym uśmiechem dalej słuchał jakże interesującego opowiadania półelfa...wilk,śmierć,jaszczury w karczmie.Chyba trochę przesadził z elfimi ziołami-pomyślał Siekierz i znudzonym głosem rzucił w stronę przysiadającego kompana.
Znów to elfie chędożenie przyjacielu...ileż można. Chętnie ci powiem co by się stało. Jaszczury połamały by sobie zęby i pazury na mej tarczy,a po kilku chwilach broczyły by w kałużach własnej krwii. Zupełnie jak w elfich osadach,które odwiedzałem wraz z oddziałem. Odpowiednio wykorzystane mięśnie są siłą równą najbystrzejszemu umysłowi.
Kin stał za plecami staruszka i uważnie przysłuchiwał się słowom zarządcy osady. Z smutną miną i zwieszoną głową przytaknął gdy Szczepan mówił o głodówce,dobrze wiedział o czym mówi. Wielokrotnie musiał sobie radzić w takich warunkach i wiedział jak wiele wysiłku wymaga to od człowieka. Każde działanie musi wtedy być rozważone więcej niż dwukrotnie,a na pewno takie jak polowanie na utopielce niedziwota,że chcą pomocy kogoś z zewnątrz. Uśmiechnął się pobłażliwie wiedząć,że nagroda nie będzie wielka,ale lepsze to niż nic. Z dość chciwego i przyziemnego toku myślenia wyrwał go zabawnie mówiący wieśniak opowiadający coś o ,,duchu zimy,, ciekawa ta wieś...ciekawapomyślał i powoli ruszył na wspomniany wcześniej plac. Wysuchał jeszcze uważnie tego co do powiedzania miał Mitras i mimo woli usłyszał słowa Zahariusa, odwrócił się w niego kierunku i burknął.
-Grunt w tym,że to ty Zahariusie przeceniasz swe umiejętności,łowca z ciebie pewnie przedni,ale trzeba znać swoje miejsce. Może kiedyś się nauczysz. Rzekł krótko i zwięźle to co chodziło mu po głowie i przyśpieszył kroku w drodze na plac

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

24
W ślad za chłopcem wyszli na śnieg. Przytroczone do płotu konie parsknęły - wszystkie na raz - widząc swych jeźdźców idących wzdłuż szerokiej drogi. Masywne drzwi trzasnęły tak mocno, że z dachu osunął się biały puch, a zmrożone szyby poczęły dźwięcznie drżeć, podobnie zresztą jak sami wędrowcy. Chłód był bowiem niemiłosierny - zimny wiatr szarpał pazurami ich twarze i wszystko to, czego nie osłaniały poły ciepłego ubrania. Zaharius ciaśniej okrył szyję swym futrem, które nie ogrzewało go już tak dobrze, jak jeszcze przed chwilą. Buty wszystkich tonęły w brudnej papce, która przypominała kolorem puchate chmury, pełzające leniwie po zimowym niebie. Szare owce na niebieskim pastwisku. Szczepan maszerował na przedzie, bez trudu przedzierając się przez wysokie zaspy. Po jego prawej stronie szedł wolno Kinaret, a po lewej - Zaharius. Panowie rozrzucali śnieg, który pochłaniał ich stopy niby grząskie bagno. Mitras był z tyłu, za swymi towarzyszami. Przeprawa przez białość sprawiała mu nieco problemów - miał kłopoty z utrzymaniem równowagi na niektórych odcinkach zasnutej lodem ścieżki. Chudy chłopak, mający robić im za przewodnika, dawno temu znikł za jakimś rogiem, przez co rolę oprowadzacza przejął wioskowy zarządca. Kierował ich prosto na okrągły plac, który znajdował się w samym centrum osady.

Wkrótce dotarli na zasypany bielą skwer. Przemoknięte obuwie zrobiło się na tyle ciężkie, że chodzenie po twardym bruku dostarczało im dość dziwacznych wrażeń. Odgłos chrzęszczących zbroi oraz szelest materiałów dotarł do ich czerwonych uszu jako pierwszy. Zaraz potem usłyszeli cichy szum wiatru - tego samego, który bez ustanku ciął ich skórę zimnym ostrzem... I wtedy wybuchł potężny gwar! Dźwięki kroków, oddechów, pociągnięć nosem - wszystko to przepadło w odmęcie podniesionych głosów. Jakie było ich zdziwienie, gdy okazało się, że cały ten hałas jest dziełem małej grupy rozwrzeszczanych wieśniaków. Dziesięciu ludzi w płaszczach i skórzanych paltotach stało na placu, otaczając ciasnym kręgiem leżącą na ziemi postać. Skrępowaną postać. Grube sznury mocno oplatały jej bladą skórę, która tylko odrobinę różniła się barwą od wszechobecnego śniegu. Utytłany w zimowym błocie mężczyzna wił się na glebie jak robak, próbując zerwać powstrzymujące go więzy. Jego jasne włosy zakrywały twarz, wykrzywioną teraz w bolesnym grymasie. Spomiędzy rozczochranych kudłów wyjrzało czerwone oko i posłało w kierunku trójcy bohaterów znaczące spojrzenie.

- Patrzaj no, mamy drania! - Jakiś chłop odłączył się od towarzyszy i podszedł raźno do Szczepana. - Duch mrozu i zimy, psia jego mać! Dorwaliśmy go jak przy lesie czyhał. Chciał pewnie więcej śniegu na pola nasypać, albo jaką zamieć na nas sprowadzić, kurwiszon zawszony! Był z nim jeszcze taki ogromny wilczur... ale uciekł nam gdzieś, jak żeśmy tego tutaj... Wariat z niego!

Podekscytowanie wieśniaka narastało z każdym słowem, a widły w jego ręce uderzały nerwowo o wyłożone kamieniami podłoże. Mitras spoglądał na zarządcę Suchot licząc na jakieś wyjaśnienia, ale nie doczekał się z jego strony nawet odrobiny uwagi. Szczepan był pochłonięty opowiadaniem mężczyzny uzbrojonego w trójząb do przerzucania gówna. Zaharius obrzucił wzrokiem cały plac i dostrzegł po jego prawej stronie niewielki stosik drewna. Był niegdyś naocznym świadkiem jednej takiej egzekucji - najpierw pojawia się rosnąca kupa drwa, potem zapalają ogień, a na końcu słychać krzyk i czuć przejmujący swąd palonego ciała...

- Później opowiesz mi resztę - powiedział Szczepan, przerywając rozentuzjazmowanemu wieśniakowi jego arcyciekawą przemowę. - Niech ta paskudna zima wreszcie się skończy! Wszyscy mamy jej serdecznie dość! Skoro bogowie nic z tym nie robią, to musimy wziąć sprawy we własne ręce! Szybciej tam z tym drewnem! Puścić z dymem zimowego ducha!

Zarządca osady przestał się nagle interesować swoimi gośćmi.
Całkiem zapomniał o potworach do zabicia i o całym bożym świecie.
Opuścił ich zaraz i poszedł pomagać w przygotowaniach.
Bohaterowie stali na granicy placu, pozostawieni sami sobie, na pastwę kąsającego mrozu.

Jasnowłosy leżał wciąż na glebie, spętany mocno niczym wieprzek. Porzucono go tak, że zaległ na brzuchu z twarzą unurzaną w śnieżnej brei. Prawą rękę chował pod sobą, przygniatając ją ciężarem swego ogromnego ciała. Lewą dłoń miał związaną na plecach, a nogi podkurczone i również skrępowane więzami. Mógł się jakoś poruszać, nie był w stanie wyprostować kończyn. Nie miał przy sobie żadnej broni - chłopi zabrali mu miecze już wcześniej i gdzieś je skrzętnie schowali. Całe szczęście, że nie krzyczał zbyt głośno, bo inaczej wieśniacy z pewnością zatkaliby mu usta jakąś brudną szmatą. Zgadza się - brudną. Czystych szmat w Suchotach nie uświadczysz... Chyba, że sam weźmiesz się za pranie. Jednak zimą pranie robić trudno, głównie ze względu na to, że woda w stawie przykryta jest lodem... Sael tkwił więc na kamiennym bruku, ale bez jakiejkolwiek szmaty między zębami.
I to było dlań bardzo pokrzepiające!
Spoiler:


.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

25
Mitras uśmiechnął się krzywo wychodząc gdy do jego uszu dotarły słowa wojaka, widać gość był konkretniejszy niż dziadek początkowo sądził. Chłód na zewnątrz sprawił że Mitras zaczął cały drżeć. Nie cierpiał takiej pogody ale śmiało ruszył za Szczepanem. Wioskowy głupek który po nich przybył dawno zniknął na horyzoncie. Gdy wyszli na plac i Dziadek ogarnął spojrzeniem sytuację i oczekująco spojrzał na wieśniaka. Gdy nie doczekał się wyjaśnień przyłożył dłoń do twarzy i pochylił się w załamaniu nad ciemnotą i ogólnym zidioceniem które go otaczało. Gdy kontemplacja wszechobecnej głupoty się zakończyła, spojrzał na leżącego na ziemi mężczyznę. Biedak wyglądał na lekko sponiewieranego, a przede wszystkim na mocno wkurzonego. Zresztą kto by nie był wkurzony na jego miejscu. Dziadek zresztą również zaczynał być mocno poirytowany, nie tylko tym że Szczepan zrobił to co mógł najgłupszego - zaczął go ignorować - to jeszcze na dodatek perspektywa zdobycia tej przeklętej księgi i zejścia z mrozu się oddaliła. Lekko zagotowany Mitras wydobył ponownie dwie z kilku uprzednio zachomikowanych pod płaszczem fiolek. Jedna z nich zawierała kilka gramów utartego białego pyłu a druga galaretowatą zawiesinę w której można było zauważyć kawałki liści. Dziadek przesypał część pyłu do fiolki z mazią i resztę uważnie zakorkował i znowu schował. Następnie włożył do galaretki długą i wąską gałązkę i wymieszał. Uzyskana substancja wyglądała trochę podobnie do rozwodnionej maści. Całość zajęła mu dosłownie parę minut w czasie których Szczepan wymienił parę zdań z wieśniakiem i ruszył w stronę rozłożonego drewna. Niezatkaną fiolkę Dziadek ukrył w połach rękawa, pokazał swym towarzyszom skinieniem głowy na związanego mężczyznę i ruszył za Zarządcą pozbywając się pozorów zniedołężnienia. Wyprzedził go i zagrodził mu drogę, mocno ściskając kostur lewą dłonią, a prawą wciąż zaciskając na ukrytej fiolce. Jego twarz wyrażała gniew a w oczach tańczyły mu iskry.
-Wszystkich was kompletnie popierdzieliło tutaj? - wysyczał. Następnie odwrócił się i powiedział przekrzykując pogodę i szmer pracujących, tak by skupić na sobie jak największą uwagę i wyglądać jak najmądrzej potrafił - Nie tylko że wasz przywódca gwałci wszelkie prawa gościnności, to jeszcze bez procesów i prób spalić chcecie człowieka?! Nie dość wam głodu? Nie dość wam lodu? Czego oczekujecie... by pitna woda w krew się zamieniła z wyroku Bogów? Spalicie go i zima nie przejdzie! Mówię wam to! Spalicie go i ściągniecie na siebie gorsze nieszczęścia niż jesteście sobie w stanie wyobrazić. - Mitras nie cierpiał występów publicznych, ale miał nadzieję że ten gorylowaty wojownik i elf bez manier załapią że jeśli nie powstrzymają całopalenia to mogą być następni... zwłaszcza jak całopalenie, co oczywiste, okaże się kompletnie nieskuteczne. Miał też zawsze pewien As w rękawie, o ile oczywiście chłopi byli tak głupi na jakich wyglądali...
Spoiler:

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

26
Pół elf przyklęknął przy związanym mężczyźnie. Lewą rękę oparł na rękojeści szabli za paskiem a prawą złapał bladego za podbródek i obejrzał dokładnie jego twarz, obracając ją na prawo i lewo by móc lepiej się przyjrzeć, a w szczególności oczy. Zaciekawił go fakt, że gość ma różnokolorowe oczy i jego nietypowa bladość skóry.
- Spójrzcie na niego - powiedział - to że ślepia ma dwa inne to nie znaczy, że duchem zimy jest. W ogóle, co z niego za duch jeśli dał się złapać byle farmerom. Nie wpadliście na to, że może po prostu jest albinosem - przez chwilę zapomniał o głupocie zebranych tu wieśniaków - czyli człowiekiem o bardzo bladej skórze, białych włosach? To prawie jak szczur albinos, kto kiedyś widział białego szczura ten powinien zrozumieć aluzję - znów zapomniał o poziomie głupoty - porównanie.
Rozejrzał się po zebranych dookoła twarzach. Wiedział, że słowa nie uspokoją, entuzjastycznie nastawionego do całospalenia, tłumu. Dlatego, dla dodania sobie renomy, przechylił swoją szablę tak, by łatwiej było jej dobyć i nachylił się lekko do "przybysza", nie spuszczając jednak z tłumu oka.
- No kolego, mów coś za jedny i czego tu szukasz. Albo oddamy cię im do spalenia - uśmiechną się pokrzepiająco, dając do zrozumienia, że tego nie zrobi. Raczej.
Miał tylko nadzieję, że tłum nie rzuci się na niego. Nie zawaha się oszpecić paru osób jeśli będzie trzeba, ale wolałby tego uniknąć. Cholera, chyba trochę się zapędziłem z tymi BYLE FARMERAMI, no cóż, niech wiedzą jakie mam o nich zdanie.
Ostatnio zmieniony 18 lip 2014, 17:24 przez Kuczyrywy, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

27
Hawke wraz z resztą towarzyszy wyszedł z karczmy choć ciepło kominka w porównaniu do ogarniającego Keron tego dnia mrozu,sprawiło,że decyzja nie zależała do najprostszych. Mimo to Kin wyszedł zaciekawiony tym ,,duchem zimy,, którego ponoć wiesniacy uzbrojeni w widły i nie radzący sobie z utopielcami wieśniacy złapali. Głupota to pewnie wychudzony chłopaczek o białych włosach najpewniej z pobliskiej wioski. podsumował w myślach to w co bezsprzecznie wierzyli chyba wszyscy mieszkańcy Suchot. Kinaret nie znał się na duchach,demonach i całym tym magicznym diabelstwie,ale wiedział tyle,że złapanie kogoś lub czegoś takiego graniczy z cudem nawet dla kogoś potężnego jak magowie,których czasem widywał na polach bitew. Potrafili w ciągu kilku chwil i za pomocą kilku ruchów swej laski i rąk rozetrzeć w był całą kompanię. Kin niechybnie obawiał się magów,jednak u ludzi takich jak on strach raczej budził agresję i motywował do działania niż odbierał władzę w członkach.
Mimo tego,że Kin należał do grona osób wyjątkowo twardych i odpornych na niedogodności,przemoczone buty i tnący bezlitośnie mroźny wiatr nawet jemu dał się we znaki. Nie dając nic po sobie znać,że wolałby wrócić do karczmy i oglądać ciało tej rudej kelnerki,posłusznie szedł za Szczepanem. Po kilku chwilach byli w końcu u celu. Widok był raczej smutny,choć miny wieśniaków mówiły co innego. Byli przeszczęśliwy patrząc na chłopaka brodzącego w śniegu gdyż sznury dość mocno krępowały jego ruchy. Gdy usłyszał o stosach paleniu diabłów i końcu zimy,którą ten o to bezbronny i trupioblady człowiek miał powodować,uśmiechnął się tylko pobłażliwie,choć wiedział,że nie może do tego dopuścić. Wtem przed szereg wyrwał się Mitras kombinując coś przy swoich fiolkach zawartość tej wcierając a tej za to tylko delikatnie muskając stanął przed szeregiem i jako pierwszy począł próbę ratunku tego chłopaczka,nawołując wieśniaków by przestali i zwołali sąd,choć wyrok najpewniej i tak byłby śmiertelny. Nie myśląc długo jeździec stanął za staruszkiem i chwycił swój miecz,wyjmując go do połowy z pochwy ukazując wszystkim błyszczące ostrze. Rozejrzał się w około,prawie tuzin uzbrojonych w widły wieśniaków mógł sprawić drobne problemy w razie starcie,chociaż Kin liczył,że gdy padnie jeden reszta rozpierzchnie się szybko do swych chałup, spojrzał znacząco na Szczepana i wpatrując się w niego szepnął do Mitrasa.
-Mam nadzieję,że wie pan co robić,nie wyglądaj na takich dla których logiczne argumenty są dobrym powodem by nie spalić kogoś na stosie.
Mimo paru wątpliwości już donośnie rzekł do wszystkich.
-Zróbcie to co Mitras każe,a obejdzie się bez rozlewu krwi i wszyscy wrócicie do swych żon.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

28
Całe zajście z początku nieźle zdenerwowało młodzieńca... Jego wstępnym planem było jedynie rozejrzenie się po mieście w celu znalezienia jakieś roboty bądź pożywienia... Niestety wszystko spaliło na panwece... Został złapany przez bandę wsioków... Nie było jednak tego złego co by na dobre nie wyszło. Więzy był dosyć mocne, ale nie wydawały się dosć wytrzymałe dla jego demonicznych rąk... Po parunastu sekundach szamotaniny starał się wyczuć jakieś luzy w więzach. W końcu byli to jedynie wieśniacy, nie spodziewał się więc po nich niczego nadzwyczajnego. Po chwili zrobiła się wrzawa i wokól niego pojawiło się parę wyróżniających się osobistości. Jeden z jegomościów, jakiś zacny staruszek, zaczął głosić jakąś przemowę. Saelowi po trochu zachciało się śmiać... Przez schowanie swojej demonicznej ręki stał się zwykłym, bladoskórym chłopakiem, tak więc nikt nie mógł domyśleć się jego prawdziwej siły. Następnie przemówił kolejny z nich, ktory tym razem złapał białowłosego za twarz... Patrząc swoimi różnokolorowymi oczyma w oczy elfopodobnego stwora ukazał swój brak strachu oraz wewnętrzny spokój. Ostatni przemówił jakiś zarośnięty mężczyzna.... Nie omieszkał on konkretnie obelżyć wieśniaków. Tego młodzieniec już nie wytrzymał. Rozległ się jego donośny śmiech, a następnie z jego ust wyłoniły się słowa:
-Hahaha~! Zacni Panowie jestem wielce rad iż chcecie mi pomóc! Macie rację, nie jestem żadnym duchem zimy, ani niczym takim... Jestem zwykłym chłopakiem, który po prostu chciał rozejrzeć się po tej wiosce. Ej ty!- Zwrot skierowany był do mężczyzny, którego chłopak uznał za miejscowego sołtysa.- Jakże to tak można traktować zwykłych gości waszej mieściny? Nie pomyśleliście, że gdybym był naprawdę duchem zimy to królowa zimy nie zemściłaby się na was za moją śmierć? Ubijając mnie przypieczętowalibyście swój koniec... Nieuchronny koniec. Chyba, że...
Po tych słowach nastąpiła chwilowa pauza, a następnie młodzieniec kontynuował:
-Chyba, że zatrudnicie mnie i tych jegomościów do ubicia owej królowej.
Sael czekał na uwolnienie i dalsze wysłuchanie... Jeśli jednak to nie nastąpi to młodzieniec stara się uwolnić samemu poprzez wytworzenie wokół swojej dłoni cienkich powietrznych cięć, które dzięki mroźnej pogodzie powinny spokojnie przeciąć więzy pozostając jednocześnie niezauważalne.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

29
Wiatr przybrał nieco na sile i popchnął Szczepana w stronę rosnącej kupy drewna. Zarządca nie oglądał się za siebie, sunąc po rozmokniętym śniegu. Zapaleni jego obecnością, uzbrojeni wieśniacy poczęli pastwić się nad białowłosym jeńcem z większym nawet entuzjazmem. Sporadyczne krzyki uderzały w powietrze, a mocne kopniaki i niecelne razy trafiały w żebra związanego młodzieńca. Przy każdym ciosie Sael jęczał żałośnie, ku uciesze rozwrzeszczanych chłopów. Wszystkie sińce nie bolałyby go tak bardzo, gdyby nie fakt, że był poważnie przemarznięty i każdy dotyk odczuwał ze zdwojoną siłą.

Dziadek niemal natychmiastowo zareagował na to, co się wokół wyrabiało. Obraz niesprawiedliwości, jawiący się w postaci skrępowanego i pobitego chłopca, wzbudził w nim nagłą potrzebę działania. Staruszek wyciągnął spomiędzy fałd swego płaszcza dwie szklane fiolki, z których jedna była wypełniona białym proszkiem, a druga - dziwną zawiesiną. Mitras odkorkował pierwszy pojemniczek, chcąc wymieszać tajemniczy pył z galaretowatą mazią. Gdy wyciągnął zatyczkę z buteleczki, wiatr zadął mocniej, wyjąc przy tym przeraźliwie. Znaczna część białawego proszku uleciała wraz z wichrem, ginąc gdzieś śród śniegu. Co gorsza, nieuważny A'Quelxian upuścił przez przypadek fiolkę z galaretowatą mazią... skostniałe palce nie były w stanie utrzymać maleńkiego szkiełka. Pojemniczek upadł na ziemię i niewielka ilość białego puchu dostała się do środka. Mitras zaklął szpetnie pod nosem, podnosząc buteleczkę. Udało mu się stworzyć to, co stworzyć chciał, ale - przez swą nieuwagę - pomieszał nieco proporcje. Pozostawało mu mieć nadzieję, że substancja, mimo wszystko, zadziała tak, jak zadziałać powinna.

Przywódca wioskowych niemal wyrżnął orła na zlodowaciałej glebie, gdy Dziadek tak niespodzianie zastąpił mu drogę. Szczepan wybałuszył oczy, słuchając z przejęciem głośnej tyrady Mitrasa. Zaciskając dłoń na ukrytej w rękawie fiolce, staruszek wygłaszał swą żywiołową przemowę, starając się dotrzeć do wszystkich zgromadzonych na placu wieśniaków... Niestety, mówca był z niego marny. Świszczący wiatr przygłuszał jego słowa, a z sine usta często nie wykonywały jego poleceń. Język plątał się na trudniejszych wyrazach. Stojący nad więźniem chłopi nie zwrócili na Mitrasa najmniejszej uwagi - kilku z nich odwróciło głowy, by zerknąć ukradkiem na Kinareta, tkwiącego w bezruchu za plecami starowiny. Wojownik w głębi duszy śmiał się z tego ciemnogrodu, nie mogąc uwierzyć w głupotę mieszkańców Suchot. Strasząc osadników obnażonym do połowy ostrzem, liczył na to, że groźba utraty członków podziała na nich lepiej, niż nieskładny asumpt Mitrasa. Możliwość bezkarnej sieczki wywołała w Kinarecie wewnętrzne ciepło, ale reakcja tłumu - a raczej jej brak - w jednym momencie ostudziła cały jego zapał. Miecz wylądował na powrót w jaszczurze... Szczepan tylko z początku był zainteresowany występem A'Quelxiana, ale bardzo szybko wrócił do swoich spraw, ignorując ostrzeżenia i dobre rady starego mężczyzny.

Podczas, gdy Dziadek próbował przemówić wieśniakom do rozumu, czarnowłosy pół-elf zastosował inną sztuczkę, chcąc wybawić biednego ducha zimy z opresji. Zaharius podszedł do leżącego na ziemi jegomościa, a ponieważ stanął w pobliżu wieśniaków, to skupił na sobie ich zainteresowanie. Wymachujący widłami, siekierami oraz lagami chłopi spoglądali na ostrouchego i uważnie słuchali jego słów. Wiedzieli, że przyszedł tutaj w kompani ze Szczepanem, a to dawało mu odrobinę większą siłę przebicia... Zaharius próbował wytłumaczyć miejscowym, że Sael nie jest wcale jakimś tam duchem czy nawet demonem i używał przy tym wyłącznie logicznych argumentów. Jednakowoż, wieśniacy mieli ogromny problem ze zrozumieniem tego, co pół-elf do nich mówił. Nie należeli do tych, którzy z własnej woli silą się na myślenie, a długouchy nie tylko wymagał od nich rozumowania, ale także kojarzenia faktów! To zdecydowanie przerosło możliwości biednych analfabetów...

Dopiero niespodziewany wybuch Saela wywołał w zgromadzonych jakikolwiek odzew. Białowłosy zaśmiał się szaleńczo, wciąż leżąc z twarzą skierowaną do brudnej ziemi. Wieśniacy odskoczyli od niego w przestrachu, jak gdyby rechot młodzieńca sprawiał im cierpienie. Któryś z nich rzucił swoje widły w śnieg i ostrożnie cofnął się do tyłu. Sael zaskoczył wszystkich swą elokwencją i tym, że w ogóle zdecydował się gadać. Na dźwięk jego słów Mitras oraz Kinaret podeszli do centrum placu. Obok nich stanął Szczepan, który po chwili wystąpił przed szereg, wdając się ze związanym jeńcem w krótką dyskusję. Jako jedyny nie dał się opanować strachowi.

- Nie oszukasz nas, zimowy stworze! Wiemy, że jesteś duch, bo w księdze to przeczytałem... - wioskowy zarządca splunął flegmą w stronę więźnia, ale wiatr zniósł jego plwociny w prawo, wprost na buty jednego z chłopów. - Nie próbuj nas wykiwać... królową zimy to już dawno żeśmy z dymem puścili - mężczyzna wskazał ręką czarne miejsce w śniegu, gdzie leżała sterta zwęglonych polan i jedna osmolona belka. - Skończysz tak jak ona, twoja pani ci nie pomoże!

Ucieszeni osadnicy przytaknęli Szczepanowi głośnym krzykiem, wznosząc w górę swoje bronie. Argumenty bohaterów nie poskutkowały i chłopi byli gotowi zabić Saela nawet teraz, gdy trójka przybyszów stanęła w jego obronie. Białowłosy, widząc wyraźnie ciemnotę mieszkańców, postanowił wreszcie uwolnić się z więzów. Był zmęczony, zmaltretowany i chyba mocno przeziębiony, a mimo to spróbował wytworzyć wokół swojej dłoni magiczne ostrza, które pomogłyby mu przeciąż krępujące sznury. Krzyki wieśniaków rozpraszały go, a niewygodna pozycja i zimno na pewno nie ułatwiały zadania. Choć manipulacja powietrzem nie wymagała od niego dużego wysiłku, to jednak starania Saela rychło spełzły na niczym. Wyczerpany chłopak nie był w stanie utrzymać niewidzialnych ostrzy na długo. Raz jeden udało mu się stworzyć coś na kształt ostrza. Szybki ruch nadgarstka i... młodzian przeciął skórę na swojej ręce. Krwawiąca rana szczypała niemiłosiernie, kąsana uderzeniami mrozu. Manewrowanie subtelną magią w tak skrajnych warunkach było nie-do-zrobienia.

.

Re: Wioska Suchoty [podnóże Gór Aron]

30
Wieśniacy nie dawali za wygraną. Starania Mitrasa, Kinareta i Zahariusa - wszystko to jak grochem o ścianę. Żeby jeszcze grochem! Przez tę okropną zimę Suchotach od dawna nie widziano już grochu ani innych roślin strączkowych. Bohaterowie mogliby rzucać w ścianę co najwyżej kamieniami... a to i tak z podobnie marnym skutkiem. Żaden z chłopów nie przejął się zanadto słowami staruszka, któremu towarzyszył uzbrojony mężczyzna. Wioskowi byli hardzi. Obecność Szczepana dodawała im animuszu. Okrzyki oraz wymierzane w Saela ciosy nasilały się z każdą chwilą. Potępieńczy śmiech białowłosego tylko ich rozsierdził. Skrępowany chłopak, próbując swoich podstępnych sztuczek, włożył niechcący dłoń do pszczelego ula. Z kolei Zaharius odniósł mały sukces, choć jego następstwa nie były jakoś szczególnie zadowalające. Dwóch miejscowych uciekło na wieść o tym, że Sael nie jest jakoby paskudnym duchem. Niestety, tylko oni odnaleźli w sobie odrobinę zdrowego rozsądku. Ich kompani szybko doskoczyli do pół-elfa i jęli przemocą odciągać go od więźnia. Pozostali wieśniacy ze zdwojonym zapałem układali na skraju placu wysoki stos drewna. Dziadek i młody pan Howke stali z boku ze spuszczonymi głowami. Ich bezradność była wręcz przygnębiająca.

Wiatr przybrał jeszcze bardziej na sile. Zrobiło się naprawdę chłodno. Góra drewna wyrosła nagle na około wysokiego pala. Wszystko było gotowe do egzekucji. Wieśniacy, nastroje i nawet białowłosy, który jakby stracił już nadzieję na odzyskanie wolności. Wkrótce dziesiątki rąk zaniosły go na szczyt ułożonego starannie stosu i przywiązały dodatkowymi sznurami do sterczącego pod niebo słupa. Sael wrzeszczał, miotał się i wierzgał nogami. Na niewiele mu się to jednak zdało. Chłopi znaleźli jednak jakąś brudną szmatkę, po czym bez oporów wepchnęli ją mężczyźnie do ust. Parę solidnych ciosów w głowę uspokoiło go na tyle, że zaprzestał szamotaniny.

Drzwi stojącej przy okrągłym skwerze chaty otwarły się z dość głośnym trzaskiem. Z wnętrza budynku wyszedł zarośnięty facet, dzierżąc w dłoni rozpaloną pochodnię. Podmuchy wiatru targały płomieniami oraz połami jego szaty. Targały nimi tak mocno, że głownia w połowie drogi zgasła... tak po prostu. Chłop rzucił niedopalone łuczywo na śnieg, a potem poszedł do domu po kolejną żagiew. Ta płonęła znacznie mocniej.

Podstawa stosu zajęła się szybko. Jęzory ognia ze smakiem pochłaniały kolejne fragmentu suchego drwa, pełznąc coraz wyżej i wyżej. Sael czuł już ich ciepło. Był bardzo zmarznięty, ale obecność płomieni wcale go nie ucieszyła. Zrozpaczony, zaczął drzeć się wniebogłosy. Zaśmierdziały skrawek materiału jakimś cudem wypadł mu zza zębów i teraz mężczyzna mógł dać upust swojej złości. Nie szczędził przy tym gardła. Kinater oraz Mitras odwrócili spojrzenia. Wiedzieli, że źle się dzieje. Zaharius, przetrzymywany przez trzech rosłych chłopów, mógł jedynie zamknąć oczy. A jednak patrzył... i dostrzegł na twarzy skazańca jakiś blady cień wątłej determinacji.

*************************************************************************************************************************************************************

Wiwaty niosły się echem przez całą dolinę, między górami i wzdłuż koryta rzeki. Vlair stał w cieniu bezlistnych drzew, kiedy wieśniacy próbowali złapać tamtego chłopaczka. Widział wszystko - gromadę mężczyzn z siekierami, wielkiego wilczura z czarnym jak smoła futrem i tańczącego z mieczami w dłoniach białowłosego. Niebieski płomień buchający z jego ręki wydał się Darkerowi nadzwyczaj interesujący. Upadły mag postanowił śledzić rozwój wypadków. Pozostawał w ukryciu. Do czasu...

Gdy sytuacja zrobiła się dość gorąca, czarownik postanowił działać. Nie mógł - albo nie chciał - pozwolić na śmierć niewinnego diabelstwa. Nigdy nie spotkał żadnego mieszańca, noszącego w sobie demoniczną krew. Odkąd opuścił swoją jaskinię spotykał tylko nudnych ludzi, a niekiedy parę zniewieściałych elfów. Poznaczony czarcią mocą chłopak był dla niego czymś nowym, ciekawym.

Lord zawitał w te strony przypadkiem. Przyprowadziły go tutaj poszukiwania artefaktów i wiedzy. Długo już szwendał się po Keronie, zbierając do swej torby dziwne księgi, a do głowy dziwne przekazy ustne. Teraz trafił do Suchot. Podobno gdzieś tutaj miał odnaleźć kamień nieskończonej zajebistości. Tak przynajmniej słyszał od pewnego orka w karczmie. Nie przeraził go fakt, że ów zielonoskóry jegomość miał tylko jedno oko i ledwo na nie widział - pewnie ze względu na ilość spożytego wcześniej rumu. W każdym razie, nogi zaprowadziły tutaj - na wzgórze opodal wioski.

A wzniesienie rosło tuż nad placem. Widać było z niego dużą część osady. Niskie domy oraz skłębionych przy skwerze chłopów... a także płonący już zdrowym ogniem stos. Vlair stanął śród śniegu, na szczycie białego wzgórza. Jego czarna suknia trzepotała, szarpana szponami zawieruchy. Umysł upadłego maga poszybował pod obłoki. Czarne chmury wisiały już dawniej na niebie, ale dopiero teraz zaczęły kłębić się nad Suchotami. Parę sekund czarowania wystarczyło, aby z góry spadły pierwsze ulewne krople. Gdzieś zabrzmiał grom, przygłuszając wrzaski stłoczonych w dole wieśniaków. Wyglądało to tak, jak gdyby burza rozpętała się tylko nad placem w centrum osady. Okolica zasnuła się mgłą. Trawiący stos drewna ogień nagle zgasł, zalany strugami zimnego deszczu. Syk gaszonych płomieni wypełnił serce Saela.

Chłopi zaczęli nagle buczeć i krzyczeć jeszcze potężniej. Przywołane przez Darkera granatowe obłoki przesłoniły lodowate słońce. Część miejscowych uciekła w popłochu, przerażona dziwną zmianą pogody. Strach zagościł w ich duszach. Widły oraz lagi coraz częściej padały na śnieg. Podobnie zresztą jak mroźne krople deszczu, przemieniające się podczas lotu w gradowe kule. Wtem powietrze przeciął potworny ryk. Odgłos jeżący włosy na głowach najodważniejszych nawet mężów. Mitras i Kinaret rzucili się do ucieczki. A za nimi cała grupa przerażonych wieśniaków. Zza jakiegoś budynku wyskoczył na środek okrągłego skweru... ogromny czarny wilk. Bestia łypnęła okiem na uwiązanego do słupa Saela, a potem jęła przeganiać z placu pozostałych na nim chłopów. Okolica w parę sekund niemal całkowicie opustoszała.

Tylko Zaharius stał wciąż na swoim miejscu.
Pilnujący go mężczyźni zdążyli już wciąć nogi za pas, ale on do strachliwych nie należał.
Ukrył się za drzewem i czekał.

Lord Vlair zszedł pośpiesznie ze wzniesienia, ślizgając się na mokrym śniegu. Zignorował obecność przerośniętego zwierzaka. Wilczur jakoś nie zrobił na nim wrażenia. Nie dostrzegł też pół-elfa schowanego za konarem. Był skupiony na białowłosym. Rozwiązanie więzów krępujących Saela zajęło mi tylko chwilę. Wkrótce dwaj panowie zeskoczyli z nadwątlonego stosu i wylądowali bezpiecznie na ziemi. Spojrzeli po sobie tak, jak patrzą na siebie nieznajomi. Quill przysiadł obok swojego pana i położył mu pysk na ramieniu. Jego chropowaty język dotknął twarzy chłopca, zostawiając na niej wilgotny ślad. Lord uśmiechnął się ponuro, jak to miał w zwyczaju.

Bez miejscowych, krzyczących i rzucających przekleństwa, okolica była całkiem cicha.
Wywołana magicznym sposobem burza zaczęła rozpływać się w nicość.
Vlair westchnął - znów wystarczyło mu energii tylko na krótką mżawkę i parę błysków.
Kolejność postów:

Sael
Lord Vlair
Kuczy
.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”