Re: Las Vatternon

16
Nie wpadał w gniew. Nie wygłaszał zręcznej wiązanki przekleństw. Może coś mruknął pod nosem, lecz nic ponadto. Nie zgrzytał zębami w szale i rozpaczy. Zamartwiał jedynie. Wina była ewidentnie po jego stronie. Pozwolił sobie zaufać, tym samym zdać się pewne odruchy. Niekoniecznie ludzkie. Dokonał wyboru pomiędzy złem, a dobrem. I najwidoczniej ów wybór dobry był ten złym.

Mistrz powiadał, iż mamy w sobie lęk przed śmiercią, którego nie pokonamy. Zatem próbował nie tracić czasu na tą bzdurną walkę. Zwłaszcza, że nadal żył. Wiedział także, iż nie mógł zginąć tak szybko, nie tuż po służbie. Z ledwie przyśpieszonym oddechem począł lustrować i przeszukiwać pomieszczenie.
.

Re: Las Vatternon

17
Długi korytarz, biegnący cały czas w dół, prowadził prosto do sporego pomieszczenia, niebędącego częścią tunelu. Była to ogromna jaskinia, przez środek której przepływał strumyk rwącej wody, wpadający z szumem do kolejnego, mniejszego tunelu, będącego dziełem płynącej tędy przez lata wody.

Na ziemi, tuż przy wejściu do jaskini, leżał szkielet w strzępach odzieży. Obok prawej jego ręki spoczywał długi, poszczerbiony i zardzewiały miecz, pokryty otoczakami. Po drugiej stronie nieszczęśnika, w zaciśniętych kościach, będących pozostałością po drugiej dłoni, leżała strzaskana i poobijana latarnia, w zbiorniczku której znajdowało się jeszcze trochę oliwy. Knot jednak już dawno się rozpadł.

Spomiędzy połamanych i potrzaskanych żeber sterczał długi, kruszejący już kawałek stalaktytu. Biedaczek najwyraźniej zginął przypadkiem, gdy jaskiniowy twór odpadł od powały i wbił mu się w plecy.

Resztki skórzanej niegdyś torby leżały kawałek dalej, razem ze zwojem butwiejącej liny. W pobliżu pełzł długi, nagi ślimak, znacząc trasę śluzem. W jaskini pełno było zarówno ślimaków jak i masy innego robactwa. Spore kolonie bladych pająków, nienawykłe do jakiegokolwiek mocniejszego światła, uciekały w popłochu od nikłego blasku rzucanego przez płonący kawałek drewna. W głębokim, podziemnym jeziorku, po drugiej stronie jaskini, pływały białe, prawie przezroczyste, ślepe ryby, szukające pożywienia. Sklepienia jaskini nie podobna było dostrzec przy słabym świetle improwizowanej pochodni, trzymanej przez wojownika. Z góry co chwila kapały krople wody, co wywnioskować można było po dźwiękach i kałużach, pojawiających się na ziemi. Za jeziorkiem, w mroku, dostrzec można było coś, co wyglądało na małe, drewniane drzwiczki.

Gdzieś ponad jaskinią szalała burza. Potężny, głuchy łomot oznajmił, że w pobliżu uderzył kolejny piorun. W odpowiedzi na uderzenie z powały urwało się kilka małych oraz parę całkiem sporych stalaktytów, które z trzaskiem rozprysły się na ziemi, łamiąc kilka stalagmitów oraz zabijając jakieś drobne zwierzę, które wydało zduszony pisk. W pobliżu miejsca, z którego wypływał strumień, niedaleko jeziorka, dostrzec można było kilka intrygujących przedmiotów, niewidocznych dokładnie z miejsca, w którym stał Niemir.

Burza, która wcześniej była przeciwniczką, dla wojownika okazała się teraz potężnym sojusznikiem. Tak długo jak będzie trwała, tak długo może mieć zapewniony spokój. Kto wie, czy wiedźma kłamała w sprawie sióstr, czy też naprawdę na nie oczekuje. Tak czy inaczej, sytuacja nie wydawała się ciekawa.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Las Vatternon

18
Póki co los mu sprzyjał i póki co bardziej niż jego poprzednikowi. Bez większego zastanowienia owinął wokół płonącego badyla skórzaną torbę tudzież ostatki liny, zaś całość zalał oliwą roztrzaskując zbiorniczek o ścianę. Co prawda zawsze było jakieś prawdopodobieństwo, iż zabawa w tworzenie knotu z odnalezionych materiałów przyniesie oczekiwane rezultaty, lecz czas naglił uniemożliwiając ją.

Nie tylko czas stawał z nim w szranki. Czyhające nań stalaktyty mogły rychło zakończyć jego spacer w podziemiach. Poprzedni gość nie zaszedł nawet kilku kroków, a tymczasem jago szczątki pozostaną tu po kres wieków. Ponadto zakładał możliwość niespodziewanego spotkania z dzikimi mieszkańcami pseudo piwnicy. Pukacze, koboldy, korredy po upiory nawet. Hipotetycznie mógł tu spotkać niemal wszystko, choćby demona. Byłby to ciężki orzech do zgryzienia. O ile nie okazałby się kamieniem.

Jednocześnie był pełen podziwu dla matki natury tym samym tworu, które zrodziła pod pozornie zwyczajną chałupiną. Wręcz kipiał zachwytem(wbrew swej marnej sytuacji). Szereg podziemnych korytarzy pełen wszelakiej maści skalnych formacji, wodnych zbiorników, a kto wie czy także nie mieszkańców.

Ruszył dalej.
.

Re: Las Vatternon

19
Niemir wszedł do jaskini i stanął na jej środku, w miejscu, gdzie ostre jak szpady stalaktyty nie groziły rychłym upadkiem. Światło z prowizorycznej pochodni raźno rozganiało podziemne mroki. Kontur, będący wcześniej tylko obietnicą drzwi, okazał się prawdziwymi, drewnianymi drzwiami, zbutwiałymi i rozpadającymi się, nadal jednak zgrabnie trzymającymi się na swoim miejscu w skale. Widać było, że ktoś kiedyś próbował je łatać różnymi, zebranymi skądś materiałami i czynił to starannie, bez widocznego pośpiechu. Prowadziła do nich wąska, kamienna ścieżka, zataczająca łuk wokół jeziorka, o dziwo wymieciona z kawałków skał i śmieci.
Strumień raźno szumiał, wypadając z niewidocznego otworu ze ściany, blisko stawo. Widać było stąd coś, co przypominało kolejny szkielet, oraz kilka przedmiotów.
Woda, w najgłębszym miejscu sięgająca kolan dorosłego męża, przecinała jaskinię pół. Znikała cicho w kolejnym korytarzu, mniejszym od jaskini oraz tunelu. Dorosły mężczyzna mógłby tamtędy iść zgarbiony, z mocno ściśniętymi ramionami. Nawet mimo światła, nie widać było co się tam znajduje, gdyż wyryty przez wodę korytarz znikał po chwili za zakrętem.
Coś cicho zaszurało przy wodospadzie. W stawie plusnęła ryba. Światło pochodni zamigotało, pchnięte delikatnym powiewem z góry. Gdzieś tam, u powały jaskini najwyraźniej musiała znajdować się szczelina, przez którą wpadał wiatr oraz krople deszczu.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Las Vatternon

20
Idąc ścieżką nad zbiornikiem dziwował się rybami bez mała. Nie dowierzał temu co widział. Nigdy nie przypuszczał, iż mogą przetrwać w takiej ciemnicy, w podziemnych wodach, odizolowane od świata. Choć to ostanie niekoniecznie. Gdyby tylko znalazł odrobinę czasu przystanąłby, a nawet usiadł. Pół dnia mógłby wpatrywać się w chlupoczącą wodą tudzież bytowanie nieświadomych stworzeń. Uspokoić się. Uwolnić od tego bagna w jakie zdążył wleźć.

Bynajmniej czasu brakło. Przyśpieszył łapiąc się na znacznym zwolnieniu kroku. Najsampierw skierował się do szkieletu. Kolejny nieszczęśnik mógł posiąść kilka przedmiotów, które na tamtym świecie będą mu teraz zbędne. On zaś pozbiera co przydatniejsze rzeczy. Dopiero później, co oczywiście logiczne, ruszyć zamierzał ku drzwiom, za którymi w równiej mierze mógł się kryć następny tunel albo coś co zadziwi go jeszcze bardziej. Planowo tuż przed nimi zamiarował ponownie dobyć ostrza, po czym ostrożnie, bardzo ostrożnie otworzyć. Nie zapominał o baczeniu, gotowości na (prawie) każdą ewentualność.
.

Re: Las Vatternon

21
Szkielet różnił się trochę od poprzedniego. Ten awanturnik, zdecydowanie świeższy od poprzedniego, zakończył swój żywot najwidoczniej wykrwawiając się w jaskini, gdyż pomiędzy żebrami czerniał fragment ułamanego grotu strzały. Grotu co najmniej dziwacznego, gdyż świetnie wykutego z brązu oraz zaopatrzonego w trzy długie zadziory.

Na szkielecie zachowały się jeszcze szczątki ubrania oraz włosy na głowie. Obok sterty kości leżał wyszczerbiony toporek do drewna, mało przydatny w walce, jednak po naostrzeniu doskonale nadawać się będzie do ścinania i łupania drew na opał. Kawałek dalej leżał trochę zardzewiały i niemiłosiernie obtłuczony kociołek. Był, co dziwna, cały, bez żadnych większych, czy mniejszych dziur. Wyposażony był też w trzy karłowate nóżki, nadające mu wygląd obrażonego grubaska. Jednym brakującym elementem naczynia był uchwyt, za który można by powiesić go nad ogniskiem.
Kawałek dalej leżał poszczerbiony i skrzywiony miecz, zupełnie bezużyteczny, jednak ładnie wykonany. Widać było, że nieszczęśnik był bogaty, skoro stać go było na taki przedmiot.
Oprócz tego, w otoczeniu szkieletu leżało kilka złotych monet oraz dwa zaśniedziałe pierścienie.
W kościstej dłoni zaciśnięty był zwój pergaminu, najprawdopodobniej mapa, jednak przy próbie wyciągnięcia pokruszyła się cała i rozpadła.

Niemir zebrał toporek oraz kociołek, wiedząc, że przedmioty te są całkiem przydatne podczas długich wędrówek. Do mieszka zgarnął też monety oraz pierścienie, z których jeden najwyraźniej posiadał herb. Następnie ostrożnie udał się w stronę drzwi, za którymi coś... zachrobotało i kichnęło, a następnie smarknęło, mamrocząc coś pod nosem.

Spoiler:
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Las Vatternon

22
Świadom swego nietuzinkowego wizerunku z przytroczonym do pasa toporkiem oraz kociołkiem już sposobił się do wtargnięcia. Usłyszawszy dźwięki, których raczej słyszeć tutaj nie powinien, zamarł. Rzecz jasna nie dziwił się nadto, gdyż nie wykluczał możliwości zastania kogoś w jaskiniach. Miał jednak szczerą nadzieje, iż tym czymś lub kimś nie jest demon, bądź co gorsza córka alchemika.

Przycisnąwszy do ciała mieszek, bogatszy o gryfy tudzież pierścienie, aby oczywiście nie wywołać zbędnego podzwaniania zawartości, ostrożnie zbliżył się pod drzwi. Przytulił się do ściany wysnuwając logiczny plan działania. Wymyślił, a nawet poparł, powoływanie się na Zakon Sakira w celu zmuszenia osobnika czy osobniczki do dobrowolnego wyjścia i tym samym poddania się. Zrezygnował z tego w ostatniej chwili, kiedy już otwierał usta i zaczerpnął tchu.

Postanowił jednak zaczekać z tym, zamiast tego nasłuchiwać w dalszym ciągu, możliwe, iż tym samym potwierdzić obawy.
.

Re: Las Vatternon

23
Zza zamkniętych drzwi dobiegał zapach... gotowanego mięsa. Dało się też słyszeć szuranie i parskanie. Coś mamrotało do siebie i plaskało stopami o ziemię. Po chwili plaskanie zbliżyło się, szczęknęła zasuwa i wejście stanęło otworem.
Zza drewnianych drzwi wytoczył się zgrabnie mały, krótkonogi i krępy stworek, z drewnianą łyżką w jednej ręce. Widać, że był zdenerwowany. Dłonie oparł na bokach i prychnął gniewnie w stronę wojownika. Kobold. Najprawdziwszy w świecie Kobold. Niższy o połowę od Niemira, z długimi, szpiczastymi uszami oraz inteligentnymi oczkami. Ubrany był w sfatygowane, skórzane portki, oraz kamizelkę, z tego samego materiału. Na głowie natomiast nasadzony miał wielki, marynarski trójróg. Przy pasie podzwaniały mu różnego rodzaju, dziwaczne przedmioty, oraz dwie lub trzy sakiewki.

– Nooo? Czego mi tu, urrwa, parska i sapie, ee? – powiedział z cudacznym, bełkotliwym akcentem, podskakując i tupiąc nogą – Nie łaska zapukać? Co, urrwa, chce, ee? Niech gada szybko, bo mi obiad stygnie, urrwa...
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Las Vatternon

24
I wykrakał. Próbował się nie dziwić, lecz nie potrafił stwierdzić jaki będzie tego efekt. Westchnienia nie stłumił. Z pewnością dałby radę, lecz najzwyczajniej z braku chęci maskowania uczuć, zaniechał.

- No... odwiedzić wpadłem - wypalił ni to poważnie ni zabawnie. Schował z powrotem klingę poniekąd ryzykując. Nieobliczalny karzeł mógł w każdej chwili natrzeć na niego z byle przyczyny lub czystej złośliwości. W każdym bądź razie ryzykowałby bardziej z ostrzem w dłoni. Ponadto starał się nie okazywać naiwnego, kuriozalnego zarazem postępowania niczym ktoś przyłapany na gorącym uczynku. Zamiast tego postawił na lekkie zaskoczenie, zresztą normalne w tej sytuacji. Ponownie jednak, nie wiedział z jakim skutkiem.

- Jakże więc? Wpuścicie mnie czy postoimy jeszcze i pogapimy się sobie wzajem?
.

Re: Las Vatternon

25
Kobold parsknął śmiechem i żartobliwie pogroził mu łyżką.
– Uuurrwa, wesołego człowieka dawno żem nie widział. Tylko nie myśl, że jestem głupi, no nie?
Stworek zastanowił się chwilę i podrapał trzonkiem łyżki w głowę tak, że kapelusz zjechał mu na lewe oko.
– Niech wejdzie. – Dodał po chwili, poprawiając trójróg. – Niech nie myśli, żem towarzystwem gardzę. Jeno chwila, urrwa. – Zatrzymał się raptownie w drzwiach. – Nie próbuj mi tylko bronią w domu machać. Wiedz, że świetnie rzucam nożami. – Na potwierdzenie swych słów pokazał dwa wąskie, lśniące ostrza, które jakimś cudownym sposobem pojawiły się w jego dłoni.
– Ale nie ma się co martwić – dodał, chowając je w jednej z wielu kieszeni kamizelki – lubię gości, a dawno nikt mnie nie odwiedzał. Dla koboldów z mojej rodziny gościnność to sprawa honoru. No urrrwa, a jak! – Dodał radośnie, szerokim gestem zapraszając wędrowca do środka. – Mam nadzieję, że masz trochę soli? – Spytał z nadzieją w głosie. – Gulasz z cyrakud jest bez niej okropny, a mi się niedawno skończyła. Nieszczęście, urrwa... – dodał smutno.
– Mów no – kobold gadał jak najęty – cóż cię sprowadza do mojej jaskini? Albo czekaj, czekaj! Urrwa, niech zgadnę! – Nie dał dojść człowiekowi do słowa. – Lazłeś z Grull Durm i pomyliłeś drogę, ee? Bo nie sądzę, żeś dobrowolnie postanowił połazić pod ziemią. Chociaż nie, chwila, urrwa co ja gadam – pacnął się w głowę, znowu przekrzywiając trójróg. – Raczej nie ma tam zbyt wiele koboldów po waszemu gadających. No nic, nic, siadaj że... eeee.... jak cię zwą? – Stworek nie fatygował się używać jakichkolwiek form grzecznościowych. – Bo jakoś mi, urrwa, umknęło.

Usadowił Niemira przy stole, w swojej niewielkiej, podziemnej chatce, składającej się z jednej tylko izdebki, po czym począł żwawo mieszać w garnku, podśpiewując koboldzie piosenki pod nosem. Nie licząc stołu, stołka oraz łóżka, jedynymi meblami były jeszcze: spora szafa, dwie komody oraz palenisko, na którym właśnie niebezpiecznie bujał się garnek z koboldzią zupą. Na jednej z komód leżało kilka książek, oraz parę pustych butelek po rumie. Na drugiej natomiast stał na srebrnych, smoczych nóżkach, wyszczerbiony w jednym miejscu, nadal jednak piękny, zdobiony, długi róg.

– To jak urrwa będzie, robimy interes? Ee? – Skrzeczący, koboldzi głos wyrwał Niemira z zamyślenia. – Noo, urwa... Masz sól, czy nie? Suchary też nie byłyby wcale takie złe! I wywal ten badyl, chcesz mi spalić dom? Albo czekaj! – Dodał, obracając się tak gwałtownie, że potrącony kociołek uronił kilka kropel zupy, które z sykiem spadły w niewielkie ognisko. – We no, urrwa, latarnie nam odpal. Wisi za tobą, na haku. Dawno z niej nie korzystałem, koboldy doskonale widzą po ciemku.
No, a teraz gadaj. – Powiedział znowu biorąc się pod boki. – Zupa... chwila, urrwa. Cyrakudy jeszcze twarde.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Las Vatternon

26
Również zatrzymał się, aby rzecz jasna nie wpaść na kobolda bądź na jego nożyki do rzucania. Samym zaś widokiem ich niezbyt się przejął. Ostrza jak ostrza, a miotacz jak miotacz. Co rusz na gościńcach plątali się podróżni, którzy doskonale miotali tym żelastwem. Kolejny zatem go nie dziwił.

Nie odpowiadał. Nie uśmiechał się. Ponowił krok zachęcany tym zwyczajowym gestem.

- Soli? Ani trochę. Jam nie kupiec jak widzicie. Kucharz też nie. - Zawinął rękoma jakby pokazać chciał, że fartucha nie posiada. I nie posiadał. Bezradnie wzruszył ramionami dodając po raz pierwszy minę na poły wyrażającą słowo "niestety".

- Swoją drogą, czym są owe cyrakudy? Pierwsze słysze. - Jedyne co kojarzyło mu się w tym słowem niejako wiązało się albo z czymś w podobie do małż albo z chorobą. Ponadto "cyrakudy" kompletnie nic mu nie mówiły. Zapewne koboldzia nazwa czegoś znajomego.

Usadowiwszy się i odpaliwszy latarnie zamilkł na dobre. Rzecz jasna dopóki ponownie nie począł być nacierany pytaniami. Musiał coś odrzec i tak czy owak musiała być to prawda. Nie tylko, iż tak wypadało. Nie mógł nie wykorzystać okazji zaskarbienia sobie przychylności bodaj przyszłego sprzymierzeńca z wiedźmami. Jasne, niemal o nich zapomniał.

- Jestem Niemir z... - urwał przeciągłym westchnięciem. - I w rzeczy samej. Zgubiłem się. Ba, wręcz zmuszony byłem się zgubić. Przeklęte wiedźmy bowiem chytrze mnie tu wrzuciły gdy wracałem z... - urwał znowu. - Macie może coś po czym lepiej by nam się gadało? - wymownie spojrzał na puste butelki po rumie.
.

Re: Las Vatternon

27

– Jak to, nie wie co to są cyrakudy? – Zdziwił się potężnie stworek – No cyrakudy, to są... no urrwa... cyrakudy. Dość spore, prawie jak kot, sześć nóżek, całkiem smacznych – kobold oblizał się na wspomnienie specjału – jak się je opiecze nad ogniem, z czosnkiem i pieprzem... Do tego gruby, purpurowy pancerz, para szczypiec i oczu, na antenkach, jak u ślimaków. Żyją pod ziemią, w pobliżu jezior, najczęściej w takich... eee, urrwa... jaskiniowych polanach, jak ta. W Grull Durm mają kilka sporych ich chodowli. Ech... Grull Durm... – Zamyślił się na chwilę, po czym powrócił do swojego wywodu.

– A same cyrakudy? Całkiem smaczne, urrwa... Ale skoro nie ma soli? No urrwa... – kobold wyraźnie zasmucił się, bo jakoś mniej żwawiej począł mieszać w kociołku. – Danie wyjdzie trochę mdłe...

– Jak chcesz, weź se siorbnij, tam gdzieś jeszcze z pół butelki rumu stoi, nie krępuj się, urrwa. Jeśli chcesz, to mogę jeszcze...

Nagle błyskotliwa myśl zaświtała w koboldziej głowie. Podskoczył, rozchlapując przy okazji trochę zupy, i klasnął stopami.

– Uuurwa! Mam pomysł! Skoro będzie się gotować jeszcze z pół godziny... No, może trochę krócej. Może, urrwa, zdrapałbyś trochę soli ze ściany przy wodospadzie? Wiem, że była tam jakaś żyła, czy cóś... Tylko jakbyś szedł, to urrwa, ostrożnie! Nie chcę saletry, ani zaschniętych odchodów nietoperza. Jeśli przyniesiesz mi tyle, że starczy i na obiad i do tego będę miał mały zapasik, to będę urrwa, przeszczęśliwy! A i nagroda się znadzie, tak, tak. Dałbym ci za to magiczne, zaklęte jajo, mam je gdzieś... urrwa, niech pomyślę... w komodzie chyba. I do tego oczywiście się napijemy... A co mi tam! Dam ci nawet do kompletu ten róg, też magiczny, nie kłamię. – Kobold przerwał na chwilę, aby kichnąć potężnie, po czym kontynuował. – To jak urrwa będzie, robimy kolejny interes?

– A przy okazji – do stworka najwyraźniej teraz dotarły słowa Niemira – jak to, wiedźmy? To którędy, urrwa, tyś lazł?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Las Vatternon

28
- Cyrakudy - prychnął pod nosem. - Ani chybi, zapewne smaczne.

Już sposobił się do wstania, a następnie sięgnięcia po wskazany rum, lecz zwątpił i zaniechał. Mimo zezwolenia gospodarza plądrowanie sterty rupieci w celu znalezienia butelczyny mogło to być nieco nietaktowne. Bardziej niekatowane, gdyby okazało się, iż trunku jest niewiele. Co wtedy poczynić? Ni to wypić bo samemu źle. Ni to oddać koboldowi kiedy już raczyło się o rum prosić. Siedział więc dalej i tylko westchnięcie pozostało po jego chęci napicia się.

Po niecodziennej prośbie zadumał się, aż nadto przesadnie, a w tej przesadności z widoczną farsą. Nie zaśmiał się.

- Nietuzinkowa propozycja. Zwłaszcza przez wzgląd na nagrodę. Zaklęte jajo, magiczny róg. Zarobek iście szlachecki, niczym w zasługi za wielki czyn albo i skrytobójstwo. Zlecenie natomiast... niby nic strasznego, wręcz banalne. Kto wie czy haczyć tu gdzieś nie tkwi. Zwłaszcza, iż nie raczyliście się nawet przedstawić. - Mówił z lekką ironią. Na tyle lekką aby widoczną tudzież nieobrażającą rozmówcy. Ot zwykłe droczenie się.

- I o wiedźmach nic nie wiecie. Zaiste ciekawe. Trafiłem tu przez eremicką chatkę. Zrazu myślałem piwniczka. Nim się obejrzałem tutaj dobrnąłem - wzruszył ramionami.
.

Re: Las Vatternon

29
Jaka eremicka chatka? – Stworek z początku wydawał się zdezorientowany, jednak szybko w jego oku pojawił się błysk zrozumienia, a usta rozjaśnił szczery uśmiechu. – O, rrrwa, mówisz o tej piwniczce, tam, za kamiennym korytarzem? – Kobold palnął się w głowę. – Co prawda było tam wyjście, jednak od lat nikt z niego, urrwa, nie korzystał. Bo i po co, skoro ten tunel już niepotrzebny? Czysta, urrwa, strata czasu! I mówisz, że wiedźmy się tam zalęgły? – Kobold parsknął skrzeczącym śmiechem, klepiąc się po udach. – Urrwa! To dopiero historia! Stary Markus pewnie w grobie się przewraca! Hehe... Szkoda, że nie zobaczę jego miny... Ech... urwa...

Kobold zamyślił się na chwilę, wspominając nawidoczniej swoje stare dzieje. Po chwili otrząsnął się jednak i wzruszył ramionami.

Mojego języka i tak nie powtórzysz, więc na nic by ci się moje imię, urrwa, zdało. Po ludzku natomiast, mówią na mnie Harik. A przynajmniej mówili, bo jużem dawno mych kompanów nie widział, urrwa...

W tej chwili potężny grzmot zbudził głuche echo w jaskini i gdzieś w oddali dało się słyszeć nikły łoskot. Kobold wytężył słuch i mruknął tylko coś pod nosem, wzruszając ramionami.

Nagroda zbyt hojna? Ee, urrwa, dziwny z ciebie człek. Jak nie chcesz, to nie. A daję, bo mam, a u mnie tylko kurz zbiera. Dostałem kiedyś od pewnego kapitana, zacny, zacny to człek był, naprawdę. A i w oku u ciebie to samo, co urrwa, u niego.

Kobold zastanowił się chwilę, drepcząc w miejscu, po czym zerknął bystro na Niemira.

Co, rumu nie lubisz, urrwa? Siorbnij sobie, nie krępuj się. Ja... ograniczam ostatnio. Zbierając sól niczego nie ryzykujesz. No, co najwyżej jakiś mały Żabołak lub Utopczyk z wody wylezie, ale wystarczy pogonić kijem i ucieknie. Choć, urrwa, nie widziałem ich już dość długo. Z tego co wiem, staw ten połączy jest podwodnymi korytarzami z innymi... Jednak, urrwa, nigdy tam nie byłem, bo skrzeli nie mam.

Stworek zaczął grzebać w książce, która okazała się zbiorem różnorakich fragmentów tekstów. Po chwili jednak zamknął ją z trzaskiem, wywołując chmurę kurzu.

– To jak, lecisz, urrwa, po sól? Moja oferta nadal aktualna, a zaraz danie mi się schrzani.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Las Vatternon

30
Minęło już trochę czasu, odkąd wejście się zawaliło. Burza była okropna; strugi wody osłabiły glebę nad jaskinią i błotnista lawina spadła akurat w chwili, gdy Rúdhon gotował posiłek w prowizorycznym obozie. Miał szczęście. Jeśli ognisko rozpaliłby bliżej wejścia, grad błota, kamieni i wyrwanych drzew najpewniej zgniótłby go równie łatwo, jak on rozgniótł robaka, pełznącego mu po bucie. Niszczycielska siła ominęła także jego sakwy, toteż po chwili zastanowienia pełnej przekleństw ciskanych w stertę blokującą wyjście, zebrał cały swój dobytek i ruszył w drogę. Jedynym kierunkiem w którym mógł się udać był tylko ciemny, jaskiniowy korytarz, prowadzący w głąb ziemi. Elf nie przejął się zbytnio swoją sytuacją. Bywał już przecież w o wiele gorszych opałach. Nie straszny był mu także mrok. Śmiało odnajdywał drogę w ciemnościach, co dziwna, bez pomocy jakiegokolwiek źródła światła. Oczy natomiast jarzyły mu się w mroku jak u kota. Niespotykanie wysoki i opancerzony wojownik czubkiem głowy prawie dotykał powały, jego ramionom mało brakowało, by szurać o ściany. Robiło się coraz ciaśniej. Co jakiś czas korytarz przecinały inne, większe lub mniejsze podziemne tunele, przysparzając mu nowych dylematów. Postanowił iść za nikłym prądem powietrza, czuł, że gdzieś tam ma ono swoje ujście. Starał się wybierać drogę która w jego odczuciu najmniej się obniżała. Wędrował długo. Zaczęło męczyć go znużenie, jednak nie dawał tego po sobie poznać. Maszerował dalej, uparcie szukając wyjścia z podziemnej pułapki. W jego głowie zaczęły kiełkować już ponure myśli, gdy nagle, po przejściu przez kolejny, wąski i kręty korytarz, którego dnem płynął wartki, podziemny strumień, stanął w rozległej jaskini. Jaskini, która po ciasnocie tuneli wydawała się wręcz nieskończona. Jednak nie jej rozmiar budził największe zaciekawienie. Kawałek dalej, bystre oczy elfa wypatrzyły drewniane drzwi, zza których przebijały się strużki światła. Dało się też słyszeć przytłumione głosy, a nos elfa wyczuł zapach gotowanego mięsa.
Rúdhon stanął obok strumienia i pogrążył się w myślach. Któż może przesiadywać w tych jaskiniach? Spotka tam przyjaciół, czy wrogów? Tylko on jeden wiedział, na co się zdecydować.

Spoiler:
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”