Re: Las Vatternon

46
Jeśli rzeczywiście wszystkie elfy na kontynencie były tak aroganckie i impertynenckie jak ten tu obecny tłumaczyło to pozornie niejasną wojnę. O ile nadal trwała. Z kolei wędrówka z kimś takim skazywała kompanię na wysoce prawdopodobną klęskę. Już nawet wyprawa samopas do wiedź w porównaniu do przeprawy z elfem przez koboldzie miasto mogła wydawać się rozwiązaniem lepszym. Cóż, najwidoczniej taka była natura elfa. W końcu ludzie także mają swoje wady i to często w stopniu znacznym.

- Nie zwykłem wytykać cudze... zwyczaje, lecz jeśli rzeczywiście zamiarujemy iść akurat przez miasto paranoicznego ludku należałoby ograniczyć, choćby chwilowo, ów zwyczaje. Z takim waszym podejściem elfie raz dwa głowę na pieńku położymy jakkolwiek nadzwyczajnie udawać... odgrywać będziemy najemników.

Upił z kubka tym razem nie żałując sobie. Po tak długiej abstynencji zacny był to trunek. A czy godny rycerza to nie miało znaczenia.

- Spróbujmy odmówić gnuśnych zwyczajów komuś wpływowemu, a na domiar rzecz, że "imiona są różne i małostkowe". Nawet mimo wyrozumiałości nie zdzierży, bo zrozumie to opacznie. W najlepszym wypadku pośle nas do loszku. Jak mniemam dla nas nadto ciasnego. W najgorszym zaś każe ot chociażby rozerwać końmi.
.

Re: Las Vatternon

47
Elf jak stał tak stał - niewzruszony arogancją i pyszałkowatością rezydentów jaskini. Cały emanował cierpliwością, mądrością i zimną krwią godną niejednego mędrca za, którego można, by go wziąć. Spoglądał z góry na wydzierającego się Kobolda i mamroczącego od rzeczy człowieka z żarliwą pogardą w oczach. Białowłosy po tych wywodach skłonił się lekko i postanowił dodać kilka słów przed odejściem.
- Minole el uram... Wasze latarnie nie świecą zbyt jasno. - rzucił oschle, acz spokojnie i z opanowaniem w głosie, po czym kontynuował. - Gospodarzu, nim odejdę ugnę kark, by wyjaśnić w Twym narzeczu co mam na myśli... Urrrwa nie obżera się, jak świnia przed podróżą, bo brzucho będzie bolał i każda łajza da Ci radę. Miasto, które wpuszcza urrrwa tylko parszywe liczykrupy i kurwie ostrza to siedlisko dyshonoru, pieniądza i wszechobecnego skurwysyństwa dlatego Twój lud nigdy nie zyska w oczach wyższych ras, jeśli upodabniać się będzie do ludzi. - Wysławiał się nad wyraz spokojnie a w jego niskim i śpiewnym głosie nie można było usłyszeć wyrachowania czy wzgardy. Mówił szczerze i rzetelnie, bo w istocie nie wiedział jak, inaczej porozumieć się z Koboldem, więc bynajmniej nie było w tym kpiny. Niemniej jednak wewnętrznie skręcało go od mówienia w tak prostacki sposób.
- Nie będę się więcej narzucać, bo jak wspominałem na wskroś nie szukam kłopotów. Siliel mae! - Z tymi słowami pożegnania, ukłonił się nieznacznie i z typową dla siebie gracją opuścił jaskinię nie obracając się za siebie. Śnieżny Elf zamierzał na własną rękę dostać się do stolicy koboldów bądź znaleźć przypadkowo inną drogę. Wbrew pozorom Kobold powiedział wszystko czego potrzebował Elf, a mianowicie; jak się stąd wydostać, gdzie iść, jak się dostać do miasta i, na co uważać. Z pewnością, im większy i lepiej zadbany tunel znajdzie tym lepiej, bo przecie "kupcy" muszą sprawie przemieszczać się swymi karawanami. Rúdhon ponownie był w mrokach i czuł otaczającą go opiekuńczą ciemności. Nieśmiały uśmiech jawił się na jego twarzy a przemieszczał się sprawnie i bezszelestnie niczym zjawa z zaświatów. Roztropnie usiłował obrać właściwy tunel, bo nie spodziewał się, że tak łatwo zdoła dostać się do miasta tudzież wyjścia. Wytężał zatem swe elfickie zmysły do granic możliwości, by wychwytywać najmniejsze szmery, czy też ruchy w jasnych dla niego jak dzień ciemnościach.

Re: Las Vatternon

48
Kobold zatrzasnął drzwi za wychodzącym elfem i rzucił gęstą wiązankę w swym ojczystym języku. Następnie wziął parę łyków rumu, zamyślił się... po czym uśmiechnął się złośliwie.
Wiesz, urrwa... – powiedział z tym samym, złowieszczym uśmiechem – sądzę, że o panu elfie jeszcze usłyszymy. I to jak sądzę, niedługo. Nie szuka kłopotów? Sam jest dla siebie, urrwa, największym kłopotem. No nic, zbieramy się więc? – spytał, wskazując na spakowany plecak.
Jestem pewien, że dotrzemy do Grull Drum przed nim, drogę znam w końcu na pamięć. O ile, urrwa, w ogóle tam trafi, bo stąd dojść tam można jeno bocznymi korytarzami... Chyba, że jakiś cudem dotrze na główny trakt, w co – powiedział podnosząc palec – śmiem wątpić.

A właśnie, zanim ruszymy, powiem ci trochę o stolicy i koboldziej... hierarchii. Mój lud, urrwa, umiłował sobie prawo do wolności... Co rozumiane jest u nas w zależności od sytuacji. – Dodał ostrzegawczo. – Mamy króla, który wybrać na swego następcę może kogokolwiek, ot, choćby chromego kowala, jeśli ten tylko wykaże się wiedzą, mądrością, pomysłowością, lub brawurą. Mieliśmy już – widać było, że Harik lubi rozmawiać o przeszłości – kilku królów wynalazców, paru mędrców, a także kilku wojowników oraz jednego podróżnika, który – dodał smutno – był moim przyjacielem, jednak, urrwa, zginął na ostatniej wyprawie. Z racji tego, że nie zdążył wybrać swego następcy, zebrał się wielki wiec, na którym obradowali wszystkie najmożniejsze i najbardziej wpływowe koboldy, wysłane przez swoje gildie i cechy. Ku uciesze tłumów, nie obyło się, urrwa, bez krwi, awantur i bijatyk. W końcu ustalono większością głosów, że nowym królem zostanie, tfu, urrwa, Jaark, tłuścioch z gildii kupców, wpływowy i bogaty, jednak uparty i tchórzliwy. Pamiętaj jeno, że jest wrażliwy na punkcie swej osoby. A teraz najważniejsze: – tutaj Harik wskoczył na krzesło i wyszeptał kilka słów do ucha Niemira, po czym zeskoczył i normalnie już, dodał – Pamiętaj o tym, gdyby coś się, urrwa, odpukać, stało. Jakbyśmy się w mieście rozdzielili, kieruj się największą drogą w stronę centrum miasta, znajdziesz tam, blisko koszar, karczmę „Grog” w której często zatrzymuje się większość podróżnych. Pytaj tam, urrwa, o starego Gloimma, to mój stary przyjaciel, krasnolud, który przywędrował tu wiele lat temu. Wie wszystko, co się, urrwa, dzieje w mieście. Powtórz mu wtedy to, co ci powiedziałem oraz wyjaśnij, jak się, urrwa, sprawa ma. Tam też, jeśli gdzieś się zapodziejesz, będę na ciebie czekał. Tak więc – powiedział, klepiąc się w uda i idąc w stronę plecaka. – Gotowy do drogi?


*** Rúdhon natomiast, po wyjściu z podziemnej chatki, udał się w stronę mniejszego tunelu, tego samego z którego wyszedł wcześniej, zwabiony światłem i głosami. Strumień, gnający coraz szybciej, biegł dnem ciasnego i krętego korytarza. Po minięciu kilku zakrętów, paru odgałęzień i dwóch lub trzech podejrzanie ciasnych korytarzy, elf dotarł do rozstaju. W tym miejscu korytarz rozdzielał się na dwa, równie szerokie chodniki. Jednym z nich, w głąb ziemi rwał wartki strumień, w tym miejscu głęboki już prawie po kolana rosłego wojownika. Drugi natomiast... z drugiego natomiast unosiła się delikatna, słodka woń... jakby gnijącego od wielu dni mięsa. Jednakże równie dobrze mogło to być coś innego. Prawdopodobna była także węchowa fatamorgana, gdyż w tunelach tych nic nie było takie, jakie być powinno.
Nigdzie nie było śladu lub wskazówki, w którą stronę znajduje się koboldzia stolica. Nie było to tak proste, jak wydawało się Rúdhonowi w chatce. Kobold nie wspominał przecież, że mieszka przy głównym szlaku handlowym. Jedno natomiast było pewne: Jakoś tam na pewno da się dostać. Jednakże na nieostrożnego podróżnika, w tych mrocznych korytarzach czyhać może coś o wiele straszniejszego od stworzeń, o których wspominał Harik; coś gorszego niż starożytne pułapki i rozpadliny. Kto wie, co spotkać można w przedwiecznych ciemnościach, głęboko pod ziemią? Dokąd doprowadzić mogą starożytne tunele i korytarze?
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Las Vatternon

49
- Nie podejrzewałem tegoż osobnika o tak wielką ignorancję i naiwność. A trzeba być nie lada ignorantem tudzież naiwnym aby przedkładać samotną wyprawę, nad samotrzeć. - Przewał wywód aby dodać animuszu poprzez wlanie w siebie nieco trunku. - Zwłaszcza nie poznawszy choćby zalążka tamtejszych zwyczajów. Cóż, jego wola - wzruszył ramionami.

Po nieludzko i niekoboldzko długiej mowie, kiedy tym samym zorientowawszy się, że zdecydowana większość napoju w niepojęty sposób znikła z naczynia, dokończył pić i wstał. Nieznacznie, ledwie zauważalnie skinął głową racząc rozmówcę naprawdę szczerym i życzliwym uśmiechem. Warto nadmienić, iż nie pojawiającym się na jego licu zbyt często.

- Serdeczne dzięki za gościnę, za porządną strawę, za wspaniały napitek oraz rzecz jasna za dary, na które niewątpliwie nie zasłużyłem. Wiedz, iż jeśli los da mi ku temu sposobność postaram się odwdzięczyć. Zacny z ciebie człek... kobold ma się rozumieć - prychnął rozbawiony własną omyłką, wiedząc oczywiście, że gospodarz nie będzie miał mu tego za złe. - Będę rad mogąc z tobą wyruszyć.
.

Re: Las Vatternon

50
Przemieszczał się sprawnie i ostrożnie uważając na kroki oraz głowę, która co rusz unikała zderzeń ze skalnymi elementami jaskini. Wędrówka nie trwała zbyt długo, nim dotarł do pierwszego rozwidlenia. Białowłosy zatrzymał się a w umyśle rozwiązywał mętlik. Niesiona wiatrem woń nie była zbytnio zachęcająca, tym bardziej, że zapach gnijącego mięsa nie jest czymś normalnym w jaskiniach, a zwierzęta nie mają w zwyczaju zostawiać zbyt wiele niedojedzonych resztek. Toteż postanowił ruszyć wraz z nurtem strumienia. Nie był pewien swej decyzji, ale tylko głupiec nie wybiera najlepszej opcji z możliwych. Dobrze wiedział, że każdy strumień, rzeczka ma swoje ujście na zewnątrz, a ponad to strumień może doprowadzić go do koblodziej osady, bo wszystko, co żyje w większej ilości musi mieć dostęp do wody.

Re: Las Vatternon

51
Rúdhon stał na rozstaju, zastanawiając się głęboko. Iść w stronę smrodu, suchym korytarzem? Czy też zaryzykować i iść w głąb ziemi, dnem rwącego potoku? Spojrzał na swój magiczny medalion. Czyżby zadrgał w chwili, gdy patrzył w stronę lewego, wodnego tunelu? A może po prostu mu się wydawało? Postanowił zaufać elfiej magii i iść właśnie tędy.

Zrobił tylko dwa kroki. Strumień był zbyt wartki, sufit zbyt niski. Kamienie na dnie natomiast, ostre i diabelnie śliskie. Długa halabarda, niepraktyczna w ciemnych i wąskich korytarzach, zahaczyła o wystający z sufitu głaz. Nieomylny elf, zdekoncentrował się na chwilę, szarpnął ze złością swoją broń, odrobinę mocniej, niż planował. Gwałtowny ruch spowodował obsuniecie się mokrych kamieni spod jego stóp. Rúdhon przez chwilę prowadził bezsensowną walkę z grawitacją i bystrym nurtem, jednak po paru ruchach runął twarzą w dół, wprost w wodę, raniąc ciało na zaostrzonych, skalnych odłamkach. Halabarda odleciała gdzieś w bok. Zamroczony bólem elf, został porwany przez strumień.

Toczył się wraz z nim przez długi i kręty korytarz, coraz stromiej opadający w dół. Płynął coraz szybciej, obijając się o kolejne wystające głazy, ściany i kamienie. Nie raz próbował się czegoś chwycić, jednak ściany były zbyt śliskie. Gdzieś z dala zaczął dobiegać jego uszu potworny szum... do którego szybko się przybliżał...

Podziemny wodospad był ogromny. Wysoki jak strażnicza wieża, składający się z kilku odstających stopni. Wszystkie te kamienne, wyrzeźbione przez wodę półki znalazły się na drodze upadku elfa. Przy drugiej jeszcze krzyczał. Przy trzeciej krzyk przeszedł w skowyt, okraszony donośnym, mlaskliwym chrupnięciem. Przy czwartej Rúdhon stracił przytomność.

Ocknął się jakiś czas później, na brzegu podziemnego jeziorka, trzydzieści lub czterdzieści metrów od wodospadu. Leżał w dziwnej pozycji, na plecach, z szeroko rozrzuconymi ramionami i nogami. Jego pancerz był w opłakanym stanie. Napierśnik wyglądał tak, jakby jego właściciel został stratowany przez stado ogromnych baranów. Prawdopodobnie wszystkie żebra zostały połamane. Z ust elfa wydobył się dziecięcy szloch. Po chwili opamiętał się na tyle, by spróbować przetoczyć się na bok... Jednak ciało odmówiło mu posłuszeństwa. Zdezorientowany próbował ruszyć ręką... nogą... głową... nic. Po chwili do niego dotarło. Połamany kręgosłup. Więc dla tego nie wszędzie czuje ból... Dla tego nie może ruszyć kończyn. Wyrok został więc podpisany. Zginie tutaj, zabity przez własną butę i głupotę. Dlaczego nie został z koboldem i człowiekiem...?

Kobold i człowiek! Do Rúdhona dotarło, że może jest jeszcze jakaś szansa...

Zmusił się do krzyku. Język jednak był jak z brązu. Jedyne co wydobyło się z jego ust, brzmiało jak wrzask wioskowego przygłupa. Krzyczał jednak dalej. Raz za razem, oczekując jakiejkolwiek odpowiedzi...

Odpowiedź nadeszła, wcale nie tak długo potem. Jednak... Nie była taka, jakiej oczekiwał. Była bardziej... mokra? Połamany elf nie mógł schylić głowy, nie widział więc, cóż takiego nadchodzi... z wody? Tak, zdecydowanie coś, chlupiąc, wyszło z wody. I nie było samo. Wszędzie wokół dało się słyszeć mlaszczące odgłosy, powoli się zbliżające. Kątem oka dostrzegł jedno z nich. Galaretowane, amebowate stworzenie, z okrągłą paszczą pełną ostrych jak szpili zębów. Widział wszystko bardzo dokładnie, w końcu doskonale widział w ciemnościach. Po krótkiej chwili poczuł ruch, gdzieś... między swymi nogami. Ze zgrozą stwierdził, że jedno ze stworzeń, pomagając sobie zębami i czymś na kształt języka, właśnie wciska mu się w...

Głośny wrzask wyrwał się z jego zmaltretowanego gardła. Jak na zawołanie, reszta amebowatych stworów rzuciła się na niego, ssąc, gryząc i wciskając się w różne otwory jego ciała.
Zamilkł, gdy jeden, szczególnie duży okaz wepchnął mu się do gardła i zaczął wyżerać sobie drogę z powrotem na powierzchnię, wprost przez jego gardło.

Umierał jeszcze długo, powolnie zżerany przez dziwne stwory, na dnie ogromnej jaskini, z dala od świata i światła. Sam jeden, zapomniany, narwany elf.
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage

Re: Las Vatternon

52
Wyszli z podziemnej chatki i od razu skierowali się w stronę mniejszego tunelu, tego, przez który przepływał strumień. Wzięli, rzecz jasna, latarnię. Kobold mógłby się spokojnie bez niej obejść, jednak człowiek miałby spory problem. Sporą lampę, dającą jasne, żółte światło, nieśli na zmianę, bacznie zerkając pod nogi. Kobolt prowadził. Na żwirze w pobliżu wody płynącej przez wąski korytarz dostrzegali gdzieniegdzie ślady stóp ich niedoszłego kompana, widać było wyraźnie drogę, którą wybrał. Harik parsknął coś tylko o szczęściarzach, temat elfa wyraźnie go drażnił. W końcu dotarli do rozwidlenia. Jeden z korytarzy biegł w górę, był większy, lecz dobiegała z niego woń jakby gnijącego mięsa. Drugim tunelem natomiast, w głąb ziemi rwał wartki strumień, w tym miejscu głęboki już prawie po kolana rosłego wojownika.

Bystre oczy kobolda wypatrzyły pewien przedmiot zaklinowany w mniejszym tunelu. Na ten widok wybuchł złośliwym śmiechem.

– Urrwa, brakło elfowi szczęścia. – Powiedział, gdy trochę opanował śmiech. – Polazł, urrwa, w dół! Pewnie porwał go wodospad. Patrz – wskazał na przedmiot – jego, urrwa, halabarda, hehe. Zapewne poznaje teraz nowych przyjaciół...

Harik skierował kroki ku śmierdzącemu korytarzowi.

Nie przejmuj się smrodem – powiedział gdy weszli głębiej – rosną tu grzyby Fungu, jak... eee... uurwa... kwitną, to śmierdzą jak gnijące kozie mięso.Podniósł latarnię, pokazując wielke, mięsiste, blade grzyby, gęsti pokrywające kąty i ściany tunelu.
Nie są trujące, ale za to smakują równie obrzydliwie, jak pachną. Są za to doskonałym pokarmem dla Bahan, czyli, urrwa, chodowlanych, podziemnych kozłów. Służą nam tak, jak ludziom woły i szkapy. Tylko my na nich, urrwa, nie jeździmy. Ciągną towary i wózki w kopalniach. A korytarzem tym – dodał po chwili, gdy przypomniał sobie, że zszedł z tematu – musimy iść. To najbliża droga. I jedyna od czasu, gdy jeden z bocznych tuneli zalała woda i zalęgły się tam utopce.

Śmierdzący korytarz ciągnął się kilometrami. Nieznacznie opadał w dół, dając złudzenie schodzenia z górki. Szło by się nim całkiem znośnie, gdyby nie otaczające ich z każdej strony grzyby, w ciemności fosforyzujace lekką zielenią.

Już prawie, urrwa, jesteśmy na prowincjach. – Powiedział Harik. Miał dodać coś jeszcze, gdy nagle rozległo się dziwaczne, burczące zawodzenie rogu i krzyki w dziwnym języku.

O uuuurwa! – Stęknął tylko kobold, gdy na drodze przed nimi rozbłysło kilka latarnii, a z mroku wyłoniło się coś... co nazwać można było oddziałem koboldów. Ubranych w skórzane zbroje, z krótkimi, zakrzywionymi szablami i toporami.

Ręce do góry, urrwa i pamiętaj co ci mówiłem! – powiedział półgębiem Harik, wyciągając własne dłonie. – To straż królewska, musieli patrolować, urrwa, ten tunel.

Z grupy koboldów wszedł jeden, trzymający buławę na długim trzonku. Zlustrował spojrzeniem najpierw człowieka, później swego pobratymca... przy którym oczy mu zabłysły, a usta wykrzywił paskudny uśmiech.

Gadać, co za jeden !– warknął w stronę Niemira – Harik, ty cicho być! Nie mieszać się! – Dodał, gdy przewodnik próbował coś powiedzieć.

No, szybko, gadać ! Jesteście na terenie Grull Drum, lepiej miejcie dobry powód być tu! I dla czego lezie z wami on? – Wskazał na Harika. – No gadać, bo do lochu wsadzę!
Obrazek

Mistrz & Czeladnik Fanpage
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”