Re: Trakt Graniczny

31
Spoiler:
Matthew:

Kiedy żywiołak usłyszał słowa łowcy nagród zaczął się śmiać. Nie wiadomo jak wilk może się śmiać, ale temu udawało się zrobić to dźwięcznym głosem. Nie trwało to długo, a kiedy stworzenie znów się odezwało nie trzaskało płomieniami, a mówiło wyraźnie. Matthew nawet nie zauważył, kiedy wilk nieco się uniósł ponad powierzchnią. Dość, by nie palić skały podłoża.
-Rozumiem. Bronisz swojego stada, choć nie wiesz przed czym. Nie jest moim celem sianie zniszczenia. Byłem już tutaj. Lubię wasz świat.

Wilk odsunął się od schodów. Matthew mógł przejść na górę.
-Przybyłem tu, bo nastąpiło pęknięcie. Nie powinno go tu być. To robię: pilnuję, by rzeczy się działy tak, jak powinny. Takich jak ja zwiecie druidami. Nie zdołasz mi w moim zadaniu pomóc, ani przeszkodzić. -Wskazał łapą leżący nieopodal na podłodze drewniany, lakierowany sztylet- Nie będę cię zatrzymywać, lecz weź ze sobą to narzędzie. Zanieś je tym spośród swego świata, którzy wiedzą o jego istocie więcej niż ja.

Voljen:

Opis przygód Voljena był z kolei nad wyraz krótki. Krasnolud olał wołającego na niego wąsatego jegomościa, olał jak ten zlazł z wozu i ku niemu biegnie. Po prostu leciał po schodach, a w połowie drogi zauważył, że stojący na progu płonący wilk odsuwa się z przejścia.

Po drodze mógłby przysiąc, że widział w spalonym drewnie świecące larwy. Larwy nie powinny świecić.

Re: Trakt Graniczny

32
W głowie zaczęło mi się nie co układać to co tak naprawdę miało tu miejsce.
-Więc to strażnik przejścia wymiarów, a skoro polecił zabrać mi ten sztylet to mogę zgadywać że to klucz do otwarcia tego portalu, tak naprawdę zostało odnaleźć sprawce, o co mogę podejrzewać uciekającą elfkę.
Wolnym i nie pewnym krokiem ruszyłem bo wskazaną broń, wciąż nie byłem pewny czy tu nie zginę, w końcu nie mogę ufać nikomu po samych słowach, a tym bardziej jak mówi do mnie ognisty wilk.
Czy on w ogóle rusza tą jadaczką?!
Zajmę się tym tylko dlatego że to jest broń, a ja potrzebuje stać się silniejszy.
Burknąłem po czym za uwarzyłem Voljena na schodach.
Wychodzimy.
Stwierdziłem ku krasnoludowi idąc ku wyjściu ze szpanerskim spokojem.
Woj­ny zaczy­nają się, kiedy chcesz, ale nie kończą się, kiedy prosisz.

Re: Trakt Graniczny

33
Kiedy wilk się odsunął po chwili zobaczyłem Matthewa z nietęgą miną, starającego się nadrobić postawą, co nie wychodziło mu za bardzo. Pierwsze na co zwróciłem uwagę, po tym jak się do mnie zbliżył było ostrze, które trzymał w ręku. Następnie dotarło do mnie, że całe to dziwaczne wydarzenie dobiegło końca, kryzys zażegnany, dom ugaszony a napastników brak. W mojej głowie zarysował się plan, którym zaraz podzieliłem się z Matthew.
Musimy coś na tym zarobić, nie wiem co zrobiłeś z tym stworem ale teraz oficjalnie pokonałeś go w najbardziej epickiej walce jaką ten świat kiedykolwiek widział. Ty jesteś łowcą nagród więc wymyślisz odpowiednią cenę.
Kiedy wydostaliśmy się z piwnicy oznajmiłem wszystkim zgromadzonym: Potwór pokonany już nie musicie obawiać się jego piekielnych mocy !!! A wszytko to jest zasługą tego tu łowcy nagród.
Wskazałem Matthewa ręką uśmiechając się szeroko.

Re: Trakt Graniczny

34
Spoiler:
Matthew i Voljen nie dostali żadnego wynagrodzenia. Po części za to, że rzucone przez łowcę zaklęcie połamało człowiekowi parę żeber i teraz z niezrozumiałych powodów był osowiały, ale głównie chodziło o to upiorne wycie. Takie brutalnie ściągające do piwnicy dziesiątki owadów i innych stworzeń, które miały okazję przejść przez granicę między światami. Widzieli nawet żarzącego się ptaka, który pomimo prób odlecenia jak najdalej wleciał ostatecznie do podziemi. Kiedy wycie zmieniło się w melodyjne zaklęcie widok wracających do siebie mniejszych i większych płomyków był wprost urzekający. I ostatecznie udupiający ich roszczenia. Z całej afery tej dwójce pozostał jedynie sztylet z ciężkiego drewna, jak się okazało bardzo ostry. Matthew zaciął się nim nawet nie wiedzieć kiedy.

Ruszyli dalej. Słońce powoli zmierzało ku zachodowi, a dwóch śmiałków miało jeszcze całkiem sporo drogi. Kiedy już widzieli zarys miasta Matthew nie miał siły, żeby iść dalej. Kasłał i miał podkrążone oczy. Szybko położył się na poboczu drogi. Voljen wziął od niego sztylet i z zawodową ciekawością poddał go analizie. Żelazodrzewo, tak rzadkie nawet wśród zbrojeń leśnych elfów. Jakieś dziwne... Niechcący też się nim zaciął. Dość szybko poczuł znużenie i klapnął obok towarzysza w przydrożnym rowie.

Tej nocy nie spali. Patrzyli się w gwiazdy i byli szczęśliwi. Nie musieli nic mówić, a byli szczęśliwi. Nie musieli się ruszać, ale radość ich przepełniała. Nie było potrzeby przejmować się spadającym pierwszym śniegiem. Nie musieli się nawet otulać kocami, bo nadchodzący mróz był przecież taki przyjemny... Byli naprawdę szczęśliwi. Tak bardzo, że nie musieli nic robić, nawet mrugać.

Matthew i Voljen odeszli pierwszego dnia zimy. Obserwowali spadające gwiazdy póki nie zamarzły im oczy.

****

Konny patrol przejeżdżał w tym samym miejscu około południa. Klnąc na pogodę i narzekając na za cienkie ubrania patrzyli się trwożliwie na zorzę ponad Feinsteą. Nie dalej jak dwie godziny temu mijali ciało wykrwawionej elfki. Potem widzieli spaloną chatę, w której dojrzeli pięć trupów, w tym cztery niziołcze bez jakichkolwiek śladów obrażeń. Tutaj z kolei dojrzeli dwa na wpół zakopane pod śniegiem ciała.
-Sierżancie, tu ktoś jest!
-To co tak sterczysz Mallone? Sprawdź co z nimi!
-Tak jest.
- Po chwili żołnierz, który zeskoczył z siodła i przejrzał zwłoki zdał krótki raport- Krasnolud i elf, zamarzli tej nocy. Sądząc z wyglądu łowcy przygód.
-A... To nikt nie będzie ich szukał. Może i dzisiaj jest nasz szczęśliwy dzień? Mają coś cennego?
Dalszy opis jest zbędny. Patrol przykładnych żołnierzy zajął się szabrem i dość szybko podzielił się łupami. Dowódcy szczególnie przypadł do gustu drewniany sztylet z rzadkiego żelaznego drzewa. Zaciął się ostrzem w drodze powrotnej. I nakaszlał chyba na wszystkich podwładnych.

***

Za tym oddziałkiem podążała inna postać. Jechała na pokrytym sączącymi żółcią ranami koniu białej barwy. Twarz miała ukrytą w kapturze czarnego, choć zapleśniałego płaszcza. Cztery dekady minęły od kiedy ostatni raz pojawiła się na tym świecie. Czterdzieści lat dzieliło te czasy od wielkiej zarazy pustoszącej Port Erola. Teraz znowu była potrzebna, by wszystko działo się tak, jak dziać się powinno. Ropiejące dłonie chwyciły lejce i popędziły konia, a powiewający w pędzie płaszcz falował niczym czarne skrzydła.

Re: Trakt Graniczny

35
Obrazek
Zapraszam wielmożów: Vasemira i Hoffmana.
Obrazek
Wybrukowany trakt sypał się widocznie, nadgryzany zębem nieprzejednanego chłodu, a majacząca w oddali granica z prastarą, elfią ziemią odcinała się od kerońskiego rolniczego podgórza murem powykręcanych, łysych konarów rysujących się upiornie na tle skał. Wschodnia Ściana stała milcząco, jak dawniej, niewzruszona bijącą zza niej delikatną łuną kładącą się różnymi odcieniami na ciężkich chmurach przykrywających niebo niepokojącym, ciemnym kobiercem.

Na jednym z zakrętów wijącej się pomiędzy polami drogi wyrastał samotny, piętrowy budynek ze skromną, acz solidnie postawioną wiatą dla wierzchowców. Drewniane ściany obrosły szarym mchem, obecnie odłażącym obskurnie na wskutek przymrozków, a nad nieco zdezelowanymi drzwiami kołysał się smętnie starty już szyld, zdobiony wyrytą girlandą jesionowych liści: Zielona Grań.

W sumie - tak między bogami, a prawdą - to wejście jako takie byłoby w o wiele lepszym stanie, gdyby nie grupy uciekających z ojczyzny elfów, której nie powstrzymało zabicie przejścia opuszczonej gospody dwoma dechami. Skutkiem tego spróchniałe, wpół uchylone skrzydło zwisło cherlawo pod kątem, trzymając się na równie przysłowiowe co wątpliwe słowo honoru.

***

Jednak nie tylko Ci podążający w stronę Keronu długousi szukali tu schronienia: grupa Shaledinów wsypała się do środka, miarkując wzrokiem wnętrze przestronnej, skąpanej w półmroku sali. Ortis wraz z Talenem z łatwością wyłamali gwoździe i fragment zawiasów, blokujące okiennice sprawiając, że do środka wlało się nieco więcej światła, ukazując ustawiony naprzeciw drzwi głównych szeroki szynkwas, za którym znajdowały się (nie licząc trzech zakurzonych, poprzewracanych butelek) całkiem puste półki, okalające przejście na zaplecze. Pod ścianami stały zsunięte i poustawiane jeden na drugim zakurzone stoły i ławy, w kącie na prawo znajdował się sporych rozmiarów kominek. Po lewej od lady zaś znajdowały się schody, wiodące na zapewne równie zapuszczone i zdemolowane piętro.

- Mówiłem, kurwa, że nie żadna zaraza, tylko pewnie głód ich wypędził, a potem uciekinierzy zrabowali co mogli do żarcia - burknął Atis, kopiąc niedbale nogę jednego z krzeseł. Ta wyprawa nie podobała mu się ani odrobinę i w głębi serca uważał ją za szaleństwo, ale z sobie tylko znanych powodów szedł dalej za Talenem. A może wcale nie chodziło mu o Talena...? Cóż.
Wspomniany brunet powiódł spojrzeniem po pomieszczeniu, otrzepując ręce z kurzu. Nim się zatrzymali, zmęczeni kilkudniową podróżą z Lanende, trwała dysputa, czy to na pewno bezpieczne, traktować rozsypującą się gospodę jako uśmiech losu i miejsce do bezpiecznego obozowania. Zważywszy jednak, że znajdowali się na praktycznie otwartym terenie - wielu lepszych opcji nie mieli pod ręką.
- I tak warto sprawdzić, by nie zostało coś do jedzenia - stwierdził, licząc na jakąś mąkę czy suchy chleb przeoczone przez poprzednich "gości" w kuchni.
- Elio, Ario, zobaczcie, czy czegoś nie znajdziecie. Kyrie, Ortis, przeszukajcie piętro. Ja zerknę do piwnic z Atisem. Hoffmanie, rozpal ogień, a potem zerknij na wiatę i szopę. Jeśli mamy tu się zatrzymać i odpocząć, nie chciałbym absolutnie żadnych niespodzianek - zakomenderował, pocierając dłonią czoło i zerkając po grupie, szukając sprzeciwu w ich oczach. Nie napotkawszy go jednak, skinął na blondyna, który posłusznie podążył za nim. Grupa rozeszła się, każdy w swoją stronę.

Hoffman zwrócił się w stronę paleniska, nie znalazłszy jednak opału obok niego, odwrócił się na pięcie, by skierować w stronę drzwi. W tym momencie do jego uszu dobiegł miarowy, niespieszny rytm końskich kopyt. Skoczył w bok, do okiennicy, zerkając na gościniec, by dostrzec przyzwoitej postury, siwego męża na czarnym koniu. Wypłowiały, rozpięty mimo chłodu płaszcz przylegał do jego sylwetki, a spod jego połów wystarała głownia miecza. Jegomość wyraźnie zwolnił na widok gospody, a jego granatowe spojrzenie bacznie przemknęło się po ścianie budynku, zahaczając przez moment o obserwujące oczy elfa.

***

Dla Rahida droga była długa i nieszczególnie ciekawa. Raczej posępne widoki rozciągały się przed człowiekiem, gdy zmierzał na wschód, dość nerwowo spoglądając na niebo. Ciemne obłoki wisiały nad głową, jakby nie mogły się zdecydować, czy wypuścić nagromadzoną w sobie ulewę, czy też poczekać na bardziej upierdliwy moment. Kometa wlokła się leniwie po trakcie, ewidentnie znużona podróżą nie mniej, niż starszy jegomość.

Wreszcie na horyzoncie zamajaczył wyczekiwany od jakiegoś czasu budynek - karczma, w której miał spotkać się z interesantem. Już po wiorście ulgę przyćmił niepokój - z komina nie unosił się dym, a budynek sprawiał wrażenie cokolwiek zaniedbanego. Nadzieja na ciepły, syty posiłek przy cieple trzaskającego ognia topniała odwrotnie proporcjonalnie do otaczającego go, zalegającego na polach śniegu i odległości dzielącej od gospody.

W końcu zbliżył się na tyle, by móc porządnie ocenić stan przybytku. Zwolnił konia, taksując budowlę spojrzeniem. Bardzo nie podobało mi się to, co widział. Obdrapane ściany, deski z gwoździami walające się przed wejściem, pouchylane okiennice... Karczma była ewidentnie opuszczona, a potem nawiedzona przez niekoniecznie sproszonych gości. W tych czasach nie dziwota, szczególnie przy ucieczce elfich niedobitków na zachód. Pytanie, czy ktoś tam nadal jest, a jeśli tak, to czy jest to Uzdar. Wątpił poważnie w swoje szczęście. Szczególnie, kiedy napotkał czyjś wzrok, obserwujący go zza jednej z okiennic.
Cóż uczyni w takiej sytuacji?

Spoiler:
Błogosławiony ten, który nie mając nic do powiedzenia - nie ubiera tego w słowa. WYGRAĆ INTERNETY

Re: Trakt Graniczny

36
Kiedy po długiej, męczącej wędrówce grupa elfów znalazła prowizoryczne schronienie na noc, w postaci rozpadającego się budynku, wnętrzem przypominającego karczmę, Hoffman ucieszył się na myśl, o możliwości złapania oddechu. Najprawdopodobniej nie był w tych myślach osamotniony. W momencie, w którym od budynku dzieliły ich dziesiątki metrów, chłopak sięgnął swoją lewą dłonią po cięciwę, wbijającą się w jego szatę na piersi, nie pozostawiając w niej wgłębienia. Prawą zaś, ruszył w kierunku lędźwi, łapiąc pewnie drewno, o fioletowej barwie. Uważając, aby cięciwa nie zahaczyła o ostrze krótszej włóczni na jego plecach, już po przejściu trzech kroków trzymał w dłoniach dwumetrowy łuk. Ponownie jego prawa dłoń zgięła się i ruszyła w stronę lędźwi, sięgając po strzałę. Napiął lekko cięciwę łuku, przygotowując się na ewentualne spotkanie z potencjalnym przeciwnikiem. Przyspieszył, wyprzedzając grupę o kilka kroków. W końcu, znalazł się zaledwie kilka metrów przed drzwiami. Im bardziej kąt pomiędzy nim, a drzwiami dochodził do prostego, tym bardziej napinał cięciwę, a stając w końcu na przeciw nich, był gotowy do strzału. Poczekał, aż reszta go dogoni, i wejdzie do środka, aby móc rozluźnić mięśnie.

Po dłuższej chwili czekania, wreszcie ujrzał promień światła, wdzierający się do środka. Przekroczył próg drzwi, a już po chwili jego dłonie były znów wolne. Rozejrzał się po przybytku, jakby czegoś poszukiwał. Słowa Atisa zignorował, nie zastanawiając się nad nimi nawet chwilę. Jego zdecydowanie większą uwagę przykuła wypowiedź Talena, z którymi zgodził się myślami, czemu dał wyraz lekkim, niewidocznym ruchem głowy.
- Się robi. - odpowiedział posłusznie, po czym nie czekając na resztę, ruszył wolnym krokiem w stronę paleniska
Przykucnął na chwilę, jakby szukał czegoś w popiołach pozostałych po poprzednikach. Nie pozostał jednak w tej pozycji na długo, gdyż chwilę później, ciszę przerwał odgłos uderzających głucho o podłoże kopyt. Wstał. Odgłos stawał się coraz głośniejszy. Wyciągając z tego odpowiednie wnioski, chłopak ruszył szybkim krokiem w stronę okiennicy, w końcu przywierając plecami do ściany. Jego oczom ukazała się ludzka postać siedząca na koniu. Hoffman śledził jeźdźca spojrzeniem swoich zielonych oczu przez pewien czas, sprawdzając czy zmierza w ich kierunku, czy może minie gospodę. Jeździec zatrzymał się tuż przed drzwiami. Przeleciał go swoim wzrokiem od kopyt jego konia, do czubka jego siwych włosów.
Mężczyzna... Wygląda na człowieka. - analizował -Miecz. Prawdopodobnie nie nosi go dla ozdoby, choć cholera wie co tym ludziom w głowach siedzi. Ważniejsze jest co innego. Jest sam? Na to wygląda ale stąd nie zobaczę całej okolicy.
Kiedy ich oczy spotkały się, chłopak nie miał wątpliwości - został zauważony. Westchnął.
Chyba nie ma sensu się ukrywać. - kończąc swe myśli odbił się plecami od ściany

Wynurzając się z ciemności budynku, lekko pochylony i na równie lekko ugiętych nogach, przekroczył próg drzwi. Ponownie trzymał łuk w dłoniach, wraz ze strzałą spoczywającą nieostrym końcem na cięciwie. Nie spojrzał na mężczyznę ani razu. Jego wzrok podążał za głową na boki. Skrupulatnie analizując okolicę, wyszukiwał jakichkolwiek oznak większej liczby osób, mogącej stanowić potencjalne zagrożenie. Nie widząc takowego, zatrzymał się w odległości paru metrów od wejścia. Rozluźnił się i wyprostował, a jego wzrok wreszcie spoczął na przybyszu, a konkretnie na jego oczach.
- Czego tu szukasz, człowieku? - zapytał we wspólnym dialekcie
Jego głos wyraźnie nie był przyjazny, jednak nie był wrogi. Można by powiedzieć, iż był to głos osoby zmęczonej życiem, którą przed chwilą spotkało coś złego.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Trakt Graniczny

37
Mógł się spodziewać, że "dobra gospoda" nie istniała już od dawna - nie w takich czasach, nie w tych krainach. Westchnął, wypuszczając z ust kłąb pary. Koń zarżał w odpowiedzi.
- Jestem u siebie, elfie - odpowiedział podobnym tonem. Spodziewał się, że to po prostu jakiś długouchy z Fenistei, który nie ruszył w głąb Keronu w obawie o bezpieczeństwo i z przywiązania do starej puszczy. Albo i grupa, bo mało kto opuszczał samotnie miasta, a jeszcze mniej wyszłoby w pojedynkę naprzeciw uzbrojonego jeźdźca. Rahid omiótł wzrokiem okolicę.
- Szukam jeźdźców, mężczyzn. Czarodzieja i rycerza. Prawdopodobnie są z oddziałem królewskich żołnierzy - podkreślił ostatnie słowa trochę wyzywającym, pewnym siebie spojrzeniem. - Byli tu? Mijałeś ich na trakcie?
Nie podobało mu się, że przejechał taki szmat drogi sam. Co też do głowy strzeliło Uzdarowi, by umawiać się na takim wygnajewie? Gdyby spotkali się, dajmy na to, pod miejskimi bramami, do tej pory może nawet poznałby szczegóły zadania, jakie przed nim stało.

Re: Trakt Graniczny

38
Od chwili w której stanął w miejscu, ani na chwilę nie oderwał swojego stanowczego wzroku od jego granatowych oczu. Stał w pozycji strzeleckiej na lekko ugiętych nogach, z opuszczonym łukiem i minimalnie naciągniętą cięciwą, grotem strzały skierowaną w stronę ziemi, metr od elfa. Kiedy nieznajomy przemówił, Hoffman szybko mu przerwał.
- Zważaj na słowa, człowieku. Nie porównuj nas do elfów. Jesteśmy Shaledinami.
Pozostałej części pierwszej kwestii nie skomentował. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, iż to on jest niejako gościem na tych ziemiach. Nie podobał mu się taki stan rzeczy, jednak dopóki tereny te nie zostaną w sposób jednoznaczny podbite przez rasę elfów, dopóty nie można było tego inaczej nazwać. Jego niezadowolenie nie było widoczne z zewnątrz, gdyż nie okazywały tego żadne oznaki, ani skurcze mięśni na jego twarzy. Od początku jego wyraz twarzy reprezentował narrację nieprzyjazną, typową dla uciemiężonych przez ludzi elfów. Pozwalając kontynuować przybyszowi, wyglądał po trosze, jakby go nie słuchał. Puścił mimo uszu nieco arogancki według niego ton głosu swojego rozmówcy, jednak nie umknął on jego uwadze. Nie odpowiedział tym samym, a jego wyraz twarzy pozostawał niezmienny od początku ukazania się w świetle słońca. Mimo tego, odpowiedział na jego pytanie od razu i bez zastanowienia.
- Odpowiadanie na pytania nie leży w mojej gestii. Możesz jednak zaczekać i zapytać się o to naszego przywódcy.
Zauważywszy, iż jeździec nie wydaje się mieć wrogich zamiarów, a jeśli to co najwyżej słowem, lekko poluźnił i tak lekki naciąg cięciwy. Nadal jednak stał na lekko ugiętych nogach, rozstawionych w odległości szerokości barków. W każdej chwili był gotowy odpowiedzieć szybkim naciągiem i zwolnieniem cięciwy na wrogie zachowanie.
- Talen! - wykrzyczał nie odwracając głowy ani wzroku - Mamy gościa!
Po krótkiej chwili kontynuował we wspólnym, pozwalając sobie na lekką modyfikację tonu na zdecydowanie bardziej stanowczy, aby nie pozwolić zapędzić się swojemu rozmówcy w zarozumiałym dla niego tonie.
- Zważaj na swoje ręce. Jeśli spojrzysz na rękojeść swego miecza, będzie to Twój przedostatni widok, zaraz po widoku tego złotego piórka. - wskazał nieostry koniec strzały ozdobiony trzema, złotymi piórkami, lekko unosząc go w górę na moment - Zrób mi tę przysługę i spróbuj wyprowadzić mnie z błędu, bo dawno już nie jadłem koniny.
Po wypowiedzeniu tych słów zamilkł całkowicie, zastygając niczym kamienny posąg w jednej i tej samej pozycji, w oczekiwaniu na resztę grupy.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Trakt Graniczny

39
Usłyszawszy, że Elfy nie są Elfami, chciał parsknąć, ale na obcą nazwę Shaledinów zmarszczył tylko brwi, skonsternowany. Ile jeszcze dziwactw i wynaturzeń wyklują te lata osiemdziesiąte?
Zanotował, jak obcesowo mu ten Elf przerwał. Nie zamierzał robić wideł z igieł, ale dostał tylko jeszcze jeden drobny dowód na to, że hołota pozostanie hołotą i najniższy stan społeczny jest niektórym grupom właściwy. Może nawet z urodzenia.
- Zatem go przyprowadź, jeśli wola, ale sądziłem, że jeśli na kogoś trafiłeś, to na własne oczy go widziałeś. Szukam tylko informacji i ruszam w dalszą drogę - odpowiedział spokojnie, odpowiadając Hoffmanowi raczej łagodnym spojrzeniem. Pomimo gróźb Elfa - a może właśnie przez nie? - położył rękę na pochwie miecza i poprawił je, jakoby coś zawadzało. Nie zawadzało, rzecz jasna i prawdopodobnie wiedzieli to wszyscy poza nieszczęśliwie apetycznym koniem.

Re: Trakt Graniczny

40
Spoiler:
- To nie ja tu jestem od odpowiadania na pytania. - odpowiedział pośpiesznie
Po chwili, jego oczy wodzone dłonią jeźdźca, powędrowały na pochwę miecza. Na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas. Łuk lekko zatrzeszczał pod wpływem naciąganej cięciwy. Reakcja elfa nie była szybka, co wyraźnie przeczyło jego poprzednim słowom, graniczącym z przechwałkami. Można było wręcz odnieść wrażenie iż ociągał się z tym ruchem, przez co można było również wnioskować, że nie zamierza strzelić. Niemniej jednak, pozycja w jakiej się znajdował, jak i sam jego wzrok z pewnością były niebezpieczne. Nieprzyjemną atmosferę w końcu przerwało pojawienie się pozostałych członków grupy.

Pierwszy przekroczył próg drzwi równie młody, ciemnowłosy chłopak o przeciętnej posturze. Zaraz za nim wyszedł potężnie zbudowany i wysoki osiłek, a wraz z nim, zza obu rogów budynku wyłoniła się pozostała piątka elfów, niemal w jednym momencie. Uprzednio wszyscy znajdowali się w budynku, zatem musieli najpierw wyskoczyć przez okna, bądź wyjść tylnymi drzwiami, aby znaleźć się na zewnątrz. Niezależnie od tego jak było naprawdę, sprawiali wrażenie dobrze zorganizowanych. W tym momencie, strzała Hoffmana, wycelowana w nieznajomego mu jeszcze z imienia człowieka, przestała być osamotniona. W stronę Rahida zostały wycelowane kolejne strzały, z różnych kątów.
W końcu chłopak, który wyszedł jako pierwszy z nowo przybyłej grupy, przerwał ciszę, obrzucając jeźdźca swym łagodnym spojrzeniem brązowych oczu.
- Próżny Twój trud. - zaczął mówić we wspólnym, zbliżając się coraz bardziej, aż zatrzymał się tuż obok Hoffmana - Nie uda Ci się nic od niego wyciągnąć, gdyż każdy tutaj zna swoje miejsce w szeregu, i nie zajmuje się tym, czym nie powinien. Ale wracając do Twojego pytania. Nie widzieliśmy co prawda tych osób, które nam opisałeś, jednak spotkaliśmy po drodze kilku jeźdźców w towarzystwie ludzkiej kobiety. Prawdopodobnie w charakterze eskorty. Udali się szlakiem na północ, z pewnością dogonisz ich jeśli się pośpieszysz. Być może moje informacje jakoś Ci się przydadzą.
Pozostawał w spoczynku, w luźnej pozycji, ponaglając jeźdźca swym przeszywającym wzrokiem do ruszenia w dalszą drogę.
Spoiler:
Rahid, nie chcąc kłopotów ani niepotrzebnego rozlewu krwi, zastosował się do rady elfa, zmuszając swojego konia do ruszenia we wskazanym mu kierunku. Z każdą chwilą oddalał się coraz dalej, aż w końcu zniknął elfom z oczu.

Następnego dnia, grupka elfów również opuściła tereny Traktu Granicznego i udała się, gdzie ich nogi poniosą, niekoniecznie w kierunku Fenistei.
Motyw
Motyw bitewny

Re: Trakt Graniczny

41
Sakirowcy nie niepokoili więcej Geriatha ani tym bardziej Anjeana. Obydwoje zdążyli szybko uciec z miejsca zdarzenia, pobłąkać się nieco po lasach i finalnie dotrzeć do tego samego miejsca - do Meriandos. Podczas gdy krasnolud miał do załatwienia sprawy poza miastem, elf starał się w tym czasie wtapiać w tłum i omijać szerokim łukiem wszelkich zakonników, jacy mogli pałętać się w tym czasie po mieścinie. Nie widział ich aż do południa, gdy wrócili całą grupą do miasta, w lśniących od czerwonej posoki zbrojach. Szybko udali się do karczmy, w której stacjonowali, a po mieście plotki rozeszły się raz dwa. Szeptano, że kilkunastu elfich uchodźców zatrzymało się w zajeździe poza Meriandos, myśląc, że schowają się przed goniącym ich patrolem Sakirowców. Przeliczyli się i późnym wieczorem wybito wszystkich tułaczy wraz z przetrzymującymi ich właścicielami-niziołkami. Na samym końcu spalono przybytek, w którym teraz ponoć straszą duchy zmarłych uchodźców. Anjean także słyszał te plotki.
Obydwoje spotkali się na mieście - jeden uzupełniał zapasy przed nadchodzącą podróżą, drugi... cóż, pewno też nie chciał długo zabawić w Meriandos. Postanowili ruszyć razem, być może Geriath wiedział o celu krasnoluda, być może nie. Minęła od tej pory doba, a dwójka wędrowców nieuchronnie zbliżała się do miejsca, które każdy zdrowo myślący człowiek i nie-człowiek omijali szerokim łukiem. Ściana lasu majaczyła już w oddali i za kilka godzin dotrą do jej granic. W świetle południa kolorowa łuna była blada i ledwo widoczna, przez co wydawała się wręcz nierealna. Swoje jednak Anjean widział. Nigdzie nie spotkali Galadriena ani Ehmera, więc nie było wiadomym, czy zdążyli uciec, czy może polegli wraz z innymi elfami. Nikogo w pobliżu nie było, po prostu podążali ścieżką, z prawej mając Wschodnią Ścianę, za sobą drogę do Meriandos, przed sobą i po lewej Fenisteę. Można było po prostu porozmawiać, bez obawy o swoje życie. I pomyśleć o tym, co dalej, jak znaleźć swoje miejsce w tym tak okrutnym świecie i co w nim robić. Czasy spokojnemu żywotowi nie służyły.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Wschodnia prowincja”