Wybrzeże

1
Wielu podróżnych uznawało, iż zamiast przedzierać się przez centralną część bagien, szybciej i bezpieczniej będzie wybrać trasę wzdłuż linii brzegowej. Założenie to jest w miarę logiczne, bo przecież jakie niespodzianki może przynieść piaszczysta plaża lub skalisty klif. Problem polegał na tym, że teren tutaj był w miarę płaski, ciężko więc było znaleźć klify. Z kolei wysoki poziom wody na moczarach sprawiał, iż dawne plaże, poprzecinane były licznymi odpływami mętnej i śmierdzącej od rozkładu cieczy. Taki stan rzeczy wywoływał również efekt ruchomych piasków, które często połykały nieostrożnych wędrowców i zwierzęta. Jedynym pocieszeniem dla potencjalnych śmiałków, był brak wszechobecnej w innych częściach moczarów mgły. Morskie prądy powietrzne skutecznie rozwiewały ją na cztery strony świata.

Trzeba również pamiętać, iż nie tylko warunki klimatyczne stanowiły tutaj zabójczą siłę. Pomimo ciężkich warunków życiowych, dało się natknąć na ślady różnych stworzeń. Niestety przynajmniej połowa z nich stanowiła śmiertelne niebezpieczeństwo. Najbardziej uciążliwe i trudne do zwalczenia były chmary owadów. Mimo zabicia pojedynczych insektów, nadal zostawały setki, jeśli nie tysiące, gotowe wyssać resztki sił z każdego żywego organizmu. Wśród nielicznej roślinności, pod ziemią i w wodzie nie brakowało też wszelkiej maści trujących gadów i płazów. Jeśli jakiś podróżny był w stanie przeżyć te mniejsze żyjątka, musiał się liczyć z tymi większymi. Czasem śmierć człowieka dopadała w wodzie, a ten powstawał jako jeden z utopców. Choć największym zagrożeniem, bo najmniej przewidywalnym, byli inni ludzie. Zbóje, mordercy, banici, stanowiący mieszankę najgorszych mętów. Zazwyczaj ścigani przez prawo, takie winy mieli na sumieniu, iż woleli na bagna zbiec, niż się poddać karze.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Wybrzeże

2
Ile to już czasu nieliczna grupa, bo składająca się z czterech osób, pałętała się po skraju bagien. Chyba żadne z nich nie było w stanie tego określić. Przeprawę zaczynało trzynaścioro odważnych osób. Jak można było inaczej określić kogoś, kto świadomie szedł na bagna, szczególnie po Noc Spadających Gwiazd? Zależało to, kim byłby opiniodawca, chociaż najczęściej padałyby takie słowa jak szaleństwo, głupota, ciekawość, chciwość. Nie można jednak było odmówić tym czterem ocalałym odwagi. Przecież normalny człowiek już po kilku godzinach uznałby, że życie i zdrowie jest znacznie cenniejsze od zysku. Tym bardziej, jeśli chodziło tu o prawdopodobieństwo, a nie pewność znalezienia czegokolwiek cennego, na tych zapomnianych przez bogów ziemiach. Wystarczył jeden dzień, aby skład ekspedycji uszczuplił się o nieostrożną dwójkę, która myśląc, że widzi skarby w wodzie, natknęła się na połyskującą skórę topielców. Skutków można się łatwo domyślić. Dwa dni później jeden został został ukąszony przez coś jadowitego. Jego cierpienie było tak potworne, że krzyki agonii przyciągnęły grupę banitów. Doszło do nierównej walki, która wysłała bliźniaków w zaświaty. Jedyny znachor został śmiertelnie ranny, został więc dobity, aby nie powtórzyć sytuacji z ukąszonym. Erriz, która była już jedyną kobietą w całym składzie, została posądzona o przynoszenie pecha przez dość tępego osiłka. Jego argumenty zostały poparte przez połowę grupy. Nie mogli jednak wiedzieć, że ofiara ich zmowy sprawnie posługuje się zarówno ostrzem jak i magią. W ten oto sposób przy życiu ostała się ona wraz z trzema kompanami.

- Mówiłem wam, że to był zły pomysł. Można było załatwić wszystko na spokojnie. Ale nie, wy musieliście ich prowokować. - Niski blondyn, który zajmował się dłubaniem, w ledwie tlącym się ognisku, był wyraźnie w złym nastroju. Ręce, szyja oraz twarz naznaczone były śladami, gdzie owady urządziły sobie ucztę z jego krwi. Czerwone plamy wskazywały, iż czymś zdążył się zarazić lub po prostu nie wytrzymywał swędzenia i rozdrapywał podrażnione miejsca.

- Prowokować?! Na łeb ci coś padło chyba! Powiedziałem tylko Igorowi, że te jego insynuacje są bezsensowne. Nie powiesz mi przecież, że to było logiczne. "Ona inaczej pachnie, temu utopce nas wyczuły. "Skurwysyny były napalone i chciały ją tylko wychędożyć." "Znachor miał nas leczyć, a ona go zabiła." - Grubszy rozmówca, całkiem łysy, wyjątkowo trafnie parodiował gestykulacje martwego już insynuatora. Rzadka broda, sięgająca pasa, majtała mu się przy każdym bardziej energicznym ruchu. Porządne beknięcie na chwilę jedynie przerwało jego wypowiedź. - Cholerna niestrawność. Jak nie my, to ich własna głupota, by ich w końcu zabiła. Ponty, jak myślisz, dałoby się przemówić im do rozsądku?

- A gdzie tam. Nie wiem po co, w ogóle szef ich brał. Mieliśmy zebrać samych obeznanych ludzi, a jedyne na czym oni się znali to chlanie i kłapanie paszczą. Całkowity bezsens. Może lepiej byłoby, gdybyśmy wyruszyli mniejszą grupą, ale bez nich. Przecież to Igor zawołał pierwszego dnia, że widzi srebro w morzu. Co za debil w ogóle by tak pomyślał? Nie licząc tamtych dwóch.

Dyskusja ta trwała od dłuższej chwili i zapowiadało się, że szybko się nie skończy. Często przecież tak jest, że jak człowiek ma kłopoty, przez dłuższy czas nic mu nie wychodzi i spotykają go same nieszczęścia, to szuka sensownej przyczyny. Niestety czasem bywa i tak, że los bez żadnego motywu postanawia dopiec. Jedyną osobą, która od samego początku unikała tego rodzaju rozważań była Erriz. Podczas, gdy trzej mężczyźni psioczyli przy ognisku, ona starała się znaleźć jakiekolwiek suche drewno, aby nakarmić płomienie. Problem stanowił dość wilgotny klimat oraz niedawne opady deszczu. Te dwa czynniki zapewniały więc zajęcie na dłuższą chwilę.
*** - Erriz! Gdzieś ty znowu polazła? - Głos brodacza brzmiał dość wyraźnie, pomimo morskiego szumu, dobiegającego z południa. Uzmysłowiło to kobiecie, iż nie zabrnęła tak daleko, jak jej się początkowo wydawało. - Chodźże już. Starczy tego chrustu. I tak niedługo ruszamy

Rzeczywiście, gdy spojrzała na zapasy, które udało jej się uzbierać, uzmysłowiła sobie, że czas na postój mają ograniczony. Nie mogli przecież biwakować na tych przeklętych mokradłach nie wiadomo ile. Podjęta przez nich wyprawa okazała się być fiaskiem i trzeba było się z tym pogodzić. Mapa wskazywała miejsce ukrytego składziku przemytników. Nawet jeśli była prawdziwa i kupiec ich nie okłamał, to teraz nie mieli żadnych szans na dotarcie na miejsce. Ryzyko okazało się zbyt duże. Erriz związała rzemieniem zdobyty zapas chrustu, zarzuciła sobie prowizoryczny pakunek na bark i ruszyła w kierunku, z którego usłyszała wołanie. Chwilę zajęło zanim w ogóle dostrzegła poświatę ogniska, gdyż okoliczne kałuże czasem okazywały się głębokimi bajorami, a to zmuszało to chodzenia po suchszym gruncie. W pewnym momencie jedna z kałuż wydobyła z siebie pojedyncze bąble, których częstotliwość z każdą chwilą narastała. W innych bajorach zachodziła podobna reakcja. Erriz natychmiast zaczęła się oddalać od tego miejsca, przyspieszając kroku. Gdy już zobaczyła kompanów chciała ich ostrzec, że coś się dzieje, lecz w tym samym momencie zza blondyna wyrósł ktoś lub coś przypominające człowieka. Szara ręka, dzierżąca zardzewiałe ostrze sięgnęła ku gardłu nieświadomego mężczyzny. Jedno mocne pociągnięcie rozszarpało skórę i tętnice, a szok pomieszany z przerażeniem wystąpił na twarz biedaka, który próbował coś jeszcze powiedzieć, krzyknąć. Krtań jednak również została przeorana. Dwóch kompanów zerwało się na nogi, momentalnie wyciągnęli krótkie miecze zza pasów i zwrócili się ku napastnikowi. Erriz widziała już, że było ich więcej. Dokładnie siedem szarych postaci, dzierżących stare, poniszczone ostrza. Automatycznie chciała ruszyć na pomoc dwóm towarzyszom. Uniemożliwił jej to jeden z atakujących. Trupia twarz, blado-szara cera, ubrania podarte i zniszczone tak, jakby przebywały zakonserwowane w wodzie od dziesięcioleci, jeśli nie setek lat.

- Oni są zbędni...- Głos, który wydobył się z martwych ust, nie przypominał nawet ludzkiego. Trochę tak jakby mówił na wdechu z przytłumionym gardłem. Każde słowo wypowiadane było powoli, dokładnie i w akompaniamencie świstu. - Poddaj się... Lub walcz...
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Wybrzeże

3
W życiu nie spodziewała się, że trafi na bagna, jednak potrzeba szybkiego zarobku każdego przyciśnie. Erriz znalazła się zatem w towarzystwie w większości nieobeznanego w ogóle z ostrzem, tym bardziej naostrzonym. Tym jeszcze bardziej gotowym zatopić w czymś ostrze. Tym jeszcze bardziej bardziej zatopić ostrze w czymś żywym. Dawno już przynajmniej w części przestała żałować ludzkiego życia – co prawda jej pierwsza ofiara miała swoje miejsce w jej duszy, lecz późniejsze w pewnym dziwnym, ludzkim sensie ustępowały mu, Jonahowi. Do tej pory pamiętała jęk, jaki wydał, gdy wsuwała mu sztylet w sam środek serca. Późniejsze ofiary , jakiemukolwiek celowi by nie przysłużyły, wydawały się mniej ważne, a niektóre z nich nawet nieważne w ogóle. Erriz usprawiedliwiała to naturze swojego boga. Sulon, zmienny jak wiatr. Erriz, tak samo, zmienna jak wiatr. Gdyby wróciła myślami do osoby, którą była przed kilkoma laty, nigdy nie uwierzyłaby, że zgodzi się na tak niemal samobójczą misję wybrania się na bagna i to tylko i wyłącznie dla materialnego zysku. Dobrze, potrzebowała pieniędzy, bo praktycznie utrzymywała się z dorywczych zleceń zadanych przez nie-wiadomo-kogo w miejscu nie-wiadomo-gdzie, nie-wiadomo-po-co. Akceptowała to, że musiała jednocześnie mierzyć się z chociaż lekkim narażaniem własnego życia. Nawet i tym razem już nawet się nie dziwiła. W pewnym sensie przyzwyczaiła się i nawet sytuacja, w której po kilku dniach się znaleźli, nie powodowała u niej zbytniego przerażenia ani odrzucenia. Jakaś jej część dalej protestowała przeciwko czemukolwiek, co mogłoby postawić ją w złym świetle, ale Erriz już dawno pogodziła się z tym, że niektóre rzeczy trzeba po prostu zaakceptować. I tyle. Żyje się dalej. Tak samo było w wypadku wizyty na bagnach Serathi, chociaż „wizyty” powinno brać się naprawdę umownie. Już do tej pory starczyłoby na sporą książkę napalonego na spisanie jej kaznodziei.

Sarkazm już jakiś czas temu się w niej obudził. Szczerze powiedziawszy, był całkiem przydatny, w miarę zrozumiały dla co mądrzejszych i zupełnie niepasujący dla osób niewykształconych. Dla Erriz, nieobeznanej jeszcze jakiś czas wcześniej z ludzkimi relacjami, był najpierwej zupełnie czymś bezsensownym, lecz po jakimś czasie okazał się całkiem dobrym miernikiem inteligencji rozmówcy. Najprościej mówiąc , zaczęła szufladkować ludzi. I w ten sposób większość osób, która nie rozumiała jej specyficznego języka, po prostu machała na nią ręką – łatwo było poznać, kto należy do jakiego rodzaju. Najłatwiej w końcu jest mieć w głowie dosłownie bibliotekę zachowań ludzkich, niż każdego osobno analizować.

Inaczej sprawa miała się do własnych zachować. Czasami czuła, że jej czyny są wręcz irracjonalne, gdy rzucała monetę żebrakowi, a ten wydawał ją na parę łyków lokalnego alkoholu. Z biegiem czasu przyzwyczaiła się. Przestała to robić, chociaż w pewnym sensie matczyna część jej duszy przeciwstawiała się temu. Wybacz, matuchno, ludzkość wygrała. Czasami nawet do szaleństwa mogło to doprowadzić.

Teraz jednak dalej była wśród żywych i chociaż na początku nieco wybita z rzeczywistości, zaczęła sobie przyswajać jej zasady. Każdy dba o siebie. Dopiero później o innego. Potem jeszcze cokolwiek innego. To były w gruncie rzeczy pierwsze realne cechy Herbii, które zrozumiała. Nikt nie był zupełnie biały. Szarości zawsze przeważały w zupełnie wszystkim. Zupełnie.

Teraz w końcu, jak już nawiązała jako-takie-pseudo-średnie, jak zauważyła, relacje z innymi uczestnikami wyprawy, oczywista tymi, którzy dalej byli przy życiu, znowu coś się działo. Nie mogło odpuścić. Nie mogło.

Nie mogło.

***

Nawet jeśli bagno posiadało miejsca, w których jeden krok równał się śmierci, co było z resztą oczywiste, do tej pory Erriz w nie nie wpadła. Może chociażby dlatego, że patrzyła pod nogi, co zostało jej jeszcze z dawnej wizyty na Kattok. Do tej pory dawała radę uniknąć śmierci, a nawet poważnej rany. Ubrania, które nosiła, z reguły nie pozwalały na ukąszenia rozmaitych owadów niespotykanych w innych częściach świata ze względu na swoją grubość, kiedy jednak do tego doszło, cudem nie nosiły śmiertelnych infekcji. Chociaż jej ręce płynęły w pocie pod skórzanymi rękawicami, nie ściągała ich w towarzystwie, jedynie na chwilę wieczorem, kiedy akurat pełniła wartę – chyba tylko dzięki temu nie dała się poznać. Nie wiedziała. Czy to z resztą miało jeszcze znaczenie, tak daleko od ludzkich osad i od cywilizacji z tak małą ilością osób? Jeszcze w dodatku z typową dla niej „otoczką dziwaczności”?

Została ich czwórka. Jeszcze kilka lat temu byłaby tym faktem zdruzgotana do głębi, jednak po czasie spędzonym praktycznie na całym znanym świecie niewiele mogło ją zdziwić. Erriz widziała praktycznie wszystko – a przynajmniej tak jej się wydawało.

Zbierała wtedy chrust, by grupka pozostałych przy życiu poszukiwaczy bogactwa mogła przetrwać, jednak w jakiś sposób nie mogła nie spodziewać się komplikacji. Może miał rację tamten, który mówił, że przynosi pecha. Może tak, może nie. Nie było to jednak istotne. Istotne zamiast tego było pojawienie się dziwnych istot, które Erriz szybko skategoryzowała jako utopce, chociaż niedokładnie pasowały do opisu, który miała w głowie. Sulon jeden wiedział, czym były. Z sercem w gardle tak naprawdę patrzyła wtedy, co się dzieje, chociaż nie dawała tego po sobie poznać. Nawet im. Jak mordowali jednego z czwórki, jak jeden z nich stanął i przed nią – emocje już dawno schowała, wewnątrz jednak nadal była wiatrem swojego Boga. Nie odpowiedziała im wtedy na wołanie. Pierwszymi jednak słowami, jakie wyrzekła od długiego czasu, nie było potwierdzenie, że wraca z chrustem – co byłoby naturalne – ale odpowiedź dla „utopca”. Po prostu nie czuła potrzeby obwieszczania, gdzie jest, gdy ktoś ją wołał. Nawet jeśli jej serce biło rytmicznie niczym wojenne bębny Urk-hun, była cicho, chociaż cała jej natura wrzeszczała, by ruszyła na pomoc. O kilka lat za późno.

- Nie pier…..dol… - nie dokończyła nawet i tych słów, cichych, lecz słyszalnie wyrażających irytację, gdy bez zbytniego pomyślunku naładowała ostrze paroma iskrami, by łaskawie przeskoczyły na „utopca”, kiedy tylko wymierzy ostrze swojego sztyletu w szyję stworzenia. Każdy przy zdrowych zmysłach nosił przy sobie chociaż jeden, ona wyjątkiem nie była. Jeśli by trafiła, już miałaby trupa. Nawet jeśli nie, niewiele zajęłoby iskrze przenieść się po wodzie do innych w tej samej kałuży. Z doświadczenia wiedziała, by nie pomoczyć się czymkolwiek , tylko stać na suchym, kiedy bawi się tym trikiem. Jakby nie trafiła bądź stwór uchylił się, wystarczyło włożyć ostrze do wody za zwykłym klęknięciem.

Już nawet zaczęłaś zwać przepływ iskier trikiem – odezwał się znikąd głos wewnątrz jej głowy. Zignorowała go, jak zawsze. Był niczym. Iskra, dość mocna z resztą, pójść musiała. Dopiero potem pomoc kompanom. Dokładnie na tych samych z resztą zasadach. Iskierka, bycie na ziemi, mierzenie w gardło. Już zdążyła się nauczyć, że działało.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wybrzeże

4
Co prawda był środek dnia, lecz chmury wiszące nad głowami zebranych, skutecznie tłumiły promienie słoneczne. Dawało to w pewnym stopniu efekt mroku, delikatnego, ale jednak mroku. Wzmagał go wszechobecny na tych podmokłych ziemiach, klimat śmierci i zepsucia. Każdy normalny człowiek, elf czy nawet ork stwierdziłby, iż jest to ostatnie miejsce do spędzenia wolnego czasu. Teraz natomiast trójka towarzyszy, którzy zgłosili się dobrowolnie na wyprawę dla zysku, stała naprzeciw nieznanemu zagrożeniu. No, może po części znanemu. Wiadomo było, iż kiedyś byli to ludzie czy elfy. Na tym jednak pewniki się kończyły. Nawet bardzo doświadczony obieżyświat miałby problemy ze stwierdzeniem, w jaki sposób powstały te istoty, wykluczając oczywiście jakieś bluźniercze praktyki magiczne. Nie były to zwykłe utopce, gdyż te nie miały w zwyczaju przemawiania do swych ofiar, a już na pewno negocjowania z nimi. Nie mają te stwory też w zwyczaju wyłaniać się z wody za dnia. Czymże więc były te istoty człekokształtne? Najprędzej nieumarłymi, lecz mało ludzi miewa styczność ze sztuką nekromancji, przeto nie dało się stwierdzić stuprocentowo.

Erriz, która nie sprawiała wrażenia przerażonej, mimo dość efektownego najścia, stała naprzeciw osobnika skupionego tylko i wyłącznie na niej. Wyglądało na to, że jego słowa nie zrobiły na niej wielkiego wrażenia. Propozycję dobrowolnego poddania się całkowicie zignorowała, zamiast tego szykując się mentalnie do walki. Proporcje nie sprawiały wrażenia zbyt dobrze rokujących. Siedem trupów, upiorów, jakkolwiek by je określać, miało dwukrotną przewagę. Dochodził do tego aspekt niewiedzy, gdyż nie dało się nawet określić jakie środki będą skuteczne w walce z nimi, a jakie nie. Używać magii, a jeśli tak, to które żywioły przyniosłyby zamierzone efekty? A może oszczędzać energię i ograniczyć się do zwykłej broni, licząc, że stwory będą na nią podatne, jak każda żywa istota?

Na obraźliwe słowa kobiety, człekokształtny nie zareagował w żaden sposób. Po prostu stał i patrzył jej prosto w oczy, choć ciężko było mówić o patrzeniu, gdyż jego blade, puste oczy wydawały się być ślepe. Moment, w którym ona sięgnęła po magię, aby naładować ładunkiem swe ostrze, był momentem, w którym usta oponenta znów się otworzyły.

- Zabić. - To jedno słowo wystarczyło, aby pozostała szóstka, będąca najwyraźniej tylko sługami, rzuciła się na dwóch otoczonych mężczyzn. Erriz cały czas stała napięta, niczym dziki kot szykujący się do skoku na swą ofiarę. Wiedząc, że nie ma już wyjścia, natarła. Była zaledwie kilka kroków od swego celu, dopadła do niego zatem w mgnieniu oka. Zanim jeszcze sztylet zetknął się ze skórą, w umyśle jego właścicielki pojawiło się zwątpienie. Każdy, widząc nacierające ostrze, zrobiłby unik, blok, zareagowałby w jakikolwiek sposób. Lecz to nie była zwykła istota rozumna, bojąca się śmierci, bólu czy cierpienia. Nóż z łatwością przeszedł przez skórę, wślizgnął się między żebra i ugodził serce, zanurzając się w ciele aż po samą rękojeść. Bez żadnego efektu. Białe ślepia, które teraz Erriz mogła zobaczyć z bliska, nadal się w nią wpatrywały. Na chwilę jedynie zerknęły na dół, ku ranie. Teraz była blisko niego, widziała jak niemrawe światło, próbujące przedrzeć się przez chmury, odbija się w jego oczach. Widziała już kiedyś takie oczy. Każdy kto miał styczność z martwą rybą, miał okazję widzieć te białe, martwe oczy, nie patrzące na nic konkretnego, skupione jakby na czymś odległym, czego żywy człowiek nie mógł dostrzec. - Śmierć! - Jedno pojedyncze słowo, które brzmiało, jak gdyby wchodziło przez gardło, zamiast go opuszczać. Wystarczyło ono również, aby dreszcz przeszedł po plecach każdego żywego człowieka, który je usłyszał. Trupia ręka uniosła się, by zadać cios. Erriz była szybsza i wyszarpnąwszy uprzednio swój sztylet odskoczyła do tyłu.

W międzyczasie kątem oka mogła dostrzec, że jej towarzysze nadal próbują się bronić, choć nie szło im to najlepiej. Trzy istoty leżały na ziemi, porąbane dosłownie na kawałki. Jedne zwłoki bez głowy, drugie rozpołowione od barku, po pas, trzecie z twarzą zmiażdżoną na miazgę. Pozostałe stwory nacierały bez chwili wątpliwości, zastanowienia. Cios za ciosem, cięcie za cięciem. Niczym mrówki wykonujące polecenia wydane przez swą królową. Dwaj ludzie niestety nie byli, aż tak wytrzymali. Brodacz miał dość nieprzyjemną ranę ciętą na łopatce i udzie, przez co jego ruchy stawały się coraz wolniejsze, a ataki mniej dokładne. Drugi, brunet nie odniósł co prawda większych obrażeń, lecz jego kondycja również miała swoje limity i też dało się łatwo dostrzec, iż jego gibkość systematycznie zanika, ustępując ślamazarności. Erriz wiedziała, że jeśli natychmiast do nich nie dołączy, zginą.
*** Okolice zdawałoby się były opustoszałe, nawiedzane jedynie przez wiecznie obecne owady. Tym razem teren ten stał się wyjątkowo oblegany przez obcych. Zwierzęta nieprzywykłe do takiego ruchu, pochowane w swych norach, czekały aż intruzi poznikają. Najpierw jedna grupa ludzi chodziła w okolicach ich legowisk. Teraz znowu ktoś podążał śladem tamtych. Kobieta, bardzo młoda i dość nietypowa, szczególnie biorąc pod uwagę panujące tu warunki. Któż bowiem odziewał się w ciężką zbroję, udając się na grząskie bagna, mogące z łatwością wessać nieostrożnego podróżnego. Można to było dwojako interpretować. Z jednej strony jako brak rozwagi czy wyobraźni, z drugiej natomiast jako wyjątkową odwagę i pewność siebie w obliczu stawiania czoła przeciwnościom. Powodem dla którego Ellie tropiła tę grupę była... punktualność, a właściwie jej brak. Miała stanowić dość ważny element wyprawy ze względu na swe umiejętności bojowe. W jednej z przygranicznych tawern spotkała pewnego jegomościa, który zaproponował jej sporą sumkę, w zamian za wsparcie jego ekspedycji. Tak się składało, że ilość monet w sakwie dziewczyny przestała już nawet wydawać brzęczący dźwięk. Negocjacje poszły więc dość szybko i gładko.

Ustalone zostało miejsce i czas zbiórki, oraz ruszenia na wschód w stronę bagien Serathi. Ellie niestety źle obliczyła dni. Przybyła przygotowana, najedzona, wypoczęta, czekała kilka godzin, nikt się jednak nie zjawił. Jakiś okoliczny chłop wydedukował sobie po rynsztunku, że chyba musi być częścią grupy. Podzielił się informacją, iż biedulka się spóźniła. Oboje byli zadziwieni faktem, iż spóźnienie to wynosiło aż trzy dni. Jej determinacja okazała się być jednak większa, niż by się można spodziewać. Ruszyła we wskazanym przez mężczyznę kierunku. Połączenie w miarę rozwiniętych umiejętności w tropieniu oraz szczęście, objawiające się brakiem opadów przez pierwsze dni, pozwoliło jej systematycznie nadrabiać dystans. Początkowo nie była pewna czy dobrze idzie, miewała wątpliwości. Szybko jednak okazało się, że podąża właściwym śladem. Co prawda nie znała innych uczestników, lecz całkiem świeże obrażenia, jakie widniały na znajdowanych ciałach, utwierdzały ją w słusznym kierunku.

Pomijając kilka utopców, które próbowały ją zwabić w ciemne otchłanie, trasa mijała jej bezproblemowo. Ten sam chłop co poinformował ją o zwłoce, poradził wykonanie wianka z jakiegoś gatunku roślin. Skutkiem była ochrona od natrętnych insektów. Małe jadowite stworzenia również nie stanowiły problemu, gdyż nogi chronione były przed zwykłymi ostrzami, nie wspominając o zębach czy żądłach. Natomiast bandyci, którzy wcześniej zaatakowali grupę najwyraźniej wycofali się w głąb mokradeł.

Akurat niedawno zostawiła za sobą kolejne zwłoki. Wyraźnie było widać, iż zginęli z ręki człowieka, ciężko było tylko stwierdzić, kto mógł być napastnikiem tym razem. Teren na którym się obecnie znajdowała wydawał się wyjątkowo niebezpieczny. Mimo sporej odległości od linii brzegowej, pod stopami wszędzie zalegał piasek. Rozmieszczone gdzieniegdzie drobne zbiorniki wodne, zwodziły również, raz będąc zwykłą kałużą, innym razem głębszym bajorem. Jedyne na co Ellie nie mogła narzekać to monotonia. Konieczność kluczenia, zmuszała ją do zachowywania czujności na okrągło. Dzięki temu prawdopodobnie dostrzegła w oddali jakiś ruch. Początkowo myślała, że to po prostu jakieś tutejsze zwierzęta, które w popłochu uciekają do swych kryjówek. Stała chwilę przypatrując się i próbując zorientować się, cóż to za gatunek. Gdy wzrok jej się wyostrzył dostatecznie, dostrzegła sylwetki ludzi. Nie mogła stwierdzić kto to był, ani co robili, na to była bowiem za daleko. Mogła to być zarówno jej kompania, jak i grupa bandytów. Rozsądek podpowiadał aby się wycofała, a przynajmniej ukryła i przynajmniej oceniła sytuację. Brawura natomiast pchała do przodu, niezależnie od okoliczności i zagrożenia.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Wybrzeże

5
Ciągle szła, przemierzając bagna. Miała dużo drogi do nadrobienia. Na plecach miała swą tarczę, a przy pasie miecz schowany w pochwie. Jedynie włócznię cały czas niosła w rękach. Cóż, nie miała zbytnio co zrobić z bronią tej wielkości. Co innego mogła? Założyć włócznię na plecy? Jak? Nie było takiej możliwości. Do pochwy przy pasie włócznia by się też na pewno nie zmieściła.
Szybko stawiała kolejne kroki, co chwilę pod nosem przeklinając, że się spóźniła. Musiała teraz dogonić tą wyprawę. Miała nadzieję, że się uda.

Przybyła tutaj aż z Zaavral. Nie miała konia. Nie umiała w ogóle na nim jeździć. Była w końcu piechurem, a nie jeźdźcem. Była takim żołnierzem, co staje w równym szeregu, a nie szarżuje na wroga siedząc na rumaku. Udało się jej tutaj jednak dotrzeć. Większą część drogi przejechała na wozie drabiniastym. Pewien kupiec zgodził się ją przewieźć do Oros w zamian za ochronę przed bandytami podczas drogi. Potem ją jeszcze przewiózł jakiś inny wieśniak. Musiała sobie radzić. Gdy zaś dotarła do bagien, zaczęła dostrzegać dobre strony braku konia. Wierzchowiec nie nadawał się na taki teren. Ona zaś, nie mając go, nie musiała się zastanawiać gdzie mogłaby go zostawić.
Opóźnienia w podróży sprawiły jednak, że była spóźniona całe trzy dni. Ciężko było punktualnie zaplanować przebycie takiej odległości, opierając się jedynie na pomocy ludzi, co mieli wozy drabiniaste. Trochę czasu spędziła bezskutecznie szukając kogoś, kto by jej pomógł. W końcu jednak udało jej się dostać na bagna. Już zbyt daleko zaszła, by się teraz wycofać. Musiała nadgonić ekipę.

Szła pewnie naprzód, trzymając swoją włócznię i w skupieniu obserwując wszystko, co ją otaczało. Znalazła się w bardzo nieciekawej sytuacji. Okolica była niebezpieczna. Ona sama zaś nie wiedziała, gdzie czyha na nią zagrożenie. Nie miała nigdzie przeciwnika, którego widziała. Musiała jednak być ostrożna i gotowa na wszystko. Teren był zaś bardzo trudny. Ellie nie przywykła do bagien. Nigdy wcześniej na żadnych nie była. Jej doświadczenie to głównie walki z orkami na pustyni. Otoczenie, w którym się obecnie znajdowała, było całkowicie inne. Nie narzekała jednak. Odrzucała myśli o tym, że może z tych bagien nigdy nie wrócić - że może zginąć albo się zagubić i nigdy nie odnaleźć swojej wyprawy. Wiedziała, że gdy człowiek zbyt bardzo skupia się na tym, co negatywne, wtedy te myśli go pogrążają. Dlatego więc je odrzucała. Ostatnia rzecz, na jaką wojownik może sobie pozwolić, to niskie morale.

Nie wiedziała, czy zbroja jaką nosi, była dobrym ekwipunkiem na bagno. Miała jednak swoje zalety - idealnie chroniła przed ukąszeniami owadów, gadów i w ogóle wszystkiego co żyje. Wiedziała też, że jeśli spotka ją walka, ten pancerz będzie bardzo użyteczny. W czasie wyprawy wojennej, w której niedawno uczestniczyła, już kilka razy widziała jak ostrze nieprzyjaciela po prostu ześlizgiwało się ze zbroi noszonej przez wojownika. Ellie zaś bardzo się już przyzwyczaiła do noszenia pancerza, a jej umiejętności atletyczne również były spore. Nie było jej w tej zbroi aż tak źle, jak komuś innemu mogłoby się wydawać.

Niezależnie od tego czy była dobrze odziana na tą wyprawę czy też nie, to nie miała za bardzo co z tym zrobić. Pancerz ten był jedynym, jaki posiadała. Nie mogła za bardzo pójść w czymś innym. Pieniędzy na zakup lżejszej zbroi, chociażby skórzanej, za bardzo nie miała. A jeśli nawet, to i tak nie miałaby gdzie zostawić swojego ciężkiego pancerza. A poza tym, to po prostu uwielbiała to uczucie bycia chronioną przez grubą warstwę metalu. Szła cały czas pewnie, ale też bardzo ostrożnie - żeby nie wpaść w żadną pułapkę ani zasadzkę i nie wejść w nic, co mogłoby jej zrobić krzywdę.

Na monotonię nie mogła narzekać. Natknęła się na kolejne zwłoki. Przypatrywała się im przez chwilę. Była pewna, że ten ktoś zginął z ręki człowieka. Widziała w życiu wiele ran i nie miała żadnych wątpliwości, że obrażenia jakie miało na sobie to ciało, musiały być zadane przez jakieś ostrze. Czy to był członek jej wyprawy zabity przez jakichś bandytów? A może bandyta zabity przez członków jej wyprawy? Tego już nie potrafiła stwierdzić. Wiedziała jednak, że jest na dobrej drodze. Spodziewała się nadgonić ich lada chwila. Dlatego więc widok zwłok ją ucieszył.
Szła dalej, jeszcze przez jakiś czas. Po jakimś czasie jednak przystanęła. Dostrzegła ruch w oddali. To byli ludzie. Nie widzieli oni jej jeszcze. Ona natomiast mogła ich obserwować jedynie z oddali. Nie wiedziała, kim oni byli - czy przyjaciółmi, czy wrogami. Miała kilka opcji postępowania dalej. Wycofać się nie chciała. Mogła to być bowiem jej grupa - ta, której szukała. Musiała się dowiedzieć.

W ogóle nie potrafiła się skradać. Była osobą, która najpewniej czuje się w pierwszej linii, a nie w cieniu. Otwarte pójście naprzód jednak odpadało. Było zbyt brawurowe. Ellie nie lubiła brawury. Wojowniczka uznała, że najlepszą rzeczą będzie po prostu ocenić sytuację. Nie chciała podchodzić za blisko, gdyż kompletnie nie umiała się podkradać - była więc pewna, że szybko by ją zauważyli. Podeszła jednak bliżej powolnym krokiem. Starała się iść tak, by coś ją zasłaniało - jakiś krzak, głaz albo coś. Pewniej chwyciła swą włócznię. Próbowała wychwycić jak najwięcej szczegółów dotyczących tej grupki ludzi. Ilu ich było? Czy uda jej się ich policzyć? Jak wyglądali? Czy byli uzbrojeni? Jak się zachowywali i co robili? Ellie musiała wiedzieć wszystko. Podchodziła coraz bliżej, ciągle patrząc na nich. Co jakiś czas rozglądnęła się też dookoła - na boki i za siebie. W okolicy czyhało wiele niebezpieczeństw. Musiała być pewna, że nic jej nie zajdzie od tyłu albo z boku. Patrzyła oczywiście też pod nogi.
-Kim oni kurwa są? - wyszeptała cichutko sama do siebie pod nosem. Jak zwykle użyła wulgaryzmu. Ellie nie byłaby sobą, gdyby nie przeklnęła.

Re: Wybrzeże

6
Gdyby ktoś mógł spojrzeć na ręce dziewczyny pod rękawicami, które nosiła, zauważyłby, że jej kłykcie miały kolor bieli. Nieświadomie zaciskała dłonie na rękojeści sztyletu, starając się skupić wzrok na trupie przed nią. Żadna z nazw stworzeń, których kiedyś uważnie się uczyła, nie odpowiadała wyglądowi ani zachowaniu stworzenia, które jeszcze chwilę temu dźgnęła w serce. Nie próbowała nawet zgadywać, czy nie były to świeżo animowane dzieła lokalnych demonologów czy coś, co żyło tylko na bagnach i nie było w ogóle znane w cywilizowanym świecie. „Utopiec”, jak nazwała go w myślach, nie reagował nawet na impuls, który przesłała razem z ciosem. Kiedy stała odsunięta o kilka kroków, gorączkowo analizowała swoje możliwości, nim doszła do wniosku, że jeśli elektryczność połączona z wodą na niego nie działa, wiele nie zrobi – jej umiejętności były stricte powiązane z wodą i powietrzem, co w żaden sposób nie wydawało się nawet być słabym punktem przeciwnika. Nie żeby w jakiś sposób to na nią wpłynęło.

Czuła tylko i wyłącznie gniew, trzymała się go kurczowo, gdzieś w głębi obawiając się, że jeśli puści, pozwoli strachowi wejść na jego miejsce, nic jej już nie uratuje. Co prawda dalej mogła być czymś zaskoczona, jak niebywałym wręcz spokojem „utopca”, ale w gruncie rzeczy wiele to nie dawało. Tak, zmieniła się. Niegdyś już leciałaby na pomoc reszcie pozostałej przy życiu zgrai, którą widziała kątem oka, teraz jednak została na miejscu. Podskórnie czuła, że przepowiedziano już ich śmierć. Sama dalej jednak musiała zająć się tym stojącym przed sobą. Nawet, gdy wydał z siebie te swoje „śmierć”, zacisnęła tylko zęby, gdy jeszcze większa złość uderzyła ją niczym fala. Nie, nie bała się. Nie była w końcu normalna.

- To bardzo miłe z twojej strony, że dajesz mi wybór, wasza śmierć brzmi bardzo kusząco – rzuciła sekundę po tym, jak odskoczyła od trupa. Nie puszczała gardy. Może i sama się nakręcała. Powtórzyła jednak w myślach, że jeśli straci ten gniew, który ją napędza, będzie stracona. Rzuciła jeszcze jedno zdanie, tak naprawdę strzelając. Analiza zachowania „utopca” wskazywała jej jednak tylko na jedno.

- Wolę dyskutować z waszym panem niż z wami.

Po tych słowach, mimo że część jej natury desperacko chciała skierować jej kroki ku reszcie ludzi, odsunęła się tylko o kolejne dwa kroki. Jeśli jednak się myliła i trupy tylko bawiły się w „daj się zabić albo daj się zabić”, co wydawało się jej absurdalne, to planowała dalej grać na żywca.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wybrzeże

7
Dominacja napastników była już przytłaczająca w tym starciu. Brodacz wraz z kompanem, zastosowali rozsądną taktykę wzajemnej osłony, poprzez wzajemne przywarcie plecami. Nikt i nic nie było dzięki temu w stanie atakować znienacka. Ograniczało to niestety mobilność, a doliczając do tego odniesione rany oraz zmęczenie, byli oni skazani mimowolnie na śmierć. Byli również świadomi, że to teraz od Erriz zależy ich los. Mogła próbować uciec, chroniąc w ten sposób jedynie swoje życie, walczyć i starać się do nich przedrzeć lub najzwyczajniej w świecie odpuścić i przystać na żądania. Ciężko stwierdzić jakie byłyby następstwa pierwszych dwóch decyzji. Trzeci wariant spowodował natychmiastową reakcję. Lider grupy, który nieustannie skupiony był na Erriz, podniósł rękę wraz z zaciśniętą dłonią i powoli rozprostował palce ku niebu. Jego podwładni jak za dotykiem magicznej różdżki stanęli w miejscu. Ostrza, które dzierżyli były nadal dzierżone, na wypadek, gdyby ludzie zmienili zdanie.

- Okowy. - Po raz kolejny przywódca ograniczył się w swych komendach do pojedynczych słów czy zwrotów. Co interesujące, po raz kolejny ograniczył się do wyrazu, który nie posiadał skomplikowanej składni i sylab o ostrym brzmieniu. Ktoś kto jednak nie zwraca uwagi na takie kwestie lingwistyczne, zauważyłby, że jeden z trzech sług sięga w głąb ziemi i wyciąga z niej lekko zardzewiałe kajdany. Trzy sztuki, na trzy pary rąk, połączone łańcuchem. Skąd one się wzięły? Ciężko powiedzieć, choć przypuszczać można, iż był to wpływ jakiejś dziwnej magii. Żelastwo zostało rzucone do stóp mężczyzn, nadal stojących w pogotowiu. Najwyraźniej nie byli pewni czego się mogą spodziewać. Śmierci czy może czegoś znacznie gorszego. Ich lęk był uzasadniony, biorąc pod uwagę przeciwników na jakich się natknęli. Takie monstra rzadko kiedy występowały w nawet najgorszych koszmarach. Brodaty kompan Erriz był jedną z rozsądniejszych osób w całej grupie poszukiwawczej. Tym razem okazał to, po prostu podnosząc kajdany i zakładając je sobie na nadgarstki. Wręczył drugi egzemplarz towarzyszowi, chociaż ten chwilę się ociągał rozglądając się na boki. Groza przemogła jednak wszelkie wątpliwości i w ten sposób dwójka stała już skuta. Ten sam napastnik, który wyciągnął z ziemi żelastwo, przejął więźniów i podprowadził ich ku ich towarzyszce. Przywódca truposzy zrobił krok ku niej, potem kolejny i znowu, aż w końcu stanął tuż przed nią. Wyciągnął wolną dłoń i złapał ją za rękę, a gdy tylko zetknęła się z metalem, ten momentalnie zamknął się wokół. W tym momencie, byli już zdani na łaskę swych dozorców. - Władca to śmierć. - To była jedyna odpowiedź jakiej mogła się spodziewał Erriz. Zaraz po tym, szarpnięciem skierowano całą trójkę, skutą razem jednym łańcuchem, wgłąb bagien.

- Dziękuję. - wyszeptał brodaty do Erriz, która szła jako ostatnia, zaraz za nim. - Mogłaś uciec i dać nam zginąć. Jeśli to przeżyjemy, będę twoim dozgonnym dłużnikiem. - Erriz nie widziała je twarzy, gdyż nie chcąc skupiać na sobie uwagi, szedł ze wzrokiem wbitym przed siebie. Pewne jednak było, że wyraz ulgi, wdzięczności widnieje na jego licu. Zaraz obok zmartwienia i zmęczenia.
*** Ludzie, których dostrzegła maruderka byli liczni, zdawałoby się, że było ich około dziesiątki. Lecz, żeby zorientować się dokładniej trzeba było zbliżyć się znacznie bliżej. To co było pewne to fakt, że panowało tam jakieś zamieszanie. Pierwsze skupisko - większe, żywsze - z powodu dystansu zbijało się w jedną masę. W drugim natomiast prawie przylegającym, prawie nic się nie działo. Krok po kroku, rozglądając się na wszelkie strony, Ellie brnęła przez bagna, wymijając bajora. Nie szło jej to szybko i sprawnie, gdyż ciężar uzbrojenia zasysał gdzieniegdzie pancerne nogi aż po kostki. Jednak włócznia, która z konieczności niesiona była w ręce posłużyła za pomoc w sprawdzaniu gruntu. Tak jak ślepiec sprawdzał drogę za pomocą laski, tak wojowniczka korzystała z długiego drzewca.

Zdążyła przebyć mniej więcej połowę drogi. Tumult jaki przez ten czas trwał, okazał się być potyczką, nierówną w dodatku. Dwie sylwetki ścierały się z dominującą trójką, kolejne cztery ciała leżały wokoło. Nie dało się jednak określić, które należy do której strony. Obok natomiast stały dwie kolejne osoby. Niewzruszone, trwające, gotowe do walki, która nie następowała. Ellie natomiast zbliżała się krok za krokiem dzięki czemu coraz więcej szczegółów mogła dostrzec. Wszyscy byli uzbrojeni w krótkie ostrza, choć o jakości i odmianie nic nie można było powiedzieć. Wśród wszystkich obecnych, znajdowała się jedna kobieta. W pewnym momencie, jeden z osobników uniósł rękę i w tym samym momencie walka się skończyła. Dwóch broniących się mężczyzn zostało zakutych, a po chwili dołączyła do nich owa kobieta.

Pewne było, że kilka zdań zostało wymienionych, lecz mimo podmokłego terenu, słowa docierały do Ellie niewyraźne, zdeformowane, trochę jakby słuchała rozmowy przez dość grubą ścianę. Gdyby konwersacja trwała trochę dłużej to przy zachowaniu nieruchomej pozy, może udałoby się zrozumieć choć połowiczny sens. Niestety cała grupa ruszyła z miejsca. Trójka zakuta, złączona jednym łańcuchem, wokół nich uzbrojona pozostała czwórka. Żadne z nich nie rozglądało się nawet dookoła co świadczyć mogło, iż Ellie nie została jeszcze wykryta. Nadal nikt o niej nie wiedział, pomijając owady, które nieustannie i bezowocnie starały się przedrzeć przez grubą warstwę zbroi.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Wybrzeże

8
Ellie podchodziła coraz bliżej. Nieco przyspieszyła kroku, ale nie za bardzo. Ciągle pozostawała uważna. Skupiała swa uwagę raz to na tej grupce osób, a raz na całym swym otoczeniu - żeby nic jej nie zaskoczyło znienacka. Rozglądała się regularnie dookoła.
-Kurwa mać, chujowo - powiedziała sama do siebie w myślach - jak zwykle z użyciem wulgaryzmów, tak już miała w swym zwyczaju.

Zaczęła rozważać swoje szanse w ewentualnej potyczce. Ona dobrze opancerzona, uzbrojona w porządną włócznię - a przeciwnicy dzierżyli jedynie krótkie miecze. Mogła z tego wyjść zwycięsko, mimo przewagi liczebnej przeciwnika. Była bowiem dobrze przygotowana na walkę. Próbowała jeszcze wychwycić jak najwięcej szczegółów dotyczących tej grupki - zwłaszcza tych czterech, którzy prowadzili więźniów. Uzbrojeni w krótkie miecze. Ale co jeszcze można było o nich powiedzieć? Mieli przy sobie jeszcze cokolwiek innego? Czy nosili pancerze? A jeśli tak, to jakie? Czy wyglądali na takich, co mogliby się znać na magii? Czy byli ludźmi? Miała nadzieję, że tamci nie będą mieli żadnych asów w rękawie.

Z daleka widziała niewiele. Wywnioskowała, że to musieli być bandyci. Prowadzili jeńców. Kto inny by prowadził jeńców? Na pewno nie jakieś potwory albo nieumarli. Tylko wyjęci spod prawa zbóje mieliby jakikolwiek interes w braniu kogoś żywcem. Prowadzili ich wgłąb bagien. Pewnie do jakiegoś swojego obozu. Zawsze to mogli być też jacyś źli kultyści albo nekromanci - ale ci na takich nie wyglądali, przynajmniej nie z daleka. W sumie to był tylko jeden sposób, żeby się przekonać kim oni są - podejść blisko i stanąć im twarzą w twarz. Wojowniczka wiedziała, że jeśli chce pomóc więźniom, będzie musiała to zrobić zanim oni dotrą do swego celu. Wolała przecież walczyć z czterema przeciwnikami naraz, niż odbijać jeńców z obozu pełnego nieprzyjaciół. Przyspieszyła nieco kroku. Wciąż pozostawała jednak bardzo uważna - tak, jak tylko mogła. Niespodziewany atak znienacka to ostatnie, o czym marzyła. Mimo że w ogóle nie potrafiła się skradać i nigdy tego wcześniej nie robiła, to robiła wszystko by tylko nie dać się zauważyć. Zawsze starała się iść za jakąś przeszkodą, żeby coś ją zasłaniało. Starała się kłaść kolejne kroki tak cicho, jak to tylko było możliwe w metalowej zbroi. To, że nie potrafiła się skradać nie znaczyło, że nie mogła próbować tego robić. Teraz właśnie próbowała. Nie wiedziała, jak jej to wychodziło, ale starała się.

Była ciężkozbrojną wojowniczką, zabijaką mającą swe miejsce w pierwszej linii, idealnie przystosowaną do otwartej walki - a nie do zabawy w podchody, śledzenie i nie danie się zauważyć. Po głowie krążyła jej myśl, żeby po prostu krzyknąć, zamanifestować swoją obecność i sprowokować przeciwników by sami ją zaatakowali. Chciała wywołać walkę tu i teraz. Rozsądek nakazywał jej jednak coś innego. Ona zaś szła za jego głosem i nie robiła nic pochopnie. Lepiej było, jak wrogowie jej jeszcze nie widzieli. Im mniejszy dystans będzie ich dzielił zanim ją zauważą, tym lepiej dla niej. Miała też nadzieję, że uda jej się w jakikolwiek sposób zaskoczyć nieprzyjaciół.
Nie była do końca pewna, kim byli ci jeńcy. Wywnioskowała jednak, że nie mogli oni być nikim innym, niż członkami jej wyprawy. Innej możliwości nie przewidywała. Zaskoczyła ją jednak ich ilość. Tylko trzech? Dlaczego tak mało? Co się stało? Czyżby reszta została wybita? Jak do tego doszło? Ilu ich w ogóle było na początku? W głowie wojowniczki pojawiło się wiele pytań. Nie próbowała na nie w ogóle odpowiadać. Całą uwagę koncentrowała na tym, co ją otaczało. Musiała być czujna. Nie mogła się rozpraszać.

Oczywistym było, że chciała uratować tych ludzi. W czasie jej życia wyrosła w niej chęć troski o swoich towarzyszy broni. Czasem trzeba było się narazić, by ktoś inny mógł żyć. Uczestniczyła już w jednej wyprawie wojennej. Wszyscy nawzajem osłaniali się i pomagali sobie. Razem tkwili w tym samym gównie i razem chcieli z niego wyjść cało. Ellie z chęcią rzuci się na pomoc tym ludziom - choćby i byli nieznajomymi. Nie widziała innej opcji. Była wojowniczką. Nie mogła wykazać się tchórzostwem. Wiedziała, że gdyby sama znalazła się w takiej sytuacji jak oni i została wzięta w niewolę, to z pewnością by oczekiwała na pomoc innych. Ellie mogła im uratować życie, spaść im z nieba. Nie mogła dać za wygraną. Nawet jakby przyszło jej zginąć, nie stchórzy. Nie oznaczało to wcale, że chciała umrzeć. Z ewentualnej walki pragnęła wyjść zwycięsko - żeby to przeciwnicy zginęli, a nie ona.

Wojowniczka dalej szła w kierunku tej czwórki prowadzącej trzech jeńców. Podchodziła ostrożnie, uważnie rozglądając się na wszystkie strony, żeby nie dać się zaskoczyć. Starała się nie zostać zauważona. Nie poruszała się jednak zbyt wolno - chciała przecież ich dogonić. W miarę jak była już coraz bliżej, próbowała wzrokiem wychwycić jak najwięcej szczegółów dotyczących zarówno jej przeciwników, jak i skutych biedaków, których ci prowadzili.

Re: Wybrzeże

9
Owszem, dała za wygraną i była wręcz pewna, że jeszcze będzie to przeklinać. To, że pozwoliła jednak zakuć się w kajdany, nie oznaczało, że zmieniła zdanie z tej jego „propozycji” na „poddaj się”, o nie. Po prostu ogarnęła ją ciekawość tak wielka, że przyćmiła gniew, który jeszcze chwilę temu wrzał w niej jak rzadko kiedy. Przekrzywiła głowę, patrząc na cały proces, na znajomków, którzy jednak przeżyli, ledwo spojrzała. Niby poczuła, jak jakiś kamyk spada jej z serca, ale to nadal nie było to, co kiedyś, kiedy życie ludzie ceniła bardziej niż dokumenty warte kilka kerońskich wsi. Wykrzywiła usta schowane głęboko w kołnierzu na wspomnienie wydarzeń z Kattok. Ciekawe, co u niego.

Kiwnęła mężczyznom głową, nie odpowiadając na podziękowania. Oczywista nie odpowiadał jej fakt skucia i prowadzenia w grupce jak jakich brańców, ale nic już w sumie nie mówiła. Rzuciła wzrokiem, czy wszystko ma, co nie było za trudne, gdyż cały swój majątek i tak trzymała wewnątrz niewielkiej torby na ramieniu. Cudem wszystko się mieściło. Sztylet zdążył już wylądować w pochwie u pasa. Wzruszyła ramionami, by lepiej rozłożyć poły lekkiego płaszcza, który miała na sobie. Rzuciła jeszcze ukradkiem spojrzenie na palenisko, niemego świadka masakry jeszcze sprzed kilku chwil. Wzięła kilka głębokich wdechów, poprawiając też nieco kajdany. Chociaż dość szerokie i założone na grube skórzane rękawice, nie wyglądały na dość luźne, by mogła przecisnąć przez nie ręce. Na dobrą sprawę całkiem mocno piły ją w nadgarstki. Może jednak warto byłoby spróbować? Ale nie tutaj, może za parę – paręnaście metrów, kiedy zaczną drogę. Wolała chociaż tyle wiedzieć niż siłować się z nimi, gdybyś coś jeszcze dziwniejszego stanęło im na drodze. Gdziekolwiek mieli się udać.

Dmuchnięciem pozbyła się komara, który usiadł jej pod okiem, ramieniem otarła pot z czoła. Była gotowa do drogi.

Spoiler:
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wybrzeże

10
Brodaty kompan Erriz nie zraził się brakiem odpowiedzi od współwięźniarki. Taka sytuacja wymagała współpracy, no bo przecież nie można się chyba było spodziewać, że te dziwne ludziopodobne stwory pojmały ich tylko dla kaprysu. Wiadomo było, że odpuszczają dopiero jak się je porąbie na kawałki, za to zwykłe obrażenia, które przynajmniej unieszkodliwiłyby człowieka, nie sprawiają na ich oprawcach najmniejszego wrażenia. Dziura w klatce piersiowej tego, sprawiającego wrażenie przywódcy dobitnie ukazywała niewrażliwość na ból oraz jeszcze jedną kwestię, brak krwi. Rana powinna aż tryskać i bryzgać juchą, a w tym wypadku wyglądałoby to tak, jakby w płat suszonego mięcha wbić nóż i go wyjąć. To nie miało sensu, bo znaczyłoby tyle, że to coś nie tylko przypomina człowieka albo nim jest, tylko w wersji martwej, w niewyjaśniony sposób ożywionej.

Drugi kompan o imieniu Ponty sprawiał wrażenie raczej nieobecnego. Głowę miał spuszczoną, wzrok wbity w swoje nogi lub to co rozdeptywały. Znając się na psychice ludzkiej łatwo można by było dojść do wniosku, że najmłodszy z ocalałej trójki, po prostu się poddał, odpuścił i w obliczu utraty wolności na rzecz istot jak z najgorszych koszmarów, porzucił wszelką nadzieję. Nie był to dobry znak, gdyż ciężko było ocenić czy w razie jakichkolwiek prób uratowania życia, będzie w stanie przezwyciężyć panującą w głowie beznadzieję.

- Słuchaj Ponty, wiem, że jest do dupy, ale musisz być twardy. Jak twój brat, jak ojciec. - Brodaty najwyraźniej uznał, iż trzeba zadbać trochę o morale, choć nie było to raczej na poziomie wyżyn oratorstwa. Pewnie nie jeden bohater z zamierzchłych czasów straciłby wszelką chęć do dalszej walki. Nie w obliczu tak małych szans na przeżycie. - Pamiętasz chyba jak obaj padli. Twój brat nawet oddał za ciebie życie. Nie możesz pozwolić, żeby jego ofiara poszła na marne.

- Przymknij się i nie mów mi nic o moim bracie, bo to przez ciebie zginął. Lepiej zamknij japę.

- Ale przecież wiesz...

- Milcz! - Poprzednie słowa, mimo podniesionego tonu młodzieńca, nie wywołały żadnej reakcji eskortujących umarlaków. Było im pewnie obojętne czy sobie gadają czy nie. Ostatnie słowo wykrzyczane przez rozgoryczonego Pontiego, kwalifikowały się najwyraźniej trochę inaczej. Jeden z podrzędnej trójki syknął nieprzyjemnie i zwrócił się w stronę źródła zamieszania. Jego jedno białe, martwe oko przeszywało go na wylot. Drugie pewnie robiłoby to samo, gdyby na jego miejscu nie było teraz pustego oczodołu. - Śmiało kurwa! Zabij mnie sukinsynu! Zapierd... - Krzyk coraz głośniejszy, przepełniony przerażeniem, żalem, urwał się, gdy ostrze błyskawicznie wbiło się w krtań i wyszło z drugiej strony, przerywając przekleństwo niedokończone. Trup nadal wpatrując się w swą ofiarę, powoli wyciągnął swój miecz i bez wyrazu przyglądał się powolnemu konaniu, a jedyne co było słychać, prócz głosów natury, to słabnące rzężenie podczas próby złapania oddechu. W ten sposób z trójki więźniów pozostała dwójka.
*** Ukryta wśród nielicznych wypukłości terenu i krzaków Ellie starała się nadążać za grupą więźniów i ich oprawców. Jej intencją było zbliżenie się do przeciwnika, choć nie szło jej to zbyt szybko i sprawnie. Musiała zwracać uwagę na wszystko, poczynając od niepewnego gruntu poprzecinanego bagniskami i ruchomymi piaskami, po potencjalne zagrożenie, mogące wyskoczyć na nią z boków czy zza pleców. Najsensowniej było podążać śladami sprawdzonymi przez prowadzoną na łańcuchu trójkę. Oszczędzało to trochę czasu na testowanie podłoża.

Szli już mniej więcej pół godziny, gdy nagle coś zaczęło się dziać. Pochód zatrzymał się i dało się słyszeć podniesione głosy, a właściwie jeden głos. Należał raczej do młodego mężczyzny, choć Ellie pewności mieć nie mogła. Widziała z odległości, iż jeden z prowadzących strażników staje naprzeciw głośnego więźnia. Moment, w którym opancerzona wojowniczka usłyszała słowa "Śmiało kurwa! Zabij mnie sukinsynu! Zapierd...", był również momentem wyjątkowo szybkiej reakcji oprawcy - zabicia problematycznego więźnia. Kilkanaście sekund cały pochód stał w miejscu i była to idealna okazja, aby skrócić nieco dystans. Im bliżej była, tym więcej szczegółów mogła wyłapać. Krótkie miecze lub długie noże, które stylem nie przypominały jej żadnego znanego czy widzianego dotąd oręża. Opancerzenie jakieś takie mizerne, gdyż składające się z łachmanów, szmat zwisających luźno na chudych ciałach. Brak hełmów, tarcz, naramienników i wszelkiego innego bardziej zaawansowanego ekwipunku.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Wybrzeże

11
Szła dalej. Tak samo, jak i wcześniej. Pełne skupienie i rozwaga. Odbijało się to na tempie. Nie mogła więc ich prędko dogonić. Wolała jednak pozostać niezauważona i nie wpaść w żadną pułapkę. Wpakowanie się w kłopoty poprzez nieuwagę to ostatnia rzecz, jaka była jej potrzebna. Starała się iść wystarczająco szybko, by być w stanie ich dogonić. Dużo ważniejsze było dla niej jednak bezpieczeństwo - żeby nie stało jej się nic złego. Dlatego więc nie podejmowała żadnych pochopnych decyzji. Chciała uratować nieszczęśników. Najbardziej jednak pragnęła wyjść z tego żywo. W swoim życiu zdążyła już nabrać pewnych doświadczeń. Wiedziała, że jej przeżycie było najważniejsze. Martwa nie zdoła uratować nikogo. Dlatego musiała podejść do całej sytuacji spokojnie, przygotowana i tak, by jak najwięcej czynników było korzystnych dla niej. Chciała wykorzystać jakąkolwiek przewagę, jaką tylko miała. Na razie przewagą tą był fakt, iż oni o niej nie wiedzieli. Nie miała zbytnio pomysłu, jak skutecznie zaatakować z ukrycia. Zawsze była frontową wojowniczką, mającą swe miejsce w zgranym szeregu na otwartym polu. Ataki z zaskoczenia nie były jej domeną. Wiedziała jednak, że to, że oni jej jeszcze nie zauważyli, było dobrym znakiem. Kontynuowała więc swoje działania. Podchodziła coraz bliżej. Zważywszy na to, że właściwie pierwszy raz w życiu się skradała, wychodziło jej to nawet dobrze. Nie chciała dać o sobie znać, gdy jeszcze była zbyt daleko. Jej plan polegał na podejściu na tyle, by mogła wdać się z przeciwnikami w otwartą walkę, nie dając im zbytniego pola na przygotowanie jakiejś nieprzyjemnej sztuczki. Jeśli najlepiej sobie radziła w bezpośredniej bitwie, niech walczy w takiej właśnie sytuacji. Nie mogła pozwolić wrogom na zrobienie czegoś, co by mogło ją zaskoczyć. Nie przygotują czegoś takiego na pewno, jeśli o niej nie będą wiedzieli. Dlatego więc podchodziła po cichu. Starała się jak tylko mogła.

W pewnym momencie jeden z jeńców został zabity. Ellie przeszła już swoje w życiu. Sytuacja ta nie zrobiła na niej zbytniego wrażenia. Widziała już śmierć towarzyszy broni. Nie lubiła, gdy młodzi chłopcy, jej towarzysze broni, ginęli z brutalnych rąk orków. Chwile te napełniały ją smutkiem. Mimo wszytko zdołała się już przyzwyczaić. Cóż, śmierć była w końcu ryzykiem zawodowym w tym fachu. Skoncentrowała się na plusach, jakie wynikły z tej sytuacji. Jednym z nich niewątpliwie było to, że grupka się zatrzymała. Dało jej to świetną okazję na skrócenie dystansu. Miała nadzieję niebawem ich dogonić.

Bardzo ją zdziwił ekwipunek oprawców. Krótkie ostrza oraz beznadziejne opancerzenie. Zwykli rekruci w jakiejkolwiek armii byli lepiej uzbrojeni. Z tym, co mieli ci oprawcy, nikt rozsądny by nie szedł na bagna. Kim więc oni byli? Dzikusami, którzy siedzieli tu od nie wiadomo jak długo, a to mizerne wyposażenie to jedyne, co im jeszcze zostało? A może oni wcale nie byli ludźmi, tylko czymś nienaturalnym i mrocznym? Ta druga opcja wydawała jej się bardziej prawdopodobna.
Nie wiedziała, kim byli wrogowie. Była jednak prawie pewna, że nie ludźmi. Czego mogła się spodziewać? Jak z tym walczyć? Ta właśnie niepewność była najgorsza. Jak uderzyć w słabe punkty przeciwnika, kiedy nie wie się, gdzie właściwie zaatakować? Miała nadzieję, że uda jej się cokolwiek wymyślić, zaimprowizować na szybko.
Na pewno miała przewagę, jeśli chodzi o uzbrojenie. Oni dzierżyli krótkie miecze lub jakiejś noże oraz pancerze, które bardziej przypominało jakieś szmaty niż prawdziwą zbroję. Wojowniczka zaś ze swym rynsztunkiem mogłaby pójść w każdą walkę. Uzbrojenie jej było idealnie przystosowane do walki. To jednak zrodziło u niej kolejną obawę. Jeśli udało im się z takim gównianym sprzętem pojmać tą trójkę biedaków, na pewno musieli mieć jakiegoś asa w rękawie, który pozwolił im zwyciężyć. Tylko co to było? Jakaś ponura magia? A może coś innego? Tego nie wiedziała. Szła naprzeciw nieznanemu.

Sytuacja była do dupy. Ellie miała w sobie jednak odwagę. W myślach podśpiewywała jakąś starą żołnierską piosenkę. Nie pozwoliła, by jej morale spadło. Musiała być gotowa do walki. Nie mogła stchórzyć.

Re: Wybrzeże

12
Spoiler:
Więźniowie, których tropem szła wojowniczka utrzymywali stałe tempo spokojnego marszu. Pomijając śmierć jednego z pojmanych, nie dochodziło do żadnych problemów. Mimo, iż Ellie bardzo starała się dotrzeć do ludzi, którzy najprawdopodobniej mieli być jej towarzyszami, nie miała możliwości szybko i bezpiecznie skracać dystansu. Pancerz nie dość, że przysparzał ciężaru to jeszcze utrudniał zachowanie ciszy. Przez większość czasu śledzenie było dość uporczywe, lecz miało się to właśnie zmienić.
Powoli zapadał zmrok i co prawda więziennicy nie przejmowali się ciemnością to byli najwyraźniej świadomi, iż ich więźniowie nie są aż tak sprawni w poruszaniu się w mroku. Dowódca dał sygnał do postoju, choć miejsce wyglądało tak jakby zostało specjalnie wybrane już wcześniej. Lekkie wzniesienie dawało ogląd na otaczające terytorium w promieniu, mniej więcej, pięciuset metrów. Ludzie zostali dodatkowo przywiązani za nogi do krzewu leszczyny. Roślina nie była ogromna, lecz w dzień na pewno dawała odrobinę cienia, a jej kończyny były dość grube, by oprzeć się sile nawet bardzo silnego człowieka. Nie było więc mowy o łatwej ucieczce. W dodatku strażnicy nie wyglądali jakby układali się do snu. Jeden stanął przy krzewie, będąc odpowiedzialnym za jeńców, zaś reszta rozstawiła się tak, by mieć na oku podejścia.
Ellie znalazła się w dość niewygodnej sytuacji. Ciężko opancerzona, bez doświadczenia w skradaniu miała nikłe szanse na zaskoczenie przeciwnika. Stanęła przed poważnym dylematem. Mogła przeczekać i spróbować szczęścia o świcie lub atakować już teraz, póki resztki promieni słonecznych uciekały jeszcze ponad horyzont.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Wybrzeże

13
Życie na bagnach nie milkło ani na chwilę. Ropuchy, cykady i każde robactwo, które można było znaleźć we wschodnim Keronie mnożyło się tu na potęgę, głosów było więc wiele. Słuchała ich.

Czarnowłosa nie chciała już nawet patrzeć na oślizgłe kończyny oprawców, patrzyła więc pod nogi, trzymając głowę mocno spuszczoną, by cokolwiek widzieć ponad obszernym kołnierzem. Może i to było ostatecznym gwoździem do trumny Pontiego – widzieć, jak ona, która dała im chociaż cień szansy na przeżycie, idzie z głową w dole i to tak nisko, że nawet nie widać jej wyrazu twarzy. Trochę miała w przyszłości się nad tym jeszcze zastanawiać, czy to nie to zniszczyło do cna jego morale. Sulon jeden wiedział i nawet gdy pozostała dwójka brańców zaczęła nerwowo dyskutować, nie podnosiła głowy, starając się skupić na omijaniu co większego błota. Nie mogła jednak nie reagować, gdy młody zaczął podnosić głos – uniosła szybko głowę, rzucając mu spod oka nerwowe spojrzenie. Pewnie tego nawet nie zauważył, wykopując sobie własny grób. Chciała mu zwrócić uwagę i uciszyć „po swojemu” nim coś gorszego by zareagowało, ale się spóźniła. Nim nabrała dobrze powietrza, by zbesztać uczestnika wyprawy, głos już urwał. Sekundę zajęło jej zauważenie, dlaczego. Jej oczy otworzyły się szeroko, nozdrza i usta zaczęły głośno łapać życiodajne powietrze, by nie wywróciła się prosto w błoto. Cudem się nie poślizgnęła. Jej wargi pod kołnierzem drgały, patrząc na truchło parę sekund temu jeszcze krzyczącego z rozpaczy Pontiego. Nie krzyczała chyba tylko dlatego, że zapomniała.

Do przerażenia po chwili dołączyło klaustrofobiczne uczucie osaczenia, niebezpieczeństwa i chęć ucieczki. Ręce trzymała przy piersi, jedyny pozostały przy życiu towarzysz mógł bez trudu obaczyć, jak mocno się trzęsą. Gdzieś w głębi wiedziała, że nie powinna, że nie może; strach do niczego dobrego nie prowadził, powinna się uspokoić, nie patrzeć już na truchło.. Niejedno przecież widziała. Odwróciła się od brodacza, by chociaż na chwilę ukryć rozpacz. Co sobie pomyśli. Chwilę temu wojowała jak nikt, tu prawie rzyga ze strachu. Co to za dziewoja co się tak zachowuje? A oni? Interesowało ich to? Mieli coś takiego komuś zaraportować? Co, co, co...

Gdybanie, nie wiadomo czemu, pomogło. Chwilę jeszcze stali, by złapała oddech.
Wyprostowała się, gdy miała już pewność, że nawet kolejna Noc Spadających Gwiazd nie wyprowadzi jej z równowagi. Zajęło to jakichś pięć dłuższych oddechów.

- Idziemy? - zapytała grobowym głosem ni to towarzysza, ni to utopców. Sama zaczęła już iść w przód, chociaż nie wiedziała nawet, gdzie się kierują. Nie trzęsła się już, a na pożegnanie omiotła zwłoki współczującym spojrzeniem. Sam sobie winny czy nie, śmierć mu się nie należała. Zapłacą jeszcze za to. Jeszcze nie wiedziała jak, ale zapłacą.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wybrzeże

14
Ellie podążała za nimi już od jakiegoś czasu. Na szczęście szli oni powoli, spokojnie. Pozwalało to wojowniczce nadążyć za nimi. Zbroja przysparzała jej trudności, ale ona zdawała się nie zwracać na to żadnej uwagi. Skradała się za nimi dalej. Nie mogła przecież zdjąć pancerza. I tak jako doświadczona wojowniczka, dużo lepiej radziła sobie okuta w blachę, niż ktoś kto nigdy nie walczył. Mimo iż ten pancerz ją uwierał - to wcale nie uwierał aż tak bardzo, jak można by się spodziewać. Mężnie szła dalej, aż oni się zatrzymali.

Nieprzyjaciele byli w dużo lepszej pozycji niż ona. Na wzgórzu, z przewagą wysokości i bez realnej możliwości, by do nich podejść. Cel wojowniczki był prosty: pokonać przeciwnika, kimkolwiek on był, a następnie uwolnić jeńców. Miała nadzieję, że nie są oni jedynymi pozostałymi niedobitkami z wyprawy. Ciężko by było przetrwać bagna w tak małej grupie. Szybko jednak odrzuciła wszelkie myśli, nadzieje i wątpliwości, by skupić się tylko i wyłącznie na jednym - na chwili obecnej, pokonaniu wrogów. Często tak robiła. Dużo łatwiej się żyło, gdy nie myślało się o niepewnym jutrze, a jedynie o tym, co się dzieje teraz.

Po głowie plątał jej się jeden pomysł - otwarty atak. Było to coś, do czego nadawała się najbardziej. Nie mogła w żaden sposób zaskoczyć przeciwnika. Była jednak pewna, że da sobie radę w otwartej walce. Do tego w końcu ją szkolono. Zasmakowała już w życiu bitwy. Porównując ich uzbrojenie oraz swoje, widziała, że przynajmniej w tym aspekcie ma nad nimi przewagę. Przez głowę przeszła jej myśl "Czy oni nie znają może jakiejś magii albo innych paskudnych sztuczek?". Cóż, był tylko jeden sposób żeby się przekonać.

Zastanawiała się, czy zaatakować teraz, póki pora dnia na to jeszcze pozwalała. Wieczór, ale przecież jeszcze nie noc, ostatni dobry moment żeby nie czekać na świt. Do rana nie miała zamiaru czekać. Może i atak o poranku byłby dużo lepszym pomysłem - jednak Ellie nie miała zamiaru czekać. Noce są długie, zimne i pełne niebezpieczeństw. Wiedziała też, że po całej nocy spędzonej na czuwaniu w pobliżu przeciwnika, na pewno będzie zmęczona. Dlatego więc wolała zaatakować już teraz. Gdy wrogowie tak blisko, bycie zaskoczoną w ciemności przez jakieś inne stworzenie, to najgorsza opcja. Myślała też przez chwilę o tym, by głośnym krzykiem sprowokować nikczemników do ataku, by to oni przybiegli do niej. Stwierdziła jednak, że uzbrojona we włócznię, sama woli walczyć na otwartej przestrzeni niż w jakichś zaroślach.

Przestała się skradać. Stwierdziła, że skoro i tak nie zaskoczy przeciwnika, to nie ma sensu próbować. Po prostu podejdzie i pokona ich wszystkich.
-I po co mi to kurwa było całe to jebane skradanie? - powiedziała sama do siebie w myślach, nie szczędząc wulgaryzmów.

Jeszcze raz rozglądnęła się na wszystkie strony, czy aby na pewno nic jej nie zaskoczy z innego kierunku. Wyszła z zarośli i zaczęła pewnie iść przed siebie, powolnym i wciąż czujnym krokiem. Ściskała w rękach drzewiec swej włóczni. Z tą właśnie bronią postanowiła stanąć do boju. W walce będzie ją trzymała w obu rękach, pozostawiając tarczę na plecach. W ten sposób łatwiej będzie manewrować i fechtować bronią, zaś zbroja płytowa zapewni jej wystarczającą ochronę.
Szła w kierunku nieprzyjaciół, gdy ostatnie promienie słoneczne wyłaniały się znad horyzontu. Podchodząc, cały czas ich obserwowała. Jak zareagują na zbliżającą się sylwetkę uzbrojonej po zęby postaci? Ruszą bezładnie do ataku? Czy poczekają na nią, aż ona podejdzie? Czy wiedzą cokolwiek o taktyce w małym oddziale piechoty?
Sądząc po tym, jak się zachowują oraz, że zdają się w ogóle nie reagować na ciemność czy inne warunki, Ellie była pewna że ma do czynienia z nieumarłymi.

-W imię króla - znowu powiedziała do siebie w myślach. Ludzie często w trudnych momentach zwracali się ku bogom. Ona jednak nigdy nie była religijna. Nie nauczono jej za młodu chodzić do świątyni, nigdy niczego nie uczono o bogach, a ona sama zaś ciągle uważała, że świetnie sobie bez nich daje radę. Gdy zaś szła w ciężki bój, wtedy powierzała się królowi. Nie wiedziała czemu, po prostu czuła taką potrzebę. Być może była patriotką i wszystko robiła dla króla. Dawało jej to poczucie sensu. Zawsze chciała walczyć i maszerować w równym szyku, należąc do czegoś tak dużego jak armia.

Re: Wybrzeże

15
Bagna, które nigdy, od swego początku, nie sprawiały raczej wrażenia przyjemnego miejsca, teraz stawały się jeszcze mniej przyjazne. Nadchodzący mrok wyganiał wszelkie dziennie stworzenia tam gdzie zazwyczaj nocowały. Zwierzęta wyczuwały instynktownie, iż nadchodzi czas nocnych istot, często okrutnych, żerujących na nieuważnych, zapominalskich lub najzwyczajniej w świecie truchłach, gdzieniegdzie pozostawionych przez najedzone drapieżniki. W tym oto klimacie znalazła się grupka więźniów otoczonych przez człekokształtne istoty, nie sprawiające jednak wrażenia ludzi.
Ktoś inny stwierdziłby, że ryzyko jest zbyt duże, zysk zbyt mały. Po co stawiać na szali życie dla ludzi, których się nawet nie poznało. Nie było to pragmatyczne, bo logika jest zależna od danego człowieka. Ellie będąc takim wyjątkiem, postanowiła pomóc Erriz i jej dwóm pozostałym kompanom. Niesprzyjające warunki nie zniechęciły jej, wręcz przeciwnie, zdeterminowały do wykonania swojego ruchu. Z włócznią w obu dłoniach, ruszyła w stronę wzniesienia. Przestała przejmować się skradaniem i dość szybko zaowocowało to mniej niż dotąd brzękiem stali, roznoszącej się wkoło. Nie trzeba było długo czekać na reakcję stworów. Jeden z nich, dzierżąc ostrze w ręce stanął nad więźniami, pilnując, aby niczego nie kombinowali. Cała reszta ruszyła spokojnym krokiem w stronę dziewczyny. Nic ich nie wyróżniało pośród zapadającej ciemności. Zwykłe szczupłe sylwetki, normalne ruchy, krótkie ostrza, stare ubrania. Tylko tyle Ellie była w stanie odczytać z wyglądu.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"
ODPOWIEDZ

Wróć do „Bagna Serathi”