— Wznieś łunę wysoko ponad koronę drzew, a dotrzemy do ciebie — dodała.
— Niegdyś nosiłam imię po drzewie, którego strzegłam. Noc Spadających Gwiazd zrównała je z ziemią i od tej pory nie szczycę się żadnym mieniem. Jestem leśną nimfą, poszukującą odkupienia. Spokoju dla dzikiej puszczy.
Pożegnanie nie trwało długo. W ogóle nie przypominało pożegnania. Dzieci lasu wymieniły się uprzejmościami, po czym drobna elfka pognała przez moczary. Chybkim skokiem pokonując pomniejsze bajorka. Kicała z kępy gęstej trawy na kolejną. Aż trafiła na potencjalnie stabilny grunt. Gdzie ziemia była twarda, a cholewka buta nie tonęła tuż po osadzeniu stopy. Mimo to musiała pozostać czujna. Bagna bywają niebezpieczne. Przebiegłe - powiedziałby kto. Chwila nieuwagi i już toniesz otoczony lepkim, gęstym mułem.
W drodze na wschód pojawiało się zaś więcej rzeczek. Drobnych strumyków przecinających leśne trakty. Naturalnie kręte ścieżki często prowadzące donikąd. Przynajmniej były zielone - mogła pocieszać się podróżniczka.Tutaj bagna przybierały odmienny niż dotąd odcień. Bliższy zrujnowanemu, zatopionemu leśnemu miastu.
Słońce dawno przestało być w zenicie, lecz wciąż pozostawało dość jasno. Cykl dnia i nocy pozwalał elfce analizować czas przebytej drogi. A to przemawiało za tym, że przebyła nie lada dystans. Dziwne, bo praktycznie nie odczuwała zmęczenia. Tak jakby zieleń, słonce i sam las dawały jej energię. W opozycji do nocy, mroku, chłodu czy nieurodzaju. Przeszła jeszcze kilka kroków wąską ścieżką pomiędzy dwoma rozległymi bajorami o nierównych brzegach. Coś zabulgotało, gdzieś wyłoniły się pierwsze bąble. I chociaż pragnęła sobie wmówić, że to naturalny wypływ gazu. W głębi duszy czuła, że ziemia nie wydałaby z siebie tak pokaźnych bąbli. Mimo to kroczyła przed siebie. Sama, bez leśnego towarzysza - jelonka. Znów pękła bańka na tafli wody, a w przeciwnym zbiorniku jakby przemknął cień. Nie odwracała głowy aż do momentu...
Gdy żabi rechot zabrzmiał za jej plecami. Donośny brzdęk rezonatora. Dudniący bęben w wnętrza jakiegoś brzuszyska. Odwróciwszy się ujrzała niską poczwarę o śliskiej, jasnej skórze. Obitą zwisającymi fałdami, które kończyły się na górnych partiach kończyn. Istota iście ohydna, co wrzodziejąca rana. Z ogromnymi szczękami otulonymi długim, lepkim jęzorem. Sięgająca drobnej elfce do pasa, może niżej. Za to o wiele masywniejsza od niej. Zdolna powalić swym śliskim cielskiem. Pożreć obszerną paszczą. To coś, imitacja krwiożerczej żaby, zahuczało. Zawarczało groźnie, by co rychlej ruszyć w kierunku Elii. Dystans między elfką a nadciągającym potworem zmniejszał się. Był już prawie na wyciągnięcie ręki. Prawie...
Żabołak
Spoiler: