Dom Wiary

1
Jest to wielce inspirujący widok – kamienne miasto w środku olbrzymiej jaskini, pośród morza rozżarzonej lawy. W hałaśliwych kuźniach najlepsi kowale tworzą przedmioty budzące zazdrość wśród wszystkich ras. Niezliczone podziemne brunkry zostały utracone podczas plagi demonów, kiedy mroczne bestie wylały się z Morlis niczym dym i weszły do tuneli. Z każdym pokoleniem konieczne było zamknięcie kolejnych ścieżek, a wiele bunkrów przepadło na zawsze. I chociaż wiele z nich zostało porzuconych, a część zniszczonych przez demony, ich struktury mogą przetrwać setki lat, ponieważ wykute zostały w skałach rozciągających się pod ziemią. Taka struktura pozwalała służyć rozlegającym się bunkrom nie tylko jako miasta, ale też fortece. Ostał się ów czas Turon – stolica krasnoludów – ostatni bastion ich rasy i klejnot w koronie.
[img]https://i.imgur.com/HRLWf9z.png[/img] Wielka Katedra zwana potocznie Domem Wiary, położona w zamożnej stolicy imperium krasnoludów, jest centralnym punktem siły, jaką kult Turoniona cieszy się na północy. Stanowi siedzibę przywódcy religii, kapłana, uznawanego za naznaczonego przez stwórcę rasy krasnoludów. W jej wnętrzu śpiewane są pieśni ku czci Turoniona, Ula i Kiri, a uroczystości na ich cześć zajmują dwa tygodnie. W komnacie audiencyjnej mieści się ogromny ołtarz, na którym kapłani przyjmują petentów.

W sercu świątyni znajdziemy salki kapłanów, bibliotekę, niewielkie sale wykładowe. Wybudowano tu również sektor przeznaczony dla rannych i chorych, którym kapłani użyczają swej troski. Leczą rany, pomagają wstać na nogi. Przyjmują okaleczonych fizycznie, ale także tych podłamanych na duchu. Stanowią opokę dla zagubionych dusz. Prowadzą ich przez mękę, odciążają troski.


***


Sol Myhr wszedł do opuszczonej izby, gdzie kapłani studiowali w odosobnieniu. Zamknąwszy za sobą drzwi odsunął krzesło i spoczął. To był męczący dzień. Do Domu Wiary zgłosiło się trzech ciężko rannych gwardzistów. Kolejny patrol poturbowany przez demony z Morlis, które coraz częściej pojawiały się w podziemnych tunelach na zachodzie. Sieci korytarzy, związanych z bunkrami, które niegdyś pełniły rolę poważniejszych ośrodków i fortec. Dziś dzień zamknięte i odizolowane od Turonu. W obawie przed przemknięciem nieproszonych istot wgłąb stolicy. Pozostała siatka tuneli na północ oraz ten wielki tunel prowadzący do stoczni, na wschód, skąd krasnoludy transportowały swoje towary. Statki opływały północne morze, ale także Keron. Chociaż po palącym deszczu szkła nad Heliar, Turon stracił port do cumowania. Odbiło to echo na gospodarce podziemnego królestwa, lecz mądre krasnoludy i z tym się uporały. Szukali alternatyw, zwiększali eksport w inne rejony świata. Po prostu żyli.
Na biurku leżała stera nieuprzątniętych papirusów. Poprzedni brat, który korzystał z izolatki zostawił niezły bałagan. Czytał o górskich wierzchowcach. Niezmiernie ciekawych zwierzętach.

[quote]Baskonóg — to nie koń. To nie jeleń. Nie jest to koza ani wielbłąd, ani muł, ani osioł. Baskonóg to w najbardziej przybliżonym opisie, coś rozmiarów dorodnej krowy, o grubych niczym pniaki nogach i gładkim, szarym cielsku, tak obłym, że konstrukcja siodła dla podobnego stworzenia na zawsze pozostanie jedną z krasnoludzkich tajemnic. O ile istnieją takie siodła. Jak na roślinożercę, posiada niebywale wielką paszczę wyposażoną w co najmniej dwie pary gargantuicznych kłów; przy poczciwym ziewnięciu baskonoga ich widok zmroziłyby krew w żyłach największemu chwatowi. Krasnoludy tłumaczą, że jest to osobnicza cecha tych poczciwych zwierząt, które to wyróżnia wysoki poziom agresji wobec przedstawicieli tego samego gatunku oraz skrajna terytorialność. Często widuje się na ich grubych skórach mozaiki blizn po starciach w zagrodach. Poza tym, baskonogi to ponoć niespotykanie łagodne w obsłudze, leniwie i pokorne juczne zwierzęta, od wieków służące w Turonie swoją siłą pozwalającą im ciągnąć ładunki wielokrotnie przekraczające ich własną masę. A ta do piórkowych nie należy.

Baran turoński — niewielki, zwinny wierzchowiec z najwyższy partii północnych gór, któremu nadano mylącą nazwę. Te zwierzęta i ich zdolność do poruszania się po absurdalnie stromych i skalistych powierzchniach ponoć wykorzystywały, przede wszystkim, nie Krasnoludy, lecz Gnomy z Morlis. Pojedynczy jeźdźcy szybko i swobodnie przemieszczali się na ich grzbietach pomiędzy swym miastem a dowolnymi zakątkami dalekiej Północy. Od czasu pojawienia się Wieży i upadku Morlis oraz całej północnej cywilizacji Gnomów, populacja oswojonych baranów turońskich drastycznie spadła, by w końcu niemal całkowicie zaniknąć. Uratai hodują ich pojedyncze grupki wyłącznie dla mleka oraz mięsa. Dla Krasnoludów zaś jako rumaki miały one zawsze znikome znaczenie; każdy rodzaj zwierzęcia wierzchowego brodaty lud zwykł określać „niebezpiecznym z tyłu i z przodu, i niewygodnym pośrodku”. W przypadku barana turońskiego, może być to wcale prawdomówne przysłowie: w stosunku do swoich rozmiarów, dysponują one ogromną siłą w zadnich nogach, pozwalającą na oddawanie potężnych skoków, natomiast łby o twardych czaszkach zbroi im para chropawych, zakręconych rogów. Siodła pasujące na ich wąskie, krótkie grzbiety faktycznie mogłyby pomieścić co najwyżej gnoma lub niziołka.[/quote]
Stare zapiski zoologa Baliora Mor Hae Potem dostrzegł wystającą z pułki księgę. Prawiła o legendach, lecz znał ją dobrze. Obok tej wysuniętej piękności, tuż za nią, wystawał niechlujnie spięty dziennik. Nieprzypominający żadnego z tu obecnych pism. Był zachlapany, jakoby wcześniej zmoczony. Ktoś musiał go zostawić. Przypadkiem lub nie.

Re: Dom Wiary

2
Zaraz po wejściu do opuszczonego pokoju kapłanów, Sol Myhr odetchnął z ulgą, gdyż po całym dniu leczenia drobniejszych i większych ran był na prawdę wyczerpany. Łyczek piwka na wieczór na pewno pomoże - pomyślał i uśmiechnął się w duchu.

Na ziemię jego myśli sprowadził jednak szybki rzut oka na blat przed sobą, na którym porozrzucane były zwoje traktujące o górskich wierzchowcach. Przypomniały mu się czasy nie tak dawne, w których podróżował po północy w poszukiwaniu skarbów, jednak zaraz wyrzucił ten obraz z głowy. Odbrobina dyscypliny, czy to tak wiele? Tak ciężko było komuś odłożyć to co pożyczył? Sol zirytowany zabębnił palcami o blat, po czym powoli zaczął zwijać zwoje i zamykać księgi. Gdy wszystko było gotowe, wziął ich naręcze i zaczął odnosić na odpowiednie półki. W młodości spędził tu na prawdę sporo czasu, więc wiedział jak powinny być ustawione wszystkie rzeczy.

Odkładając jedną z ksiąg zauważył dość nietypowy dziennik, którego nigdy w tutejszej bibliotece nie widział. Leżał zaraz obok Legend Turońskich. Sol Myhr zanotował sobie to miejsce w pamięci, skończył odkładać wszystkie zwoje i księgi, po czym wrócił do odpowiedniej półki. Wydawało mu się, że wcześniej dziennik był po lewej stronie Legend, a nie po prawej jak teraz. A może to tylko przemęczenie? Wyjął dziennik i obejrzał dokładnie jego okładkę, rozejrzał się jeszcze, chcąc spytać bibliotekarza o tajemnicze dzieło, lecz nie widząc nikogo, wziął go do tego samego stoliczka, który przed chwilą uprzątnął. Plamy na książce nie były świeże, po pewnym czasie zastanawiał się czy nie były one oryginalnym zamysłem autora okładki. Wtedy na pewno byłaby to księga o magii wody - uśmiechnął się do swoich głupich myśli i zaczął lekturę.

Re: Dom Wiary

3
Sol Mhyr ziewnął, czytając ubrudzony dziennik, uzupełniony i opatrzony posłowiem tajemniczego autora. Przerzucał karki, zmieniając konfigurację zgłębiania lektury. Z prostego siadu na niezdrowe dla tylnych partii zgarbienie. Od podpierania głowy przedramieniem, po wyciągnięcie dziennika przed nos. Wtem komnata utonęła w mroku, rozjaśnionym tylko igłami blasku lampionów z księżycowym kamieniem, wciskającego się w szpary kamiennych ścian. Po krótkiej chwili blask ściemniał. Był taki niejasny, dogorywający. Przypominał sen, który nie dawał się dośnić do końca, rozwiewał się, znikał wśród innych snów tak, jak niteczka wątku znika i gubi się wśród desenia kolorowej tkaniny. Sen, który znikał z pamięci, mimo tego uporczywie w niej trwając.

Zasnął natychmiast. Sen spłynął momentalnie, jak tylko zamknął oczy.

Nocne niebo, bezchmurne, jasne od księżyca i gwiazd. Wzgórza, na ich zboczach winnice przyprószone śniegiem. Jasny i kanciasty zarys budowli: muru z blankami, samotnego narożnego bunkru w skale. Dwóch jeźdźców w bieli, opaleni światłem zimnego księżyca, wjeżdżają z górskiej przełęczy . Oboje zsiadają, oboje wchodzą do pokrytych drobnymi kryształkami lodu domków z drewna. Ale w ziejący w posadzce otwór wchodzi tylko jedna. Ta, której długi warkocz jest zupełnie biały. Schodzi tunelem w dół, głęboko, głęboko do wnętrza góry. Idzie ciemnym korytarzem, rozjaśnia je, co jakiś czas zapalając tkwiące w żelaznych uchwytach kamienia łuczywa. Blask łuczyw upiornymi cieniami tańczy po ścianach i sklepieniach.

Korytarze, schody, korytarze. Loch, duża krypta, pod ścianami lodowe rzeźby. Gruzowisko sterty nieuprzątniętych brył z chłodnego kryształu. Potem korytarz, który się rozwidla. W obu rozwidleniach ciemność. Białowłosa kapłanka zapala kolejną pochodnię. Wyciąga jedwabną chustkę spod napierśnika. Nie waha się, wie, którym rozwidleniem pójść. Decydując się na lewe. Bardzo ciemne i kręte i zagruzowane. Jej noga wykracza poza mrok. Jest w wielkiej sali. Kloszu w głębi skały przeznaczenia pośród niejasnych malunków na jej ścianach. A we wnętrzu piedestał. Pęknięty w poprzek ołtarz. Na nim materializuje się nagle wśród mroku jak wybuchający płomień, rozbity na części pierwsze klejnot. Niebieska łza. I sprawia, że po bladych policzkach kobiety ciekną łzy. Upada na kolana. W żalu i rozpaczy zasłania niebieską łzę jedwabną chustą. Za plecami stoją siostry. Setka jęczących z oczami pełnymi łez sióstr.

- Orsulo... - rzecze głos.

- Orsulo - powtarza ciepło, a łzy przestają kapać cichutko. Kapłanka uśmiecha się, pochylając głowę.

Krasnolud rzuca się wśród papirusów i ksiąg. Gdy jedna spada na ziemię budząc kapłana. Zdyszany przypomina sobie sen, tak bliski jego sercu. Nie wiedzieć czemu. Spogląda na biurko i widzi. Dziennik otwarty na ostatnich stronach. A tam zapisane "góry Kareliny".

Re: Dom Wiary

4
-Orsula... - stęknął jeszcze Sol Myhr na granicy snu i jawy, następnie budzi się na dobre. Stara się zapamiętać jak najwięcej szczegółów ze swojego snu bowiem wie, że nie był on normalny. To mógł być sen proroczy, zesłany na niego przez samego Turoniona.
Winnice, bunkier w skale, domek, dziura w podłodze, korytarze i schody, loch, krypta, gruzowisko, lewy tunel - powtarza sobie w myślach jak mantrę, wizualizując całą trasę kapłanki. Próbuje sobie przypomnieć malunki na ścianach i wzory na ołtarzu, żeby wiedzieć czego za chwilę powinien szukać w księgach. Niebieska łza - nie wie skąd zna tą nazwę, ale wie że klejnot nazywał się właśnie tak, o nim też musi poszukać jakichkolwiek informacji.

Krasnolud porządkuje myśli, wstaje od biurka i porządkuje jego otoczenie. Bierze dziennik pod pachę i rusza na poszukiwanie bibliotekarza albo starego kapłana, który być może udzieli mu potrzebnych informacji. Na pewno pierwszą rzeczą o jaką zapyta to tajemniczy dziennik, o to jak znalazł się w Domu Wiary, i do kogo należał wcześniej. Następne pytanie będzie dotyczyło kryształu i tajemniczej Orsuli, może ktoś będzie znał ów niewiastę, prawdopodobnie związaną ze świecidełkiem. Sol Myhr nie wiedział tylko czy jego sen był przedstawieniem przeszłości, teraźniejszości czy przyszłości, także informacje o klejnocie i kapłance mogą być znikome.

Szukając informatora brodacz złapał po drodze dokładną mapę z górami Kareliny, będzie musiał dokładnie zlokalizować fort ze snu, gdyż nierozważnie byłoby iść w te wielkie góry w ciemno. A to, że w nie wyruszy było już dla niego pewne...

Re: Dom Wiary

5
Malfior był bardzo skromnym krasnoludem. Nie posiadał talentu magicznego ani zaplecza pod postacią kasty krasnoludów - wpływowych szlachciców w dalszych pokoleniach. Był synem przeciętnego kowala oraz urodziwej, o pięknych rumianych policzkach, szwaczki z Turonu. Mimo to posiadał coś, czego zazdrościli mu wszyscy w Domu Wiary, a i w okolicznych kaplicach czy bibliotekach. Brat Malfior znał wszystkie szesnaście sonetów Turońskich. Recytował je z pamięci. Przestudiował niemal każdą księgę, wszelkie zapiski magistrów oraz papirusy, jakie znalazł w obrębie biblioteki Domu Wiary. Jego pamięć zaś, nienaganna, sprawiała, że stał się w oczach pozostałych kapłanów a także pracowników istną skarbnicą wiedzy. Taką, do której zgłaszali się z pytaniem, nie mogąc odszukać go w regałach. Wtem brat Mlafior rozwiewał wątpliwości lub kierował do odpowiedniej lektury.

Głośne pukanie wyrwało Malfiora z zamyślenia. Krasnolud poderwał się na nogi, umieścił okulary z powrotem na nosie, wtarł głębiej plamy z dżemu jagodowego w wyświechtaną koszulę nocną i cicho podszedłdo drzwi. Na podeście stał rozbudzony Mhyr. Widać mu było tylko ręce i głowę, która trzęsła się jak luźna kość w stawie. Zaniepokojony zniecierpliwieniem brata, Malfior zaprosił go do środka. Zaparzył herbaty i wystawił kanapeczki z dżemem, lecz pieczywo było już spierzchnięte. Wysłuchawszy proroczego snu popadł w zadumę. Długo myślał nad wizją, bo bezsprzecznie to była własnie wizja. Dopytywał o szczegóły. O wszystkie elementy. Zakąsił nawet kanapkę, a gruchot czerstwego chlebka rozległ się po izbie.

- Nie ma w księgozbiorach wzmianki o Orsuli ni niebieskiej łzie - zapewnił, spuszczając wzrok.

- To zaś - sięgnął po dziennik - wygląda mi na legendarny pamiętnik Szalonego Bobromira - w końcu podniósł wzrok, spoglądając na Mhyra, lecz wyczytał z jego twarzy, że nie ma pojęcia o czym w tej chwili rzecze.

- Szaleńca, który wierzył, że objawia mu się sam Turonion i przez pojawiające się w dzienniku znaki, zapiski nakazuje mu wypełniać jego wolę. Legenda więc głosi, że ów dziennik jest spisany przez samego pana naszego, czcigodnego Turoniona. Dziwnym trafem charakter pisma jest jest identyczny, jak ten z innych dzienników Bobromira. Właśnie na tej podstawie orzeczono, że jest niepoczytalny, zaś ten zabrudzony stos kartek to wyraz jego szalonej wyobraźni - wytłumaczył dogłębnie, poprawiając potem brodę.

- Jeśli jednak przyśniło ci się coś tak abstrakcyjnego - skrzywił się - i wszystkie znaki prowadzą cię do wschodnich kresów Karelin. Uważam, że powinieneś to zbadać. Czym prędzej, póki śniegi nie spadły i nie zasypały traktów - nie był przekonany, co do wizji, lecz wierzył kapłanowi. Zbyt wiele niewyjaśnionych powiązań przeplatało się w jednym węźle. To wymagało wyjaśnień.

- Spakuj się, dobierz mojego barana Turńskiego. Jest twój. I ruszaj - dodał bez pożegnania.

Re: Dom Wiary

6
-Ba-barana?! - zdążył wymamrotać jeszcze wypychany przez Malfiora z jego domu. Czemu z tych wszystkich zwierząt podróżnych jakimi bogowie obdarzyli świat, musiał akurat dostać to, na którym jeszcze nie jeździłem... Po chwili zwątpienia Sol Myhr stwierdził jednak, że ma większe problemy niż gatunek jego wierzchowca.

Niezwłocznie ruszył z powrotem do biblioteki. Do mapy gór, którą złapał wcześniej dobrał jeszcze mniej dokładną mapę do tych gór prowadzącą, gdyż w tamte rejony podczas swoich wypraw się jeszcze nie zapuszczał. Wpisał do rejestru, że wypożycza mapy i "poplamiony dziennik" i ruszyl do szpitala w Domu Wiary, nie może w koncu opuścić swojego stanowiska przy rannych i potrzebujących nikomu o tym nie mówiąc. Ale poradzą sobie bez niego, szczególnie adeptka Tako jest wyjątkowo zdolna. Przechodząc korytarzem zobaczył ją jeszcze przy rannym, lecz nic nie powiedział o swojej misji. Nie chcial widzieć jej smutnej.

Po zalatwieniu i tej sprawy wrócił do domu rodzinnego. Swojego ojca, Astrala, spotkał przy kominku.
-Ojcze, muszę ci coś powiedzieć- zaczął niepewnie, lecz potem potok słów wylał się z niego sam: o dzienniku, śnie, Malfiorze i czekającej go wyprawie w Kareliny. Astral siedział tylko i przytakiwał słuchając syna, a gdy ten skończył dalej siedział zamyślony z głową opartą o ręce.
-I co powiesz ojcze? Może tobie mówi coś imię Orsuli albo słyszałeś cokolwiek o niebieskiej łzie? - spytał Sol z nadzieją w głosie, lecz ojciec tylko zaprzeczył lekko ruchem głowy, a pojedyncza łza wypłynęła mu z oka. -Przekaż matce że wrócę tak szybko jak to będzie możliwe - powiedział jeszcze i ruszył do swojej sypialni. Wyciągnął swoją podróżną sakwę, wrzucił w nią potrzebne rzeczy: suchary, bukłak z wodą, mieszek ze złotem oraz zwój, który już od kilku tygodni stara się rozszyfrować. Może w trakcie podróży będzie miał więcej szczęścia, a może spotka jakiegoś mędrca który mu w tym pomoże, to wie tylko Turonion. Nasmarował jeszcze swoją zbroję, prezent od starego znajomego i przygotował swój bojowy młot, dopiero po tym poszedł spać.

Z domu wyszedł, kiedy wszyscy domownicy jeszcze spali, nie lubił długich pożegnań. Poszedł do miejskich stajni i tam poprosił o barana należącego do Malfiora. Dobrze że staruszek poinformował odpowiednie osoby o tym, że Sol może go zabrać.
-Wabi się Skoczek - powiedział chłopiec stajenny podając kapłanowi lejce.
-Cóż za trafne imię dla barana - powiedział z uśmiechem odbierając lejce.
-Nawet nie wie pan jak...

Po tym komentarzu stajennego Sol Myhr stwierdził, że wsiądzie na Skoczka dopiero poza miastem, jak już nikt nie będzie go mógł zobaczyć...

Re: Dom Wiary

7
Z bólem serca zanegował odpowiedź. Ani Malfior, ani nawet ojciec Mhyra nie wiedzieli nic o tajemniczej Orsuli. Jej postać zdawała się budzić coraz większe zainteresowanie. Malfior po wizycie klasztornego brata udał się do działów, których nie przeglądał bądź robił to powierzchownie. A wszystko to, by doszukać się wzmianki o niejakiej kapłance z wizji. O niebieskiej łzie - rozbitym na ołtarzu wewnątrz skały klejnocie. O całej tej farsie.

W stajni podprowadzono brana Turońskiego. Ku zdziwieniu prezentował się godnie. Jak na zwierze stajenne był nadto zadbany. Lśniąca szara sierść połyskała w rzucanym przez witraże z powierzchni świetle. Czarne kopyta wyrównane piłą i podkute. Duże zakręcone na raz rogi, wystające poza łeb. Mogące dźgnąć każdego, kto się napatoczy lub każdego, w kogo umiejętnie prowadzony wierzchowiec wjedzie.

Stajenny podstawił dłoń, w której Sol ulokował swoją stopę. Na raz podciągnięty znalazł się na grzbiecie barana. Różnił się od znanych mu koni kerońskich. W kłębie był wypukły, nie wklęsły. To budziło swego rodzaju obawę, lecz po pierwszych krokach jeździec mógł wydać własną opinię. Specjalnie wyprofilowane siodło w największym stopniu znosiło wpływ płytkiego w kłębie zwierzaka. Mocno podpięte skórzanymi pasami popręgiem pod brzuchem i dookoła przednich kończyn balansowało między mozolnie stawianymi krokami. Zszedł. Chwycił wodzę i wyszedł z baranem.

Opuściwszy podziemia, ujrzał światło dzienne. Było wcześnie. Blask ognistego olbrzyma skąpał całą jego twarz, wszystkie śniegi, drzewa i skały. Było bardzo jasno, aż raziło w oczy. Podeszli wtem do niewielkiego kamulca, na którym Mhyr wspiął się na grzbiet nieparzystokopytnego. Powoli, stępem, opuścili ziemie Turonu. Dalej, na zachód, aż ujrzał zlodowaciałe wybrzeże Mroźnego Jeziora.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Stolica”