Wyspa Kryształowego Powiewu

76
Uczony w zawierusze walki musiał nie zauważyć gwardzistki szarżującej na elfkę. Wyraz zdumienia jaki wymalował się na jego twarzy na widok znajomej postaci wstępującej na tor lotu pocisku był tego najlepszym dowodem. Szczere zdumienie, szok i niedowierzanie. Próbował krzyknąć, ostrzec ją... ale było za późno. Pocisk opuścił jego dłoń i nie było jak powstrzymać raz wprawionego w ruch czaru. A jeśli spróbowałby... cóż mogło się skończyć na wzmocnieniu eksplozji miast jej stłumieniu. Jedyną ulgą dla maga było spostrzeżenie, że pocisk nie uderzył bezpośrednio jej ciała. Więc pewnie żyła. Kolejna fala bólu przeszyła Niriviela. I to nie nawet plecy bolały go najbardziej. Tylko perspektywa tłumaczenia się Zin jeśli właśnie połamał coś w Ail... lub gorzej. Czuł, że nie ma ochoty słuchać tego co by mu ex-druidka powiedziała składając gwardzistkę do kupy. Cóż... może nie będzie musiał.

Podnoszony przez dwójkę renegatów Czarodziej miał bowiem wrażenie jakby sam miał lada chwila opuścić tych łez padół. Plecy bolały jak cholera, a barki zdawały się chcieć mu wyskoczyć z reszty kręgosłupa. Syknął z bólu wspierając się mocniej na zdecydowanie lepiej od niego zbudowanych łowcach. Nie było sensu unosić się dumą i odtrącać pomoc. Jęknął jednak na tyle głośno na ile mógł.

- Mroczna... elfka... ogłuszyć... zakneblować i związać ręce albo... wszyscy... pomrzemy.

Nie do końca był pewien czy związanie złamanej dłonie ze zdrową nie było przypadkiem jakiegoś rodzaju torturą... ale nie chciał ryzykować. Elfka mogła mieć złamaną jedną kończynę, przestrzeloną kolejną, krwawić z twarzy i mieć pięć wewnętrznych krwotoków... ale i tak resztką woli mogła próbować posłać kogoś na sufit gdy tylko się obudzi. Magowi byli groźni nawet na skraju życia. Zwłaszcza gdy nie wiedziało się co dokładnie mają w zanadrzu. Wiedział o tym najlepiej... co przypomniało mu o czymś. Niby drobnostka ale mogła wiele zmienić. Zaciskając zęby wydusił jeszcze głośniej z nadzieją, że usłyszy go wódz.

- Ona ma... księgę. Grimuar... notes... nie ważne... to może być źródło... informacji.

Jasnym dla niego było, że księga kapłanki musiała jakoś trafić w jej ręce. A wątpił by święte teksty Loliusza traktowały o tym jak zabić czy też opętać jego sługę. Mroczne elfy będące w komitywie z demonem były oczywistym podejrzanym. Jeśli więc księga traktowała o rytuałach demonologii lub była dziennikiem badawczym mówiącym jak i dlaczego mroczne tu trafiły... należało ją zabezpieczyć. Koniecznie.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

77
Odrzucenie i poturbowanie było dla Ail otrzeźwiające. Fakt, wciąż chciała jej śmierci, ale w tej sytuacji była w stanie odpuścić, wydawała się być nieprzytomna. Ciężko było w to nie uwierzyć, w końcu mało kto wytrzymałby takie rany i ogłuszenie. Słysząc słowa Niriviela przytaknęła jedynie, po czym wskazała na mroczną elfkę i rzuciła do Reneylana.

- Zróbcie to, póki jest czas. - po czym zaczęła się podnosić z ziemi, pomimo przeszywającego bólu. Widać go było po jej wyrazie twarzy, ale nie wydała z siebie ani jęku. Nie chciała niczyjej pomocy, wiedziała, że sobie poradzi, ważniejsze było teraz zabezpieczenie tej czarownicy.

Przez grymas bólu nawet się uśmiechnęła, kiedy zobaczyła jak do jaskini wkraczają posiłki. Ail mimo wszystko, zawsze miała przeczucie dalszego zagrożenia, nawet jeśli wszystko wydawało się być w porządku. Dlatego nie potrafiła się zmusić do rozluźnienia swojego ciała i myśli. Dopiero kiedy dotrą do obozu, będzie mogła odetchnąć i odpocząć. Podążyła więc kulejącym krokiem za pozostałymi, aby wydostać się z jaskini. Teraz marzyła tylko o kąpieli i wyczyszczeniu pancerza. Zalana juchą demona wyglądała i pachniała jak po wielkiej bitwie...nieciekawie.

Wyspa Kryształowego Powiewu

78
POST BARDA
Renegaci pod komendą Tirela i Reneylana zwinnie i żwawo zaczęli zbierać ekwipunek, chwytać jeńców i przenosić poległych braci. Wódz stanął nad leżącą Ail i czarownicą. Szturchnął srebrnowłosą butem. Dwa razy, na wszelki wypadek. Mając pewność że jest nieprzytomna, pochylił się nad nią, odebrał jej grymuar i pomachał nim w stronę Niriviela.
Ail uniosła się na łokciach. Zadudniło jej w głowie, jakby ktoś walił w niej młotem kowalskim. Mimo to wstała samodzielnie, choć Reneylan wyciągnął pomocną dłoń.
Zabierajmy się stąd — rzucił.
Skierowali się do korytarza, jedynego prowadzącego do ziemnej groty. Nie pachniał już trupem, korzenie wetkane w ścianach, pod butami ponad głowami elfów były nieruchome, martwe. Coś jednak zatrzeszczało za ich plecami. Ci, którzy szli na końcu, obrócili się mimowolnie do źródła dźwięku. Niriviel i Ail ujrzeli, jak ociekający czerwoną juchą demon, uwieszony na długich i grubych korzeniach u stropu, oderwał się odeń i runął na ziemię, roztrzaskując się i łamiąc jak sucha gałąź. Zapachniało spalenizną. Drewno u sklepienia żarzyło się, sączyło drobne strużki dymu, który zaczął wypełniać górną część jaskini.
Reneylan nakazał przyspieszyć kroku.
Maszerowali przez wąskie tunele, prowadzeni przez Tirela, prawą rękę wodza. Droga była kręta, wspinała się ku górze. Po dłuższym czasie wędrówki, ziemia pod nogami zamieniła się w śliskie błoto, a gdzieś nad głowami drużyny zaświtało światło dzienne. Idąc niemal na czworaka, ślizgając się i wywracając na grząskim podłożu, wydostali się w końcu na zewnątrz, wychodząc z podziemi przez szeroką norę pomiędzy dwoma rosłymi pniami dębów.
Było chłodne popołudnie. Padał obficie deszcz. Nie był to Gaj Ofiarny, a tak przynajmniej zdawało się na pierwszy rzut oka. Gdzie wzrok nie sięgnął, nie widać było spalonych drzew. Tylko gęsty, bujny las. Powietrze było rześkie i pachniało zielenią. Wśród renegatów słychać było westchnienia ulgi, pojawiły się też krótkie, nieznaczne uśmiechy. Marniały one jednak na myśl i na widok poległych w walce braci, niesionych przez czwórkę elfów.
Możliwe że wiem, gdzie jesteśmy — rzekł Tirel, zaczesując za uszy przemoknięte włosy. — Idziemy na południe. — Wskazał drogę i wyszedł na przód, torując drogę przez gęstwinę wysokich paproci.
Do obozu dotarli jeszcze przed zmierzchem. Z ulewy, którą zastali po wyjściu z podziemi, została tylko wieczorna mżawka.
Pod latarnią było spokojnie. Do czasu aż Zin'rel, przejęta wyglądem Ail i Niriviela, wybiegła ku powracającej drużynie.
Ail! Nic ci nie jest? — Chwyciła gwardzistkę za ramiona, przyjrzała się jej twarzy i włosom pokrytymi zaschniętą, cuchnącą krwią, której nie zdołał obmyć deszcz.
Z tyłu, za plecami druidki, stała Y'asmanaya. Ubrana była w proste szaty, typowe dla tutuejszych mieszkańców. Jej kasztanowe włosy, sięgające do kostek, były starannie umyte i uczesane. Spoglądała sponad ramienia Zin z troską. Wyglądała... na spokojną, w pewnym sensie zdrową i wypoczętą. Rzuciła do swojej protegowanej uśmiech, pełen ulgi i uznania.
Mamy rannych, potrzebują natychmiastowej opieki — rzucił Reneylan prowadzący poobijanego Niriviela.
Co ci się stało? — zapytała Zin, wyciągając dłoń, by dotknąć czarnego, na poły fizycznego ramienia uczonego, lecz w połowie ruchu zrezygnowała i cofnęła swoją rękę. — Spodziewaliśmy się rannych. Przygotowałam mprowizowany lazaret, zebrałam podstawowe zioła i nawarzyłam leków. Zaprowadźcie tam wszystkich. — Wskazała palcem na kilka posłań znajdujących się pod zadaszeniem z namiotowej płachty.
Jeńców zabierzcie do latarni. Mordy mają mieć zakneblowane, szczególnie czarownica — dorzucił Reneylan.

Wyspa Kryształowego Powiewu

79
Droga powrotna była dla Ail nie lada wyzwaniem. Cala ta walka, stres, zamartwianie się i odniesione rany, wyczerpały ją znacząco. Była co prawda zahartowana w walce i odporna na zmęczenie, ale po takich wydarzeniach, nie ma zapewne istoty, która nie odczuwałaby zmęczenie fizycznego, ale i tego psychicznego. Trzymała się z tyłu grupy, aby cały czas mieć na oku jeńców, nie chciała ryzykować bycia zaskoczoną od tyłu. I chociaż wyglądała jak siedem nieszczęść, to w tym momencie marzyła jedynie o dotarciu do obozu, upewnieniu się, że tam wszyscy mają się dobrze, że jej mentorka, którą poszukiwała od lat, wciąż ma się dobrze. Nie miała zupełnie siły na myślenie o tym, że wracając do obozu, zastanie tam masakrę.

Na oku cały czas miała także Niriviela, nie zapomniała o zajściu w podziemiu. Owszem, walczył razem z nimi wszystkimi, nie zdradził ich, ale jego kłamstwa...ciężko było jej ponownie mu zaufać...ale chciała dać mu szansę na naprostowanie spraw, właśnie ze względu na fakt, że stał z nimi w boju i walczył, nie stchórzył - dla Ail miało to tym większe znaczenie, że sama była wojowniczką. Przyśpieszyła kroku i podeszła do niego, kładąc dłoń na jego barku zatrzymała go, spojrzała mu w oczy i położyła stanowczo palec na jego piersi.

- Nie myśl, że zapomniałam o tym co zaszło tam na dole. Wtedy cię skreśliłam, ale...pomogłeś nam, nie uciekłeś. Dam ci szansę na powiedzenie nam wszystkim prawdy, zrób to, a może nie będę musiała wypędzać was. Nie chcę tego robić Vearii, o ile tak ma na imię. Spędziłeś z nami rok, wszyscy ci ufaliśmy...ja ci zaufałam, przykro mi, że uważasz nas za niegodnych zaufania.

Po tym strażniczka ruszyła dalej za grupą, zostawiając za sobą Niriviela. Na jej twarzy nie dostrzegł on już złości, jak miało to miejsce pod ziemią. Widoczne było jedynie zmęczenie i zawód, smutek spowodowany tym o czym mówiła.

***

Powrót do obozu dał jej duży zastrzyk ulgi. Widząc, że wszyscy mają się dobrze, uśmiechnęła się pomimo wszystkiego co przeszła, chociaż był on widocznie wymuszony, musiała włożyć w to wysiłek. Nie chciała przytulać Zin, nie w tym stanie, teraz marzyła tylko o kąpieli i kilku godzinach snu. Kiedy spojrzała na swoją mentorkę, miała wielką nadzieję, że wszystko będzie dobrze, ułoży się wszystko i wspólnie wymyślą sposób, na zapewnienie resztkom jej pobratymców własnego miejsca na świecie.

- Zin...Królowo. - wypowiedziała, wpierw spoglądając na druidkę, a następnie na władczynie. - Wybaczcie...to była wyczerpująca walka, jeśli mogę, chciałabym się oddalić i doprowadzić do porządku. - ostatnie słowa skierowała do królowej. Mimo wszystko, wciąż była królową i okazywała należny szacunek. Widocznym było jednak, że ciężko jej utrzymać się na nogach i trzyma szyk ostatkami sił, aby godnie reprezentować się przed władczynią...pomimo swojego wyglądu.

Wyspa Kryształowego Powiewu

80
POST POSTACI
Felivrin/Niriviel
Stan Niriviela był niekoniecznie godny pozazdroszczenia. Puszczając dwójkę łowców jął zbolałym krokiem iść w stronę obozu. Liczył, że lecznicze zioła, chwila wytchnienia i coś gorącego w ustach ulży mu dostatecznie by zapaść w sen. Przynajmniej do czasu aż rozwścieczony religijny motłoch przyjdzie po swoją kapłankę i cała ta farsa zacznie się na nowo. Doprawdy... nie był stworzony do walki. Przy pierwszej okazji myślał nad ponownym rozpoczęciem nauczania i zostawienie przelewania krwi tym, którzy robili to zawodowo. Ale jak to z planami... szybko uległy zmianie.

Na słowa Ail cień przeszedł po twarzy uczonego. Gwardzistka od tak rzuciła mu w twarz fakt, że... była gotowa zostawić go na śmierć w jaskini? Co w końcu mogło znaczyć "skreśliłam cię"? Było to idealne rozpoczęcie każdej rozmowy, które sprawiło że dalsza część wypowiedzi i jej kontekst umknął uczonemu. Tym samym budzące w nim więcej pytań niż odpowiedzi. W którym momencie postawiła na nim krzyżyk? Przed czy po spotkaniu cienia? A może w trakcie konfrontacji z demonem gdy sama poszła bo broń i kazała mu robić za dywersje? Nie miało to dla elfa w tej chwili większego znaczenia. Czarodziej jęknął i zastygł w bezruchu wodząc pustym wzrokiem za odchodzącą od niego elfką i resztą oczekujących na niego w obozie. Czuł się przed chwilą i tak dość żałośnie ze swoimi ranami i wisząc pół bezwładnie na innych. Teraz zaś... czuł się bezsilnie. Kobieta wytknęła mu jego własny brak zaufania, jego ukrywanie prawdy i sumienie jęło trawić go od środka. Lecz jednocześnie nie mógł wyrzucić z siebie tego jednego słowa. Został... skreślony. A więc... zbędny oraz nadający do poświęcenia lub straty? I poinformowano go o tym dopiero po tym gdy przeżył bitwę w której elfka nie miała zamiaru nigdy ruszyć mu z pomocą. Bitwę w której sam z własnej woli pierwszy zwrócił na siebie spojrzenie i gniew wroga. Bitwę z której ledwo uszedł z życiem. Ukrywał wiele rzeczy. Imię, profesje, pochodzenie... ale nigdy nie ukrywał przed nimi intencji. A już na pewno nie... planów zdrady i porzucenia na śmierć.

Zwieszając głowę zatopił się w myślach. Chciał powiedzieć o swojej przeszłości innym. Miał szczere ku temu zamiary. Zwłaszcza Ail. Ale skoro same podejrzenia i urywki pchnęły ją do używania go jak tarczy przeznaczonej na poświęcenie... co zrobi historia jego życia? Wyda go Zakonowi by bronić swojej królowej? Oskarży go o faktyczne spowodowanie katastrofy w Oros? Koniunkcje? Przyzwanie węża morskiego? Brzmiało to absurdalnie... ale mowa tu była o kobiecie która była gotowa zostawić go po roku znajomości na śmierć. I na podstawie czego? Jednego magicznego wydarzenia! Którego natury nie mogła zresztą pojąć... bo i on sam jej do końca nie rozumiał. Źle ją ocenił... a może źle do niej podszedł? Dlaczego zawsze miał cholernego pecha z kobietami niezależnie od rodzaju wiążących ich relacji? Jakkolwiek nie było jasnym stało się w jego głowie, że mu nie ufała, była gotowa patrzeć na jego śmierć... i nie wiadomo do czego byłaby skłonna znając prawdę. Ale co pozostawało? Czym było "wypędzenie"?

Mężczyzna zmarszczył brwi i potarł czoło. Gdzie niby miała go odesłać? Co przez to rozumiała? Wypędzenie na statek, który być może już odpłynął? Zostawienie go tutaj i odpłynięcie z królową? Czy chciała go odesłać na drugi koniec wyspy? Chyba... o to jej chodziło? A może była przemęczona? Może wszystko powiedziała w delirium. Elf poczynał żałować, że nie ma włosów. Miałby co drzeć z głowy próbując zrozumieć stawiane mu przez Ail warunki. Chcąc nie chcąc byli na siebie na razie skazani. Ona nie ufała mu... on zdecydowanie nie miał zamiaru powierzyć jej niczego. Na pewno nie życia swojego i małej. Pokazała co jest gotowa tym zrobić w obliczu zagrożenia. Pozostawało... czekać? I liczyć, że gdy przyjdzie czas aż elfka go "wygna" będzie mógł udać się gdzieś gdzie otoczenie nie postawiło na nim kreski. Pytanie... gdzie na Herbii było takie miejsce dla leśnego elfa? Dla... tego konkretnego elfa? Jasnym stało się, że nie tutaj. Wygnanie czy nie musiał opuścić to towarzystwo... a przynajmniej Ail. Tylko co dalej?

Zaciskając zęby ruszył lekko kulejącym chodem spocząć gdzieś na chwilę. Musiał zebrać siły. Miał jednak dziwne wrażenie, że wbrew jego pierwotnym planom... nie będzie w stanie zmrużyć oka. Choćby na chwilę. Na słowa Zin odpowiedział jeno głuchym i pozbawionym jakiejkolwiek radości z ich niedawnego triumfu głosem:

- Nie wiem... liczyłem, że może ty mi powiesz.

Po czym odszedł w stronę obozu licząc, że znajdzie dla siebie jakiś cichy zakątek. Czuł się słaby, obolały a jego umysł trawiła nawałnica emocji i myśli. Potrzebował być sam.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

81
POST BARDA
Poniżej latarni, gdzie krętą, zarośniętą ścieżką schodziło się ku wodzie, znajdowała się zatoczka. Woda była cieplejsza niż morze. Zarośla i wielkie głazy narzutowe tworzyły odosobnione i spokojne miejsce, gdzie Ail mogła zażyć kąpieli. Zanurzając się, poczuła ulgę jaką woda daje jej obitym, zbolałym mięśniom. Ścierając ze skóry zaschnięte płaty obcej juchy, barwiła wodę czerwienią. Gwardzistka na powrót przypominała sobie o paskudnym zapachu demonicznej posoki.
Widziała stamtąd ledwo widoczny ponad horyzontem ląd kontynentu. Skierowawszy wzrok nieco bardziej w lewo, za rosłymi wierzbami płaczącymi, ujrzała znajomy maszt statku kapitana Kristo, kawałek rufy i kilka sylwetek leniwie chodzących po pokładzie, malutkich jak mrówki. Nie minęły jeszcze trzy doby, tego mogła być pewna.

Kto cię tak załatwił? — zapytała Zin, przerywając samotną kontemplację Niriviela. — Rany zaczynają się jątrzyć, są poważnie zabrudzone. Trzeba się tym zająć.
Kobieta przysiadła obok, uczony widział że miała już pod ręką swoje medykamenty. Zamoczyła w wodzie szmatkę i zaczeła swoją pracę. Od głosu druidki, jego uwagę, od czasu do czasu, odwracał przemożny ból, potęgowany kontaktem z lodowatą wodą.
Ci szaroskórzy to tutejsi? — dopytała. — Bardzo dziwny fenotyp, nigdy z podobnym się nie spotkałam.
Skończywszy obmywać rany, sięgnęła po swój moździerz z tłuczkiem i rozgniotła w nim kilka wyciągniętych z sakwy zielonych ziółek. Do przygotowanego proszku dodała czegoś tłustego, wlała po kilka kropel dwóch nieznanych eliksirów i wymieszała. Przygotowaną maść zaczęła nakładać na plecy uczonego. Ulga jaką odczuł była natychmiastowa. Ból złagodniał, ograniczywszy się jedynie do delikatnego szczypania i mrowienia. Poczuł ciepło, penetrujące jego skórę i mięśnie. Było tak przyjemne i tak odmienne od tego, czego doświadczał do tej pory, że nie mógł w tamtej chwili wyobrazić sobie bardziej błogiego stanu.
Powinnam się martwić o twoją rękę? Nieudana przemiana protezy? Nie... to coś innego. W każdym razie nic, na co znałabym remedium, o ile w ogóle byś chciał się jej pozbyć.

***
Minęła godzina. Słońce się miało ku zachodowi, toteż rozpalono w obozie ognisko, wokół którego zebrało się wieczorne zgromadzenie.
To chyba pora, by zadecydować co robimy dalej — podjął Yannear. — Statek odpływa jutro przed zachodem.
Ja i moi bracia zostajemy tutaj — rzekł wódz plemienia Szarego Wichru. — Ktoś musi zająć się elfami omotanymi przez Felise... i odzyskać utracone zaufanie córki. Co do tej wiedźmy... Nie wiem czy uda się ją przywrócić do społecznego współżycia. Tutaj jest zbyt niebezpieczna. Wygnanie to odpowiednia kara.

Wyspa Kryształowego Powiewu

82
Elfka zrzuciła z siebie całe oporządzenie tuż nad brzegiem wody. Wpierw ona sama wzięła kąpiel, chłodną, ale przynoszącą ulgę. Fakt, było tu cieplej niż na otwartym morzu, ale to wciąż morze. Nie przeszkadzało jej to jednak, w terenie nie mogła zwykle liczyć na ciepłą kąpiel. Chwila samotności pomagała jej się wyciszyć, uspokoić myśli. Sama nie była pewna czy to wszystko mogła zaliczyć do pozytywnego zakończenia dnia, czy jednak miała sobie wytykać błędy i zawahania. Wcześniej zwykle jej błędy odbijały się jedynie na niej i jej misji, teraz doszło do tego odpowiedzialność za innych i ich wymagania względem niej samej. Obmywając swoje ciało z krwi, zauważyła nad drzewami maszt i rufę statku. Przez myśl przemknęło jej wiele myśli, ale najważniejsze to pytanie, czy powinna wracać? Może jednak powinna zostać tutaj, z klanem, dla którego jej czyny nie są niczym niezwykłym, cenili siłę i odwagę, waleczność i niezachwianie. Tutaj bardziej by pasowała, aniżeli wśród elfów, które nie miały takich wartości. Tam na kontynencie, liczyło się po prostu życie, przetrwanie, znalezienie pracy i egzystencja - ona nie była do tego stworzona...chyba.

Na szczęście, królowa i jej mentorka żyje, dlatego urwała te przemyślenia, nie musiała martwić się podejmowaniem decyzji, zrobi to za nią Y'asmanaya, wciąż miała komu służyć i czyje rozkazy wykonywać.

Ail wymyła także swoje oporządzenie, które dzięki elfiej sztuce wywarzania ekwipunku, było odporne na korozje. Po niemal pół godziny nieobecności elfka wróciła na górę, wyglądając zupełnie inaczej niż jeszcze kilkadziesiąt minut temu. Nie wyglądała już jak siedem nieszczęść, jej oporządzenie było czyste, tak samo jak ona sama. Na jej twarzy zagościł też neutralny wyraz twarzy, tak jak to zwykle było. Włosy miała jeszcze mokre, chociaż nie skapywała z nich woda.

Stanęła na skraju obozowiska, obserwując świeżym umysłem jego stan. Byli ranni, to wiedziała, ale jak na wyzwanie, wszystko skończyło się zaskakująco dobrze. Dopełniła swojego zadania. Nagle uśmiechnęła się, a jej oczy zeszkliły się.

Czy to koniec? Czy po tylu latach, nareszcie doprowadziła to wszystko do końca? Odzyskała królową, która da im nadzieję na zjednoczenie elfów i zbudowanie wszystkiego od nowa?

Te pytania chociaż bez odpowiedzi, dawały jej poczucie szczęścia. Wszystko skończyło się w sposób, dzięki któremu nie będzie musiała myśleć, czym zająć się po śmierci swojej mentorki. Była wychowana w jednym celu, nie wiedziałaby co ze sobą zrobić po jej stracie. Nawet kłamstwa Niriviela w tej sytuacji wydawały się być jedynie niekomfortowym przeżyciem. Wtedy kierowały nią emocje, chyba zrozumiałe po takich przejściach. Nie mogłaby jednak wygnać jego i jego córki, szczególnie ze względu na dziewczynę. Ciężko jednak będzie mu zaufać, jeśli nie zechce się otworzyć, nie musiała w końcu utrzymywać z nim bliższego kontaktu, ale nie musiała posuwać się do drastycznych kroków.

Póki miała to w głowie na świeżo, podeszła do niego i Zin. Spojrzała na nią i uśmiechnęła się.

- Zabiorę go na moment. - po czym zrobiła to, nie oczekując na pozwolenie. Odeszła z nim na kilkanaście kroków.

- To co mówiłam wcześniej...nie mówiłam na serio. Chyba na każdym odbiło się, lub dopiero odbije, to z czym mieliśmy tam do czynienia. Masz swoje sekrety, każdy jakieś ma, szanuję to. Jednak to co widziałam...ciężko będzie mi tobie zaufać, jeśli nie powiesz prawdy na temat tego. - strażniczka westchnęła, jakby to co teraz powie, ciężko przechodziło jej przez gardło - Zostać z nami jeśli chcesz, ale nie wiedząc z czym...z kim mam do czynienia, nie będę mogła dopuścić cię do królowej. Dla mnie jesteś niewiadomą, nieznanym zagrożeniem. Muszę ją chronić, a jako jej gwardzistka, muszę uważać na każde niebezpieczeństwo, szczególnie te nieznane. Pamiętaj, prawda zawsze jest lepsza, aniżeli najlepsze kłamstwo. - uśmiechnęła się, pomimo tego co powiedziała. Chciała dodać mu otuchy i przeświadczenia, że cokolwiek ukrywa, postara się to zrozumieć.

Po tym odeszła do swojej mentorki, oczekując na jej rozkazy. Teraz na nowo stała się jej przyboczną, musiała więc odsunąć na bok wszystko to, co mogłoby ją rozpraszać...nawet...Zin. Czy będzie to łatwe? W żadnym wypadku. W sercu wciąż jednak pamiętała dawne czasy, swoje poświęcenie służbie i królowej. Problemem był jedynie fakt, że nie było innych gwardzistów, nie miała więc pojęcia, jak zdoła utrzymać 24 godzinną wartę. Była jednak przekonana, że królowa coś wymyśli. Bo nawet mimo najszczerszych chęci, Ail nie mogłaby wytrzymać całodobowych zmian zbyt długo.

Wyspa Kryształowego Powiewu

83
POST POSTACI
Felivrin/Niriviel
Chwila ciszy nie trwała długo. Umysł maga miast odpocząć nabrał jeno rozpędu. Wątpliwości, plany i wizje przebiegały przez niego tak szybko, że w odurzonym bólem i resztką adrenaliny stanie poczynał zastanawiać się czy nie ma proroczych wizji. Słowa Zin zakotwiczyły go jednak w miejscu i czasie. Pomogły na choć na chwilę zapomnieć o przyszłości... i skupić się na teraźniejszości. A więc na bólu. Elf próbował nie syczeć, jęczeć i przeklinać za mocno... ale było to cholernie trudne przy stanie w jakim były jego plecy. Każdy dotyk, muśnięcie i zerwany płat piekł go niemiłosiernie. Miał przeczucie, że przez najbliższy tydzień pożegnać się będzie musiał z noszeniem czegokolwiek n plecach poza bandażami. Chyba, że naprawdę chciał ubabrać resztki swojego przyodziewku krwią.

— Kto? Demon, mroczne elfy... i ja. Co do "Szarych"... urgh... mrocznych. Widziałem kiedyś jednego. Daleko stąd. Naprawdę.... tsss... daleko. Południowa Prowincja. A raczej jego hmmm... zwłoki? Tak... to były bardziej zwłoki niż osoba. Czy stamtąd pochodzą czy stąd? Nie wiem. Może gdzieś pomiędzy tymi oboma miejscami? Ah... i czy mogłabyś nie przykładać się nadto do ratowania kończyn tej kobiety? To Czarodziejka. Cholernie groźna. Potrzebujemy jej języka... nie dłoni którymi rozsmaruje kolejnego z naszych na najbliższym drzewie. Dwóch już tak urządziła.

Ulga płynąca z eliksirów rozpłynęła się po ciele uczonego. Było to uczucie tak nagłe i silne, że ulżyło nawet jego gorejącym myślom. Trudno było nazwać samopoczucie Nirviela dobrym... ale przynajmniej nie był już krok od rozważania naprawdę drastycznych rozwiązań.

— Hmmm... ręka? Dobre pytanie. Porteza się rozpadła. Przy najbliższej okazji spróbuje odzyskać jej części. Mogą się do czegoś przydać... może. A co do leczenia... — Uczony zamilkł na chwilę patrząc jak niby trwałą forma dłoni drga i rozmywa się na krawędziach — Niepotrzebne. Na razie sprawuje się to lepiej niż proteza... czymkolwiek jest. Ale jeśli pojawią się komplikacje to być może poszukam lekarstwa na... własną rękę.

Tu uczony może odurzony lekami a może mając naprawdę zszargane po zajściach w jaskini nerwy parsknął niekontrolowanym śmiechem na własny tandetny żart. Ale spędził przynajmniej następną godzinę w lepszym humorze. Mimo, że wyglądał i pachniał jak przynęta na wilki. Chodząca mieszanka krwi i ziół. Rozmowa z Ail niekoniecznie podtrzymała jego dobre samopoczucie. Miło było słyszeć, że nie będzie musiał najpewniej zabierać się z wyspy w trybie natychmiastowym. Ale było to to. Cóż... przynajmniej jak długo będzie unikał obecności królowej gwardzistka nie powinna robić mu wielkich kłopotów. Chyba. Pozostawało mieć nadzieje, że Zin nie zacznie go prosić o pomoc w leczeniu jej nałogu. Po namyśle... trzymanie pewnego dystansu między nimi mogło nie być takie złe. Dla niego... i dla nich. Oni będący "królewskim dworem" który gwardzistka dość mało subtelnie próbowała odbudować. Pytanie brzmiało... czy ktokolwiek podąży za władczynią, która jeszcze wczoraj chciała popełnić samobójstwo? Pozostawało mieć nadzieje, że tak. Alternatywą była masa kultystów.

— Chyba przełożę jednak czyny nad słowa.... Pani Lúinwë.

Rzucił tonem nie niosącym żadnych głębszych emocji po czym skinął głową i odszedł. Bo po prawdzie nie mówił nawet do elfki. Bardziej deklarował coś sam sobie. Felivrin musiał umrzeć. Tak po prostu było lepiej. Jeśli niewyjaśniona anomalia z jego dłonią wzbudziła nieufność gwardzistki... to co ta powie na niewyjaśnioną anomalie w Oros? Nie dostanie prawdy. Tylko kolejne wątpliwości. A przed tym jednym wydarzeniem nie mógł uciec przyznając się do swego prawdziwego miana. Jeśli ktokolwiek z obecnych na wyspie znał jego imię... to właśnie przez katastrofę w Oros. Uniósł przed siebie dłoń w zamyśleniu. Całe zaufanie zbudowane przez rok wspólnych wędrówek, życia w Lucio i wyprawy w środku magicznego zaćmienia został skreślony czymś takim. Co będzie musiał zrobić by móc bez obaw przyznać się do zajścia w Oros? Zwłaszcza, że jego obecny brak pojęcia na temat dłoni malował go w tym kontekście jako faktycznie odpowiedzialnego za zajście. Mógł też oczywiście skłamać... ale nie tego chciała gwardzistka. Zresztą... on też nie.

***
— Co dalej? Tak jak wódz powiedział. Należy zająć się kultystami nim oni zajmą się nami. Przemówić im do rozsądku. Pokazać dowody. Zmusić Felis do zeznawania. Odłożyłbym kwestie jej kary aż pozbędziemy się kultu. Łeb demona byłby idealny dowodem otwierającym. Albo coś na piśmie. Co mi przypomina... kto ma księgę magini?

Miał zamiar przekartkować ją naprędce by ewentualnie móc użyć zawartej w niej wiedzy gdy trzeba będzie wyperswadować motłochowi co naprawdę miało tu miejsce. W międzyczasie zerknął po zebranych. Byli... ciekawym zbiorowiskiem ścieżek życia i opinii. To było pewne. Zdziwiło go jednak, że gwardzistka nie zabrała głosu. Stała tylko jak... strażnik. Ah tak. Oczywiście... królowa. Uczony powoli sam zaczynał oczekiwać, aż zajmie głos. Czy raczej... musiał go usłyszeć. Cała misja, nastawianie karku i rany były zapoczątkowane próbą jej ratunku. Oby była warta zachodu. Bo jak na razie Czarodziej zdecydowanie bardziej wolał współpracować z wodzem plemienia, który gotów był wymierzyć sprawiedliwość na własnej żonie... niż elfki, która płakała i gotowa byłą zamienić się w drzewo. Nie był też w pozycji na czekanie aż cokolwiek w niej Ail widziała wyjdzie na powierzchnie... o ile wyjdzie. Podjął więc myśl zwracając się głównie do wodza.

— Czy Felise miała jakiś kolaborantów? Osoby które wierzyły w nią ślepo jeszcze przed narkotykami? Kogoś kto wie co robiła... a był i tak po jej stronie? Jeśli mamy mieć jakiekolwiek szanse rozwikłać to pokojowo musimy pozbyć się wszystkich takich osób przed próbą ratowania reszty. Obrócą nasze argumenty i słowa przeciw nam bez większego wysiłku malując się po prostu jako jej następcy. Jak też mówiłem musimy zebrać dowody. Namacalne dowody, które przebiją się przez odurzenie i ślepą wiarę... ale też argumenty, którym nie będą mogli zanegować.

Tu zamilkł na chwilę. Demon był martwy. Felise mogła być trzymana w wieży... le pozostawało trzecie zagrożenie.

— Trzeba też gdzieś zamknąć mroczne. Mroczne elfy bo jak mniemam z tym mamy tu do czynienia.

Tu zamilkł i zerknął w stronę wodza. Bądź co bądź w obecnej sytuacji on miał najwięcej siły sprawczej. No i był niezbędny do przekonania reszty elfów by ich nie powiesili. Uwięzić Mroczne, zebrać dowody i przekabacić kultystów na stronę wodza... i może królowej. Oby królowej bo jeśli wódz okaże się niedostatecznym symbolem to chyba tylko jej istnie legendarna charyzma z opowiadań gwardzistki mogła ich ocalić. Oby nie koloryzowała.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

84
POST BARDA
Kolaborantów to za dużo powiedziane — podjęła temat Y'asmanaya. Zrobiła krok bliżej ogniska, by była lepiej słyszana. Złożyła ręce na podołku. — Felise miała swoich pupilków, a w zasadzie służbę. Zajmowali się pilnowaniem spichlerza i inwentarza w zamian za większe przydziały żywności... i narkotyku.
Z próbki, którą miała przy sobie sporządziłam mocno rozcieńczony zamiennik — wtrąciła się Zin'rel. — Podałam go Królowej i działa, przynajmniej na najgorsze objawy głodu narkotykowego. Możemy go podać mieszkańcom osady, ale potrzebuję co najmniej dnia żeby nawarzyć wystarczającą ilość.
Oddeleguję mojego towarzysza zielarza do pomocy. We dwójkę pójdzie wam szybciej — zaproponował Reneylan.
Zin kiwnęła głową z aprobatą.
A jeżeli chodzi o notatki Felise. Niriviel, musisz to zobaczyć. — Druidka podeszła do elfa z dwoma tomiszczami. Jednym z nich był dziennik rytualny czarownicy. Drugi należał do nieprzytomnej teraz mrocznej elfki. — Księga Felise zapisana jest w większości w języku współczesnym. Ta druga natomiast to jakiś dziwny dialekt z naleciałościami ze staroelfickiego. W wielu miejscach występuje identyczna kaligrafia, pomimo różnic w zapisie słów czy szyku zdań. Oba rękopisy łączy jeden współautor, jestem tego pewna. Felise albo wie coś więcej, albo była tylko nieświadomą marionetką w rękach naszych jeńców.
Jeńców możemy trzymać w latarni. Straż będzie ich pilnować przez całą dobę — zasugerował wódz. — Ich ostateczny los pozostawię natomiast w rękach Y'asmanai. Jakkolwiek Wyspa Kryształowego Powiewu od dawna leżała poza niewyraźną granicą wpływów Lea'Fenistea, jako wódz plemienia Szarego Wichru i elf honoru, jestem gotowy uznać Królową elfiego narodu. Potrzeba nam przywódcy, teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. — Ukłonił się do pasa.
Dziękuję, to wielce szlachetne z twojej strony, Reneylanie — długowłosa elfka uśmiechnęła się mrużąc oczy. — Jednak tytuł mój nie ma już od dawna żadnego znaczenia. — Spojrzała z nostalgią na gwardzistkę, która stała u jej boku. — Doceniam jednak oddanie i obiecuję się odwdzięczyć za ofiarowaną posługę. Doceniam również twoją wierną służbę, Ail'ei. Jesteś jednak wolną elfką. Nie oczekuję od ciebie nic, poza to, co wypłynie z twojej wolnej woli. Miło mi za to będzie jeżeli pozostaniesz w pobliżu. Brakowało mi przyjaciółki. — Uśmiechnęła się pocieszająco i ujęła dłoń gwardzistki w swoją.

Wyspa Kryształowego Powiewu

85
POST POSTACI
Felivrin/Niriviel
Powiedzenie, że uczony był zaskoczony nagłym wystąpieniem królowej zdecydowanie nie oddałoby sprawiedliwości temu co czuł. Spodziewał się ... płaczu? Bełkotu? Nieśmiałej propozycji? Ewentualnie monarchini będącej w stanie skrajnej depresji. Na pewno nie twardego i trzeźwego wystąpienia kobiety, która jakąś dobę temu radośnie rozbierała się w środku gaju by zostać drzewem. Był niemal pewien, że będąc na jej miejscu zrobiłby coś naprawdę durnego. Na przykład... próbować kogoś porwać albo paktować z czarnoksiężnikiem. Można to było nazwać... dziwnym przeczuciem. Tymczasem sytuacja malowała się tu zgoła inaczej. Czy wynikało to z faktycznie żelaznej siły woli elfki, która zachwalała gwardzistka... czy też Zin zaaplikowała królowej coś co pchnęło ją ze stanu samobójczego do przesadnej pewności siebie? W końcu... czy było to naturalne? Gadanie od tak jakby wszystko było pod kontrolą chwilę po wybudzeniu się z delirium? A może było to normą dla monarchów? Mieszane uczucia przebiegały przez umysł maga. Nie wiedział czy powinien odczuwać podziw... czy lęk. Czas najpewniej pokaże.

Na szczęście od owych czarnych myśli oderwał elfa jego stara sojusznika. Literatura. Słuchając wywodu Zin jednym uchem pochwycił księgi i jął je wertować. Czego szukał? Sam nie był pewien. Spisana dziwnym dialektem księga przykuwała jego uwagę tym bardziej im więcej niezrozumiałych sformułowań w niej odkrywał. Szukał schematów, obrazów, wzorów magicznych kręgów czy nawet znajomej formy rozłożenia tekstu. Słowem - próbował ocenić o czym księga była nawet jeśli nie mógł jej odkodować. Czy był to alamachu zaklęć? Notes? Opis rytuału? Bramy?

W zapale lektury prawie umknęła mu deklaracja wodza. Prawie. Było to... niespodziewane... ale i całkowicie zrozumiałe zagranie z jego strony. Jeśli to co sam mówił było prawdą na wyspie dalej musiało być wielu uchodźców, którzy niekoniecznie mu zaufają. Nie było nawet wiadomo czy reszta jego własnych ludzi zaufam mu zważywszy na to co łączyło go z Felise. Oczywiście pozostawało pytanie czy pójdą za królową... ale coś mówiło uczonemu, że o to akurat powinien przestać się martwić. Przestawał mieć wątpliwości co do tego czy Y'asmanai zdoła poprowadzić elfy. Zaczynał mieć raczej obawy względem tego do czego je poprowadzi. Mimowolnie odchrząknął próbując przegnać ponure myśli jak również czyszcząc gardło na potrzeby wyrzucenia z siebie kolejnych słów.

- Więc mamy odtrutkę... ale aby zaaplikować ją bezkonfliktowo musielibyśmy... przyprawić nią wszystkie zasoby wody wioski? Czy to jest wykonalne? Macie jakąś studnie? Czy bierzecie wodę z rzeki? A może kilku? Bo w tym wypadku więcej już sensu miałoby zniszczenie zapasów narkotyku niż sypanie odtrutki do każdej rzek i rzeczki na wyspie. No i pozostaje likwidacja źródła problemu. Zasadniczo... z czego jest ten narkotyk wykonywany? Da się jakoś zapobiec jego... przyszłym reinkarnacją?

Było to na jego głowie od dłuższego czasu. Jak niby to ciche, wyizolowane i zdrowe plemię zdołało w przeciągu roku rozkręcić produkcje środku odurzającego w ilościach zaspokajających całą populacje? Skąd brali składniki? Aparaturę? Czy po prostu na wyspie rosło mnóstwo jakiegoś odurzającego zielska? Ale czy wtedy dosłownie każdy nie powinien zauważyć znajomych efektów? Substancja musiała być do pewnego stopnia obca... ale skąd taka jej ilość na wyspie odciętej od świata?
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

86
Strażniczka spojrzała w oczy królowej kiedy ta chwyciła ją za rękę. Jej słowa zaskoczyły tę, która poświęciła ostatnie osiem lat na poszukiwanie królowej, mentorki i osoby, która jako jedyna mogła sprawić, aby elfy podążyły w jednym, wyznaczonym kierunku. Rozpierzchnięte po świecie, nie miały szans na przetrwanie. Owszem, indywidualnie mogło im się nawet dobrze powodzić, ale jako rasa, za kilkadziesiąt lat będą jedynie wspomnieniem, albo rzadkim "przedmiotem" kolekcjonerskim. Nie miała problemu z tym, że elfy mieszają się z innymi, ale jednak przetrwanie czystej linii elfów leśnych było dla niej ważne...bardzo. A teraz, po tym wszystkim, ona odrzuca tę możliwość? Prawdę mówiąc Ail spodziewała się więcej, nie oczekiwała cudów, ale oczekiwała, że chociaż z powagą podejdzie do tematu i wykorzysta symbol jakim była.

Gwardzistka, pomimo tego jak bardzo chciała dotrzymać swoich ślubów, a także odpowiednio się zachowywać w obecności królowej...nie, już nie królowej. Gwałtownie zabrała swoją dłoń, którą jeszcze moment temu trzymała Y'asmanaya. Jej twarz spochmurniała, a w oczach zauważyć szło żal i smutek. Zwykle niewiele rzeczy doprowadzało ją do stanu nieodpowiedniego jej pozycji, ale jeszcze kilka godzin temu przeżyła jedno rozczarowanie, teraz spada na nią kolejne.

- Tak po prostu? Odpuszczasz? Szukałam cię przez osiem lat, poświęciłam praktycznie wszystko. Rozpalałam we wszystkich nadzieję, że gdzieś tam wciąż żyjesz i czekasz na mnie, aby powrócić i zjednoczyć nas, odbudować to co straciliśmy, pod twoim przywództwem. Żyliśmy tą nadzieją, trzymaliśmy się dzięki temu, ja się trzymałam. Na kontynencie czekają na ciebie twoi poddani, a ty skazujesz nas na ponowną utratę nadziei?! - wyrażała się coraz bardziej podniesionym głosem. Chyba nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw, przybocznej królowej, która poświęciłaby wszystko w jej obronie, a tymczasem zaczyna wytykać jej prosto w twarz winy.

W jej oczach zebrały się łzy. Zrobiła kilka kroków w tył i wskazała palcem na królową. Pociągnęła krótko nosem.

- Skoro tak zdecydowałaś... - przerwała na sekundę, może dwie - ...to moja służba dobiegła końca. Brak rodziny królewskiej to również koniec gwardii. - to co zrobiła następnie było chyba najgorszą dla niej rzeczą, ale skoro jej sens istnienia dobiegł końca, nie potrzebowała już tego. Nie należało to nawet do niej. Lúinwë wyciągnęła spod zbroi naszyjnik rodu królewskiego, który od zawsze nosiła na szyi, zerwała go i przez chwilę spojrzała na niego. Była to chwila zawahania, ale ostatecznie odrzuciła go na ziemię, tuż pod nogi dawnej królowej. Odebrała go od Niriviela po wydarzeniu pod ziemią, nie zginęła, więc jej prośba przestała obowiązywać. A po za tym nie był już godny w jej oczach takiej prośby.

Cokolwiek i ktokolwiek by teraz nie zabrał głosu, gwardzistka odwróciła się plecami i odeszła w las, w stronę północnego-wschodu.

***

Kilkanaście minut drogi przez las, wywołało u niej szalenie skrajne emocje. Wszystko co przeżyła, wszystko co poświęciła, wszystkie emocje i przekonania jakie wzbudziła w innych, wszystko na nic. Miała teraz tak po prostu wrócić na kontynent? Powiedzieć wszystkim, że muszą radzić sobie sami? Królowa zrezygnowała, Niriviel nie był szczery, Zin była dobra, ale nie była typem przywódcy, natomiast gwardzistka, ona sama, nie chciała tego. Kiedyś niejednokrotnie proponowano jej zasiadanie w radzie obozowej, podejmowanie decyzji mających wpływ na resztki jej rodaków. Chociaż to rozważała, to miała misję, chciała odzyskać królową i oddać władzę jej. Teraz wszystko się zmieniło. Pałała jednak gniewem i żalem, rozczarowaniem. Chyba nikt nie mógł jej zrozumieć w tej sytuacji.

To wszystko wina tych opętanych elfów! - krzyczała w głowie.

Chociaż nieświadomie, kierowała się w stronę wioski z której pochodziła kapłanka. Chciała się zemścić, wyładować gniew i zawód. Nie myślała trzeźwo. Chociaż od wioski dzieliło ją jeszcze trochę, wyciągnęła miecz, zacisnęła mocniej dłoń na rękojeści. Magia, pobudzona takimi emocjami, nigdy nie była bezpieczna w użytkowaniu, nie zatrzymało jej to jednak przed próbą przywołania magicznej tarczy.

Zapłacą za to...oni wszyscy!

Gniew był w niej tak silny, że niekontrolowana magia zabłysnęła nawet w jej oczach.

Wyspa Kryształowego Powiewu

87
WŚRUT NOCNEJ CISZY I SZÓMU DSZEW ZNIKOND DOTARŁO DO WSZYSTKIH DZIKIE RRZENIE I OKSZYKI GODOWE DOHODZOMCE Z GURY LATARNII. WKRUTCE GOROMCY KONAR ZAPŁONOŁ, OŹWIETLAJĄC CAŁOM OKOLICĘ. WOKUŁ KOLOROWYH PŁOMIENI TAŃCZYŁY NAGIE GOBLINY, WYGINAJONC SWOJE ZEGZOWNE, HUDERLAWE CIAŁA W SPOSUP, O JAKI SIĘ FISJOLOGĄ NIE ŚNIŁO. ŚPIEWAJONC PIEŚNI GODOWE, PSZYWOŁAŁY LATAJOMCE DELFINY I UJESZDRZAJĄC JE, ÓLECIAŁY W SINOM DAL, TRZEPIOMC GŁOWAMI JAK PODCZAS INTENSYWNEGO KONCERTÓ BARDOWSKJEGO.

Wyspa Kryształowego Powiewu

88
POST BARDA
Długowłosa elfka o szlachetnej twarzy zamarła, w szoku i niedowierzaniu, jakiego doświadczyła słysząc słowa Ail'ei. Kiedy uchyliła usta by coś powiedzieć, wyjaśnić, Luinwe odwróciła się i odeszła.
Ail! Zaczekaj! — krzyknęła poruszona zdarzeniem Zin'rel, przepychając się przez tłum, by za nią podążyć.
Yannear zatrzymał ją chwytem silnej dłoni. Pokiwał głową.
Zostaw ją. To nie jest dobry pomysł.
Y'asmanaya spochmurniała. W jej błękitnych oczach mieniły się łzy.
Chodziło mi o tradycję, o ciągłość monarchii jedynie gdy rządzi para małżonków pod sulonowym patronatem. Tytuł to jedno. Powołanie, godność i lojalność wobec narodu to drugie. Choć pierwsze utraciłam w oczach Ojca i naszych przodków, drugiego nigdy się nie wyrzekłam. Jak mogła mnie tak źle zrozumieć... — wyjąkała przez nasilającą się rozpacz.
Trzeba to sprostować. To nie czas na podziały i waśnie. Musimy być silni i zjednoczeni, jeśli mamy przywrócić dawne życie tej wyspie. — podjął Wódz Szarego Wichru. — Tylko... gdzie ona poszła?
Linia lasu była ciemna. Na granatowym nieboskłonie zaczęły zapalać się pierwsze gwiazdy.
Zin'rel wyszarpała się z uścisku weterana. Siłą przepchnęła się przez resztę zebranych. Nikt jej nie przeszkodził. Nikt się nie odważył. Pobiegła w stronę, w którą odeszła jej przyjaciółka.
Kurwa! — przeklął elf, złapał pochodnię i podążył za druidką. — Niriviel, chodź i pomóż mi z nimi, do cholery.

***

Przedzierając się przez gęstwinę lasu i moczary, dotarła do brzegu wioski. Chór świerszczy, nocnego ptactwa i innej, odległej leśnej zwierzyny otaczał elfkę zewsząd. Osada wyglądała na pustą, jak gdyby niezamieszkaną i martwą. Drewniana kaplica, która stała w samym centrum, była spalona doszczętnie. Pozostał jedynie mokry od deszczu popiół.
Wtem usłyszała szmer i jęk, gdzieś spod jednego z glinianych domów. Przyglądając się uważniej zobaczyła elfa. Mężczyzna, całkiem młody jak na elfie lata, siedział oparty o ścianę. Głowę miał opadniętą, ręce bezwładnie leżące na ziemie. Biała koszula brudna była od wymiotów. Mówił coś do siebie cicho i dyszał. I nie tylko on, bowiem chwilowe wytężenie uwagi wystarczyło, by ujrzeć kilka innych, podobnych scen. Jedni siedzieli na ziemi, inni na przydomowych ławkach, kiwając się na boki i pojękujac, jeszcze inni leżeli jak martwi i tylko unoszące się klatki piersiowe świadczyły o ich stanie. Było też jedno dziecko, skulone, z głową schowaną między kolanami. Cała reszta wioski musiała siedzieć w domach i sądząc po ciszy oraz braku zainteresowania zmarniałymi mieszkańcami, musieli być w podobnym stanie.
Nagły trzask drzwi zwrócił uwagę gwardzistki. U progu jednej z chat zapłonęło światło pochodni, a dzierżący ją elf posuwistym krokiem wyszedł na zewnątrz. Jego twarz była blada jak ściana, nawet w ciepłym świetle pochodni. Twarz i ubranie miał brudne. Poruszał się niepewnie, acz na swój sposób agresywnie, jak gdyby chciał za wszelką cenę dostać się do obcej.
Ty... Gdzie... jest... nasza świętobliwa — wycedził ledwo zrozumiale i przyspieszył kroku. — Bluźniercy... obcy... przeklinam was... czarcie nasienie!
Nagłe poruszenie w wiosce obudziło uśpionych i podobnie niezadowolonych mieszkańców. Z kilku innych chat wyłoniły się sylwetki elfów o równie agresywnych postawach.

Wyspa Kryształowego Powiewu

89
POST POSTACI
Felivrin/Niriviel
Uczony zamrugał tylko oczyma na widok sytuacji, która właśnie się przed nim rozegrała. Reakcja gwardzistki, jej odbiegnięcie, wywód królowej o władzy i wybuch Zin. Wszystko tak szybko, nagle i... absurdalnie intensywne, że Niriviel poczynał czuć się jakby demona pokonali miesiące temu. A nie dosłownie tego samego dnia. Do tego Yannear z jakiegoś powodu chciał by biegał za dwójką rozemocjonowanych elfek po lesie. Oczywiście był do pewnego stopnia z tego zadowolony. Przynajmniej weteran mu jeszcze ufał. Z drugiej strony... czy to naprawdę musiał być on? Dzisiaj? Po tym wszystkim? Nie może dostać jednego dnia odpoczynku? Albo chociaż czas na drzemkę. Jąknąwszy ruszył jednak za wojownikiem. Błagając po cichu by rany nie otworzyły mu się na nowo i pomrukując przy tym:

— Nie wiem kto mi za to zapłaci... ale ktoś zapłaci. Chce podwójną stawkę... albo drzemkę. I butelkę wina. Gorącą kąpiel albo kurde po prostu chwila spokoju... aaargh.

Jęknął głośniej próbując dotrzymać tempa bądź co bądź dalece bardziej atletycznemu mężczyźnie. Nie był co prawda aż tak zapuszczony... ale rany na plecach zdecydowanie nie pomagały w zrównaniu jego sprawności z wojskowym. Niemniej próbował. Ostatnie czego mu było potrzeba to eskalacji tego... czymkolwiek było całe to zajście. Utracona mentorka, nieporozumienie, rozłam... miał wrażenie jakby utknął w jakiejś sztuce teatralnej i zdecydowanie nie uśmiechała mu się rola drugorzędnej postaci-przyjaciela, który ryczy nad zwłokami tragicznej bohaterki. Chwilę po tym jak ta bez absolutnie żadnego powodu straciła wolę do życia i rzuciła się z klifu bo nie dosłyszała że po "nie kocham cię" było "wielbię ciebie". Uczony skrzywił się. Już nie tyle na samą perspektywę strzaskanych zwłok gwardzistki co także na wspomnienia starych dobrych czasów. Gdy nie był bezdomnym, obitym żulem biegnącym przez las i stać go było by obejrzeć sztukę teatralną. Gdzie się one podziały... ah gdzie. Jednak i te rozważania przerwał dyskomfort płynący z pleców... i świadomości, że gwardzistka pobiegła sama w głąb wyspy pełnej kultystów.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

90
POST POSTACI
Ail'ei
Kiedy gwar... nie, już nie gwardzistka. Kiedy Ail'ei dotarła do wioski, jej płomień nienawiści przygasł. Droga nie była krótka, więc miała trochę czasu na przemyślenie tego co zamierza zrobić. Zamierzała dopuścić się masowego mordu...w imię czego? Utraconego sensu życia? Bezsensownych ośmiu lat? Zawodu wobec najbliższych? Nie, mogła stracić prawie wszystko w co wierzyła, ale nie zamierzała obciążać swojego sumienia czymś takim. Byłoby to niewybaczalne, wciąż miała Zin, a gdyby dopuściła się czegoś takiego, straciłaby i ją.

Całości dopełnił widok elfów w wiosce. Ail wygasiła tarcze i schowała miecz. Elf z pochodnią, jak i kilkoro pozostałych, zmierzali w jej stronę, widocznie niezadowoleni z obrotu spraw. Musiała złagodzić ich zachowanie, chociaż nie była pewna czy to pomoże.

- Stójcie! Nie zamierzam z wami walczyć bracia i siostry. Wasza kapłanka żyje i traktujemy ją dobrze, nie walczmy, nikt tego nie chce.

Elfka podniosła lekko dłonie w górę, na znak braku zagrożenia z jej strony. Nie była pewna czy wspominać o wydarzeniu z demonem...jeszcze. Widocznie byli jeszcze pod wpływem, więc mogliby nie zrozumieć jej przesłania. Jeśli jednak nie zdołają się przekonać teraz, będzie musiała im wszystko wyłożyć. Wtedy sami zdecydują czy chcą walczyć, czy jednak nawiązać jakąś nić porozumienia.

- Należałam do dawnej gwardii pałacowej, byłam przyboczną naszej królowej. Możecie wierzyć w co chcecie, ale zrozumcie, że nikt z nas nie chce was narażać na niebezpieczeństwo. Owszem, odebraliśmy wam chwilowo kapłankę, ale tylko dlatego, że zachorowała, a nasza druidka, prawdopodobnie jedna z ostatnich, chce jej pomóc. Czy poddacie w wątpliwość intencje dawnej gwardzistki i druidki? Czy nie otrzymamy od was szansy na udowodnienie naszych intencji? Nikogo z was nie skrzywdziliśmy, dlatego proszę bracia i siostry, odłóżmy broń, porozmawiajmy.

Uśmiech chyba byłby w tym wypadku zbyt podejrzany, dlatego Ail miała na twarzy wymalowaną empatię i prośbę. Chociaż jeszcze kilkadziesiąt minut temu miała zamiar ich wszystkich wyrżnąć, to całkowicie zmieniła zdanie. Co z elfem potrafią zrobić wydarzenia i emocje. Ail wstydziła się tego, naprawdę. Chociaż nie żałowała decyzji o odejściu, niemniej czuła smutek z tego powodu. A kto wie, może tutaj znajdzie nowy dom? Zawsze mogła odpłynąć z marynarzami na kontynent, a tam zacząć nowe życie, własne, pozbawione obowiązków, przysiąg i znajomych twarzy. Czy to by jej przeszkadzało? Jak cholera. Całe życie wykonywała rozkazy, miała jasny cel i motyw. Nie była pewna czy poradziłaby sobie w życiu, gdzie o wszystkim musiałaby decydować sama. Czas pokaże.

Wróć do „Wyspa Kryształowego Powiewu”