Wyspa Kryształowego Powiewu

46
Niriviel rozejrzał się zdezorientowany nagłym zastrzykiem sił witalnych krążących przez jego ciało. Te w połączeniu z szokującą zmianą położenia jego ciała sprawiły, że mimowolnie cofnął się o krok do tyłu zachłyśnięty zmianą swoje stanu. Gniew, zawiść, furia... wszystkie zniknęły pod jednym wielkim metafizycznym znakiem zapytania, który wypełnił otumaniony umysł elfa z siłą jeszcze większą niż chęć wybicia samemu sobie paru zębów... bez ich faktycznej utraty. Spojrzał na trzymany w dłoni kawał drewna i zamrugał kilkakrotnie jak gdyby patrzył na coś co widzi pierwszy raz w życiu. Skąd się to do cholery wzięło? Następnie jego wzrok powędrował na jego sobowtóra. Wcześniejsze uczucie furii powróciło i zlewając się z owym napotęgowanym szokiem uformowało jasny i ujednolicony front. Mag zacisnął mocniej dłoń na korzeniu... po czym zmarszczył brwi namyślając się przez krótką chwilę.

Następnie jego oczy zmrużył się wpatrzone w plecy wystraszonego jak kto elfa. Patrzył i obserwował. Czy oddychał? Czy miał pod skórą mięśnie? Czy widać było jak prężyły się z jego ruchami? Wszystko to po to by wiedzieć kiedy ten szykować się będzie do niechybnego ataku... jak również by próbować pojąć naturę tego co widział. Nie mógł niczemu ufać. Zawszony byt przybrał jego własną twarz... i co gorsza musiał manipulować jego pamięcią... zmysłami... czymś! Przesiąknięty niedawnym bólem oraz obecnym gniewem umysł elfa wiedział jedno. Miała tu miejsce magia. Dużo magii. Albo wreszcie zaczęło do reszty mu odwalać... niech więc lepiej będzie to magia. A jeśli wejdziesz między wrony...

Korzeń poleciał daleko za plecy Czarodzieja odrzucony jak niechciana zabawka. I tak wydłubał sobie nim oko próbując trafić "siebie" w plecy. Miast tego skrzywił trzy palce dłoni i lodowatym, chrapliwym i obolałym głosem wydusił z siebie.

— Nowa oferta... powiesz mi WSZYSTKO na temat tego miejsca i siebie to nie zmienię cię w największego je... drugiego największego jeża jakiego widział ten świat. I uwierz mi... nie zajmie mi to wiele czasu.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

47
Wszystko? Wszystko to trochę zbyt wiele. Daj się nacieszyć swobodą, nie ma z tobą żadnej zabawy — odparł z przekąsem.
Sylwetka elfa zamigotała czernią, jakby kilkukrotnie w ciągu bardzo krótkiego czasu powrócił do swojej pierwotnej, cienistej formy. Niriviel mógłby przysiąc, że sobowtór się uśmiechnął, choć nie widział jego twarzy.
To miejsce dało mi wolność, której od ciebie nie dostałem — westchnął. "Cień... parzy boski dotyk... ale kto jest za cieniem?" — wyrecytował.
Były uczony kojarzył te słowa. Sam je wypowiedział poprzedniego dnia, gdy usłyszał przepowiednię Drzewca w świątyni.
Równie trafnym pytaniem byłoby: "Kto jest cieniem?". Otóż za Cieniem stoisz ty, Cieniem jestem ja. Twoim Cieniem. W zasadzie to jestem trochę tobą, trochę nie tobą, nawleczonymi po życiowych ścieżkach różnościami. Nazbierało się tego sporo, muszę być całkiem ciężki.
Cień uniósł głowę i wyprostował plecy. Jego dłonie spoczęły na kolanach. Już nie był odwrócony do Niriviela tyłem, a przodem, i patrzył mu z dołu prosto w oczy. Ale kiedy się obrócił? Nirivielowi zakręciło się w głowie.
Gdzieś z odległego miejsca mrocznej groty dały się usłyszeć kroki.
Oho, czas na kolejną zabawę! Pora się wykazać!
* Zaufam twojej intuicji — odparł Reneylan. — Ruszajmy, nie dajmy plugawcowi na nas czekać.
Weszli w ciasny korytarz, idąc gęsiego, jeden za drugim. Zapach krwi z każdym krokiem się nasilał. W pewnym momencie czuć ją było niemal na ustach, jakby zatęchłe powietrze podziemi nasiąknęło nią niczym gąbka. Dotarli do niewielkiej komory. I jak się okazało, nie byli w niej sami.
W centrum stał Niriviel z ręką wymierzoną przeciwko... niemu samemu. Energia magiczna drżała w powietrzu. Drugi z nich klęczał, patrzył spode łba niczym osaczone zwierzę. Po odzieniu pierwszego spływała krew. Drugi był czysty, jakby dopiero co ubrał świeże, wyprane ubrania. Scena ta przypominała porachunki kata i ofiary, lecz dlaczego to ten, co górował i miał władzę nad drugim, naznaczony był ranami?
Co tu się dzieje, co to za sztuczki? — warknął Reneylan.
Wódz chciał sięgnąć po swój miecz, jednak ręką napotkała jedynie pustą pochwę.

Wyspa Kryształowego Powiewu

48
Gdy jego lustrzane odbicie zaczęło gadać o "swobodzie" i "wolności" elf mimowolnie parsknął. Ironia i hipokryzja ociekająca po całym ich dialogu zaczynała go nużyć. Na dodatek zmiennokształtny byt jął wykładać mu, że jest jego cieniem, jego przeszłością, jego lękami... i czort wiedział co jeszcze. Jeśli kłamał to zasługiwał na sopel w czaszce za batożenie i całą tą szopkę. Jeśli nie kłamał... to tym bardziej kusiło uczonego do rozerwania na strzępy manifestacji swoich problemów. Sama jej egzystencja w materialnym świecie nie dość że godziła go mocno na osobisty sposób... stwarzała też logistyczny problem dla wszystkich na wyspie. Abominacja wiedziała co on wie... i była wielkim dupkiem. To z kolei znowu godziło w elfa osobiście. Czy tak inni go postrzegali? Jakby nie miał jednej twarzy? Jakby się ze wszystkimi bawił? Jakby cały świat był żartem? Frustracja narastała, kiedy zaś cień ogłosił kolejną grę uczony skrzywił się i zerkając w stronę odgłosów rzucił starając się nie tracić wzrok z Cienia.

— Tym razem to kto? Nekromanci? Rektorka? A może od razu ojczulkiem mi przy... — oczy elfa zmarszczyły się na widok postaci, które z jego perspektywy wyłoniły się z mroku pieczary.

Wódz, jego ludzi i Pani Generał we własnej osobie. Przez chwilę na jego twarzy ukazała się ulga... szybko jednak zmarszczył a jego oczy jęły bacznie krążyć po przybyłych. Istniało wysokie prawdopodobieństwo, że każdy z nich był iluzją lub kolejnym cieniem. Nie był nawet pewien czy był w materialnym świecie. Jego oprawca mógł pojąć, że dokonał błędu puszczając go z więzów i próbował teraz go zdezorientować, obezwładnić, chwilowo uśpić i obudzić znów w więzach... tak... tak musiał uzyskać ten efekt nagłego wstawania sprzed chwili. Pozwolenie im na zweryfikowanie który z nich jest prawdziwy byłoby w tym wypadku samobójstwem. Zaś w bardziej optymistycznej wizji jeśli byli prawdziwi... były dwa problemy które musieli przejść by stąd uciec. Ufać mu i pozbyć się Cienia. Oczywistym problemem był fakt, że uczony był przekonany, że jako jedyny w pomieszczeniu jest w stanie identyfikować astralne byty, a zwykłe pytanie nic nie działają, skoro cholerstwo wie nawet o Gerdzie. Oddanie się w ręce wodza "do wyjaśnienia" nie rozwikła ani jednego ani drugiego problemu. W skrajnym przypadku jego uznają za fałszywkę, a Cień zrobi cholera wie co z jego wiedzą. Był to tok wydarzeń równie zły co jeśli nowoprzybyli byliby cieniami. Cóż... była przynajmniej ścieżka która pozbędzie co najmniej jednego z problemów... permanentnie.

— Ah... faktycznie... "czas się wykazać". Wiesz co? To prawie była dobra zagadka... gdyby nie było obiektywnie najlepszej odpowiedzi... Glasius! — syknął puszczając lodowy sopel wycelowany tuż nad mostek istoty.

Nie czekając nawet na reakcje innych elf jął formować wkoło siebie obronną tarczę, która niezależnie od obrotu spraw zdecydowanie będzie mu potrzebna.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

49
Elfka szybko zatrzymała wszystkich gestem ręki, kiedy ujrzała dwie wersje jej przyjaciela. Była niemal pewna, że jeden z nich był prawdziwy, a drugi wcieleniem demona, jednak nie mogła z całą pewnością od razu stwierdzić która jest prawdziwa, byli identyczni choć w różnym stanie. Reneylan szybko przypomniał jej o tym, że są bezbronni, chociaż ona miała jeszcze do dyspozycji dwa zaklęcia defensywne. Widząc magiczną reakcję jednego z nich, szybko zgłupiała, nie wiedziała jak rozpoznać tego prawdziwego. Chociaż jeszcze nie rzuciła czaru, to w pogotowiu miała przygotowaną magiczną tarczę, którą mogłaby osłonić tych których była pewna, że są prawdziwi.

Nie miała dużego pomysłu na to co robić, mogła jedynie zabrać głos.
- Vearia. - jedno słowo. Miała nadzieję rozpoznać po reakcji tego prawdziwego, gdyż tylko jednego to była córka, drugi nie przejąłby się nią wcale.

Wyspa Kryształowego Powiewu

50
Pocisk wystrzelił z ręki maga, przemierzył dystans dzielący Niriviela i Cienia w mgnieniu oka i trafił prosto do celu. Lodowy odłamek utknął poniżej gardzieli bytu, pchnął elfa do tyłu i położył go na plecy. Cios śmiertelny, można by pomyśleć. Lecz mimo wszystko sobowtór powrócił do pozycji klęczącej, z brzydkim uśmiechem od ucha do ucha. Nie było krwi, nie było agonalnych krzyków, bulgotania przebitej gardzieli. Cień spojrzał na nowoprzybyłych, zaśmiał się gromko.
Gratulacje — rzucił krótko. — Lecz nie będzie ci tak łatwo się mnie pozbyć, stwórco.
Cień rozpłynął się w powietrzu, formując w czarną smugę dymu. Odłamek lodu, który jeszcze przed chwilą sterczał z ciała sobowtóra, upadł na głucho na ziemię. Smolista mgła nerwowym, szybkim ruchem natarła w stronę Niriviela i kiedy miała już zetknąć się z jego ciałem, coś ją powstrzymało. Cień natrafił na niewidzialną kopułę, opłynął ją, zasłaniając na krótką chwilę elfa przed światłem. Zebrał się potem znów w skondensowany, czarny kłąb i uderzył ponownie — po raz kolejny bez skutku.
Ha! Dobre! Więc nie pozwalasz mi wrócić na swoje miejsce? — Byt ustąpił, odleciał w kąt. — Jak długo zdołasz utrzymać tę barierę? Hm? Dzień? Dwa? Może dopóki zdrewniały demon nie zanudzi się naszym widokiem albo zgłodnieje i sam nas do siebie sprowadzi? Ja jestem cierpliwy, w towarzystwie oczekiwać będzie nawet raźniej. Oh! To doskonały czas na pogawędkę! Gwardzistka zarzuciła wspaniały temat. Zacznijmy od dyskursu na temat smoczątka! Temat rozprawy: "dylematy moralno-etyczne socjalizacji magicznych bestii" albo może prościej... "jak poprawnie wychować (wytresować) smoka"?

Wyspa Kryształowego Powiewu

51
Czarodziej skrzywił się z obrzydzeniem na widok jego sobowtóra powstającego z przebitym gardłem jak gdyby nigdy nic. Ponownie drażniło obraz jego własnej aparycji ukazanej w tak... potwornych okolicznościach. Co więcej istotę bawiło najwyraźniej całe to zajście i nie przeszkadzało jej ukazanie swego prawdziwego oblicza przed nowoprzybyłymi. Elf przegrał palcami patrząc na ranę w ciele swojego sobowtóra. Odporność na obrażenia fizyczne... a może tylko wysoka tolerancja? Przez chwilę zastawiał się czy poprawnie umieszczona w cieniu kula energii nie rozproszy go dostatecznie by nie mógł na powrót się pozbierać. Rozważania te jednak ukróciły słowa które rozbrzmiały w jaskini. Nowoprzybyłych oraz "Felivrina". Cień uderzył w tarczę wkoło elfa, otoczył ją całkowicie, cofnął się i uderzył znowu. Bezskutecznie. Uśmiech zwycięstwa jął malować się na twarzy uczonego jak również pewność, że czymkolwiek była istota nie mogła być nim. Znałaby w końcu ten czar. I wiedziała, że najlepiej...

"Jak długo zdołasz utrzymać tę barierę? Hm? Dzień? Dwa?"

Powieka drgnęła czarodziejowi mimowolnie gdy Cień praktycznie dokończył własnymi słowami jego ciąg rozumowania. Ale słowa te same w sobie nic nie znaczyły. Na pewno było sporo bytów astralnych które znały taktyki walki z czarodziejami... prawda? Zacisnął mocniej zęby nasilając tarczę jak gdyby licząc, że jej spotęgowanie ukróci paplaninę cienia. Ten gadał jednak więcej... i coraz bardziej jak on. A przynajmniej jego sarkastyczna, irytująca i zadufana w sobie wersja... czy on rozmawiał z sobą w wieku studenckim? Temat rozprawy z kolei sprawił, że twarz wykrzywił mu spazm gniewu i nie mogąc już znieść paplaniny "Siebie" odwarknął:

— A co powiesz na temat "analiza poznawcza mentalności Sulona"? Czy inaczej "dlaczego zagłada elfów może wcale nie była tak zła"? Bo powiem ci szczerze jeśli jestem twoim "stwórcą" to im dłużej cię słucham tym bardziej zaczyna sympatyzować z Panem Wichrów i tym co zrobił z moim... naszym życiem. Próba wyobrażenia sobie użerania się z tysiącami takich jak ty naaaaprawdę zachęca do postawienia na nas kreski. Jeszcze jedno słowo a... a...

Czarodziej obrócił na chwilę głowę w stronę nowoprzybyłych i równie szybko ją odwrócił. Nie miał już prawie żadnej wątpliwości co do natury istoty przed nim. To był "on". A przynajmniej jakaś jego wersja. Co więcej nie potrzebował pomocników by pokazywać mu nowe twarze. Nie atakowali też razem z nim, nie próbował ich opętać tak jak jego... byli dla "cienia" nieistotni. Nie było powodu by tu byli. Chyba że jako narzędzie do zranienia jego. Istniało więc realne zagrożenie, że kontynowanie rozmowy mogło poskutkować kolejnymi problemami. Większymi niż gdyby był to obcy. Postronna osoba mające jego informacje nie pomyślałaby żeby wyciągnięcie jego zbrodni przeciw zakonowi stanowiło realny materiałów szantażu. Ale "on" wiedział, że nie chodziło w tych kłamstwach i sekretach o to "co" zrobił. Raczej nikt z leśnych go nie potępi za zabójstwo rasistki i porwanie inkwizytora. Chodziło o to "że" to zrobił. Nie chciał tej opinii, nie chciał by inni wiedzieli i nie chciał na innych ściągać zagrożenie posiadaniem tej wiedzy. A byt naprzeciw niego to wiedział. I był go gotowy uderzyć tam gdzie go najbardziej bolało. W córkę. Gorzki uśmiech udekorował twarz czarodzieja. Ponownie było tylko jedno dobre wyjście.

— ... a... ehhh zresztą co zrobię. To nie tak, że mogę zabić część siebie którą nienawidzę. Znaczy... bez zabijania siebie ale chyba akurat ty ze wszystkich nie możesz mnie winić za próbowanie — ponury śmiech wyrwał się z płuc maga — Więc... chcesz... chce zobaczyć jak to się skończy? Cóż... skoro tak ci śpieszno do tej czarciej jamy to zapraszam. Ale jeszcze jeden raz zacytujesz któregoś z tych gówniarzy a... zresztą właź.

Elf miał zamiar opuścić barierę jednocześnie prężąc swój umysł i całą siłę swojej woli. Jeśli to faktycznie był on... wątpił by jakakolwiek mentalna obrona zatrzymała mieszkańca jego własnego umysłu. Wejdzie w niego jak nóż w masło.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

52
- Smoka? - skrzywiła się, jakby nie do końca rozumiała co klon Niriviela mówi. - O czym on mówi? - skierowała pytanie do drugiej wersji jej...przyjaciela? Zaczynała obawiać się, że nie powiedział on im wszystkiego, a nawet skłamał o swoim życiu, a także pochodzeniu Vearii.

Podeszła bliżej jego prawdziwej wersji, widocznie oczekując wyjaśnień. Nie była jednak władcza czy poważna, a raczej wyglądała, jakby błagała o to, aby nie było to prawdą. Jej charakter i osobowość była dość wrażliwa na kłamstwa, szczególnie kiedy dowiadywała się prawdy od kogoś innego. Zrozumiała także, że tamten byt raczej nie zagrażał im, a raczej samemu Nirivielowi, była to część jego i tylko z nim mogła wchodzić w interakcję...prawdopodobnie. Miała go jednak na oku, w razie gdyby czegoś próbował.

- A ty stój gdzie stoisz! - krzyknęła do kopii elfa, wskazując na niego palcem. Ponownie spojrzała na prawdziwego elfa, podeszła jeszcze bliżej, niemal na wyciągnięcie ręki.

Wyspa Kryształowego Powiewu

53
Opuszczona bariera rozluźniła napięte, zatęchłe powietrze. Cień, przybrany w postać gęstego, czarnego dymu, spłynął na ziemię i ponownie przybrał postać elfa. Spojrzał na Ail, z wyrazem zupełnego braku poważania, ignorancji wręcz. Nie odpowiedział na jej rozkaz. Nie posłuchał również. Stawiając śmiałe kroki, podszedł do Niriviela i... zanurzył się w nim całym swoim na poły eterycznym ciałem.
Były profesor poczuł wstrząs, jakby uderzył płasko o taflę wody. Uczucie to szybko minęło, lecz czuł się od tamtej pory nieco inaczej, jakby jakieś zakamarki jego umysłu, ciała i duszy znowu stały się pełną jednością. I jakby przybrał trochę na wadze.
Masz rację. Ja nie istnieję bez ciebie, ty nie istniejesz beze mnie — odezwał się Cień w umyśle elfa. — Nie jestem ci wrogiem, chociaż przyznam, że mam niepohamowane popędy do okazjonalnego zrobienia ci krzywdy albo zmieszania cię z błotem — prychnął. — Ale... skoro to miejsce mnie już wykrystalizowało z tej potwornej mieszaniny twojego, eh... naszego umysłu, możemy współpracować. Co nam innego zostało, kiedy musimy ze sobą żyć do ostatniego tchu ciała? Na znak pojednania, przyjmij moją pomocną, ekhm, dłoń.
Coś zazgrzytało i zachrobotało. Magiczno-mechaniczna ręka, którą Niriviel przytwierdzoną miał do kikuta, odpadła i wzbiła z ziemi zapach grzyba i próchnicy. Proteza rozpadła się na pojedyncze części, jak gdyby to ostatnie uderzenie rozluźniło wszystkie jej łączenia. Elf doznał nagłej zmiany odczuć ze swojej lewej ręki. I dostrzegł wtedy, że w miejscu poprzedniego ustrojstwa zwisała do Cienia podobna kończyna. Ledwo dostrzegalne, rozmyte kontury. Nieustannie ruchliwa, czarna mgła. Na swój sposób w dotyku przypominała ciało stałe, zimne i śliskie jak polerowany metal. Uczony czuł każde dotknięcie, każde zgięcie eterycznego stawu, chłód i wilgoć powietrza.
Czy już skończyliście? Możemy iść po to, po co tu przyszliśmy? — zapytał Reneylan patrząc na Niriviela z ukosa. — Nie będę wnikał w to, co tu widziałem. Liczę tylko na słowo, że to c o ś nie zrobi krzywdy moim towarzyszom. Chłopcy, opatrzcie mu szybko plecy i ruszamy dalej.
Jeden z mężczyzn podszedł do Niriviela, obejrzał jego krwawiące plecy. Z kieszeni kubraka wyciągnął szmatkę, nasączył ją zawartością swojego bukłaka. Mokry okład przyłożył do podłużnych ran naznaczonych batem. Piekło niemiłosiernie.
Ail, stojąca blisko przyjaciela, mogła poczuć jak pojedyncze, zabłąkane strużki mglistego ramienia Niriviela muskają ją po skórze ręki. Bił od nich dziwny chłód i magiczna aura.
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

54
Doznania łączenia się ze... no sobą okazało się nie być tak złe jak elf się obawiał. Co prawda poczuł się jakiś ociężały i samo uderzenie nieomal sprawiło iż pomyślał, że z półmroku jaskiń nadciągnęła fala przypływowa. Krótka chwila przez którą słyszał głos w swojej głowie również nie była przyjemna... ale że był to jego głos szybko zlał się z jego własnymi myślami w znajomą mieszankę paranoi, wyrzutów, gniewu... i tak dalej. Wzdrygnął się gdy jego mechaniczna ręka rozpadła się na drobne elementy lecz miast paniki podniósł swój kikut z zadziwiającym spokojem. Jakby wiedział co ujrzy... bo po prawdzie wiedział. A przynajmniej jakaś jego cześć. Kończyna była niemal niewidoczna w jaskini. Zdawała się dosłownie być utkana z otaczającego go mroku. Kilka szybkich ruchów, machnięć i przebrań palcami później twarz uczonego nie mogła się jednak pozbyć wyrazu zdumienia oraz cichych mamrotów, które usłyszeć mogła co najwyżej Ail.

— Co on... ja... my zrobiliśmy? Czar? Rytuał? Mutacja? Hmmmm... Astral? Niemożliwe... a może... hmmm...

Czarodziej po raz kolejny przeklął fakt bycia jedynym magiem na wyspie. Oprócz Zin, która na dobrą sprawę była odcięta od głównego swojego źródła mocy - natury. Nie było z kim się skonsultować, nie było czego potwierdzić. Musiał udawać, że wie na co patrzy. Przekonać resztę, że ma wszystko pod kontrolą... inaczej skończy się to paskudnie. Sycząc na obcy dotyk próbujący pielęgnować jego plecy odparł więc przez zaciśnięte zęby do wodza.

— Wątpię by... tsss... kiedykolwiek chciał kogoś zranić poza mmmm... mną. Zresztą była to zasadniczo astraaaarghna proje... Zresztą... nieważne. Tak... mam to "coś"... khhhhh... pod kontrolą. Martwiłbym się na waszym miejscu o to czy ta jaskinia nie zrobi tego samego z wami. Zjawisko niezwykle irytujące, marnujące czas i nie wnoszące nic ciekawego w kwestii naszego obecnego problemu.

Następnie rozejrzał się za swoją koszulą, torbą czy innymi klamotami i spróbował wynaleźć w nich jakieś płótno do owinięcia eterycznej dłoni. Choćby odrobinę by mieć w półmroku rozeznanie gdzie jest. Nie było sensu zakładać czegokolwiek na plecy. Od razu przesiąknęło by krwią. Chcąc nie chcąc musiał paradować z gołymi plecami i bandażami... o ile ktokolwiek miał kawałek czystego płótna. W trakcie tych poszukiwań postanowił wykorzystać fakt, że cień zignorował jego pół-blef i podjął zaczętą wcześniej myśl i mruknął dość głośno by dotarło do ciekawskich uszu.

— "Jak poprawnie wychować smoka" dobre sobie. Musiał o tej bandzie wiejskich głupków przypomnieć...
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

55
Elfka nie rozumiała do końca tego czego była świadkiem, ale wszystko co Niriviel budował z nią od ponad roku, właśnie runęło w gruzach. Był z nimi od długiego czasu, a nawet zaryzykował swoim życiem i życiem "córki", aby tylko pomóc jej odzyskać królową. Nie musiał tego robić, a jednak to zrobił. Gdzieś w głębi serca, zaczynała nawet traktować go jak kogoś więcej niż przyjaciela. Owszem, miotała się w sprzecznych emocjach, bo istniała Zin, do której żywiła głębokie przywiązanie, ze wzajemnością, ale w nim także dostrzegła kogoś więcej. Był samotnym ojcem, nie było mu łatwo w życiu. Nawiązała z Vearią bliskie stosunki, które jak najbardziej chciała kontynuować. Gdzieś w jej myślach przepłynęła nawet kiedyś myśl o pozostaniu jej mamą. Ail nie umiała jednak okazywać tych emocji, zawsze kisiła je w sobie, ze strachu przed pozostawieniem kogoś, ze względu na swoją śmierć. Nieprzywiązywanie się było najlepszą opcją, serce i umysł potrzebuje jednak czasami uczucia bycia potrzebnym, bycia ważnym i kochanym.

Cokolwiek jednak sobie wyobrażała, teraz było to potłuczonym lustrem w jej umyśle. Niriviel był kimś kogo tak naprawdę nie znała, przyjął "to coś" bez walki, jakby doskonale wiedział co to wszystko było. Była więc pewna, że ten elf nie jest tym za kogo się podawał. A jeśli kogoś nie znasz, nie możesz go kochać.

Elfka pomimo bycia ogniem tej wyprawy, teraz wyglądała jakby właśnie część świata jej się zawaliła. Patrzyła na niego przez moment w ciszy, aby następnie bez słowa odwróciła się do wodza.

- A czy mamy do cholery w ogóle jakiś pomysł dokąd iść? Nie mamy broni, nie mamy światła, nie wiemy gdzie jesteśmy. Bogowie nam nie pomogą, bo wszyscy odwrócili się od nas. Jeśli ktoś więc ma pomysł jak stąd się wydostać to proszę, słucham. - gwardzistka zaczęła się zachowywać zupełnie jak nie ona, można było z jej słów wywnioskować, że zaczęła tracić nadzieję na szczęśliwe zakończenie.

Wyspa Kryształowego Powiewu

56
Kurwa — przeklął Reneylan,— Siedząc w miejscu nie zmienimy naszej sytuacji. Wróćmy do tego rozdroża, to jedyne miejsce gdzie mamy jakikolwiek wybór dalszej drogi.
Wpadłem na pewien pomysł — odezwał się nagle Yannear, który do tej pory milczał gdzieś na uboczu. — Niby nie mamy broni, ale te tunele nie są puste, może da się coś wykorzystać. — Wskazał na wystający ze ściany korzeń, który z niemałym wysiłkiem wyrwał od razu gołymi rękoma.
Roślina wiła się przez krotką chwilę mu w rękach, po czym opadła bezwładnie, jakby umarła.
Nie znam się na magii, ale widziałem niektóre z twoich sztuczek, Niriviel. Może potrafiłbyś to zamienić w coś... bardziej użytecznego?
Tak... Hmm... pokrycie lodem? Może mutacja? Ale czy ten korzeń jest teraz żywy czy martwy? Może warto sprawdzić... — zasugerował Cień w umyśle Niriviela, jakby nagle przebudził się jego naukowy duch. —
Reneylan również dobrał się do najbliższego korzenia, odrywając go od ściany i przyglądając mu się jak traci na ruchliwości.
I co? Obłożymy nimi demona po jego czarcim łbie? Zaciukamy go jak świnię? — Wódz podniósł głos podirytowany. — Pomiot zabrał nam ostrą broń, bo jest w stanie mu zrobić krzywdę. To jedyny logiczny powód. Jesteśmy w jego domenie. To on tu ma kontrolę, a mimo to nas rozbroił. Boi się nas. Ale mimo wszystko nas nie zabił, więc musi mieć jakiś powód. Coś knuje. Jeśli uda nam się zaaranżować coś... możliwie niebezpiecznego, będzie to nasza karta przetargowa. To my musimy mieć kontrolę w rękach.

Wyspa Kryształowego Powiewu

57
Na prośbę Yannear czarodziej chwycił korzeń z jego dłoni. Skrzywił się. Ruch... bolał. Plecy piekły niemiłosiernie a ponowne czucie dawno utraconej kończyny potęgowało owo uczucie dyskomfortu. Zacisnął na nim mocno dłoń i już miał zacząć przesyłać w zmarłą roślinę energię... nim nie wpadł na lepszy pomysł. Położył korzeń na swej "nowej" dłoni i zmrużywszy oczy ją próbować przesłać przez nią energię. Wszak czuł wszystko jak wcześniej... czyżby pod ową cienistą osłoną zrekonstruowano się nawet jego magiczne pole? Teoria ta była doprawdy warta zbadania. Jeśli się nie udało elf przełoży korzeń do drugiej swej dłoni. Tak czy inaczej nie zmieniało to jednak tego co miał zamiar zrobić. Nie miał czasu lub katalizatorów czy chociaż przede wiary by zwykłe wzmocnienie struktury korzenia wystarczyło. Potrzebowali czegoś faktycznie twardego i ostrego. Miał zaś do ofiarowania w zamian jeno własną magię... i zaklinany przedmiot. Wyjście było jedno.

— Qhu'ab khur ube - zaintonował

Po kolei każdy element struktury korzenia miał zostać chwycony i wbrew swej woli przekuty. Nie było w tym finezji, wdzięku czy choćby odrobiny szacunku. Surowa moc chwytała materię i używała ją do materializacji jego woli. Woli która w tym konkretnym przypadku dyktowała by korzeń przerodził się w niewielki metalowy szpikulec. Uczony liczył, że prosta forma smukłego stożka zapewni większą trwałość niż gdyby próbował na stowrzyć faktyczną broń. Nie łudził się jednak oddając swe dzieło weteranowi w wypadku sukcesu. Ostrzegł go należycie o kruchej naturze przedmiotu który mu wręczał. Nie miał w dłoniach ostrza tylko przedłużenie jego czaru. Jeśli zdoła użyć korzenia spętanego w formę szpikulca więcej niż jeden raz... to najpewniej tylko dlatego, że w korzeń okaże się wytrwalszy niż elf przypuszczał. Po zakończeniu procesu zwrócił się do wodza.

— Tak... musimy ruszać. Mówiliście coś o rozdroża wodzu? Prowadźcie. Wszędzie będzie lepiej niż tu. Musimy...

Tu zamarł. Demon czegoś chciał. Nie ich śmierci bo ich by zabił... nie ich zwycięstwa bo zostawiłby im broń. Czyżby liczył na to, że ich złamie? Zamknięci na wieki w podziemnym labiryncie zaczną błagać o przebaczenie... i staną się jego nowym pokarmem? Z=Od jakiegoś czasu zastanawiało go czemu demon po prostu nie... mordował. Myślał, że spowodowane to było lenistwem bądź satysfakcją jaką czerpał z walk i ofiar śmiertelników. Ale wizja jaka towarzyszyła mu spadając tu oraz ich obecna sytuacje wzbudziła w nim wątpliwości. Czyżby straszliwe monstrum zamieszkujące ta wyspę... nie mogło same spożywać posiłków? Tłumaczyło to dlaczego żyli, dlaczego byli rozbrojeni i dlaczego mogli swobodnie się przemieszczać po jego jamie. Czekało aż sami go nakarmią po straceniu resztek motywacji. Wódz miał rację... mogli go skrzywdzić. Była tylko jedna przeszkoda. Demon niemal na pewno upewnił się by nie mogli do neigo przypadkiem dotrzeć. Musiał się za skalną ścianą, cały poziom nad nimi lub głęboko pod ziemią. Trzeba było działać teraz. Nim opadną z sił i dotarcie do czorta stanie się faktycznie niemożliwe. Z głosu maga jęła dobiegać żelazna determinacja. Wszyscy musieli mieć jasny cel. Nie mogli sobie pozwolić by o tym zapomnieć.

— Musimy po prostu znaleźć koniec korzeni. "Coś" musi być w sercu tego wszystkiego. Czy dobre czy złe... lepsze to niż gnuśnienie tutaj. Jedną chwilę. - wizja spętanej sylwetki mrugnęła przed oczyma elfa

Tu elf wyciągnął obie dłonie w kierunku najbliższego z odnóży nieznanej rośliny i marszcząc brwi robiąc potężny wydech przymknął oczy. Wejście w stan prawie że medytacyjny nie należało do łatwych... zwłaszcza zważywszy na okoliczności. Gdy jednak rozluźnił się dostatecznie i wyciszył się na ból oraz doznania świata fizycznego wyciągnął swoje ręce bardziej... i bardziej... i bardziej, aż fizyczne ograniczenia przestały mieć znaczenie. Z dłoni maga zaczęły wypływać eteryczne macki chwytające pobliski korzeń w ciasny uścisk i wbijające się w niego. Przez roślinę musiała płynąć jakaś energia. Jeśli nie magiczna to życiowa. Wystarczyło ją wyczuć, zbadać... a potem podążać za kierunkiem z którego nadpływała. Jeśli intuicja nie zawodzi uczonego jak długo zlokalizują byt nim sczezną w tych jamach to zwycięstwo było gwarantowane. Jeśli się mylił... cóż walka z demonem na pięści dalej była lepsza od powolnej śmierci głodowej. Orodbinę.
Spoiler:
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

58
Strażniczka trzymała się z tyłu, uważnie obserwując wszystko co robi Niriviel. Coś właśnie się z nim połączyło, ale nie wierzyła, że była to jego część osobowości, no bo od kiedy mają one samoświadomość? Nagle odrosła mu ręką...poniekąd, nie padły żadne wyjaśnienia. Elfka nie ufała w tym momencie niczemu i nikomu, bo co jeśli to demon chciał ją złamać? Co jeśli jej towarzysze to w rzeczywistości iluzje, próbujące podkopać podkopać zaufanie do swoich realnych odpowiedników? Cokolwiek to było, odnosił sukcesy, kobieta zaczynała tracić motywację do dalszych działań. Jednak co by się nie stało, wolałaby już umrzeć niż się poddać pod władzę plugastwa. Mogła jedynie podążać za resztą, czymkolwiek oni nie są. Sama nie mogła zrobić nic więcej, mogła tylko iść dalej i dalej. Nie odezwała się słowem, ale bacznie obserwowała wszystko co mogła zaobserwować.

Wyspa Kryształowego Powiewu

59
Nowa dłoń elfa okazała się być niemal tak efektywna w rzucaniu zaklęć, co zdrowa, naturalna. Korzeń trzymany w ręku jął zmieniać się pod wpływem czaru. Najpierw zatraciły się pierwotne kształty, brunatny kolor ze świetlistymi przebłyskami zlał się w brudną masę, z której zaczęła się wyłaniać pożądana forma. Szpikulec nie był zbyt duży, długością porównywalny do połowy przedramienia. Był za to niezwykle ostry i widać to było na pierwszy rzut oka, nikt nie chciał wypróbować go na własnej skórze. Yannear przyjął improwizowaną broń i podziękował, choć widać było po nim, że liczył na coś bardziej podobnego do miecza, niźli przerośniętego dłuta.
Jest to jakiś pomysł, poszlaka — odparł Nirivielowi Reneylan. Miał coś jeszcze dodać, lecz zauważył, że elf przystępuje do swoich magicznych czynności, więc zamilkł, pozostawiając byłego profesora w zupełnej ciszy.
Wystający ze ściany korytarza korzeń pokryty był gęstym śluzem, niczym ziemny pędrak. Był jednak na swój sposób twardy i zwięzły. Delikatnie poruszał się, jakby użyźniał otaczającą go ziemię. Po osiągnięciu stanu lekkiego transu, fragment rośliny zaczął jawić się Nirivielowi dokładniej i wnikliwiej. Poczuł jego ruch - powodowany był magią, własną magią, której źródła jeszcze nie widział. Zdał sobie sprawę z jego długości. Miał przynajmniej setki metrów, był poskręcany i pokryty licznymi grudami. W jedną stronę zwężał się, w drugą rozszerzał, łączył z innymi pędami. Dotarł w końcu umysłem do jego początku, do potężnego magicznego rezerwuaru. Był w znacznej mierze pusty, choć jego maksymalne potencjalne zasoby były imponujące, znacząco przerastające możliwości śmiertelnika. Nic więcej nie poczuł. Poza lekkim wstrząsem, pochodzącym z samego źródła badanego obiektu, który natychmiast wyrzucił go ze stanu medytacji i przerwał zaklęcie. Korzeń, który trzymał w dłoni, po nakreśleniu jego magicznej struktury, zaczął się jawić elfowi jako ścieżka. Czuł i pamiętał w którym kierunku podąża, gdzie znajduje się jego początek. Z tą wiedzą mógł poprowadzić drużynę dalej, być ich przewodnikiem.
Towarzystwo ruszyło w głąb tunelu spowitego półmrokiem. Już nie pachniał krwią, a ziemią, pierwotnym zapachem próchnicy, z której na drodze powolnego procesu natura lepiła rośliny. Dotarli do rozwidlenia, skręcili w tunel śmierdzący trupem. Brnęli przez niego niemal mdlejąc. Oczy szczypały i ociekały łzami. Podróż nie trwała jednak długo.
Gdy korzenie biegnące wzdłuż ścian i sufitu przybrały znaczących grubości, korytarz zamienił się w przestronną, ziemną grotę. Grube pędy biegły po ścianach i kopulastym sklepieniu niczym serpentyny. Spotykały się w jednym miejscu, w samym centrum i stamtąd opadały kaskadą w dół. Do źródła. Do zdrewniałego ciała uwiązanego plątaniną korzeni demona.
Był duży, przerastający dwukrotnie najwyższego z elfów w drużynie, a także smukły, o humanoidalnych kształtach. Oczy jego jaśniały złotem, a w miejscu klatki piersiowej biło wielkie, nabrzmiałe, mięsiste serce, okryte jedynie cienką, półprzezroczystą błoną. Biło bardzo powoli, jak u umierającego ze starości człowieka. Okazjonalnie istota poruszała się z dziwną nerwowością, jak gdyby odczuwała ból.
Ogień wciąż go pali, gaj nadal musi płonąć — stwierdził Reneylan.
Demon nie był jednak jedynym obiektem w tym miejscu. Za jego ciałem i wiązką korzeni kryło się coś jeszcze. Trzeba było podejść bliżej, by to dostrzec — wielki kamienny słup wykonany z czarnego jak noc minerału, owinięty tu i ówdzie plątaniną ciernistych pędów. Nie była to jednak zwykła skała, odkopana z odmętów podziemi. Jaśniały na niej śnieżnobiałe symbole o obcym pochodzeniu. Nirivielowi natychmiast przywiodła na myśl rysunki w wertowanych za czasów uczelnianych księgach. Musiała to być Brama, międzywymiarowy portal.
Ktoś tam jest — szepnął Yannear i wskazał kierunek głową.
U nasady wielkiego monolitu krzątały się niewyraźne postacie w dziwnych, czarnych togach, na myśl przywodzące członków jakiegoś mrocznego kultu. Nie widać było ich twarzy, zasłonięte były kapturami. Były jednak dość niskie, zgarbione, krępe. Nie zareagowały na obecność przybyszów. Oddane były swoim osobliwym czynnością, które z daleka przypominały bardzo powolny pochód wokół monolitu. Ail zauważyła, że przy ścianie nieopodal tychże osobników znajduje się broń, w tym jej własny miecz i łuk ze strzałami. To oni musieli im ją zabrać.

Poglądowa mapka:
Spoiler:

Wyspa Kryształowego Powiewu

60
Źrenice elfa rozszerzyły się na widok demona. Mierzył jakieś... cztery metry? Postać niewątpliwie budziłaby lęk w sercach najwaleczniejszych... gdyby nie byłą spętana, wycieńczona magicznie i dość zauważalnie cierpiała. Ciekawe czy poświęcała energię magiczną na utrzymanie się przy życiu. A może to ów "atak" tajemniczej mgły tak go wyczerpał. Być może oba. Teoria elfa okazała się słuszna. Demon był niezdolny do walki. Wystarczyło go dobić. Przez krótką chwilę zwycięstwo zdawało się być w zasięgu ręki.

— Tak. Jest zauważalnie osłabiony. Nie bije od niego prawie wcale energią. Możemy się mu bezpiecznie przyjrzeć i ustalić jak wykończyć go raz na do.... br...

Kolejny krok w kierunku postaci zastygł jednak w powietrzu. Spojrzenie elfa wyłapało bowiem smukłą sylwetkę kamiennej konstrukcji. Ujrzał błyszczące białe symbole. Zamrugał kilkukrotnie. Wyciągnął przed siebie dłoń i zasłoniwszy na chwilę konstrukcje i liczył, że kiedy ją odsunie zniknie... bez skutku. Oddech mu przyśpieszył, dłoń zadrżała... demon powoli przestawał malować się jako główny wróg. Nawet jako zagrożenie. Był raczej masywną ozdobą dekorującą grobowiec artefaktu o niebotycznej mocy... i jego strażników. Uczony ledwo usłyszał słowa Yanneara leczy byłw stanie dojrzeć ciemne sylwetki wkoło obelisku. Krążące. Czyżby rytuał? Symbole świeciły... czyżby Brama się aktywowała? Przełknął nerwów ślinę i wydusił przez ściśnięte stresem gardło.

— Tak... ktoś jest... i "coś" jest. Ten słup. To może być... to niemal na pewno Brama - portal do innych wymiarów. Nie wiem do jakiego bractwa lunatyków należą ci kultyści. Ale jeśli to oni sprowadzili.... to — tu wskazał na wiszącą postać — To jeśli nie powstrzymamy cokolwiek robią... niedługo nie będziemy musieli się martwić o wielkiego pasożyta. Będziemy tu mieć całą diabelską inwazje.

Po gotowej do wypuszczenia energii skórze czarodzieja przebiegły drobne iskierki energii. Oddech stał się jakiś chłonniejszy. Powaga sytuacji zdawał się podświadomie pchać elfa do wprowadzenia swojej energii w przedwczesny ruch. Niemalże oskarżycielsko wyciągnął palec w stronę goliata i mruknął zataczając nim w powietrzu niewielki krąg w którego centrum znajdowało się bijące serce potwora.

— Łuk aorty, obie komory... wszystko prawie na widoku... Chyba mógłbym go się teraz pozbyć. Ale stracimy element zaskoczenia przeciw kultystą... ja również trudno przewidzieć inne skutki zabicia tej istoty. Przelana krew demona może aktywować Bramę... chyba... może. Cholera nie wiem, nie jestem demonologiem... opinie? Reneylan? Ail? Yannear?

Nerwowy szept uczonego umykał z ust uczonego równie szybko co jego nerwowe spojrzenie przebiegające z demona na domniemanych kultystów. Kim byli? Co tu robili? Kolejne marionetki kapłanki? A może... to ona byłą ich marionetką. Elfka nie wydawała mu się być kimś kto obcował z Bramą... a przynajmniej kimś kto ją rozumiał. Cała jej wiedza musiała pochodzić z tej cholernej księgi. A skąd ją dostała? Cóż... było tu kilku podejrzanych. Przebrał nerwowo palcami czekając na opinie towarzyszy. Wytężył też słuch. Istniała realna szansa, że niedługo padną ostatnie przemyślane słowa przed bitwą... być może czyjeś ostatnie jako takie.
Spoiler:

Wróć do „Wyspa Kryształowego Powiewu”