[Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

1
Obrazek
Początek 90 roku III ery Na skraju fenistejskiej Puszczy, w miejscu gdzie wody Wschodnich Wód spotykały się z piaszczystym wybrzeżem kontynentu, a ponad drzewami niczym widmo unosiły się szczyty Wschodniej Ściany, stała niepozorna gliniana chatka o drewnianym, omszałym dachu. Okno z widokiem na falujące morze i majaczący w tle przeciwległy brzeg było otwarte, choć na zewnątrz szalała ulewa. Ciężkie krople deszczu wbijały się w rozmoknięty już piasek na plaży tworząc tysiące malutkich kraterów. Okiennice trzaskały o ścianę, poruszane niespokojnym, porywistym wiatrem. Z komina ulatywał szary dym.

Słońce jeszcze nie wzeszło, choć nocny mrok powoli się przerzedzał. Okno na świat po drugiej stronie chaty ukazywało poszarzały krajobraz Puszczy. I barwy tej wcale nie zawdzięczała pochmurnej pogodzie. Pozbawione liści drzewostany, choć pozostające w swym odbiorze pełne majestatu, nie przypominały już dawnego fenistejskiego lasu. Były jedynie widmem przeszłości, pozostałością starożytnej potęgi. Niewielkim ułamkiem żywej i barwnej przyrody pozostało jedynie runo i rzadki podszyt leśny, jednak i te nie uniknęły znacznej degradacji, której początkiem była pamiętna Noc Spadających Gwiazd.

Żadnym oczom nie umykała również przedziwna łuna, która od wygnania Leśnych Elfów z ich własnego domu wisiała nad prastarym lasem. Różnobarwna, opalizująca zorza błyszczała ponad konarami drzew dniem i nocą. Spoglądanie nań napawało dziwnym poczuciem niebezpieczeństwa, tajemniczym, wewnętrznym niepokojem. A wszystko to, co działo się tuż pod nią, wewnątrz starego, zdewastowanego lasu, spędzało sen z powiek dziesiątkom magicznych badaczy, którzy od lat próbowali wytłumaczyć wszelkie napotykane przedziwne zjawiska. Nie wspominając już o tych, którzy zmuszeni byli Puszczę opuścić i znaleźć sobie nowe miejsce w świecie.
Obrazek
Jednym z takich badaczy był czarodziej z Oros, przywiedziony na skraj Puszczy poniekąd za sprawą obłędu, a po części kierowany wewnętrzną potrzebą powrotu do korzeni. To właśnie tam, kilkanaście minut drogi za wydmą, w niegdyś pachnącym i tętniącym życiem lesie, urodził się Leśny Elf zwany Felivrinem. Wychowany wśród drzew, opuścił swój Dom, by zamieszkać w wielkim świecie za górami, kształcić się i rozwijać. To, co zastał po powrocie skruszyło resztki jego okaleczonej duszy i dobiło i tak już wyczerpany koszmarami umysł. Ale nie zniszczyło to jego woli życia. Nie doszczętnie. W pewnym sensie to dzięki tej podróży i osiedleniu w pobliżu ojczyzny, przetrwał najcięższe chwile. Symboliczny powrót do Domu, choć odmienionego i nieprzystępnego, pozwolił Felivrinowi zaznać swego rodzaju wewnętrznego spokoju. Sam nie potrafił nazwać tego uczucia. W tych szarych zgliszczach starego świata wciąż tliła się bardzo blada iskierka elfiego ducha. Albo była to tylko ułuda, przeforsowana przez chory umysł nadzieja, marzenie, które nigdy się już nie spełni.

Pogrążonego w niespokojnym śnie elfa zbudził trzask okna, który natychmiast przywiódł wspomnienie roztrzaskanych okiennic w baszcie Enrnesta Dziurawca. Felivrin, choć w pełni świadomy i wybudzony, nie mógł się poruszyć. Odrętwiałe kończyny nie reagowały na jego polecenia, a na klatce piersiowej czuł ogromny ciężar, który odbierał mu dech. Wtedy też przed jego oczami ukazała się perłowłosa lalka Ernesta, siedząca okrakiem na jego piersi. Pochyliła się nad twarzą elfa i ze straszliwą i beznamiętną mimiką wpatrywała się w jego oczy. Zimny pot spłynął po skroniach byłego profesora. Zacisnął mocno powieki. Kiedy je otworzył, zjawa zniknęła, a on odzyskał panowanie nad swoim ciałem. Niemal natychmiast zerwał się z łóżka i rozejrzał nerwowo po pokoju. Wszystko wydawało się być takie, jak być powinno, poza szalejącymi drewnianymi okiennicami, których zawiasy nieprzyjemnie skrzypiały. W kominku tliło się drewno, którego nawrzucał doń wieczorem, zagracony stół był zagracony, smoczątko spało na dywanie przy łóżku, a Ruda siedziała z zamkniętymi oczami na podniszczonym fotelu w kącie. Nie spała. Lalki nie potrzebowały snu. Zachowywała tylko pozory dla komfortu psychicznego swojego pana.

Po krótkim rekonesansie Felivrin odkrył, że nie tylko pogoda szalała tej nocy. Elf usłyszał swoje trzewia, które nagłym i wielce nieprzyjemnym spazmem niemal skuliły go do kolan. Na krótką chwilę odczuł ulgę. Już miał się powoli położyć na plecach, by ze spokojem przespać jeszcze odrobinę więcej czasu. Za moment jednak przybyła kolejna fala bólu. Wypełniła go od środka w akompaniamencie głośnego bulgotu kiszek. To nie była zwyczajna niestrawność. Czymś musiał się zatruć poprzedniego dnia. Mógł zastanawiać się co mu tak zaszkodziło, jednak ból i skurcze nie odpuszczały, przyćmiewając myśli. Koniecznie musiał znaleźć sposób na ulgę. I zdawało się, że było tylko jedno rozwiązanie.

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

2
Kolejny sen. Kolejny koszmar i na szczęście nic więcej. Wstrząśnięty elf potrzebował jednego rzutu oka po wnętrzu lepianki by uspokoić się zdecydowanie szybciej niż było to wskazane. Zwłaszcza gdy w ramach pobudki miało się przed swoimi oczyma mieszankę czterech dusz zamkniętych w mięsistej brei. W pewnym jednak sensie wizje mrocznej zjawy trawiącej jego umysł i nawiedzającej sny poczęły być pewną chorowitą normą, którą począł akceptować. Nawet zaczynał się z nich cieszyć. W końcu... czy w obliczu zagłady jego rasy, upadku ojczyzny i wygnania z jedynego domu jaki mu pozostał zaakceptowanie jednego omamu jako codzienności było czymś szczególnym? Większość ostatnich lat napełniona była koszmarami o tyle bardziej przerażającymi, o ile faktycznie miały miejsce w świecie materialnym. Koszmary zrodzone tylko z myśli poczynały w pewnym momencie być wręcz ulgą w obliczu realiów. Nie można było przed nimi uciec, ale przynajmniej nie dyktowały jak i gdzie żyłeś, z kim mogłeś się zadawać i nie mogły cie skrzywdzić... a przynajmniej nie za bardzo.

Zresztą, nawet gdyby chciał uciec przed niematerialnym koszmarem pod pierzynę... co by to dało? Była to pokuta za nagięcie praw natury do własnych potrzeb. I trzeba było cieszyć się, że nie była surowsza. Gdy przed laty sięgnął po smoczy pył i zatracił się w jego energii, ta sama moc przyniosła zgubę mu i najpewniej niezliczonym innym żywotom. Gdy spróbował okraść swego mistrza z katalizatorów, ta sama chciwa dłoń została mu odebrana wraz z kontrolą nad swoją energią, którą odzyskiwać musiał miesiącami. Gdy zaś zaślepiony gniewem jął szukać na magicznej mapie położenia leżących już najpewniej na łożu śmierci czarowników... sam został odkryty i postawiony przed oblicze sprawiedliwości przez nikogo innego jak właśnie staruszkę u wrót śmierci. Każda samolubna akcja pragnąca wykorzystać moc w celu ślepej pomsty, zazdrości lub chciwości niosła zgubę. Jeśli z tych wszystkich zdarzeń i lat izolacji były Profesor wyciągnął jakąkolwiek lekcje to była ona jasna i wbita mu w twarz eteryczną pięścią:

Egoistyczne sięganie po nieswoją moc sprawia zawsze, że Magia odpowiada na agresję agresją w celu zachowania porządku w naturze.

Nie była to myśl nowa. Nie była to też myśl popularna. W końcu gdzie prowadziło zakładanie, że każdy twój czyn obróci się przeciwko tobie? Jaki byłby sens używania magii jako takiej? I choć niejeden uczony mag wyśmiałby ową przesiąknięta pacyfizmem i brakiem ambicji ideologię sugerującą stagnacje i pasywność wobec postępu nauki i magii... Felivrin widział w owej lekcji coś innego niż zamknięte drzwi do wzrostu i rozwoju. Drzwi były zamknięte. To był fakt. A za nimi kryła się kraina możliwości faktycznej zmiany świata. Zmiany jego stanu. Na lepsze lub na gorsze. Elf Nargothrond próbował przez nie przejść i za każdym razem gdy uderzał we wrota... te uderzały w niego. Jednak jak próbował przez nie przejść? Uciekając? Kradnąc? Pożyczając siłę od z dawien dawna zmarłych istot magicznych? Myśl, która przewodziła mu przez ostatnie lata nie zakładała, że mag nie może dokonać zmian. Zakładała, że może dokonać je tylko i wyłącznie swoją własną wiedzą i własną mocą. Pożyczanie, skróty i wykorzystywanie cudzej energii ostatecznie obróci się przeciwko tobie. Za to twoja magia? Tej możesz ufać zawsze. I choć ideologia ta zdawała się być zadziwiająco wręcz pozytywna jak na wygnańca i potępieńca jakim był jej wyznawca... to by być jednolitą, pełną szkołą myślenia o magii wymagała od elfa czegoś niemożliwie wręcz bolesnego. Czegoś do czego nigdy nie przyznałby się za swej młodości, ani w środowisku Akademickim. Przyznania się do prawdy od której tak długo i uparcie uciekał. Czy to w bezcelową zemstę, czy to w próżne wymówki i puste plany. Prawdy o sobie samym, która by dać mu nadzieje jednocześnie łamała jego samego jako osobę.
Obrazek
Nigdy, nawet na moment w swoim żywocie nie był godny przekroczyć tych wrót. Nie mógł nic zmienić.

Czterdzieści długich lat szlifowania czarów, nauki magii i wędrówek w poszukiwaniu oświecenia. Odkrycia, badania i publikacje. Cała jego elfia młodość. I na co to było? Co zmienił? Co zrobił gdy przyszła godzina próby, a za wrotami leżał miecz zdolny ochronić go i jego uczniów? Nic. Co zrobił gdy przyszła druga szansa? Uciekł. Co zrobił gdy na jego oczach dawni podopieczni rozdali się na dwa obozy? Ukrywał się. Całe semestry nauki, budowania więzi i zaufania obróciły się w proch w momencie gdy ich młode umysły wpadły objęcia wielkiej wojny toczonej przez tych którzy przekroczyli wrota. Wrota magii, wrota wiary, wrota serc elfich i ludzkich... jakie to miało znaczenie? Faktem było, że w tych przypadkach czarodziej był nie tylko słaby... ale był również tchórzem. Tchórzem niezdolnym do podjęcia choćby kolejnej próby uderzenia we wrota. Świadomość tego zniszczyła niemal doszczętnie to co zostało ze skromnego dziedzictwa pewnego młodego, optymistycznego i pragnącego współpracować z ludźmi dla lepszego jutra maga noszącego miano Felivrina Nargothronda.

Jednak jak ruiny jego ojczyzny za oknem i jak szaleństwo które oderwało go od Oros, ten konkretny okropny ciąg zdarzeń w pewien niewyjaśniony sposób wyszedł elfowi na dobre. Może nawet go zbawił. Całkowite pogodzenie się ze swoją niemocą skruszyło co prawda większość jego ego... ale i pozwoliło mu też zostawić za sobą niewyobrażalnie ciężki bagaż. Śmierć, pogarda, zemsta, cierpienie... bliscy. Czuł się wolny. Wolny ale i pusty. Czuł się też pewniej eksplorując granice własnych, śmiertelnych możliwości. Czuł jednak też niepewność co do celu w jakim to robi. I tak, czując z każdym dniem ubytek coraz to kolejnych ze swoich swoich pragnień i uprzedzeń, czuł się momentami coraz mniej jak Felivirn... czuł jednak, że idzie do przodu. Widział światło w metaforycznym tunelu. Z każdym jednak krokiem w kierunku światła czuł jak traci cząstkę siebie z zamian za kolejny kawałek układanki w zrozumieniu Astralnego Wymiaru. W zrozumieniu jak otworzyć wrota. Co jednak było ostatecznie ważniejsze? Siła do marszu czy wiedza po co się maszeruje? Czasami sam już nie był pewien. Momentami jedyną motywacją w jego pustym żywocie była chęć obrony Vearii. Jedynego niewinnego umysłu jaki znał. I jaki na swój zrozpaczony sposób kochał. Kiedy więc zbudził go osobisty koszmar trawiący jego sumienie od ostatnich dwóch lat... poczuł nawet odrobinę szczęścia. Że coś jeszcze w nim ponad to zostało. Że coś wiąże go z tym porzuconym przez bogów i śmiertelników światem. Nawet jeśli był to koszmar. Marzenia bowiem z każdym dniem izolacji zdawały się coraz bardziej ulotne, mdłe i nierealne.
*** Nim jednak wrak elfiego czarodzieja miał okazję dać wyraz temu wypaczonemu poczuciu radości i niepokoju jego trzewia postanowiły dać wyraz swoim uczuciom na swój własny sposób. Całkowicie już przyziemny i niezwiązany z kryzysem egzystencjalny elfa problem dość zgrabnie cisnął problematykę upiornego snu za okno na koszt bardziej... praktycznych myśli. Czemu teraz? Co się stało? Czy to te tajemnicze zielone jagódki? Zrywając się z łóżka na dobra sprawą jedyną myślą nie związaną z problemami gastrycznymi było: "Czemu Vearia śpi na dywanie? Położyłem ją tam? Sama położyła na podłodze? Jak się przeziębi to będzie na mnie?". Chyba tylko lęk przez dosłownym wyzwoleniem czorta ze sowich trzewi przy podnoszeniu córki powstrzymał elfa przed próbą ułożenia jej na łóżku. Miast tego spojrzał dzikim i zbłąkanym wzrokiem za okno, przeklął cicho po czym kuśtykając ostrożniej do drzwi przyjął jedną z najbardziej kompromitujących pozycji w historii magii jako takiej.

Zgięty w dość bezkompromisowej pozycji elf ścisnął swoją lewą dłonią okolice żołądka, zadarł głowę do góry wyciągnął prawą dłoń ku sklepieniu. W ramach następnego kroku usilnie próbował choć odrobinę oczyścić umysł z męki jaką przynosiły mu swoje bebechy. To zaś co udało się oczyścić pchnął w przestrzeń. Ponad dach, ponad deszcz i ponad chmury. Następnie zaś w pozycji, której powstydziłby się nawet żebrak w rynsztoku począł mamrotać:

- Nieruchome gatunki z rodzaju Vermetus wydzielają z gruczołu nożnego długie, delikatne nici śluzu... urgh.... tworząc coś w rodzaju unoszącej się w wodzie... nieee nie woda, nie myśl o wodzie... sieci do łapania planktonu. Co pewien czas sieć wraz ze zdobyczą jest wciągana do otworu... o bogowie... gębowego. Są też ślimaki żywiące się głównie planktonem i drobnymi cząstkami substancji organicznej, wpadającymi wraz z prądem wody do ich jamy... kiedy to się skończy... płaszczowej, która wówczas ma zwykle specjalne urządzenia służące do ich wyłapywania i transportu do otworu gęboweeeee....

Następnie nie kończąc nawet sentencji stwierdził, że na nic się to nie zda. Jak miał oczyścić umysł, skoro nie mógł oczyścić ciała? Musiał załatwić swoje potrzeby we wnętrzu chatki. Ale jednocześnie nie mógł jej całej zasmrodzić. Ostatnie czego potrzebował to płaczącego dziecka. Vearia była zdecydowanie zbyt bystra jak na swój wiek by nie robić mu potem wyrzutów. Wtedy też wzrok zdesperowanego maga padł na okno. Kolejne kilka chwiejnych kroków, wyrwanie słomy z siennika, przesunięty pośpiesznie taboret i naprawdę niezdarne i nerwowe zdejmowanie portek później elf stał półnagi przed otworem na świat i wolność. Jego goły tyłek powędrował na parapet, następnie odrobinę dalej i z zamiarem uraczenia przestrzeni pod oknem podarkiem w iście mieszczańskim stylu elf zaparł się z całej siły. I tak podczas gdy świat witał nowy rok eskalacją starych konfliktów lub powstaniem nowych... Felivrin powitał go głośnym pierdnięciem porwanym przez Pana Wichrów - Sulona by ponieść go nie wiadomo gdzie.
Spoiler:

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

3
Deszcz zacinał pod dach, kapiąc na plecy czarodzieja w całkiem codziennej pozycji, choć w niecodziennych okolicznościach i w niecodziennym miejscu. Nie czekał długo na kolejny ruch jego rozhulanych trzewi. Utorował drogę dla niechcianego bytu, drążącego boleśnie wnętrzności. Dał upust całemu złu, jakie w nim czyhało i usilnie pchało się na świat. Ulga jaka przyszła po tym krótkim, acz emocjonującym akcie, była wręcz nie do opisania. Poczuł lekkość i swobodę, jakby cofnął się do swego młodzieńczego ciała. Umysł, przyćmiony wcześniej bólem, mógł teraz odpocząć i oddać się ekstazie, jaką byłą normalność, w porównaniu do doznanego cierpienia.

Smoczątko zbudziło się jeszcze zanim Felivrin opuścił przygotowaną naprędce toaletę. Widząc go w nietypowej pozycji, podniosło łebek i przekręciło go, malując na pyszczku zdziwienie.

Papa? Co robisz? — zapytała, unosząc się na cztery łapy i przeciągając, prostując przy tym skrzydła.

Ten mały, prawie trzyletni gad o niebieskiej łusce nie był już takim małym szkrabem. Od czasu opuszczania Oros, Vearia urosła niemal dwukrotnie, osiągając wielkość średniego owczarka. Jej skrzydła, kiedy były w pełni rozpostarte, przerastały samą smoczycę i byłyby w stanie przykryć całą powierzchnię felivrinowego łoża. Z rozmiarami Vearii wiązała się również niemała waga, która całkiem uniemożliwiła podnoszenie dziecka na ręce, nawet gdyby pominąć niepozwalające na to gabaryty. Ta jednak świetnie sobie radziła w dorównywaniu kroku byłemu profesorowi. Krótkie, acz silne kończyny pozwalały jej biegać i skakać po niedogodnym terenie. Nie potrafiła jednak skorzystać ze swojego smoczego daru — błoniastych, silnie umięśnionych skrzydeł. Ciężko było powiedzieć, czy przebiegał u niej poprawny rozwój, wszak wychowanie tak rzadkiej, magicznej istoty było materią niecodzienną, o której na próżno było szukać w księgach. Felivrin mógł zdać się jedynie na swoją intuicję.

Wiatr dmuchnął srogo, poruszając otwarte na oścież okiennice. Jedna z nich klepnęła czarodzieja w pośladki, a ten w odruchu wskoczył do środka izby. Vearia przyglądała się ojcu przez chwilę. Zrozumiała jednak, że sprawa jest dość delikatna. Wyskoczyła więc na posłowanie bez słowa i położyła się w nogach łóżka.

Kiedy oczyszczony z emocji umysł czarodzieja odpoczął, co zdawało się trwać naprawdę długą chwilę, poczuł ogromną senność. Do świtu jeszcze było trochę czasu, a wewnętrzne pragnienie Felivrina domagało się jeszcze odrobiny snu. Zasnął więc, nie pamiętając nawet kiedy. I przespał resztę nocy oraz poranek.

*
Ktoś obcy! — Głos Vearii rozbrzmiał w umyśle Felivrina.

Smocza córka zbudziła czarodzieja, ciągnąc zębami za jego organiczną rękę. Nie musiał podnosić powiek, by stwierdzić, że to zdecydowanie późna pora na wstawanie. Choć tak naprawdę to sam Felivrin wyznaczał sobie standardy. Odizolowany od społeczeństwa, mógł pozwolić sobie na pobudkę o dowolnej porze, opuszczanie domu kiedy tylko zapragnął, a nawet robienie nieprzyzwoitych rzeczy, chociażby takich jak zostawiony za oknem prezent, który w zamierzeniu nigdy nie miał być odkryty. Ktoś jednak pojawił się w okolicy, pierwszy raz odkąd czarodziej zaszył się na plaży przy skraju fenistejskiej puszczy. I zapewniła go o tym nie tylko zestresowana córka, ale i skrzypienie drzwi wejściowych do chaty.

U progu stanął mężczyzna o siwej brodzie i długich złoto-niebieskich, nieco przybrudzonych błotem, szatach. Na jego ramionach spoczywał wielki skórzany plecak, z którego wystawały najróżniejsze przedmioty i narzędzia.

Cóż za smród, uh, uh... — skonstatował wchodząc do środka i obracając się ku zewnętrznej ścianie z oknem. Zrobił jeszcze jeden krok, objął wzrokiem izbę i wrzasnął: — Na litość bogów, kim jesteś!? Co-co tu się dzieje!?

Drobne kamyczki, które najprawdopodobniej trzymał w dłoni, posypały się po klepisku. Ruda zerwała się z fotela, otworzyła oczy i spojrzała na nieznajomego jak na zwierzę, które chciałaby złapać i rozerwać na strzępy. Vearia pisnęła i wskoczyła za głowę Felivrina, przy okazji przewracając kilka świec i gliniany kubek, które miały swoje miejsce na stoliku nocnym. Ceramika huknęła o podłogę. Nieznajomy zrobił susa w tył, zatrzasnął drzwi i z wrzaskiem pobiegł w stronę morza.

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

4
Kolejna pobudka maga była nowym słodko-gorzki doznaniem. Rozbudzenie umysłu przez przyjemną dla zmysłów telepatie Vearii łatwo było zaliczyć na plus... jednak fakt, że zwiastowała ona jeden z nielicznych koszmarów na jawie, które mogły ich tu spotkać - niespodziewaną wizytę, należało potraktować jako najgorszy możliwy powód rozbudzenia. Ponad rok świętego spokoju i nagle... to? Kto mógł chcieć mu zatruwać życie na tym opuszczony przez boga i ludzi zakamarku świata? Przez krótką chwilę liczył nawet, że odwiedził go czort, duch lub inne astralne cholerstwo. Ale rzeczywistość jak zwykle dała mu kopa obdarowując go ludzkim gościem.

Krótki kontakt wzrokowy jaki wymienił z obcym był wszystkim czego potrzebował. A raczej wszystkim czego jego lęki potrzebowały by pchnąć jego umysł w odpowiednim kierunku. Starzec był przerażony. Czy to przez zobaczenie elfa, smoka czy upiorną reakcje Rudej... nie było to ważne. Nie widział w nich istot zdolnych do dialogu, widział w nich zagrożenie. Przed zagrożeniem się ucieka. Z zagrożeniem się nie dyskutuje. Zagrożenie zgłasza się najbliższym siłom porządkowym. A dla uciekającego przed ludzkim społeczeństwem elfa oznaczało to, że starzec stał się potencjalnie jego zgubą. Dlatego też zerwał się i rozpaczliwymi susami sam dopadł do drzwi by otworzyć je na oścież by ocenić jakie są szanse złapania uciekiniera.

Wątpił żeby przekonanie go do rozmowy wiele zmieniło. Mógł być wędrowcem, uczonym lub nawet innym wygnanym magiem. Ale dalej był człowiekiem. Ludzie zawsze coś ukrywają przed nieludźmi. Zabicie go było opcją? Nie. Trupy tylko rodzą więcej problemów innej natury. No i... jak byłaby to lekcja dla dziecka? Zabij nieznajomych, nawet gdy ci uciekają. Nie. Musiał dopiłować by to oni zdołali zbiec przed przybyciem... kogokolwiek innego. Zakonu? Żołnierzy? Chłopów? Każdy stan i każda formacja ludzka stanowiła zagrożenie. Przed nikim nie byli bezpieczni. Ten rok był udany i spokojny, ale nie ma tu dla nich miejsca. Nie w królestwie ludzi. Muszą ruszyć dalej. Na Północ? W góry? Na wschód? W przeklęty las? To nie było teraz ważne. Tak. Teraz musiał... musiał spowolnić nieznajomego i zacząć myśleć o ucieczce. A to oznaczało, że nie tylko on musi podjąć akcje.

- Rozkaz! Cały niezbędny do podróży dobytek ma zostać ułożony na łóżku!

Krzyknął do Rudej samemu przekraczając próg i wyciągając otwartą dłoń w stronę oddalającego się wędrowca. Powietrze nad opuszkami jego palców zadrżało, brwi ściągnęły się w skupieniu, a mięśnie ręki mimowolnie poczęły drżeć gdy świeżo po pobudce zmusił swój organizm do uformowania prostej manifestacji energii w jego dłoni. Wilgotne po deszczu powietrze przeszył szereg mikroskopijnych wyładowań gdy jego zaschłe gardło wycharczało.

- Ener... lakiu... cumul.

W miarę jednak tworzenia się pocisku w jego dłoni elf począł niemal podświadomie ograniczać jego wielkość i siłę. Nie chciał zabijać starca. Nie chciał go nawet trwale okaleczyć. Chciał... spokoju. Ciałem i duszą. A niepotrzebny mord i okrucieństwo zabrałby mu oba. I tak czar tracił na swojej sile do stopnia gdzie był najpewniej groźny równie bardzo co zbłąkana dachówka spadająca z pierwszego piętra. Cała energia szła zamiast tego w samo mentalne pchnięcie do którego czarodziej się szykował. Musiało być idealne, precyzyjne i kontrolowane. Lekko zachwiana postura i z tej odległości nieznajomy może skończyć z poważnym urazem czaszki... w postaci dziury. Tuż jednak przed samym posłaniem pocisku Felivrin został dotknięty kolejnym wyrzutem mówiącym mu, że nie powinien nawet atakować starca. Dlatego też w ramach ostatniej rozpaczliwej próby rozwiązania problemu bez sięgania po przemoc i magię krzyknął ile sił w płucach.

- Szanowny Panie!? Coś się stało? Może to przedyskutujemy?

Po czym odczekał sekundę gotowy zarazem pchnąć osłabiony magiczny pocisk pod nogi uciekającego mężczyzny w razie braku reakcji jak i zdławić magię w swojej dłoni jeśli nieznajomy się zatrzyma. W najgorszym wypadku będzie musiał cisnąć w stronę starca manifestacją żywiołów i spudłuje. Ale może w panice nieznajomy nie rozpozna w tym magii tylko rzucony kamień. W lepszej sytuacji wytrąci go z równowagi lub coś mu złamie... ale wtedy będzie musiał go związać by faktycznie mieć więcej czasu na zmianę miejsca zamieszkania. W najlepszym... staruszek dobrowolni z nim pogada. Może uda się go przekonać, że wszystko jest w porządku i zyskać na czasie? Albo obezwładnić go potem? Ostatecznie... istnieją sposoby by zagwarantować jego milczenie bez pozbawiania go życia. Wszystko to jedno zeszło na dalszy tor gdy umysł byłego Profesora skupił się na wykonaniu jednej z dwóch akcji. Zdławienia niepotrzebnej mocy lub ciśnięcia kuli energii z możliwie jak największą precyzją.
Spoiler:

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

5
Tak — odparła Ruda. Pochwyciła jeden z leżących w kącie worków i zaczęła zgarniać do niego leżące na stole rupiecie.

Na zewnątrz było wilgotno i wietrznie. Mokry piach lepił się do butów. Powietrze pachniało glonami wyrzuconymi na brzeg. Przestraszony starzec biegł przez rozrzucone po plaży kamienie, skręcając ku dróżce wiodącej wzdłuż wydmy na północ. Z jego plecaka sypały się muszle, gałązki, korzonki i inne rupiecie, które załadowane były aż po brzegi bagażu. Gdzieś po drodze upuścił drewnianą laskę.

Felivrin ruszył za nim. Wbiegł po stabilnym, nawodnionym piasku na wzniesienie i krzyknął do nieznajomego. Ten zatrzymał się i stał tak przez krótką chwilę, jakby się nad czymś zastanawiał. Utkana w żywej dłoni czarodzieja kula energii pulsowała, próbowała się wymsknąć za wszelką cenę, szukając najkrótszej drogi ucieczki, zupełnie jak woda drążąca szczeliny skały. Były profesor jednak na to nie pozwolił, skoncentrowany na kontroli zaklęcia, siłą woli utrzymywał je w ryzach.

Jesteś czarodziejem — rzekł. Jego słowa wyrażały bezwzględną pewność. Obrócił się powoli. — Czuję napięcie — dodał, mrużąc oczy i marszcząc czoło. — Nie sądziłem, że spotkam tu kogoś do mnie podobnego. Nie rób mi krzywdy.

Dzieliło ich zaledwie kilkanaście kroków. Starzec przyglądał się elfowi z uwagą. Morze po lewej stronie Felivrina szumiało głośno, wyrzucając na brzeg fale niosące kolejne połacie zielonych i żółtych glonów. Wilgoć osiadała na twarzy, dając ciału i umysłowi orzeźwienie.

Dobrze. Możemy porozmawiać. Może dowiem się, dlaczego wtargnąłeś do mojego domu.

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

6
Felivrin poczynał mieć szczerze dość swojego zawszonego szczęścia w spotykaniu kolegów po fachu lub podopiecznych w najdziwniejszych miejscach pod słońcem. Piwnica, własne łóżko, wieża na środku wyspy, burdel a teraz to. Nie-magiczni mieli łatwiej. Ignorancja i brak silnego połączenia z wyższymi wymiarami była dopraw błogosławieństwem. Ale nie. Musi spotykać kolejnego czarodzieja obdarzonego niepokojącą dobrym wyczuciem cudzej mocy. No cóż... może nie ukrywał się z tym za bardzo zważywszy na jej dosłowną manifestacje w jej dłoni. Tyle, że teraz przyśpiewka o byciu szarym elfem bez żadnego talentu, zagubionym w świecie i tym podobne poszły do przysłowiowego piachu. Zresztą... jaką mógł historię sklecić? Nie wiedział nawet czy rzekomy mag jej nie przejrzy. Trzeba było iść w szczerość i półprawdy. Co było cholernie trudne zważywszy, że na dźwięk starca nazywającego go czarodziejem elf ledwo się powstrzymał od parsknięcia w jego stronę "Chyba byłym".

— Nie pragnę wyrządzić ci żadnej krzywdy. Razem z moją córką i asystentką zbłądziliśmy w trakcie naszej wędrówki na wschodni brzeg. Małą rozłożyła choroba i musieliśmy znaleźć jakieś miejsce na postój. Padło na tą pustą chatkę, o której nic nie wiedzieliśmy. Dziecku się poprawiło i mieliśmy się zebrać już kilka dni temu, ale... zebranie prowiantu, ta dziwna łuna nasilająca się niektórymi nocami i ulewy nas tu przytrzymały. I chyba ten odrobinę przymusowy pobyt naprawdę nadwyrężył moje poczucie zagrożenia... proszę wybaczyć.

Tu elf spróbował ograniczyć destrukcyjny potencjał pocisku do minimum po czym możliwie spokojnie posłał jego resztki gdzieś na bok. Najlepiej za jakąś skałę lub do jakiegoś dołu. Gdzieś gdzie mikro-ekslozja nie przyprawi starca o zawał.

— Pragnąłbym też prosić o wybaczenie reszcie. Moja asystentka miała... trudne dzieciństwo. Więc jeśli jej spojrzenie lub aura cie przeraziły... reaguje ona tak mniej więcej na wszystkich i wszystko czego nie zna. Zaś Vearii... moja córka. Skoro potrafisz ocenić, że jestem związany z magią podejrzewam, że mogłeś się domyślić. Jest zmiennokształtna. Zasadniczo od urodzenia i trochę tego nie kontroluje. A taki talent w połączeniu z dziecięcą wyobraźnią... sam widziałeś. Czasami budzę cię w objęciach małej mantikory. Ale nie o tym.

Uczony spokojnie uniósł obie dłonie w geście dobrej woli i aby pokazać starcowi, że nie ma w nich kolejnych magicznych pocisków, noży czy innych potencjalnie zabójczych przedmiotów.

— Absolutnie rozumiem, że obecność naszej ekscentrycznej gromadki jest ci nie na rękę. Nikomu nie jest. Słyszałem już wszystkie możliwe wyjaśnienia, wywody, nawet błagania. Zabierzemy się stąd natychmiast, znikniemy za horyzontem i nigdy więcej o nas nie usłyszysz. Pięć minut i nas nie ma, ty masz swoją chatkę a my kontynuujemy naszą podróż. Cisza, spokój, żadnych nerwowych zaklęć, dziwnych stworów i krwiożerczych spojrzeń. Brzmi jak dobra oferta?

Felivrin wypuścił z ust ciężkie westchnienie po owym zdecydowanie zbyt długim, nerwowym i niech chaotycznym wywodzie. Liczył jednak na to, że jego rozmówca sam się pogubi w natłoku informacji i siłą rzeczy będzie musiał ograniczyć się do zapamiętania podstaw. Informacyjny bełkot był tu po prostu lepszym substytutem podejrzanego zatajania informacji. Lepiej wyjaśnić każdą z przypadłości w możliwie błahy sposób i niż próbować je ukryć. Ich niechciany gospodarz musiał wiedzieć tylko jedno. Są problematyczną grupą wyrzutków, która zaraz zniknie z jego życia i nie będzie się musiał o nią martwić. Coś takiego powinno przemówić do kogoś żyjącego na tym pustkowiu. W końcu jasnym było, ze nie zaszył się tu aby zadawać się z dziwakami. A potem... czort wie. Pójdą pewnie na południowy-wschód i odbiją potem prosto na północ by zmylić ewentualny pościg. Na pewno w okolicach puszczy jest więcej opuszczonych budynków. Może nawet na jej brzegach żyją jeszcze jakieś cholernie uparte elfy? Mało prawdopodobne... ale były Profesor wolał puste lub zamieszkane przez samobójcze lub zmarłe elfy chałupy niż pomieszkiwanie wśród ludzi.
Spoiler:

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

7
Skumulowana w dłoni elfa energia w postaci magicznej kuli częściowo powróciła do ciała czarującego. Resztka, która nie dała się ponownie wchłonąć, rozprysnęła się w sposób kontrolowany, strzelając cieniutkimi wiązkami w stronę morza i Puszczy, a po spotkaniu z wodą czy ziemią dokonywała natychmiastowej anihilacji w miniaturowej, ledwie słyszalnej eksplozji.

Starzec słuchał usprawiedliwień Felivrina, a z każdym kolejnym zasłyszanym słowem na jego twarzy malował się coraz szerszy i przyjaźniejszy uśmiech. Finalnie zaśmiał się gromko i odetchnął jakby z ulgą.

No nie powiem, przerażające było to spotkanie. Ale przyjmuję przeprosiny. — Oparł ręce na biodrach. — Wychodząc z domu na grubo ponad pięć lat mogłem się spodziewać, że ktoś go sobie przywłaszczy w tym czasie. Ale że będzie to Leśny Elf, tak niebezpiecznie blisko dawnego Domu? Doprawdy niesłychane — zaśmiał się kolejny raz. — Nalegam jednak, byś został jeszcze na jakiś czas. Pogoda nie zmieni się przez najbliższych kilka dni i może być niebezpiecznie, szczególnie podczas sztormów. A może zainteresują cię moje badania nad umierającym lasem? Na pewno nie udało ci się zapuścić wgłąb puszczy tak daleko jak mi.

Starzec przykucnął, by podnieść z mokrego piasku dorodnego grzyba, który wypadł z jego ekwipażu podczas ucieczki. Otrzepał go, ochuchał i schował do worka przytroczonego do plecaka. Wzrokiem namierzał kolejne rozrzucone przedmioty, jakby chciał natychmiast je pozbierać i ponownie schować.

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

8
Mimo uśmiechu niespodziewanego "gospodarza" Felivrin czuł się naprawdę nieswojo. Było to spowodowane mieszanką drobnych acz natrętnych czynników, które poczęły napływać do jego organizmu w miarę jak napięcie jęło znikać. Jego wieczorna dolegliwość pozostawiła mu w kiszkach niezaplanowaną pustkę, nagła pobudka jęła przyprawiać go o drobne zawroty głowy, wilgoć w powietrzu powodowała lekkie dreszcze, a tkanie energii bez porannej medytacji i konieczność jej tłumienia przyprawiła jego wewnętrzny przepływ magii o nieprzyjemną "wibrację". Słowem - absolutnie żadna z tych "dolegliwości" nie dawała o sobie znać w fizycznym świecie bólem, kuśtykaniem czy paraliżem... ale wszystkie składały się na naprawdę parszywy nastrój z którym elf musiał walczyć. Nie żeby odbiegało to za bardzo od jego codziennego życie w krainie gdzie jego krewni pomarli lub skończyli jako żebracy a jego pracę wykonywał obecnie najpewniej jakiś opasły ludzki czarodziej trzeciej kategorii. Dlatego też oddanie uśmiechu starcowi kosztowało go daleko więcej niż ktokolwiek mógł sobie wyobrazić. Ale uśmiechał się. Bo jaką miał opcję? Poza wznowienie cyklu przelewania krwi i zemsty oczywiście. A zaistniała sytuacja nie była tego warta.

— Jeśli nalegasz... zostaniemy dzień... może dwa. Przynajmniej aż pogoda się nieco poprawi, a droga nie będzie bajorem. Naprawdę nie chcemy się narzucać ze swoimi problemami...

Gdy starzec począł zbierać porozrzucane rośliny i grzyby w elfa uderzył stary dobry znajomy. Wyrzuty sumienia. Chwilę temu był gotów okaleczyć a może nawet zabić starca. Co prawdę w ostateczności... ale czy to cokolwiek usprawiedliwiało? Postawiony pod ścianę dalej sięgał po przemoc jako rozwiązanie. Nie chciał... ale nie potrafił inaczej. Nie po wszystkim co zaszło w Oros. Ale nawet teraz... gdy wszystko się uspokoiło... jedna rzecz została. Porozsypywane zbiory starca, które ucierpiały w wyniku niepotrzebnego konfliktu. I on "uczony" nie pomyślał o nich nawet na chwilę skupiony na pogoni za zielarzem. Może nawet zmiażdżył jakiś butem? W czym było to lepsze od działań Zakonu? W pogoni za możliwym zagrożeniem niweczył może miesiące wędrówki... może i ostatniej tego człeka. Może był to jego ostatni projekt? Ostatni zbiór? Ostatnie... wszystko? Życie ludzkie jest zbyt krótkie by móc pozwolić sobie na wiele strat. Dlatego też Felivrin z nietęgą miną również przykucnął i począł ostrożnie zbierać rozsypane składniki by następnie oddać je ich właścicielowi ze słowami.

— Ah... i... dziękuje. Ostatnimi czasy trudno spotkać wyrozumiałe osoby. A historię o... tym miejscu... zdecydowanie wysłucham. Tylko... pójdę uspokoić córkę.

Tu obrócił się na pięcie i pocierając skronie ruszył do chatki. Pobudka ze smokiem na brzuchu, pogoń, tkanie energii i zaawansowana przemiana. W takim tępię to nie Zakonu musi się obawiać... tylko, że się sam rozsypie w proch.
Spoiler:

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

9
Grzyby, korzonki, połyskujące minerały o najróżniejszych kształtach i kolorach, obłe i kanciaste kamienie, okazy skromnych kwiatów, nasiona i wonne zioła leżały rozsypane na wydmie. Prawdziwy misz-masz gatunkowy, niebywale bogata kolekcja, a były to jedynie przedmioty, które wypadły z samego szczytu wypełnionego po brzegi plecaka. Stary wędrowiec zaczął je podnosić, narzekając pod nosem na dolegliwości bólowe pleców.

Ou, dziękuję — rzekł przyjmując w dłonie pozbierane przez Felivrina zbiory. Wsypał je wszystkie razem do plecionego worka, którego wygrzebał z kieszeni, już nie przejmując się segregacją. — Dobry badacz szkicuje i opisuje każdy zebrany okaz — dodał, zamykając tobołek. — Dobry albo stary i zapominalski jak ja. — Zarechotał i ruszył za elfem do chatki, zabierając po drodze swoją drewnianą laskę.

U progu, oprócz niesprzątniętego bałaganu pod oknem, Felivrina przywitała zaniepokojona córka. Wtuliła mu się w kolana, wyglądając łebkiem za drzwi i wbijając swoje smocze ślepia w nieznajomego. Ruda w tym czasie kończyła pakować bagaże, tak jak polecił jej były profesor.

Spokojnie, bez pośpiechu, szanowna pani. — Staruszek zwrócił się do kobiety, wymijając Felivrina i Vearię u progu. — Możecie zostać. Ah, gdzieś moje maniery. Nazywam się... Klemens. Huh, nie słyszałem tego imienia od dawna.

Lalka obróciła się na chwilę, obejrzała wędrowca od stóp do głów i dokończyła zatrzaskiwanie toreb. Starzec podrapał się po siwej czuprynie, a na jego zmarszczonej twarzy wymalował się grymas zdziwienia i zakłopotania. Potem spojrzał na smoczątko kulące się u nóg elfa. Uśmiechnął się doń przyjaźnie. Vearia nie odwzajemniła oznaki sympatii.

No, nie ma to jak w domu — powiedział wędrowiec opierając dłonie na biodrach i rozglądając się po izbie. — Nic się nie zmieniło. — Zrzucił plecak na stół i zabrał się za zbieranie upuszczonych wcześniej na klepisko kamyków. — Ten Las to najprawdziwsza kopalnia skarbów dla przyrodników. Nawet po strasznej katastrofie sprzed siedmiu laty obfituje w niezliczone ilości gatunków roślin i najróżniejszych minerałów. — Schował zebrane kamienie do przygotowanego wcześniej wora. — Tylko ich pozyskiwanie czasem jest utrudnione. Fenistea to obecnie bardzo niebezpieczne miejsce, nawet dla człowieka. Odkryłem jednak sposób, jak bezpiecznie podróżować bez narażania się na potyczkę z Gwiazdami, wiesz, tymi przybyszami co spajają materię wiązkami energii. Swoją drogą, te byty zasługują na osobną opowieść, a być może nawet krótką wspólną wyprawę poznawczą. — Wysunął taboret spod stołu i usiadł na nim ciężko, prostując przed sobą nogi, a łokcie opierając o blat. — Wielce jestem ciekaw, czy z moimi sztuczkami dałoby się przemycić do Puszczy Leśnego Elfa. Ha, to by dopiero było! Yy... B-bez obrazy, oczywiście. Kiepsko to ująłem.

Ruda Lalka usiadła na niepościelonym łóżku i poświęciła swoją uwagę przeciwległej ścianie. Klemens spojrzał na nią ze zdziwieniem.

Wszystko w porządku? — zapytał kobietę.

Milczała.

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

10
Elf postanowił ulżyć nieco nagromadzonemu w sobie stresowi przykucając i gładząc Vearię po jej łuskowatym łebku. Reakcja córki i lalki na starca nie zdziwiła go wcale. Liczył jednak na to, że odrobiną pieszczot zdoła stłumić chociaż część negatywnej aury bijącej z dziecka. Najlepiej byłoby od razu użyć magii i zatuszować jej naturę, ale w chacie były niestety dwa byty mogące dość szybko zantagonizować ich niechcianego gospodarza. I mały smok nie był o dziwo tym niebezpieczniejszym. Mag oderwał się więc od smoczątka podszedł do kukły i wyciągając do niej rękę jak gdyby chcąc pomóc jej wstać z łoże rzekł.

- Nigdzie na razie nie wychodzimy. Pan... Klemens będzie nas gościł przez jakiś czas. Możesz usiąść tam gdzie wcześniej i odpocząć.

Nie liczył na to, że lalka chwyci jego dłoń. Przeciwnie. Spodziewał się jej dosłownego wzięcia słów za rozkaz i powrócenia na poprzednie siedzisko. Następnie odwrócił się niby to dyskretnie w stronę Klemensa i pokręcił delikatnie głową. Nie był to może najsubtelniejszy plan ale Felivrin był świadom, że jego gospodarz nie weźmie go za heretyckiego czarnoksiężnika hodującego bestię tylko jeśli zdoła osiągnąć dwa cele. Uniemożliwić mu ujrzenia prawdziwego ciała Vearia i poznania wnętrza Rudej. Tego pierwszego już nie odwróci i mógł tylko brnąć w labirynt dymów i luster. Odkrycie zaś drugiego najpewniej całkowicie uniemożliwiłoby ukrycie przed Klemensem czegokolwiek. Niestety jedna sugestia, że jego "asystentka" cierpi na poważną traumę nie była widać wystarczająca. Może druga pomoże. Będzie też musiał pamiętać by przed snem rzucić trzecią. No i musi rzucić ten czar...

Wszystko myśli zamarzły jednak w bezruchu gdy zamyślony uczony uświadomił sobie o czym cały ten czas mówił starzec. Twarz elfa mimowolnie poczęła okazywać szczere zdumienie, które przeszło następnie w powątpiewanie, a następnie jęło wędrować w kierunku gniewu. Miał być królikiem doświadczalnym? Dla stukniętego zielarza, który ubzdurał sobie, że wie jak oszukać bogów? Dlaczego zawsze gdy nie spotykał zwolenników Zakonu to trafiał na morderców, szarlatanów i nekromantów? Przez krótką chwilę chciał po prostu wywalić drzwi i odejść jak najdalej od dziada.... tylko gdzie?

Tu uczony ochłonął w obliczu fundamentalnego problemu jego obecnej egzystencji. Nie miał gdzie pójść. Przynajmniej nie jako "on". Nie chodziło tu nawet o imię. Nie było na Herbii po prostu miejsca dla elfa czarodzieja ze smokiem i ożywioną kukłą. A przynajmniej nie takiego, które nie okazałoby się potem Zakonnym lochem lub heretyckim zborem. Wyrzucenie kukły z równania ułatwiłoby najpewniej możliwość przybrania nowego imienia i zaczęcia życia w takim Grenefod jako bakałarz. Felivrin nie potrafił jednak pozbyć się poczucia, że lalka jest jego nagrodą a zarazem piętnem przypominającym mu jak nisko potrafił się stoczyć zaślepiony gniewem. Zaprzeczenie jej istnieniu niewątpliwie byłoby próbą ucieczki przed odpowiedzialnością. I następnym razem gdy będzie przed nim uciekał starzec... kto wie co zrobiłby elf zdolny do zostawienia za sobą morderstwa jakbym było ono niczym? Podsumowując to wszystko obraz malował się dość ponury. Był słaby, pełen sprzecznych przekonań i w towarzystwie dwóch bytów dyskwalifikujących go z życia w czymś co w swojej skromnej opinii nazywał "przyzwoitym towarzystwem". Mógł najpewniej żyć swobodnie "gdzieś" z kukłą i smokiem, ale musiałby wiecznie udawać kogoś kim nie jest lub całkowicie poddać się w swojej rozpaczliwej próbie zachowania odrobiny rozsądku i starych zasad moralnych w świecie który zdawał się go pchać w objęcia mrocznych i demonicznych aspektów magii. Oferta Klemensa nie byłą okropna. Ale Fenistea... Fenistea była po prostu morderczą pułapką dla Leśnych i reszt ras. Nawet jeśli ten "sposób" zadziałałby przez jakiś czas to dla niego samego nie przyniosłoby to nic prócz bólu i rezygnacji. Co przyniósłbym mu spacer przez przeklętą puszczę? Nie ważne jak długi ofiarowałby mu tylko...

Oczy byłego profesora zwęziły się nagle. Umysł spojrzał na problem ponownie i dojrzał rozwiązanie. Bezowocny plan wizyty w Fenisteii stał się momentalnie ostatnią brzytwą, której mógł się chwycić. Tak było to ryzyko. Ale po spojrzeniu na całość z zupełnie innej perspektywy... puszcza była jednak warta zachodu. Była morderczą pułapką. Na którą miał wejść. To było oczywiste. Klemens obiecywał jednak, że przejdzie po niej bez szwanku. A czym staje się pułapka po której się przejdzie? Zabezpieczeniem! Nawet pustelnik nie zapuka do jego chaty po latach niebytności w takim miejscu. Jeśli metodę dałoby się doprecyzować... lub znaleźć jakąś bepieczną ostoję w lesie. Być może resztki zrujnowanego księstwa mogły okazać się spragnionym przez neigo od tak dawna bezpiecznym domem. Problemem w tym planie było jednak słowo "może". Trzeba było być ostrożnym. To wszystko mogło okazać się przedwczesną euforią. Metoda Klemensa mogła nie działać na inne rasy lub mogła mieć efekty uboczne. Należało wybadać sprawę. Mimo tego podekscytowany elf nie potrafił zamaskować entuzjazmu.

— Mówisz więc, że jest... sposób? Na wędrówkę przez puszczę? I wykorzystywałeś go do zapuszczenia się... jak głęboko? Co widziałeś? Co zostało po Księstwie?

Uczony po chwili uświadomił sobie jak narowy ton przybrał jego głos i odchrząkując z wyraźnie zawstydzonym wyrazem twarzy dodał.

— Khem. Przeprasza. Poniosło mnie. I nie, nie mam problemu z byciem "przemyconym". Wręcz przeciwnie. Mógłbyś więc oświecić mnie co do metody zwodzenia tej... klątwy? Trudno sklasyfikować tak dużą tragedię... boskiej klątwy. Ale wracając... jak to do licha ciężkiego odkryłeś coś takiego?
Spoiler:

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

11
Tak — odparła Ruda, bez najmniejszej emocji.

Lalka zostawiła pakunki i samodzielnie powróciła na swoje miejsce. Usiadła na dziurawym worku wypełnionym sianem, mającym imitować fotel. Nie był zbyt wygodny. Suszone trawy i kłosy wbijały się w ciało, pozbawiając siedziska jakiegokolwiek komfortu. Ale Lalka tego nie potrzebowała. Nie znała pojęcia wygody ani bólu.

Vearia w tym czasie, wciąż nieoswojona z nowym gościem w ani trochę większym stopniu, trzymała się blisko nóg Felivrina, nieufnie spoglądając na starego przybysza.

Ano, jest jak mówię. Byłem pod samym Lea'Fenistea! — kontynuował swoją opowieść, akcentując nazwę elfiej stolicy. — Widziałem wielki Pałac Drzew, piękny, choć już popadający w ruinę. Zresztą, jak cała Puszcza, elfie kamienne i drewniane monumenty, świątynie i domy. Widziałem tysiące uschniętych Nand'caleen, próchniejących i połamanych. Przykry widok. Bardzo przykry. Do samej stolicy nie wszedłem. Zwiodła mnie pogoda i zbłądziłem. Długo tułałem się po Lesie, a potem dotarłem do granicy ze Wschodnią Ścianą. Tam osiadłem na pewien czas, chyba zbyt długi, bo właśnie stamtąd wracam, a swoją wyprawę badawczą rozpocząłem już lata temu, jak wspominałem.

Moja technika przemieszczania się po Puszczy może zabrzmieć jak szaleństwo. Gwiazdę można... spętać. A spętana i trzymana blisko śmiertelnika, kryje go przed innymi Gwiazdami. Te istoty mają niebywale silną, przyćmiewającą duchową aurę. Najpewniej przysłaniają niejako duszę śmiertelnika na poziomie astralnym. Odkryłem to przypadkiem, przeprowadzając eksperymenty. Największą niedoskonałością tej techniki jest problem późniejszego uwolnienia istoty. Nie potrafię ich zabić, zresztą nie miałbym serca. Do tej pory wypuszczałem je na wolność po pewnym czasie, modląc się do bóstw, by nie usmażyły mi piorunem tyłka podczas ewakuacji. — Klemens zaśmiał się gromko. — Uh, zasycha mi w gardle. Temat dokończę, jeśli zechcesz wybrać się ze mną na małą wycieczkę.

Obrócił się na krzesełku w kierunku stołu. W czasie tego manewru coś potwornie zagruchotało w jego kościach, ale nie skomentował tego niczym więcej, niż wymownym wstrzymaniem oddechu i powolnym wypuszczeniem powietrza z ust. Odpiął od plecaka skórzany bukłak i pociągnął kilka łyków. Kilka kropel wody spłynęło po jego brodzie. Chwilę potem zaczął grzebać w swoim bagażu, by wyciągnąć zeń malutkie zawiniątko i je rozwinąć.

To nasiona Nand'caleen. Tak myślę, bo pełno ich w pobliżu grobowych kurhanów, wśród szczątek świętych drzew. Nie wiadomo czy jeszcze kiedyś wykiełkują. — Zamilkł na krótką chwilę, wyraźnie nad czymś rozmyślając. — Weź je, proszę — starzec zwinął sakiewkę i przysunął ją do krawędzi blatu. — Dla ciebie pewno więcej znaczą. Uznaj to za znak mojej dobrej woli, jeśli chcesz.

Przez uchylone okno z widokiem na Puszczę wpadły do izby jasne promienie słońca. Przez tę małą szparę widać było lekkie przejaśnienie nieba. Kłębiaste obłoki przerzedzały się, odsłaniając błękit przedpołudniowego nieba. W przeciwległym oknie, nad bezkresem morza, piaszczystymi mieliznami i odległym brzegiem drugiej strony zatoki, widniały granatowe chmury burzowe, od czasu do czasu jaśniejące głuchymi wyładowaniami. Wszystko wskazywało na to, że pogoda się nieznacznie poprawia, jednak na jak długo, tego Felivrin nie mógł przewidzieć.

Re: [Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

12
Trudno było opisać uczucie, które targało Felivrinem gdy usłyszał krótkie sprawozdanie Ernesta. Ojczyzna zawsze zajmowała w jego sercu specyficzne miejsce domu nie tyle w znaczeniu fizycznym co bardziej mentalnym. Mieszkał od lat wśród ludzi, ale zawsze myślał o puszczy jako bezpiecznej przystani. Potem jego wyobrażenia rozdarła tragedia za tragedią i tragedią. Stracił swoje miejsce w świecie. Teraz zaś rozmawiał z kimś kto fizycznie był tam, gdzie najpewniej on być powinien. Ruiny, rozkład i śmierć. Cała rasa, cała kultura i cała kraina starta w proch. Krewni, przyjaciele z dzieciństwa, opiekunowie, nauczyciele i znajomi. Martwi. Zabici przez boski gniew, wywleczeni z własnych grobów, obróceni w nicość. A on nadal żył. Żył i liczył na przeżycie na prochach swych praojców i braci. Być może uderzyło go poczucie wstydu z własnej egzystencji, może na wieść o stanie puszczy opuściła go część entuzjazmu do zagłębienia się w las... a może najzwyczajniej w świecie począł zżerać go lęk. Cokolwiek to nie było sprawiło, że na widok woreczka nasion jedyną myślą jaka przebiegła umysł elfa było.

"Będzie pod czym się pogrzebać"

Powstał i niepewnie sięgnął po zawiniątko. Czuł dziwną mieszankę uczuć. W jego dłoni spoczywała część Fenisteijskiej kultury i osobowości. Cześć ziemi. Co jednak była warta symboliczna roślina gdy nie było komu rozumieć w pełni jej znaczenia? Po co całe zawiniątko gdy na kontynencie nie było pewno dość Leśnych Elfów by zużyć wszystkie z niej nasiona? Czy w ogóle do końca swych dni ujrzy jeszcze kilka elfich twarzy? Gorycz rozlała się po umyśle elfa. Był sam. I każda próba ukojenia tej pustki zdawała się jeno bardziej mu ją uświadamiać. Zacisnął zęby i wziął głęboki oddech. Musiał zachować kontrolę nad swą zgryzotą. Koszmary i lęki otaczały jego umysł żelaznym pierścieniem z którym i tak rozpaczliwie walczył wszelkimi sposobami. Kolejne potknięcie mogło go srogo kosztować. Musiał zachować spokój, musiał trzymać się planu, musiał znaleźć bezpieczne schronienie dla Vearii... i siebie jeśli do tego czasu całkowicie się nie zatraci.

— Pętanie... Gwiazd? Kontynuuj proszę. O metodzie... i o puszczy. Co stało się ze zwierzętami i innymi jej mieszkańcami? Jak zachowują się te... Gwiazdy względem innych organizmów? Czy spętaną Gwiazdę należy mieć przy sobie, na sobie czy w pobliżu swojej osoby? A czy...

Podążając za Ernestem na jego "małą wycieczkę" elf począł zasypywać go pytaniami równie licznymi co jego codzienne zmartwienia i obawy. Głównie po to by właśnie te problematyczne myśli odgonić na choćby chwilę ze swego umysłu.
Spoiler:

[Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

13
Na wszystkie pytania odpowiem, ale streszczajmy się. Pogoda może być zdradliwa — rzucił wstając z krzesła i naprędce wyciągając z plecaka zbędne rzeczy. — Panienka idzie z nami? — zapytał siedzącą w milczeniu dziewczynę. Nie uzyskując odpowiedzi, wzruszył tylko ramionami i skierował się do wyjścia.
Było pochmurno. Porywisty wiatr wzburzał morze, przywiewał na brzeg zapachy wyrzuconych na plaży szczątek glonów, wodorostów i ryb. Ponad Puszczą unosiła się opalizująca łuna, migocząca miriadami jasnych punktów i barw.
Nie nazwałbym tych istot wrogimi — Klemens kontynuował swój monolog, wdrapawszy się na wydmę, skąd widać było na horyzoncie szarą linię lasu. — Myślę że czują się po prostu zagubione, zupełnie jak demony, które wypełzły z Czarnej Wieży. W ciągu tych kilku lat namnożyło się ich wiele. To jest, myślę, główny problem, który uniemożliwia nam "oczyszczenie" Puszczy. Gwiazdy potrafią się dzielić samoistnie, by później rosnąć w siłę i dzielić się ponownie, zupełnie jak niektóre gatunki grzybów czy glonów. Warunkiem do wykorzystania mojej metody pętania, jest znalezienie świeżo podzielonej Gwiazdy. Można takie podzielenie wymusić na dojrzałym bycie, chociażby fragmentując przedmiot, który opętał. Należy wtedy szczególnie uważać, by świeża cząstka Istoty nie przeniosła się na ubiór bądź jakąkolwiek inną twoją własność. Gwiazdy samoistnie eksplodują, kiedy osiągną pełną dojrzałość. Energia przy tym wyzwalana często wypala dziury w skale i kruszy na drobny mak najtwardsze kryształy, więc chyba zdajesz sobie sprawę z mocy, jaka drzemie w tych niepozornych istotach.
Ubita ścieżka między falującymi kłosami wysokich traw prowadziła prosto ku majestatycznej Puszczy. Im bliżej podchodzili do ściany lasu, tym większy chłód i wilgoć dało się odczuć na skórze. Przekraczając zaś granicę, natychmiast dało się odczuć w powietrzu coś nieopisanego i niepokojącego, jakby przeczucie nadchodzącego zagrożenia. Być może była to tylko imaginacja umysłu. Albo zrozpaczone, pogrążone w wiecznym płaczu duchy zmarłych, błąkające się po Puszczy, przenikające na wskroś dusze i ciała podróżników.
Vaeria trzymała się blisko swojego opiekuna. Nigdy nie wychodziła na przód, nigdy nie pozostawała w tyle. Ocierała się o nogi Felivrina, podskakiwała i dreptała naprzemiennie, pokonując przeszkody napotkane na dzikiej, zarośniętej ścieżce.
Z ziemi wystawały grube korzenie. Niektóre wiły się przez dziesiątki metrów na powierzchni i ponownie chowały w wilgotnym gruncie. Pomiędzy drzewami odnaleźć można było wiele kamiennych ostańców — zwietrzałych i omszałych brunatnych piaskowców.
Zbliżamy się do starego druidzkiego kręgu — uprzedził elfa Klemens, zwalniając kroku. — Czujesz tę energię? — zapytał, przystając na krótką chwilę, unosząc wzrok i zaciągając głęboko powietrze do płuc. — Są w pobliżu.

Felivrin też to poczuł. Subtelny zapach poburzowego powietrza, wibracje przestrzeni, które tylko wrażliwi na magię potrafią odczytać i zinterpretować, przeszywający ciało dreszcz, który momentalnie dodaje wigoru i pobudza zmysły każdego czarodzieja. Czysta energia, Vitea.
Coś zatrzeszczało na wzniesieniu nieopodal. Za trzaskiem przyszło wstrząsające ziemią tąpnęcie. Potem kilka kolejnych, nierównomiernych i o różnym nasileniu. Zza wzniesienia wyrósł wnet brunatno-żółty blok skalny, spękany, pofragmentowany na dziesiątki części. Szczeliny błyszczały jasną łuną, która epizodycznie rodziła niewielkie błyskawice muskające okoliczne drzewa oraz podłoże. Minęła chwila, a zlepek skał okazał się być elfim posągiem o zatartych detalach. Lewitował ponad ziemią i opadał, targał po leśnej ściółce skalne odłamki, ciągnięte przez wiążące je razem białe wiązki energii. Przemieszczał się mozolnie w jednym kierunku. Na północ.
Klemens patrzył na Gwiazdę z zachwytem.
Kiedy odejdzie, możemy sprawdzić, czy nie pozostały drobne odłamki na ziemi. Będzie można spętać zamieszkujące je Gwiazdy i użyć później jako ochrony — zaproponował starzec.

[Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

14
Determinacja elfa chwila się w posadach z każdym kolejnym krokiem skierowanym w stronę puszczy. Opisy tajemniczych istot... tych gwiazd brzmiały zatrważająco. I o dziwo dziwnie znajomo. Podążając za starcem w powolnej wędrówce do miejsca gdzie chciał odprawić bliżej nieokreślony rytuał coś z tyłu umysłu czarodzieja darło się niemiłosiernie aby zawrócić. Ciarki przeszły po jego ciele, pot spływał po czole i tak z każdym postawieniem stopy na podłożu. Jakby jego własne ciało robiło wszystko co w jego mocy by zniechęcić go do wędrówki. Do zbliżenia się do tego przeklętego miejsca. Felivrin chciał wierzyć, że wszystko to ma miejsce tylko i wyłącznie w jego głowie. Że lęk jest ułudą sterroryzowanego przez lata umysłu. Wyczulony jednak na pozaziemskie i nadnaturalne zjawiska bardziej niż większość śmiertelników elf wiedział, aż nazbyt dobrze co go otaczało. Do czego się zbliżał. I co czekało go jeśli uda się dalej. Przedśmiertne jęki, klątwy i zawodzenia, starodawna magia puszczona dziko po terenie całego królestwa, obce i tajemnicze byty o których opowiadał pułkownik. Wszystko to zebrane razem wywierało na Czarodzieja nacisk dostateczny by przyprawić go o mdłości.

- Co do...

Nagły zastrzyk energii płynącej z samego powietrza otrząsnął zmysły uczonego. Czysta, pierwotna moc płynąca nie przez ciało i nie przez przedmiot a przez same powietrze. Rzadki widok. Zwłaszcza ostatnimi czasy gdy pierwotne źródła energii leżały zapomniane przez cywilizacja lub też były przez nią już dawno wyeksploatowane. Taka ilość energii w powietrzu tworzyła niechybnie idealne środowisko do medytacji. Kiedyś Leśne elfy mogły łączyć się przy jej pomocy z naturą a druidzi wykorzystywali ową moc najpewniej na wiele innych sposobów. Gdyby nie świadomość tego, że po spoczęciu na trawie jedynym co go powita będzie jego własna chłodna i ponura egzystencja odcięta od reszty żyjącego świata... chociaż. W czym mogłoby to zaszkodzić? Nagle usłyszał jednak głośne tąpnięcia, szereg nieprzyjemnych odgłosów które zmusiły go do odwrócenia wzroku od kręgu i...

- Piękne...

Przemyślenia urwała ruchoma statua. Stara, zaniedbana i połamana postać niesiona było przez zdawać by się mogło czystą energię. Jeśli elf miał wierzyć odpowiadaniom jego towarzysza to widział właśnie nowe, nieznane istoty. Zesłane zapewne przez samego Sulona... bądź też stworzone w efekcie zderzenia się astralnej energii z ziemią. A może powstały dopiero po nocy? Może patrzył na formę zaawansowanej nekromancji w której dusze używane były jako paliwo do ożywiania materii nieożywionej? To że coś tego pokroju powstać musiało w pewnym stopniu z ręki boskiej wydawało się Profesorowi oczywiste. Jednak mimo to starał się skategoryzować gatunek magii z jakim miał do czynienia. A co jeśli nie była to nawet magia w pojęciu "magii" jaką postrzegają czarodzieje? Tyle możliwości, pytań... niebezpieczeństw. Podczas gdy zapatrzony w posąg umysł elfa rzucał teorię za teorią na temat dokładnego działania tajemniczego bytu jego ciało niemal mechanicznie wysunęło się nieco przed Vaerie. Widać jakaś cześć jego osoby mimo naukowej ekstazy pamiętała, że ma przed sobą najprawdopodobniej morderców całej jego rasy lub istoty wytworzone ich kosztem.

- Czyli... powiadasz, że jeden kawałek tej figury stworzy z czasem... coś takiego?

Rozgorączkowany umysł elfa począł prócz euforii produkować również pytania zgoła nieprzyjemne. Jak dużo tych istot pomieści las? Jak szybko się podzielą? Czy mogą "umrzeć"? Zaciskając zęby i wypalając w swoich oczach postać istoty elf czekał sparaliżowany własnymi myślami, aż ta odejdzie zaś Klemens pokaże mu jak oszukać zmysły owego "bytu". Jedyne czego potrzebował to odrobina cierpliwości.
Spoiler:

[Zatoka Keronu] Na skraju Puszczy

15
Jeżeli odnajdą martwe naczynie, na przykład taki posąg, z łatwością je opętają. Potrzebują nośnika, w innym wypadku samoistnie słabną i uchodzą w eter. Można też je spotkać w naturalnej formie, nietrwałej, ale najbardziej niebezpiecznej, jako dryfujące w przestrzeni światła, niby jaskrawe świetliki, dzielące się i łączące spontanicznie. Są wtedy bardzo, hmm... reaktywne. W styku z martwą materią natychmiast ją opętują. Czasem tworzą też pozbawione światła czarne pustki, ziejące jakby nicością dziury. Patrząc na nie czuć jakby wydzierały z ciała dusze. Jest to ciężkie do opisania uczucie, ale jakże fascynujące — tłumaczył Klemens, wdrapując się na wzniesienie, po którym chwilę temu przemieszczała się kamienna rzeźba. — Spójrz, odpadło kilka fragmentów — zawołał czarodziej, ponaglając Felivrina.
Na pierwszy rzut oka były to tylko drobne odłamki szarego piaskowca rozrzucone po zrytym do gołej ziemi podłożu. Klemens przykucnął nad znaleziskiem i spojrzał nań z wypisaną na twarzy troską. Sięgnął do jednej z bocznych kieszeni plecaka i wyciągnął drobny przedmiot — skromny kwarcowy kryształ, przejrzysty jak szkło i bez najmniejszej skazy.
Trzeba zapewnić jej trwalszy nośnik. Ta grudka skały za kilka godzin eksploduje albo podzieli się na jeszcze drobniejsze części.
Pochylony nad kamykiem Klemens ułożył delikatnie kryształ tak, by spoczywał na ziemi, w styku z obecnym nośnikiem Gwiazdy. Zrobił kilka kroków w tył. Następnie wyprostował przed sobą prawe ramię, zgiął palce, wszystkie poza wskazującym, i zaczął rzucać zaklęcie. Była to najprostsza manifestacja żywiołu energii. Ze wskazującego palca Klemensa wydostała się cienka, półprzezroczysta strużka, niespokojna niczym burzowa błyskawica. Z czasem wydłużała się i rosła, wędrując ku spoczywającym na ziemi przedmiotom. W końcu, kiedy weszła w reakcję z powierzchnią zaklętego piaskowca, doszło do niegłośnego, choć oślepiającego wybuchu. W powietrzu uniósł się pył i szary dym. Kamień zniknął. W ziemi pozostał skromny dołek, a w nim leżał samotnie kryształ kwarcu.
Proste, prawda? — Klemens zarechotał, podreptując do miejsca eksplozji. Ujął w dwa palce kryształ i przyjrzał mu się z bliska. — Nienaruszony. To dobrze. Wytrzyma kilka dni. Zanim się rozpadnie, będzie się rozgrzewał. To znak, by go porzucić. Teraz twoja kolej. Masz, spróbuj, obok leży kolejna— wyciągnął podobny kryształek kwarcu i włożył go w dłoń elfa. Jego sztuczną dłoń. — Oh, nie wiedziałem... Wyrazy współczucia.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Fenistea - puszcza”