Zachodnia część lasu

1
Teren Feniestei rozciągający się na zachód od jeziora aż do pasma gór jest dość zróżnicowany. Im dalej w głąb Państwa Elfów tym więcej zieleni i roślinności, drzewa rosną gęściej, a teren staje się bardziej nizinny i na pierwszy rzut oka przyjazny, choć dla wszystkich obcych poruszanie się po nim dalej nie należy do najprostszych. Kilka ścieżek może ułatwiać nawigację i kierować do różnych osad oraz innych miejsc w głębi lasu, jednak zręczne i zwinne elfy nie łamią zbyt wiele gałązek, co ostatecznie powoduje, iż tylko większość z nich jest wstanie zauważyć wtopione w otoczenie ścieżki, a kolejny raz każdy niezaznajomiony z tym terenem zapewne będzie mieć problemy. Wyjątek stanowić może sam skraj lasu, gdzie wśród rzadziej rosnących drzew i na trudniejszym, pełnym górek terenie pojawiały się wojska Keronu, a ciężkozbrojni rycerze i wozy z zaopatrzeniem poczyniły pewne, wyraźne spustoszenie wśród zieleni.
W każdej części lasu, z wyjątkiem bagien, natknąć się można na wszystko, co tylko oferować może tak bujny las istniejący od wieków. Mimo, iż większość elfów trudni się myślistwem, zwierzyny nie brakuje. Jelenie, łanie, zające, lisy, dziki - to tylko przykłady potencjalnych ofiar mięsożerców. Nie można jednak zapominać o niebezpieczeństwach, które kryje las, a które też można usmażyć i jeść. Niedźwiedzie i wilki nie są rzadkością, a mimo tego, iż są regularnie tępione dla skór, sadła i trofeów, ich ilość wcale się nie zmniejsza, a niektórzy specjaliści śmią twierdzić, iż wręcz rośnie. Las Fenistei oferuje również wiele przysmaków dla ludzi mniej zaprawionych w myślistwie. Liczne krzewy z jagodami, dziko rosnące maliny, zarówno jadalne jak i trujące grzyby na każdym kroku oraz zioła, z których rzecz jasna trzeba umieć przyrządzać napary, mikstury czy opatrunki.
Fauna i flora lasu, cały jego ekosystem jest niezwykle bogaty i zaawansowany. Las zdaje się żyć własnym życiem, zwierzęta ostrzegają się nawzajem o niebezpieczeństwie, przez co trzeba być niezwykle cichym i uważnym. Na każdym kroku ma się wrażenie bycia obserwowanym i aż ciarki przechodzą na myśl, że może być to grupa elfów celująca zatrutymi strzałami wprost w pierś nieostrożnego podróżnika.

Re: Zachodnia część lasu

2
Był jeszcze ranek, a choć słońce zaszło zaledwie kilka godzin temu, kropelki rosy wciąż okupowały wszystko co tylko było zielone, odbijając promienie słoneczne i migocząc w tym lekko chłodnym dniu. Las wyglądał majestatycznie, a raczej tak określiłby go poeta, po czym ułożyłby kilka zwrotek wiersza, nadużywając epitetów, metafor i personifikacji. Malarz natychmiast rozstawiłby płótno, odkorkował i wymieszał farby, po czym nie żałując sobie zieleni i brązu, uchwyciłby ten spokojny, kojący obraz fragmentu Fenistei. Bard ułożyłby pieśń, kapłan Loliusza odmówiłby dźwięcznym głosem serię modlitw. Była jednak druga strona tego kojącego, piękna krajobrazu. Druga strona monety, którą znał każdy, lecz nie każdy ją widział. Zawsze lepszym rozwiązaniem jest ponieść się zmysłowi wzroku, uważać coś, co każdego roku morduje tylu ludzi co średniej wielkości armia za coś niegroźnego i wspaniałego. Niektórzy jednak nie potrafili odróżnić piękna leśnej puszczy od brutalnej rzeczywistości i warunków życia w trudnym, odosobnionym i pełnym niebezpieczeństw terenie.
Do takich osób zaliczał się między innymi Mixser, znany również jako Przebiegły Liść. Podróż czujnym krokiem po lesie, trzymając w gotowości łuk, z kołczanem strzał na plecach i surwiwalowym wyposażeniem w plecaku, nie była dla niego wycieczką, a sprawą życia i śmierci. Jak coś upoluje - pożywi się, jak nie - będzie głodował i słabł z każdym dniem. Nawet jeśli Elf zatrzymałby się na moment i spojrzał gdzieś w dal, to z pewnością nie dlatego, aby podziwiać piękno przyrody, wzdychając w duszy i dziękując Loliuszowi, a raczej by wypatrzeć ofiarę i prosić o przychylność Ukira.
Kolejny, rutynowy "patrol myśliwski", podróż przez znajome tereny, szukanie śladów bestii, tropienie przyszłego obiadu. A jednak coś było nie tak. Mixser, który urodził się w lesie, mógł to wyczuć, lecz nie potrafił tego nazwać. Wiatr dmuchał jakoś mniej przyjaźnie, poruszając gałęziami drzew, które zdawały się grozić. Robaki wszelkiej maści odbywały swe wędrówki w sposób inny niż zwykle. Nawet trujące grzyby zdawały się jakby zachęcać do spożycia ich, dumnie wypinając swe kapelusze. Dziwne przeczucie Elfa i niewielki dreszcz na karku zniknęły błyskawicznie, wraz z potężnym rykiem niedźwiedzia, dochodzącym z południa. W prawdzie poszukiwanie trwało dopiero od niedawna, lecz Mixser już mógł określić się mianem szczęściarza - wytropienie dorosłego niedźwiedzia zajmowało niekiedy całe dnie. Przez gęstwinę nie było nic widać, lecz zimnawy wiatr niosący pełen siły i grozy ryk mówił więcej niż trzeba, zwłaszcza wprawnemu myśliwemu.

Re: Zachodnia część lasu

3
Gdy szedł poczuł jeden podmuch wiatru w plecy na początku zignorował to zrobił krok i znowu go poczuł nieprzyjemny zimny wiatr. Gdy usłyszał ryk niedźwiedzia wyciągnąłby z kołczana strzałę napiął strzałą cięciwę i szedłby lekko pochylony robiąc kolejny krok odwróciłby się od razu i wspiął na drzewo, by zbadać okolice, gdyby zobaczył niedźwiedzia pomyślałby ,że dzisiaj nie umrze z głodu. Jeśli znalazł się na drzewie, mocno przykucnął, zamknął jedno oko, a pot mu spływał z czoła, więc wytarł go i napinając mocno cięciwę wystrzeli strzałę prosto w niedźwiedzia. Patrzył na niedźwiedzia, gdzie uderzyła strzała
http://www.herbia.cba.pl/viewtopic.php?f=59&t=993 Kartoteka


Obrazek

Re: Zachodnia część lasu

4
Przebiegły Liść ostrożnie i czujnie ruszył w kierunku źródła dźwięku, które zdawało się nasilać. Bynajmniej nie dlatego, że bohater zbliżał się do niego, lecz sam ryk dzikiego niedźwiedzia wydawał się zyskiwać na sile, jakby zwierze skupiło całą swoją energię w strunach głosowych. Przez to Mixser nie potrafił odróżnić, czy jest to ryk sugerujący walkę, ból, czy strach, co zaniepokoiło go na tyle, aby dziwne, wręcz nieprzyjemne uczucie ponownie wróciło.
Elf po niedługim czasie dotarł do celu i bezszelestnie pojawiając się wśród zieleni i między drzewami mógł zauważyć, co było grane. Z pewnością nie widział jeszcze takiej sytuacji w całym swoim myśliwskim życiu, zapewne nawet o niej nie słyszał, tak samo jak trudno w ogóle było sobie coś takiego wyobrazić. Olbrzymi, brązowy niedźwiedź, stojący na tylnych kończynach, oblegany był przez tuzin rudych wiewiórek. Po futrze niedźwiedzia skapywała krew wyciekająca z licznych ran, lecz mali napastnicy nie odpuszczali, wszczepieni zębiskami w skórę swej ofiary. Atakowany nie mógł nic zrobić, trwając w amoku atakował wszystko wokół siebie, kalecząc drzewa. Pod jego łapami znajdowały się małe, zmiażdżone truchełka sugerujące, iż niedźwiedź w końcu znalazł sobie sposób na walkę z wiewiórkami, co też dawałoby odpowiedź na pytanie "dlaczego do cholery on co chwilę się tarza i uderza plecami o drzewa?!".
Przebiegły Liść nie marnował czasu i ciągle niezauważony, zaczął wspinać się po najbliższym drzewie. Wybrał w miarę stabilną gałąź, po czym ponownie nałożył strzałę na cięciwę. Teren był czysty, więc Elf mógł skupić się na tym, co wszak jak przystało na wzorowego myśliwego interesowało go najbardziej - niedźwiedziu. Mixser napiął łuk, skupił się i wycelował, wcześniej otarłszy pot z czoła, by ten nie przeszkodził w czynności. Źle wystrzelona strzała mogła nie tylko nie trafić w kluczowe punkty, ale nawet nie przebić się przez żebra i dosięgnąć organów, a wówczas taki spłoszony niedźwiedź umierałby kilka dni.
Strzała została wystrzelona i szczęśliwie dosięgnęła celu, wbijając się prosto w bok zwierzęcia, które zaryczało jeszcze głośniej, tym razem okrzykiem pełnym bólu. Mali atakujący nic z tego sobie nie zrobili i co rusz, na zmianę zeskakiwali i wskakiwali na ofiarę gryząc ją w coraz to nowych miejscach i unikając zmiażdżenia. Niedźwiedź nie zostawał jednak dłużej w jednym miejscu - instynkt zadziałał błyskawicznie i olbrzym rzucił się do ucieczki. Był jednak ranny, powolny, na pewno zmęczony i tracił krew w szybkim tempie, więc z pewnością nie zajdzie daleko.
Ostatnio zmieniony 06 gru 2013, 22:25 przez Gilles, łącznie zmieniany 2 razy.

Re: Zachodnia część lasu

5
Gdy Niedźwiedź wyszedł z pola widzenia Mixsera to on od razu rusza za, nim. Gdyby padł podszedł do niego wyjął swój kozik i dobijając go zacząłby go opatrywać zdzierając skórę i wycinając lepsze kawałki mięsa dość trudno było, by mu to zrobić, lecz po jakimś czasie udało, by mu się to skórę schował, by do plecaka. Mięso niósł w rękach wziął tyle, ile mógł. Wracając do domu szukając jakichś innych zwierząt co chwile stawałby przy jakimś źródle i piłby wodę czy odpoczywał mięso niedźwiedzia jest dość ciężkie, jeżeli ma się je nieść w rękach. Gdyby doszedł do domu nie widząc żadnej zwierzyny postawiłby mięso rozpalił ogień i z lasu przyniósł kilka patyków później zrobił miejsce na ognisko i położyłby na to te kawałki mięsa czekając na ugotowanie i myśląc co zrobić z tą skórą.
http://www.herbia.cba.pl/viewtopic.php?f=59&t=993 Kartoteka


Obrazek

Re: Zachodnia część lasu

6
Elf, nie tracąc czasu, zręcznie zeskoczył z drzewa i od razu ruszył za ofiarą. Zwierzak zostawiał wyraźne ślady, połamane gałązki i liście, wgniecenia w ściółce, a przede wszystkim czerwone, wyraźnie kontrastujące z otoczeniem ślady krwi. Ponadto było go słychać - ciągłe wycie pełne bólu dawało znać o położenie niedźwiedzia nie tylko Myśliwemu, lecz całej okolicy.
W końcu, po pewnym czasie, zwierz się zatrzymał. Strzała dalej wystawała z jego boku, a krew spływała po drzewcu i skapywała na ziemię ogromnymi kroplami. Położył się i oddychał płytko, co przez puszyste i nasiąknięte posoką futro było mało widoczne. Przebiegły Liść znajdował się zaledwie kilka metrów od swej ofiary. Nie ruszył jednak dalej, nie stanął przy niej, by dobić ją, zedrzeć skórę i wyciąć mięso. Zapomniał, że mimo wszystko nie był pierwszy.
Wiewiórki nastroszyły się momentalnie, przenosząc swą uwagę na złodzieja. Ich rude, puszyste kity powędrowały w górę, a dziwne odgłosy przyprawiały o dreszcze. Mixser ponownie poczuł specyficzne, nieprzyjemne uczucie; dodatkowo poczuł się mocno zdezorientowany tą całą, niecodzienną i co najmniej dziwną sytuacją... Trzy wiewiórki ruszyły czym prędzej w stronę Elfa, z pewnością nie mając przyjaznych zamiarów.
Uciekał, lecz zbyt wolno. Z boków dochodziły nowe napastniczki, wiele próbowało skoczyć z drzew. To nie było normalnie i Mixser z każdą sekundą, mimo woli panikował coraz bardziej. Jego ucieczka okazała się niewyobrażalnie powolna. Liście i gałęzie tamowały mu nagle drogę, bijąc boleśnie po twarzy, potykał się o korzenie i szybko tracić orientację w jakby zmieniającym się świecie. Sytuacja całkowicie wymknęła się spod kontroli. Przebiegły Liść odwracając się, lecz tylko na moment, mógł spostrzec, iż na tle brązu i zieleni podąża za nim istna armia czerwoności, niczym wielka plama krwi.
W końcu dopadły go. Małe, rudo-czerwone, dzikie i agresywne stworzenia. Dziesiątki. Robił co tylko mógł, strzepywał je z siebie, miażdżył, zrzucał, kiedy wszczepione zębami i pazurkami szarpały wpierw jego ubranie, a potem całe ciało. Szybko tracił siły. Zwierzątka szarpały jego twarz, oczy, uszy, usta, włosy... Ból narastał, a on stawał się coraz bardziej bezradny. Oblało go istne morze wiewiórek, które przebijały się coraz dalej w głąb ciała, przez poszarpane ubranie, przez skórę, aż do żywego mięsa. A zdawały się być nieskończone i nienasycone. Krzyczał, cierpiał, wił się, aż w końcu nastał kres mąk i serce chłopaka, znajdujące się pod gryzionymi i drapanymi żebrami, przestało bić.

Obudził się z krzykiem. Zlany potem, zmęczony, jak po prawdziwej bitwie. Dalej odczuwał ból, który był jednak iluzją, niezwykle realną, zresztą tak samo jak cały koszmar. Nie wiedział, dlaczego coś takiego zatruło jego umysł, lecz niedługo miał się przekonać. Wystarczy, że spojrzał w niebo i zobaczył, jak wszystkie gwiazdy spadają na ziemię...


Spoiler:

Re: Zachodnia część lasu

7
Mixser był bardzo zdziwiony tą sytuacją , cały poraniony i obolały, więc wziął się w garść i jak najszybciej pobiegł do domu ,żeby zabrać zapasy i uciekać jak najdalej. Nie obchodziło go nic nawet, czy się potknie biegł z całych sił i starał się unikać spadających i dziwnych gwiazd. Gdy dotarł do domu jak najszybciej wziął na potrzebniejsze rzeczy oraz zobaczył mapę którą podarował mu drwal na ciężkie sytuacje starał się biec na północ ,żeby dostać się do jakiegoś ludzkiego i spokojnego miasta.

Nałożył na siebie kaptur i zasłonił swoje szpiczaste uszy poprawił pelerynę i razem z łukiem pobiegł na północ jak najszybciej myśląc ,że może trafi na jakieś spokojne miejsce.
http://www.herbia.cba.pl/viewtopic.php?f=59&t=993 Kartoteka


Obrazek

Re: Zachodnia część lasu

8
Dwóch mężczyzn pojawiło się nagle nie-wiadomo-skąd pośrodku lasu.
Anjean już tam, na Uniwersytecie czuł co się święci. Energia wisiała w powietrzu i tylko kwestią czasu było jej skumulowanie na najbliższej żywej osobie. Najwyraźniej jeden krasnolud to było dla niej za mało i wzięła też czarodzieja, co tak dobrodusznie chciał mu pomóc. Biada miała ich spotkać, jeśli zostaliby wtedy odnalezieni. Cóż, teraz z pewnością coś takiego się nie zdarzy, a mimo to biada znalazła sposób. Jeśli krasnoludom wiatr w oczy zawsze piach sypie, to w Anjeana uderzyły całe Arony pchane przez huragan. Coś ewidentnie nie chciało, by znalazł poszukiwane przez niego odpowiedzi. Nie wiedział już czy w tej sytuacji powinien być wściekły czy załamany. A nie, chwila. W tej sytuacji powinien być przerażony, bo gdy się odwrócił. ujrzał ogromne mrowisko z insektami o rozmiarach średniego wzrostu goblina każdy. Biegł!

To nie była pora na rozważania na temat jego misji. Teraz jedyne najważniejsze było przeżycie ataku szarżujących na niego owadów. Niezależnie od tego, jak daleko za Wschodnią Ścianę ich wywiało, martwi nie wrócą do Królestwa. A już na pewno Anjean nie wróci do Gaju... BIEC! To się w tej chwili liczyło. Wszelkie asy z rękawa jego towarzysza (jeśli takie ma) lepiej będzie zagrywać z mniej niebezpiecznej pozycji. Nie gadaj tyle, tylko uciekaj! – zawołał do pesymistycznego współteleportującego. Sam też zastosował się do własnej rady. Pognał najszybciej jak mógł, starając się być co najwyżej kilkanaście kroków od czarodzieja. Zgubienie się tylko podpisze wyrok na ich obydwu. Fenistea... Dlaczego to musiała być Fenistea?! Biegł! I słuchał. Szukał szumu rzeki, morza, jeziora; wody. Mrówki nie lubią wody. A nawet jeśli, prąd by je porwał lub fale uwięziły na brzegu. To najlepsza opcja, jeśli nie jedyna. Bo wątpił, że te stwory tak po prostu się zmęczą i zawrócą.

Re: Zachodnia część lasu

9
Anjean musiał mieć cholerne szczęście. Przecież mało komu udało się w całym swoim życiu choć raz przejść proces teleportacji i przy tym nie zostać rozerwanym na kawałki tudzież zaplątać się w jednym z wymiarów. A on właśnie już drugi (lub trzeci, licząc tamten powrót) raz w swoim życiu został teleportowany w całkiem inne, oddalone o setki kilometrów miejsce! Niektórzy skakaliby z radości, możliwe, że i krasnolud by to robił, ale... zawsze jest jakieś ale, nieprawdaż?

Każda mrówka była wielkości przeciętnego kundelka. Każda mrówka więc teoretycznie była morderczym kundelkiem. Jeśli myśleć w ten pozytywny sposób, można było uniknąć wzrokiem tych czułek oraz żuwaczek, niezwykle ostrych żuwaczek, którymi teraz kłapała armia morderczych kundelków. Sytuacja była co najmniej komiczna choć przecież ani profesorowi, ani Anjeanowi do śmiechu nie było. Biegli oni, zahaczając o gałęzie i potykając się co chwila, a za nimi słychać było stukot wielu zabójczych mrówek gotowych posiekać ich swoimi żuwaczkami w imię jedzenia.

Anjean biegł i biegł, lecz nie usłyszał szumu wody, która w jego mniemaniu powinna zatrzymać krwiożercze bestie. Lecz gdy nadzieja całkiem go opuściła, zobaczył przed sobą oraz, co najważniejsze, usłyszał coś, co mogło być strumieniem. Niestety przed nim majaczyła jakby wyrwa w ziemi, będąca zapewne miniaturowym wąwozem, w którym na dnie płynęła woda. Nigdzie jednak przejścia nie było, a nogi jak gnały same przed siebie, tak gnały, prosto na przepaść. Chyba wysoko nie było, może z dwa, trzy metry (choć dla krasnoludów i tak było wysoko), ale brzegi były trochę za daleko od siebie na prosty, niewymagający skok. Ponad dwa metry, jeśli nie trzy było między nimi odstępu. Zaś Anjean i profesor pędzili rozpędzeni, musząc zdecydować co zrobić.

Trzeba skoczyć — wykrzyknął wykładowca, gotując się powoli do tego, wraz ze zmniejszającym się dystansem.

Niezwykła Przyroda Fenistei

10
Kotowate żyjące głównie na terenach Baronii Varulae poruszają się z prędkością nawet trzydziestu metrów na sekundę. Swoją szybkość zawdzięczają silnym włóknom mięśniowym w swoich tylnych kończynach. Są one niezwykle odporne na zmęczenie i na tyle wytrzymałe, by kot mógł ścigać swoje ofiary przez prerie oraz między drzewami gęsto zarośniętej dżungli.

Homo Pumiliones Septentrionalis, zwany też krasnoludem północnym, to gatunek pochodzący z północnej części Herbii. Badacze zgodni są co do tego, że krasnoludy nie są spokrewnione z kotowatymi, ani z żadnych ich kuzynami. Jest to świetnie widoczne na poniższym przykładzie. Widzimy właśnie zdrowy okaz samca Homo Pumiliones w średnim wieku, podczas jego ucieczki przed grupą krasnożerów olbrzymich, potocznie zwanych morderczymi kundelkami. Popatrzcie tylko jak potyka się o każdy napotkany korzeń, kamień i własne nogi. Tylne kończyny krasnoludów są przystosowane do wędrówki wśród gór. Dzięki dużej masie ciała w stosunku do wzrostu, ich przodkowie mogli oprzeć się halnym wiatrom oraz zachowywać ciepło w trudnym klimacie Północy. Nijak jednak nie pomaga to temu osobnikowi w nienaturalnym, dla jego gatunku, środowisku. Dla kontrastu, niedaleko widzimy przedstawiciela Homo Pedalus. Jego budowa ciała jest o wiele lepiej przystosowana do poruszania się w biomie lasów strefy umiarkowanej ciepłej, co ma swoje przełożenie na efektywność ucieczki przed stawonogami. Może nie zostawia swojego towarzysza daleko w tyle, jednak zauważalnie bieg sprawia mu mniejszą trudność niż krasnoludowi.

Mrówkowate zapędziły swoje ofiary w pułapkę. Tutaj przejawia się kolejna cecha Homo Pumiliones – inteligencja. Osobnik zaczął się komunikować ze swoim towarzyszem za pomocą słów w języku wspólnym dla wszystkich gatunków rozumnych żyjących na Herbii. Najpierw stwierdził, że przeskoczenie wąwozu będzie, przynajmniej dla niego, niemożliwe i zaproponował inny sposób. Widzimy jak resztkami sił krasnolud przyśpiesza, by jak najbardziej oddalić się od morderczych kundelków. Zatrzymuje się dopiero tuż przed wąwozem, ledwo co do niego nie wpadając z rozbiegu. Tutaj państwo mogą zobaczyć demonstracje tak zwanej magii. Nasz uciekinier postanawia wykorzystać jak najwięcej wody ze strumyka do stworzenia lodowej kładki nad przepaścią. Taki prowizoryczny most mógłby później natychmiast zburzyć jednym machnięciem, odcinając tym samym siebie od drapieżników. Chciałby zapewne, by grubość stworzonej tafli wynosiła co najmniej siedem centymetrów, lecz ograniczał go czas i prędkość strumienia. Ostatecznie postanowił postawić na wytrzymałość kosztem szerokości, licząc że nikt się z niej nie ześlizgnie. Elf idzie pierwszy.

Czy im się uda? To już w następnym odcinku "Niezwykłej Przyrody Fenistei". Czytała Krystyna Czubówna

Re: Zachodnia część lasu

11
Pędząc szybko, choć nie tak szybko jak elfi profesor, Anjean o mało co nie spadł kilka metrów w dół, prawdopodobnie coś sobie łamiąc. Mrówki nieubłaganie się zbliżały, co tylko potęgowało stres, jaki panował między mężczyznami. Oni zaś aktualnie stali na skraju miniaturowej przepaści, nie zdecydowawszy się na skok. Wyższy z nich patrzył się na krasnoluda z wyrazem twarzy będącym mieszanką wielu emocji — w tym strachu, zdenerwowania, złości i niepewności. Pozwolił przejąć inicjatywę rudzielcowi, oglądając się co chwila za siebie. Potwory dzieliło już bardzo mało i nim pierwsze z nich dosięgną tej dwójki minie co najwyżej kilkanaście sekund. Krasnolud zaczął działać.

Krystalicznie czysta woda uniosła się za sprawą magii i zaczęła formować w przejście nad przepaścią. Powoli ciesz gęstniała, obniżając swoja temperaturę, aż w końcu zastygła w formie idealnie płaskiej oraz niesamowicie śliskiej kładki. Profesor nawet nie czekał na zaproszenie tylko szybko przemknął przez pomost, nie odwracając się nawet ku krasnoludowi. Ten zaś wkroczył na swój twór i również po nim przebiegł, po czym szybko go zniszczył. Krwiożercze kundle zatrzymały się na skraju przepaści i wściekle poruszały czułkami, zapewne dając tym samym upust swojej złości. Chwilowo obydwoje byli bezpieczni, choć na krótko, bo mrówki już zaczęły iść wzdłuż potoku, szukając zapewne bezpiecznego przejścia.

Trzeba iść! — zawołał elfi profesor znajdujący się już kawałek od Anjeana. Krasnolud nie miał wyboru i podążył za zdenerwowanym wykładowcą na uniwersytecie w Oros, choć czuł się wyczerpany całym tym biegiem. Mogli na razie sobie pozwolić na szybki chód, co też wdrożyli w życie. Na ich nieszczęście las zdawał się nie być przychylny nowym przybyszom i choć elf znalazł jakąś ścieżkę między krzewami, ta szybko została zastąpiona przez nagie gałęzie drzew, które ku wielkiemu zdziwieniu rudzielca pochyliły się, blokując swymi konarami przejście. Elf tylko westchnął zrezygnowany i rozejrzał się po surowym krajobrazie przedstawiającym bezlistne drzewa, krzewy i uschniętą trawę. Trzeba było coś zrobić, a najlepiej wydostać się z niebezpiecznej okolicy... choć przecież w Fenistei teraz nic nie było bezpieczne.

Kojarzę okolicę... niedaleko powinna być moja rodzinna wioska, ale mając przeciw sobie każdy najmniejszy patyk nigdy się tam nie dostaniemy. Zresztą wątpię, czy i tam będzie bezpiecznie. Ale trzeba gdzieś iść, prawda? Z niej już prosto będzie trafić w góry — wymamrotał czarodziej, rozglądając się nerwowo. W końcu westchnął niezwykle ciężko i uniósł prawą dłoń ku zastąpionemu przejściu. Pod wpływem gorąca, jakie wywołał magią, gałęzie cofnęły się, torując z powrotem ścieżkę. Mężczyźni przeszli dalej, cały czas będąc czujnymi. Nie byli na bezpiecznym gruncie. Wszędzie wokół rosły tylko nagie drzewa wyciągające swoje długie ramiona ku ziemi lub niebu. Było na razie cicho, a nawet najmniejszy szmer zdawał się nie mącić tego spokoju. Wszystko jednak nie wydawało się być martwe. Wręcz przeciwnie, emanowało energią, choć inną od tej, jaką mogły wydzielać rośliny żyjące tutaj przed kilkoma laty. Było niezwykle ponuro i groźnie, tym bardziej, gdy z tyłu głowy słychać było ten uciążliwy głosik mówiący, że zaraz coś się stanie.

Elf nie odzywał się, zatopiony w swoich myślach. Cokolwiek ich przeniosło tutaj, musiało wybrać miejsce zapewne bliskie sercu profesora, który jak sam stwierdził, mieszkał w okolicy dawno temu. Ciszę w końcu przerwało zwierzę, które wybiegło dosłownie kilka metrów przed ich nosami. Jeleń. Najprawdziwszy, żywy jeleń. Zwierzę miało tylko jedno poroże, niezwykle okazałe. Drugie było ułamane tuż przy nasadzie. Drugą cechą sprawiajacą, że element fauny był niezwykły, stał się fakt, że miał zdeformowany pysk. Podobnie jak całe ciało, był tylko częściowo porośnięty futrem. Z jednej strony czaszka jakby była wypukła i pełna bąblów. Oczy zaś spoglądały zarówno na Anjeana, jak i elfa z wściekłością i niezwykłą dla tego gatunku inteligencją. Zwierzę prychnęło i ustawiło się na wprost przybyszów. Zaryło racicą w ziemi i wyglądało, jakby zamierzało staranować dwójkę na śmierć. Profesor zerknął niepewnie na Anjeana... coś trzeba było zrobić. Zapewne użyć magii...

Re: Zachodnia część lasu

12
Anjean padł na ziemię zaraz po tym, jak zawalił za sobą most. Wziął głęboki wdech, powolny wydech. To było męczące. Nie nabiegał się tyle od czasu... Od dawna! A do tego jeszcze doszło czarowanie i przejście po śliskiej kładce. Taki zestaw aktywności mógłby być dyscypliną na jakichś zawodach. Nazywałoby się: triatlon. A może turniej trójmagiczny? Ach... Tylko próbował tym ociągnąć myśli od swojego położenia. Fenistea. Jak wielkiego pecha trzeba mieć, żeby uciekając z deszczu pod rynnę poślizgnąć się i wpaść do studni! To właśnie go spotkało. Ale olać go! Co z nią? Był blisko dowiedzenia się czegokolwiek, znalezienia lekarstwa, sprowadzenia pomocy. Miał jakąś poszlakę, ale z każdą chwilą coś go odciągało. Wiodło w coraz to większe bagno. Jakby to los chciał jego porażki i z tej nieuzasadnionej, sadystycznej chęci posuwał się nawet do rzeczy nierealnych, sprzecznych naturze. Ta sama natura również przeciwko niemu. Wysyła swoje najniezwyklejsze stwory, by te pozbyły się bogom ducha winnego krasnoluda z jej sanktuarium. W takiej sytuacji niejeden człowiek by się poddał; niejeden nie pchałby głazu na górę, jeśli wiedziałby, że i tak spadnie krok od szczytu, zwalony mściwym wiatrem. Mszczącym się za to, że kiedyś śmiałeś oddychać powietrzem, które on przenosi i które do niego należy. Wielu by odpuściło, bo choć los ma ich życia to bez życia los nad nimi władać nie może. Jednak Anjean nie należał do nich. Nie dlatego, że miał silną wolę lub był wytrwały, a dlatego że tak jak dzierży go los, tak on trzyma delikatne istnienie Pani. Nie może teraz upaść, by Jej nie opuścić. Krasnolud pchał na szczyt dwa kamienie i nie miał zamiaru dać im się stoczyć. Choćby ta studnia miała uchodzić do rzeki, a ta w morze. Musiał walczyć... Dla Pani!

Trzeba iść! – elf przerwał mu wewnętrzny monolog.

Faktycznie, trzeba było. Kto wie kiedy te owady przeprawią się przez przepaść i czy przypadkiem szybciej nie przyjdzie coś jeszcze groźniejszego! Krasnolud wstał i podążył za towarzyszem. Minęła ledwie chwila jak las sam z siebie zagrodził im drogę. Zupełnie jak.... Anjean w zamyśleniu złapał za swój medalion. Tak jak wtedy. Czy warto było sprawdzać? Dusze z tego lasu mogłyby okazać się znacznie groźniejsze od tej z Gaju. Ale może to właśnie one byłyby być kluczem do podpisania jakiegoś... Zawieszenia broni? Wtedy elf zaczął siłą przeciskać się przez konary. Teraz już na pewno ewentualne duchy nie będą przyjaźnie nastawione. Pomysł poszedł do kosza.

Cieszę się, że kojarzysz teren, ale jakim my cudem tu się znaleźliśmy?! – spytał w drodze do wioski czarodzieja.

Tak w ogóle to Anjean jestem.
Obrazek
Obraç "Jeleniun du fromage", Jean de la Leevacoux, Nationale Museo di Paris Jeleń! W Keronie można zostać zaatakowanym przez wiele zwierząt, ale najwyraźniej w Fenistei licencję na zabijanie wyrobiła sobie znacznie większa liczba gatunków. Najpierw mrówki, teraz jeleń. Za następnym drzewem zostanie zaatakowany przez zmutowanego królika jeśli tak dalej pójdzie! Cóż, trzeba było się zająć tym rogaczem. To nie może być trudne, nie? W końcu to... No, jeleń. Mag otworzył bukłak, wyciągnął z niego garść wody, którą następnie uformował w ostry sopel. Musiał się śpieszyć, ale kilka chwil temu zrobił coś trudniejszego w nawet krótszym czasie, więc ten jeden pocisk nie był przy tym wyzwaniem. Lewitującą lodową bryłę cisnął następnie w stronę zwierza ruchem jakby spychał kogoś z pomostu do jeziora. Nie celował w głowę. Obawiał się, że może nie trafić. Strzelał niżej, aby nawet jak chybi tchawice, lód wbił się gdzieś w tułów jelenia.

Re: Zachodnia część lasu

13
Profesor zerknął na krasnoluda i zmarszczył brwi, zastanawiając się nad pytaniem zadanym przez niego. Szedł tak, co i rusz odpędzając się od złośliwych krzewów i owadów, które jakimś cudem nie były aż tak złośliwe wobec Anjeana. Tak, to natura odwróciła się od leśnych elfów i manifestuje to w każdy możliwy sposób, wykorzystując wszystko, co ma na podorędziu. W końcu elfi nauczyciel raczył odpowiedzieć.

To musi być Twoja wina, krasnoludzie — odparł rzeczowym tonem, kiwając przy tym głową. — Tak coś czułem, że spotkanie z jednym z WAS, międzywymiarowców, źle się skończy. Ale głupi ja, oj głupi, chciałem być życzliwy! Pomyślałem, że nikt nie zasługuje, żeby zgarnęli go zakonnicy... a teraz gdzie jestem? W ojczyźnie! W cholernym, sprzeniewierzonym przeciw mnie lesie, na dodatek tak blisko domu. No ale — odchrząknął, najwyraźniej reflektując się, że rozpoczął nieświadomie monolog. — Wracając do pytania... jesteś międzywymiarowcem, nie wiadomo, co się z wami stało, gdy ten cholerny łajdak Nargothrond postanowił zniszczyć wszystko, co tak ciężko budowaliśmy. Może wasze ciała się zmieniły, może zostaliście napromieniowani... och! A co, jeśli staliście się kluczem do teleportacji? Niesamowite! Jeden głupi wybryk, a być może moglibyśmy odkryć, jak bezpiecznie podróżować za pomocą magii... musiałbym tylko przeprowadzić badania i... znaczy, możliwe, że przez tamto wydarzenie stałeś się niestabilny magicznie i dlatego teraz co chwila będziesz podróżował... tylko pytanie, kiedy w końcu magia cię zniszczy... a tutaj jesteśmy bo akurat tuż przed tym wzięło mnie na wspominki o domu. Ach! Dobrze przynajmniej znać imię towarzysza niedoli. Jeśli nic źle nie pójdzie, to za kilka dni znajdziemy się przy górach, a stamtąd będzie prosto do... a może do Meriandos. Przydałbym się elfom, tak. A ja nazywam się Galadrien. Jeśli tylko dobrze pójdzie... tak, wydostaniemy się stąd — Anjean raczej nie ma ostatnio szczęścia do towarzyszy. Najpierw jacyś szaleńcy zmuszali go do podpisania umowy, potem elfi ćpun chciał go zaprowadzić do swojego dostawcy towaru, a teraz kolejny elf zaczął nawijać coś o eksperymentach, nie dając nawet dojść do słowa krasnoludowi. A wszystko to, by odciągnąć rudzielca od prawdziwego celu jego wędrówki, czyli Pani. Los, jeśli takowy istnieje, musi przednio się bawić z takiego obrotu sprawy. Wieczna gonitwa za czymś, co być może, jeśli taki jest czyjś zamiar, nigdy nie nastąpić. A Anjean ślepo wierzy w powodzenie swojej misji. Ktoś z boku mógłby uznać to za co najmniej śmieszne.

Jeleń. Istota, która z pozoru jest ofiarą, potrafi być równie groźna. Nawet ten tutaj, wyglądający na co najmniej wściekłego, jakby któryś z panów urwał mu ten brakujący róg i narobił bąbli po jednej stronie pyska. Prawdopodobnie miał to za złe, ale profesorowi, ku któremu fuczał swoimi nozdrzami i rył racicami. Choćby i nie ma pazurów czy kłów, którymi charakteryzują się drapieżnicy, lecz nawet jedno poroże i siła rozpędu może narobić szkód.

Anjean prawie równocześnie, z przewagą maksymalnie dwóch sekund wyrzucił z profesorem swoje zaklęcie w stronę rogacza. Lodowy sopel uderzył w gardło jelenia, a tuż po tym trafiła go kula ognia. Zwierzę zarżało przeraźliwie, rzuciło się w ostatnim zrywie w stronę mężczyzn i upadło, jarając się żywo. Co ciekawe, nic innego nie zdołało się zająć ogniem, co prawdopodobnie było dobre dla tutejszej flory... jakakolwiek by ona nie była.

Profesor odetchnął i zerknął zainteresowany na Anjeana.
Rzadko widuję krasnoludów władających magią. Gdzieś ty się jej nauczył? — powiedział, powracając wzrokiem do jelenia i myśląc nad czymś. W końcu wzruszył do siebie ramionami i ruszył dalej, uznając chyba, że ten automatycznie ruszy dalej. Znowu zaczął gadać, tym razem z pewną melancholią w głosie. — Spójrz tylko, co się tutaj stało. Drzewa nie mają liści, straszą swoim negliżem, te, pod którymi trzymaliśmy naszych przodków całkiem obumarły. Zwierzęta przeszły jakieś dziwne transformacje, a na dodatek całą Fenisteę przejęły te istoty... przeklęty Sulon. Jak można być tak okrutnym... trzeba iść z duchem czasu! Siedząc w lasach i czcząc drzewa, za każdą złamaną gałązkę karząc, nic byśmy nie zrobili. To bogowie są tacy zacofani. Aaach. Trzeba się stąd wydostać, bo popadnę zaraz w depresję. Powiedz, gdzie byłeś przed całą tą katastrofą w Oros? Gdzie potem wylądowałeś? Jak wyglądał tamten świat?

Re: Zachodnia część lasu

14
Na przyszłość niech tylko jeden z nas strzela. Co jak co, ale energii magicznej lepiej nie czerpać za wiele z przeklętego lasu. – stwierdził krasnolud, gdy jeleń padł w runo, plamiąc ściółkę swoją krwią. Szkoda zwierzaka. Nie zachowywał się normalnie. Cokolwiek mu się stało, to nie była jego wina. Przynajmniej nie całkiem. – Nauczył mnie Mistrz Fidius Vyarr z Meriandos. Ładna mieścina, skoro już rozważasz wyjazd tam. Zawsze to miejsce wydawało mi się nieco odcięte od świata. Oczywiście czasy i okoliczności są różne, a problemów jest mnóstwo, lecz jakoś nikt się na dłuższą metę niczym nie przejmuje. Ma to dobre strony... I złe – dodał przypominając sobie o zaginięciu siostry wspomnianego Fidiusa, o czym było głośno nie dłużej niż tydzień – Lecz – w porównaniu do Oros – wygląda fenomenalnie. Przez kilka dobrych lat nikt mnie tam nie teleportował, co miasto uniwersyteckie zdołało uczynić dwukrotnie jeszcze przed pierwszym zachodem słońca.

Co tam się stało? Kim jest Nargothrond i jakim cudem doprowadził do czegoś takiego? Nie odpowiem ci na pytanie, o to gdzie byłem, bo nie wiem; nie pamiętam. Od ciebie się dowiaduję, że w ogóle mogłem gdzieś być. Przyjechałem do Oros, szukając...Co konkretnie mu powiedzieć?Kogoś imieniem Iggevord.A jak to kolejny ćpun? Może lepiej było tego nie mówić...Zanim do czegokolwiek doszedłem, coś błysnęło. Następne, co pamiętam to jak leżę w ogrodach, niedaleko miejsca, w którym mnie znalazłeś. Tyle.

Szli dalej. Krasnolud miał nadzieję, że do wioski, a z niej do gór, naprawdę jest niedaleko. Jeśli będzie ich tak atakować każda wiewiórka co pięć kroków, to w końcu padną nie z zagryzienia, a z wykończenia.

Mam nadzieje, że się mylisz z tym napromieniowaniem. – rzekł, gdy przypomniał sobie o czym elf wspominał przed atakiem jelenia. Wizja zateleportowania na śmierć bardzo mu nie odpowiadała.

I nie klnij na Bogów. Może modlitw nie zawsze słuchają, ale na bluzgi w ich stronę nie zawahają się odpowiedzieć. – mag cały czas, widząc walkę profesora z konarami, zastanawiał się co takiego elfy zrobiły, że ich stworzyciel taką zesłał karę. Przecież nie mogło chodzić o dbanie o naturę. Fenistea zawsze była najzieleńszym skrawkiem ziemi w całej Herbii. Albo Sulon jest szalony, albo poszło o coś znacznie większego. O coś, do czego cały naród wstydzi się przyznać.

Re: Zachodnia część lasu

15
Nazwisko coś mi świta, ale nie jestem pewien, gdzie. W każdym razie do Oros nie mam co wracać. Na pewno nie teraz, gdy Sakirowcy opanowali cały uniwersytet. Wyobrażasz to sobie? Postawili barierę antymagiczną, wepchnęli się nam z butami w sam środek zajęć, uczniowie, moi znajomi zaczęli znikać. Nie. Jeśli się stąd wydostanę, to nie wracam tam. Tobie też radzę omijać miasto. Nikt teraz nie lubi magów. A magów nieludzi... — Galadrien wzdrygnął się na samą myśl o tym, jak się teraz traktuje takich osobników. Strzepnął dłoń i ruszył powoli dalej. Mówił dalej. — W skrócie, coś się stało. O konsekwencjach zdążyłem Ci opowiedzieć, ale przyczyny... byliśmy w połowie ceremonii z okazji pięćsetlecia Uniwersytetu, gdy niebo zrobiło się czerwone, słońce czarne, zagrzmiało, trzasnęło piorunem... nie od razu się zorientowaliśmy. Dopiero potem, gdy zanotowaliśmy zniknięcia studentów, zwykłych mieszkańców, wtedy się zorientowaliśmy. Tak właściwie, to niektórzy znikali na sekundę. Wystarczyło mrugnięcie, zwykłe wrażenie, że osoba mrugnęła. Ale była ona całkiem inna. Czasami w innych ubraniach, nieraz mocno zdezorientowana, przestraszona albo po prostu nie pamiętała, co się stało. Niektórzy wracali i mogli nam opowiedzieć o... o żelaznych ptakach, które połykały ludzi, krainach bez elfów, sięgających nieba budynkach. A wszystkiemu winien jest Nargothrond. Nie wiem jakim cudem, ale narobił takiego bałaganu, że pozbieramy się zapewne dużo później. Może to i lepiej, że zginął. Jeśli posiadł taką moc, to nie wiadomo, co mógłby jeszcze z nią nawyczyniać.

Krasnolud podczas tej rozmowy mógł bliżej przyjrzeć się swojemu rozmówcy. Trudno było określić wiek profesora, gdyż ten był elfem z krwi i kości, a jak powszechnie wiadomo, z nimi nigdy nie wiadomo. Wyglądał jednak świeżo, jeśli można to tak ująć – jakby nie ciążyły nad nim żadne smutki i zmartwienia prócz tych obecnych, związanych z jego pracą oraz nieoczekiwaną teleportacją. Długie blond włosy ściągnięte miał u podstawy karku w kucyk, wystawały spod nich długie, kilkunastocentymetrowe elfie uszy. Lico miał pociągłe, nos orli, wydatne kości policzkowe i ledwo widoczne, jasne brwi. Usta wąskie, oczy intensywnie zielone, a wyraz twarzy w gruncie rzeczy całkiem miły. Oczywiście wyglądał delikatnie, choć trudno byłoby tutaj stwierdzić, iż urodę miał kobiecą. Nie, urodę to on miał typowo elfią, podobnie jak kruchą, wątłą sylwetkę skrytą pod fałdami jasnobrązowej szaty.

Twoja historia niczym się nie różni od historii innych ludzi. Coś robiłeś, gdy cię wciągnięto do innego wymiaru. Szkoda w sumie, że jesteś z tych, którzy nic nie pamiętają. Wiesz, niektórzy z nich mają przebłyski w snach. Może i ty będziesz miał coś takiego? — na dźwięk imienia, które podsunął mu uzależniony od narkotyków inny elf zmarszczył brwi. Zaraz klasnął tuż przed swoim nosem, po czym wytarł dłonie o szatę, jakby właśnie zabił jakiegoś owada. Po tym milczał krótką chwilę i znów rozpoczął swój potok słów. — Nie znam żadnego Iggevorda, ale za to kojarzę Ingevorda. Znaczy, to całkiem interesująca persona, ale ten pan zniknął dawno temu z Uniwersytetu. Dosłownie. A akurat mieli go capnąć! Za bodajże nielegalne eksperymenty... ale skąd on miałby się wziąć w Oros? I skąd do cholery ty wiedziałeś, gdzie go szukać?

No właśnie. Chociaż lepszym pytaniem było tym momencie, skąd historyk i zielarz z zamiłowania mógł znać położenie kogoś, kto powinien, posługując się zdrowym rozsądkiem, być tysiące mil od Oros. Jednakże to aktualnie ważne nie było. Teraz Anjean sam znalazł się setki kilometrów od przeklętego miasta uniwersyteckiego, nie za bardzo prawdopodobnie przejmując się tym, co i kto tam wyprawiał takie cuda. Ani jakie powiązania ma ćpun z czarodziejem-banitą.

Dlaczego? Wiesz, jaką moc miałbyś, gdyby moja teoria okazała się prawdziwa? Mógłbyś zostać kluczem do bezpiecznej teleportacji. Nie chciałbyś, żeby Twoje imię zostało zapisane na kartach historii? — profesor chyba nie za bardzo sobie zdawał sprawę, że chwałę zdobędzie ten, który ten bezpieczny sposób by odkrył, nie ten, który był królikiem doświadczalnym, leżącym na stole operacyjnym i dającym się skanować magią. Niestety Galadrien żył czasami w swoim własnym świecie i trudno byłoby się spierać z nim i jego niegasnącym w obliczu ponurych widoków entuzjazmem. — No właśnie, słuchają bluzgów, nie modlitw. Oj, zawistne to bestie, lubią się nami bawić. A jak mam nie wyklinać własnego boga, skoro zrobił... to? — wskazał ręką na las wokół nich. — Zabrał nam ojczyznę, zabrał godność, poczucie bezpieczeństwa. Jak mam... to bezcelowe, masz rację.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Fenistea - puszcza”