Re: Zachodnia część lasu

16
A więc pewien czarodziej podczas biesiad przypadkiem, jak zgaduję, teleportował na masową skalę kompletnie losowe osoby w równie losowe miejsca gdzieś w tym lub innym świecie. Ładne kwiatki! Zamiast bariery Zakon powinien objąć Oros prohibicją. Czarowanie po pijaku nie mogło się dobrze skończyć. Z tego, co słyszę, w tym wypadku skończyło się znacznie gorzej niż "niedobrze". Jak wielu nie wróciło? Ile demonów wykorzystało okazję? W takiej sytuacji trudno się dziwić Zakonowi... Właśnie, "bariera antymagiczna"? Jak to działa? I czy uprzedzili przed jej postawieniem? Przerwanie niektórych zaklęć w nieodpowiednim momencie może być niebezpieczne... Ah, ich to pewnie nie wiele obchodzi... Faktycznie niezłe bagno zrobiło się w tym Oros. – krasnolud rozejrzał się po otaczającym go lesie, westchnął – Świat dąży do zniszczenia. Z dnia na dzień coraz to kolejne miejsca przestają być bezpieczne. Wieża na północy, Fenistea na wschodzie, wściekłe zwierzęta na Archipelagu, nieumarli na zachodzie, wojna na południu... Była zima, teraz jest to. Nawet nie bogowie, a sam los spycha nas do coraz węższego kręgu, czekając tylko aż ten całkiem zniknie, a my – ludzie, nieludzie – zaczniemy się mordować nawzajem w walce o przetrwanie. Choć staram się być dobrej myśli, trudno nie zauważyć, że ostatnio wszystko się sypie.
Obrazek
"Profesor Galahad", Jean de la Leevacoux, Le Galerie d'art a Baguette

Jeśli to, co robiłem w innym wymiarze ma mnie nachodzić w snach, to mam nadzieję, że robiłem tam coś ciekawego, a nie na przykład siedziałem cały czas w jakimś lochu czy coś.

Ingevord, tak. Elf, który mi o nim powiedział strasznie się jąkał. Ten też był interesującą personą. I nie do końca będącą przy zmysłach, jak się potem okazało. "Historyk i zielarz z zamiłowania" – tak o sobie mówił. Zdradziłem mu, że szukam informacji o pewnych magicznych istotach... Długo by mówić. W każdym razie, ten rzekł, że jego przyjaciel, owy Ingevord, może coś o tym wiedzieć. Po drodze wydarzyło się to, co się wydarzyło, więc nigdy do tego człowieka nie dotarłem. Chyba dobrze, bo z tego, co słyszę, to prowadził mnie do jakiegoś demonologa czy innego nekromanty.

Ten cały Ehmer to był zły pomysł. – stwierdził w myślach już enty raz od wydarzeń na Wiązkowej. Nic dobrego nie wyszło z tamtej sytuacji, a teraz Anjean dowiaduje się jeszcze, że nie dość, że nie wyszło, to jeszcze jakby wyszło to spotkałby się z poszukiwanym listem gończym magiem. Z pewnością coś knującym, skoro przebywał w Oros. Taki człowiek niestety by mu nie pomógł. Jedna, wielka, ślepa uliczka... Krasnolud nie chciał poruszać tematu Pani przy profesorze. Ba, nie chciał poruszać tego tematu w swojej głowie! W tym momencie go to dołowało, przypominając o beznadziejnej sytuacji w jakiej się znalazł. Należało skupić się na pozytywach. Na przykład: od dziesięciu minut nic krwiożerczego nie wyskoczyło z lasu, by ich zabić. To już coś!

Naprawdę pytasz "dlaczego"? Wolałbym jeździć wszędzie konno, ale umrzeć ze starości niż bezwolnie teleportować się aż do rychłej śmierci. Na nic mi taka nauka!

Re: Zachodnia część lasu

17
Galadrien pokręcił przecząco głową, słysząc zarzuty Anjeana odnoszące się do czarowania po napojach wyskokowych, po czym pośpieszył z wyjaśnieniami.

Czy ty nas uważasz za młodych, głupich studentów, którym tylko biesiady w głowach? Jesteśmy profesorami najsłynniejszego uniwersytetu magicznego na całej Herbii! Jakże to tak, nie lza nam chlać do umoru, jaki byśmy przykład młodym dawali? Zresztą, nawet jeśli wino gęsto lałoby się podczas zabaw, to tamtego cwaniaka nie sposób było znaleźć. Do duszy towarzystwa to on nie należał, nigdzieśmy go nie widzieli, więc niestety zrzucić winy na alkohol nie możemy. Ot, szaleniec z niego był, zawsze jakiś pokręcony, dziwny, to w końcu doprowadził do tragedii — opowiadając o swoim koledze po fachu, profesor kręcił co chwila głową, zaś skończywszy wywód, westchnął ciężko, jakby mu w płucach jakie żelazo zalegało. Widać było, iż tragedia wstrząsnęła nim porządnie, a i swego rodzaju złość, nawet pogarda kwitły na jego licu. Stosownym byłoby tutaj nawet określenie nienawiść, jaką najwyraźniej ten pałał do owego profesorka, zwanego Felivrinem Nargothrondem. Nie wypadało się jednak dziwić temu, gdy elf przebrzydły taką manianę odprawił.

Skądże mam wiedzieć, ilu nie wróciło? W samym Oros, blisko hipocentrum sporo poznikało. Niektórzy wrócili, ale jest parę przypadków zaginięć wciąż nierozwiązanych. Nim spotkałem Ciebie na swej drodze, zaczynały do nas napływać wieści o międzysferowcach z innych miast, wsi... nie wiem, ilu pociągnął za sobą ten szaleniec. Może lepiej nawet nie wiedzieć — przeczesał swoimi smukłymi palcami włosy, mierzwiąc je i sprawiając, iż te podniosły się we wcale ładnym nieładzie ku górze. Potem kontynuował odpowiadanie na pytania Anjeana z iście profesorską cierpliwością. — Podobnież z demonami. Jak na razie nie słyszałem, przynajmniej ja, o przypadkach opętań przez te istoty. Nie wątpię jednak, że wasza aura została zmieniona. Być może staliście się odporni na ataki demonów, może odwrotnie. Może nic się nie stało. W każdym razie, z wiadomości napływających do nas nie było wzmianek o nich. Co do tej bariery... jak by ci to przystępnie wytłumaczyć. Zacznijmy może od tego, że ciężko jest to nazwać barierą antymagiczną z bardzo prostych względów. Było kiedyś takie dzieło... pewnego kronikarza zdaje się, nie pamiętam dokładnie nazwiska. De'la Quen bodajże. Mało znana literatura, prawie zapomniana, wydana zaledwie w kilku egzemplarzach, które nawet spalono już jakiś czas temu. Jedyny ostały egzemplarz pozostawiono chyba u nas w bibliotece, jeśli mnie pamięć nie myli. Kiedyś się do tego dorwałem, nim państwo Sakirowcy uznali, że szkodzi to ich wizerunkowi. Tak, De'la Quen był dawno temu kronikarzem, swoistym urzędnikiem w Srebrnym Forcie. Potem chyba się naraził im swoim nietuzinkowym myśleniem i przez jakiś czas ukrywał się na Archipelagu, gdzie szybko zdobył przychylność poprzednika Fehmiego. Wiem, że pomagał uzyskać mu poparcie ludu, aby osłabić wpływy Syndykatu. Starał się, by magnateria nie była tak ostra i restrykcyjna w stosunku do zwykłego plebsu. Uważał on bowiem, że to nie strach jest kluczem do sukcesu, lecz szacunek do swego władcy. Niestety w czterdziestym drugim król zmarł podczas udanego zamachu, Archipelag szybko został podzielony, Taj'cah zaczął walki z Erolą, a niewygodnego mężczyznę postanowiono usunąć w cień. Jakimś cudem udało mu się zwiać do Urk-hun, gdzie zabrał się za opisywanie tamtejszej kultury, nie włączając się jednak w politykę więcej. Magnateria tymczasem mogła sobie w końcu pozwolić na samowolę i ponownie zaczęła gryźć się z Syndykatem, w międzyczasie bijąc się między wyspami... — nagle Galadrien odchrząknął i zaczerwienił się, uświadamiając sobie, że się rozgadał. — Przepraszam, ściągnęło mnie na inne tematy. W każdym razie De'la Quen napisał bodajże trzy książki, z czego każda traktowała o czym innym. Jedna jest o ustroju, władzy i ogólnej sytuacji politycznej Archipelagu. Z tego co pamiętam, ktoś stamtąd postanowił ją odświeżyć i dopisał do niej parę najświeższych informacji... ktoś, kto nie bał się ujawnić prawdy o najbrudniejszych machlojkach tego państwa. Drugą z nich był sporej długości tekst o kulturze Urk-hun z czasów, gdy De'la Quen tam przebywał. Ostatnią zaś była wspomniana na początku, zakazana w Keronie księga ujawniająca co poniektóre grzeszki Sakirowców. Taak, kontrowersyjna była to pozycja i poniekąd nie dziwię się, że ją usunęli. Postarali się nawet o zlikwidowanie tych kopii leżących odłogiem na Archipelagu!

Galadrien wziął głęboki wdech, po czym przeszedł do sedna. Las był niezmienny, taki sam. Wszędzie ogołocone, dziwne, powykręcane drzewa, blada poświata, jeszcze dziwniejsze odgłosy oraz mroczna atmosfera, jakby znaleźli się w opętanej puszczy. Tylko paplanina elfa rozchmurzała nieco krasnoluda.

W każdym razie, wracając do pytania o barierę. De'la Quen opisywał w tejże księdze proces tworzenia owej bariery. Ciekawostką jest, że używanie tego słowa jest jak najbardziej mylące, lecz na tyle rozpowszechnione, że wtajemniczeni nie wyprowadzają z tegoż błędu. Otóż, jak to autor rzecze, bariera ta jest niczym innym, jak polem martwej magii, które roztacza się na poszczególnych powierzchniach, zależnie od mocy, jaką włożono w rytuał. Tak właśnie, całość jest rytuałem odprawianym przez najbardziej oddanych popleczników Sakira! Zanoszą oni swe modły do niego, często używając materialnych przedmiotów, lecz jakich dokładnie, co dokładnie inkantują, tego nawet De'la Quen nie wiedział. Trzeba mieć jednak wystarczająco dużą silną wolę i być wiernym Sakirowi. Czyli zwyczajnie mieć fanatyczne zapędy. A jak to działa, pytałeś... to martwe pole jest niczym innym, jak obszarem, w którym magia nie ma prawa istnieć. Jest ono wyłączone z działania magii, lecz jest równocześnie niestałe, mające tylko pewien czas działania oraz... obszar. Uwierz mi, prawie wszyscy z nas tuż po tym, jak zakonnicy wpadli do Oros i powiedzieli, że to robią, tuż po tym wszystkim zaczęliśmy szukać punktów wyłączonych z działania tego pola. Jako rzecze De'la Quen, pola te są przede wszystkim niestabilne. Wyłączając epicentra, gdzie brak magii jest najbardziej odczuwalny, granice tych pól są niestałe. W jednej chwili możesz znajdować się na takim polu, a w następnej, postąpiwszy krok po kroku, magia się w tobie odzywa. I nie, nie są to jakieś magiczne, świecące kopuły. To nie jest magia, to nie jest nawet antymagia, która wszakże też jest magią. To coś całkiem innego. Cytując: "sam Sakir udziela im swej łaski, błogosławionym ramieniem otaczając ten skrawek Herbii, o jaki poproszą go jego najgorliwsi z najgorliwszych wyznawców". To jest nieco... przerażające, tak sobie myślę* — i w ten oto sposób, Galadrien zakończył swój niesamowicie długi wywód, podczas którego kilkakrotnie zboczył z tematu, na jaki miał mówić. Anjean mógł odetchnąć z ulgą.

Też bym wolał, byś nie siedział cały czas w lochach. Jeśli coś ci się przyśni z tamtego wymiaru, od razu opowiedz! Chętnie dowiem się, gdzie byłeś i jak bardzo różni się tamten świat od naszego — rzekł profesor, wyraźnie podekscytowany rozmową, jaką prowadził z krasnoludem. Nawet czerwone placki, niezdrowe rumieńce wystąpiły mu na poliki, tak bardzo czuł się w swoim profesorskim żywiole. — Nie znam żadnego historyka i zielarza z zamiłowania, przykro mi. Hm, a może i mi zdradzisz, co i tamtemu szaleńcowi? Być może Ci pomogę lub naprowadzę na dobry trop. Jak widzisz, prócz rozwiązanego języka nie jestem aż tak szalony. Jeśli oczywiście chcesz. Cóż to za magiczne istoty? A Ingevord może i jest szalony, ale jak to bywa z takimi ludźmi, jest także niesamowicie inteligentny. Wiele osób obdarzonych takim umysłem ma pomieszane w głowie. Na przykład kiedyś, dawno temu już była na uniwersytecie pewna wysoka elfka. Nazywała się Shana, zajmowała się magią leczniczą i była jednocześnie prawdziwą wizjonerką. Podziwiałem ją, choć byłem wtedy młodym studentem, któremu prędzej swawole były w głowie, niż pilna nauka. Pamiętam to do dziś, jakiego rabanu narobiła, gdy okazało się, że jej niebezpieczne ciągotki do nekromancji okazały się prawdą. Włamała się jako jedna z niewielu, jeśli nie jedyna, do czwartej sekcji biblioteki! Włamała się i ukradła jedną księgę. Bardzo niebezpieczną, bo traktującą o nekromancji w czystej postaci. Nie było tam mowy o wskrzeszeniu ciała, lecz o przywróceniu do niego duszy. Ile bym dał za przeczytanie tej pozycji! Potem Shana zniknęła i jedynie plotki przez jakiś czas rozchodziły się po uniwersytecie. Do tej pory zastanawiam się, czy udało jej się wykonać ten rytuał. Była na tyle inteligentna, potężna i jednocześnie na tyle szalona, że mogłoby jej się udać, jeśli spisane w tamtej księdze rzeczy okazały się prawdą. Nie zdziwiłbym się więc, jakby tamten szaleniec znał odpowiedź na twoje pytanie. Niestety raczej się tego nie dowiemy, gdyż jak sądzę, do Oros już nie wrócisz. Ale jak mówiłem, może ja znajdę remedium na twoje problemy?

*Tym oto sposobem, jeśli panie z administracji jeszcze tego nie zrobiły, fabularnie przekazałam Anjeanowi punkt w humanistyczne za loterię świąteczną oraz od biedy punkt w politykę za anegdotke, choć to jest wersja mocno okrojona. Jeśli czekałyście na fabularne dodanie tego, to teraz macie okazję ;>

Re: Zachodnia część lasu

18
Niech będzie. – Anjean przyjął wyjaśnienia profesora – Ale skoro ten Felivrin to taki szaleniec, wariat, popapraniec, to dlaczego w ogóle znajdował się na uniwersytecie? Logika podpowiada, że to nierozsądne pozwalać nieprzewidywalnym ryzykantom rozwijać umiejętności i wiedzę, dzięki którymi może wyrzucić pół kraju z tego świata.

Krasnolud szedł przed siebie, podczas gdy jego elfi towarzysz opowiadał o kronikarzach, historii Archipelagu i barierach antymagicznych, które okazały się polami niemagicznymi czy czymś w ten deseń. Pierwsze dwa były długim zbiorem kompletnie nie potrzebnych informacji, a druga... Brzmi skomplikowanie – stwierdził – Więc to nie jest magia, ale... Pole "uśmierconej" magii? Wiec zaklęcia ten... Tracą ośrodek i... Ach, nie ma sensu tego drążyć. Z samej teorii magii wiem raczej niewiele ponad podstawy.

Nie zapomnę się z tobą podzielić wspomnieniami z zaświatów, czy gdzieżbym indziej mógł być.Właściwie, pomijając przyszłych niebezpieczeństwa, o których wspomniał ten cały Galadrien, to wizja przebywania w innym świecie zdaje się być naprawdę ekscytującą. To wyjście za największą nam znaną granicę! Wyjście, które mogę przypłacić życiem, lecz chyba nie powinienem się dziwić jego wielkim zainteresowaniem tą sprawą.

To nie czas. – umykał odpowiedzeniu elfowi o Pani. Nie wiedział czy bardziej nie chce mówić o niej przed profesorem, czy przed samym sobą. Może, chyba... podświadomie bał się tego, że gdy tylko poruszy ten temat, dojdzie w głowie do tego jednego wniosku – zawiódł. – Chętnie przyjmę później twoją pomoc, lecz teraz powinniśmy się skupić na ucieczce z tego przeklętego lasu.

Uciekli od wielkich mrówek już dawno temu, cały czas idąc przed siebie i – mimo upływającego czasu – nie zdawali się zbliżać do tej wioski, o której mówił Galadrien. Krasnolud nie mógł narzekać, bo jak na morderczą puszczę, to nie zaatakowało ich wcale tak dużo żądnych krwi bestii, jak się spodziewał. Nie mniej, mogło się to zmienić w każdej chwili, dlatego spytał: Daleko jeszcze?

Re: Zachodnia część lasu

19
Był tam, bo wcześniej uważaliśmy go za nieszkodliwego dziwaka. Zawsze jakiś dziwny, ale w gruncie rzeczy bywał sympatyczny. Nikt się po nim tego nie spodziewał — odpowiedział elf, a następnie odgonił od siebie wrednego krzaczka, który próbował go dosięgnąć. Potem jeszcze dodał: — Tak, coś w tym stylu. Ale jak mówiłem, sam dokładnie nie wiem, jak to działa. Uznajmy, że w takich miejscach magia po prostu nie istnieje. Jakby w ogóle nie egzystowała... — wzdrygnął się, prawdopodobnie wyobraziwszy sobie świat bez magii.

Też tak myślę. Najpierw las, potem pytania. I tak za długo już gawędziliśmy. Nie, niedługo będziemy. Stamtąd to już szybko pójdzie — odparł Galadrien i na tym rozmowa się zakończyła w tym momencie. Elf, który co chwila potykał się i obdzierał o gałęzie, który co chwila zabijał coś na swojej skórze oraz krasnolud, którego jakimś cudem wszystko to omijało, szli przez szarobury las, ogołocony z liści, zieleni i radosnej atmosfery. Powyginane pnie i gałęzie, nagie, ciemne i do złudzenia przypominające żywe, straszyły, gdzie okiem nie sięgnąć. Gdzieś w górze ćwierkały ptaki, ale na próżno było w tym doszukiwać radosnego trelu. To brzmiało prędzej jak ostrzeżenie czy nawet groźba – nie tutaj jest wasze miejsce, mówiły. Ssaków nie było widać na horyzoncie, czasem jedynie jakaś wiewiórka czmychnęła im nad głowami. Pod stopami mieli suchą glebę, jasną, pełną połamanych gałęzi i suchych liści. A jednak Anjean czuł, że z pozoru martwe otoczenie żyło własnym życiem. Drzewa wyglądające na uschnięte emanowały dziwną, mroczną energią. Zwierzęta obserwowały ich z ukrycia, prawdopodobnie czekając na doskonałą okazję do rzucenia się na nich w dzikim szale. Popołudniowe zdaje się niebo było zasłonięte ciężkimi, ciemnymi chmurami, a w oddali, przed gośćmi Fenistei jaśniała kolorowa łuna. Wyglądało to co prawda komicznie, ale wcale takiego nie było. Anjean słyszał dawno temu, co ona oznacza. Tajemniczych przybyszów z innego wymiaru, niezwykle groźnych trzeba dodać. Łuna ta jaśniała w wielu miejscach, jakby organizmy te rozsiane były po całym lesie, co było bardzo prawdopodobne. Milcząc, obydwoje w końcu zaczęli widzieć między gołymi drzewami pierwsze elfie zabudowania.

Galadrien jakby sposępniał, czemu nie wolno było się dziwić. Z każdym krokiem spinał się coraz bardziej, wraz z coraz lepszym widokiem na sytuację zastaną w jego rodzinnej wiosce. A ta była naprawdę smutna i przerażająca. Domy, budowane na elficką modłę były w większości zniszczone. Zapadnięte dachy, spróchniałe ściany, a nawet spalone niektóre z nich, one wszystkie straszyły i ostrzegały przed złem, jakie czaiło się w tym lesie. Anjean nie dotarł jeszcze do wioski, a mógł zauważyć coś, co sprawiło, że elfi profesor zaczął wyglądać na poważnie przerażonego.

Ciała.

Nie wszyscy zdołali uciec. Nie każdy stał się uchodźcą. Tak też wielu z nich po prostu leżało w niektórych miejscach – nadgryzieni przez głodne zwierzęta, gnijący, przechodzący dopiero pierwszy etap rozkładu. Tkanki miękkie, takie jak organy wewnętrzne czy skóra, to wszystko dopiero zanikało, o ile nie zostało zjedzone wcześniej. Smród tutaj był niewyobrażalny, drażnił nos i nie pozwalał głęboko się zaciągnąć powietrzem. Co ciekawe, dużo z nich wyglądało, jakby coś ich rozerwało w jakimś wybuchu. Jedni nie mieli rąk, których pozostałości walały się kilka metrów dalej, drudzy nóg, bywali i tacy, którym brakowało części głowy. Wszędzie pchały się błyszczące metalicznie muchy, które wylatywały z pustych oczodołów, środka pustych już czaszek czy z brzuchów. Galadrien wyglądał przez to naprawdę słabo. Był niezwykle blady i poruszał się niemrawo, choć cały czas przyśpieszał.

Mijając pierwsze zabudowania, mężczyzna się zatrzymał gwałtownie i wskazał ruchem głowy na drzewo dominujące wśród domów i innych pni. Dąb straszył swą obecnością, wyciągał gałęzie w każdą stronę, jakby próbował sięgnąć po coś. Było w nim coś pięknego, majestatycznego i groźnego, lecz nie o to chodziło Galadrienowi. To łuna, którą cały czas widzieli, była powodem zmartwienia na jego delikatnej twarzy. Mieniąca się na róże, błękity, granaty i fiolety, wyglądała naprawdę pięknie... i się poruszała. Wokół pnia migotało coś, co produkowało to światło. Wyglądało z pozoru na kolorową chmurę, dym ruszający się zgodnie z jakimś rytmem. Skupione było wobec środka, tam jaśniejąc najmocniej, natomiast krańce były najrzadsze. Pulsowały i migotały, przemieszczały się zgodnie, jakby były jednym ciałem. Wyglądały jak kolorowe gromady gwiazd, iskry, które ktoś zdołał wykrzesać. Elf jednak nie dał zwieść się zwodniczemu pięknu i wyglądał na naprawdę przerażonego. Cofnął się o kilka kroków i potknął o jedno z ciał, które składało się zaledwie z górnej połowy korpusu i resztek głowy. Klapnął na tyłku, ale zaraz wstał, dysząc ciężko. Tymczasem Anjean zauważył kolejną dziwną rzecz – zabudowania, resztki ubrań, drewno... niektóre z nich jaśniały, z tą różnicą, że zaledwie delikatnym, kolorowym blaskiem. Domy, które powinny się zawalić, stały. Odzież była nietknięta, podobnie do pozostałych, porzuconych przedmiotów. I nim się zorientował, w jakich tarapatach się znalazł, kilkanaście metrów od niego drewniana chata wybuchła.

Potężna energia została wyzwolona w trakcie tego procesu, energia, którą krasnolud poczuł na własnej skórze, bo nim zachwiała. Widział, jak drewno w zastraszającym tempie się spala, a płomienie obejmują kolejne zabudowy, a także ciała i drzewa. Reakcja łańcuchowa się rozpoczęła, uwalniając coraz to kolejne kolorowe chmury, obce byty zesłane przez Sulona z innego wymiaru. Jeśli więc Anjean nie ucieknie w tym momencie, skończy on podobnie do tamtych ciał, które teraz gniły, tym bardziej, że skupiska gwiazd chyba go zauważyły, ponieważ skierowały swe macki prosto na niego...

Re: Zachodnia część lasu

20
Widok wymordowanej wioski był przerażający. Ci wszyscy ludzie, na których padła niechęć boska... Anjean mógł tylko wyobrażać sobie, co czuł w tym czasie elf, posiadający wśród tego pola trupów z pewnością znajomych, a może i rodzinę. Obaj przechodzili tamtędy w ciszy. Czemu ktoś tak potężny jak sam Sulon miałby chcieć zniszczyć wszystko, co sam stworzył? Przecież winy elfów były tak błahe... Dlaczego nie przemówił nim zesłał gwiazdy na ziemię? To wszystko nie trzymało się kupy! Z wiedzą, którą posiadał krasnolud, jedynym logicznym wyjaśnieniem tej tragedii jest szaleństwo. Szaleństwo jednego ze stworzycieli! Ale w jak strasznym świecie ludzie mieliby żyć, gdyby wszyscy spoczywali w rękach wariata. Tyle bogów i patronów przypatruje się światu zza firmamentu, a żaden nie zareagował, gdy ich pobratymiec przeprowadzał rzeź! Straszne byłoby życie według ów myśli. Za Nocą musiało stać coś więcej... Po prostu musiało.

W kontraście do koszmaru na ziemi, niebo mieniło się paletą barw tak szeroką, jak niegdyś wiosenny pejzaż Jeziora Gwiazd, widzianego z... Piękny, ale w takim miejscu nic nie mogło być po prostu piękne. Anjean chyba spodziewał się tego, co zdarzyło się potem. Tak musiało się stać, a pod znakiem zapytania stało tylko "kiedy" i "jak". Jego ciało nie chciało przeć dalej na linii czasu. Zupełnie jakby zbudził się z miękkiego łoża o świcie i nie mógł zmusić się do wstania. Ta chwila spokoju i nawet zachwytu... Ach. Pora wstać.

Galadrien! – krzyknął! Towarzysz był na ziemi. Gwiazdy zjawiały się zewsząd. Prawo, lewo. Były wszędzie! Szybkie decyzje – jakby z wolna był łatwe! Elf! Wstaje? Dokąd uciekać! Góry! Widać góry? Nie rozglądaj się, biegnij! Teraz patrz! Co z elfem? Gdzie biec?! Za nim! Wstaje? Wybuch! Kolejne istoty; istny chaos. Muszą wyjść stąd obaj! Nie może go zostawić! Ale jak! Przeżyć, myśleć, rozglądać się! Gdy wszystko zawiedzie, pognać w stronę przeciwną do tej, skąd przyszli! Ach! To żaden plan!

Re: Zachodnia część lasu

21
Łuna, jaśniejąca pięknie, a zarazem zdradziecko, była chmurą latających gwiazd, z niesamowitą synchronizacją poruszających się we wspólnym kierunku. Migotały, kotłowały się, bardziej w środku owych chmur, podczas gdy ich "granice" były rozrzedzone i nieco bardziej rozbite. Przemieszczały się od jednego przedmiotu do drugiego — nigdy nie obierały sobie żywych materiałów, takich jak rośliny, zwierzęta, czy... ludzie. Z jednej strony dobrze, lecz i tak istoty te były nadal niebezpieczne, na tyle, że mogły zrobić krzywdę zarówno krasnoludowi, jak i jego towarzyszowi.

Właśnie! Galadrien. Mężczyzna, plątając się o swoją szatę, potykając co i rusz o jakieś korzonki, czy pył, uciekał. Wiedział wcześniej, co się zaraz stanie i właśnie pędził jak najdalej od rodzinnej wioski, byleby tylko uniknąć dorwania przez te niesamowite, groźne istoty nie z tego wymiaru — zupełnie jak Anjean, który również już po części nie należał do tego świata. Jednakże one wcale nie wyglądały przyjaźnie, jakby widziały starego przyjaciela. Wręcz przeciwnie, nadchodziły, z dziką furią pożerając wszystko, co miały po drodze. Wchodziły w przedmioty, by zaraz z eksplozją z nich wychodzić. Powodowało to rozniecanie na duże odległości ognia, który począł trawić ciała, stojące drzewa i całą resztę wioski.

Krasnolud biegł, biegł ile miał sił w swych krasnoludzkich nogach za elfem, który właśnie wyrżnął kilkanaście metrów przed nimi, zahaczywszy o konar i przy okazji podeptawszy swą profesorską kieckę. Anjean właśnie miał go dogonić, gdy i on o coś się potknął. Szybko poleciał na glebę, w ostatniej chwili amortyzując upadek rękoma. I nim zdołał powstać ponownie, zobaczył, że już nie da rady. Niewielka, bo rozdzielona już wcześniej na budynkach i innych martwych elementach, tęczowa, migocząca chmura zawisła prawie na nim, mieszając się co chwila kolorami, pulsując i wyciągając swoje macki w jego stronę. Na nic zdawało się być cofanie, próba ucieczki. Anjean prawdopodobnie mógł teraz pomyśleć, że już po nim.

Istoty garnęły do czegoś — jego wisiorka, napełnionego przecież magią. Krasnolud nie mógł ich powstrzymać. Chmura ogarnęła go niemal całego i mężczyzna usłyszał ledwo słyszalny szum zewsząd. Niby delikatne brzęczenie w jego głowie, zapewne mające swoje źródło w tajemniczych kosmitach. Sądził, że to wybuchnie, że rozerwie go na strzępy, ale to tylko kumulowało się w jego naszyjniku, powoli zanikając. Nic się poza tym nie działo, rudzielec nie umierał w katuszach, nic nie wybuchało... a gdy to się zakończyło, pozostał tylko on w pustym lesie, niedaleko płonącej wioski, w otoczeniu nagryzionych przez ząb czasu trupów, mając wrażenie, że nagle stało się za cicho i za spokojnie, że znów zaraz coś nadejdzie. Ale Anjean leżał i czekał na coś, czego być już nie powinno. No, może prócz tych gwiazd w jego talizmanie...

Przepraszam za obsuwę i jakość, ale w domu nie mam weny na Herbię, więc piszę ze szkolnego komputera xD i ogólnie to gratuluję! Zaczynamy główną fabułę :D

Re: Zachodnia część lasu

22
W całym tym zamieszaniu zachowywał się instynktownie, jakkolwiek instynkt mógłby przygotowywać na walkę z gwiazdami. Nie mógł jednak sobie pozwolić na rozdzielenie się z profesorem. Biegł tam, gdzie i on, a także upadł tam, gdzie on też upadł. To był moment, w którym wydawałoby się, że wszystko już stracone. Przez głowę krasnoluda pewnie przeszłyby jakieś wielkie filozoficzne przemyślenia o przemijaniu i sensie życia, lecz był zbyt zajęty przerażaniem się na śmierć, by myśleć, co będzie potem. A potem, jak się okazało, było bardzo zaskakujące. Anjean wcale nie zginął, choć jakiś czas zajęło mu przetworzenie tej informacji. Siedział tam osłupiały, dopóki nie wzdrygnął się jak rażony piorunem, orientując się na dobre w sytuacji. Pierwsze, co zrobił, to poderwał się na nogi, łapiąc jednocześnie amulet w dłonie. Teraz orbitowały wokół niego gwiazdy. Te same, co przed chwilą zdawały się chcieć go zabić. Pewnie to wynika z jakieś cechy jego budowy. Może wessało je wejście czaroenergetyczne? – pomyślał Anjean, lecz nie posiadał dostatecznej wiedzy, by określić dlaczego medalion działa na kosmiczne istoty tak, a nie inaczej. Przez myśl przeszedł mu pomysł uaktywnienia amuletu, jednak natychmiast uznał to za idiotyczny pomysł. Najważniejsze, że na tę chwilę nic mu już nie zagrażało. Mężczyzna chciał spytać swojego towarzysza o ekspertyzę, lecz ten gdzieś uciekł. To byłoby na tyle, jeśli chodzi o nierozdzielanie się...

GALADRIEN! – krzyknął krasnolud kilkukrotnie w różne strony, nie wiedząc, w którą udał się elf – ŻYJĘ! WRACAJ TU! JEST JUŻ BEZPIECZNIE! POSZLI SOBIE! – w przerwach na złapanie oddechu sprawdzał, czy może nie usłyszy skądś odgłosu biegnącego czarodzieja. Lub jelenia, o takim też wolałby wiedzieć zawczasu. Kątem oka obserwował też wioskę na wypadek, jakby więcej gwiazd miało stamtąd przybyć. Anjean miał wielką nadzieję, że jednak Galadrien go usłyszy i zawróci. Bez niego, jako przewodnika, zgubiłby się z pewnością. Już teraz nie wiedziałby dokąd iść. Wrócić do wioski? Pobiec w las? Spróbować sobie przypomnieć, gdzie pognał profesor? Długouchy mówił o górach. Że jest do nich niedaleko. Może powinien ich teraz wypatrywać i po prostu pójść w tę stronę? Zbyt wiele decyzji, które mogłyby okazać się złe, a szansa na to, że w ogóle przeżyje dojście do Wschodniej Ściany była znacznie mniejsza, jeśli miałby poruszać się samotnie. Dlatego bardzo liczył na to, że za chwile zza drzew wyłoni się znana mu już sylwetka.

Re: Zachodnia część lasu

23
Gwoli ścisłości, gwiazdy nie orbitowały wokół amuletu - one w nim były! Magiczny artefakt wchłonął cały rój i choć nie było w środku widać, że cokolwiek się z nim stało, to Anjean czuł podświadomie, że coś jest z nim nie tak. Być może to była aura, jaką teraz wydzielał, odczuwalna przez krasnoluda posługującego się magią. Być może po prostu przeświadczenie powstałe w wyniku przeżytej przed chwilą traumy. W każdym razie, on wiedział, że to już nie jest po prostu jego talizman. Najpierw róża, którą zgubił w podróży międzyplanetarnej, teraz amulet... cały świat jął dawać mu do zrozumienia, że pogoń za lekarstwem dla Pani jest jedynie bezsensowną tułaczką poprzetykaną niezliczoną ilością kłód rzucanych pod jego krótkie nogi. Cały świat drwił z niego, bawiąc się jego losem i dając mu złudną nadzieję na uratowanie jej, aby następnie szybko ją podeptać, wplątując go w jeszcze większe bagno, niźli przed chwilą. I tak też Anjean tkwił w nawiedzonym lesie, leżąc na ściółce, przeżywszy przed chwilą coś dramatycznego. Gdyby jakiś bard tutaj się przypadkiem znalazł, zapewne z ochotą spisałby żywot krasnoluda. Być może nawet przyniosłoby mu to rozgłos? Rudzielec słyszał nawet o takim jednym grajku, Dandre Birianie, jednym z najlepszych trubadurów w Keronie. Zapewne gdyby to widział, przepięknie by to opisał... ale Anjean był sam jak palec, zapomniany przez bogów i nikt nie zapamięta jego smutnego losu.

Nie, gwiazdy nie poszły. Reakcja łańcuchowa nadal trwała, wioska paliła się żywo za plecami krasnoluda. Płomienie skakały ku niebu i zajmowały coraz to nowe budynki i drzewa, a także trupy. Swąd palonego ludzkiego mięsa unosił się w powietrzu, podobnie do pozostałych zapachów, w tym zgnilizny. Wiatr wiał bowiem w stronę Anjeana, przynosząc owe przykre zapachy i przypominając o tragedii, jaka tutaj nastała. Gwiazdy leniwie sunęły między tym wszystkim, raz po razie wskakując do jakiegoś przedmiotu, przyciągane niby jakąś niewidzialną siłą do niego i wybuchały go niemal natychmiast, dokładając do ognia. To przypomniało rudzielcowi, iż i jemu to grozi... talizman bowiem przetrzymywał w sobie rój, a z tego co mężczyzna widział, one wybuchały.

Niestety Galadriena nigdzie nie było widać ani słychać — wszędzie tylko trzask płomieni i walących się domów oraz wybuchających przedmiotów poprzetykany ciszą dochodzącą z pozostałych części lasu. Krasnolud nie był tutaj bezpieczny, a czekanie na tchórzliwego elfa wcale takim dobrym pomysłem nie było. Trzeba było w końcu zadecydować, co zrobić, bo ostrouch raczej już nie wróci...

Re: Zachodnia część lasu

24
Anjean nie wiedział, co począć. Musiał się wydostać z tego lasu, a po Galadrienie, który znał teren, nie było ani śladu. Zanim jednak podjął jakąkolwiek decyzję w tej sprawie, zdjął przejęty przez gwiazdy amulet z szyi i przywiązał go do pasa. Jeśli przedmiot miał wybuchnąć, to lepiej, by oderwało mu nogi, zamiast rozrywać klatkę piersiową. Stosunkowo długo myślał nad tym, czy zawiązać lekko, czy silnie zaciśniętym podwójnym węzłem. Ostatecznie zdecydował się na to drugie. Co prawda może teraz nie zdążyć ściągnąć talizmanu na czas w razie, jakby dawał symptomy rychłego wysadzenia, lecz przynajmniej go nie zgubi przypadkiem, co już na pewno wiązałoby się z całkowitą utratą Pani. Uciec z lasu, znaleźć drugi amulet, znaleźć lekarstwo — to wyglądałoby jeszcze bardziej beznadziejnie niż jego obecna misja. W każdym razie, nie mógł marnować czasu na dłuższe zastanawianie. Szybko kucnął, zasłaniając oczy dłońmi dla jak największej izolacji od świata zewnętrznego. Or-Kuamyl jadot ces i'rne vortot – powtórzył z pamięci kompletnie bezsensowną rymowankę, która pozwalała mu się skupić. Była szczególnie potrzebna, kiedy słyszał z dali wybuchy gwiazd. Miał oszczędzać energię magiczną, wykorzystywać ją tylko w najskrajniejszych momentach. Jednak samotnie prawdopodobnie umrze zarówno krasnolud, jak i elf profesor, więc czy to nie jest sytuacja zagrożenia życia? Po przemianie postąpi krok i spojrzy jeszcze raz na miejsce, na którym siedział. Nie był pewien jak zachowa się amulet w trakcie tej przemiany. Mógł zostać na ziemi, kto wie jak obce duchy na niego zadziałały. W takiej sytuacji podniósł go, starając się tak operować szponami, by solidnie chwycić ten drobny wisiorek.

Bestia w lesie. Teraz mógł ponieść się "smoczym" instynktom. Rozejrzał się uważnie dookoła, w poszukiwaniu promieniujących pomarańczą plam na runie. Galadrien biegł tędy. Zapewne był z wysiłku i adrenaliny cały rozgrzany, a i spocony. Taka osoba zostawia za sobą wyraźny znak, za którym mogą podążyć drapieżcy, tacy jak Anjean w tej chwili. Starczyło tylko wypatrzeć, wywęszyć elfa jak zwierzynę. Krasnolud nigdy tego nie robił w ten sposób, dlatego musiał w pełni zaufać nabytemu instynktowi. Jeśli żadnego tropu nie znalazł, postanowił pobiec w najbardziej prawdopodobnym, według jego przeczucia, kierunku ucieczki elfa, a następnie wspiąć się na solidniejsze drzewo i jeszcze raz zacząć wypatrywanie.

Re: Zachodnia część lasu

25
Dobre chęci nie zawsze idą w zgodzie z rzeczywistością i Anjean dosyć szybko się o tym przekonał. Próbował zdjąć amulet, by ten w razie czego nie zdetonował się na jego klatce piersiowej... szkoda tylko, że ten się do niego przykleił. Dosłownie, leżał na niej, z pozoru prosty do chwycenia, ale kiedy krasnolud próbował go podważyć palcami, ten nawet nie drgnął. Sytuacja malowała się nieco pesymistycznie teraz — widząc, co robią gwiazdy z budynkami, drewnem i wszystkimi przedmiotami nieożywionymi, perspektywa przyszłości rudzielca nie była zbyt ciekawa. Co za tym idzie, jego życie w tym momencie stało się niekończącym się stresem o to, czy przy następnym ruchu amulet wybuchnie, czy pozostanie na swoim miejscu nietknięty.

Anjean postanowił potem nieco zaryzykować i zamienić się w Smoka z Oros. Pierw w myślach zanucił rymowankę, aby pozwoliła mu się skupić, lecz nadaremno. W chwili, gdy zaczął uwalniać potężne pokłady energii magicznej, poczuł się, jakby latał. Nie było to dokładnie latanie, ale Anjean czuł się tak lekko, jakby właśnie lewitował. Potem, dużo szybciej, praktycznie w ciągu jednej sekundy zamienił się w postać z koszmarów. Nigdy tak szybko tego nie zrobił, więc zapewne było to dla niego niezłym zaskoczeniem. Ponadto czuł, jak rozpiera go energia. Chciał skakać, biegać, chodzić, nie być w stagnacji. Chciał płynąć, latać, wrzeszczeć, śmiać się, tańczyć, spać. To uderzyło w niego dużo szybciej niż trwała przemiana. Trochę to było niczym szok, poczuć tyle emocji naraz. Jednak po coś krasnolud zamienił się w tego potwora i po krótkiej chwili zdołał się skupić na zadaniu.

Amulet wisiał na jego szyi, nadal twardo przytwierdzony do klatki piersiowej. Anjean czuł jednakże jego energię — widział, jak wisior pulsuje kolorowo (może to była kwestia jego wzroku bestii, a może on rzeczywiście tak mocno świecił i się mienił), a także użycza mu swej energii. Tak, to była kwestia amuletu, to on działał tak pobudzająco na maga. Pytanie tylko, jaka była cena takiej mocy?

Odwróciwszy się za siebie, ujrzał potężne, kaleczące jego oczy światło. Był to kolor magii, różnobarwna tęcza jaśniejąca nad całą wioską. Łuny, które wisiały nad całą Fenisteą również były sto razy mocniejsze. Nie było wątpliwości, że to była magia w czystej swojej postaci. Niestety, im dłużej Anjean patrzał na to zjawisko, tym dziwniej się czuł. Zdaje się, że w jego uszach coś szumiało. Morze? Nie, to nie było morze! A może jednak? Szepty? Morze, to musi być morze. Z tą różnicą, że dochodziło to zewsząd, a szczególnie z wioski i amuletu. Kiedy odwrócił wzrok w stronę przeciwną do zabudowań, to ucichło, ale zostało. Tkwiło z tyłu głowy, niepokojące szemranie, niby miliony istot zaczęło szeptać między sobą lub morskie fale uderzały o siebie delikatnie, stykały się i odchodziły. Nie było to natarczywe, przynajmniej na razie...

Wszystko jaśniało. Drzewa pełne były energii, mętnej, a jednocześnie tak żywej, jak nigdy. Runo pełne było życia, powietrze inaczej pachniało. Ten las nie był martwy, chociaż mogło tak się zdawać na pierwszy rzut oka. Nie, on żył. Żył inaczej, żył... bardziej? O ile tak można to ująć. Uczucie towarzyszące przyglądaniu się tej palecie aur było tak intensywne, że wszystkie kolory mieszały się Anjeanowi i nie potrafił on określić, co jest śladem Galadriena. Pozostało mu więc ruszyć w domniemaną stronę ucieczki elfa. Ruszył więc dalej, w stronę odwrotną do tej, z której przybył. Do gór, jak mniemał... szedł tak i szedł przez chwilę, ale czuł się gorzej. Ospały, zmęczony. Zniknęło uczucie potęgi i energii, jaką w sobie trzymał. W dodatku szumy w jego głowie znowu stały się głośniejsze i bardziej natarczywe, wraz z wolniejszym tempem i ociężałością krasnoluda. Za to amulet rósł w siłę, stał się nawet cięższy! I jaśniał coraz bardziej, jakby teraz wysysał życie z rudego czarodzieja.

Mężczyzna mógł iść dalej, bo nadal miał na to sporo sił, ale wiadomym było, że niedługo to się skończy. Mógł też zamienić się z powrotem i zadecydować, co dalej w swojej normalnej postaci. Musiał bowiem coś zrobić, bo po elfie śladu nie było, a wieczór zbliżał się wielkimi krokami, a wraz z nim budziły się do życia drapieżniki...

Re: Zachodnia część lasu

26
Amulet, zdradzając coraz to bardziej nietypowe właściwości, stopniowo stawał się coraz bardziej niepokojącym elementem otoczenia. Krasnolud nie wiedząc, co z nim począć, po prostu przystąpił do realizacji wcześniej zamierzonego planu. Co ma się dziać, niech się stanie! Mag i tak nie może teraz z tym nic zrobić.

Ten las był pełen magii. Anjean poczuł to aż za bardzo. Pod wpływem niezwykle silnej fali energii, z którą spotkał się zaraz po zainicjowaniu przemiany, wbił szpony w ziemię i zacisnął zęby. Cokolwiek ten las chciał z nim zrobić, on nie mógł się temu ponieść. Ma jasny cel do zrealizowania. Nie ma tu czasu na gierki Sulona, gdy czas goni. Galadrien, to jego musiał znaleźć, jego ślad wypatrzeć, zwęszyć. Ciężko było mu zignorować te niesamowicie piękne światła, które się właśnie ukazały, ale dopóki nie wskazywały drogi do elfa były nie istotne. A jej nigdzie nie widział. To było jak wypatrywanie światełka w płonącym tunelu, z którego stropu bez ustanku odrywały się tumany pyłu. Smok z Oros zmrużył wzrok, myśląc, że to coś da. Ale nic z tego...

Jaszczur w lesie był jak ryba w wodzie. Każda przeszkoda, z którą dwójka magów musiała sobie radzić wcześniej, teraz nie sprawiała żadnego problemu. Anjean manewrował między drzewami, z każdym susem pokonując kolejne metry, lecz coś było nie tak. Siły parowały z niego jak z czajnika z kolejnymi krokami. Licząc na to, że jak tylko oddali się od wioski dostatecznie daleko "sznur", który go wiąże, zerwie się, szedł dalej. Wolniej i wolniej aż w końcu stanął w miejscu, ledwie utrzymując pozycję wyprostowaną, dzięki oparciu się o jedno z drzew. Aby wyjaśnić, co właściwie się dzieje musiał kolejny już raz sięgnąć pamięcią do nauk Fidiusa. Ta osada – pomyślał – musiała być jakimś magicznym wirem, kumulującym całą energię z otoczenia w jednym miejscu. Amulet. Jeśli gwiazdy to czysta magia, dążą do ośrodka o najwyższej energii... Jeśli w pobliżu nie ma nic silniejszego, dalej nie zajdę. – zupełnie nie był zadowolony z wniosku, do jakiego doszedł. Musiał zawrócić. Przedtem jednak skorzystał z pazurów, by wyryć napis na pniu drzewa, o które się opierał. Tak na wypadek jakby przypadkiem ominął profesora. Napis brzmiał "WROC DO WSI. –ANJEN". Na więcej kresek nie miał siły.

Gdy powrócił do miejsca, w którym się rozdzielili, postanowił zagrać według gwiezdnych zasad i iść tam, gdzie go prowadzą. Miał chyba na szyi broń do obrony przed tymi istotami, więc nieco krócej się wahał przed wejściem tam, niż gdyby było inaczej. Domyślał się, że obcy zaprowadzą go do dębu. Tylko po co? Czy to tylko bezmyślne magiczne anomalie, które ze swojej natury uwiężą go w tych ruinach?

Re: Zachodnia część lasu

27
Blask za plecami Anjeana pulsował delikatnie, przyciągał swym zdradliwym pięknem, niczym kokietka zachęcająca mężczyznę do swawoli w jej objęciach. I tak jak owa kokietka, która wyciągnąwszy z kiesy nieszczęśnika wszelki pieniądz, przeznaczywszy go na drogie ubrania i biżuterię, tak gwiazdy mamiły swoją urodą, by otoczyć zaraz ofiarę, pożreć ją, rozerwać na milion kawałków. Smok z Oros szedł jak najdalej od nich, pragnąc nie słuchać ich nawoływania, nie odwracając łba za siebie, by nie zostać skuszonym. Niestety nie pomagało to nic a nic, gdyż jego energia wraz z każdym postawionym na leśnej ściółce krokiem uciekała od niego, jak gdyby ciepło z ogrzanego domu prosto w chłodne, zimowe powietrze przez szparę w okiennicy. Wkrótce nie pozostało mu nic innego, jak zawrócić, uprzednio nagryzmoliwszy na pniu drzewa wskazówkę dla Galadriena odnośnie miejsca jego pobytu - założywszy oczywiście, iż ten kręci się gdzieś w tych okolicach.

Anjean daleko nie zaszedł. Chociaż w jego intencji było zbliżenie się do gniazda kolorowych gwiazd, zakładając teorię odnośnie powiązania tych uczepionych jego amuletu do swojej głównej chmary, to nijak się to nie sprawdzało. Być może krasnolud był zbyt słaby by znów złapać to "połączenie", a być może nie o to tutaj chodziło. Jedno było pewne. Jego serce biło tak szybko, jakby zaraz miało wyskoczyć, oddech miał płytki i niepełny, zaś w łbie kręciło mu się mocno. Nogi, ciężkie niczym z ołowiu, nie potrafiły już znieść ciężaru ciała. Anjean przy kolejnym kroku mającym udowodnić, że po prostu musi wrócić do wioski by zaczerpnąć siły potknął się i potwór, jakim teraz był, runął na glebę z głuchym łoskotem. Próbując wstać, nie potrafił tego zrobić. Leżał więc w lesie, który nie należał już do znanych mu istot, w każdym momencie mogąc wybuchnąć od nagromadzonych w jego amulecie gwiazd, ledwo mając siły na czołganie się. I co w takiej sytuacji zrobi Anjean?

Re: Zachodnia część lasu

28
RRrragh! — zakrzyknął potwór, gdy padł na ziemię. Ta postać było praktycznie jedynym jego sposobem na przeżycie w tej nieprzyjaznej głuszy. Akurat teraz, gdy jej najbardziej potrzebuje, ta ugina się pod naporem niezrozumiałych przeciwności. To koniec – pomyślał Anjean. Dopiero chwilę potem przyjął do siebie myśl, że było to zdanie twierdzące. I niezaprzeczalne. Cokolwiek go atakuje, krasnolud nie jest w stanie tego odeprzeć. Te istoty postanowiły bawić się z nim, zamiast skończyć jego życie z krótkim powiewem magicznej fali uderzeniowej. Z wielkim trudem Smok odwrócił się na grzbiet, by móc spojrzeć w niebo, które teraz zakrywały anomalne błyski. Zawiodłem, Pani... Przeświadczony o swojej nieuchronnej śmierci, Anjean zdezaktywował zaklęcie przemiany, by spocząć we własnym ciele. Nie myślał o tym, że się poddał. Liczył, że to się skończy zanim zacznie się zastanawiać. Wraz z ustępującym czarem, przed jego oczyma świat wracał do swojej nieprzyjemnej, brzydkiej formy.
A on wziął głęboki wdech, dając się objąć łagodnemu zapachowi lawendy...

Re: Zachodnia część lasu

29
Siła, którą czuł Anjean pod postacią bestii, wyparowała tak szybko, iż ten nawet nie miał okazji zrobić zbyt wiele jako Smok z Oros. Po prostu, gdy zawracał do wioski, już nie mógł do niej dotrzeć. Padł, ledwo żywy, gotowy na śmierć. Postanowił ostatni raz spojrzeć na niebo oczyma krasnoluda. Odetchnął kilka razy, zmieniając się z powrotem w swoją pierwotną postać, wyczuwając charakterystyczny zapach lawendy, jakimi owiane były jego ubrania. Zaciągnął się tą wonią, wpatrując się w ciemniejące powoli niebo. Gwiazdy, te prawdziwe, powoli zaczynały pojawiać się na nieboskłonie, lecz tylko te najjaśniejsze potrafiły przebić się przez jasność, jaką roztaczały dziwne istoty zamieszkujące aktualnie ten las. Krwawa łuna jaśniała po lewej stronie Anjeana, będąc wyznacznikiem kierunków świata. Mężczyzna, wymęczony swoimi działaniami, przymknął oczy, całkiem zrezygnowany, gotowy na nadchodzący los. Otuliła go przyjemna ciemność.

Muzyka

Widział, ale nie patrzył. Słuchał, ale nie słyszał. Był wszystkim, ale był niczym. Był materią fizyczną, lecz jednocześnie eterem. Był zależny od losu, ale nim też był. Spoglądał w otchłań i był tą otchłanią. Spoglądał w rzeczywistość i wykraczał poza nią. Był... Istotą. Istotą w zrozumieniu własnym, tajemniczym bytem, migotliwym, gwiezdnym, był WSZYSTKIM. Rozumiał jako jednostka, lecz był ogółem, ginął i zmartwychwstawał, oddzielał się i łączył. Jego jestestwo było niczym w rozumieniu tego, gdzie był. Był jednocześnie wszystkim, idealną istotą, pełną wad, osobliwością, był osobnymi stanami skupienia, był jednocześnie wodą, gazem, jak i lodem, był też innymi substancjami. Odczuwał nieskończone gorąco, czuł także nieskończone zimno. Poruszał się i stał w miejscu, obserwując, żyjąc, umierając. Był Nimi.
Czymże jest istotowość w porównaniu do tego, co One odczuwały? Jakże więc odczuwały w porównaniu do Herbii? Ich dotyk, twardy jak kamień i delikatny jak jedwab, gdy dwa oddzielne byty zderzały się ze sobą i nagle stawały się jednością… dźwięk, który przy tym wydawały, był czymś, co uszy Anjeana znosić nie mogły, jednocześnie błagając o więcej. Jego uszy, nerki, serce, dłonie, palce, paznokcie miały uczucia, miały świadomość. Drżał w oczekiwaniu tego, co nastąpi. Widział to, co było, co jest, co będzie. Widział Świat, pełen piękna i grozy, widział to oczyma, istotą Ich, bytów niesamowitych w swojej strukturze. Widział, jak się tworzą z niczego, jak giną tak nagle, jak powstawały, obserwował nieskończone ilości gwiazd. Podróżował po Świecie, obserwując światy powstające na zgliszczach tych starych. Zaglądał do okien, patrząc na to, co się tam dzieje… patrzał w Oko Nieskończoności. Słyszał Zew! Przepiękną pieśń pełną piskliwych dźwięków, basów, tenorów, przeraźliwych skrzypiec, anielskich chórów, nawoływanie bogów. I ten Zew go prowadził poprzez Świat, odkrywając przed nim swe tajemnice.
Świat płonął, popadał w ruinę. Ogarniał go zamęt, Chaos, Ciemność, nieuchronna dłoń Czasu. Błysnęło, huknęło, nieznane kolory wystąpiły przed Istotą-Anjeanem, szepty, nieskończoność szeptów dusz ulatujących w niebyt, stających się niczym, rozmywających się w nicości, zatracanych przez inne Byty, niestałe, takie same jak Istoty, lecz jednocześnie tak inne! Szepty ustały, a płacz, dziecięcy, starczy, kobiecy, męski płacz, przeraźliwy, pełen radości, strachu, gniewu wypełnił osobowość krasnoluda. Widział piękno tego świata, widział, jak kiełkuje i wznosi się ku wyżynom. Widział Oros! Widział Meriandos, swoją Panią umierającą w jego ramionach, jaśniejącą jak kwiat, którym była, a potem znów Czas dotknął Herbii swoim nieuchronnym palcem i znów coś zakiełkowało na miejscu zgliszcz. Herbia zniknęła, Herbii już nie było. Nagle miast tego widział domy ze stali sięgające nieba, metalowe ptaki, multum ludzi, dźwięki, które przyprawiały o słodkie mdłości, widział chaos, widział wzlot i upadek. Pomknął dalej, wzywany przez Zew.
Płynął na fali chaosu ku centrum, ku temu, co napawało go prawdziwym lękiem. Po drodze smakował emocje, słyszał kolory, widział barwy, których nie potrafił nazwać, widział istoty o gabarytach kontynentów i te mniejsze od jego własnego atomu. Mknął do Zewu, autentycznie się bojąc. Widział potężne, rażące kule buchające gorącem. Słyszał wielorybi śpiew okręgów czarniejszych od czerni, bojąc się i jednocześnie wiedząc, że tam jest jego przeznaczenie. Nagle znów stał się dzieckiem, małym krasnoludem u swojego ojca, a potem trupem, bezkształtnym szkieletem. Był ogniem i lodem, był elfem i człowiekiem. Był kobietą na usługach bogatego mężczyzny. Widział siebie związanego w jakimś obozie, widział siebie stojącego na czele Piętnastu, będącego Szesnastym i Pierwszym. Każdy inny, każdy nienawistny. Pani, która dotykana, jaśniała. Pojona, wstawała. Widział drogę, dwie drogi, rozstaj dróg, lecz każda wiodła pod górę, a usiana była chaszczami, cierniami i dziurami. Widział Herbię w zgliszczach, widział siebie jako energię. Był przeszłością, teraźniejszością i przyszłością.
Czerń czarniejsza od czerni czarniejszej od czerni czarniejszej od czerni. Nie sposób wyrazić słowami piękna, majestatu i grozy, jaką budziło w Anjeanie TO. TO, jak inaczej nie potrafił nazwać tego mężczyzna, trwało w centrum tego wszystkiego. Śpiewało, nawoływało. Dźwięki stamtąd dochodzące były przeróżne, od tych piskliwych, po głębokie i ciężkie, aż do pięknych, urzekających. Dźwięki były kolorami, kolory smakowały. Wszystko, co było blisko TEGO, zostało zasysane do środka. Dlatego Istoty tak się tego bały. Ale Zew był zbyt silny, zbyt mamiący ich jestestwo, by się temu oprzeć. To COŚ było ich bogiem, panem i władcą, ojcem, bratem i synem. Było istotą ich jestestwa, sensem ich życia. Bojaźliwość mieszała się tutaj z zachwytem. Ogień stawał się lodem, a lód płomieniem. Nieskończoność kończyła się tutaj i miała swój początek. Anjean widział jednocześnie Byty, Istoty i Całą Resztę przepływającą leniwie na skraju przyciągania TEGO, a jednocześnie Istoty ciągnące niczym pszczoły do królowej, niczym dziecko do matki. Przekraczały próg, przekraczały granicę i były przyciągane. Anjean, jakkolwiek by się bronił przed tym, wrzeszczał kolorami, myślał dźwiękami, chciał powstrzymać siebie i Istoty przed przechodzeniem przez Granicę, nie mógł nic poradzić. Zew, Zew zapierał mu dech w eterycznej, fizycznej, nieskończonowymiarowej piersi, zasysał go i przyciągał, otulał swymi mackami. I wkrótce krasnolud przestał oddychać, przestał się opierać, poczuwszy, czym jest Zew. Stał się czernią czarniejszą od czerni. Stał się wszystkim i niczym, początkiem i końcem, dźwiękiem i kolorem, myślą i mową, sercem i rozumem. I zrozumiał, jaki jest Sens, czym jest TO i czym jest Świat. Zrozumiał i… przepadł.

Wdech! Słodkie, chłodne powietrze wdarło się z impetem do płuc Anjeana, Smoka z Oros. Smakowało wczesnym porankiem, smakowało Istotami. Krasnolud przez chwilę leżał na ogołoconej ziemi, drżąc z zimna i gorąca, niezdolny do żadnego ruchu i myśli, prócz jednej: WRÓCIĆ TAM. Słodka świadomość przepadła na wieki, a pozostała niewyjaśniona tęsknota za czymś, czego się nie pamięta. W jego głowie nadal huczało, lecz zrozumienie, jakiego doświadczył, zanikało, stawało się odległym wspomnieniem. Pozostała pustka, okropna, druzgocząca pustka. Płacz był tym, co zdawało się mieć w tym momencie sens dla Anjeana. Bowiem już nic innego nie będzie smakować tak, jak tamten… sen? Wizja? Och, jak cierpki był smak rzeczywistości, jak kubeł zimnej wody wylanej na rozgorączkowane ciało. Szloch bezwstydnie i bez pozwolenia rudzielca znalazł swoje ujście w oczach i gardle, wkrótce zamienił się w wycie.
Czyjaś słodka, kojąca obecność znajdowała się obok niego. Nie była Istotą, lecz on czuł je w amulecie i to dodawało mu otuchy. Obca kompletnie dla niego obecność coś mówiła i dotykała go po czole. Gdy zwrócił zmęczone oblicze ku temu, ujrzał… Galadriena. Istotę z Herbii, o zmartwionym licu, szepczącym coś, co równie dobrze mogło być inkantacją, jak i słowami pocieszenia. Ulga wdarła się na jego twarz, gdy zobaczył wzrok Anjeana, tym razem dosyć rozumujący. Można było do niego mówić.
Anjean? Słyszysz mnie? Rozumiesz? Jak się czujesz? — głos był pełen niepokoju i troski. Krasnolud zaś czuł się gorzej niż przed zaśnięciem. Głowa pulsowała niemiłosiernie, miał chyba gorączkę, w gardle mu zaschło, ale przede wszystkim czuł się… inaczej. Jak nie z tego świata. Jeszcze ta tęsknota... najgorsze w tym wszystkim było to, że pamiętał wszystko, ale nie rozumiał istoty Sensu. Czuł się jak małe dziecko we mgle, niewiedzące niczego. Chociaż nie. Był pewien jednej rzeczy.


NIC JUŻ NIE BĘDZIE TAKIE SAMO.

Re: Zachodnia część lasu

30
Czasem wyobrażał sobie jak śmierć może wyglądać, ale to nie przygotowało go na ten przerażający atak na jego zmysły. Próbował zapanować nad tym, by zrozumieć otaczające go wizje, jednak zdawało mu się jakby nie był sobą. Stał gdzieś z boku i patrzył jak Anjeana wiodą fenisteiskie duchy. Wszystko było takie niezrozumiałe, a jednocześnie imponujące i wspaniałe. A kiedy już miał dosięgnąć szczytu tej wspaniałości... Wrócił. Ale nadal patrzył z boku, jak jego ciało chwilę jeszcze tkwiło gdzieś tam, w wyobrażeniach o niestworzonych cudach, wszechbycie i nicości. Jednak świadomość niestety kiedyś musiała również powrócić. Wraz ze smakiem mchu i ziemi między zębami. Przywiódł ją znajomy głos. Głos elfa, który zastał swojego wcześniej zaginionego towarzysza leżącego z twarzą skierowaną w runo. Galadrien...

Galadrien? – spytał niemrawo krasnolud. Aby się upewnić sięgnął dłonią i na ślepo wymacał but profesora za trzecią próbą – Ty też nie żyjesz?

Nie. Rzeczywistość była zbyt namacalna. To nie były zaświaty, a Anjean leżał właśnie pośrodku lasu w... Fenistei? Czuł jakby minęły wieki od jego ostatniej wizyty. Podniósł się, ale tylko po to, by usiąść opierając się o pobliskie drzewo. Musiał pozbierać myśli. Nie pomagał w tym walący po skroniach ból, którego przyczyn nie próbował diagnozować.

Albo to ja żyję. Cholera... – sięgnął po bukłak z wodą, której obecnie bardzo potrzebował. Powstrzymał się jednak przed wzięciem łyku, bo przypomniał sobie, że może coś poradzić na swój fatalny stan. Mógł rzucić czar i z wody zrobić coś znacznie lepszego dla jego zdrowia. Tylko czy będzie w stanie? Spróbował. To nie jest najtrudniejsze zaklęcie pod słońcem, prawda? Niezależnie od powodzenia tej akcji, napił się zawartości bukłaka. Nie szczędził sobie. To nie jest sytuacja, w której może pozwolić sobie na oszczędność.

Pamiętam... Jak przez mgłę. – zaczął krasnolud, ignorując pytania czarodzieja. – Brak początku, urwanie w apogeum... I ocknąłem się na ziemi. Jak dodam dwa do dwóch, wychodzi na to, że zemdlałem i... Miałem sen. Dziwny sen. – Anjean tłumaczył wszystko dla samego siebie. Galadrien był tylko słuchaczem, ale po przydługim momencie, jaki nastąpił po wysunięciu ostatniego wniosku, rudowłosy mag zdał sobie sprawę jak bardzo skupia się na tej błahostce. Musiał zrobić coś praktycznego, by wybić sobie to z głowy. Jest w końcu w lesie pełnym krwiożerczych istot, to jest najistotniejsze! Prawda? – Te istoty wchodzą ci do głowy, gdy przestajesz uważać. Nie chcę spędzić tu nocy. Powiedz, że Keron już niedaleko, proszę. – spojrzał z nadzieją.

Och, to. – swój wzrok przekierował na wyryty w korze napis – Zgubiłem cię i... Chyba uznałem wioskę za jedyny punk orientacyjny, czy coś. Zresztą, już nieważne. Nie ma po co tam wracać... Te istoty... – wzdrygnął się, gdy wróciło do niego wspomnienie o amulecie – Wpadły w ten amulet. Nie wiem jak, ani czemu. Pierwotnie miał nadawać większą energię istotom niematerialnym, by je, wiesz, umaterialnić. Nie używałem go tutaj. One po prostu... Chyba się w nim uwięziły. Z początku uznałem, że właśnie odkryłem broń, ale te stworzenia się przyssały i... Sam nie wiem. Czy to są te gwiazdy, co spadały tamtej nocy?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Fenistea - puszcza”