Turonion oraz jego synowie, Ul i Kiri - legendy

1
Legenda o słudze Turoniona Stąpał swego czasu po ścieżkach dalekiej Północy człowiek sprawiedliwy, mądry i dobry, którego lodowooki Turonion, patron śnieżnych pustkowi i stróż równowagi w świecie, upodobał sobie ponad wszystkich innych ludzi.
Człek ów, najsprawiedliwszy ze sprawiedliwych wśród śmiertelników, tak wiernie i posłusznie spełniał przykazania wielkiego Turoniona, że Patron postanowił nagrodzić jego starania gdy nadejdzie czas i rozsławić jego imię na całą Herbię, od mroźnego Morlis, aż po dalekie wyspy Wschodniego Archipelagu.

I zdarzyło się pewnego razu tak, że najsprawiedliwszy ze sprawiedliwych, będąc już w jesieni życia swego, wyruszył na wyprawę ku śnieżnym, pustym i dalekim równinom. Zły los sprawił, że w drodze stracił wszystkich towarzyszy i z rozpaczą pozostawić musiał ich zmrożone na kość ciała na pastwę lodowego wichru i hulających tam stad olbrzymich wilków z Północy. Postradał on również w tej dalekiej wędrówce wszystek swój dobytek, zapasy żywności, a nawet konia i psa wiernego. Błąkał się, oszalały, wygłodzony i samotny, bez nadziei na szczęśliwy powrót do domu. Wreszcie padł na zmarzniętą ziemię i zapłakał gorącymi łzami, wzywając pomocy Turoniona, któremu całe życie swoje tak wiernie służył. I ulitował się bóg, choć nie nad każdym zgubionym wędrowcem by się tak pochylił - bo choć sprawiedliwym go zwą, to jednak nie łaskawym.

Turonion wysłał ku niemu jednego ze swych szklistoskrzydłych motyli - lodowego posłańca szybszego niż wiatr między szczytami północnych gór i jaśniejszego niż śnieg na turońskich równinach, którego skrzydła swym delikatnym trzepotem mogły sprowadzić okrutną, mroźną zawieję albo rozwiać na wszystkie strony świata szarą pierzynę chmur skrywających niebo.
A kiedy boski posłaniec spoczął lekko na ramieniu człowieka, rozległ się wkoło ponury pomruk burzy, zaś z szarego, pustego nieba spadł grom i uderzył wprost w płaczącego.

Bóg zabił swojego sługę piorunem, rozbił jego wychudzone ciało na tysiące drobnych kawałków jak lodową statuę, a potem wskrzesił wypełnionego światłością, z umysłem przejrzystym jak kryształ.

Odtąd człowiek ten był wieszczem, wzrok jego sięgał daleko poprzez góry i poprzez czas. Przemierzył całą Herbię wzdłuż i wszerz, niejednemu pomógł, niejednego uratował, niejeden mu dziękował i sławił jego imię, jak i imię najsprawiedliwszego z Patronów, Turoniona o lodowym obliczu.

Zaś miejsce, w którym turonionowy wieszcz doznał przemienienia, stało się przedmiotem legend o gorącym źródle bijącym gdzieś w środku mroźnego pustkowia, które powstać miało z jego łez. Wypełniona światłem sadzawka miałaby być pełna okruchów najczystszego, najpiękniejszego kryształu, a jej woda - przywracać wzrok ociemniałym i pozwalać widzieć przyszłość, tak jak widział ją ów słynny ulubieniec Patrona.

KIRI - WŁADCA KOPALNI Stary Turonion, pragnąc zapewnić bezpieczeństwo skarbom zalegającym kopalnie w górach jego imienia, nakazał roztoczyć nad nimi opiekę swojemu synowi imieniem Kiri. Ten zgodził się skwapliwie i zamieszkał we wnętrzu lodowej góry.

To tajemnicze i zagadkowe bóstwo, o którym mało kto coś pewnego wie, ma charakter samotnika - mieszka w kopalniach sam i nigdy nikt nie słyszał, aby je opuszczał. Strzeże drogocennych złóż i gromadzi zapomnianą wiedzę.

Stróż górników wyobrażany jest jako blady, wątły mężczyzna z lampą w dłoni, który wyłania się z mroku kopalnianego szybu niby zjawa i wskazuje drogę zagubionym.

Jego przychylność ma zapewnić modlitwa, poprzedzona rozsypaniem szczypty mąki z solą pod stopami.

Kult Pana Wnętrza Gór jest obecny właściwie tylko wśród górników - i ich rodzin, proszących o szczęśliwy powrót ojców, synów i mężów z niebezpiecznych kopalni. Nie ma zwyczaju odprawiania uroczystych ceremonii ku jego czci, nie ma rozwiniętej obrzędowości, nie ma świątyń ani świąt - jedynie kilka małych kapliczek, wykutych w litej skale lub w soli, do których, poza pracującymi we wnętrzu gór mężczyznami, nikt nie ogląda.

LAMPA NIEWYCZERPANEGO ŚWIATŁA

Kiri podarował ten niezwykły przedmiot swoim podopiecznym, górnikom, aby ich ciężka praca w głębinach kopalni stała się choć trochę mniej niebezpieczna.

Lampa ta nigdy nie gaśnie - nie jest bowiem zwyczajną, opalaną olejem latarnią, lecz błędnym ognikiem zamkniętym w szklanym kloszu i spętanym wolą bóstwa. Magiczne więzy nie pozwalają mu psocić i zwodzić na manowce, a wręcz przeciwnie - czynią z niego najbardziej godnego zaufania przewodnika pośród mroku. Blask lampy-ognika rozjaśnia każde ciemności i wskazuje cel zagubionym górnikom, tocząc się korytarzem i zostawiając za sobą ślad w postaci jasnej nici światła. Ognik, choć ujarzmiony, nie zatracił do końca swego figlarnego charakteru. Obdarzony świadomością i ludzkim głosem, chętnie nawiązuje rozmowy z bywalcami kopalnianych tuneli. Zna wiele zagadek i tajemnic, którymi chętnie się dzieli, a i z radością wysłuchuje nowych. Jeżeli ktoś uraczy go dostatecznie trudną i interesującą łamigłówką, ognik może w przypływie dobrego humoru zaprowadzić go tam, gdzie spoczywają w ukryciu jakieś cudowne skarby.

UL - DOBRY RYBAK Ul, jeden z dwóch synów lodowookiego Turoniona, patronuje wodom słonym i słodkim, a w szczególności ich darom. O przychylność prosi go więc i ubogi dziadek-rybak, który co rano wypływa swą maleńką łódeczką, z nadzieją zarzuca postrzępione sieci i wypatruje zbłąkanych ryb, i wielkie brygady rybackie, które łowią olbrzymie ilości tej wodnej zwierzyny na handel, i poławiacze pereł z Archipelagu, i dzielni wielorybnicy z zimnej Północy.

Ul sprawuje opiekę zarówno nad mieszkańcami wodnych głębin, jak i nad tymi, którzy z ich połowu żyją, dlatego musi strzec równowagi i nie dopuścić ani do zbyt poważnego przetrzebienia ławic, ani do pustek w sieciach rybackich. W razie potrzeby może więc Ul wzburzyć morskie fale i zesłać sztorm, który przepłoszy zbyt zachłannych rybaków. Potrafi jednak również swą boską dłonią powieść ławicę w ich sieci, jeśli wypływając nie zapomnieli oddać mu hołdu.

Ul jest Patronem o łagodnym usposobieniu, współczującym i hojnym, dlatego nadano mu przydomek „Dobry Rybak”. Jednak zwie się go niekiedy też Panem Morskich Burz, Księciem Przypływu i Królem Ławicy.

Kult opiekuna rybaków kwitnie w szczególności - co wszakże jest zrozumiałe - w miastach portowych, których mieszkańcy z chęcią wystawiają mu wyłożone muszlami i perłami kapliczki.

Dobrego Rybaka zwykło się przedstawiać w postaci jasnookiego młodzieńca o delikatnych rysach i złotych lokach, jakby utkanego z morskiej piany. Zwyczajowo stoi on w rybackiej łodzi, albo po prostu zanurzony po kolana w wodzie, trzymając w rękach sieć, dużą konchę lub rybę. Bóstwo przybiera też czasem formę tej ostatniej - i tak też jest niekiedy malowane (wystarczy wspomnieć "Srebrną Rybę Mistrza Eyecka", słynną i bardzo starą mozaikę kultową z Portu Erola).

POSĄŻEK ZŁOTEJ RYBKI

Pewna piękna, lecz smutna opowieść wyjaśnia powstanie legendarnego posążka Złotej Rybki, którego wielu już poszukiwało i utonęło w morskich falach, szukając.

W czasach, gdy Patroni stąpali ścieżkami Herbii pośród śmiertelnych, żyła w jednym z nadmorskich miast prześliczna elfka imieniem U'thelee, w której świetlistych warkoczach i łagodnym sercu zakochał się sam Pan Morskich Burz, patron rybaków - Ul.

I ona także go pokochała, słodka U'thelee, i była szczęśliwa, że sam bóg spojrzał na nią łaskawym okiem.

Elfie dziewczę miało tylko jedną wadę, jedną słabość charakteru, która - choć zdawać by się mogła mało szkodliwa - stała się w końcu przyczyną jej zguby. A była to wieczna, nieuleczalna i dręcząca duszę ciekawość.

Rzeczona ciekawość popchnęła dziewczynę najpierw do śmiałej prośby, aby boski kochanek pokazał jej miejsce, które jest jego domem i domem wszystkich Patronów. I wreszcie zgodził się Ul zabrać ukochaną do Boskiego Wymiaru - choć niechętnie. Wiedział on przecież, że dla śmiertelnika oglądanie świata uczynionego z czystej Mocy i Chwały może być niebezpieczne, zasiać w jego sercu wielki zachwyt, który po powrocie na ścieżki śmiertelnych zaowocuje nieutuloną tęsknotą, melancholią i bezbrzeżnym smutkiem.

Lecz śliczna elfka umiała nakłonić ukochanego do wszystkiego, czego tylko zapragnęła i niedługo później oglądała Boski Wymiar w całej jego przedziwnej krasie. Spacerowała z Dobrym Rybakiem brzegiem Perłowego Morza i skrajem Przepaści Wieków, oglądała wschody księżyców i wąchała wielkie, błękitne lilie wodne. Spośród wszystkich dziwów tylko jednego nie pozwolił jej Ul oglądać z bliska, a była to pałacowa sadzawka w jego siedzibie, w której złotych wodach pluskały się zwinne rybki.

U'thelee posłusznie przestrzegała zakazu, lecz na dnie jej duszy wykiełkowało zatrute ziarno ciekawości, któremu dane było wydać przeklęty owoc, kiedy pewnego dnia Książę Przypływu rzekł, że musi opuścić ją do wieczora i wybyć w ważnych sprawach.

Elfia ukochana boga skinęła jasnowłosą główką i przez cały dzień spacerowała samotnie diamentowymi łąkami, śpiewając wesołe pieśni. Dopiero, gdy cienie się wydłużyły na znak nadchodzącego zmierzchu, U'helee przypadkowo zabłąkała się w swych wędrówkach do zakazanego, wewnętrznego dziedzińca pałacu. I tam, wiedziona impulsem chorobliwej ciekawości, przekonana o tym, że nikt się nie dowie, usiadła nad brzegiem sadzawki.

Dziewczyna patrzyła, jak czerwone rybki pluskają się wesoło w wodzie, aż w którejś chwili coś zamigotało w złocistych wodach, jakby leżący na dnie ametyst albo kropla żywego światła... Odruchowo wyciągnięta dłoń elfiego dziewczęcia zanurzyła się w sadzawce - tylko na krótką chwilkę, żeby przekonać się, co to było! - i znieruchomiała już na zawsze. Zdarzyło się coś przedziwnego. Płynne złoto wspięło się błyskawicznie po palcach nieszczęsnej U'thelee , coś błysnęło, zajaśniało... A później nie było już dziewczyny, tylko mały posążek rybki z otwartym z przerażenia pyszczkiem.

Kiedy Ul powrócił do domu, wołał ukochaną i szukał jej, aż wreszcie znalazł ją i gorzko zapłakał z żalu i złości. Nie odmienił jej jednak na powrót w dziewczynę - nie mógł, czy nie chciał, nie jest jasne. W złości strącił ją natomiast z powrotem do świata ludzi, obiecując uprzednio, że jej dusza wróci tu kiedyś wolna, lecz nie wcześniej, niż gdy spełni trzy tysiące życzeń śmiertelników. Nieszczęśliwie się złożyło, że wicher przeznaczenia rzucił figurkę na dno oceanu, gdzie najpewniej spoczywa do dzisiaj.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Bóstwa i świątynie”