Chętnie powróciłbym do dawnej zabawy bo wymaga na pewno mniej czasu niż pbf ;P Zgłaszam więc swoje chęci. Ponadto optuję (choć jak słownik podpowiada oponuję) albo do powrotu do dawnego tematu klasyki bądź przejścia do klimatu Penny Dreadful
Ostatnio zmieniony 10 lis 2018, 20:11 przez Sylvius, łącznie zmieniany 2 razy.
Jeśli wolicie kontynuować, to ja chętnie się podepnę, tylko bym wówczas prosiła kogoś ogarniającego całość o skrót telegraficzny całego zamieszania i na czym stanęło
Po heroicznym przebrnięciu przez calusieńki temat, jak i bardziej szczegółowym przemyśleniu sprawy oraz konsultacjach z Aishele - powracam, by zaprezentować przykładowe kotwice fabularne.
Jeśli chodzi o umiejscowienie wydarzeń w czasie, to wiktoriańska Anglia - powiedzmy rok 1890 - pasuje chyba do każdej z tych historii, ale jeśli macie inne propozycje, to piszcie, bo przy odpowiednich modyfikacjach każdą można dostosować do czasów tak późniejszych, jak i wcześniejszych.
Dziecko Rosemary
Spoiler:
Towarzystwo jest grupą osób, która przed laty kierowana różnymi pobudkami należała do kultu Szatana. Pewnego dnia trafił do was człowiek poszukujący recepty na sławę i bogactwo. Podpisał pakt z Diabłem - w zamian za to, czego pragnął, jego żona miała powić dziecko Lucyfera. Człowiek ten dostał to, czego chciał, a wy byliście przyczynkiem i świadkami wypełnienia zobowiązania. Żona była regularnie odurzana i oddawana - w przenośni i dosłownie - Szatanowi.
Wkrótce narodziło się demoniczne dziecię, a gdy ujrzeliście pomiot oraz jego oszalałą matkę - dotarła do was ohyda waszego postępku. Rozjechaliście się po świecie, usilnie próbując wymazać z pamięci przeszłość i wasz bluźnierczy wkład w poczęcie dziecka Diabła.
Gdy już prawie wam się to udało – otrzymaliście list, zawiadamiający o śmierci waszego dawnego kolegi oraz zaproszenie na pogrzeb, a podpisany był imieniem Lucjusz... Czy ktoś skorzystał? Wedle gustu. Faktem jest jednak, że list zburzył wasz z takim trudem budowany spokój ducha. Zaczynacie obawiać się nie tylko o swoje życie, ale przede wszystkim - o duszę.
Dom Grozy
Spoiler:
Towarzystwo jest grupą arystokratów, w kręgach których krzykiem mody są ostatnio seanse spirytystyczne. Podczas jednego z nich dochodzi do przerażającego zdarzenia. Otóż jeden z uczestników, któremu w niewyjaśnionych okolicznościach zginęła żona - przywołuje jej ducha, by dowiedzieć się jakie były okoliczności jej śmierci i kto był za nią odpowiedzialny. Ku przerażeniu wszystkich zgromadzonych przez osobę medium nie przemawia wystraszony głos feralnej małżonki, ale jakieś plugastwo i to w języku, którego żadne z was nie rozumie. Światła wariują - gasną i zapalają się same, wicher wdziera się do pomieszczenia, szarpiąc okiennicami, a w całym tym kipiszu i tak wszystkie oczy zwrócone są na kobietę-medium, która w tym momencie kuca na suficie, plując w was niezrozumiałymi, ale pełnymi nienawiści słowami.
Uciekacie ile sił w nogach i solennie obiecujecie sobie wyjechać najbliższym pociągiem w podróż po Europie, by zapomnieć o tym koszmarze. Po latach spędzonych na wyjeździe udaje wam się niemal zapomnieć o dziwnym i niesamowitym zdarzeniu. Może tylko wam się to śniło? Bywa jednak, że słyszycie plugawe słowa w wyciu wichru za oknem, krakaniu wron w parku, czy niepokojącym szumie nieustającego deszczu... Czy to dzieje się naprawdę? A może to tylko wasze brudne, dręczone wyrzutami, sumienie? Nikt z was bowiem nie kłopotał się sprawdzeniem stanu nieszczęsnej medium...
Zew
Spoiler:
Towarzystwo jest grupą uczonych na Uniwersytecie Londyńskim, która bada niezwykły artefakt niedawno pozyskany w Dolinie Nilu. Jest to kanopa, w której starożytni Egipcjanie chowali wnętrzności zmarłego. Do tej pory znane były tylko cztery rodzaje takich urn – zawierających płuca, żołądek, wątrobę i jelita – które zwieńczone były odpowiednimi wizerunkami głów egipskich bóstw.
Urna, którą badaliście wy była... inna. Zwieńczeniem było coś w rodzaju kołtuna, czy splątanej masy kończyn... a może macek? W dodatku artefakt był gładki i lśniący niczym heban – i takoż czarny. Wyglądał jak nowy, co było absolutnie niemożliwe jako, że został wydobyty z zapieczętowanego grobowca. Były podejrzenia, że we wnętrzu kryje się serce, a może nawet mózg! Wreszcie nadszedł dzień wielkiego otwarcia i wielkiego koszmaru. Oto bowiem profesor odpowiedzialny za katedrę egiptologii, który czynił honory, został... wyssany. Na waszych oczach zamienił się z mężczyzny w sile wieku w wysuszoną mumię, a czarny wiatr?, dym? zawirował, po czym rozpłynął się w powietrzu. Kanopa rozpadła się, dostarczając niejako „budulca” dziwnemu wichrowi.
Próbowano was oskarżyć o morderstwo, ale z oczywistych względów nie było to możliwe. Zarówno kanopa, jak i sam profesor po prostu wyparowali. Wasza psychika zniosła to bardzo ciężko. Po raz pierwszy w życiu zetknęliście się z czymś niewytłumaczalnym i tak przerażającym. Postanawiacie objąć katedry z dala od waszej Alma Mater i rozjeżdżacie się po świecie.
Pewnego dnia dociera do was wstrząsająca wieść – w londyńskich slumsach odkryto dół, w którym spoczywały dziesiątki ciał w stanie takim, jak nieszczęsnego profesora. Pada na was blady strach – czy to możliwe, by to coś, co nieopatrznie wypuściliście na wolność grasowało od lat na ulicach Londynu? Wyrzuty sumienia, ciężar odpowiedzialności i jakaś chora ciekawość pchają was do zbadania tej sprawy.
Co do samej specyfiki "rozgrywki", to nie wiem jak chętni się na to zapatrują, ale dla mnie De Profundis nie polega na akcji (rozwiązywanie zagadki, odwracanie od siebie podejrzeń, dążenie do wykonania jakiegoś konkretnego zadania), ale na wewnętrznej rozkminie. Na badaniu tego, co lęgnie się w umyśle, sercu i duszy naszych bohaterów.
Dlatego nie podałam przy propozycjach tzw. Celu Towarzystwa (może oprócz delikatnie zarysowanej w ostatniej "fabule" sugestii zbadania sprawy wyssanych ciał, ale nawet to ma prowadzić do kontemplacji grozy nas ogarniającej). Istnienie Celu zakłada, że dążymy do czegoś konkretnego i namacalnego (i w efekcie - do końca), a w De Profundis chodzi przecież o to, żeby "płynąć" przez tę korespondencję na fali naszych przemyśleń i dociekań natury - powiedzmy - filozoficznej.
Jak sam autor podkreśla wielokrotnie - w De Profundis chodzi głównie o to, by zatrzeć granicę między rzeczywistością a wyobraźnią. Kluczem jest tutaj atmosfera grozy i zapewne dlatego całość powstała na bazie twórczości Lovecrafta. To na pewno nie jest PBF przeniesiony na papierowe listy.
Takie jest przynajmniej moje zdanie, a jak chętni się na to zapatrują? O ile jacyś jeszcze są po przebrnięciu przez tego posta...
Ja się zapatruję tak samo - przede wszystkim wczucie się i wewnętrzne rozkminy, uzewnętrzniane w korespondencji, a nie jakaś wielka akcja i dążenie do celu. Jeśli chodzi o te trzy propozycje, to najbardziej przemówiła do mnie pierwsza
Ja gram obowiązkowo. Najbardziej przemawia do mnie Dom Grozy, a na drugim miejscu ląduje Dziecko Rosmary. Zew już tak nieszczególnie. Kto jeszcze chętny?
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę
Cholera, mamy impas, bo ja chyba - tak jak Aishele - skłaniam się ku dzieciątku satanus
Ale! Jedno nie wyklucza drugiego pod względem klimatu. Jeśli wiktoriańska Anglia wszystkim odpowiada, to możemy być grupką arystokratów, która niegdyś bawiła się w wyznawców Szatana. Natomiast później motywy czerpać można z przeróżnych tworów kultury - w tym i z Penny Dreadful. Możecie wprowadzić wampiry i inne niesamowite kreatury. Myślę, że Szatan nie będzie miał nic przeciwko
Jeśli takie ujęcie wszystkim pasuje, to proponuję wrzucić tu szkic swoich bohaterów. Optymalnie byłoby chyba żeby nasze relacje były "letnie", że tak powiem. Znaliśmy się głównie z Sekty, a po opuszczeniu jej szeregów widzieliśmy w sobie nawzajem własną winę - jak w lustrze - i nie utrzymywaliśmy kontaktów, by móc łatwiej zapomnieć. Do wznowienia znajomości natomiast pchnęło nas przerażenie spowodowane otrzymaniem listu.
Nim wszyscy rzucą się w wir tworzenia, warto może określić mniej więcej ramy czasowe. I tak jak rozmawialiśmy z Żercą - aby nie grać emerytami - proponuję co następuje:
29.02.1880 - narodziny dziecka Diabła i "wypisanie" się naszych bohaterów z kultu. Uciekamy i zrywamy kontakt.
10 lat żmudnego zapominania i powrotu do "normalności". 23.11.1890 - otrzymujemy list podpisany imieniem Lucius Crowley, informujący o śmierci ojca.
30.11.1890 - planowany na cmentarzu Brompton w Londynie pogrzeb Sullivan'a Crowley'a.
Co sądzicie? Może ktoś ma ciekawszy pomysł - piszcie śmiało!
Portret Charles Franklin Watt
Przez krótki czas swojej bytności w kulcie Szatana, Pana Piekieł i Upadłego Anioła, Charles dał się poznać jako skryta, niechętna do dzielenia się swoimi tajemnicami osoba. Niemniej jego pomoc w tłumaczeniu niektórych starych tekstów była nieoceniona. Wyższe wykształcenie i znajomość języków martwych, oraz obszerna wiedza ogólna, pozwalały sądzić, że Charles Rudolf Greenbottle (jak się wtedy przedstawiał), jest kimś więcej, niż tylko prostym zwolennikiem dogmatów Szatana, pracującym na co dzień jako prywatny nauczyciel, za jakiego się podawał
Po całym incydencie, kiedy już prawie zapomnieliście szpakowatego okultysty, jego zdjęcie ukazało się na pierwszych stronach The Daily Telegraph z 15.12.1888. Oto on, wraz z H. M. Stanleyem, stoi u podnóża Gór Księżycowych, a otacza ich gromada czarnoskórych, półnagich dzikusów, obwieszonych niezliczonymi kolczykami z różnych metali i kości słoniowej.
Podróżując z H. M. Stanleyenm, jako korespondent The Daily Telegraph, przeżył mnóstwo niesamowitych przygód, którymi inspirując się napisał książkę “Góry Grozy”. Poniżej widniały też tytuły innych jego dzieł: “Siostry Ciszy”, “Ostatnia Ekspedycja Sir Samuela” i “Kult”. Niestety nie Charles Franklin Watt (bo najwyraźniej tak naprawdę się nazywał) był głównym bohaterem artykułu, więc mogliście się jedynie dowiedzieć, że wraz z wielkim podróżnikiem wraca do Londynu.
Obecnie pracuje jako dziennikarz dla The Daily Telehraph i publikuje swoje opowiadania w fragmentach w tejże gazecie. Opowiadania zawierają fantastyczne elementy, nie gorsze niż dzieła Szekspira.
Po ewentualnej lekturze “Kultu”
Spoiler:
Ilość podobieństw do wydarzeń z lat 1879 i 80 jest niepokojąca, szczęśliwie nikt nie został wymieniony z imienia i nazwiska, a bohaterem jest młody malarz, który pragnie nadludzkiego talentu, sławy i bogactwa, który dla osiągnięcia celu oddaje się coraz bardziej Szatanowi, aż po narodzinach dziecka jego ślepa wiara przemija a on sam doprowadza do upadku kultu, niszcząc jego relikwie i zabijając arcykapłana, samemu przy tym ginąc i padając krzyżem na podłogę przed ołtarzem.
Chociażbym chodził ciemną doliną, zła się nie ulęknę
Gdy poznaliście ją na spotkaniu inicjacyjnym londyńskiego Kręgu w 1878 roku – Moira miała zaledwie 18 lat, choć jej ciemne, szkliste oczy pełne były nieprzystającej do wieku powagi. Uroda dziewczyny była problematyczna, czemu z pewnością nie pomagało noszenie się w fioletach i czerni – kolory te wszak powszechnie uważano za ponure. Blada, szczupła twarz o ostrych rysach okolona była bezładnymi kosmykami byle jak upiętych, mysich w kolorze, włosów. Moirę cechowała cicha i melancholijna natura, lecz miewała niekontrolowane napady gniewu, gdy ktoś próbował narzucić jej swoją wolę, bądź zdanie.
Mogliście odnieść wrażenie, że traktuje wasze zgromadzenie jako substytut rodziny, której ponoć nigdy nie miała. Obiło się wam bowiem o uszy, że matka zmarła przy porodzie, a ojciec był zbyt zajęty podróżowaniem, by poświęcić czas córce. Nie wiecie jednak ile w tych plotkach jest prawdy, bo Moira niechętnie o sobie opowiadała. Niecodziennym jednak w istocie było, że ktoś tak młody – w dodatku kobieta – należy do Kręgu. Żaden szanujący się ojciec, mąż, czy brat nigdy nie zgodziłby się na takie fanaberie. Choć sufrażystki dały się już poznać, walcząc o prawa kobiet i rozszerzenie ich roli w społeczeństwie – światem wciąż rządzili mężczyźni.
Mieszkała jednak w okazałej kamienicy jednej z bogatszych dzielnic Londynu i nie wyglądała jakby cierpiała na brak funduszy. Moira była wielką zwolenniczką rodzącego się w Anglii estetyzmu, tak więc poza Sektą mogliście mieć z nią styczność głównie w teatrach i operach lub na wystawach sztuki czy podczas wieczorków poetyckich. Zawsze jednak była tam sama, wzbudzając niezdrową sensację wśród co bardziej konserwatywnych przedstawicieli wiktoriańskiej moralności. Ponadto znamiennym było, że na podorędziu miała zwykle książkę – ku pogłębieniu zgorszenia innych dam – zamiast parasolki.
Po wydarzeniach z 1880 roku zniknęła z Londynu, zostawiając każdemu z was lakoniczny liścik, informujący o tym, że wybiera się w podróż po Europie.
Francis Jacob Astor( urodzony w Londynie 18.03.1856 r.)Brytyjski arystokrata, wychowany przez swojego wuja Thomasa Astora, który do uzyskania jego pełnoletniości zarządzał majątkiem rodziny. Przez rodzinę Astorów przetoczyła się seria wypadków, które odcisnęły się na życiu Francisa. Jego ojciec zginął podczas walk toczonych w drugim etapie II wojny opiumowej, gdy Francis miał 3 lata. Cztery lata później jego jedyny brat Victor zmarł na szkarlatynę, a krótko później matka targana żalem powiesiła się w sypialni. Wtedy też nad wychowaniem Francisa i jego młodszej siostry Claudii, objął opiekę wuj, który był bezdzietnym wdowcem. Z opisu Francisa był to człowiek surowy i podły. Francis ukończył University of Camridge w zakresie medycyny. Należał do kolegium The master, Fellos and Scholars of Care College In the University of Camridge. Brał udział dwukrotnie w wyścigu ósemek pomiędzy Oxfordem a Camridge. Napisał pracę naukową na temat zaburzeń psychicznych opierając się między innymi na pracach Williama Cullena i Ernsta von Feuchterlebena. Wuj, Thomas Astor zmarł w nieszczęśliwym wypadku podczas polowania, krótko po uzyskaniu pełnoletniości przez Francisa.
Psychiatra dołączył do towarzystwa, szukając odpowiedzi na swoje nieszczęścia. Wykazywał się dużym zapałem we wszystkich obrządkach, choć pod warstwą nadmiernego zainteresowania, krył się żal i złość wobec boga za śmierć swoich najbliższych. Dał się poznać jako człowiek elokwentny, fascynujący się duszą i ezoteryką, ale przede wszystkim odnajdujący się w zagadnieniach związanych z psychiką ludzką. Podczas jednego ze spotkań wyznał, że podciął popręg siodła wuja, doprowadzając do wypadku. Opowiadał to jednak bez żalu, a z dziką fascynacją
Po zdarzeniu, które miało miejsce 29 lutego 1880 roku, Francis opuścił stowarzyszenie, przeniósł się do Northampton, gdzie zaczął pracę w St Andrew’s Hospital, prowadząc liczne badania, wydając kolejne publikacje naukowe i próbując wytłumaczyć doświadczenia z towarzystwa za pomocą nauki. Francis uważany jest za dziwaka, przede wszystkim przez swoje życiowe wybory. Wykupił niewielką rezydencję w Northampton, gdzie zbiera kolekcję obrazów tworzonych przez swoich pacjentów. Sporadycznie uczestniczy w życiu towarzyskim, ale zawsze wzbudzając sensację. Jest kawalerem, choć ludzie widują wieczorami u niego ciągle to nową kobietę. W Londynie nie widziano go od dobrych dziewięciu lat. Ponoć ostatnim razem był widziany na ślubie swojej siostry z baronem Somersetem.
Pragnę jedynie przypomnieć, iż wczoraj listonosz dostarczył nam bardzo-turbujący-list...
Guede się wykpił (zresztą od początku pachniało prowokacją), ale mam nadzieję, że Aishele nam tego nie zrobi... prawda, Aishele?
Tym bardziej, że po bytności w polskim szpitalu człowiek jest w idealnym nastroju do pisania listów nacechowanych grozą i paranoją