Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

1
Gdzie nie spojrzeć śnieg, igliwie, śnieg, horda buro białych kolumn, obalone i całkowicie martwe konary, śnieg, podejrzane wykroty, śnieg. Nie tyle, iż biało, lecz również zimno i nieprzyjemnie. Mróz bezlitośnie nacierał na odsłonięte części ciała. Od czasu do czasu wyrażał swoją bezsilność podmuchami, jakimś cudem dostającymi się pomiędzy drzewa, mniej lub gęściej stłoczone. Ponadto panowała cisza. Jakby się zastanowić, to przerażająca cisza. Nawet podmuchy nie były w stanie jej zagłuszyć.


Elf wreszcie miał sposobność do ochłonięcia oraz odetchnięcia po jakże niejasnych, a przede wszystkim chaotycznych przeżyciach dnia dzisiejszego. Mógł również poukładać jak i chociażby spróbować zrozumieć to co zaszło, o ile nie zaszło to jedynie w jego wyobraźni. Domniemania o tym jak oddalił się od zagrożenia i jednocześnie znalazł w tak spokojnym miejscu powinien zostawić na później, bowiem kwestia to mniej ważna.

Zważywszy na to co działo się przedtem junaka nie powinny dziwić inne, nader dziwne incydenty. Tak oto jednym z takowych był wóz pchający się między iglaste pniaki. Oczywiście sunął wyjątkowo powoli, a dwóch chuderlawych parobków robiło co mogło aby poprawnie nawigować woźnice. Tuż obok czarnowłosego, kędzierzawego człeka powożącego siedział inny, łysy, najemnik jak się patrzy. Jako jedyny z tej kompanii prócz standardowych futer odznaczał się pobłyskującymi, metalowymi fragmentami pancerza tudzież ponurym spojrzeniem.

- Na wąsy Merlina! - I kimkolwiek owy Merlin był, musiał mieć iście fantazyjne wąsy, skoro człeczyna powołał się na nie z takim zdziwieniem. Osobnik z lejcami dziwił się rzecz jasna obecnością nieznajomego. - Kolejna zbłąkana dusza w lodowej krainie. Jeśli łaska rzeknijcie, czy swój czy wróg? I cóż takiego gździ się wam w tej torbie?

Z wolna, na siwku, nadjechał kolejny członek nietypowej zgrai. Sam również nie był typowy. Elf. Elf na północy. Prawdopodobnie rzadszym widokiem elfa na Północy są dwa elfy na północy. Natomiast ten tutaj niezwykły nie tylko na tle ludzi, lecz również niezwykły wśród swoich pobratymców, siedział równie dumnie jak dumnie spoglądał niebieskimi oczyma na spotkanego wędrowca w szczelnym "umundurowaniu". Wyższy niż typowy wysoki elf, acz względnie szczupły jak typowy wysoki elf, z pociągłą twarzą, z gładkimi, długimi i ciemnymi włosami, w odzieniu skórzanym, swego rodzaju pancerzem w kolorach zieleni tudzież czerni. Co najważniejsze posiadał znak liścia na piersi. Sin'Tael poniekąd orientował się, że takowy znak, jak i ogrom innych znaków, świadczy o wysokim statusie oraz stanowisku osobnika, który przypuszczalnie mógł być również posłańcem.
.

Re: Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

2
Rzeczywiście, ten dzień obfitował w relatywnie niezbyt typowe wydarzenia. Najpierw szarżujący na niego zbrojny, dziwna reakcja miejscowych na osobę tego rycerza, później ta dziwna atmosfera miejsca w którym się znalazł, a to wreszcie uwieńczone dziwną wizją i atakiem nieumarłych. W życiu Sin'Tael tyle nie przeżył, a już trochę kroczył po tym świecie. To prawie jak w tych śmiesznych ludzkich bajkach o legendarnych bohaterach, którzy spotkali rzeczy niestworzone i zawsze pokonywali wszystkie trudności na swojej drodze, by wreszcie dokonać czynu wielkiego, a także zdobyć równie wspaniałą nagrodę. Jednak życie nie było tak barwne jak w legendach, a taką nawałnice niecodziennych zdarzeń, jakiej doświadczył elf, wiele osób nie doświadcza przez całe swoje życie.
Teraz koń szedł stępa. Należał mu się odpoczynek po tym zwariowanym dniu. Wtedy elf ujrzał wóz, kilku ludzi, a także... elfa... wysokiego elfa. Tak, zdecydowanie, zjawisko gdy na północy jest dwóch wysokich elfów, a do tego się spotykają, można nazwać cudem.
- Swój, swój! - zawołał z uśmiechem elf. Gdy człowiek zwrócił uwagę na torbę, Sin'Tael z pośpiechem otworzył ją, aby dać szczeniakom pooddychać świeżym powietrzem. Całkiem o nich zapomniał.
- Ah, to... znalazłem wilcze szczeniaki, przy truchle ich matki. Żal mi było je zostawiać na śmierć, więc wziąłem je ze sobą.
Gdy zbliżył się dostatecznie blisko, skłonił głowę swojemu pobratymcowi i rzekł:
- Bala'dash - Co znaczyło ni miej ni więcej, jak "bądź pozdrowiony". Przez chwilę zastanawiał się po jego umundurowaniu kim on może być, ale nic nie przychodziło mu do głowy.
- Właśnie zmierzałem do Białego Fortu - zwrócił się do ludzi. - A gdzie wy zmierzacie z tymi tobołami? Droga niebezpieczna, pełna najdziwniejszych przeszkód. Sam się o tym przekonałem.

Re: Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

3
- Dzięki bogom, że swój. Ale te wilki... - wychylił się z wozu zerkając na zwierzaki nieco niepokojąco, po czym pokiwał głową z dezaprobatą.

Elf rozpromienił się zauważalnie. Poklepał siwka po grzbiecie, zaś ten na komendę zatrzymał się tuż obok wozu, a mianowicie między nim, a nowo przybyłym. Już sposobił się do zejścia z wierzchowca aby zapewne godnie przywitać pobratymca, jednakże nie zszedł, a zwalił się z niego. Ku przerażeniu wszystkich śnieg wokół niego, mimochodem również koń aczkolwiek ten jedynie częściowo, zmienił barwę na szkarłat. Sam elf, rzęził niezrozumiale w towarzystwie nieprzyjemnego dla ucha gulgotu z gardła tudzież dygotał w konwulsjach. Wszystko za sprawą strzały tkwiącej w jego szyi, strzały, której wyjęcie w niczym już by nie pomogło.

Jednocześnie padli dwaj pomocnicy kupca, przebici jedną i tą samą strzałą. Byli tacy wątli, iż grot nie tyle przeleciał przez ramię jednego parobka, a również wbił się w drugiego, gdzieś pomiędzy łopatki. Krzyk przeraźliwego bólu rozniósł się po lesie.


- SHAKHALA! - ryknęła niskim głosem malachitowa postać w oddali, bez wątpienia odpowiedzialna za całe zamieszanie, o ile słowo to nie oddawało rzeczywistego obrazu sytuacji.

Stała naprawdę daleko, zatem trafnie z łuku czy choćby kuszy graniczyło z cudem. Kto wie czy nawet nie było cudem. Bardziej niebywały okazał się jej wygląd, a zwłaszcza wzrost godny młodego trolla. Odzienie miała, bądź raczej miał, wyjątkowo skąpe gdyż w jego skład wchodziła tylko rdzawa tkanina okrywająca jedynie przyrodzenie. Najwidoczniej tego "czegoś" w całej mierze nie imał się mróz. Aspekt, który całkowicie zaskoczył by nie jednego mieszkańca Keronu, także bez wątpienia doświadczonego myśliwego, odpowiadał za śmierć trzech podróżników. Zielony łowca trzymał dwa łuki! Mało tego. Mógł z nich korzystać jednocześnie bowiem posiadał dwie pary rąk!

Wierzchowce przeraził już sam wrzask ukatrupionych parobków. Rwały się niespokojnie gotowe do ucieczki. Natomiast "zwycięskie" zawołanie zielonego potwora zadziałało na nie w sposób niepojęty dla człowieka, elfa, co więcej dla leśnego elfa. Wprawiony w osłupienie kupczyk nie mógł właściwie zareagować, tym bardziej najemnik przecierający ochlapane krwią lico. Konie zarżały i poszły w szaleńczy cwał.

Towarzysz Sin'Taela stanął dęba, raz jeszcze o mało co nie zrzucając z grzbietu jeźdźca, po czym ruszył jak to przestraszony zwierz, rzecz jasna pomimo dogłębnego zmęczenia. Szczeniaki piszczały wystraszone, bądź co bądź nie zdając sobie sprawy z niebezpieczeństwa jakie groziło im oraz ich nowemu właścicielowi. Tenże właściciel jedną nogą znajdował się na tamtym świecie. Chylił się ku upadkowi. Gdyby nie instynktowne pochwycenie lewą ręką kółka mocującego popręg rypnął by plecami o podłoże z taką siłą, iż kręgosłup pękł by jak patyk. Co gorsza prawą nogę nadal miał w strzemieniu.

Ulotnie stwierdziwszy, że gorzej być nie może, łupnął prawym barkiem o drzewo. Ból przeszedł po całym ciele. Rzemień torby z wilczymi podopiecznymi padł niemal po łokieć (lewego ramienia). Zaś sama torba szorowała już po ziemi. W razie złego ruchu groziło jej spadnięcie pod końskie kopyta. Elf miał przed sobą kolejne kolumniaste drzewa. Aby zachować życie musiał działać i niewykluczone, iż miał przed sobą wybór. Czyj żywot bardziej cenił?
.

Re: Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

4
Gdyby to wszystko nie było aż tak przerażające, elf uznał by to jako kiepskiej jakości kawał ze strony losu. Jednakże to było wszystko rzeczywistością. Adrenalina w jego krwi znów skoczyła do niebagatelnego poziomu. Prawdopodobnie zmiażdżony bark, słabsza ręka, którą ledwo co trzymał się uprzęży, obluzowany rzemień w torbie gdzie znajdowały się szczeniaki. Następnym razem może wpaść na coś gorszego niż zwykłe drzewo.
Z pewnością trzeba było działać. Wiedział, że bez sprawnej drugiej ręki będzie mu bardzo trudno wrócić na grzbiet konia. Możliwości były trzy: spróbować w jakiś sposób zatrzymać konia, spróbować uwolnić nogę z strzemienia i upaść, licząc na to, że nie połamie sobie wszystkich kości, oraz poczekać aż koń się zmęczy i sam się zatrzyma. Druga i trzecia odpadały na samym starcie. Elf postanowił się podciągnąć lewą ręką i opaść na grzbiet konia, wtedy spróbować chwycić lewą ręką uzdę i pociągąć ją z całej siły, zmuszając konia do zatrzymania się. Żeby tylko nic się nie stało...

Re: Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

5
Elf nie należał do szczególnie słabych, aczkolwiek do tych silniejszych również nie. Co prawda wątpliwości mogły przewinąć się w jego głowie, lecz zachowawszy zimną krew zdołał je odpędzić, a w ich miejsce powołać działanie. Podciągnął się zatem, a znalazłszy niemal dogodną pozycje do kolejnego ruchu chwycił uzdę. Na jego szczęście rzecz jasna.

Tak czy owak jakiekolwiek kroki poczyniłby oraz jakkolwiek usilnie starałby się, nie mógł przewidzieć, że wierzchowiec gwałtownie skręci w prawo. Cóż, zapewne nie widziało mu się wjechać w dorodny wykrot. Elfowi nie widziało się ponownie wylecieć za siodło, ale wyleciał. Tym razem wypadł po przeciwnej stronie. Tym razem głową ku dołu. Prawie jedynym co wciąż go trzymało było prawe strzemię (przesadzone przez siedlisko) z prawą nogą weń. Już nie na szczęście, a niestety, w lewej dłoni trzymał uprzęż. Jako, że wywierał nie mały nacisk na czerep konia, tenże właśnie począł ostro skręcać w lewo.

Na skutek niefortunnych zdarzeń torba powtórnie szorowała po śniegu. Wilki skomlały, przestraszone nie na żarty kotłowały się w tymczasowym lokalu, kto wie czy nie ich ostatnim.
.

Re: Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

6
Z deszczu pod rynnę. Elf właśnie obserwował jak z zawrotną prędkością droga przesuwa mu się kilkanaście, może kilkadziesiąt centymetrów od twarzy. Był przerażony, cholernie przerażony. Musiał coś szybko zrobić, jeśli nie chciał żeby jego twarz nie skończyła jako krwawa miazga. Właściwie, to uznał, że z tej pozycji może próbować znów dosiąść konia. Spróbował podciągnąć się lewą ręką, aby wrócić do mniej więcej prawidłowej pozycji, jednocześnie lewą nogę wepchać we właściwe strzemię. Dość skomplikowana akcja, ale elf starał się robić wszystko pewnie, aczkolwiek pospiesznie. Gdyby to mu się udało wystarczyłoby tylko pociągnąć z uzdę i koń mógłby się zatrzymać.
Ostatnio zmieniony 05 lip 2013, 21:00 przez Sin'Tael, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

7
W pewnej chwili nieznany bliżej obiekt haczył twarzy elfa, robiąc mu niewielką szramę na prawym poliku. Kaleczony nie mógł rozeznać się jak bardzo został oszpecony, choć swoją drogą to zbyt wielkie słowo, gdyż sytuacja najzwyczajniej temu nie sprzyjała. Co gorsza prawa noga stopniowo opuszczała strzemię, to zaś skutkowało zbliżaniem się do podłoża. Na prawdę niewiele brakowało aby piękne lico zamieniło się w szkarłatną smugę na białym tle.

Ciężko orzec kto odpowiadał za sukurs jakim obdarowany został Sin'Tael. Tajemniczy los, ukryte i przejawiające się jedynie w wyjątkowych sytuacjach umiejętności, a może nawet sami bogowie z Sulonem na czele? Tak czy owak elf wrócił na wierzchowca, do pozycji raczej bezpiecznej. Mając na uwadze uprzedni ciąg wypadków spróbował wstrzymać towarzysza. Wszystkie starania jednakże nie dały efektów ani też cienia szansy na efekty. Koń cwałował dalej, teraz już łowiąc powietrze ze słyszalnym gwizdem. Cóż, niewiele sił mu już pozostało.


Gdyby tylko przyszło komuś sprawdzić jak wielu podróżników jest na Północnej Tajdze zachodziłby w głowę czy w ogóle wynik jego dociekań jest możliwy. Stąd było by już niebezpiecznie blisko do wysnucia teorii, iż północ jest bardziej tłoczna niźli Keron. Tak czy owak nikt nie zdołałby owego mankamentu zbadać, gdyż zwyczajnie nie dane było by mu dożyć do końca tychże badań. Każdy doskonale wiedział, że szanse opuszczenia północy w jednym kawałku malały wprost proporcjonalnie do wzrostu czasu spędzanego w owym miejscu.

Zbrojny jegomość, kolejna zagubiona dusza pośród bezkresnego orszaku drzew, nie należał do person zwyczajnych. Daleko było mu do zwyczajności. Natomiast to co usłyszał nie miało nic wspólnego ze zwyczajnością. Zrazu do jego uszu krzyk przemożnego bólu, później zaś ni to wrzask ni to zawołanie, bardziej triumfalny okrzyk w nieznanym języku. Cokolwiek wydało ten dźwięk nie mogło się spodobać nawet dla kogoś tak nikczemnego jak Creed. Cóż, mógł nie odczuwać strachu, aczkolwiek nie potrafił orzec kto w ewentualnym pojedynku jako pierwszy zabarwiłby śnieg.

To nie wszystko. Czarny rycerz dosłyszał nawet gorączkowy chrzęst zgniatanego śniegu, niechybnie cwałującego konia. Czy wierzchowiec pędził sam czy z właścicielem na grzbiecie, niewątpliwie był blisko. Był blisko, jednakże póki co nie był widoczny.
.

Re: Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

8
Chwała niech będzie Sulonowi! Mimo, że koń jak pędził tak pędzi dalej, ale miejsce w siodle przynajmniej nie grozi rozsmarowaniem twarzy o podłoże. Wtedy elf przypomniał sobie o szczeniakach. Odchylił się lekko w siodle i lewą ręką sięgając do rzemyków jednym ruchem spróbował je podnieść i przenieść torbę na kolana. Kolana kurczowo przyciskał do boków konia, a gdyby to nie sprawiało mu zbytniego bólu prawą ręką też przytrzymywał się którejś części oporządzenia. Po całej akcji planował, szybko powrócić do poprzedniej pozycji.

Re: Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

9
Creed jechał bezdrożami, odczuwając nieprzyjemne skutki zbyt wielu godzin spędzonych w siodle. Zdrożony srokacz również miał dość, zwiesił nisko łeb, ale dreptał przed siebie miarowego stępa. Doświadczony jeździec potrafił wykorzystywać zrównoważenie i intuicję swego konia – często drzemał w siodle, a tym razem pogrążył się we wspomnieniu niedawnego starcia z żywymi trupami. Poczuł chłód i pogardę na myśl o chordzie zombie. Paskudne, chrapliwe odgłosy i rzężenie tych stworów co prawda nie były najgorszym dźwiękiem, jaki słyszał w życiu, ale zaliczały się do ścisłej czołówki. Przypominał sobie wprawne, zgrane ruchy i z zadowoleniem uznał, że nie wyszedł z wprawy. Nie było w tym sądzie buty ani pychy, Creed po prostu stwierdził fakt. Poczuł przyjemne mrowienie w dłoniach na myśl o dobrze znanym uczuciu, kiedy ostrze zgrzyta o kość wroga.
Nagle kątem oka dostrzegł, że jego wierzchowiec strzyże uszami i sam zaczął nasłuchiwać. Najpierw dotarł do niego okrzyk bólu i przerażenia, później dziki, nieznany Creedowi okrzyk, na dźwięk którego koń spróbował stanąć dęba, ale osadzony przez Creeda szarpnięciem, zatańczył w miejscu. Słysząc nieznany skowyt wojownik poczuł znajomy zastrzyk adrenaliny. W oddali rozlegał się tętent kopyt i pobrzękiwanie końskiego rzędu. Srokacz Creeda momentalnie stał się bardziej czujny i spięty. Mężczyzna trącił go piętami, nakazując dalszy marsz. Chciał sprawdzić, co takiego czai się na pozornie opustoszałych ternach Północy. Kto krzyczy tak, jakby dopadł go sam czart i co wydaje odgłos, jakby owym diabłem było.
"Człowiek, poświęciwszy swe życie na dobre uczynki i czynienie dobra, umrze zapomniany i bez słowa podzięki. Jeśli wykorzysta swój geniusz niosąc niedolę i śmierć miliardom, jego imię echem rozbrzmiewać będzie przez milenia. Niesława jest lepsza niż zapomnienie.”

Re: Bezdroża Północy [Południowe zaczątki Północnej Tajgi]

10
Dźwięk nasilał się, rósł i tężał. Zbliżający się nieparzystokopytny wyskoczył niespodziewanie. Mimo, iż Creed wraz z ze swoim wierzchowcem był przygotowany na nagłe spotkanie, ono jednak zaskoczyło ich z lekka. Zwłaszcza tego drugiego. Tenże drugi właśnie stanął dęba mając za nic swojego właściciela, zupełnie nie dbając czy ten z hukiem runie na ziemie przesiąknięty bólem czy z trudem utrzyma się na grzbiecie.

Co prawda szpiczastouchy zdołał pochwycić szczeniaki, tym samym zapewniając im jako taką ochronę, acz sam nie potrafił utrzymać się w siodle gdy tuż przed jego towarzyszem jak gdyby z ziemi wyrósł czarny jeździec. Kary wrył kopyta w śnieg, zatrzymawszy się gwałtownie prawdopodobnie cudem nie wyrzucając przed siebie Sin'Taela. Następnie runął na bok nieomalże tuż pod innego konia. Efl odruchowo wyskoczył, rzecz jasna w ostatniej, z gracją godną właśnie elf, aczkolwiek nie obeszło się bez bolesnego upadku. Na szczęście jedynie bolesnego.

Wilki nie odniosły żadnych obrażeń. Rade z tak wyczekiwanej wolności z wolna opuściły siedlisko, po czym zbliżyły się, przylgnęły do swojego "wybawcy". Obwąchały, polizały po poliku, który to przecinała niewielka rana, długa ledwie na pół cala, ani chybi nie jakoś wybitnie głęboka. Pojedyncza kropla czerwieni nie dołączyła do pierwszej wsiąkniętej w zimną biel. Widział to zaintrygowany czarny jeździec, widział również zestrachany elf targany może nie największym, lecz na pewno nie najprzyjemniejszym bólem posiniaczonego ramienia.
.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Turon”