POST POSTACI
Vera Umberto
Gdyby jej myśli potrafiły skupić się wtedy choć na jednej rzeczy innej, niż dążenie do celu, zapewne zdobyłaby się na to, żeby odpowiedzieć Sovranowi, Belli, albo kazać strażnikom hrabiny się zamknąć. Ich głosy irytowały ją, choć nie tak bardzo, jak zwykle - były jak brzęcząca mucha nad głową, jak komar, który wdarł się nocą do kajuty, w gruncie rzeczy nic wartego jej uwagi. Parła do przodu, czując to intensywne pragnienie spotkania z utraconym, jakim napełniała ją zamknięta w niej istota i mimo, że to uczucie nie należało do niej, to z nietypową dla niej pokorą przyjęła je jak swoje własne. Vera Umberto
Stosunkowo cienka koszula, wciśnięta w spodnie, z pewnością nie była odpowiednim ubraniem na zimę. Nie wpadła na to, żeby zarzucić na siebie płaszcz, naciągnąć rękawiczki, czapkę; po prostu ruszyła przed siebie, zanim rozsądek zdążył zasugerować jej, że to jednak nie jest najlepszy pomysł. Z jakiegoś powodu nie zauważała tego zimna, nie zauważała nóg zapadających się po kolana w śniegu, moknących spodni, szarpanych mroźnym wiatrem koszuli i włosów. Miała jeden cel i musiała osiągnąć go, niezależnie od wszystkiego.
Gdy wróciła jej pełna świadomość, zadrżała, nagle przeszyta chłodem, ale istota, przed jaką przyszło jej stanąć, pochłonęła wszystkie jej zmysły i nie pozwoliła jej zbyt długo przejmować się zimnem. Podświadomie zarejestrowała stojących za nią zbrojnych. Mimo to, nie poświęciła im ani chwili swojej uwagi, nawet nie zerkając na nich przez ramię. Może nawet w innych okolicznościach rozbawiłoby to ją - grupa chłopa, uzbrojonych po zęby, chowających się za plecami bezbronnej i ewidentnie niespełna rozumu kobiety.
Ale najważniejszy był strażnik. Vera przesuwała równie przerażonym, co zafascynowanym spojrzeniem po jego majestatycznej, rogatej sylwetce. Po złotych kopytach, lśniącym w zachodzącym słońcu futrze i zamkniętej w porożu, pulsującej chmurze mroku. Gdy tak przed nim stała, czując się strasznie mała, w jej głowie pojawiła się myśl, że coś tak pięknego nie może być... całkowicie, ostatecznie złe. Może ludzie pozbyli się demona nie przez to, że był niebezpieczny, ale wyłącznie ze strachu? Bali się tego, czego nie znali, tak jak boją się do tej pory.
Wbiła spojrzenie w ciemne oczy jelenia i postąpiła dwa kroki w jego stronę, wyciągając ku niemu swoją prawą, pokrytą wzorami rękę. Chciała go dotknąć; oprzeć dłoń o czoło zwierzęcia, jeśli jej na to pozwoli.
- Chodź - powiedziała cicho, ale pewnie.
Nie wysilała się na nic więcej, domyślając się, że istota nie potrzebuje słów, a jasnej intencji. Skoro dotarł aż tutaj, demon musiał przejąć kontrolę nad swoim strażnikiem, więc może i był w stanie samodzielnie go opuścić? Jeśli nie, zamierzała się wycofać i rzucić ludziom Belli rozkaz ataku.