POST BARDA
-
Długo szukał. - Odezwał się Sovran między kaszlnięciami. Dramatycznie złapał powietrze, w jego płucach świstało, jakby każdy oddech mógłby być tym ostatnim.
Marynarze stłoczyli się wokół stwora, już nie odrzucani jego smrodem, ale zainteresowani całym jestestwem poczwary. Nikt jednak nie kwapił się do ruszenia larwy z miejsca.
-
Nepal, odłóż tą fajkę, bo wyglądasz jak świńska dupa! Zabierz własne dupsko w troki i śmierdziela hej! za burtę! - Bosman szybko przydzielał zadania. -
Pogad, pomóż mu! Polo, Ohar, Gerda, brać za szczoty! Kapitan każe posprzątać!
Osmar nie był bierny. Sam skierował się w stronę, gdzie trzymane były przybory, choć zapewne tylko po to, by nazdorować swoją ekipę zamiast jej pomagać. Nikt jednak nie zamierzał narzekać. Pewne rzeczy musiały zostać wykonane.
Gdy drzwi na powrót zamknęły się za Verą, zastała ona Corina stojącego o wiele bliżej Sovrana, nachylającego się nad jego łóżkiem.
-
Zakląłeś go, co? - Zarzucił mu, skrzyżowawszy ręce na piersi. Posłał Tripowi karcące spojrzenie, kuk wydawał się nieco wystraszony. -
Żeby dla ciebie pracował?
Sovran tylko uśmiechnął się lisio, rozciągając kąciki ust. Można było dostrzec, że gdy się uśmiechał, nigdy nie pokazywał zębów. Ten przejaw wesołości dowodził, że nie starał się zaprzeczyć zarzutom Yetta.
-
Ja sam chciałem! - Niespodziewanie Trip stanął w obronie elfa. -
To zanczy... nie, żeby być zaklętym? Nikt mnie nie zaklął. Powiedziałem, że zostanę z nim.
-
Dlaczego?
Przez twarz kuka po raz kolejny przeszedł cień sugerujący niezręczność. Spuścił wzrok na szmatkę, którą trzymał w dłoniach, a która zapewne miała zostać zmoczona i przyłożona do Sovranowego czoła.
-
Kiedy... nie mieszkałem już z rodziną... - Zaczął ogólnie, nie zdradzając niepotrzebnych szczegółów. -
Kiedyś zachorowałem. Nie tak mocno, ale też leżałem i... panie Yett, to było najgorsze, co może człowieka spotkać. Ta bezradna samotność! Nikt na to nie zasługuje, nawet nie on. Olena powiedziała mi, co mam robić.
-
Trip, on pomógł ci poczuć do siebie żal. Kurwa, Sovran. Mówiłem ci, że załoga jest poza zasięgiem. - Corin nie brzmiał na złego, a raczej... rozczarowanego. Elf nie odpowiadał, umościł się pod kołderką i tylko na momnet wyciągnąwszy spod niej dłoń, poruszył palcami w jakimś skomplikowanym geście. Przez ciało Tripa przeszedł dreszcz.
-
Co..? Nic się nie stało...
-
Trip, poczekaj na mnie na zewnątrz. Muszę z tobą pomówić. Vera... to mój problem. - Westchnął, zwracając się tym razem do kapitan. Miał na myśli elfa, czy może Tripa? A może obu? -
Zostaw to mi, załatwię to. Zjebałeś, elfie.
-
Już nigdy. - Obiecał niewinnie czarny.
Były sprawy ważniejsze niż domniemany niegroźny urok, pod wpływem którego miał znaleźć się kuk, a który miał powodować, że załoganci będą nieco bardziej
lubili więźnia. To też był jakiś sposób na przetrwanie w niesprzyjających warunkach. Dopiero gdy Trip wyszedł, Sovran mógł odpowiedzieć na pytania Very.
-
Jeden hypsibius nie wróci. Wyślą więcej? - Zapytał, gdy samemu nie był pewny. Być może w mrocznoelfiej społęczności nie zajmował się tego rodzaju sprawami. -
A ty, Vera Umberto. Ile miast płonie z twoich rąk? Gdzie twoje złoto? - Zarzucił jej. Nie widział wiele odkąd znalazł się na Siostrze. W celi nie było złota, ani płonącego Ujścia. -
Nie mam gdzie wracać. Dla mojego rodzaju jestem z gwiazdami. Dla twojego, będę. Nie masz dla mnie drogi.
-
Kapitan okazuje ci łaskę, więc lepiej to doceń. I nie pyskuj. Zrób ze swoim losem to, co chcesz. - Polecił mu Corin, podążając za Verą. -
A teraz siedź tu sam. Za karę. Osmar! Wystaw dodatkowe straże przy tej kajucie. Nikt nie wchodzi do środka. - Postanowił. -
Będę się z tym męczył jutro. - Poinformował Verę.
Trip stał przy kałuży, która została po hypsibiusie, a minę miał nietęgą. Cielsko zdążyli wrzucić do zatoki, a grupa, która miała sprzątać, dopiero tarabaniła się z wiadrami i szczotami.