Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

16
Rudowłosy Uratai przyglądał się bacznie swojemu przeciwnikowi w płytowej zbroi. Dał mu pierwszeństwo zadania ciosu. Kto wie, może to był błąd. Nie czas jednak to roztrząsać. Creed pierwszy cios zamarkował. Barbarzyńca zachował się dokładnie tak jak przewidział nasz bohater. Osłonił się przed ciosem za pomocą toporu, który przeciął powietrze.
Barbarzyńca po zwodzie postanowił natychmiast odskoczyć do tyłu, aby wyprowadzić kontrę. Wtedy to spadły na niego zwały śniegu, które unieruchomiły na chwilę barbarzyńcę. Uratai zaczął siarczyście kląć w swoim języku. Nie przestawał jednak się cofać. Niespodzianka zgotowana przez Creeda miała jak najmniej przeszkodzić w znalezieniu dogodnej sytuacji do kontry. Mężczyźnie udało się uciec z miejsca zwalenia śniegu. Następnie schował się za drzewo. Może było to niehonorowe, ale nie wyszedł on z niego przez dłuższą chwilę. Creed słyszał zza sosny rozmowę w języku Uratai. Po chwili jednak wyłonił się. Zaczął biec w stronę naszego bohatera. Złapał topór w obie ręce i uniósł nad głowę. Wyraz twarzy barbarzyńcy był zacięty i pełen determinacji. Chciał zadać cios ostateczny.
Odległość między Creedem, a drzewem za którym schował się Uratai nie była znaczna. Wszystko rozgrywało się na przestrzeni nie większej niż dwa metry. Uratai był wielki, silny, ale przez to mało mobilny. To, że udało mu się odskoczyć w porę i uniknąć cięcia miecza Creeda było nie lada wyczynem, a może łutem szczęścia. Samo natarcie był raczej toporne, dało się przewidywalne i toporne.

Tymczasem elf postanowił zawrócić w stronę Północnej Tagi i miejsca w którym znajdował się ranny wilk. w zasadzie była to wilczyca. Kiedy podróżnik wrócił na miejsce mógł zobaczyć wielkie cielsko martwego zwierza. Wilczyca padła w wyniku odniesionych ran. A po czym można było poznać, że jest samica. obok niej znalazły się dwa małe wilczątka. W jaki sposób przybyły do ciała swojej matki? Ciężko powiedzieć. Szczenięta zaczęły obwąchiwać ciało matki. Chyba wyczuły, że coś stało się z nią niedobrego, bo zaczęły przeraźliwie piszczeć. Wilczęta mogły mieć nie więcej jak pół roku. Były szaro - bure, bardzo podobne barwą do padniętego wilka.
Podczas całej wycieczki koń elfa zachowywał się niespokojnie. Miał opory, aby iść w wyznaczone miejsce. Tulił swoje uszy, rozdymał mocno chrapy, szedł dość niechętnie. Jednak udał się z jeźdźcem na wyznaczone przez niego miejsce.
Coś niedobrego wisiało w powietrzu. Można było to wyczuć. Ponadto z tajgi dobiegło przerażone rżenie konia. Zwierze mocno czegoś się bało. Sam las zaczął nagle szumieć, jakby zerwał się nagle wicher i zaczął trząść wszystkimi drzewami. Śnieg zaczął spadać z konarów.
Wszystko było strasznie dziwne.

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

17
Dziwne i niepokojące. Nie od dziś wiadomo, że zwierzęta mają wiele bardziej poszerzoną percepcję. Niż ludze czy nawet elfy. Wiele było przypadków w historii, gdzie pies wyczuwał niebezpieczeństwo, choć nic na nie nie wskazywało, czy też rżenie koni, które niejednego rycerza uratowało przed niechybną śmiercią podczas snu. I te szczeniaki... Kiedyś będą drapieżcami, ale teraz stały się osieroconymi stworzeniami, mającymi nikłe szanse na przeżycie. Dziwna atmosfera spłynęła na te ziemie, aż elfowi zaparło dech w piersiach. Groźba wisiała w powietrzu. Spojrzał jeszcze raz na szczeniaki... ich widok powodował w nim pewne współczucie dla tych zwierząt. Nikt nie powinien cierpieć. Jego leśni kuzyni sadzą nawet, że zwierzęta mają duszę, że jesteśmy ich braćmi, a oni naszymi. Może coś w tym jest? Zaszumiał wiatr, a jego koń szalał ze strachu.
- Sulonie, dopomóż! - jęknął elf. Postanowił odjechać stąd jak najdalej, ale najpierw... Wyjął kawałek suszonego mięsa ze swoich racji i szepcząc słowa modlitwy, próbował wywołać lekki wiatr, niosący zapach jednia do nozdrzy zwierząt. Jednocześnie cofał konia, krok po kroku. Może uda mu się je zwabić i jakoś pomóc.

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

18


Szczeniaki wilczycy zwierzyły zapach mięsa. Zaczęły niuchać swoimi noskami, przestały skomleć. Cała ich uwaga skupiła się na pożywieniu, a także informacji kto chciał je zwabić. Szczenięta instynktownie wyczuwały coś złego. Bały się i nie chciały podejść tak od razu do elfa. Ciekawość czy też głód zwyciężyły. Dwa bure szczeniaki wolnym krokiem zbliżały się do elfa. Kiedy już doszły nasz podróżnik mógł zdać sobie sprawę, że wilczęta są jeszcze za małe aby jeść mięso. Muszą żywić się mlekiem, najlepiej matki.
Tymczasem w lesie w którym zniknął barbarzyński zabójca zaczynały dziać się dziwne rzeczy, drzewa zaczęły szumieć. Z boru wybiegł zlękniony wierzchowiec Creeda. Koń był wyraźnie czymś wystraszony, gnał przed siebie, na złamanie karku. Elf znowu stanął na drodze oszalałemu ze strachu wierzchowcowi.
Za koniem zaś wychodziły z lasu postacie. Powolnym ruchem zbliżały się do punktu w którym stał Sin'Tael. Szły one nieskoordynowanie, kiwały się na boki. To jednak mogło pozostać jeszcze poza zasięgiem wzroku elfa. On na razie miał przed sobą przestraszonego konia i dwa małe szczeniaki.

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

19
Wszystko szło po myśli Creed'a. Urataiczyk połknął przynętę. Dał się nabrać na oszukańczy cios. Po machnięciu toporem, barbarzyńca odskoczył ale w tym samym czasie został obsypany śniegiem, co dało przewagę Creed'owi. Więc czemu nie zakończył tej walki w tym momencie? Chciał się trochę pobawić ze swoją ofiarą, a każdy błąd Urataiczyka, bawił Creed'a.

Barbarzyńca skrył się za drzewem niczym mały chłopczyk i wyglądał za niego. Scena ta zapewne musiała wyglądać komicznie. Creed chciał już postąpić parę kroków w stronę drzewa za którym skrył się jego oponent, lecz Urataiczyk wyskoczył zza drzewa niczym niedźwiedź i zaszarżował na zbrojnego. Jego zamiar był jednoznaczny. Chciał rozłupać Creed'owi czaszkę uniesionym toporem. Każdy inny zapewne czmychnąłby jak najdalej od tego szaleńca, lecz wojownik w zbroi miał inny plan. Również zaszarżował na berserkera, gdy Urataiczyk chciał rąbnąć go toporem, Creed odskoczył na bok i ciął mieczem celując w klatkę piersiową.
"Człowiek, poświęciwszy swe życie na dobre uczynki i czynienie dobra, umrze zapomniany i bez słowa podzięki. Jeśli wykorzysta swój geniusz niosąc niedolę i śmierć miliardom, jego imię echem rozbrzmiewać będzie przez milenia. Niesława jest lepsza niż zapomnienie.”

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

20
Cholera. To mu się zupełnie nie podobało. Ustalmy, był osobą bogobojną, a to wszystko zakrawało na działanie jakiś mocy nieczystych. No... może nie do końca, ale miał złe przeczucia, co do tego miejsca, co do tych istot. I jeszcze koń tego rycerza, który chciał go zaatakować, teraz uciekał bez swego pana. Może i Sin'Tael miał skłonności do altruizmu, ale nie był też głupi. Przez sekundę przeszło mu przez myśl, żeby sprawdzić co się dzieje w tym lesie, ale przez te wszystkie znaki na niebie i ziemi jego racjonalna część umysłu dosłownie krzyczała: "Nie idź tam idioto, martwy nie przysłużysz się Sulonowi!" I był skłonny posłuchać tej swojej bardziej egoistycznej strony charakteru. Postanowił chwycić szczeniaki i oddalić się jak najszybciej z tego przeklętego miejsca. Tej ziemi trzeba pomóc, ale sam nie da rady. Właściwie to chyba znalazł to czego szukał, więc nic tu po nim. Zaczął czynić tak jak to zamyślił. Przez cały czas jego usta szeptały modlitwy do Sulona, aby od zła uchronił sługę swego.
Ostatnio zmieniony 14 cze 2013, 22:17 przez Sin'Tael, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

21
Walka zaczynała wrzeć w lesie. Nasz bohater oraz barczysty Barbarzyńca zwarli się w walce. Uratai nie poddał się i postanowił zadać cios. Musiał liczyć się z odparowaniem go przez Creeda. Ten jednak postanowił odskoczyć w bok dlatego też cios Barbarzyńcy nie udało się zadać ciosu w głowę. Ostrze toporu ześlizgnęło się po prawym boku mężczyzny i utkwiło w płytowej zbroi. Naramiennik i część zbroi osłaniająca obojczyk Creeda została poddana mocnemu naciskowi. uległa odkształceniu, ale ochroniła newralgiczne punkty ciała Creeda przed urazem.
Nasz bohater postanowił również skontrować. Znaleźli się w tym momencie w bliski stosunku do siebie. Przyjęcie ciosu na pewno wpłynęło na celność zadanego ciosu, który nie sięgnął piersi Barbarzyńcy. Uratai zobaczył także, że Creed szykuje się do zadania ciosu i chciał odskoczyć. Uskoczył na tyle, że ostrze przecięło mu kaftan i rozorało niezbyt głęboko skórę na piersi.
Rudobrody pewnie szykowałby się do zadania kolejnego ciosu, gdyby nie to, że w lesie coś się znalazło. Zza drzew zaczęły wychodzić postacie. Było ich bardzo dużo. Szły one wolno, krokiem chwiejnym. Postacie przypominały ludzi - byli to głownie barbarzyńcy, sądząc po ich odzieniach i wyglądzie. Jednak nie byli oni do końca normalni. Skórę mieli poszarzałą, oczy mętne i bez życia. Wiele z postaci było nie do końca sprawnych, wiele posiadało rany świeże albo zaschnięte, złamane kończyny pod dziwnym kątem czy też ich brak, otwarte obrażenia, z których wypadały trzewia.
Cały las zaroił się od nieumarłych, którzy wychodzili z głębi boru. Barbarzyńca, widząc co się dzieje (zaraz po ciosie spojrzał się w tył, słysząc szmer liści) postanowił nie zwlekać tylko działać. Szybko przypadł do drzewa, popychając jednocześnie Creeda na pień. Sosna zatrzeszczała pod tym ruchem. Rudobrody pokazał bohaterowi żeby był cicho. Sam opuścił ostrze topora po to aby przygotować się do ataku na przybyszów.
Rudobrody skinął jeszcze na swojego niedawnego przeciwnika i powiedział do niego bardzo cicho:
- Musimy zachowywać się bezszelestnie, inaczej nas znajdą. A wtedy najlepiej walić przez łeb, wtedy nie wstaną. Na bogów nie pozwól żeby cię ugryzły. Wtedy staniesz się taki jak oni.
Czy Creed jednak posłucha słów Barbarzyńcy? Będzie stał spokojnie?

Elf zaś postanowił uciekać czym prędzej z tego przeklętego miejsca. Kon Creeda był nieco karniejszy, tak więc zatrzymał się przed podróżnikiem i małymi wilczętami, które piszczały głośno, czując niebezpieczeństwo. W zasadzie nic nie stało na przeszkodzie, aby uciec z feralnego miejsca, gdyby nie to co stało się elfowi. W momencie wzięcia małych wilcząt na dłonie, doznał on dziwnej i szczególnej wizji. W widzeniu wcielił się w zwierzę, nie wiedział dokładnie jakie. Było ono na pewno szybkie i zwinne. Biegło pomiędzy drzewami, starając ominąć nieumarłych. W widzeniu zobaczono także dwójkę ludzi przytulonych do drzewa ludzi, który próbowali bronić się przed umarlakami.
Scena ta szybko zniknęła, a elf mknął w ciele zwierzęta przez las. Fragmenty po których biegł były wolne o nieumarłych. Po chwili wzbił on się w powietrze. Spoglądał teraz na świat oczami ptaka. Widział przed sobą bezkresną i wielką połać Północnej Tajgi, która nie miała końca. Zdawałoby się że za horyzontem są wielkie i stronę góry, a pośród nich Thirongard.
Tymczasem las zbliżał się coraz bardziej, aby po chwili wizja się zmieniła. Znowu elf znajdował się w ciele zwierzęcia i podążał lasem. Pośród drzew znajdowała się chatka, w zasadzie buda zrobiona z paru desek. Niemniej teren wokół niej był urządzony paskudnie. na śniegu dało się zobaczyć krew, świeże lub zamarznięte zwłoki, trzewia, kończyny. Buda otoczona była palisadą zrobioną z kijów na które wetknięte były ... ludzkie głowy. Mężczyźni i kobiety w równym wieku z zastygłymi w bólu i strachu minami. Większość z nich była dobrze zachowana ze względu na niską temperaturę.
W wizji elf przeszedł przez tą makabryczną zastawę do środka budy. Mimo, że była ona dziurawa, we wnętrzu budynku było parno i duszno. Znajdowało się tam, podobnie jak na zewnątrz, wiele rozczłonkowanych ciał. Trzewia walały się wszędzie, na podłodze, na ścianach. Pośrodku izby siedział człek. Choć tak naprawdę nie było wiadomo czy jest to istota ludzka ponieważ miał na twarzy kościaną maskę. W dłoni trzymał bijące, ludzkie serce. Pod jego stopami znajdował się mały chłopiec. W zasadzie jego zezwłok, który miał rozplataną całą klatkę piersiową. Gdzieś obok ciała leżał nóż. Przy jednej ręce chłopca siedział duży, śnieżnobiały wilk, z wielkimi, czerwonymi jak krew oczami. Zwierzę złapało za rękę martwego chłopca i zaczęło ją odrywać od tułowia mocnymi szarpnięciami.
Po tym wizja się skończyła. Elf ponownie znalazł się w swoim ciele, na drodze pełnej nieumarłych i przerażonych zwierząt. Podróżnik nie mógł z początku otrząsnąć się z stanu w jakim się znajdował przez parę minut. Czul bóle i zawroty głowy, miał problemy z koordynacją, obraz mu się rozmazywał (czas trwania niedogodności 1 post).
Spoiler:
.

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

22
To niezwykłe wydarzenie wstrząsnęło elfem do głębi ducha. Zaprawdę wielka jest łaska Sulana, który zsyła dar poznania na swoich wiernych sług. Elf był przekonany, ze to była boska interwencja, choć prawda mogła być zupełnie inna. Był duchem bestii... i dzięki pośrednictwu zwierząt chyba zaczął pojmować co się tutaj dzieje. Jednak wszytko ma swoją cenę. Elf starał się oddychać spokojnie, opanować szok wyważany manifestacją Sulona. Jednocześnie powoli do niego dochodziło, że zmierzają do niego bestie... nieumarłe bestie, które także zaatakowały tamtych dwóch mężczyzn w lesie. Czuł się strasznie... całe jego ciało zawodziło... Wzrok, słuch... jakby wypompowano z niego siły. Spróbował złapać konia za uzdę i jakoś się podciągnąć. Aby móc stanąć w pionie i obserwować wroga. Nie zapomniał też o szczeniakach... ale... Tamta dwójką zaraz mogła umrzeć. Nie ważne, że rycerz miał raczej złe zamiary wobec niego. Kimże on jest by decydować o ludzkim istnieniu? To nie przypadek, że znalazł się tutaj. Może Sulon ma jakieś plany wobec tamtej dwójki, a jego zadaniem było ich pokierować. Zło emanuje z tego miejsca i nie można tego zostawić samemu sobie!
Spróbował schować szczeniaki do torby podróżnej, jaką ja z pewnością była przywiązana do siodła konia. W razie jakiegoś zagrożenia ze strony nieumarłych wezwie Sulona, aby zesłał błogosławiony wiatr, lub będzie walczył choćby gołymi pięściami. Cholera! Nie umrze, nie miał jeszcze takiego zamiaru!

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

23
W lesie roiło się od nieumarłych. Przychodzili oni ze wszystkich stron. Dla Creeda i Uratai znajdującego się w lesie ich liczba była zbyt wielka aby samodzielnie ich pokonać. Barbarzyńca zdawał sobie z tego sprawę. Mężczyzna był cicho, niemniej kiedy nieumarłych zaczęło być coraz więcej wziął swój topór do ręki i zaczął rąbać naokoło wszelkie pomioty.
- Jeśli chcesz przeżyć chodź za mną i rób to co ja - po tych słowach zaczął ciąć wszelkie pomioty. Zabicie nieumarłego nie było trudne, wystarczyło mu odrąbać głowę. Zombiaki nie przejawiały większej mobilności, były jedynie do dekapitulacji. Niemniej ich liczba była bardzo duża, więc ich unieszkodliwienie mogło zająć więcej czasu. Dlatego też pomoc opłytowanego woja była bardzo pomocna przy wyjściu z tego przeklętego miejsca.
Nie lepiej było przed lasem gdzie znajdował się elf. Nieumarłych było bardzo, bardzo wiele. Nasz podróżnik kierował się się szlachetnymi pobudkami jednak w tym przypadku mogły one okazać się płonne. Należało ratować swoją rzyć, mówiąc kolokwialnie. Elf poczynił już starania ku temu, chowając szczenięta wilka do torby. Małe piszczały przeraźliwie z niej, domagając się wyjścia. Być może czuły także zbliżające się niebezpieczeństwo i sygnalizowały to, żeby uciekać stąd jak najszybciej. Także koń elfa z trudem jeszcze znajdował się w tym przeklętym miejscu. Zwierzę również szalało ze strachu. Tymczasem rumak Creeda jak gdyby nigdy nic próbował wygrzebać resztki trawy spod skał i śniegu.
Jednym słowem najlepiej było uciekać obu bohaterom!
Spoiler:

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

24
Adrealina tańczyła w żyłach elfa. Postępował instynktownie. Wskoczył na siodło i wskazując koniowi tylko kierunek pogalopował w dal, nawet nie musiał popędzać zwierzęcia, gdyż to doskonale wiedziało co robić. W ostatniej chwili trzeźwości, gdy przerzedzał obok wierzchowca Creeda, uderzył konia najmocniej jak umiał w bok. Może to spłoszy konia i zdoła umknąć plugawym istotom zmierzającym ciągle w jego stronę.
Pędził w dal, mając nadzieję, ze uda mu się umknąć z tego koszmaru.

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

25
Creed tak był pochłonięty walką z Urataiczykiem, że nie zauważył tego, że zdobyli trupią widownię. Rudobrody wojownik opuścił topór i obejrzał się za siebie, pociągnął zbrojnego pod najbliższe drzewo. Creed był na tyle zaskoczony sytuacją, że nie wykonał żadnej akcji tylko dał się grzecznie odciągnąć. Jedyne co zrobił, to strząsnął rękę barbarzyńcy i warknął cicho:
- Nie mów mi co mam robić. - Po czym wychylił się zza drzewa by przyjrzeć się umarlakom. Słyszał wiele opowieści o tych istotach, nawet widział parę w swoim życiu ale nie miał okazji "podziwiać" ich z tak małej odległości. Opancerzony mężczyzna zauważył, że krycie się za drzewem nie ma już sensu, gdyż nieumarli poczęli zbliżać się ze wszystkich stron. Byli otoczeni! Wtem Urataiczyk wyskoczył z ich kryjówki z okrzykiem na ustach i toporem w ręku. Począł ciąć, rąbać, siekać i tłuc wszystko, co nawinęło mu się pod topór. Creed wykorzystał tę chwilę, wyskoczył zza drzewa i ruszył w kierunku z którego przybył do tego przeklętego miejsca. Miał za nic rady barbarzyńcy traktujące o tym, że razem sobie poradzą. Wojownik w zbroi na pewno sobie poradzi bez pomocy tego dzikusa. Ruszył swymi śladami zostawiając barbarzyńcę z coraz większą ilością zombie wokół niego. Zbrojny przygotował miecz i sam zaczął rąbać żywe trupy. Przebijał się w stronę drogi.

Wiele minut upłynęło zanim Creed dotarł na skraj lasu w którym pozostawił swego konia, lecz jego rumaka tutaj nie było. Nie ma się czemu dziwić, koń się spłoszył i pognał przed siebie. Mężczyzną zaklął szpetnie pod hełmem i ruszył w stronę drogi. Po kilku chwilach znalazł się na trakcie na którym spotkał jeźdźca i ranne zwierzę. Nie miał pojęcia gdzie może być jego wierzchowiec, więc ruszył drogą w stronę Thirongadu.
Czy to łut szczęścia czy zrządzenie losu? Nie wiedział jakim sposobem, ale po niezbyt długim marszu Creed natrafił na swojego wierzchowca. Stał spokojnie przy drodze i skubał trawę. Mężczyzna w zbroi przywołał go głośnym gwizdnięciem, a ogier widząc swego pana, zarżał i podszedł do niego. Wojownik schował miecz do pochwy i wdrapał się na konia. Pognali w sobie tylko znanym kierunku.
"Człowiek, poświęciwszy swe życie na dobre uczynki i czynienie dobra, umrze zapomniany i bez słowa podzięki. Jeśli wykorzysta swój geniusz niosąc niedolę i śmierć miliardom, jego imię echem rozbrzmiewać będzie przez milenia. Niesława jest lepsza niż zapomnienie.”

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

26
Północ poznał poprzez miasta i główne trakty, od których prawie nigdy nie oddalali się na tyle, by zapaść dalej w kraj. A gdy i tak wypadło, zawsze był z nimi ktoś, kto prowadził ich najprostszą drogą do wyznaczonego celu. W obecnej sytuacji rycerz musiał polegać na swoich niskich kompanach, powierzając w ich pieczę sprawę przebycia pośledniejszych dróg, duktów, ścieżek i ścieżynek - co wielce na rękę mu nie było, bowiem losu swego wiązanie z osobą nieznajomą, niepewną, której intencje i honor stoją pod wielkim znakiem zapytania, co najmniej jest nierozważnym. Sypiać też musiał, i choć zdecydowanie wolał przydrożne przybytki, liczył się z możliwością nastania czasu, gdy składając głowę na siodle i okrywając się kocem, będzie przymuszony oddać trwanie swego żywota w ręce najemników.

Taktycznym posunięciem - zakładając, iż od początku nie chcieli uczynić zeń ofiary - było wzbudzenie w kompanach sympatii lub przeświadczenia, iż bez niego będzie wiele trudniej dopełnić warunków umowy. Jedyną możliwą opcją, bo rycerz siebie samego znał na wskroś, było wykazanie się przy nich w boju. Wziąwszy pod uwagę ułomności swego charakteru oraz niewielkie zdolności interpersonalne, a także bardzo wąski krąg zainteresowań - trudno mówić o dobrej gawędzie i celach sięgających powyżej nie wzbudzania nieprzychylności względem swej skromnej, a acz postawnej osoby.

Póki los nie przysporzył mu okazji do okazania wartości swej osoby, trzymał się zwyczajowych zachować, będąc jak zwykle ponurym i nieprzystępnym, ale i obowiązkowym towarzyszem podróży. W rozmowach, jeśli nie traktowały o militarnym aspekcie żywota, był stroną silnie nakierowaną na słuchanie, zaś w sprawach wojny, wojowania i broni wszelakiej mógł wypowiadać się bez skrępowania, lecz nadal ze zwyczajną sobie oschłością. Nad spanie pod gołym niebem przedkładał wygody przydrożnych karczm, lecz i spanie z siodłem pod głową oraz ciałem okrytym kocem były nieprzyjemnościami znajomymi, akceptowanymi bez zająknięcia. Jeśli taka propozycja się nie pojawiła, gdy los wyznaczył im spać pod gwiazdami, sam zaproponował wachty, ażeby nikt i nic nie zaszło ich niespodzianie, jak pedalski elf złodziej.
Miał swoje "rytuały". Dużo ćwiczył z bronią, coby ręka nigdy słaba się nie stała, nogi w boju chyżości nie straciły, a umysł nie stępiał i nie odwykł od wyćwiczonych zachować, co je odruchami zwano. Jak przystało na człeka wierzącego, odmawiał modlitwy, głównie do Sakira, aby przydał jego członkom sił, a w boju pozwalał okazywać dzielność.

Jak z miasta wyjechał, tak też zamierzał podróżować. Zasłona przyłbicy była podniesiona, w być może naiwnym przeświadczeniu, iż zbrojnych bez znacznego ładunku bandyci w interesie swym atakować nie mają i ta pokusa szybkiego wyeliminowania groźnego przeciwnika im wyda się działaniem wysoce bezsensownym. Choć dotarł cały calusieńki do miasta całkiem sam, niekiedy tylko mając towarzystwo, mógł zmienić swoje zachowanie, gdyby krasnoludy poinformowały go, iż jego los to tylko łut szczęścia, zaś szlak jest niebezpieczny i należy wszelką ostrożność zachować.
Wszelkie mocowania i paski, wiązane oraz zapinane sprawnie przez nawykłe i wprawione do tego palce, składające się na system podtrzymywania zbroi na ciele były sprawdzane po dwakroć, one to bowiem odpowiadały w dużej mierze za mobilność całego zestawu oraz za wygodę użytkującego, która niebagatelne znaczenie miała w walce. Stal kirysu okrywała jaka w rodowych barwach jego pana - krwisty szkarłat i smolista czerń.
Tarcza zwisała na plecach, podtrzymywana tam paskiem, który w boju mógł służyć do odciążenia ręki, osłonę ową trzymającą. W drodze ręka ta koniem powodowała, dzierżąc wodze. W drugiej zaś bez przerwania osiadła spisa, rychło wroga gotowa ukąsić, jeśli taki się podeń nawinie.
Nieodzownie przy pasie mieczowym, pochwa z mieczem jednoręcznym była, oraz w pętelce wekiera, zaś za pasem mizerykordia. Reszta broni u boku konia była przytroczona.
Naprzemienni, prowadził swego wierzchowca, gdy teren robił się trudny lub zwierzakowi przynależał odpoczynek z racji przerobionych roboczogodzin wożenia stalowej dupy - tam akurat pancerza brak - Edwarda. Rycerz był dobrym panem, czyścił zwierzaka z potu, oporządzał i karmił do syta, gdy brak było kogoś, kto zająłby się tym za pieniądze, w ramach wykonywanego zawodu.

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

27
Żaden z dwójki krasnoludów nie miał problemów z punktualnością, toteż widok Edwarda czekającego przy bramie ich zadziwił. Słońce dopiero niedawno zawitało na nieboskłonie, nie było więc możliwości, żeby Tulfi i Gofin zaspali, przychodząc przez to za późno. Najwyraźniej ich odziany w zbroję kompan przybył nawet przed czasem, może o świcie, może jeszcze przed. Zdecydowanie przypadła im do gustu taka karność i gotowość do działania. Broń, którą miał przy sobie, a bardziej jej urozmaicenie, utwierdziła brodaczy w przekonaniu, że dokonali odpowiedniego wyboru. Oczywiście trzeba było najpierw człowieka zobaczyć w akcji, bo samo noszenie miecza przy pasie czyni właściciela fechmistrzem. Mieli jednak dobre przeczucie co do niego.

- No panie rycerzu, czeka nas najmniej kilka dni wędrówki. Jako, że masz konia, a my nie to i różnicy nie będzie w dystansowaniu. No, znaczy się, tempo będziem mieć to samo. Pewnikiem po drodze nadarzy się okazja, żeby zobaczyć jak tym swoim żelastwem umiesz wywijać. Może jakiś sparing któregoś dnia? Co by forma nie podupadła, no i na rozgrzanie dobry to sposób, bo noce pod gołym niebem ciepluteńkie nie będą.

- Gofin, zrobisz wszystkim przysługę, nie odzywając się do południa. Niech ci kac ze łba zejdzie to i przestaniesz bełkotać.

- Jak ci się coś nie podoba, to możemy zaraz rozwiązać ten twój problem. Chyba, że pieczątka ci wystarczy.

- A idź ty w rzyć kopany durniu. Chcesz się przy bramie naiwaniać? Przy rycerzu?

- A co? Przynajmniej obaczyłby co umiemy.

- Zobaczy jeszcze w trasie. Ty panie Edwardzie lepiej mi powiedz czy z magią dużo styczności żeś miał? Coś mi świta jakaś bestyja, ale może mi się coś zdawać. Może to nie ty i nie wczoraj. No nieważne. Mówże o doświadczeniu wszelkim w potyczkach z czymkolwiek co na dwóch nogach jak my nie chodziło. Wliczając w to druidy, magi, sragi i inne takie.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

28
To jego sposób bycia. Poważny człowiek, z szacunkiem do zasad, praktyczny i odpowiedzialny. Jeśli postawisz go na straży, możesz być pewnym, że po powrocie będzie tam on albo jego trup, gdyby zadaniu nie podołał. Jeśli uzna, że poświęcenie ludzi dla wyższego celu jest konieczne, zrobi to - i pójdzie w ten ostatni marsz razem z nimi, jeśli tylko dla powodzenia sprawy nie jest wymagana jego dalsza obecność w świecie żywych. Jeśli chciałeś z kimś pożartować... to źle trafiłeś.

- Miłym będzie pojedynkować się z wami, mości krasnoludzie. Nieraz bywało, żem z waszymi rodakami ramię w ramię stawał, i każdy wiary oraz pola dotrzymał. - Odrzekł suchym, ale i nie niosącym ni wrogości nie szyderstwa tonem, podle własnego mniemania - uprzejmym nawet.

Dał im się przekomarzać krótką chwilę, znając już co nieco naturę swych kompanów.

- Na niedźwiedzie z mym panem polowałem. Z kompanem strzygę żeśmy halabardami położyli, we wsi, ledwie dzień marszu od zamku mego pana. Dla pewności porąbaliśmy i spaliliśmy ciało bestii, prochy zaś na dwie strony rozwieźliśmy, o pięćdziesiąt mil od siebie oddalone teraz spoczywają. Z demonidłami niewiele do czynienia mi było, a z takimi, co zakonnicy starsi i zaprawieni w trudach służby oń mówią, tom nigdy nie wojował. Trafiali się jeszcze i magowie zwyrodniali, w tym i nekromanci ze swymi tworami, z tego paskudnych, ich magią ogarów sprowadzonych, nie wyłączając. - Rzekł, konia już z lekka w boki szturchając piętami - bo ostróg na takie wyprawy nie zabierał -, ażeby z wolna ruszyć małą kompaniję.

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

29
Podczas gdy rycerz wymieniał potwory, których się pozbył z tego świata, dwaj jego kompani sługami z uwagą. Kiwali głową z uznaniem słysząc o strzydze, choć nie byli chyba nawet pewni cóż to za stwór może być. Na ich rodowitych ziemiach chyba nie mieli okazji się z takową spotkać. Ich reakcja zmieniła się, gdy Edward wspomniał o nekromancji. Krzaczaste brwi zbliżyły się ku sobie w geście podejrzliwości.

- Nekromantów powiadasz tłukłeś? Magów również?

Obaj spojrzeli po sobie i wydawałoby się, iż mają coś jeszcze do powiedzenia, lecz najwyraźniej się powstrzymali. Sygnał w postaci pogonienia konia był dla nich wystarczający. Zwrócili się w kierunku traktu i ruszyli początkowo na południe, by potem odbić na zachód.
*** Dzień był naprawdę przyzwoity. Słońce wznoszące się nad nimi, grzało ich delikatnie, pomimo chłodnych powiewów wiatru. Dawało to idealną, rześką pogodę. W sam raz na podróż. Od czasu do czasu mijali karawany strzeżone przez zakutych w zbroje krasnoludów - najpewniej wynajętych. Gofin i Tulfi posyłali od czasu do czasu swym pobratymcom pozdrowienia. Sprawiało to wrażenie, jakby się znali, może nawet razem kiedyś walczyli.

- Widzisz to panie rycerzu? - odezwał Tulfi, gdy po raz kolejny minęli znajomego sobie brodatego wojownika. - Wiesz czego trzeba, aby wyrobić sobie u nas, krasnoludów taką sympatię? Zaufania, ale nie byle jakiego. Zaufania wyrobionego w wojaczce, gdy wiesz, że możesz liczyć na swego kompana niezależnie od monstra, które chce cię ukatrupić. - Podrapał się po czarnej jak węgiel brodzie, spojrzał na Edwarda i odwrócił wzrok ku drodze przed nimi. Milczał chwilę, zupełnie jakby miał na tym zakończyć swą wypowiedź. Westchnął i pociągnął temat do końca. - Otóż panie rycerzu, tak się składa, że my też mieliśmy do czynienia z magiem, jednym co prawda, lecz wystarczająco potężnym. Tak pioruńsko silny był, że rozpierdzielił nam więcej niż połowę oddziału. A musisz wiedzieć, że były to czasem nawet silniejsze chłopy ode mnie. Ba! Od nas dwóch razem wziętych! Jak mamy więc odebrać twoje słowa, gdy mówisz nam, że utłukłeś stwora, maga i nekromantę w dodatku?
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Szlak Biały Fort - Turon, skraj Północnej Tajgi

30
- Jak wam wola. Do dawania wiary nie mam zamiaru was przymuszać. - Odparł im w pełni spokojny.
- Zapytaliście mnie, com widział. Odrzekłem wam. Ilu miałem kompanów, jaki w tym udział miałem - raz wspomniałem. Jak znojne były walki, a przeciwnik jak srogi - nie rzekłem. Ot sądziłem, że wiedzieć chcieliście, czy z magią do czynienia miałem, i czy głupot nie poczynię, gdy stanę do boju z potworem. Tedy mówię wam, iż z magią obcowałem i siłę tworów z niej zrodzonych znam; głupstw nie poczynię. A jeśli kłam mi zadać chcecie, to za pytaniami się nie kryjcie, zaś w oczy powiedzcie, że na wasze, to kłamstwem me słowa trącą, myśli swej za delikatnością prawdziwie ironicznej grzeczności nie kryjąc. - Oburzony? W żadnym razie. Wyłożył im zwyczajnie, co myśli. Jak go poproszą, to może im nawet coś opowie, jeśli tylko będzie to dzień, w którym będzie rozmowny więcej niż zazwyczaj, czego oczekiwanie objawem wielkiej i naiwnej jest nadziei.

Wróć do „Turon”