POST BARDA
Słowa Wierzby odbiły się niby od ściany. Jego cienki głos niknął w odmęcie zażyłej sprzeczki między dwoma wyśmienitymi wojownikami. Na nic zdały się jego prośby i zapewnienia, został po prostu zignorowany. Dopiero wzmianka o rzeczonej sztuczce oderwała dwojga od skakania sobie do gardeł. Zamilknąwszy w jednym momencie, zsynchronizowali swoje ruchy głową, teraz wgapiając się w nowego rycerza, który właśnie miał pożałować wypowiedzianego zdania.
- To stały element szkolenia. Tym sposobem sprawdzamy czy kandydatowi bardziej zależy na wykonaniu misji, czy chędożeniu obiektu jego pożądliwości. Używamy do tego specjalnego eliksiru. Osoba, która go zażyje, przybiera kształ... - w tym momencie Ogar zrozumiał, o co chodzi. Jego twarz poczerwieniała jeszcze bardziej i po przelotnym spojrzeniu na córkę, mogłoby się wydawać, że z jego ust toczy się piana. -
Kogo, żeś ujrzał!? - porachunki z córką zboczyły na drugi plan, a swoją złość przelał na biednego półelfa.
- Ja ci dam, moją córę! - grzmiał srodze. Chwyciwszy bez opamiętania za miecz, pchnął nim w stronę Wierzby, któremu ledwie udało się odskoczyć w bok. Na całe szczęście szarżę Mistrza przerwała jego młodsza podopieczna. Stając mu na drodze ze wciąż mokrymi oczami, jękiem i płaczem próbowała przemówić mu do rozsądku, podczas gdy stojąca za nimi Auriel flirtownym spojrzeniem podążała za Wierzbą, będąc najwyraźniej rozbawioną zaistniałą sytuacją.
- Zejdź mi z oczu ty jeden... Auriel pozostanie przy mnie, zwłaszcza po tym co usłyszałem. Zrobisz coś Kai, też pożałujesz, rozumiesz? A teraz wynocha! - Silwater począł powoli odzyskiwać zimną krew. Zagniewany na swego szpiega, nakazał mu czym prędzej opuścić pokój, zanim jakimś sposobem znajdzie lukę w tworzonym przez rudzielca murze, dzięki której mógłby dobrać się do skóry zuchwałego mężczyzny.
***
Wyproszony, wręcz wyrzucony z pokoju narad Wierzba starał się na powrót przywrócić sobie równowagę emocjonalną. I pomyśleć, że jego pan, któremu niedawno składał przysięgę wierności, z taką łatwością chciał godzić go śmiertelnie mieczem.
Przynajmniej zdołał dowiedział się czego oczekuje od niego Silwater. A tymczasem, mógł wreszcie cieszyć się urlopem, zanim nadejdzie czas jego wyjazdu.
Kierując swe kroki w stronę wyjścia, napotkał starą znajomą. Hilda - tutejsza szefowa kucharek, właśnie nakrywała do stołu, kiedy napotkała znajomą gębę.
- A nich mnie. Czy to nie ten mały półelfik? - wydała okrzyk radości. Niemal niezmieniona od ostatniego razu, no może poza kilkoma siwymi włosami, wciąż była to tą samą, pulchną i ciekawską gospodynią.
- Tak długo czasu cię nie widziałam. Zmężniałeś - słodziła mu jak własna babcia, której nigdy nie miał. Kobiecina nie mogła się na niego napatrzeć. Ściskając go mocno, gratulowała mu awansu na Sokoła, zrazu prosząc jedną z młodszych kobiet o przyniesienie czegoś słodkiego.
- Co za uparty, stary baran - miłą atmosferę przerwał donośny głos Auriel. Idąc szybkim krokiem, przemknęła obok Wierzby, nawet go nie zauważając, a w ślad za nią goniła Kai, prosząca o to, aby się uspokoiła.
- Ech, ci dwoje nigdy nie dojdą do pełnego porozumienia - żaliła się kucharka.
- Młodej śpieszno na bitkę, z kolei ojczulek nadal trzyma ją krótko. Z jednej strony go rozumiem, ale z drugiej.... Przecież od tamtego zdarzenia już wydoroślała i mówię to ja! - wzdychała ciężko.
- Ale sądzę, że ty o niczym nie wiesz, no bo skąd - w istocie. Wierzba nie miał pojęcia, o co mogło chodzić Hildzie. Wszakże nie licząc krótkiego momentu sprzed rozpoczęcia egzaminu, minął dobry rok, odkąd ostatni raz widział panienkę.
Kobieta poprowadziła go do bocznego korytarzyka przeznaczonego dla służby. Usiadłszy ciężko na ławeczce, zaczęła wyjaśniać całą historię.
- Zaczęło się od pewnej nocy. Młodej zachciało się zbiec z zamku i poszaleć wśród pospólstwa. Problem stanowiła ta pocieszna sarenka Kai, jak dobrze pamiętam. Paninka zmuszona do jej niańczenia, obmyśliła istmie diaboliczny plan. Najzwyczajniej w świecie poddusiła biedactwo i gdy ta straciła przytomność, zamknęła ją, w skrzyni w swoim pokoju. Uwierzyłbyś, że była do tego zdolna? - Hilda jakby nie dowierzała własnym słowom.
- Dopiero przechodząca obok służka usłyszała płacz i wbrew pozwoleniu, weszła do sypialni Auriel. I dobrze. Nasza wiewióreczka prawie by się zadusiła. Gdy się dowiedział o tym pan Silwater, tak zbeształ córkę, jak nigdy dotąd, na końcu wymierzając jej raz w policzek. Ale wtedy wyszła awantura. Jednak to nie był koniec kary. Mistrz przeszedł do radykalnych kroków. Nakazał nam dodanie środków nasennych do wypieków. Cóż mogłyśmy zrobić. Słowo pana jest święte. Na efekt nie trzeba było czekać długo. Podczas najbliższej wieczerzy podano pannie specjalne ciasto i nim się kto obejrzał, ta już smacznie spała. Ogar nakazał więc wziąć ją i wywieść daleko w dzicz, zostawiając jej jedynie kawałek czerstwego chleba i krótki nóż. Okrutne, nieprawdaż? - szukała poparcia.
- Auriel wróciła dopiero po blisko miesiącu. Obszarpana jak włóczykij i odmieniona. Kto wie, co ona tam przeszła, jednak wywarło to na niej takie piętno, iż po dawnej, rozkapryszonej Auriel nie było już śladu. Obecnie przypomina swoją matkę. Ach, pani Lorelai, wciąż ją pamiętam. Gdyby mogła zobaczyć, jak jej córka się zmieniła. Ale dobrze, nie będe ci już tu dalej smęcić, idź, masz chyba plany na przysługujące ci wolne od pracy dni - to powiedziawszy, dźwignęła się z miejsca i podeptała dalej spełniać dane jej obowiązki.
Wierzbę pozostawiono samemu sobie. Nie wiedząc czy jego znajomi skończyli już swoje owiane kurtyną poufności spotkania, postanowił poczekać na nich jakiś czas na głównym dziecińcu.
Opuściwszy zamkowe mury, jego oczy napotkały na rozchodzący się tłum ludzi, wśród których znajdowali się oczywiście pozostali uczestnicy wiekopomnego sprawdzianu ich umiejętności.
Mając do pokonania ostatnie kilka schodków, kark półelfa zapiekł go niemiłosiernie od otrzymanego ciosu.
- Mam cię! Długo każesz na siebie czekać? - Zdezorientowany Wierzba odwrócił się na piętce, by lepiej móc zobaczyć kto my wymierzył niezasłużoną karę.
Przed nim stanął w lśniącej zbroi jakiś wysoki jegomość. Otworzywszy przyłbicę, ukazał swą rudą czuprynę. Rzecz jasna nie kto inny jak dobry znajomy Abram postanowił przywitać młodzika ze starym zwyczajem. Zaraz też podeszli inni, wśród których Wierzba rozpoznał Logana i Smartusa.
- No gdzie ten wałkoń. Powinien tu z nami wyczekiwać? - Abram rozglądał się za kimś.
- Już mogę? - zza pleców rycerzy wydobył się czyiś głos. Ci rozsunąwszy się na boki, zrobili przejście zdecydowanie mniejszemu i o wiele młodszemu osobnikowi. Ubrany w całkiem znośne ubrania chłopaczyna wystąpił z wielkim zawiniątkiem na jego wątłych ramionach.
Andzia - któż obcy, raczył zaszczycić swoją obecnością. Wygłaszając krótką mowę pochwalną w imieniu pozostałych, wręczył podarek. Lśniące futro płaszcza mieniło się wspaniale w porannym świetle. Niezwykle miękkie i przyjemne w dotyku, ale i lekkie budziło podziw każdego, kto na niego spoglądał.
- Przyjmij to jako dowód radości z przydzielenia ciebie do naszej brygady. Musimy towarzyszyć samemu Ogarowi w jego licznych podróżach. Dobrej jakości okrycie na pewno ci się przyda - przemówił rudobrody, zrazu oznajmiając Wierzbie to, co nie zdążył Silwater. Wierzbę przydzielono do załogi samego Wielkiego Mistrza. Czymże sobie na to zasłużył, pozostawało zagadką. W każdym razie od tego momentu należał do najlepszych.
Przekazawszy mu podarek, Andzia objął kolegę w przyjacielskim geście, jednak jego ręka ześliznęła się po gładkim materiale, w końcu lądując na krągłościach półelfa.
- Prz...przepraszam, nie chciałem - cofnął się jak poparzony, czym wywołał śmiech pozostałych.
- No wiesz ty co, Andzia, Kai będzie zazdrosna - naigrywali się z niego.
- A co jej do tego. To nie żadna moja pannica - chłopak spochmurniał i poczerwieniał jak pomidor.
- Mów co chcesz, ale dużo czasu spędzacie razem. To nie jest bezinteresowne, wiesz - żartowali nadal.
- O właśnie! Wierzbo, nie doszły cię słuchy, że ze stajennego, nasza Antoni został skrybą. Nie nadawał się nawet do opieki nad końmi, ale za to w czytaniu i pisaniu wiadomości nie ma sobie równych - zachwalał go Smartus.
- Mięśni może nie ma, ale łeb, że ho ho. Nic dziwnego, że legnie do niego młode dziewczę. W końcu mówi się, że pióro pisarza jest ostrzejsze niż jakikolwiek inny miecz - posmiechiwał się Logan.
- Ta, na pewno. Smarkula płoszy mi gołębie pocztowe i marnuje atrament na bazgroły. Dobrze, że wyjeżdża - mówił, jednak bez większego przekonania.
Bawiąc sie przednio, Wierzba nieomal nie przegapił, gdy drobna postać Elizy ukazała się w zamkowej bramie. Po jej twarzy wynikało, że jest czymś wielce przejęta, jednak po wychwyceniu wzrokiem znajomej persony, odegnała na pozór smutki i eleganckim krokiem zbliżyła się do grupki zbrojnych, z którymi rozmawiał jej wybawiciel.
Nagłe przeniesienie wzroku półelfa z przyjaciół na damę, nie uszło uwadzę rycerzy. Spojrzawszy kto do nich schodzi, uśmiechnęli się w istmie diabelski sposób.
- Wierzbo, jesteś. Nie mogłam nikogo znaleźć więcej - mówiła przejęta. - Ale gdzie moje maniery, przepraszam was cni panowie. Me imię Eliza Hochentzundlich - przedstawiła się z zachowaniem wszelkiej maniery dworskiej.
- Drogi przyjacielu, czy my o czymś nie wiemy? - dopytywał Abram.
- Dobrze się nawet składa - rzekł Logan.
- Obawiałem się, że będziemy musieli przebrać Andzie za dziewczynę, ale widzę, że nie będzie to konieczne. Mój drogi Wierzbo, czy przyjmiesz zaproszenie na mój ślub? Widzę, że partnerkę do tanów już masz. Będę zaszczycony twoją obecnością i tej urodziwej damy również, zwłaszcza, iż weselicho poniekąd to twoja sprawka - Słysząc słowa zaproszenia Wierzba zaniemówił. Eliza z kolei poczerwieniała na twarzy z błędnej interpretacji relacji. Wesele miało odbyć się niebawem, jeszcze zanim półelf wyruszyłby na misję, także nic nie stało na przeszkodzie, aby w nim uczestniczyć.
- Wiesz... jeśli miałbyś ochotę pójść... - czarodziejka zaczęła, ale nie skończyła tego, co miała na myśli do powiedzenia.