[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

151
Wierzba mówił... i zupełnie nie zdawał sobie sprawy z tego, w jakim stanie jest rozmówczyni! Cieszył się z jej zainteresowania i schlebiało mu to, że zgadza się z nim... ale całość przerwała Miranda.

Chłopak cofnął rękę, gdy całkiem niespodziewanie pojawiła się koleżanka, żałując, że w pełni nie udało mu się złapać dłoni Elizy! To powinno dać mu do myślenia, tak jak jej słowa na odchodne.

Półelf zaczerwienił się po same koniuszki pół-spiczastych uszu. Czy kiedykolwiek wcześniej został nazwany polnym wietrzykiem?! Czy ktoś powiedział mu, że jest dobrym rozmówcą?! To jak powiedzieć mrówce, że jest mocarzem, jak powiedzieć sarnie, że jest odważna. I choć Wierzba miał już pewne przejścia z kobietami, taka sytuacja była nowa i nie do końca wiedział, jak się zachować.

Rik tylko dolał oliwy do ognia.

- Nie! N-nie! - Próbował protestować, jednak wstyd wziął górę i związał jego gardło w węzeł nie do rozplątania. Słowa już nie chciały płynąć.

Pokręcił lekko głową. Jeśli nie Auriel, to Eliza z bogatej rodziny? Wierzba miał oko na najlepsze, ale jakiż pożytek był z wyciągania diamentów spośród węgla, gdy te nie były przeznaczone dla niego?

Nie chciał dłużej siedzieć w towarzystwie. Pożegnawszy się z kompanami, wrócił do pokoiku. Nie miał ochoty na kąpiele, skierował się prosto do łóżka. To był zbyt długi dzień.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

152
POST BARDA
Wierzba padł na łóżko jak długi. Zamknął ciążące mu powieki i nie wiedzieć kiedy, pogrążył się w twardym śnie.

Następnego dnia zbudzili go jego krzątający się po pokoju koleżkowie.

- Wstawajże!
- wrzasnął mu do ucha Mauri. - Chyba nie chcesz zaliczyć gafy w pierwszym dniu w roli Sokoła- ledwie przytomny Wierzba nie mógł zrozumieć brutalnie wlewanego mu do głowy potoku słów. Otworzywszy ślepia, przyciągnął się niczym kot, po czym z wielką niechęcią przeszedł do pozostawionej od wczoraj miski. Kilka chlustów zimnej wody przywróciło mu trzeźwość myślenia, na tyle, byleby połapać się w otaczającej go przestrzeni.

- Inauguracja rozpocznie się już niebawem. Powinieneś jak najszybciej przyodziać szaty i zejść na plac
- polecił mu Legulas - I witamy wśród starszyzny, Wierzbo - dodał na końcu ciepłe słowa i nie marudził mu już więcej.
*** Ostatnie szlify zajęły półelfowi małą chwilę. Zaczesawszy włosy w zgrabną kitkę, nałożył na siebie odświętny strój, dokonał kilku poprawek w ogólnym wyglądzie i popędził na plac wewnętrzny koszar, gdzie spora gromadka rozentuzjazmowanych wybrańców oczekiwała na rozpoczęcie uroczystości.

- Hej! Jest i on! Tutaj, przyjdź do nas - bystre oko Rika wyłapało krążącego wśród tłumu znajomego. Zresztą, Wierzbie też jakoś nie sprawiło problemu odnalezienie przyjaciół, bowiem Olaf wyróżniał się spośród innych mu podobnych rozbudowaną posturą i jasnym włosiem na tle opalonej głowy.

Cała piątka wkrótce znów tworzyła jedność. Faceci rozweseleni jak zawsze, komentowali wydarzenia minionego dnia, śmiejąc się i żartując, o jakich doznaniach uświadczyli podczas próby i późniejszej uczty. Miranda stała nieco na uboczu, mając na oku niemrawie wyglądającą Elizę. Ta z kolei widząc swojego ostatniego partnera rozmów, pozdrowiła go krótkimi machnięciami ręki, słów jednak nie wydając z siebie żadnych.

- To ty ją tak urządziłeś. Wiesz przecież, że my - czarodziejki nie powinniśmy spożywać zbyt dużej ilości alkoholu. Przytępia to nasze zdolności - czarnowłosa pani lodu z marszu udzieliła nagany ogłupiałemu półelfowi.

- No, no. Prawisz mu takie kazania, a z tego co wiem, sama sobie później dogodziłaś, tak że nawet do łoża ciężko ci było dojść - w obronie Wierzby stanął jak zawsze niezawodny Rik, chyba jedyny mężczyzna w okolicy, któremu nie sposób było zbić ćwieka i który jako jedyny nie bał się powiedzieć lodowej wiedźmie prosto w twarz to, co myśli.

- Skąd o tym... Eliza, powiedziałaś? - Miranda poczerwieniała na twarzy ze wstydu lub gniewu, a może jednego i drugiego. Kierując zdziwione spojrzenie na przyjaciółkę, próbowała ją nakłonić do wyrzeczenia prawdy.

- Wybacz mi kochana
- wyszeptała niemal niesłyszalnie. - Wyglądałaś jak rozdeptana żaba, zwłaszcza że pół twarzy miałaś umazane w winie..hi... hi... - słodki śmiech niskiej czarodziejki dał początek salwie rechotu. Każdy, kto tylko zdołał posłyszeć przejmującą historię, zaraz otwierał szyderczo usta i naśmiewał się z na pozór poważnej osobistości.

Spokój przywróciło dopiero wystąpienie delegacji złożonej z przedstawicieli poszczególnych oddziałów, w skład których wchodziły najważniejsze osobistości. Zebranych ustawiono w kilka szeregów, tak aby każdy z mistrzów miał łatwy dostęp do swoich podopiecznych. Ku wielkiemu zdziwieniu, szereg, w którym znalazł się Wierzba, tworzyły wraz z nim zaledwie trzy osoby, co nie uszło uwadze zresztąa Lao-Lao, który z wielkim rozczarowaniem musiał stwierdzić, iż to właśnie najmniej osób z jego katedry zaliczyło egzamin.


Tryumfujący orszak poprowadzono w akompaniamencie wszelkiej maści instrumentów i wiwatu zaproszonych gości oraz służby. Począwszy od schodów prowadzących do wejścia zamczyska, drogę wysiewały płatki kwiatów. Na oddalonych w równej odległości
słupach rozwieszono długie gobeliny z herbem Obrońców, a przy nich ubrani w reprezentatywne zbroje rycerze, trzymali piecze nad przebiegiem uroczystości.

Po tej jakże zaszczytnej przechadzce już niebawem oficjalnie pełnoprawnych członków sił Obrońców zaprezentowano Wielkiemu Mistrzowi.
Stanąwszy przed jego tronem w idealnym szeregu, oddali mu oni pokłon i pozdrowili słowami wynikłymi z dworskiej etykiety. Ogar statyczny w swej posturze, jako pierwszemu głosu udzielił mentorom, którzy jak jeden mąż przyrzekli, iż zebrani oto śmiałkowie spełniają wymagania stania się dumnymi sługami swego władcy. Dalszą część poprowadził nie kto inny tylko Iterbald. W szatach godnych bóstwa rozpoczął formułkę przysięgi, a za nim powtarzali ją z prawą ręką położoną na sercu penitenci. Ostatni etap należał do samego Mistrza. W określonym porządku podeszli do niego mniejsi mistrzowie i przedstawiali po kolei swoich milusińskich. Każdy przystępujący pod tron, uklęknąwszy na oba kolana, został namaszczony dłońmi Silvatera, który następnie wypowiadając kilka znaczących słów, dotykał ich ramion ostrzem Jutrzenki, natomiast po tym wpinał im w ich płaszcze broszkę w kształcie znaku rozpoznawczego Zakonu.

Część oficjalną mieli już za sobą. Zgodnie z przyjętą tradycją, świeżo upieczonym miały zostać obwieszczone zespoły, do których zostaną przypisani.

-Wierzba syn Północy, Rikardo d'la Fiore, Olaf z Everamu, Miranda von Meriando, Eliza Hochentzundlich, pozostańcie na miejscach. Wielki Mistrz pragnie z wami zamienić jeszcze słowo, na osobności - tym razem przemówił Markus.

Wybrana piątka jak na zawołanie przybrała ten sam, przerażony wyraz twarzy. Nie wiedzieli, czym spowodowana była decyzja Ogara. Obawiali się, że wniesiono na nich skargę po tym, jak utworzyli jedną drużynę podczas egzaminu lub w jaki sposób potraktowali pryncypałów, wcielających się w rolę strażników przejścia.

Po tym jak ostatni szereg opuścił salę tronową, Silvaterowi podano odpieczętowany pergamin. Przeczytawszy go uważnie, surowym okiem zmierzył przestraszone oblicza stojących przed nim osób i ku ich uldze, klasnął parokroć w ręce, wykrzywiając przy tym usta na kształt przypominający uśmiech.

- Domyślacie się, dlaczego was wezwałem na osobną rozmowę? - zadał konkretne pytanie. - Możecie mówić - zapewniał i udzielił prawa do wygłoszenia osobistych przemyśleń.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

153
W jakże brutalny sposób zegnano go z wyrka! Czyż po próbach, a następnie jedzeniu i alkoholizowaniu się w towarzystwie swoich nowych kompanów, nie należał mu się dzień lenistwa? Marudząc i przeciągając się, Wierzba w końcu zrozumiał, dlaczego musiał wstać - inauguracja!

Zebrawszy się i ogarnąwszy na tyle, by móc wyjść do ludzi, Wierzba wkroczył do miejsca, gdzie odbywały się uroczystości. Raz po raz wygładzając na sobie swoje szare wdzianko rozerzał się po obecnych, szybko dostrzegając towarzyszów w boju. Przywitał ich uniesieniem ręki i podszedł, gdy go zawołano.

Dwóch wojowników, dwie czarodziejki i on, Wierzba, człowiek, który tak naprawdę był półelfem, wojownik, którego szkolono na zwiadowcę, mocarz, którego siła nie leżała w... cóż, sile fizycznej, ani też w dyplomacji. Stał przy kolegach cicho, przysłuchując się wymianie zdań. Wyglądało na to, że dziewczęta wczoraj sobie pofolgowały! Uśmiechając się, Wierzba nie komentował ich słabości w obliczu alkoholu, starał się też nie narzucać Elizie nawet swoim jestestwem. Dziewczyna była z dobrego domu, którego naziwska nawet nie potrafił powtórzyć, a jej sympatia wynikała z krążącego w krwiobiegu wina. Nie mógł się jej dziwić.

Ważniejsza od spraw sercowych była inauguracja. Stojąc obok pozostałych nowych Sokołów, którzy zapewne zostali przyjęci do grona rekrutów jeszcze przed nim, Wierzba starał się stać dumnie, wyprostowany jak naciągnięta struna, czekając na swoją kolej. Jego serce znów biło w dziwnym, nieregularnym rytmie, rwąc się z piersi przez emocje, jakie dostarczała mu uroczystość. Kiedy zaczarowany miecz Ogara dotknął jego ramienia, Wierzba niemal czuł gorąco, jakby duma, która go wypełniała, przybrała fizyczną postać. Oto Wierzba stał się rycerzem! Znów miał dom, znów przynależał gdzieś, ale tym razem chciał przynależeć i był równy innym. Wierzba osiągnął więcej, aniżeli był gotów kiedykolwiek przypuszczać.

Spodziewając się kolejnej porcji świętowania, teraz już jako zakonnicy, Wierzba gotów był ukłonić się po raz ostatni i odejść, jednak Markus ich zatrzymał... nie mogło zwiastować to niczego dobrego.

Nie wydawało się jednak, by kłopoty, w które wpadli, były aż tak wielkie. Wierzba domyślał się, że to, o czym Ogar chciał rozmawiać, to niepomyślnie posłana strzała.

Obejrzawszy się na swoich kompanów, Wierzba wystąpił pół kroku przed szereg i pierwszy raz tego dnia zaczął mówić sam, z własnej woli, nie z chórem głosów innych rekrótów.

- Mistrzu. - Zaczął, pochylając głowę w geście uległości. - Pracowaliśmy razem, by ukończyć próbę. - Jego własny głos brzmiał dla niego obco, gdy mówił za grupę. Dlaczego nie zostawił wyjaśnień Rikowi?! On zawsze miał wiele do powiedzenia, dlaczego tym razem nie rwał się do odpowiedzi?! - Nie było moim... nie było naszym zamiarem... - Wierzba chciał złapać się za włosy, by dać ujście nerwom, jednak te, związane na plecach, nie dały się dosięgnąć bez przesadnych manewrów. Półelf zacisnął dłonie na materiale swojego ubrania. - Skrzywdzić nauczycieli. Chcieliśmy przeżyć. Zakończyć próbę, razem.

Może to przez fakt, że był nieco starszy od większości rekrutów, a może to, że to nikt inny, tylko on sam posłał strzałę w kierunku wrażliwych części, musiał wziąć winę na siebie. Myśli Wierzby zaczęły nakręcać się w niepowstrzymanym wirze, a jeden zły pomysł prowadził do kolejnego. Współpracowali zamiast działać osobno, skrzywdzili jednego ze swoich, zresztą, Wierzba miał już w tym doświadczenie, pozbawiając życia dwóch obrońców zanim jeszcze wiedział, kim ci są! Ogar z pewnością o tym nie zapomniał. Jabłko psuło się od środka i niezależnie od treningów i nauk, w końcu musiało wyjść zgnilizną na zewnątrz, zarażając pozostałe. Półelf z trudem łapał oddech, gdy gardło się zacisnęło, a płuca nie chciały rozszerzać w naturalnym rytmie. Wesołość Ogara z pewnością miała początek w pomysłach, jak zgładzić niewygodnego rekruta.

- To nie ich wina. Ukarz mnie, mistrzu. Tylko mnie!

Skoro miał go karać, rzucić na pożarcie Szczerbatemu albo innemu potworowi, po co cała ta farsa z inauguracją?! Czyżby chciał powiedzieć innym, że Wierzba zniknął podczas pierwszej misji, zachować twarz?!
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

154
POST BARDA
Krzaczaste brwi Silvater'a uniosły się ze zdziwienia. Odważna próba wyjaśnienia zajścia oraz prośba o ukaranie wywarła na nim niemałe wrażenie. Podzieliwszy się tym samym odczuciem z resztą towarzyszących mu osób, to jest Markusem oraz Iterbaldem, powstał ze swego tronu, kierując kroki w stronę domniemanego lidera grupy.

- I takich ludzi nam trzeba! - Potężne łapska Mistrza spoczęły na ramionach wykazującego się skruchą poddanego. Szeroki uśmiech odsłonił rząd białych zębów. - Nie wiem doprawdy, skąd ci przyszedł do głowy pomysł poniesienia kary za tak wspaniałomyślny plan - Wierzbę zaszokowała reakcja przełożonego. Nie spodziewał się bowiem, żadnego pozytywu z zaistniałej sytuacji, jak tylko otrzymanie srogiej kary za złamanie punktu regulaminu, który tak naprawdę nie istniał i za spowodowanie uszczerbku na zdrowiu pryncypała. - Podjęcie współpracy w celu osiągnięcia zamierzonego rezultatu. Jest to bardzo rzadkie zjawisko wśród żółtodziobów. I pomyśleć, że gdyby tak każdy z pozostałych wpadł na podobny pomysł, teraz byłbym w posiadaniu liczniejszej, a co ważniejsze, doskonalszej armii, niż mógłbym to sobie zamarzyć. Ale cóż, mało kto posiada tę zdolność - stwierdził z przykrością, chadzając to tu to tam, z głową pogrążoną w głębokim zamyśleniu. - Dobrze więc, skoro jeden temat mamy wyjaśniony, pora przejść do meritum sprawy - Półelf poczuł, że brzuch znów mu się kurczyć, a dłonie i czoło pokryła cienka warstewka potu. Jakby mógł się tego spodziewać, pochwała stanowiła tylko zaczątek czegoś większego. Zasiadłszy na powrót na swoim tronie, Wielki Mistrz przybrał swe typowe, bezuczuciowe oblicze i bez jakichkolwiek emocji, wydał polecenia powiernikom.

- Iterbaldzie, pod Twoją komendę oddaje te dwie niewiasty.
Zaznajom je z tematem i udziel wszelkich rad i wskazówek.

- Tak jest, mój panie - I przywoławszy do siebie Mirandę z Elizą, poprowadził je w milczeniu do jednego z oddalonych gabinetów.

- Ty Markusie, weźmiesz ze sobą Olafa i Rikardo, ja zajmę się dzieckiem Północy - rozkazał i powstawszy z miejsca, skierował się w stronę schodów prowadzących na wyższe piętro, a stamtąd do innej z mniejszych salek, oczekując jednocześnie, towarzystwa półelfa.

W tym momencie serce Wierzby podeszło mu do gardła. Próbując opanować mimowolne drżenie rąk, szedł tuż za Ogarem, w głowie mając setki powodów, dla których doszło do takiej, a nie innej sytuacji.
*** Weszli do niewysokiego pomieszczenia. Jego znaczną część zajmował okrągły stół, na którym leżała sporawych wielkości mapa północnych kręgów Kontynentu, z rozmieszczonymi na niej figurkami zamków i czerwonych oraz czarnych flag. Wokół zaś tego stołu stały wygodne krzesełka, a rozstawione pod ścianami świeczniki wraz z kominkiem, rozświetlały pozbawioną okien izbę.

- Siadaj - rozkazał tonem nieznoszącym sprzeciwu, samemu zajmując miejsce po przeciwnej stronie stołu. - Wybacz, że odbieram ci czas na biesiadowanie, lecz sprawa jest pilna, także wytrzymaj jeszcze krótką chwilę - począł od wyjaśnień.

- Wujaszku! Mogę wejść - od drugich drzwi dobiegł przytłumiony głos jakiejś dziewczyny. Nie był to jednakże głos należący do Auriel, ale osoby, która to dopiero co weszła w okres dorosłości.

- Wejdź wiewióreczko - raptownie zmieniając nastawienie, Ogar bez żadnych ogródek udzielił zgody.

Spoiler:
Drzwi uchyliły się, wydając z siebie potworne skrzypienie i odsłaniając rozpromienioną twarzyczkę jakiegoś rudowłosego dziewczęcia. Wierzba musiał chwile pogrzebać w pamięci, aby wreszcie móc skojarzyć z kim przyszło mu do czynienia. Ruda! Rozwarł szeroko oczy. Ta sama ruda, która jeszcze przed rokiem gniła w lochu, teraz darzyła wujaszka(?) wręcz dziecięcą ufnością, tuląc go niczym najlepszego ojca.

- Usiądź Kai i pozwól starszym rozmawiać
- rzekł łagodnie i gdy pannica zajęła swe miejsce, kontynuował przerwany wątek. - Myślę, że ją pamiętasz, hm? - Oczywiście, jak przecież Wierzba mógłby nie pamiętać jedynej osoby, której wymierzył brutalną karę i przyczynił się do uwięzienia. - Widzisz, magia Iterbalda z tamtego feralnego w skutkach dnia sprawiła, że ta młoda dama dostąpiła uszczerbku na zdrowiu. Swym zachowaniem stała się niczym dziecko, a wydarzenia z nazwijmy to, poprzedniego życia, zostały zupełnie wymazane. Co jednak nie zmienia faktu, że jej umiejętności w posługiwaniu się łukiem i ogólna sprawność pozostały - Półelfowi w zupełności to wystarczyło. Do tej pory dziwił się, że ów ruda jeszcze nie doskoczyła mu do gardła w akcie zemsty. Na szczęście i jego postać oraz wiążące się z nią emocje i doznania, odeszły w zapomnienie.

- Ponosząc tę ofiarę, wydobyliśmy z jej umysłu ważne informacje. Wiemy, dokąd jej poprzednia rodzina zmierzała i wstrząsnął nas fakt, iż przez tak długi czas pozostawali niezauważeni.
- wyraz Ogara stał się śmiertelnie poważny. Cokolwiek udało im się wyciągnąć z głowy dziewczyny, musiało należeć to do spraw niesłychanie ważnych i niosących ze sobą spore skutki. - Chcemy, abyś w najwyższej poufności udał się w tamto miejsce, wraz z Kai i spełnił swoją rolę jako zwiadowcy i szpiega - przeszedł do konkretów. - Twoim celem jest zebranie informacji o zamieszkujących tam osobach, rozmieszczeniu budynków i dokonaniu pewnych zabiegów mających na celu umożliwienie realizacji dalszych planów. O szczegółach zostaniesz powiadomiony tuż przed wyjazdem. Zgadzasz się na to? - penetrowany wzrokiem Mistrza Wierzba nie mógł obejrzeć się w żadną inną stronę. Od jego decyzji zależał dalszy los, nie tylko swój, ale może i innych.

Wierzba miał właśnie oznajmić postanowienie, lecz do sali wparowała kolejna osoba.

- Żartujesz sobie, posyłać świeżaka i dziecko na misję samobójczą!? - para dłoni rąbnęła o stół. Podnosząc wzrok, półelf wręcz oniemiał. Tuż przed nim stała córa wodza. Ta sama Auriel, którą zapamiętał, ale i tak bardzo odmieniona. Jej figlarne oblicze odeszło w zapomnienie, a wyraz twarzy przypominał raczej ten z posągu jej matki - zimny i bezlitosny.
Spoiler:

- I właśnie o to chodzi!
- zagrzmiał Ogar. - Wierzba posiada już doświadczenie w boju, ale jeszcze nie przesiąkł naszymi zwyczajami. Z kolei Kai świetnie się nada do złagodzenia podejrzeń - tłumaczył córce.

- W takim razie i ja udam się z nimi. Nie dadzą rady sami w razie komplikacji.

-Za żadne skarby. Potrzebna mi będziesz tutaj.

Kłótnia między ojcem a dzieckiem zaogniała się z każdą chwilą. Siedząca przy stole ruda, zwana teraz Kai, posmutniała mocno, a jej oczy zabłyszczały od nagromadzonych w nich łez.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

155
Biedny Wierzba spodziewał się najgorszego, tymczasem spotkała go nagroda w postaci pochwały. Trzęsąc się jak osika, czy też wierzba na wietrze, chłopak podniósł zdziwione, pełne niedowierzania spojrzenie na Silwatera.

- Trzeba...? - Powtórzył po nim, nie do końca wiedząc, co powinien odpowiedzieć. Węzeł w gardle powoli puszczał. Wierzbie udało się wziąć głębszy oddech i odgonić panikę.

Tym razem zawstydzony swoim wybrykiem, Wierzba spuścił głowę i wrócił do szeregu. Było mu bardzo miło słuchać pochwał, ale nie do końca wiedział, czy były zasłużone. Owszem, to on wpadł na pomysł ataku zza lodowych ścian, ale gdyby nie zespół, sam nic by nie osiągnął!

Odseparowany od drużyny podążył za Ogarem, nie odzywając się ni słowy. Bez cienia sprzeciwu zajął wskazane miejsce. Jeśli nie chciał udzielać reprymendy przy innych, czy teraz był na to czas? Splatając ręce na podołku, Wierzba słuchał, gdy nagle przerwała im kobieta.

- R-ruda? - Czerwonowłose dziewczę było tym samym, któremu kiedyś nieszczęsny półelf wymierzył zbyt wiele razów. Pytające spojrzenie wędrowało z Ogara na Kai, gdy słuchał wyjaśnień. - Pan Iterbald ją uleczył. - Obstawił na swoim. Widział to na własne oczy! Dzika, krnąbrna nieszczęśliwa Ruda stała się głupiutką, lecz uśmiechniętą Kai. Nie należało tego rozpatrywać w kategoriach uszczerbku, a raczej uzdrowienia.

Przydział zadania, tak pilnego, był dla Wierzby zaszczytem. Chłopak nie zastanawiał się długo.

- Cokolwiek rozkażesz. - Znów zwiesił głowę, kłaniając się ulegle. Zaraz jednak przeszła go nagła myśl, że musiał porzucić wygodną twierdzę dla dalszych wędrówek po tundrze... nie chciał wracać w serce zimy, ale czy nie tym był: synem Północy? - Tak, panie.

Największy szok Wierzba przeżył jednak, gdy dostrzegł Auriel.

Zaschło mu w ustach, za dłonie pokryły się warstewką potu. Każdy dźwięk przyćmiło dudnienie bicia serca w uszach, gdy krążenie postanowiło przetransportować krew ku policzkom i uszom, zdradzając emocje. Półelfka była teraz... jakby dorosła. Odeszło jej dziecięce kapryszenie i była to zmiana zdecydowanie na lepsze.

Poruszenie ogarnęło Wierzbę nie tylko przyozdabiając twarz rumieńcem, ale również sprawiając, że inne rejony ciała obudziły się, tknięte widokiem pięknej córki mistrza. Magiczna wersja Auriel z jaskini nijak miała się do tej kobiety, która sprzeczała sie z Ogarem.

- Niech pójdzie z nami. - Wypalił. - Proszę. Jako zwiad. Będę... będę jej meldował. Będziemy. - Dodał, zerkając na Rudą. Widząc emocje, poderwał się z miejsca i objął ją ramieniem. Przynajmniej luźny płaszczyk maskował to, co powinien. - Niech będzie blisko.

Niezależnie od decyzji Ogara, Wierzba wlepiał ślepia w jego córkę, maślanym wzrokiem śledząc każdy jej ruch.

- Panie, dlaczego kusiliście mnie w czasie prób? Dlaczego... dlaczego za pomocą Auriel? - Dopytał, pamiętając, że miał wyrzucić to możnym. - Cóż to był za sprawdzian?
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

156
POST BARDA
Słowa Wierzby odbiły się niby od ściany. Jego cienki głos niknął w odmęcie zażyłej sprzeczki między dwoma wyśmienitymi wojownikami. Na nic zdały się jego prośby i zapewnienia, został po prostu zignorowany. Dopiero wzmianka o rzeczonej sztuczce oderwała dwojga od skakania sobie do gardeł. Zamilknąwszy w jednym momencie, zsynchronizowali swoje ruchy głową, teraz wgapiając się w nowego rycerza, który właśnie miał pożałować wypowiedzianego zdania.

- To stały element szkolenia. Tym sposobem sprawdzamy czy kandydatowi bardziej zależy na wykonaniu misji, czy chędożeniu obiektu jego pożądliwości. Używamy do tego specjalnego eliksiru. Osoba, która go zażyje, przybiera kształ...
- w tym momencie Ogar zrozumiał, o co chodzi. Jego twarz poczerwieniała jeszcze bardziej i po przelotnym spojrzeniu na córkę, mogłoby się wydawać, że z jego ust toczy się piana. - Kogo, żeś ujrzał!? - porachunki z córką zboczyły na drugi plan, a swoją złość przelał na biednego półelfa. - Ja ci dam, moją córę! - grzmiał srodze. Chwyciwszy bez opamiętania za miecz, pchnął nim w stronę Wierzby, któremu ledwie udało się odskoczyć w bok. Na całe szczęście szarżę Mistrza przerwała jego młodsza podopieczna. Stając mu na drodze ze wciąż mokrymi oczami, jękiem i płaczem próbowała przemówić mu do rozsądku, podczas gdy stojąca za nimi Auriel flirtownym spojrzeniem podążała za Wierzbą, będąc najwyraźniej rozbawioną zaistniałą sytuacją.

- Zejdź mi z oczu ty jeden... Auriel pozostanie przy mnie, zwłaszcza po tym co usłyszałem. Zrobisz coś Kai, też pożałujesz, rozumiesz? A teraz wynocha! - Silwater począł powoli odzyskiwać zimną krew. Zagniewany na swego szpiega, nakazał mu czym prędzej opuścić pokój, zanim jakimś sposobem znajdzie lukę w tworzonym przez rudzielca murze, dzięki której mógłby dobrać się do skóry zuchwałego mężczyzny.
*** Wyproszony, wręcz wyrzucony z pokoju narad Wierzba starał się na powrót przywrócić sobie równowagę emocjonalną. I pomyśleć, że jego pan, któremu niedawno składał przysięgę wierności, z taką łatwością chciał godzić go śmiertelnie mieczem.
Przynajmniej zdołał dowiedział się czego oczekuje od niego Silwater. A tymczasem, mógł wreszcie cieszyć się urlopem, zanim nadejdzie czas jego wyjazdu.

Kierując swe kroki w stronę wyjścia, napotkał starą znajomą. Hilda - tutejsza szefowa kucharek, właśnie nakrywała do stołu, kiedy napotkała znajomą gębę.

- A nich mnie. Czy to nie ten mały półelfik? - wydała okrzyk radości. Niemal niezmieniona od ostatniego razu, no może poza kilkoma siwymi włosami, wciąż była to tą samą, pulchną i ciekawską gospodynią. - Tak długo czasu cię nie widziałam. Zmężniałeś - słodziła mu jak własna babcia, której nigdy nie miał. Kobiecina nie mogła się na niego napatrzeć. Ściskając go mocno, gratulowała mu awansu na Sokoła, zrazu prosząc jedną z młodszych kobiet o przyniesienie czegoś słodkiego.

- Co za uparty, stary baran - miłą atmosferę przerwał donośny głos Auriel. Idąc szybkim krokiem, przemknęła obok Wierzby, nawet go nie zauważając, a w ślad za nią goniła Kai, prosząca o to, aby się uspokoiła.

- Ech, ci dwoje nigdy nie dojdą do pełnego porozumienia - żaliła się kucharka. - Młodej śpieszno na bitkę, z kolei ojczulek nadal trzyma ją krótko. Z jednej strony go rozumiem, ale z drugiej.... Przecież od tamtego zdarzenia już wydoroślała i mówię to ja! - wzdychała ciężko. - Ale sądzę, że ty o niczym nie wiesz, no bo skąd - w istocie. Wierzba nie miał pojęcia, o co mogło chodzić Hildzie. Wszakże nie licząc krótkiego momentu sprzed rozpoczęcia egzaminu, minął dobry rok, odkąd ostatni raz widział panienkę.

Kobieta poprowadziła go do bocznego korytarzyka przeznaczonego dla służby. Usiadłszy ciężko na ławeczce, zaczęła wyjaśniać całą historię.

- Zaczęło się od pewnej nocy. Młodej zachciało się zbiec z zamku i poszaleć wśród pospólstwa. Problem stanowiła ta pocieszna sarenka Kai, jak dobrze pamiętam. Paninka zmuszona do jej niańczenia, obmyśliła istmie diaboliczny plan. Najzwyczajniej w świecie poddusiła biedactwo i gdy ta straciła przytomność, zamknęła ją, w skrzyni w swoim pokoju. Uwierzyłbyś, że była do tego zdolna?
- Hilda jakby nie dowierzała własnym słowom. - Dopiero przechodząca obok służka usłyszała płacz i wbrew pozwoleniu, weszła do sypialni Auriel. I dobrze. Nasza wiewióreczka prawie by się zadusiła. Gdy się dowiedział o tym pan Silwater, tak zbeształ córkę, jak nigdy dotąd, na końcu wymierzając jej raz w policzek. Ale wtedy wyszła awantura. Jednak to nie był koniec kary. Mistrz przeszedł do radykalnych kroków. Nakazał nam dodanie środków nasennych do wypieków. Cóż mogłyśmy zrobić. Słowo pana jest święte. Na efekt nie trzeba było czekać długo. Podczas najbliższej wieczerzy podano pannie specjalne ciasto i nim się kto obejrzał, ta już smacznie spała. Ogar nakazał więc wziąć ją i wywieść daleko w dzicz, zostawiając jej jedynie kawałek czerstwego chleba i krótki nóż. Okrutne, nieprawdaż? - szukała poparcia. - Auriel wróciła dopiero po blisko miesiącu. Obszarpana jak włóczykij i odmieniona. Kto wie, co ona tam przeszła, jednak wywarło to na niej takie piętno, iż po dawnej, rozkapryszonej Auriel nie było już śladu. Obecnie przypomina swoją matkę. Ach, pani Lorelai, wciąż ją pamiętam. Gdyby mogła zobaczyć, jak jej córka się zmieniła. Ale dobrze, nie będe ci już tu dalej smęcić, idź, masz chyba plany na przysługujące ci wolne od pracy dni - to powiedziawszy, dźwignęła się z miejsca i podeptała dalej spełniać dane jej obowiązki.

Wierzbę pozostawiono samemu sobie. Nie wiedząc czy jego znajomi skończyli już swoje owiane kurtyną poufności spotkania, postanowił poczekać na nich jakiś czas na głównym dziecińcu.

Opuściwszy zamkowe mury, jego oczy napotkały na rozchodzący się tłum ludzi, wśród których znajdowali się oczywiście pozostali uczestnicy wiekopomnego sprawdzianu ich umiejętności.

Mając do pokonania ostatnie kilka schodków, kark półelfa zapiekł go niemiłosiernie od otrzymanego ciosu.

- Mam cię! Długo każesz na siebie czekać? - Zdezorientowany Wierzba odwrócił się na piętce, by lepiej móc zobaczyć kto my wymierzył niezasłużoną karę.

Przed nim stanął w lśniącej zbroi jakiś wysoki jegomość. Otworzywszy przyłbicę, ukazał swą rudą czuprynę. Rzecz jasna nie kto inny jak dobry znajomy Abram postanowił przywitać młodzika ze starym zwyczajem. Zaraz też podeszli inni, wśród których Wierzba rozpoznał Logana i Smartusa.

- No gdzie ten wałkoń. Powinien tu z nami wyczekiwać? - Abram rozglądał się za kimś.

- Już mogę? - zza pleców rycerzy wydobył się czyiś głos. Ci rozsunąwszy się na boki, zrobili przejście zdecydowanie mniejszemu i o wiele młodszemu osobnikowi. Ubrany w całkiem znośne ubrania chłopaczyna wystąpił z wielkim zawiniątkiem na jego wątłych ramionach.
Andzia - któż obcy, raczył zaszczycić swoją obecnością. Wygłaszając krótką mowę pochwalną w imieniu pozostałych, wręczył podarek. Lśniące futro płaszcza mieniło się wspaniale w porannym świetle. Niezwykle miękkie i przyjemne w dotyku, ale i lekkie budziło podziw każdego, kto na niego spoglądał.

- Przyjmij to jako dowód radości z przydzielenia ciebie do naszej brygady. Musimy towarzyszyć samemu Ogarowi w jego licznych podróżach. Dobrej jakości okrycie na pewno ci się przyda - przemówił rudobrody, zrazu oznajmiając Wierzbie to, co nie zdążył Silwater. Wierzbę przydzielono do załogi samego Wielkiego Mistrza. Czymże sobie na to zasłużył, pozostawało zagadką. W każdym razie od tego momentu należał do najlepszych.

Przekazawszy mu podarek, Andzia objął kolegę w przyjacielskim geście, jednak jego ręka ześliznęła się po gładkim materiale, w końcu lądując na krągłościach półelfa.

- Prz...przepraszam, nie chciałem - cofnął się jak poparzony, czym wywołał śmiech pozostałych.

- No wiesz ty co, Andzia, Kai będzie zazdrosna - naigrywali się z niego.

- A co jej do tego. To nie żadna moja pannica - chłopak spochmurniał i poczerwieniał jak pomidor.

- Mów co chcesz, ale dużo czasu spędzacie razem. To nie jest bezinteresowne, wiesz - żartowali nadal. - O właśnie! Wierzbo, nie doszły cię słuchy, że ze stajennego, nasza Antoni został skrybą. Nie nadawał się nawet do opieki nad końmi, ale za to w czytaniu i pisaniu wiadomości nie ma sobie równych - zachwalał go Smartus.

- Mięśni może nie ma, ale łeb, że ho ho. Nic dziwnego, że legnie do niego młode dziewczę. W końcu mówi się, że pióro pisarza jest ostrzejsze niż jakikolwiek inny miecz - posmiechiwał się Logan.

- Ta, na pewno. Smarkula płoszy mi gołębie pocztowe i marnuje atrament na bazgroły. Dobrze, że wyjeżdża - mówił, jednak bez większego przekonania.

Bawiąc sie przednio, Wierzba nieomal nie przegapił, gdy drobna postać Elizy ukazała się w zamkowej bramie. Po jej twarzy wynikało, że jest czymś wielce przejęta, jednak po wychwyceniu wzrokiem znajomej persony, odegnała na pozór smutki i eleganckim krokiem zbliżyła się do grupki zbrojnych, z którymi rozmawiał jej wybawiciel.

Nagłe przeniesienie wzroku półelfa z przyjaciół na damę, nie uszło uwadzę rycerzy. Spojrzawszy kto do nich schodzi, uśmiechnęli się w istmie diabelski sposób.

- Wierzbo, jesteś. Nie mogłam nikogo znaleźć więcej - mówiła przejęta. - Ale gdzie moje maniery, przepraszam was cni panowie. Me imię Eliza Hochentzundlich
- przedstawiła się z zachowaniem wszelkiej maniery dworskiej.

- Drogi przyjacielu, czy my o czymś nie wiemy? - dopytywał Abram.

- Dobrze się nawet składa
- rzekł Logan. - Obawiałem się, że będziemy musieli przebrać Andzie za dziewczynę, ale widzę, że nie będzie to konieczne. Mój drogi Wierzbo, czy przyjmiesz zaproszenie na mój ślub? Widzę, że partnerkę do tanów już masz. Będę zaszczycony twoją obecnością i tej urodziwej damy również, zwłaszcza, iż weselicho poniekąd to twoja sprawka - Słysząc słowa zaproszenia Wierzba zaniemówił. Eliza z kolei poczerwieniała na twarzy z błędnej interpretacji relacji. Wesele miało odbyć się niebawem, jeszcze zanim półelf wyruszyłby na misję, także nic nie stało na przeszkodzie, aby w nim uczestniczyć.

- Wiesz... jeśli miałbyś ochotę pójść... - czarodziejka zaczęła, ale nie skończyła tego, co miała na myśli do powiedzenia.
Spoiler:

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

157
Wierzba działał instynktownie.

Ostrze miecza przecięło powietrze, gdy półelf wycofał się w porę. Choć Jutrzenka z pewnością była bardziej śmiercionośna, aniżeli toporki i pięści kolegów w wiosce, Wierzba wiedział, jak ich unikać. Miał w tym dość doświadczenia, by odskoczyć przed bezpośrednim atakiem, wycofać się pod przeciwległą ścianę. Umknął przed ostrzem nim dotarł do niego sens słów Ogara. Widział Auriel, bo... chciał ją widzieć?! Czy kogokolwiek mogło dziwić to, że podziwiał urodę mistrzowej córki?! Auriel z pewnością nie była obecna tylko w jego wizjach! Reakcja Mistrza była dla Wierzby niezrozumiała, dlatego tym prędzej umknął z pomieszczenia, gdy tylko miał ku temu okazję. Dlaczego miałby robić coś Kai? Czy swoim zachowaniem nie udowodnił, że nie w głowie były mu miłostki? Kolejny raz poczucie beznadziei i niezrozumienia rozdarło jego serce. Był młody i wychował się w dziczy, ale to nie znaczyło, że będzie zachowywał się jak zwierzę w każdej części życia.

Po raz kolejny poczuł się potraktowany niesprawiedliwie, nie jak mężczyzna, a jak podlotek, któremu w głowie tylko jedno, który nie jest wart zaufania... jaki był sens przeprowadzania próby, skoro nawet po jej zdaniu problemy tylko narastały? Czy Ogar nie odsyłał go po to, by znikł mu z oczu?

Wierzba wpadł w ramiona Hildy jak dziecko w objęcia babci po tym, jak rodzic go zbeształ. Bo choć zmężniał i stał się rycerzem, to będąc traktowanym jak dziecko, tak mógł się poczuć. Ramiona Hildy były miłą odskocznią od stresów ostatnich dni.

Spragniony matczynej czułości Wierzba niechętnie opuszczał objęcia Hildy. Znad jej ramienia obserwował Auriel, która przez ostatni rok przysporzyła mu tylu problemów. Jeśli miał ku temu możliwość, nie odrywał się od kucharki nawet wtedy, gdy ta podzieliła się z nim historią, która spotkała półelfkę.

- Chleb i nóż to i tak za dużo. - Skomentował cicho, nie bez szoku przyjmując historię tego, co piękna księżniczka zrobiła swojej służce. Przynajmniej miesiąc wędrówki zrobił jej dobrze i pozwolił zmądrzeć. W jego oczach, uroda powoli stawała się jedynym, co było atrakcyjne, bo choć córka podobno się zmieniła, czy mógł wierzyć, że nie zamknęłaby w skrzyni kolejnych osób? Może nawet jego, byleby pozbyć się problemu?

Ucałowawszy Hildę na pożegnanie, Wierzba poszedł dalej, tylko po to, by znów zostać zaatakowanym!

Uśmiechnął się szeroko na widok mężczyzn, którzy najpierw go pojmali, przetransportowali do twierdzy jak więźnia, a następnie stali się dla niego kompanami. Przetarłszy kark, by pozbyć się pozostałego widma bólu, Wierzba nie bez zdziwienia przyjął od Andzi prezent.

Futro było miękkie, wyglądało na ciepłe, ale przede wszystkim prezentowało się obłędnie. Wierzba wiedział już, że szary płaszcz Obrońców zostanie zakopany głęboko w kufrze, gdy to futro będzie jego chlubą! Przytulił policzek do prezentu.

- Dziękuję! - Powiedział, głośno i wyraźnie, jak nie on, zaraz jednak spiął się, gdy dłoń Andzi znalazła się nie tam, gdzie powinna! Zaśmiawszy się, Wierzba spróbował rozładować napięcie byłego stajennego, samemu klepiąc go w pośladek.

- Zadbam o Kai. - Wyszczerzył zęby do Andzi. Dziewczyna była w dobrych rękach, nawet jeśli Ogar tak nie uważał. Wierzba potrafił dbać o kobiety, w końcu wychował się tylko z matką i kiedy był dość duży, musiał objąć rolę opiekuna domu, gdy żaden mężczyzna nie chciał kobiety z bagażem w postaci syna nieczystej krwi. Tu jednak Wierzba był akceptowany nawet mimo domieszki elfich genów, a nawet zdobywał przyjaciół! I to przeciwnej płci...

- Eliza. - Wypalił bezmyślnie, oglądając się na dziewczynę, natychmiast tracąc zainteresowanie kolegami. Rzucił Abramowi spojrzenie z ukosa. Czy to naturalne, że parowali każdego młodszego od siebie?! Tym bardziej, gdy to Logan miał się żenić!

- Moja sprawka? Kim jest wybranka?- Dopytał Wierzba, oglądając się to na mężczyznę, to znów wracając spojrzeniem do czarodziejki. - Ja... ja mógłbym pójść. Chciałabyś pójść, Elizo?

Z doskonałym futrem, z przyjaciółmi i z partnerką... w takim zestawie brakowało tylko szacunku ze strony Ogara. Wydawało mu się, że jego życie jest słodko-gorzkie, jednak było w nim zdecydowanie więcej przyjemności aniżeli bólu. Uśmiechnął się do Elizy, nie do końca pojmując, że zaproszenie było skierowane wyłącznie do niego, a Eliza miała być tylko jego partnerką, aniżeli osobnym gościem.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

158
POST BARDA
Logan zarechotał, myśląc, iż Wierzba nie chcąc przyznawać się do winy przed swoją panną, udaje, że nie ma pojęcia o zaistniałym dzięki niemu weselu. Oparłszy mu rękę na ramieniu, spojrzał młodymi oczami na półelfa i rzekł:

- O, nie musisz udawać. A kto mnie wrobił w karczmie co do rzekomego niebezpieczeństwa grożącemu Sofii, od strony jakiś podejrzanych łebków, he? - Wszystko stało się jasne. Co prawda Wierzba pamiętał jak przez mgłę tamte wydarzenia, ale zawarcie paktu z tamtejszą karczmareczką, przypomniał mu się niemal od razu. Sprzedał kolegę za porcję specjalnego napitku Ergara.
I chociaż zrobiło mu się teraz głupio, w gruncie rzeczy mógł być z siebie dumny. Najwyraźniej swatanie ze sobą ludzi szło mu znacznie lepiej, aniżeli samemu miałby się za to zabrać.

Stojąca za nim Eliza posłała ku niemu minę matki, która właśnie dowiedziała się o przewinieniu syna. Jednak, zamiast strzelić mu przez ucho ścierką do naczyń, chwyciła go oburącz za ramię i świdrowała wzrokiem, tak że ten nie mógł ze wstydu na nią spojrzeć.



- Doprawdy? Jestem taka szczęśliwa! - panna wydała z siebie radosny okrzyk, zrazu przywracając się do porządku, kiedy po początkowej fali ekscytacji doszło do niej, że nie jest przecież sama. Zaczerwieniwszy się na policzkach, jeszcze raz, prędziutko oznajmiła, że zaproszenie akceptuje i lekko niczym samotna chmurka zbiegła w gąszcz ludzi, tłumacząc się wyczekującymi za nią krewnymi.

- Czyli wszystko ustalone - przytaknął Logan.

- Życzymy powodzenia w roli Sokoła, bo twój sukces to i nasz sukces. A teraz idź już. Baw się, puki możesz, bo czasy nadchodzą ciekawe - powiedział na odchodnym Smartus i cała trójca odeszła spełniać dalsze swoje obowiązki.


I znów samotność dała się półelfowi we znaki. Mając tyle możliwości na spędzenie wolnego czasu, w zasadzie nie wiedział, co ma ze sobą począć. Toteż przechadzając się tam i sam, obserwował z dala rozradowane twarze rodzin wraz z ich dumami, wzdychając, że ktokolwiek z jego rodziny lub przynajmniej ze starszych wioski, nie może podziwiać jego osiągnięć.

- Tu jesteś! - z melancholii wyrwał go znajomy głosik.

Nim zdołał połapać się, o co chodzi, ktoś już ciągnął go za rękę, prowadząc w oddaloną w znacznej odległości, ślepą uliczkę, między murem a zamkiem. Mając przed sobą burzę pomarańczowych włosów, Wierzba odgadł, że osobą, która tak usilnie go prowadziła, była Kai. Szczęśliwa jak dziecko,po otrzymaniu cukierka, targała go z całych sił, plotąc coś wesołego pod nosem.

- Dalej, dalej, nie można pozwolić na siebie czekać - pośpieszała.

Zanim półelf zdołał się obejrzeć, został zaciągnięty na sam koniec zacienionego korytarza, skąd uwolniwszy się z uścisku jednego dziewczęcia, został przekazany w drugi, tym razem zdecydowanie mocniejszy. N następnie przyciśnięto go do ściany i ograniczono wszelkie ruchy.

- Idź, pilnuj wejścia - rozkazał oprawca.

- Tak jest starsza siostro!
- ruda bez słowa sprzeciwu pobiegła drogą powrotną, zostawiając Wierzbę na łaskę i niełaskę starszej siostry.

- Mamy ze sobą do pogadania, więc słuchaj uważnie - władczy ton nakazał półelfowi milczeć. Popuściwszy uchwyt, kobieta zdjęła z siebie kaptur, odsłaniając srebrne i gładkie włosy. Srogie oczy skupione były na rozmówcy lub bardziej zakładniku. Długi miecz graniczył między parą, szepcząc do świadomości, że rozmowa raczej nie będzie należała do miłych.

- Wiem, że wyruszasz na misje zwiadowczą - ozwała się. - Pytaniem pozostaje tylko gdzie. Pewnie wcześniej czy później się tego dowiesz. W porównaniu do mnie. I tu moja prośba - Wierzba poczuł na sobie, jak długie palce przeplatają mu włosy, a nadmiernie wyeksponowane piersi dotykają jego torsu. Ciepły oddech bijący z ust półeflki ogrzewam jego zmarznięte policzki i sprawiał, że krew w jego żyłach zaczynała płynąć szybciej i szybciej. - Kiedy dotrzesz na miejsce, pierwsze raporty z opisu miejsca oraz jego lokalizacji zaadresujesz do mnie. Mój ojciec chce się posunąć do działań radykalnych i głupich w swoich skutkach. Gdyby matka to wiedziała, wybiłaby mu z tej siwej głowy taką durnotę. Ale jej nie ma. Jestem za to ja - jej potomkini. Mam swój plan, lepszy i mniej destrukcyjny niż ten ojca. Co ty na to? Zgodzisz się pracować dla mnie czy mam cię do tego przymusić inaczej? - mężczyzna odczuł, jak kolano smukłej pannicy krąży wokół jego krocza. Auriel słynęła ze swych niecodziennych sztuczek i pomysłów na osiągnięcie własnych celów, ale czy byłaby zdolna do aż tak wielkich poświęceń? I co by powiedział na to sam Wielki Mistrz, przecież to jemu składał przysięgę wierności, nikomu innemu. Prowadzenie wywiadu dla dwóch, z pozoru ze sobą osób należało do moralnych i właściwych. Jeśli wierząc słowom srebrnowłosej, w głowie Ogara zrodził się istmie szatański plan, do realizacji, którego potrzebował tylko kilku informacji. Jakkolwiek by to nie wyglądało, nie miał pewności czy plan Auriel okaże się mniej straszny w skutkach. Od Wierzby właśnie zależała decyzja, czyj pomysł zostanie zrealizowany.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

159
Wierzba uśmiechnął się, przypominając sobie sytuację, którą uknuł z wybranką Logana. Oczywiście, teraz już pamiętał! I cieszył się ich szczęściem, tym bardziej, że na wesele mógł pójść razem z Elizą. Nie do końca rozumiał zasady takiego wesela, gdyż w jego wiosce tego typu uroczystości dotyczyły całej społeczności, nawet małego pogardzanego Wierzby. Ciężko jednak było wyobrazić sobie zabawę na całą twierdzę i jeszcze do tego miasteczko!

Pożegnawszy się z towarzyszami i czarodziejką, Wierzba mógł pójść swoją drogą. Zamierzał przejść się po twierdzynacieszyć wzrok tym miejscem niż znów przyjdzie mu ruszyć w dzicz... Tęsknił za lasami, ale nauczył się doceniać ciepło i regularne posiłki. Również obecność innych była czymś, z czego nie chciał rezygnować. Towarzystwo było miłe.


Jego towarzyszką niedoli w misji zwiadowczej miała być Kai. Wierzba cieszył się z jej przemiany. Gdy ta zapragnęła zaprowadzić go w tylko sobie znane miejsce, Wierzba nie opierał się. Cóż mogła wymyślić ta lisiczka?!

Okazało się, że nic dobrego. Wierzba w pierwszym momencie chciał walczyć, w drugim jednak zdał sobie sprawę, kto go pojmał... Zdjął go wstyd, gdy domyliślił się, dlaczego Auriel chce zrobić mu krzywdę!

Szybko jednak okazało się, że nie chodzi o jego nieszczęsne zauroczenie, a o sprawy o wiele ważniejsze. Jak mógł się skupić na grożeniu, gdy dziewczę tak skutecznie odwracało jego uwagę całym swoim jestestwem?

Kolano w strategicznym miejscu powodowało, że Wierzba poczerwieniał, a jego spojrzenie stało się bardziej maślane, niż chciałby po sobie pokazać. O czym to mówiła jego słodka półelfka? Jakieś zwiady, raporty, plany...?

Wtem przed oczyma Wierzby stanął obraz Elizy. Do czego to doszło, że dzikus musiał myśleć o dwóch pannicach!

- Porozmawiaj z Mistrzem. - Zaproponował krótko, bo nie chciał mieszać się między Ogara i Auriel, nie kolejny raz. - Ja nie mogę.

Tego rodzaju zdradza zapewne skończyłaby się katowskim toporem. Wierzba jednak o tym nie myślał. Niepomny na ostrze miecza, chciał nachylić się, by przykryć usta Auriel swoimi.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

160
POST BARDA
Auriel otworzyła szerzej oczy. Nie dowierzała, że ktoś mógłby oprzeć się jej ogólnemu wdziękowi jak i flirciarskim zagrywką. Odepchnąwszy dłonią czoło półelfa, udaremniła próbę rozdziewiczenia jej delikatnych warg.

- Więc tak... - rzekła, skrzyżowawszy ręce na piersiach i szybkich podcięciem nóg, sprowadzając Wierzbę do poziomu gruntu. - Jesteś wierniejszy niż pies, mój tatko wiedział kogo przyjąć - komentowała, smyrając końcówką buta to wyżej, to niżej po torsie mężczyzny. Przykucnęła i oparłszy dłonie o kolana nieszczęśnika, na powrót pomniejszyła dzielącą ich twarze odległość - Miałeś swoją szansę panie Sokole. Widzę, że nie będę miała z ciebie pożytku. Wolisz płaszczyć się przed swoim mistrzem lub chodzi tu o kogoś jeszcze, hmm... - złowieszczy uśmiech pojawił się na twarzy dziewczyny. Spojrzawszy na lekko napięty materiał w okolicach krocza, prychnęła kpiarsko i na tym też skończyła pastwić się nad biedakiem. Powstawszy na nogi, poprawiła zmarszczone ubrania i westchnęła ciężko. Milczała. Z jej mimiki szło odczytać, że nie była zadowolona z przebiegu pertraktacji. Nic natomiast nie mogła więcej zdziałać. Skoro plan z pozyskaniem podwójnego agenta zawiódł, musiał poradzić sobie w inny sposób.

Wierzbie dano wreszcie spokój. Auriel jak i jej młodsza siostra zniknęły tak szybko, jak się pojawiły. Wyszedłszy z ciasnej uliczki, półelf zauważył, że większość tłumu zdołała się rozproszyć, pozostawiając plac niemal opustoszałym. Zapewne pozostali uczestnicy poszli świętować, każdy na swój sposób. Tymczasem osamotniały rycerz za bardzo nie miał pomysłu co ze sobą zrobić. Wszyscy jego znajomi gdzieś się rozpłynęli. W czasie, gdy on był napastowany, musieli opuścić już wnętrze zamku lub ich spotkania trwały znacznie dłużej, także oczekiwanie na nich nie miało większego sensu. Z braku laku błąkał się po dziedzińcu, jak wartownik na służbie, chodząc od jednej ściany do drugiej. Ściśle określony harmonogram dnia, który mu towarzyszył przez ponad rok, zdecydowanie upośledził w nim zdolność do zagospodarowania wolnego czasu, co nie oznaczało, że jego głowa pozostawała równie niezajęta co reszta ciała. Minione wydarzenia piętrzyły mu się jedne na drugich, mieszały i przeplatały. Awans, tajna misja, próba namówienia na zdradę Mistrza, wesele. Wesele! Tym należało zająć się w pierwszej kolejności. Zaledwie kilka dni dzieliło go od tego niezwykłego momentu, na który należało się odpowiednio przygotować. Posiadanie wspaniałej partnerki i olśniewającego płaszcza, nie czyniło go dostatecznie godnym uczestnictwa. Przecież nie może pójść w zbroi ani nawet w reprezentatywnej koszuli, a i jeszcze jaki upominek! Odłożony żołd pozwoli mu na dokonanie odpowiednich zakupów. Problem polegał na tym, że nie bardzo wiedział, jak ma się dokładnie ubrać. Potrzebował pomocy. Tylko kogo?

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

161
Wierzbie nie udało się skraść całusa królewnie, jednak nie był tym zbytnio zawiedziony. Uśmiechnął się do dziewczęcia, choć jego wesołość zniknęła, gdy grzmotnął o ziemię.

Nie sądził, by Auriel mogła zrobić mu prawdziwą krzywdę, nie w momencie, gdy miał wyruszyć na misję daną mu przez samego Ogara. Nie był już podlotkiem, który naturalną koleją rzeczy mógł wypaść z gniazda i zostać zapomnianym; stał się sokołem na usługach mistrza i jego brak zostałby zauważony.

Słowa dziewczęcia nie zrobiły na nim wrażenia, nie zrobił też nic, by powstrzymać ją, gdy zechciała pastwić się nad nim w inny sposób. Co więcej, nawet podobała mu się władczość i pewność siebie półelfki, a przecież ostatnim, czego teraz potrzebował, to myślenie o dziewczętach!

Pozostawiony sam sobie, postanowił skupić się na przyjemniejszych rzeczach aniżeli rozważania nad tym, kto, co, jak, gdzie i z kim. Powinna interesować go tylko jedna para - państwo młodzi! Pomógł im zejść się i powinien zrobić wszystko, by również wesele było udane.

Wbrew logice, nie udał się do miasta, by szukać prezentu, chcąc najpierw zasięgnąć rady kogoś, kto z pewnością niejedno już widział, również śluby, a do tego był na tyle miły, że mógłby pomóc - kierując się ku kuźni i warsztatowi, Wierzba miał nadzieję znaleźć Ergara. Zresztą, i tak musiał podziękować mu za to, że jako jeden z nielicznych przywitał go dość ciepło w Twierdzy. Z pewnością cieplej niż inni.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

162
POST BARDA
Kuźnie zastał z szeroko otwartymi drzwiami, jakby jej właściciel zachęcał do odwiedzin każdego i o każdej porze. Zagłębiwszy się w świat krasnoludzkich machin ociekających tłustymi samrami, zmyślnych narzędzi, wiecznie rozgrzanego do czerwoności pieca hutniczego, półelf szukał jego rdzenia, siły napędowej, a przed wszystkich dobrego znajomego co zawsze uraczył go ciepłym słowem - Ergara, niskiego, lecz pleczystego człowieczka.

Przyglądając się kolejnym kunsztownym wyrobom brodacza, znad powierzchni doszedł do uszu Wierzby stukot toczenia czegoś ciężkiego, który następnie przeinaczył się na rytmiczne walenie o kamienne stopnie prowadzące do pieczary krasnoluda.

- Ostrożnie z tym! Jak pęknie, będziesz zbierał to własnoręcznie, bez użycia szufli. Ba! Łychy stołowej nie dostaniesz
- grzmiał znajomy głos.

Zaraz po tym częstotliwość rąbania wzmogła się i nie minęło kilka sekund, jak do wnętrza wpadła słusznych rozmiarów beczka. Za nią z kolei gnał zdecydowanie mniej mięsisty, aniżeli Ergar chłopaczyna. Sądząc po jego całokształcie, zaliczał się do grona krasnoludów. Gęsta broda, czarna jak same kawałki czarnej skały, którymi kowal karmił brzuszysko pieca, okalała jego znaczną część twarzy, potężne w porównaniu do Wierzbowych łapska pokryte były grubą warstwą sadzy z kolei nogi grube jak pnie młodych drzew, przecinały ścieżki sinych żył, napompowanych do granic możliwości z powodu ciężaru, jakiego przed chwilą musiały dźwignąć.

- Gałganie ty jeden, oby beczka pozostała w całości - Wreszcie ukazał się wyczekiwany osobnik. Wierzba nie widział go od roku, chociaż bacząc na jego niezmieniony wygląd, mogłoby się zdawać, że upłynęło zaledwie kilka dni.

Ergar przetarł wierzchem dłoni zroszone gęstymi kroplami potu czoło. Upewniwszy się najpierw, że towarowi nic nie jest, pomógł postawić baryłę do pionu i dopiero po czasie zdając sobie sprawę, że ma w swoim małym królestwie ognia i stali intruza.

- A tyś co za jeden i czego tu szu... A to ty! Pamiętam
- karłowaty facecik nie krył oburzenia wywołanego nieproszonym gościem, ale przypomniawszy sobie tego marnego chłystka, prędko zmienił niekwestionowanie nastawienie na zdecydowanie bardziej przyjazne. - A czego dusza potrzebuje, że przypomniała sobie o biednym koleżce? Znów potrzebujesz pancerza na straty? - przeszedł od razu do konkretów.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

163
POST BARDA
Wierzba nie zdążył odezwać się słowem, gdy przez otwarte drzwi wpadł rozjuszony Ogar. Pewnikiem skończył narady i wściekły szukał mężczyzny. Co gorsza jego mina nie zwiastowała nic dobrego. Tego można było być pewnym, nie będąc nawet magiem umysłu. Zresztą, Wierzba czuł to już wcześniej w kościach i nie ma co się dziwować, skoro machają Ci ostrzem miecza przed nosem.
- Idziesz ze mną - rozkazał stanowczo, nie dając dojść młodzikowi do słowa, uciszając wszystkich zebranych w kuźni, po czym wyszedł szybkim krokiem w budynku, wyraźnie oczekując, że pół-elf podąży za nim.

- ...moją córę... - mamrotał pod nosem, gdy Wierzba zdołał go dogonić zawstydzony i przerażony jednocześnie.
- Straciłeś w moich oczach - mówił, wyraźnie wściekły na sytuację, która zaistniała podczas narady. - Jeśli masz zamiar odzyskać moje zaufanie, będziesz musiał się mocno postarać. Po pierwsze, nawet nie próbuj uciekać, bo poślę po Twoją głowę Twój niedoszły oddział. Po drugie, to co się wydarzyło nie zwalnia Cię ze służby zakonowi. I po trzecie, jeśli tylko dotkniesz palcem moją córkę - zamorduję! Dotarło? - warczał prawie przez zaciśnięte zęby.
- Zapomnij o misji wywiadowczej. W rzyci byłeś i gówno widziałeś, skoro tylko dupy Ci w głowie. Oj tak... Dotarło do mnie, że Auriel miała rację... Najpierw udowodnisz mi swoją wartość... - To co mówił nie zapowiadało nic dobrego. Biedny pół-elf pewnie czuł się osaczony i oszukany. Aż dziw bierze, że przywódca zakonu mógł być aż tak rozgniewany, o zdawałoby się, pierdołę. Jak jednak widać, rodzicielstwo to nie przelewki, a samotne wychowanie córki, chyba lekko go przerastało.
- Wyjeżdżasz stąd w trybie natychmiastowym! - warknął. - Nie mam pojęcia jak to zrobisz i szczerze mówiąc gówno mnie to obchodzi, ale masz mi przywieźć łeb demona. Nikt Ci nie będzie pomagać. Nikt też się o tym nie dowie, bo zostaje to między nami, zrozumiano!? - Zatrzymał się i spojrzał surowym wzrokiem na Wierzbę.
- Reszta otrzyma fałszywe informacje, więc jeszcze raz powtórzę: nie masz co liczyć na ich pomoc. Nie możesz się też z nimi pożegnać. - zastrzegł, nie dając dojść młodemu do słowa. - Jeśli nie wrócisz w przeciągu roku, uznam to za akt dezercji. Mam nadzieję, że prawdziwa bitka wytłucze Ci z łba głupoty i pokażesz mi, że to była tylko chwilowa słabość, Sokole... - zakończył spokojniej, z opanowaniem i lodową maską na twarzy, z której nie dało się nic więcej wyczytać.
- Masz pół klepsydry na wyjazd - rzucił na odchodne, obracając się na pięcie i zmierzając w stronę wejścia do fortecy, zostawiając Wierzbę samego jak palec na środku placu.

Tak niewiele czasu, tak dużo do zrobienia... Wypadałoby się spakować i przygotować konia (no bo chyba dostanie rumaka na podróż?). To czy warto zignorować zakaz i się pożegnać z bliskimi osobami, pozostało już do rozstrzygnięcia w sercu Wierzby. Pytanie tylko czy naprawdę warto było narażać się na większy gniew Ogara? Cóż... Tak czy inaczej sytuacja nie szykowała się wybornie, a wesele i czarodziejka Eliza... Chyba również nie było na to szans. No i Auriel... Jakby nie patrzeć w pewien sposób to wszystko przez nią, prawda? Może chociaż jej wytknąć wszystko, albo chociaż ostrzec przed represyjnym zachowaniem ojca?

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

164
Wierzba już miał otwierać usta, by powitać Ergara i wyjawić mu, co było przyczyną jego wizyty, gdy do kuźni wpadł Ogar. Wielkie było zdziwienie półefla, gdy okazało się, że Mistrz wciąż jest zły za Wierzbowe zainteresowanie Auriel! Ale czy ono nie działało w dwie strony? Czy Auriel nie zachowywała się tak, by go sprowokować? W obliczu tego nieporozumienia, to Wierzba był na przegranej pozycji, dlatego dyskusja nie wchodziła w grę.

Grzecznie podążył za Mistrzem. Nie sądził, że docenienie urody mistrzowej córki będzie tak tragiczne w skutkach. Z przerażeniem wsłuchiwał się w kolejne słowa Ogara, nie mogąc nawet pisnąć w sprzeciwie. Zwiesił głowę, zawstydzony i zły, gdy czuł, że potraktowano go tak nieucziciwe. Słowa Mistrza nie wpłynęły dobrze na lojalność Wierzby, co więcej, nawet ucieszył się z nowego przydziału zadania. Rozgorzała w nim złość, jednak nie śmiał sprzeciwić się Silwaterowi wprost, wiedząc, że w razie ewentualnej potyczki umrze, nim zdąży wypowiedzieć imię swojej damy serca.

Żal był przyćmiewany przez zdenerwowanie. Nie potrzebował aż pół klepsydry na pożegnanie - po tym, jak opuścił Ogara, zabrał swoją broń, płaszcz, który dopiero co otrzymał, suchy prowiant... i był gotów do drogi. Silwater zdawał się zapominać, że Wierzba przeżył sam, samodzielnie, ponad rok w dziczy Północy, i to przed szkoleniem, jakie otrzymał w Zakonie. Nie potrzebował nikogo i niczego, a jeśli wyruszy na Południe, również jakikolwiek pościg za nim będzie całkowicie nielogiczny, tym bardziej, że będzie miał cały rok, by zawędrować daleko wgłąb Herbii.

Odejście bez pożegnania z Elizą i chłopakami było bolesne, jednak Wierzba wiedział, że należało tak zrobić. Głupia duma nie pozwalała mu ukorzyć się przed kimkolwiek, dlatego, gdy już zebrał swoje rzeczy, cichaczem wymknął się z Twierdzy. Nie potrzebował nikogo, by mu rozkazywać. Był wolnym duchem, samotnym w wielkim świecie. Przynależność do Zakonu była tylko drobną oskocznią. I tylko serce rozrywał żal, gdy zmuszony był zostawić swoich przyjaciół.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

165
POST BARDA
Ogar nie dawał dojść do słowa młodemu Wierzbie. Biedaczysko, niesprawiedliwie potraktowany, nie miał nawet jak wytłumaczyć się z tego wszystkiego. Z pewnością było to irytujące, a być może i upadlające. Brak zaufania bolał, ale czy młodzieniec mógł kiedykolwiek ufać komuś poza sobą? No i czy był przez to na przegranej pozycji? Nie do końca.

Spakował się, zabrał płaszcz, suchy prowiant oraz broń, po czym podjął bardzo istotną decyzję o opuszczeniu twierdzy tak szybko, jak tylko się dało. Nie uniósł się dumą. Zrezygnował z czułości i sentymentów... Po prostu wymknął z miejsca, które przez ostatni czas było jego domem. Dziwna była decyzja, by nie prosić nikogo o konia - nie był mistrzem w jeździectwie, aczkolwiek rumak zwiększyłby stanowczo jego zasięg podróży. Cóż jednak począć? Był w końcu dorosłym i odpowiedzialnym mężczyzną, który po raz pierwszy od dawna mógł zadecydować o swoim losie. Może chciał zwyczajnie odciąć się od tego wszystkiego i zakończyć ten epizod w swoim życiu definitywnie.

***
Słońce świeciło przyjemnie, zwierzątka śpiewały, a świat zdawał się krzyczeć do młodego mężczyzny: WOLNOŚĆ! Ciężko stwierdzić, czy to tylko wyobraźnia Wierzby, czy też dzikie opisy narratora - pozostańmy więc chwilowo przy świecącym słońcu i śpiewie lotnych kompanów. Daleko nie zawędrował, jako że za plecami jeszcze majaczył mu widok twierdzy, ale coś mu nie pasowało. Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje... Śledzi? Tak, jakby ktoś przemykał pomiędzy drzewami przy szlaku. Wydawało się to mocno nierozsądne, ale kto wie... Może to wcale nie były tylko przewidzenia? Tak czy inaczej: mógł to zignorować, albo spróbować w jakiś sposób zareagować...

Wróć do „Turon”