[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

1
Po niedługiej chwili byli już na drugiej stronie
Obrazek
Gdzieś we wschodniej części pasma górskiego Ghuz-Dun, na południowym-zachodzie od Turonu, w górze wysokiej, jest wykuta brama, a za tą bramą, w skrajnie ciężkich warunkach toczy się życie niewielkiej osady, której dachy kamiennych budyneczków niemal przez cały rok pokryte są grubą warstwą białego puchu. Mieszkańcy tejże wioseczki, ludzie, krasnoludy, a także i elfy, żyją ze sobą w zgodzie, ramię w ramię stawiając czoła przeciwnością losu, których w tej części świata nie brakuje.
Obrazek
Za tą zaś wioseczką znajduje się długi most, którego nogi wyrastają jakby z wnętrza ziemi. Na drugim końcu tegoż mostka, na samotnej górze stoi zamczysko, potężne i niezdobyte nigdy przez żadną siłę nieczystą. To tutaj, najmężniejsi z mężnych są szkoleni w walce z rozpanoszonymi po całej Północy potworami, by móc stanąć w obronie tych, co sami nie są w stanie przeciwstawić się hordą pokrak, mordujących bezlitośnie każdą żywą istotę.
Ostatnio zmieniony 23 maja 2020, 0:30 przez Telion, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

2
Co szybsi mieszkańcy już na nich czekali. Zebrawszy się po bokach drogi, którą miał przejeżdżać królewski orszak, z niecierpliwością wypatrywali za pierwszym wozem. Wielka radość biła od tych poczciwców, gdy okazało się, że tak wielu rycerzy powróciło tym razem do domu. Tłum wiwatował. Przedstawiciele rasy ludzkiej, krasnoludów, a nawet elfów wznosili radosne okrzyki na cześć ich lokalnego władcy, Silwatera. Jednak wśród tych, którzy wykrzykiwali pochwalne słowa, znaleźli się i tacy, co z przejęciem i w milczeniu wypatrywali za jego towarzyszami. Wiele kobiet i cała masa dzieci próbowało doszukać się swoich synów, mężów i ojców. Jakaż ulga malowała się na ich twarzach, gdy zdołali wypatrzeć właściwego im mężczyznę. Reszta natomiast, z oczami napełnionymi łzami, wypytywała znajomych i przypadkowych ludzi czy widzieli tego lub tamtego.

- Oto i Twierdza! - Ksawier nieoficjalnie powitał Wierzbę. - A tak na prawdę jej przedmurze. Właściwe miejsce, do którego zmierzamy znajduje się przed nami - i uniósłszy przed siebie dłoń, wskazał na przebijające się między daszkami wieżyczki.

W tym czasie zbiorowisko podążało za karawaną, bezustannie wyrażając swój zachwyt powrotem wodza. Nie zrażano się nawet załadowaną kilkoma ciałami trupiarką. Zdawano sobie sprawę, że pod białą płachtą może znajdować się akurat ktoś im bliski, jednakże na tą chwilę, nie chciano o tym myśleć. Na obrządki pogrzebowe nadejdzie stosowny moment. A tym czasem, można się radować do woli.

Przejechawszy główną ulicę, kompania wjechała na kolejny most, nie mniej szeroki niż ulica, którą tutaj przybyli. Przed nimi malowała się "właściwa" twierdza, już stąd budząc swoimi rozmiarami szacunek i podziw.

Zaraz jak tylko pierwszy wóz wjechał na most, od strony zamku dobiegł dźwięk trąb, których odbite od gór echo, rozbrzmiewało między szczytami i niosło się na wiele mil.
Brama wjazdowa do zamku została uchylona, a z niej, wyszedł orszak powitalny, cały odziany w reprezentacyjne szaty i wyczekujący ukochanego przywódcy.

- To twój nowy dom – Logan szturchnął Wierzbę – Podoba się? - zapytał ze szczerym uśmiechem na twarzy.

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

3
Dla nikogo nie było tajemnicą, że Wierzba był nikczemnego wzrostu, lecz nie można jednoznacznie stwierdzić, czy to było głównym powodem, dla którego poderwał się z miejsca, gdy tylko wykuta w zboczu góry brama znalazła się na tyle blisko, by półelf mógł podziwiać ją w całej okazałości. Konstrukcja musiała robić wrażenie na każdym, kto widział ją po raz pierwszy, Wierzba nie był wyjątkiem, tym bardziej, gdy w życiu nie widział nawet jednego porządnego, murowanego domu.
Prawdziwy szok przyszedł jednak dopiero za bramą, kiedy orszak wjechał między budynki. Siadł z powrotem na ławeczce wozu, nie mogąc stwierdzić, czy to przypadkiem nie przez kolejne emocje, przez które jego nogi stały się zbyt miękkie, by utrzymać go w pozycji pionowej.
- Magia... - Wyszeptał Wierzba, rozglądając się, z szeroko otwartymi ustami i równie rozszerzonymi oczyma, zawieszając wzrok na kolejnych budowlach i twarzach. Złapał Ksawiera za przedramię, jakby bał się, że to wszystko, co przyszło mu zobaczyć, okaże się senną mrzonką - było zbyt piękne i majestatyczne, by było prawdziwe. Potrzebował uziemnienia, pewności, że nie obudzi się na twardym sienniku gdzieś w swojej wiosce lub gorzej, na stercie gałęzi, w dziczy, samotny i pozbawiony jakiegokolwiek wsparcia, ale również kajdan. Te ostatnie nie wydawały się przesadzoną ceną za widoki, które rozlegały się przed nim. Wydawało mu się nawet, że wśród mieszkańców dojrzał twarze zbyt smukłe, zbyt podobne do jego własnej, by mogły należeć do człowieka. Jak dotąd Wierzba nigdy nie podważał swoich ludzkich korzeni i przynależności do rasy ludzkiej - wychował się między ludźmi, jego matka była człowiekiem, więc on również. Pochodzenie ojca było powodem do wstydu. We wnętrzu chłopaka zatliła się nadzieja, że po raz pierwszy nie będzie musiał wstydzić się lekko spiczastych uszu i smukłej sylwetki. Zapewne przyjdzie jeszcze czas, by Wierzba zachwycił się krasnoludami.
Twierdza wydawała się niemożliwa do zbudowania ręką człowieka, elfa czy nawet krasnoluda. Nagle poczuł się mały i jeszcze bardziej nieistotny, niż dotychczas. Przestało dziwić go to, jak go potraktowano - czym był jeden Wierzba w oczach Mistrza, który zamieszkiwał taką twierdzę? Czym różnił się od pchły na jego ulubionym ogierze?
Mury chroniły z pewnością lepiej niż skórzana ścianka jurty, a nawet drewniane pale nieco solidniejszych zabudowań. Półelf poczuł, że w zupełnie nieakceptowalny sposób, oczy zaszły mu mgłą łez, gdy emocje, tym razem jak najbardziej pozytywne, objęły go w ciepłe, przyjemne władanie.
Jego dłoń nie puszczała ramienia Ksawiera. Podniósł na Logana spojrzenie, na moment odrywając wzrok od twierdzy.
- Będę mógł zostać? - Zapytał, jakby nie wierzył w swoje szczęście. Wydawało mu się, że w takim mieście, chronionym przez twierdzę, nikomu nie może niczego brakować, a życie toczy się sielankowo, bez zagrożenia ze strony demonów czy sąsiednich plemion. Nikt nie mógł być w stanie sforsować takiej bramy, domy z kamienia nie mogły płonąć. - Na pół roku, na zawsze...?
Obrazek

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

4
Bracia spojrzeli z pobłażliwością na podekscytowanego półelfa. Dziwili się bardzo, że ktoś, kto przez pierwsze kilka miesięcy będzie oglądał tylko otaczający go kamienny mur, mógł tak się z tego powodu cieszyć. Nic jednak na to nie powiedzieli, a tylko wtopili wzrok w oczekujący ich orszak powitalny.

- Pfy… jeszcze będziesz rzygał tym miejscem – skomentowała ruda z nieprzyjemnym wyrazem twarzy.

Z całego towarzystwa tylko ona nie wykazała krzty radości. Siedziała zagniewana na miejscu, skupiając całą uwagę na swoich butach. Nie zachwycały jej ni potężne mury zamkowe, ni otaczający ją krajobraz białych szczytów. Zachowywała się tak, jakby przywykła do takich widoków lub najzwyczajniej w świecie ją to nie interesowało.

Pierwszy wóz właśnie przekroczył główną bramę. Zaraz za nim, po raz wtóry zabrzmiały trąby, w które dmuchano, aż ostatni z wozów nie wjechał na obszerny dziedziniec. Wzorowo ustawiona służba i reszta rycerstwa przywitali przywódcę z należytymi honorami. Wnet obok przybyłych pojawili się pachołkowie, wręczając każdemu powitalny puchar wypełniony przednim winem, zaś reszta służby zabrała się za rozładowywanie wozów. Wszystko to szło nad wyraz gładko. Zdawało się, że każdy perfekcyjnie znał swoje miejsce i zadanie, także żaden z kręcących się wokół sługusów, nie stał bezczynnie z założonymi rękoma.

- Wreszcie żeś przybył! Już myśleliśmy, że dałeś się jakiej strzydze!
- potężny głos rozbrzmiewał na całym placu.

- Mam swoje lata, ale byle straszydło mnie nie powali, Ergarze! - odpowiedział radośnie Silwater.

Tuż przed nim, na szerokich, kamiennych schodach w połowie ich wysokości, stały dwie postaci. Jedna wysoka i szczupła, druga o wiele niższa i przysadzista. Owi nieznajomi, spoufalając się bardziej ze swoim mistrzem, niż pozwalałaby na to etykieta dla zwykłych podwładnych, prędko pokonali ostatnie stopnie i uścisnęli przyjacielsko dłoń Ogara.

Dopiero teraz Wierzba mógł im się lepiej przyjrzeć. Mniejszy z nich wyglądał na typowego krasnoluda. Niski, jednakże dobrze zbudowany, o długiej brodzie, przyozdobiony był wieloma pierścieniami i kunsztownymi elementami odzienia. Przy grubym, skórzanym fartuchu miał uczepione całkiem sporo młotków i innych narzędzi. Zapewne pełnił on funkcję nadwornego kowala lub kogoś mu podobnego. Drugi z kolei, odstawał wyglądem od wszystkich innych zebranych tu osób. Mierzył na oko ponad sześć stóp. Jego smukły wygląd i ostre rysy twarzy połączone z powściągliwością mimiki, wymuszały u innych należyte zachowanie i powagę w nawiązywaniu z nim kontaktu. Skromna, aczkolwiek schludna szata w kolorze bieli, długi biały włos, szpiczaste uszy i badawcze spojrzenie jasnych oczu. Tak, od tego elfa bił niesamowity majestat i z pewnością musiał piastować jakiś ważny urząd.

- Widzę, że przywiozłeś ze sobą gości – białowłosy prędko wypatrzył siedzące na wozie osóbki.

- Długo by gadać – rzekł z pomrukiem Ogar. - Zabrać ich do wschodniej wieży! Chłopaka na średni poziom, kobietę do sali przesłuchań – rozkazał od razu.

Kilku najbliżej stojących wojaków przytaknęło i czym prędzej zabrało się za wypełnienie rozkazów. Najpierw zabrano rudą. Rozkuwszy jej łańcuchy, zaciągniętą szamoczącą się strasznie we wskazane miejsce. Ta zaś kopała, pchała i podgryzała prowadzących ją strażników, jednak jej krucha postura w porównaniu do dobrze zbudowanych mężów, nie mogła dać sobie z nimi rady.

- Jej z wami nie ma? - Mistrz Zakonu zwrócił się ponownie do dwójki przyjaciół.

- Jakby to powiedzieć… - pierwszy odezwał się elf, ale coś go powstrzymywało przed dokończeniem.

- Powiedziała, że wielmożny mistrz może ją cmoknąć jeśli myśli, że wyjdzie mu na powitanie
– wyrwał bez ogródek krasnolud.

- W istocie, tak też oznajmiła – potwierdził białowłosy.

Twarz mężczyzny spoważniała, żeby za chwilę wybuchnąć śmiechem. Poklepawszy jednego i drugiego po ramieniu, poprowadził ich w górę schodów, gdzie wkrótce znikli za drzwiami głównego budynku twierdzy.

W tym czasie prowadzono już Wierzbę do wieży. Wprowadzono go kilka pięter po krętych schodach, by wkrótce znalazł się na początku niewielkiego korytarzyka. Otwarto jedne ze znajdujących się na tym poziomie drzwi i wepchnięte przez nie więźnia, na koniec porządnie je za nim ryglując od zewnątrz.

Ów pokoik miał nie więcej niż kilka metrów szerokości i długości. Wśród skromnego wyposażenia była prosta prycz, na której ułożono materac wypełniony słomą oraz wełniany koc. Gdzieś w rogu ułożono też niewielki stoliczek i taborecik. Prócz tego można było znaleźć metalowy nocniczek i kilka podniszczonych książek. Za źródło światła służyło natomiast niewielkie zakratowane okienko. Jeszcze tylko podano przez specjalną szczelinę w drzwiach tackę ze skromnym posiłkiem i półelf pozostawiono samemu sobie.

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

5
Ekscytacja półelfa nie gasła - wręcz przeciwnie, rosła z każdym momentem, osiągając apogeum w momencie, gdy dojrzał dostojnego elfa. Dlaczego wioskowi przywódcy zataili przed nim, że tak mógł prezentować się jego ojciec? Dlaczego mówili o spiczastouchym pokurczu, gdy ten elf górował nad niejednym człowiekiem? Wierzba w jednej chwili przestał dziwić się matce, całe życie szkalowanej za posiadanie potomka z nie-człowiekiem. Jeśli jego własny ojciec był tak dostojny, jasny i wspaniały, nikt nie powinien dziwić się młódce, która mu się oddała, nawet jeśli owocem był mikrus taki jak Wierzba.
Z drugiej strony, ten, którego nazwano Edgarem, był jeszcze niższy, poza tym, wydawał się Wierzbie zabawny ze swoim krępym ciałem i brodą po pas. Z dwojga złego, wolał swoje chuderlawe ciało i kilka stóp wysokości więcej.
Nie dostał jednak okazji, by skomentować glorię elfa i pokraczność krasnoluda, gdy zabrano najpierw Rudą, rzucającą niegrzeczne komentarze, które Wierzba skutecznie ignorował, a następnie również jego odprowadzono do pokoiku, który półelfowi w żadnym wypadku nie kojarzył się z celą, nawet jeśli drzwi zamknięto na głucho, a w okienko wprawiono kraty. Atmosfera spotkania za bramą nie pozwoliła mu wierzyć, że coś jest nie tak, jak być powinno. Poza tym, wspominano o lochach pod Twierdzą, tymczasem prowadzono go w górę!
Tackę z jedzeniem przeniósł na stolik, zbyt podekscytowany, by cokolwiek przeszło mu przez gardło. Wyjrzał przez okienko, będąc pewnym, że widok, który ujrzy, będzie równał się temu, jaki mógł podziwiać z najwyższego górskiego szczytu, na jaki kiedykolwiek udało mu się wdrapać. Książki zupełnie go nie zainteresowały, gdy szlaczki znaków uznał za fanaberię, a być może nawet magię - nie był zaznajomiony z literami.
Kiedy emocje zaczęły opadać, chłopak podjadł, a następnie siadł na łóżku, by pierwszy raz od długiego, długiego czasu zrzucić z siebie wierzchnie odzienie. Pozostał w luźnej, płóciennej koszulce i lnianych spodniach. Przyjrzał się swoim stopom, gdy zzuł buty po raz pierwszy po wielu milach wędrówki po ośnieżonym lesie.
W końcu wyłożył się na pryczy i nakrył kocem, ciesząc się komfortem godnym króla, a przynajmniej przywódcy wioski. W glowie wirowały mu obrazy Ogara, Hildy, Rudej, Logana i Ksawiera, w końcu również dostojnego elfa. Kim był? Czy zwróci uwagę na Wierzbę po raz kolejny, gdy ten przestanie już być intruzem?
Szybko jednak znalazł sobie inny temat do rozmyślań, o wiele bardziej przyziemny i aktualny - kiedy sterta kamieni, która znajdowała się nad nim, budując sufit i resztę twierdzy, zwali mu się na głowę?! Kamienie miały to do siebie, że zawsze spadały na ziemię. Nawet ułożone jeden na drugim nie mogły długo wytrzymać! Naciągnął koc na głowę, nie chcąc widzieć ewentualnych pierwszych oznak tego, że zostanie przygnieciony. Pozostało mu czekać na uwagę kogoś z mieszkańców.
Obrazek

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

6
Do końca dnia i przez całą noc nikt nie nawiedził Wierzby w jego celi, prócz kilku sługusów, którzy uchyliwszy zasuwę w drzwiach, podawali bądź odbierali od niego tacki z jedzeniem. Dopiero nazajutrz wparowało dwóch pachołków pilnowanych przez strażnika, niosących ze sobą miskę ciepłej wody, ręcznik, kawałek mydła i szarawą koszulę, na krój ich koszul.

- Masz chwilę na doprowadzenie się do ładu. Mistrz chce z tobą mówić
– orzekł chłodno zbrojny i na powrót zamknął za sobą wrota.

Więźniowi dano odpowiednią ilość czasu, aby w spokoju mógł obmyć całe ciało z wszelkiego brudu. Następnie wyprowadziwszy go z celi w asyście dwóch, w pełni uzbrojonych rycerzy, pokierowano nim w stronę głównego budynku, do którego wszedł wczoraj Ogar wraz ze swoimi koleżkami.

Podczas tej krótkiej przechadzki, na dziecińcu panował spory ruch. Ciżba biegała to tu, to tam, niosąc za każdym razem długie deski, młotki, gwoździe, odśnieżając cały placyk i przyozdabiając kwiatami i złotymi oraz czarnymi szarfami kilka wozów zaprzęgowych. Najwyraźniej przygotowywano ceremonię pogrzebową poległych wojów.

Tymczasem eskortowany półelf był już u szczytu schodów. Para krzepkich odźwiernych, wyposażonych w długie piki, widząc nadchodzących kompanów, bez słowa zabrała się do uchylania wysokich podwojów.

Wierzba znalazł się wewnątrz bogato zdobionego korytarzyka, sięgającego blisko na dwanaście metrów w górę, którego ściany zarówno po jednej jak i drugiej stronie były przyozdobione wąskimi, ślepymi arkadami, we wnękach, których na metrowej wysokości piedestałach, stały wysokie figury, przedstawiające kolejnych Wielkich Mistrzów. Każda z figur tuż u swych stóp miała kunsztownie zdobioną tabliczkę z imieniem. Trzy najświeższe rzeźby rzuciły się Wierzbie szczególnie. Otóż stojąca najbliżej niego, przedstawiała postać odzianą w podobną zbroję do Ogarwej i dzierżącą ciężką włócznię oraz miecz, łudząco przypominający ten Silwatera, figurę długowłosej elfki o groźnym i przeszywającym spojrzeniu. Jakby tego było mało, posąg nosił tytuł „Laurei”, być może, że tej samej, o której wspominała Hilda.
Następny odstawał jakością od innych. Wyglądał jakby do jego wykonania posłużono się kamieniem o wątpliwej jakości lub samą rzeźbę wykuto w pośpiechu. Nawet tabliczka z imieniem niezbyt ładnie się prezentowała i z wielkim trudem można było odczytać zawarte na niej imię „ Rodrigez”. Co ciekawe, cały piedestał wypełniały wyryte w nim imiona. Zresztą, na każdym innym też takowe były wykute, ale nie w takiej ilości jak tutaj. Kamieniarz musiał się nieźle natrudzić, aby zmieścić je wszystkie, a i tak sporo z nich zapisano na bocznych ściankach arkady, w tym niejakiego „Gerwalda Silwatera”.
Ostatni natomist z posągów, przedstawiał nie kogo innego, jak samego Ogara.

Długi korytarz nareszcie miał się ku końcowi. Zrobiwszy ostatnie kilka kroków stanęli w obszernej sali, dzielącej się na dwie części, każda na będąca na innym poziomie. Po bokach pierwszego poziomu znajdowały się obite drewnianymi ściankami kwietniki, wokół których ustawiono wygodne ławeczki, a nad nimi zawieszono lampy oliwne, doświetlające najciemniejsze zakamarki, gdyż za główne źródło światła służył system zmyślnie rozmieszczonych i niebywale skutecznych okien, i klap. Pośrodku zaś pierwszego poziomu biegły ku wyższej kondygnacji schody, kończące się dopiero na kilka metrów przed tronem, zajmowanym przez aktualnego Mistrza, obok, którego stali krasnolud, elf oraz Markus. [img]https://i.imgur.com/L95tQsN.jpg[/img] Wierzbę poprowadzono tymi schodami, tuż przed oblicze Silwatera, gdzie oddano mu lekki pokłon.

- I on dał radę naszym!?
- zdziwił się krasnolud widząc, że doprowadzony jeniec jest niewiele wyższy i kilkukrotnie chudszy niż on.

- Doprawdy intrygujące – dodał wysoki elf.

- Iterbaldzie, Ergarze, ten podrostek, Wierzba, po odbyciu kary będzie naszym nowym najemnikiem – rzekł Ogar. - Chyba, że mu się odmieni – skinął znacząco na stojącego przed nim półelfa.

Zebrani wokół tronu mężowie rzucili sobie nawzajem niepewne i pytające spojrzenia. Najwyraźniej decyzja przywódcy mocno ich zaskoczyła. I tak rozprawiali między sobą o tym, zupełnie nie przejmując się, że doprowadzony skazaniec wszystko słyszał.

- Skończmy już te ceregiele
– wyraźnie znudzony Silwater uciął przedłużającą się dysputę. - Wierzbo – powstał nagle ze swego siedziska. - Od dnia dzisiejszego zostajesz przyjęty w poczet moich sług – orzekł. - Na ten czas, wolno ci jest poruszać się w obrębie murów zamkowych z wyłączeniem prywatnych komnat, pracowni rzemieślniczych, zbrojowni i lochów pod wschodnią wieżą, chyba, że zostaniesz do tego upoważniony przeze mnie lub przez, któregoś z czeladników. Wymagane będzie również popołudniowe potwierdzenie swojej obecności Markusowi. W innym przypadku będziesz pociągnięty do odpowiedzialności, a swoboda poruszania ograniczona do twojej celi - zakończył przestrogą.

- Lepiej nie sprawiaj problemów - burknął na koniec Markus. - Będę mieć na ciebie oko – orzekł nieprzyjemnym tonem głosu.

Później jeszcze wytłumaczono mu ogólne zasady panujące w Twierdzy, podano imiona najważniejszych osób, których poleceń miał jednocześnie słuchać, czeladników i nazwy profesji jakimi się zajmowali.

- Andzia mówił, że przywiozłeś ze sobą czerwoną diablicę i potwora słomianego, a ja tu tylko zarośniętego pastucha widzę – zebrani mieli się właśnie rozejść, kiedy nie wiadomo skąd dobiegł czyiś melodyjny głos.

- No i zaczyna się – Ergar zasłonił w akcie rozpaczy oczy swoją kosmatą łapą, zaś Iterbald oraz Markus pokręcili głowami, wzdychając przy tym ciężko.

Wtem stojący nieopodal zbrojny padł jak długi na ziemię, podcięty rzuconym mu pod nogi bolasem. Innemu z kolei rozbito na twarzy kurze jajko, wypełnione jakimiś drażniącymi drogi oddechowe i oczy proszkiem. Nie wiadomo jak, ale w najbliższej okolicy od tronu pomieszczenie wypełniło się gęstym dymem, odcinając pole widzenia dalej znajdującej się straży. Wewnątrz okręgu pojawiła się niewielka kulka, która z początku tląc się bladym płomieniem, rozbłysła oślepiającym światłem. Wnet biały obłok został przecięty przez pędzącą ku nim postać. Ów zamachowiec parł zawrotnym tempem w stronę niczego niespodziewającego się Silwatera.

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

7
Ku zdziwieniu Wierzby, sufit nie zwalił mu się na głowę ani przez resztę dnia, ani przez całą noc. Kamienie pozostawały jeden na drugim, tak jak ułożyli je jacyś dawni budowniczy, dając schronienie półelfowi zagubionemu na drodze życia. Wydawało się jednak, że znów zaczyna odnajdywać cel - Obrońcy nie wydawali się tacy źli, a prycza ze słomianym materacem i wełniany koc były luksusami, do których Wierzba mógłby bez problemu przywyknąć.
Czekał na znak od Ogara i choć ten nie pojawił się zbyt szybko, psychiczny dyskomfort był do zniesienia w obliczu odpoczynku, którego zdecydowanie potrzebowało ciało Wierzby. Po miesiącach tułaczki korzystał z bezpieczeństwa, ciepła i wygody, odsypiając trudy Północy.
Kąpiel i świeże ubranie było kolejnymi korzyściami przystąpienia do Zakonu, z których chłopak ochoczo skorzystał. W miarę czysty, wypoczęty i czekający na kolejne spotkanie Ogara i wspaniałego elfa, nie opierał się zbrojnym, co więcej, gdyby wiedział, gdzie iść, zapewne to on prowadziłby ich! Ciekaw był, co przygotował dla niego przywódca.
Jego entuzjazm nieco przygasł, gdy zrozumiał, czym spowodowane było poruszenie na dziedzińcu. Obejrzał się na zbrojnych, mając nadzieję, że ci nie mają mu za złe śmierci dwóch z ich kompanów. Skąd mógł wiedzieć, komu wbija nóż w szyję?! Wstyd jednak szybko ustąpił, gdy wprowadzono go do kolejnego budynku. Zadarł głowę, podziwiając sklepienie i figury. Kamienne postaci wyglądały, jakby miały za chwilę się przebudzić i ruszyć do walki z demonami. Półelf chciał wierzyć, że tak właśnie będzie, jeśli starania Zakonu zawiodą - przodkowie czuwali nad żyjącymi. Wierzba przystanął, gdy w ostatnim posągu rozpoznał Ogara, a włosy zjeżyły mu się na karku. Czy ktoś zamienił go w kamień? Czy statuę postawiono, bo Ogarowi stało się coś złego?! Po cóż upamiętniać żyjących?
Na szczęście wydawało się, że Ogar był cały i zdrowy. Wierzba dla pewności wyprzedził nieco zbrojnych, by jak najszybciej, z bliska, upewnić się, że Ogar to ten sam mężczyzna, którego parę dni wcześniej spotkał w dziczy. Widząc gest rycerzy, naśladując ich ugiął kark, choć wzroku nie spuścił i dalej wpatrywał się w przywódcę, ciesząc się, że może go znów zobaczyć. Dopiero po momencie skupił się na krasnoludzie, elfie i kolejnym mężczyźnie, rozprawiających o jego losie.
Skinął lekko głową, przyjmując do wiadomości słowa Silwatera skierowane ku niemu, choć nie do końca rozumiał jego przykazania, nie wiedząc, gdzie znajdują się wskazane przez niego lokacje. Spodziewał się, że nie zostanie puszczony samopas w ciągu pierwszych dni służby i zdąży poznać rozkład twierdzy. Nie odzywał się przez cały wykład, który mu zaserwowano, starając się skupić na słyszanych słowach, zapamiętać imiona i łączące się z nimi obowiązki. Ostatnie, czego chciał, to zawieść Silwatera.
Dlatego, kiedy tylko wyczuł, że właścicielka tajemniczego głosu, ta sama, która obraziła Wierzbę, a następnie powaliła dwóch strażników, ruszyła w stronę Ogara, wahał się tylko przez chwilę. Atakuj albo uciekaj - tym kierował się przez większość swojego życia, teraz jednak sytuacja się zmieniła. Nie żył już tylko dla siebie, ale dla Zakonu, dla Ogara Silwatera, któremu przysiągł służbę, dla wspaniałego elfa i nawet śmiesznego krasnoluda.
- Mój panie!
Musiał chronić Mistrza przed, jak się spodziewał, zabójczynią. Choć nie miał broni, wybił się mocno i skoczył na kobietę, atakując ją tym, w co uzbroiła go natura: własnymi zębami. Kły wbite w ramię być może choć na chwilę powstrzymają tę, która chciała zagrozi Silwaterowi.
Obrazek

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

8
Podczas ataku nikt nie krzyczał, nikt nie ruszył na zamachowca czy nawet nie skoczył zasłonić własnym ciałem Mistrza. Wszyscy stali niewzruszeni, w tym i sam cel ataku. Tylko nowo ochrzczony sługa zareagował jak mu rozsądek podpowiadał. Ku zdziwieniu pilnującej go straży, zaszarżował na agresora z gołymi rękoma, chcąc uratować swego pana od zguby. Ledwo wyrwawszy się w przód, równie prędko został powstrzymany przez stojących za nim rycerzy, którzy z całą brutalnością chwycili go za ramiona, odciągając od napastnika. Ten z kolei, z istną gracją go wyminął, pchając jednocześnie sztychem miecza wprost w głowę Ogara.

- Odsłoniłaś się – rzekł pośpiesznie Silwater, bez większego trudu omijając zaokrąglony czubek ostrza.

W istnie zawrotnym tempie owinął swoją ręką, w pełni wyprostowaną rękę napastnika i prostym pociągnięciem jej ku górze, wytrącił miecz z jego dłoni. Zaraz też oplatając drugą kończyną talię przeciwnika, z niedźwiedzią siłą przycisnął go do siebie.

- Tak witasz ojca? - mówił z wyczuwalnym zadowoleniem w głosie.

- Puuuść, zgnieciesz mnie
– zaskomlał zamachowiec, szamocząc się w uścisku siwego jak rozkapryszone kocie, w objęciach nieumiejętnie trzymającego go dziecka.

Niedoszły zabójca majtał rozpaczliwe nogami, by w końcu je podkurczyć i zapierając się o tors mężczyzny, wyrwać się z jego objęć, odskakując przy tym na sporą odległość, nieomal przez to nie wpadając na Wierzbę.

Kaptur zakrywający oblicze skrytobójcy opadł na jego ramiona, odsłaniając długie, gładkie włosy koloru platyny, między którymi przebijała się para nieco szpiczastych uszu. Jak się wkrótce okazało, zamachowcem była kobieta, młoda z wyglądu, na oko nie licząca na więcej niż dwadzieścia lat. Cerę miała gładką i nieskazitelną jak porcelanowa lalka, kształtem nieco przypominającą Iterbalda, tylko bardziej okrągłą i dziewczęcą. Delikatne usteczka i nosek oddzielający jasne, i błyszczące patrzałki, z których emanowała nieopanowana radość. Smukła i miejscami kształtna, tej dziewczynie nic nie brakowało z urody.
- Panna Boczuszka przestała się wreszcie gniewać na biednego ojca – zapytał Silwater.

Ta nie odpowiadając bezpośrednio na jego pytanie, zadarła głowę wysoko, dając mu jasno do zrozumienia, że wciąż żywi do niego jakąś urazę.

- Jak śmiałeś zaatakować córę Mistrza – ryknął Markus, zbliżywszy się do nowego sługi z zamiarem wymierzenia mu solidnej nauczki.

- Markusie, dość! - Ogar powstrzymał go w ostatniej chwili. - Nie wiedział – stanął w obronie półelfa. - Poza tym, dobrze zrobił. Trzeba nam takich jak on, którzy nie będą się bali zareagować w nagłych wypadkach – pochwalił go od razu.

Na to przyboczny już nic nie odpowiedział. Zdaje się, że po części przyznał temu rację, jednakże wieczna podejrzliwość co do nowych, nie pozwoliła mu zaakceptować tego w pełni, co wyraził pobąkiwaniem o zbytnim pokładaniu ufności w ledwie znanych osobach.

- Znowu podkradłaś moje specyfiki? – tym razem to rozgniewany elf okazał oburzenie, gdy przeprowadziwszy szybką analizę niedopalonych resztek po kulce, z której wydobyło się oślepiające światło, dojrzał znajome mu okruchy pewnych proszków.

- Trzeba było zamontować lepsze zamki w drzwiach– swawolnie odrzekła pannica, pokazując przy tym język, na co ten zareagował z wyraźnym obrzydzeniem na twarzy.

- To pan, panie słomiany potworze?
- zdając sobie sprawę z obecności nieznajomego, nachyliła się w jego stronę, by lepiej mu się przyjrzeć, gdyż sama była wyższa od niego o jakąś głowę, ale i tak sporo jej brakowało, aby dorównać swojemu ojcu.

- Niech panienka tak się z nim nie spoufala – głos ponownie zabrał Markus – Nie wiemy czy na pewno można mu zaufać – rzekł.

- Jak dla mnie, jego zachowanie sprzed chwili jest wystarczającym dowodem – Ergar wprost wyraził to co myśli.

- Mam ci przypomnieć co przez lekkomyślne zaufanie stało się z Hoganem? - mężczyzna zaraz się odgryzł, powodując, że krasnolud zamilkł.

Rozdrażniony sprzeczkami towarzyszy, Ogar jednym słowem uciszył całą wrzawę, tym samym kończąc zebranie. Wszyscy rozeszli się do swoich spraw. Jedynie Ergar pozostał na swoim miejscu na wyraźnie życzenie Mistrza.

- Ergarze, oprowadź gościa po najważniejszych częściach twierdzy. Niech zaznajomi się z jej układem - nakazał. - Później daj mu jaką robotę – i to powiedziawszy oddalił ich od siebie. *** Krasnolud perfekcyjnie wykonał powierzone zadanie. Wydawało się, że zna twierdzę lepiej niż ktokolwiek inny. Pokazał Wierzbie główne części fortecy, skróty między nimi, miejsca ogólnie dostępne jak i te, do których wstęp mają tylko wyżsi rangą, na koniec wyjawiając imiona czeladników i ich profesje.

- Tylko zgłoś się popołudniem do Markusa, bo ten nie odpuści – przypomniał. - Pamiętasz, że ma gabinet w lewej części głównego budynku, drugie drzwi, nie? - upewnił się, że jego długie tłumaczenia nie przeszły mimo uchem. - Coś więcej chcesz wiedzieć? Jeśli nie, to zaprowadzę cię do wybranego czeladnika, oni zawsze mają pełno roboty- rzucił na odchodnym.
Spoiler:

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

9
Zamach na zamachowca nie udał się. Wierzba wierzgał jeszcze przez chwilę, starając się wyrwać strażnikom i zaatakować dzuiewczynę, gdy w końcu dotarło do niego, kim była i to, że nie stanowiła prawdziwego zagrożenia. Zgrzytnął zębami i warknął nisko, zdając sobie sprawę z nietaktu, jaki popełnił wobec członka rodziny swojego mistrza.
Negatywne emocje szybko odeszły na drugi plan, gdy dostrzegł zabójczynię w pełnej jej krasie, gdy ta nieomal na niego wpadła. Córka Mistrza była śliczna w każdym tego słowa znaczeniu, Wierzbie nie umknęło jednak jej nie do końca ludzkie pochodzenie. Rozdziawił usta po raz nie wiedzieć który, podziwiając drugiego półefla, tak jasnego i szlachetnego - takiego samego, jak on, a jednak diametralnie różniącego się pod każdym względem. Srebrzyste gładkie włosy kontrastowały z czarnym nieładem, jasne oczy były niemal przeciwieństwem ciemnych węgielków chłopaka.Panna Boczuszka. Wierzba obiecał sobie zapamiętać to przedziwne imię, nawet nie podjerzewajac, że może nie stanowić jej prawdziwego miana. Nie poddawał tego wątpliwości, bo skoro Silwater tak zwracał się do córki, jego słowa z pewnością były prawdziwe.
Uwagę sługi odwrócił Markus, najwyraźniej nie mający zbyt dobrych zamiarów wobec nieuświadomionego Wierzby, który ledwie zdążył podnieść ręce, by próbować osłonić głowę. Mistrz zareagował w porę.
- ...mój panie. - Mruknął niewyraźnie Wierzba, zawstydzony pochwałą, ale wdzięczny za obronę. Nie tego spodziewał się, nie przy Iterbaldzie i małej półeflce. Uniósł wzrok z powrotem dopiero w momencie, gdy ze słodkich ust córki padło przezwisko, którym nazwał go Andzia. Ich spojrzenia skrzyżowały się na moment, a Wierzba poczuł, że nogi mu miękną, a twarz zaczyna piec. Czym prędzej odwrócił wzrok, kierując go ponownie na swoje znoszone buty. Jak to możliwe, że dziewczyna działała na niego jeszcze bardziej onieśmielająco, niż ten majestatyczny elf? Całe szczęście, że nie udało mu się jej ugryźć!


Wierzba gubił się w tłumaczeniach krasnoluda, wydawało mu się, że krążą w kółko, choć poznawał kolejne pomieszczenia i miejsca. Forteca nie musiała być labiryntem, by zgubić nienawykłego do tego typu budowli dzikusa.
Kiwnął głową, pamiętając, by zgłosić się do Markusa. Mężczyzna nie wydawał się pałać do niego sympatią, nie wspominając o zaufaniu. Nie należało narażać się na jego gniew.
W jego głowie kotłowało się wiele pytań, ale nie wiedział, na ile może sobie pozwolić przy Edgarze.
- Dlaczego córka zaatakowała mistrza? - Zaczął w końcu, a za pierwszym pytaniem poleciały kolejne, jakby chłopak nagle przypomniał sobie, jak mówić. - Kim był Hogan? Dlaczego mistrz ma pomnik? Gdzie jest Abram i Andzia? Co się stało z Rudą? Kiedy zacznę szkolenie na Obrońcę? ...dlaczego jesteś taki niski, panie?
Obrazek

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

10
Brodacz zdawał się tonąć pod nawałnicą pytań. Gdy tylko chciał coś powiedzieć, wnet pojawiało się następne i jeszcze jedno pytanie. Przeczekawszy dłuższą chwilę, aż Nowy skończy mówić, westchnął ciężko i prowadząc go w nieco bardziej ustronne miejsce, zaczął wyjaśniać pewne kwestie.

- Spokojnie, spokojnie, nie wszystko od razu – uspokajał. - Odpowiem na tyle, na ile będę mógł – i wyciągnąwszy z kieszonki fajeczkę, nabił ją jakimś suszem i odpalił od pochodni. - Zacznijmy od tego, że nie jestem niski – komentarz półelfa najwyraźniej go uraził. - Jak na krasnoluda, to nawet wysoki ze mnie osobnik - powiedział z niewielkim uśmiechem na twarzy. - A co do reszty, to opowiem ci już w mojej kuźni, za dużo słucha nas uszu, a i nikt tu nie lubi tych, co wolą raczej kłapać paszczą niż pracować – wypuszczając z siebie dalsze chmury dymu poprowadził Wierzbę do lewej ściany muru zewnętrznego, gdzie mieściła się kamienna szopa z wysokim kominem, wypełniona skrzyniami i beczkami oraz z wykutą w litej skale klatką schodową, prowadzącą do sporawej pieczary; właściwego warsztatu krasnoluda.

Kuźnia chociaż podziemna, nie odstawała niczym od tych znajdujących się na powierzchni. Część centralną stanowił piec hutniczy, w którym ów pracowity kowal rozgrzewał i topił sztabki najróżniejszych metali, obok tego stał młot kowalski wyposażony w koło napędowe, wprawiane w ruch za pomocą systemu łańcuchów i zębatek, napędzanych naciskaniem pedału nożnego. Prócz tego nie mogło zabraknąć kowadła, dużego stołu, całej masy najdziwniejszych odmian szczypiec, młotków, dłut, wierteł i miechów do pompowania powietrza do pieca oraz osełki.
Obrazek

- Teraz można pogadać
– rzekł z zadowoleniem. - Dokładaj te czarne bryłki do pieca kiedy ci powiem i bezustannie dmij w miechy, gdy wsadzę do niego żelastwo – polecił, samemu zaś przygotowując się do dobrze znanej roboty.

- Abram, Andzia i cała reszta zgrai są na kilkudniowej przepustce – odpowiedział na kolejne pytanie. - Po każdej większej akcji dostajesz parę dni urlopu. Zawsze parzystą ilość. Pierwsza połowa jest po to, by odreagować, druga by wytrzeźwieć i zaleczyć rany po pijatyce – mówiąc to zaśmiał się głośno. - U nas pomniki stawia się tuż po wyborze nowego mistrza – włożywszy pierwszy kawałek metalu do pieca, przystąpił do odpowiedzi na kolejne pytanie – Takie ryzyko zawodowe. Jednego dnia cieszysz się, że twój mały palec u stopy nie odleciał przy rąbnięciu w szafkę, następnego, twoje flaki i roztrzaskane kości są porozrzucane po całej okolicy. Ciężko wtedy o zrobienie pomnika – wyjąwszy z pieca rozżarzony metal, umieścił go na półautomatycznym młocie i depcząc nogą w pedał, spłaszczał i wydłużał go na odpowiednie wymiary, na moment zapominając o dalszych pytaniach, lecz w końcu i z niezbyt wielką chęcią przeszedł do wyjaśniania pozostałych kwestii. - Szkolenia potrafią trwać latami. To Mistrz podejmuje decyzję, którego delikwenta awansować z rekruta na pełnoprawnego Obrońcę. Są przypadki, że co zdolniejsi osiągają ten status już po kilku miesiącach, ale i tak nie puszcza się ich samopas, tylko zostaje przydzielony im bardziej doświadczony opiekun – skończył mówić w tym samym czasie, co bić młotem. - A co do Hogana – przeciągnął strasznie, jakby z wypowiedzeniem tegoż imienia wiązały się jakieś kłopoty. - Jego przypadek stanowi przestrogę dla świeżo upieczonych rycerzy – i znów rozpoczął proces podgrzewania metalu – Otóż ładnych parę lat temu był gość o imieniu Hogan. Zaraz po wyjściu z koszar zgłosił się na ochotnika do wzięcia udziału w misji wybadania kryjówki krwiopijców, przyssawek, wąpierzy czy jak je tam zwano, które nie dawały spokoju przejeżdżającym handlarzom nieopodal jednej z nieistniejących już gospód leżących przy gościńcu. Gdy on i kilku innych, w tym Markus, nie tak paskudny z charakteru jak teraz – dodał na marginesie. - dotarli do gospody, żeby wybadać co i jak, zaraz do Hogana przyczepiła się jakaś lalunia, podobno niezła -powtórzył plotkę, grzebiąc pogrzebaczem w gorącym węglu. -Jako miejscowa pomagała mu przeczesywać teren, wynajdywała domniemane miejsca kryjówek wąpierzy i takie tam. A że lepiła się do niego niesłychanie, a on młody i głupi, to raz dwa go zbałamuciła i zaprosiła w ustronne miejsce, rzekomo chcąc go osobiście wynagrodzić za wszelki trud. I wynagrodziła… jego naiwność – rzekł rozczarowany. – Zaciągnęła go do piwnicy gospody i nim ten zdążył ściągnąć gacie, rzuciło się na niego kilka z tych bestii, osuszając jego żyły do ostatniej kropelki krwi – zakończył. - Później próbowała zrobić to z kolejnym, ale faceta podobno nawiedził duch jeden z poprzednich ofiar i go przestrzegł. Więc Markus przydusił po kryjomu kogoś z obsługi i jak potwierdziło się najgorsze, wezwał cichaczem posiłki, następnie pozarzynali wszystkie skrywające się tam potwory, a ponadto gospodarza i ciżbę, zwieńczając to puszczeniem oberży z dymem. Od tamtego momentu problem krwiopijców w tamtym rejonie przestał istnieć – krasnolud powtórzył proces wydłużania żelaznego pręta i zabrał się za ręczne nadawanie mu kształtu. Gęste krople potu spływały po jego skroniach, a od wytężonej pracy żyły obu rąk się uwypukliły. - Co do relacji Mistrza i jego córy – już nie tak niechętnie, ale wciąż z pewnym oporem objaśnił sprawę. - Chodzi najzwyczajniej o zakład. Mistrz przyrzekł córce, że jeżeli ta go zdoła choć raz powalić, zezwoli jej na towarzyszenie mu w wyprawach – podłużny kawałek żelaza coraz bardziej zaczynał przypominać kształtem ostrze. Ergar uwijał się jak mało kto i to z całkiem niezłym efektem. - Ale tak między nami – obniżył nagle ton głosu. - Nawet jeśli panienka Aurelia będzie go rozkładała na łopatki dzień w dzień, ten póki żyje, nigdy nie dotrzyma swojej części obietnicy – uciął prędko temat i nie chciał wyjawić dlaczego Ogar nie zamierza dotrzymać przyrzeczenia.

Wykuwana klinga przybrała z grubsza wymagany kształt. Rozpoczęto proces hartowania. Kowal to ją rozgrzewał, to znów zanurzał w zbiorniku wypełnionym dziwną substancją. I tak trwało to niemałą chwilę, aż przypomniał sobie o ostatnim pytaniu.

- Jeśli chodzi o dziewczynę w lochach. Ciężko mi powiedzieć co z nią zrobią, a nie wiem czy też mogę
– przyznał szczerze. – Mam nadzieję, że jest człowiekiem, bo wtedy tortury odpadają, ale jak postanowi się zawrzeć i ni słowem odezwać, wtedy zajmie się nią Iterbald, a uwierz mi, że on nie będzie się partaczył i wlezie jej do głowy. Dosłownie - na tym zakończył rozmowę jak i pracę nad nowym ostrzem kuchennym. - Słyszysz? - zapytał na koniec. - Dzwony biją. Leć czym prędzej do Markusa - prawdę mówiąc pod ziemią było ciężko cokolwiek usłyszeć i wcale nie było by dziwne, jeśli tak naprawdę krasnoludowi w uszach dzwoniło od ciągłego uderzania młotkiem. Ten jednak uparł się i otworzywszy już drzwi wejściowe, pożegnał pomocnika.

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

11
Wierzba miał jeszcze wiele pytań, mniej i bardziej niedorzecznych, wszystkie uważał jednak za warte zadania. Krasnolud miał rację w jednym - nie wszystko od razu. Półelf miał pół roku, by nauczyć się wiele o twierdzy i jej mieszkańcach.
Odpowiedział uśmiechem na słowa wysokiego-niskiego Edgara, nie wahając się, by podążyć za nim do kuźni. Zanotował, by nie mówić za dużo, choć w jego przypadku nie było zagrożenia, że zagada kogoś na śmierć zamiast uczciwie pracować. Trzymał gębę na kłódkę częściej, niż powinien.
Kuźnia była budynkiem na tyle charakterystycznym, że Wierzba odniósł wrażenie, iż to jedyne miejsce, gdzie w twierdzy trafiłby bez problemu. Wyposażenie nie różniło się wiele od tego, do którego Wierzba przywykł w swojej wiosce, za wyjątkiem mechanizmu zębatek i łańcuchów. Wolał nie zbliżać się do maszyny, obawiając się, że ta jest o wiele delikatniejsza, niż na to wygląda. Nie chciał niczego zniszczyć pierwszego dnia. Polecenia krasnoluda nie były trudne. Wierzba zabrał się do pracy, słuchając opowieści kowala.
Dni na odpoczynek po wyprawie brzmiały rozsądnie - nawet słudze podarowano dzień na przywyknięcie do nowej sytuacji, a do Wierzby dopiero dotarło, że bracia zakonni mogą mieć normalne rodziny - matki, żony, nawet dzieci! Ludzie, których widział na przedmurzu, zapewne byli bliskimi tych wszystkich, którzy ruszali polować na potwory. Chłopak poczuł kolejne nieznośne uczucie wstydu, gdy zdał sobie sprawę, że rodziny dwóch rycerzy nie doczekały się ich szczęśliwego powrotu. Nie podzielił radości Edgara.
Pracował wedle przykazania, wkładając w to nieco więcej siły i zapału, niż może rzeczywiście było potrzebne. Chciał pokazać się od jak najlepszej storny. Kiedy krasnolud począł nadawać kształt ostrzu, chłopak złożył przed sobą ręce, rozglądając się po kuźni, z nadzieją, że być może dojrzy jakąś porzuconą broń, którą kiedyś mógłby podwędzić, gdyby była taka konieczność. Zatęsknił za swoim toporkiem - zapracował na niego, zasłużył! Odebranie mu jego broni było jak pozbawienie go godności wojownika. Nie potrafił pogodzić się z faktem, że miał być tylko sługą! Chwycił się myśli, że rozpocznie szkolenie, choćby później miał zostać krwawą kupką potrzaskanych kości i mięsa, jak poprzedni mistrzowie. Już raz doczłapał do godności wojownika mimo przeciwności, obiecał sobie, że zrobi to ponownie.
Z historii Hogana Wierzba wyniósł pewną lekcję, choć więcej nauczył się na własnych błędach - tak, jak Hogan zaufał wampirzycy, tak Wierzba zaufał wilkołakom. Ratował go fakt, że w chwili, gdy do nich dołączył, był bliski poddania się i śmierci z wychłodzenia, o ile wcześniej nie dopadłyby go dzikie bestie lub głód.
Przyglądał się pracy krasnoluda, nie do końca wiedząc, za to się zabrać, gdy ten nie potrzebował jego asysty. Kiedy mężczyzna nadawał klindze kształt, Wierzba stał bezczynnie. Starał się nie dotknąć żadnej usmolonej powierzchni, gdy szkoda było darowaneh mu szarej koszulki. Półelf zdecydowanie ożywił się, gdy Edgar wspominał o córce mistrza.
Aurelia. Określenie jeszcze piękniejsze, niż to, którego użył Ogar! Wierzba westchnął mimowolnie, a dalsze słowa rozmówcy utonęły w morzu myśli o jasnowłosej półelfce. Nie miało znaczenia to, że nazwała go pastuchem, że on był dzikusem, a ona szlachcianką! Będzie miał czas, by udowodnić jej, że jest wojownikiem.
- Pomogła mi. - W temacie Rudej powtórzył Edgarowi to samo, co usłyszał od niego Ogar. Nie miał pojęcia, czy wieści o nieszczęsnym biczowaniu zdążyły rozejść się wśród mieszkańców twierdzy. Chłopak chciał dalej pytać o elfa i jego sztuczki z wchodzeniem do głowy, gdy nie do końca rozumiał, jak to możliwe, nie miał jednak okazji, gdy nadszedł czas zameldowania się u Markusa.
- Dziękuję! Do zobaczenia, mały panie! - Pożegnał kowala, wyraźnie artykułując słowa. Być może Edgar był niski i pokraczny, ale poświęcił czas na rozmowę i bronił go wcześniej, przed mistrzem. Edgar znalazł się na liście się osób, którym Wierzba zaufał. Pożałował, że nie może zgłaszać się każdego popołudnia do niego, a do Markusa, nie był jednak na pozycji, by mógł wybierać.
Pożegnawszy się z krasnoludem, ruszył w kierunku głównego budynku, gdzie, jak pamiętał, miał się znaleźć gabinet jego opiekuna. Spieszył się, nie chcąc spóźnić. Nie zależało mu, by zajść za skórę obrońcy już podczas pierwszego dnia pobytu w Twierdzy. Wolał uczciwie pracować jako sługa mistrza niż wpatrywać się w mury swojej celi jako niewolnik.
Obrazek

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

12
Wyszedłszy ze spowitej w półmroku pieczary krasnoluda, półelfa oślepiło dzienne światło. Na placyku stały już w pełni przygotowane karawany, piękne przystrojone tasiemkami i wyściełane od wewnątrz jasnymi tkaninami, zakrywającymi gołe deski. Budzące podziw a zarazem smutek, stały w oczekiwaniu na załadunek dopiero co zbijanych trumienek.

Widząc nadchodzącego sługę, odźwierny zapytał o cel wizyty i z niemałym zdziwieniem malującym się na jego twarzy, z powodu tylko jemu znanemu, uchylił wreszcie wrota, pozwalając Wierzbie przejść.

Jak na porządny pałacyk przystało, wewnątrz kręciło się sporo straży. Chadzali dwójkami, to tu, to tam, wcześniej ustalonymi ścieżkami obchodu. Krzątająca się między nimi służba zręcznie wykonywała powierzone obowiązki, to zamiatając i myjąc wiecznie zapiaszczone podłogi, to podlewając rośliny i dbając, aby w lampach jak i kominkach nie wygasł ogień. Nikt nawet nie zwrócił uwagi na wtargnięcie dodatkowego sługi. Jedynie chwilowe przerywanie rozmów osób, obok, których ten przechodził, dawało sygnał, że pomimo ogólnej obojętności, pozostawał pod obserwacją.

Biuro Markusa znalazł bez większych problemów. Podpowiedzi Ergara okazały się trafne po całości i nie zabłądziwszy ni razu, Wierzba wkrótce stanął przed drzwiami gabinetu Markusa. Zapukawszy delikatnie, w odpowiedzi usłyszał krótkie Wejść!

Otworzywszy zbitkę desek i żelaznych płaskowników, półelf wszedł do środka, by zaraz zostać omiecionym pogardliwym spojrzeniem i usłyszeć ostrą reprymendę.

- Jak śmiesz pokazywać się w takim stanie przed przełożonym!
- ryknął.

Co prawda Wierzba zdążył na czas, ale i tak nie uniknął. Jak się prędko okazało, dłonie jak i twarz były umorusane od węglowego pyłu i dymu z pieca hutniczego.

- Mniejsza – łysy machnął na odczepnego ręką. - Podpisz się i wracaj do roboty, zdaje się, że Hildzie przyda się ktoś do pomocy – z szuflady eleganckiego biurka wyciągnął arkusz pergaminu, na którym wcześniej namalowano mnóstwo poziomych linii i jedną pionową pośrodku nimi. Przybiwszy stempel na pierwszym polu, odsunął kartkę oraz pióro na przeciwną stronę biurka, oczekując należytej reakcji ze strony półelfa.

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

13
Grymas, który pojawił się na twarzy Wierzby, mógł jednoznacznie powiedzieć, że chłopakowi ani odrobinę nie podobał się krzyk Marcusa. Gdyby ktokolwiek inny zwrócił mu uwagę, zapewne zawstydziłby się, a gdyby był to Ogar lub tamten jasny elfi mistrz wchodzenia do głowy, mógłby nawet przeprosić! Powstrzymał się jednak przed jakimkolwiek wprost wrogim odruchem, jedynie zmarszczył mocniej nos i łypnął spod byka na mężczyznę. Jak miał wyglądać po wizycie w kuźni?! Zresztą, dopiero po momencie Wierzba zrozumiał, że Marcus krzyczy nie za ogólny półelfii stan Wierzby, a przez sadzę z pracowni krasnoluda.
Chłopak odniósł wrażenie, że Marcus po prostu nie za bardzo za nim przepadał i w ogóle mu nie ufał, co wyjaśniałoby jego kolejne polecenie. Wierzba bez wahania chwycił za pergamin, zostawiając na nim ciemne odciski palców, po chwili jednak spostrzegł, że nie ma pojęcia, czego łysy od niego oczekuje, więc posłał mu kolejne, dłuższe tym razem spojrzenie, a spomiędzy jego zębów wyrwał się krótki pomruk zniecierpliwienia.
Po dłuższej chwili odłożył kartkę, nie interesując się nawet darowanym piórem. Nie potrafił zrobić z niego użytku.
- Pójdę do pani Hildy. - Oświadczył, przyjmując polecenie. - Gdzie?
Obrazek

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

14
Markus oniemiał z wrażenia, gdy kartka, na której miał znaleźć się podpis petenta, została oddana pusta a w dodatku widniały na niej czarne ślady po paluchach. Pogarda jaką darzył półelfa wzrosła i osiągnęła nowy poziom. Uśmiechnąwszy się szyderczo, popatrzył na długowłosego bruneta, po czym ścisnął palcami lewej dłoni nasadę nosa.

- Ty nawet pisać nie potrafisz? - wybuchnął śmiechem, załamując ręce.

W jego głowie zapewne tworzyła się cała masa wyzwisk, którymi mógł obrzucić niedouczonego sługę, ale ostatecznie powstrzymawszy się, wziął pergamin z powrotem, napisał kursywą w pierwszej rubryce kilka literek składających się na pojedyncze słowo i podał go ponownie.

- Przynajmniej krzyżyk postaw obok. Tyle to chyba umiesz, co?
- mówiąc, wciskał w osmoloną rękę gęsie pióro zakończone metalową stalówką, uprzednio zanurzoną w kałamarzu.

Podczas, gdy Wierzba toczył nierówną walkę z piórem, Markus nie tracąc czasu począł wyjaśniać jak najszybciej dojść do kuchni. Według jego zapewnień, najszybsza droga prowadziła przez znajdujące się poziom niżej przejście, do którego prowadziły schody leżące po przeciwnej stronie korytarza, którym półelf dotarł do gabinetu. Tamtędy miał dostać się do części gospodarczej zamku i komnat przeznaczonych dla służby. Później już tylko przed siebie.

- No, skończyłeś? - łysy niecierpliwił się jak dziecko. - I ty chcesz, startować na rekruta, jak nawet nie umiesz napisać własnego imienia? - nie byłby sobą, gdyby na odchodnym nie urągał analfabecie - Trzeba coś z tym zrobić - stwierdził, ale nie rozwinął myśli. Odebrawszy dokument, schował go do biurka i nakazał opuścić pokoik.

Re: [Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

15
Kpiny łysego nie zawstydziły Wierzby, wręcz przeciwnie, rozjuszyły go jeszcze bardziej. Zacisnął dłonie w pięści, gdy tylko odłożył kartkę.
- Do walki z demonami nie muszę pisać. - Warknął, broniąc swojej pozycji, bo nigdy nie odczuł, by bycie analfabetą było dla niego w jakikolwiek sposób kłopotliwe. Po cóż miał uczyć się szlaczków znaków, gdy ważniejsza była pewna dłoń w trzymaniu miecza i dwie sprawne dłonie przy pracach w wiosce?
Narysowanie krzyżyka było kłopotliwe, zważywszy na to, że nigdy wcześniej Wierzba nie miał okazji trzymać w dłoni niczego, co byłoby odpowiednie do pisania na pergaminie. Dociskając z pewnością za mocno, postawił koślawy, rozlany krzyżyk we wskazanym miejscu. Lepsze efekty uzyskałby odciskając znak z sadzy usmalonego palca.
Po schodach, a potem prosto - tyle zapamiętał z tłumaczeń Markusa. Nie zamierzał nawet się żegnać, jedynie odwrócił się na pięcie i wyszedł z gabinetu, gdy tylko miał ku temu okazję. Zły na swojego przełożonego, przebył korytarz i zbiegł po schodach, by poszukać kuchni i Hildy. W razie problemów mógłby zapytać kogoś o drogę, choć wolałby tego uniknąć. Wymijał innych służących jak tylko potrafił najszerzej.
Nawet nie wziął pod uwagę, że Hildzie może przeszkadzać w kuchni jego brudna aparycja.
Obrazek

Wróć do „Turon”