[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

61
Ergar nie kłamał - wampir był diabelnie szybki, co pokazał, uchylając się przed strzałą. Wierzba nie spodziewał się niczego innego. Jego strzała, choć celna, miała zacząć pojedynek i zmusić przeciwnika do ruchu.

Pozostawało mieć nadzieję, że Ogar i jego świta zwrócą uwagę na komentarz, którym uraczył ich Szczerbaty. Wierzba nie miał czasu zastanawiać się, czy możni obserwują pojedynek, czy raczej zajęci są własnymi plotkami. Jego myśli zaabsorbowane były bez reszty przeciwnikiem. Jeśli choć na moment opuści gardę, odwróci wzrok i rozproszy się, może oznaczać to śmierć.

Kpiny i śmiechy sprawiały, że gniew półelfa rozgorzał. Emocje zdradził silniejszym zaciśnięciem palców na broni, tak, że aż pobielały mu knykcie. Skrzywił się paskudnie, warknął nisko, ale nie odpowiedział na zaczepki. Krytyka była jego chlebem powszednim, dlatego starał się pamiętać o pochwałach. Samo to, że Mistrz zaproponował pojedynek i szansę wykazania się, było najwyższym zaszczytem dla kogoś takiego jak dzikus z Północy.

Wierzba czekał na ruch demona. Kiedy ten zbliżył się dostatecznie, Wierzba odrzucił łuk i starał się odskoczyć na bok, unikając paskudnego łapska wampira, jego pazurów i żądzy krwi. Półelf zostawił jednak za sobą wyciągniętą rękę, a w niej toporek, by Draco'ni nadział się na ostrze swoim własnym pędem. Celował nisko, w dolną część brzucha. Pozostawało mu mieć nadzieję, że w swojej pewności siebie wampir nie dostrzeże swego rodzaju podstępu i pułapki, którą zastawił Wierzba.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

62
Skok w bok należał do mądrego posunięcia. Niebywale szybki wampir pokonał dzielącą ich odległość w czasie paru sekund. Szpony przecięły powietrze w miejscu, w którym stał przed chwilą półelf. Gdyby zwlekał jeszcze przez chwilę, pazury natrafiłyby na jego ciało i bezprecedensowo przecięłyby skórę tak łatwo jak dobrej jakości klinga.

- Ha, cwany - Usłyszał Wierzba za plecami.

Stary krwiopijca, bogaty w życiowe doświadczenia z łatwością ominął zastawioną na niego pułapkę. Wyminąwszy sterczące ostrze toporka, przystanął na jednej noce pochylony w stronę uciekającego przeciwnika i jak rasowy zając odbił w jego stronę.

- Uważaj na plecy - kolejna seria szybkich słów wyleciała z gardła nieumarłego.

Koścista dłoń dotknęła pleców wojownika z siłą, która go odrzuciła kilka metrów dalej. Na szczęście wyćwiczona zręczność pozwoliła mu utrzymać się, chodź z niemałym trudem, na nogach. Miejsce uderzenia wampira dało o sobie znać, ale zbroja dała radę pochłonąć znaczą część energii, dzięki czemu kręgosłup pozostał nietknięty.

Pierwsza wymiana ciosów została zakończona. Widzowie zaczynali się rozkręcać i zagrzewali do dalszej walki. Draco'ni jednak nie przeszedł od razu do wyprowadzenia kolejnego ciosu. Czekał aż długowłosy odzyska równowagę. Bawił się swoją ofiarą niczym kot pochwyconą ptaszyną. Znudzony na twarzy przypatrywał się na kolejną próbę zamachu na niego.

- I z jego powodu wywlekliście mnie z mojej przytulnej celi? - obróciwszy się tyłem do Wierzby, Szczerbaty zrobił kilka kroków w stronę loży. Równie znudzony co on Ogar uniósł tylko brew w oczekiwaniu na dalsze skargi odwiecznego więźnia. - Jeśli tacy są twoi nowi rekruci, nie wróżę dobrze temu ugrupowaniu - wyraził nieszczerą obawę o dalsze losy Obrońców.

W porównaniu do pozostałych gapiów, Wielki Mistrz pozostał na to niewzruszony. Szepczący mu bez przerwy do ucha doradcy zdawali się bardziej przykuwali jego uwagę, niż robił to upierdliwy wampir.

- Dajcie mi tu tę drugą. Wyczułem ją od razu w lochach. Może ona będzie miała więcej ikry od niego - wskazał paluchem na Wierzbę. - No chyba, że ten elfik zdołał sprawić, że jej mózg wypłynął przez uszy - Na te słowa Iterbald oderwał się na moment od rozmowy i rzuciwszy pogardliwe określenie, z odrazą wgapiał się w truposza, jakby ten uraził jego najczulszy punkt.

Nasuwało się pytanie. Skąd Draco'ni wiedział o Rudej. Przecież jej nigdy nie widział. Czyżby to jednak jego głos, a nie szum wiatru niósł się po korytarzach więzienia podczas próby przekonania dziewczyny do skosztowania specjalnej potrawy?

- Ech, chyba mi nie odpowiecie - machnął ręką. - Skończmy zabawę zanim zanudzę się na śmierć - marudził.

Przerwa na pogaduchy dobiegła końca. Wampir na powrót zainteresował się pojedynkiem. Mając najwyraźniej dość całej farsy. Dał oponentowi sygnał, że jest gotowy na drugą rundę.

- To jak. Próbujesz dalej czy pozwolisz mi ucałować twoją szyjkę bez gry wstępnej? - żartował.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

63
Zastawiona na wampira pułapka nie spełniła swojej roli, gdy stworzenie przejrzało zamiary półelfa. Chłopak odskoczył w porę, unikając pazurów. Dalsza walka z rozoranym ciałem mogłaby być co najmniej trudna. Na szczęście adrenalina pozwoliła zapomnieć o ranie po strzale w ramieniu, która, choć już dawno zasklepiona, mogła dać o sobie znać.

Nim Wierzba zdołał na powrót odzyskać równowagę i przygotować się do kolejnego uderzenia, wampir przeszedł do ataku. Uderzenie wybiło mu oddech z piersi, ale nie rzuciło na piach areny. Dobiegły go echa głosów widzów. Musiał im pokazać, że stać go na więcej. Nie mogł okazać się gorszy od, chociażby, łysego Markusa!

Wierzba otarł czoło, które nie wiedzieć kiedy, skropiły drobne perły potu. Spodziewał się, że kpiny mają go rozjuszyć, doprowadzić do tego, by dał upust emocjom i zamiast rozumem, zacząć walczyć przy pomocy zwykłego gniewu, co z pewnością przechyliłoby i tak stronniczą szalę na korzyść demona. Draco'ni skrywał więcej, niż można było stwierdzić po jego zewnętrznej powłoce starucha, i chętnie z tego korzystał. Jego demoniczna magia z pewnością pozwlała mu widzieć nie tylko to, co ukazywały jego oczy.

- Nigdy jej nie dostaniesz. Ani mnie. - Warknął Wierzba, wbrew swojej własnej logice i próbom trzymania emocji na wodzy, tracąc cierpliwość do kpin mężczyzny. Zachęcony do kolejnego działania, ruszył na wampira. Łapiąc topotek za koniec trzonka, ciął szeroko, a choć celował w przeciwnika, ten ruch miał jedynie go zmylić; dobrze wyćwiczonym ruchem złapał trzonek drugą ręką w połowie długości, w momencie, gdy broń minęła oś jego ciała, nie pozwalając, by pęd pociągnął jego ramię i odkrył bok na atak. Natychmiast wyprowadził kolejne cięcie lewą ręką. Przy jego gabarytach, nie miał innej możliwości, jak tylko próbować zmylić przeciwnika i nie pokonywać go siłą, a sprytem.
Spoiler:
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

64
-O, o, o... jednak masz w sobie trochę honoru - kolejny atak ze strony niepozornego półelfa uszczęśliwił krwiopijce.

Czekał cierpliwie, aż napastnik się do niego zbliży. Pierwszy toporek przeciął powietrze tuż przed nosem starca, który nie miał większych problemów, żeby sparować uderzenie. Drugi cios nieco go zaskoczył. Gdyby nie nadludzka zręczność to kto wie, być może, że poczułby jak ostrze nacina wierzchnią warstwę skóry. Otóż nie tym razem. Odskakując z kocią gracją uniknął poważnego okaleczenia tracąc jedynie kilka kosmków długich włosów.

- Wspaniale, wspaniale! - uradował się na widok opadających na ziemię siwych kłaków.

Klasnął z zachwytu w ręce i wyszczerzył zęby. Ba, zachęcał nawet tłum do oklasków. Wyraźnie rozkręcał się w swoim pajacowaniu. Najwidoczniej pojedynek musiał być dla niego nielada rozrywką. Przeważnie zamknięty w ciemnym lochu cieszył się jak nadpobudliwe dziecko, gdy wreszcie mógł rozprostować starożytne kości i przy okazji kogoś pomęczyć, kto nie zeszczał się w gacie na sam jego widok a wykazywał odrobinę woli walki.

- Teraz ja, moja kolej - zapowiedział następujące.

Nim ktokolwiek zdołał pojąć co się święci, Wierzba poczuł na sobie oddech przewyższającego go wzrostem i umiejętnościami wampira. Trupioblada łapa śmignęła na wskroś półelfa pozostawiając na jego zbroi ślady pazurów.

- Pysznie - palnął niby od rzeczy.

Niezupełnie. Nieuzbrojone ramię półelfa zaczęło piec a odzież nasiąkać rubinową cieczą. Draco'ni nie odpuszczał. Zaraz ścisnął nieszczęśnika za gardło i posłał wiele kroków dalej na ziemię, w miejsce praktycznie w całości niewidoczne dla widowni ze względu na panujący tam półmrok.

Zwariowany krwiopijca nie od razu przeszedł do następnej fazy kontrataku. Zamiast tego oblizywał końcówki pazurów sinym językiem. Wierzba mógłby przysiąc, że po skromnej degustacji siwizna wampirzych włosów przeszła w odcień mocno wyblakłej szarości.

- Zanieczyszczona, ale wciąż elfia - mruczał pod nosem krocząc powoli w stronę ofiary.

W tym czasie trójka sędziów uniosła się ze swoich miejsc. Jak zwykle szeptali między sobą, jednak tym razem robiąc to ożywienie.

Wstawaj...dajesz...ogól go na łyso... nikomu nieznany łowca demonów słyszał pokrzykiwania zachęcające go do dalszej walki.

Sponiewierany przez pojedynczy cios przeciwnika leżał jak długi, pogrążony w głębokiej ciemności i oczekując, aż tamten do niego dojdzie i pokusi się o większą przystawkę.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

65
Wierzba nie osiadł na laurach, nawet jeśli udało mu się drasnąć wampira. Co prawda nie upuścił demonicznej krwi, ale pokazał, że potrafi, co sam Draco'ni podkreślił. I choć Wierzba wiedział, że ten się z niego naśmiewa, miał nadzieję, że Ogar doceni starania i pozwoli mu rozwijać umiejętności. O ile cokolwiek z niego pozostanie po pojedynku.

Półelf być może opuścił gardę, a być może fizycznie nie był w stanie powstrzymać kolejnych ciosów wampira. Nie zdołał nawet pisnąć, gdy demon do niego doskoczył i wyprowadził celny atak. Adrenalina nie pozwoliła Wierzbie poczuć bólu rozrywanych tkanek, jedynie pieczenie w okolicy ramienia zdradzało, że oberwał. W kolejnej chwili został ciśnięty przez arenę niczym szmaciana kukła.

Wampir bawił się z nim niczym kot z pochwyconym ptakiem. Wierzba poczuł, że jego metaforyczne skrzydła nie zaniosą go już nigdzie, o ile w ostatnim zrywie nie będzie walczył z całych sił lub ktoś nie przyjdzie mu na ratunek. Nie chciał stać się posiłkiem dla wampira!

Głosy widowni zlewały się w szum, poszczególne nawoływania przedzierały się przez inne i dodawały otuchy. Chłopak postarał się zebrać z ziemi do kucków, pokazać, że jeszcze walczy. Przeciwnik był diabelnie szybki i każdy frontalny atak mógł skończyć się niepowodzeniem, a zamachnięcie się toporkiem mogło trwać zbyt długo i odsłonić Wierzbę na być może ostatnie obrażenia. Nie mógł ryzykować.

Wszystko to, czego nauczył się w wiosce, nie miało znaczenia, gdy przeciwnik był tak szybki i silny.Wierzba wybił się ze swojej pozycji przy ziemi. Celując od dołu w szczękę wampira, starał się trafić go nie ostrą częścią broni, ale twardym obuchem, pchając broń całą swoją siłą i ciężarem.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

66
Dwie siły parły zaciekle na siebie. Z jednej strony spragniony posoki wysłannik śmierci, z drugiej mały rozmiarem, ale wielki sercem półelfik.

Mordercze spojrzenia spotkały się na moment nim po raz wtóry doszło do wymiany ciosów. Pierwszy zaatakował Wierzba. Nakierowując trzonek toporka na żuchwę krwiopijcy dążył do tego, aby kolejny z ostrych kłów opuścił wnętrza straszliwej paszczy.
Nic się jednak takiego nie wydarzyło. Draco'ni zdołał się odgiąć w tył tuż przed tym, jak drewniana krawędź dotknęła jego szczęki. Na bladej twarzy wymalował się uśmiech. Wampir pogrywał z ofiarą i wszystko wskazywało na to, że sprawia mu to wielką radość.

-Dalej, dalej. Kiedyś ci się uda - rżał bezczelnie.

Słone krople potu pokryły niemal całą twarz Wierzby a kilka z nich dostało się za ubranie i ściekło po wyżłobieniach kręgosłupa, sprawiając, że półelfem zatrząsł zimny dreszcz.

- Aleś ty narwany, zupełnie jak moja pierwsza... albo sto pierwsza, sam już nie wiem... - wampirowi wzięło się na wspominki.

Capnąwszy rękę Wierzby przycisnął go do siebie i mocno objął w pasie, jak to mają w zwyczaju robić tancerze.

-Ale w walcu, nie miała sobie równych- dodał.

Draco'ni jakby na moment zapominając o walce przeszedł tanecznym krokiem ładnych parę metrów, kierując partnerem według uznania. I chociaż nie popełnił żadnego błędu a stopa jego nie nadepła ni razu na stopę Wierzby, to pomimo tego półelfowi w niesmak było tańcować z chłodnym jak lód typem.
Ten z kolei wyczuł myśli osoby towarzyszącej i obróciwszy go kilkukrotnie wokół własnej osi, chwycił go za ramiona i zmusił patrzeć prosto w swoje oczy, które błyszczały bardziej niż oczy kota po zmroku.

- A teraz, moja mufinko, zrobisz wszystko co ci rozkażę - nie wiedzieć dlaczego głos wąpierza brzmiał w uszach Wierzby niezwykle nęcąco. Chłonął każde słowo nieumarłego będąc gotów wykonać nawet najdziksze polecenie.

Draco'ni ponownie ułożył białe wargi w coś na wzór nieudanego uśmiechu. I już miał wydać pierwsze polecenie nadstawienia karku, gdy znaki runiczne na jego obroży rozbłysły. W tym samym momencie hipnotyzer skrzywił się jakby rażony piorunem wydając z siebie odgłos udręki.

- Zakazano ci! - rozebrzmiał ten sam straszny głos Iterbalda, który Wierzba miał okazję usłyszeć wychodząc z lochów.

Nieco zamroczony półelf odzyskiwał świadomość. Zdając sobie sprawę z aktualnego położenia, dziękował, że sędziowie czuwali nad nim, czego raczej nie pochwalał wciąż dochodzący do siebie Draco'ni.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

67
Wierzba nie miał innej możliwości, jak walczyć, przeć naprzód, póki miał jeszcze siły i możliwości. Opuszczenie gardy równało się śmierci, a poddanie nie wchodziło w grę, gdy wampir wziął sobie za cel dobranie się do jego krwi. Jeśli miał umrzeć, to z resztką godności, która mu pozostała. Jego niedoszli towarzysze broni nie zobaczą, jak podkłada się pod szpony demona.

Plan wybicia wampirowi zębów nie udał się, gdy Draco'ni uchylił się w ostatniej chwili, chroniąc swój ostatni kieł przed opuszczeniem paszczy. Wampir wydawał dobrze bawić kosztem półelfa, który robił wszystko, by choćby drasnąć potwora. Ich prześmiewczy "taniec" przyjmował raczej postać szarpaniny, gdy zakleszczony w objęciach wampira Wierzba walczył o wolność z każdym krokiem i każdym pląsem. Wierzba czuł, że zaczynają opuszczać go siły, gdy pot lał się po plecach, a uszkodzone ramię odzywało się bólem. Mimo wszystko starał się nie upuścić toporka, jego ostatniej nadziei.

Wierzba kłapnął zębami na demona, gdy ten złapał go za ramiona. I choć nie udało mu się nawet drasnąć wampira swoimi mizernie wyglądającymi przy wampirowym uzębieniem, musiał spojrzeć mu w oczy, do których ciągnęła go jakaś nieludzka siła.

Głos był miły, nęcący, wampir wydał się nagle przyjacielem, przywódcą, którego należało słuchać. Półelf przestał się szarpać, stanął pewnie na nogach, patrząc w dzikie ślepia przeciwnika. Jak mógł z nim walczyć? Jak mógł się opierać? Uchyliwszy wargi, uspokajając rwące się do walki ciało, czekał na rozkaz.

Moment spokoju przerwał głos Iterbalda. Wierzba zadrżał, gdy głos uderzył jak grom, wyrywając go spod uroku hipnotyzera. Odskoczył od wampira, by zebrać się w sobie. Ramię pulsowało bólem, przyspieszony oddech i szalejące w piersi serce starało się pompować wystarczającą ilość tlenu do każdej komórki ciała. Spojrzał na Ogara, jakby szukając jego aprobaty, a następnie podniósł toporek, by wymierzyć cios oszołomionemu wampirowi. Zamierzał dokonać swojego poprzedniego zamiaru i smagnąć wampira obuchem przez twarz. To był jeden z jego ostatnich zrwów, nim wymęczone miesiącami wędrówki ciało odmówi posłuszeństwa.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

68
Wciąż z lekka otumaniony chwycił trzonek oręża najlepiej jak umiał. Uniósł drżącą rękę i ostatkiem sił walnął wampira w poliko.
Widownia podniosła radosny okrzyk. Członkowie sędziowskiej loży unieśli się ze swoich miejsc, by lepiej móc ocenić skuteczność wyprowadzonego ataku. I choć z daleka mogło ujść to za wyczyn, w praktyce nie wyrządziło krwiopijcy większej krzywdy. Siła uderzenia była zbyt mała i już po pierwszym kontakcie rękojeść ześlizgnęła się po białym licu, na którym pozostało niemal niewidoczne zadrapanie.

- Ty… - zawarczał białowłosy.

Już nie uśmiech a wyraz czystej furii ozdobił twarz Draco’niego. Gniewnie zmarszczone okolice nosa i oczu, a także podciągnięta ku górze warga wyryła w pamięci półelfa obraz nie do zapomnienia. Emanująca aura nieumarłego stała się odczuwalna nawet dla oglądających pojedynek, czemu poświadczyć miało nagłe uciszenie rozwydrzonego tłumu.

- Jak śmiałeś – Odzyskawszynad sobą władzę wampir posłał Wierzbie nienawistne spojrzenie.

Wydobywający się z jego gardła pomruk przyniósł na myśl wściekłego psa, tuż przed atakiem.

- Zaatakować po tak nieuczciwej ingerencji!?
– wściekł się nie na żarty.

Tęczówki ponownie mu rozbłysły. W mgnieniu oka napiął wszystkie mięśnie ciała i łącząc palce w coś w rodzaju żądła, uderzył z taką mocą, iż pancerz Wierzby poddał się pod naporem działającej na niego ogromnej siły. Następnie przyszło kopnięcie prosto we wcześniej wybrany punkt.

Półelf poleciał w tył. Odmowa spożycia posiłku przed pojedynkiem okazałą się być słuszną decyzją. W innym razie arena pokryłaby się jego zawartością. A tak, zaledwie niewielka ilość krwi skropiła kamienną posadzkę, oszczędzając sługą późniejszego jej sprzątania.
To co się potem działo było poza świadomością wojowniczego półefla. Gdy tylko znalazł się na ziemi, świat wokół zawirował. Światła i dźwięki zmywały się w jedno, a kąt widzenia zwężał się z każdą sekundą, aż ciemność zupełnie pochłonęła widziany świat.
*** Niczym nieprzenikniona czerń z wolna ustępowała oślepiającej jasności. Powieki wreszcie zechciały się rozdzielić, drażniąc powiększone źrenice. Wierzba odruchowo zakrył dłonią twarz, wkrótce tego żałując, że to zrobił. Kłujący ból przeszył jego ramię. Cichy jęk wyrwał się z jego ust. Musiała minął dobra chwila zanim pole widzenia na powrót się przyzwyczaiło do światła słonecznego a przestrzeń wokół niego nabrała ostrości.
Obrazek


Leżał na miękkim łóżku. Przez uchylone okienko wpadał orzeźwiający wiaterek. Nad łożkiem zwisała drewniana konstrukcja w kształcie kwadratu do brzegów, której przymocowano przesuwne zasłonki tworząc w ten sposób ruchomy parawan. Obok stał mały stolik z niecką wypełnioną wodą i mokrymi kawałkami białej tkaniny. Dalej mieściły się półki z kolorowymi flaszeczkami i przydatnym osprzętem. pacjent uniósł się lekko ku górze opadając natychmiast po tym jak mięśnie brzucha napięły się, gdyż wielka boleść rozlała się po całym ciele. W tej krótkiej chwili zdołał dojrzeć, że łóżek jest więcej a on sam leży rozebrany do bielizny z owiniętym wokół piersi bandażem, miejscami zabarwionym na czerwono.

- Obudziłeś się. Wspaniale – Do łóżko podeszła kobieta w średnim wieku. Ubrana była w długi biały kitel, z lekka obcisły u góry i luźny od spodu. Ponadto nosiła równie biały co świeży śnieg fartuch, gdzieniegdzie upaćkany różnobarwnymi ciapkami. Przystanęła przy podnóżku łoża i oparłszy ręce o jego balustradę rzekła. – Miałeś szczęście. Jeszcze o centymetr dłuższe pazury i twoja aorta zostałaby przeszyta a brzuch zmiażdżony. Mieliśmy sporo pracy z tobą – mówiła trochę się przy tym użalając. – Poleżysz tu trochę. Nie wolno ci się zbytnio ruszać – to powiedziawszy oderwała dłonie od drewnianej poręczy i odeszła, na odchodnym dodając. – I masz gości. Tylko nie męczcie go za długo, potrzeba mu wiele odpoczynku – zwróciła się do kogoś za drzwiami.

Kobieta wyszła, a zamiast niej do sali wkroczyło kilku mężczyzn, wśród których Wierzba rozpoznał Abrama, Ksawiera wraz z Loganem i oczywiście Andzie. Cała gromadka powitała radośnie towarzysza wypytując o samopoczucie i ogólne zdrowie.

- Jest i nasz łowca wampirów. Jak się czujesz po pojedynku? Opowiadaj, ale już. Porządnie oberwałeś na koniec. Coś się boli?
– dopytywali się i dokazywali jak zgraja nieokrzesanych dzieciaków.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

69
Świat Wierzby zapadł się w niezwykle spokojną i kojącą czerń, nakrapianą mokrym szkarłatem krwi i przyprawioną szorstkością piasku, o który jego ciało gruchnęło bez udziału woli. Ból otumanił wszelkie zmysły, nie pozwalając do końca pojąć umęczonemu, ranionemu ciału, co zaszło na polu bitwy.

Stan nieprzytomności nie przyniósł za sobą żadnych snów. Opuściwszy miejsce pojedynku, Wierzba w jednej chwili znalazł się gdzie indziej; otworzył oczy, by zostać na moment oślepionym przez biel nowego otoczenia. Powoli wracał do pełnej świadomości, po kolei dostrzegając kolejne frgmenty otaczającego go świata. Tuż po świetle nadszedł ból, każąc mu pozostać bez ruchu w, jak się okazało, łóżku. Posłanie było miękkie i zapewne dałoby wytchnienie kręgosłupowi, nienawykłemu do spania w takich wygodach, ale nieznośne rwanie ramienia i ból przeszywający go niemal na wylot w okolicach brzucha nie pozwalał o sobie zapomnieć, nie pozwalając korzystać z komfortu pierzyn. Reszta pomieszczenia musiała poczekać na swoją ocenę. Wierzba czuł, że będzie miał dużo czasu, by dokładnie się porozglądać.

Pożałował odzyskania świadomości. Stopniowo wracały do niego wspomnienia pojedynku z wampirem, a także ostatniego ataku, który powalił półefla i skończył potyczkę. To cud, że ktoś zareagował w porę, by uratować niedoszłego rekruta przed wampirem. Z siłą, szybkością i szponami, w jakie uzbrojony był Draco'ni, śmierc mogła przyjść szybko i niespodziewanie.

Westchnienie rozwarło suche, spękane wargi półefla. Potoczył ciemnym spojrzeniem, skupiając je w końcu na kobiecie, która pojawiła się przy jego łóżku. Zrozumiał, że to również dzięki niej jego serce wciąż pompowało krew.
- Dziękuję. - Wysłuchując słów salowej, odpowiedział jej. Głos miał cichy i ochrypły, ale powoli dochodził do siebie. Tylko ból nie odpuszczał, ale stał się złośniejszy, gdy Wierzba starał się zbytnio nie poruszać.

Nie wiedział, czego spodziewać się po zapowiedzianych gościach. W duchu wierzył, że będzie to Ogar ze świtą, ale ucieszył się również na widok dawnych kompanów. Wydawali się nastawieni nad wyraz przyjaźnie, co podtrzymywało go na duchu. Po raz kolejny próbował unieść się w pościeli i usiąść nieco wyżej, by mógł przyjąć mężczyzn inaczej, aniżeli leżąc plackiem na łóżku.

Uśmiechnął się do nich, mięśnie wokół ust same zareagowały, podnosząc kąciki i ukazując zęby.

- Wszystko. - Przyznał szczerze, starając się zbytnio nie krzywić przy manewrach w łóżku. Choć czuł, że łatwo byłaby mu wybaczona słabość, nie chciał jej pokazywać. Z drugiej strony, nie odmówiłby, gdyby ktoś zaproponował mu dodatkową poduszkę pod głowę, która ułatwiłaby przyjęcie lepszej pozycji. - Mistrz...? - Podpytał. - Co mówił?

Wierzbie nie udało się pokonać demona, co więcej, został ranny, przez co naraził twierdzę na wydatki związane z leczeniem. Również przerwa w służbie działała na jego niekorzyść! Po tak kiepskim występie, Ogar z pewnością nie będzie przychylny, by pozwolić mu na dołączenie do tych, którzy uczyli się na Obrońców. Nie bez znaczenia pozostawał też fakt, że rozebrano go prawie do naga - schowana za ubraniem buteleczka z magicznym wywarem Iterbalda, choć nieotwarta i napełniona po sam korek, a więc nie służąca do oszustw, była jednak dowodem kradzieży. Elf nie przepuści tego płazem.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

70
Radosna kompania rozsiadła się wygodnie na krzesełkach i łóżkach. Abram, jako najstarszy stopniem i doświadczeniem wcielił się w rolę głównego komentatora wydarzeń, które miały miejsce po tym jak półelf stracił kontakt ze światem rzeczywistym.

- Jeśli wszystko cię boli, to znak, że żyjesz – zażartował na początek. Prędko jednak spoważniał i przeszedł do interesujących półelfa szczegółów. – Zaraz jak nam odleciałeś, Iterbald w pełni aktywował obrożę Draco’niego powalając go na matę zanim ten zdążył się do ciebie dorwać. Później zakuto go w łańcuchy i odprowadzono do celi nim narobił większego bałaganu – mówił wgapiając się w sufit jakby na nim widział wycinek z tamtej sceny. – Jak tylko arena została oczyszczona, medycy zajęli się tobą. I tyle – skończył.

Co prawda relacja nie obfitowała zbytnio w szczegóły, ale też nie było się nad czym rozwodzić. Prosta kolej rzeczy. Zwycięzca opuścił pole bitwy, pokonanego zaś niej wywleczono. Wierzba mógł mówić o prawdziwym szczęściu. Gdyby nie natychmiastowa reakcja białowłosego elfa, obecnie leżałby nie w wygodnym łóżku, a będąc osuszony z krwi jak rodzynka z wody, w grobie lub co gorsza na płonącym stosie.

- A co do Ogara – podjął chyba najważniejszą jak na ten czas kwestię – Zareagował… normalnie. Czyli ciężkim westchnieniem i opuszczeniem loży bez słowa komentarza – Tego można się było spodziewać. Kolejny pyszałek został zabawką znudzonego wąpierza. Zresztą nie pierwszy i z pewnością, nie ostatni.

Znajomi spędzili z kuracjuszem jeszcze trochę czasu, ale na wyraźne wezwanie dyżurującej sanitariuszki opuścili, aczkolwiek niechętnie salę chorych, życząc mu szybkiego powrotu do zdrowia.

- Gdy już dojdziesz do siebie, wyskoczymy razem na kufel dobrego piwa. W miasteczku jest świetna piwiarnia
– złożył na odchodnym obietnicę i wyszli.

W obecnej sytuacji zimny browar mógłby okazać się zbawienny dla zszarganych nerwów Wierzby. Jednakże wszystko jak na razie pozostawało w sferze niespełnionych marzeń. Bądź co bądź półefl, choć przeniesiony do szpitala, wciąż nosił na sobie miano jeńca wojennego. Wątpliwe więc, że od tak dostanie pozwolenie na opuszczenie twierdzy, nawet w celach rekreacyjnych i pod nadzorem. Wszystko jednak zależało od tego, jaki werdykt ogłosi Wielki Mistrz, do czego miało dojść za kilka dni.
*** Dobrze sprawowana opieka czyniła spore kroki w przywróceniu Wierzby do stanu sprzed pojedynku. Ramię już praktycznie wcale nie kuło a i brzuch jako tako zdołał się zagoić. Wciąż jednak sporo brakowało, aby można było powiedzieć o pełnym powrocie do zdrowia.

Brak pełni sił nie przeszkodził radzie w zorganizowaniu spotkania, na którym omówiono najważniejsze sprawy i rzecz jasna wydano osąd co do dalszych losów mizernego półelfa.

- Podejdź Wierzbo. Te sprawy i ciebie będą dotyczyć – nakazał Ogar zasiadając na swym tronie.

Prócz niego nie mogło oczywiście zabraknąć innych najważniejszych osobistości i co ciekawe, również i Auriel, która chyba najmniej z tego powodu była szczęśliwa. Siedziała bowiem z założonymi na piersi rękoma i z naburmuszoną miną wgapiała się w podłogę niczym dziecko, które przyłapane na niedozwolonej czynności czekało na naganę rodzica.

- Radzi jesteśmy, że przetrwałeś – zaczął od ciepłych słów. – Myślę, że ta lekcja cię czegoś nauczyła. W naszej profesji zwycięstwo nie zawsze oznacza pokonanie przeciwnika, a najzwyklejsze w świecie przeżycie– rzekł niczym stary mentor.

Tak jak się mogło zdawać od samego początku. Wynik został przewidziany już zanim doszło do pierwszego starcia. Mało kto przecież mógł równać się z umiejętnościami wampira, a cała farsa miała po prostu nauczyć pokory.

- Wspólnie rozważyliśmy twoją kwestię – wreszcie przeszedł do konkretów. – Zanim jednak przypieczętujemy nasz werdykt, odpowiedz mi na jedno – oczywiście proste ogłoszenie wyniku nie wchodziło w grę. Musiał znaleźć się jakiś haczyk. Mała komplikacja, która mogła zmienić bieg wydarzeń.

Chociaż niezbyt z tego zadowolony, Wierzbie nie pozostawało nic innego jak tylko zgodzić się na odpowiedź. Jedno pytanie. Przecież nie mogło to być nic strasznego.

Mylił się. Jeden ze sług podał Mistrzowi flakonik z żółtawą substancją. Siwy przyjrzał się jemu dokładnie po czym wziąwszy naczynie między palce, pokazał je przesłuchiwanemu.

- Jak to możliwe, że ten oto specyfik znalazł się w twoim posiadaniu? – zapytał oskarżycielskim tonem. – Tak się składa, że tylko medycy i Iterbald są w posiadaniu tego typu szkieł – Podał flakonik prawowitemu właścicielowi i rozsiadłszy się wygodnie, podparł ręką głowę w oczekiwaniu, aż padnie pierwsze słowo.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

71
Odwiedziny w skrzydle szpitalnym były miłym akcentem na zwieńczenie historii porażki, ale również cudownego ocalenia Wierzby przed szponami i kłem wampira. Nie spodziewał się, że w Twierdzy mógłby mieć przyjazne dusze, które mógłby podnieść go na duchu, gdy dochodził do siebie. Dotąd nie widział w Andzi i pozostałych wojownikach kompanów, skupiając się na osobie Mistrza i Auriel. Okazywało się jednak, że wśród tych niższym stopniem mógł znaleźć przyjaciół.

To, co działo się z nim po tym, jak stracił przytomność, było do przewidzenia. Również reakcja Ogara, choć rozczarowująca, nie pozostawiała wiele do komentarza. Wierzba poległ i, jak czuł, stracił swoją szansę.

Kolejne dni w sali szpitalnej były pełne wątpliwości, a obietnica wyjścia na piwo - marnym pocieszeniem. Wierzba czuł się po części potraktowany niesprawiedliwie - Ogar musiał wiedzieć, że półelf radzi sobie lepiej z łukiem niż czymkolwiek innym, a jednak przeciw wampirowi broń dystansowa nie mogła zdziałać cudów, gdy byli sami, we dwóch, na polu bitwy. Demon wyższego szczebla pokazywał sobą zbyt wysoki poziom umiejętności, by jeden półelfik, wychowany i szkolony w dziczy, mógł samodzielnie stawić mu czoła.

Wierzba był pełen goryczy, miał za złe możnym, że rzucili go na pożarcie wampirowi, nie przygotowując go na to, co zastanie. W swoich oczach nie był kolejnym pyszałkiem, a kimś, kto chciał się wykazać, a został okrutnie potraktowany i oszukany. Ogar musiał docenić to, co Wierzba pokazał, choć przegrał.

Wiedział, że w końcu dojdzie do spotkania z mistrzem. W głowie setki razy przeprowadzał tę rozmowę, układając elokwentne wypowiedzi, które nigdy nie miały opuścić jego ust. Stanąwszy przed przywódcami, nie był gotów na konfrontację nawet w najmniejszym stopniu.

Choć nigdy nie rozczulał się nad sobą, nie był pewien, czy opuszczenie szpitala było mądre. W przeszłości bywał ranny mniej lub bardziej, ale nigdy nie na tyle poważnie, by mieć dziurę w brzuchu. Jedną ręką trzymając się tuż pod żebrami, natomiast drugą podtrzymując uszkodzone ramię, stanął przed Silwaterem, zgarbiony i pokonany.

Wymamrotał przywitanie, zbyt cicho i niewyraźnie, by doleciało uszu mistrza. Pochylił głowę w poddańczym geście, a kurtyna czarnych włosów zasłoniła jego twarz. Wierzba poległ.

- Mistrzu. - Odezwał się nieco głośniej. Zadrżał, jego twarz przeszedł typowy dla niego spazm, zaciskając powieki, a z gardła wydobywając cichy pomruk zdradzający zdenerwowanie. Napięte mięśnie ciągnęły ledwie zaleczone tkanki, powodując dodatkowy ból. Choć Wierzba miał przygotowaną odpowiedź, pełną wyrzutów i narzekań na niesprawiedliwość losu, nic takiego nie opuściło jego ust. - Ucz mnie, bym... - Zawahał się, słowa jak zwykle formowały się z wielką trudnością. - Pokonał.

Główny sens został zachowany. Półelf potrzebował szkolenia rycerza, jeśli miał stawić czoła demonom. Z drugiej strony, wilkołaki nie były tak groźne, jak wampir. Celnie posłana strzała w kark Ojca mogłaby unieszkodliwić go na miejscu. Nie był dość szybki, by uchylić się jak Draco'ni.

Mistrz zaskoczył go. Usłyszawszy pytanie o flakonik, Wierzba odruchowo spojrzał na Auriel. Zawiesił na niej wzrok na kilka długich chwil, spodziewając się, że ta stanie w jego obronie. Nawet bez słów zdradził, kto uraczył go takim specyfikiem.

Nieprzyjemne ciepło zdradziło, że wstyd oblał go rumieńcem. Serce przyspieszyło.

- Nie użyłem! - Wypalił, przenosząc ciemne spojrzenie rozszerzonych w emocjach oczu na Ogara. - Uczciwie, nie oszustwem! - Tłumaczył się fragmentami zdań.

Mógł tylko pluć sobie w brodę za to, że uległ namowom Auriel i przyjął specyfik od Andzi. Kolana mu zadrżały, ale nie padł na ziemię, choć czuł, że przed Mistrzem, który od razu nie skazał go za kradzież, być może powinien całować ziemię.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

72
Ciche skomlenie i półsłówka mamrotane przez Wierzbę działały tylko na nerwy sędziemu, co zresztą wyraźnie gestykulował rękoma i mimiką twarzy. Dopiero zawieszenie wzroku na córce Wielkiego Mistrza dało ławie oskarżycieli wystarczających dowodów, by wskazać głównego winowajcę.

- Auriel
- Ogar wymówił imię córki z wielkim zmęczeniem wymalowanym na twarzy.

Ta, siedząc z założoną nogą na nogę i podpierając głowę ręką wspartą o udo, tylko podniosła na niego błyszczące jak diamenty w świetle porannego słońca oczka i wydała z siebie krótkie hm.. jakby zupełnie nie wiedziała o co może ojcu chodzić. Nikt jednak nie dał się nabrać jej niewinnemu spojrzeniu.

- Mogłem się tego spodziewać. Jakiś czas temu przyłapałem tą dwójkę jak próbowali dostać się do mojej komnaty. A właściwie udawali, że chcą tam wejść, gdyż JUŻ TO WCZEŚNIEJ ZROBILI - dostojny elf wyartykułował ostatnią część zdania.

- Ładnie prosiłam na początku, ale ty mi odmówiłeś. Więc sama sobie wzięłam - ku uciesze Wierzby, bez zbędnego bicia kokietka przyznała się do popełnionej zbrodni.

- Ty... mała - I znów kłótnia między dwojgiem białowłosych rozgrzała się do czerwoności.

- Cisza! - ewidentnie rozdrażniony Ogar zaryczał, a głos jego rozniósł się po całej ogromnej sali o ile nie dalej. - Moja droga, mam dość twoich wybryków. Nie dość, że sama sprawiasz sporo problemów, to w dodatku wciągasz w to innych! - wskazał ręką na korzącego się przed nim półelfa.

Nagły wybuch gniewu u ojca wprawiła młodą półelfkę w niemałe zakłopotanie. Chyba dawno nie dostała tak surowej nagany, gdyż jej reakcja na to wymusiła na niej nie małe zaskoczenie odejmując wręcz zdolność mowy.

- Doprawdy po kim to masz? - szukał winnego.

- Z całym szacunkiem do twej małżonki, a mojej długowiecznej towarzyszki - wtrącił się znienacka Iterbald. - Ale musiała odziedziczyć to po matce. Lauriel do sto osiemdziesiątego drugiego roku życia lubiła płatać figle, więc i w jej potomkini mogła się udzielić ta uporczywa cecha - mówił jakby chcąc wziąć w obronę partnerkę wszelkich waśni.

- Ile miała lat? - informację o wieku zmarłej żony wybiły na moment wściekłego Mistrza z rytmu dając uszom zebranym chwilę wytchnienia.

Prędko się jednak opamiętawszy otrząsnął głowę z niepotrzebnych myśli i zapominając na moment o współwinowajcy, dał sygnał, aby do sali wprowadzono kolejną osobę.

Wierzba nawet nie myślał kogo ujrzy po tym jak wrota jednej z bocznych sal zostały otwarte na oścież. W towarzystwie dwóch prowadzących służek, do sali tronowej wprowadzono z dawna zapomnianą Rudą. Szła lekkim krokiem, niczym nie skrępowana i wesoła jak nigdy. Zamiast skórzanego stroju przyodziana ją w skromną, aczkolwiek całkiem normalną sukienkę i brązowy fartuszek. Dotąd poważne i przygnębione oblicze odeszło w zapomnienie a na jego miejscu pojawiła się typowo dziewczęca niewinność i słodycz.
Spoiler:

- Łoo... jakie duże - otaczająca ją przestrzeń wywarła na niej nie małe wrażenie. I trudno się było temu dziwić. Ostatni czas praktycznie nie opuszczała ciasnej celi, nic więc dziwnego, że po zwróceniu jej wolności nawet typowej wielkości zamczyska robiły na niej wrażenie. Tylko skąd u niej tak nagła zmiana nastroju i czym sobie zasłużyła na oswobodzenie?

- Moja śnieżynko - Ogar, o wiele już spokojniejszy zwrócił się do córki. - Jeśli Iterbald mówił prawdę co do psychicznej dojrzałości twojej matki, obawiam się, że życia mi nie starczy, żeby doczekać twojego ustabilizowania - zaczął oficjalnie przemowę. - Z tego tez powodu podjęliśmy wspólnie decyzję, że opiekę nad tym biedactwem obarczymy ciebie. Będziesz za nią odpowiedzialna, włączając to konsekwencje jej przewinień spowodowanych twoim niedopatrzeniem - postanowił uroczystym tonem głosu.

-COO...!? - Auriel najwyraźniej niezadowolona z obrotu sprawy doskoczyła do ojca niemal uderzając czubkiem głowy jego podbródek. - Nie chciałeś mi sprezentować na urodziny pantery śnieżnej, a dajesz człowieka. Zwariowałeś staruszku? - grzmiała. - Niech Itek ją niańczy. W końcu to jego sprawa, że tak skończyła! To jego wina! - tupała ze złości.

- Prawda. Jednakże ja mu zezwoliłem na użycie tej metody, tak więc wina leży tylko po mojej stronie. Z tego też powodu postanowiłem zatroszczyć się o nią i chociaż w ten sposób wynagrodzić za wszelkie krzywdy z naszej strony, całej reszty jej poprzedniego życia, ale i również za informację, które nam dostarczyła - ...poprzedniego jej życia? Wierzba nie miał pojęcia o czym mówi Ogar. Przecież od kiedy zabłąkany półelf poznał Rudą, powodziło się jej całkiem nieźle, cóż więc skłoniło Mistrza zakonu, że ten postanowił wynagrodzić ją za minione losy. Rzecz jasna Wierzba wiedział o incydencie ze zbójami i jej prawdziwą rodziną, jednakże nie sądził, że był to jedyny powód, który przekonał Ogara do wzięcia Rudej pod skrzydła. Musiało się za tym kryć coś jeszcze.

W tym czasie reszta towarzystwa dobrze udawała, że nie słyszy sprzeczki między ojcem i córką. Z pozoru zajęci własnymi sprawami skoncentrowali swoje myśli i spojrzenia na przygarniętym dziewczęciu. Ergar, do tej pory milczący, jako pierwszy zagadał do nowej koleżanki zabawiając ją całą masą błyszczących kawałków kruszcu. W sumie każdy kto do podszedł został uraczony miłym dla oka uśmiechem i zasypany całą masą jakże oczywistych pytań, do czego to... a to po co...jak to możliwe, że nie spada na ziemię... Nowa Ruda nie przypominała starej. Zachowywała się jak ciekawe świata dziecko i próżno było szukać u niej oznak jakiegokolwiek zmartwienia.

- Tak będzie i już! - Mistrz zakończył rozmowę z córą.

- Fajnie - odburknęła wścieknięta. Bez słowa odwróciła się od ojca i mocno stawiając kroki ku wyjściu pociągnęła za sobą koleżankę, prowadząc ją nie wiadomo gdzie.

- A co do ciebie półeflie - zmęczony awanturą Ogar zwrócił się wreszcie do Wierzby. Zasiadł na swoim miejscu i dopiero wtedy kontynuował. - Domyślałem się, że nie ty byłeś pomysłodawcą kradzieży i nie pomogłeś mojej córce dobrowolnie - okazał się być bardziej wyrozumiały niż dotąd. - Z tego powodu puszczam w niepamięć ten wybryk- Wierzba mógł odetchnąć z ulgą. Winy zostały odpuszczone. - Cieszy mnie, że pojedynek, chociaż bolesny w dla ciebie, postanowiłeś rozstrzygnąć uczciwie. Cenię takich ludzi - przyznał. - Na podstawie tego, co zobaczyliśmy, postanowiliśmy dać ci szansę jako rekrutowi. Jutro zostaniesz przeniesiony z wierzy do koszar i po zaprzysiężeniu zostaną zdjęte Ci kajdany. Jeśli nie masz więcej pytań, jesteś wolny - i uderzywszy mieczem o podłogę oficjalnie dał sygnał kończący zebranie.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

73
Wierzba nie zdawał sobie spraw z powagi sytuacji, w której się znalazł. Dla wielu posiadanie rzeczy mogłoby równać się kradzieży, na szczęście półelf miał kogoś, na kogo mógłby zwalić winę. Auriel tyczyły się inne zasady niż nowy narybek rycerskiej braci.

Ich występek został wykryty i Iterbald poprawnie ocenił, co działo się tamtego dnia przy jego komnacie. Wierzba pokornie spuścił głowę, wsłuchując się w karcące słowa Ogara, nawet jeśli nie były skierowane ku niemu. Czuł się źle przez to, że wpędził dziewczynę w kłopoty. Słodka Auriel była większym diablątkiem, nim sugerowałby jej śliczny wygląd.

Chłopak bezgłośnie powtórzył po Ogarze to samo pytanie: ile lat miała pani Lorelei? Ludzie nie dożywali takiego wieku, elfy najwyraźniej były długowieczne. A co z półelfami? Wierzba nie zaprzątał sobie tym głowy, zrozumiał, że w jego przypadku, takie pytania nie miały sensu, uznawszy, że wśród rycerzy i tak zapewne umrze przed czterdziestym rokiem życia, o ile nie wcześniej. Oby tylko nieznośna panienka miała długie, dostatnie życie, gdy zabraknie Ogara, który mógłby o nią dbać. Ludzie lata zabiorą go zapewne niedługo.

Pojawienie się odmienionej Rudej było niemałym zaskoczeniem. Obserwował jej ruchy i zafascynowanie, niemal równe temu, które on sam pokazał po przybyciu do Twierdzy. Kobieta nie wydawała się sobą, ale była to dobra zmiana. Nie pokazywała po sobie wcześniejszej goryczy i smutku.

- Uleczyłeś jej ducha. - Wierzba powiedział niby do siebie, niby do Iterbalda, wpatrując się w Rudą. Nie domyślając się nawet, do czego mogło dojść wtedy, w lochu, widział szczęśliwą młodą dziewczynę, nie obarczoną wydarzeniami przeszłości. Uśmiechnął się do Rudej, widząc, jak zabawia ją Ergar. Jej życie miało się odmienić, a krzywdy, o których mówili możni, spadły na drugi plan. Wierzba nie widział żadnych następstw krzywd. Co więcej, Auriel przyda się towarzyszka! W naiwnym, wybiórczym spojrzeniu półelfa wszystko skończyło się dobrze.

Wierzba podniósł oczy na Mistrza, gdy ten zwrócił się bezpośrednio do niego. Był gotów na chwilę prawdy. Pominął bez komentarza to, że Ogar nazwał go człowiekiem. Do czasu spotkania podobnych sobie, walczył z każdym, kto śmiał wypomnieć mu jego nieludzkie pochodzenie. Teraz musiał gryźć się w język, by nie poprawić Silwatera, który pominął pochodzenie ojca Wierzby. Zresztą, ważniejsze były jego kolejne słowa.

Wierzba ostrożnie, by nie urazić rany na brzuchu, skłonił się przed Mistrzem, bojąc się na niego spojrzeć, jakby spodziewał się prześmiewczego uśmiechu i kpin, po których jasnym byłoby, że to wszystko nieprawda. Odrzucając złe myśli, kolejny raz poczuł ciepło, tym razem całkiem przyjemne, sięgające aż po koniuszki spiczastych uszu. Dostał szansę nawet mimo przegranej!? Spodziewał się, że decyzja była podjęta wspólnie z innymi wojami. Abraham, Logan i pozostali przecież odwiedzili go w szpitalu, jakby był jednym z nich. Czy już wtedy wiedzieli o decyzji Mistrza?

- Dziękuję, panie. - Kiedy minęło zdenerwowanie, ustępując dumie i szczęściu, słowa swobodniej formowały się na języku. Pozytywne emocje rozpierały małego półelfa, pozwolił sobie uwierzyć w prawdziwość wydarzeń. - N-nie zawiodę cię.

Chłopak wyprostował się, by móc spojrzeć na Mistrza i jego świtę. Minęła chwila, nim zaczął ponownie mówić. Miał wiele, wiele pytań, ale większość z nich mogła poczekać.

W końcu zatrzymał wzrok na łysym Markusie.

- Markus może uczyć mnie pisać? - W tonie Wierzby więcej było stwierdzenia aniżeli pytania. Jeśli miał być pełnoprawnym rycerzem, musiał posiąść tę umiejętność, co sam zrozumiał, choć wymagało to wielu godzin przemyśleń. - Po treningu. Zanim zacznę?

Mógł przenieść się do koszar, ale stan zdrowia pozostawiał jeszcze wiele do życzenia. Pozostawało dużo czasu na stawianie liter.

- Czego jeszcze muszę się nauczyć? Pomagałem uzdrowicielowi. W... W wiosce. - Wahał się, nie wiedząc, czy jego zdolności felczerskie będą atutem. - Miałem nici i igłę. Szyłem... Szyłem rany. - Mówił szybko, odrobinę niewyraźnie. Ogar mógł jeszcze o tym nie słyszeć. - Znam zioła? Umiem. - Bardzo chciał być przydatny.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

74
Mistrz cierpliwie wysłuchał wypowiedzi świeżego rekruta. Jego zaangażowanie i ofiarność sprawiły, że siwy mąż uśmiechnął się lekko i serdecznie.

- Umiejętności, o których spomniałeś posiada w mniejszym lub większym stopniu każdy z naszych chłopców - delikatnie ostudził zapał półelfa. - Dobrze jednak wiedzieć, że nie odstajesz od reszty pod tym względem- pocieszał.

- Jeśli myślisz, że będę twoim belfrem, to grubo się mylisz - Markus, pozwalając sobie na drobną samowolkę, zaprotestował definitywnie nad propozycją zostania nauczycielem.

- Markus ma rację. Potrzebuję go tutaj, w każdej chwili - mistrz przyznał rację. - Ale nie martw się. Zostanie ci przydzielony nauczyciel. Będziesz musiał się szybko nauczyć tejże sztuki na wzgląd oddziału, do którego trafisz.

Wierzbie w pierwszej chwili przemknął przez myśl pomysł, że chcą go przydzielić jako zwykłego gońca. Głupie było jednak to rozumowanie. Po cóż więc kazano mu stanąć do pojedynku z wampirem. Nie trzymało się to kupy.

- Zanim odejdziesz - Ogar zatrzymał na chwilę rekruta nim zezwolił mu na odejście. - Jeden z moich dowódców wspomniał, że pragnie cię w swoim oddziale - Wierzba tego się nie spodziewał. Ktoś go chciał nim ten nawet został oficjalnie przyjęty we wspólne szeregi? Poważnie?- Odmówiłem - zawiódł z lekka półelfa. -Gdyż zostaniesz przydzielony do zupełnie innej jednostki - dodał niemal natychmiast.- Zgodziłem się natomiast na mały wieczór integracyjny. Zapewne czekają już na ciebie przed budynkiem. Odmaszerować. - nie zatrzymywał dłużej. Wydał rozkaz i sam wraz z najbliższymi współpracownikami opuścił salę. Straż natomiast zajęła się Wierzbą i prowadząc go długim korytarzykiem wyprowadzili do wyjścia na zewnątrz, gdzie go wyczekiwano.


- Ej, psst... - Był już niemal przy samych drzwiach. Właśnie miał pociągnąć za klamkę, gdy drogę zagrodził mu Ergar.- Przyjacielu, mała prośba - zagaił tekstem typowego pijaczka. Kręcąc wąsa bacznie przyglądał się długowłosemu półelfowi. Ewidentnie miał do niego jakiś interes- Słuchaj, słyszałem, że idziesz z chłopakami na małe co nieco. I wiem, gdzie pójdziecie- uśmiechnął się serdecznie na myśl o tajemniczym miejscu uciech.- Tak się składa, że można tam zdobyć pewien rodzaj specjalnego złocistego trunku - mówił w prost, ale jakby i owijając w bawełnę.- Problem w tym, że doszło do sprzeczki między mną a właścicielem o najlepsze kopalnie żelaza i już nie jestem u niego mile widziany- wreszcie powiedział w czym tkwi haczyk. - Może dałbyś radę przynieść mi kufel Specjału Północy. Piją go tylko krasnoludy więc czasem mnie nie wydaj. On zna preferencje chyba każdego z naszych. Prędko się domyśli dla kogo to zamówienie. Więc jak, dogadamy się? - oczy brodacza rozbłysły żywym światłem. Mogło by się zdawać, że dwa węgielki z hutniczego pieca wyskoczyły i utkwiły w jego spojrzeniu. Zacierał niecierpliwie ręce w oczekiwaniu na odpowiedź. Przygryzał nerwowo dolną wargę skubiąc kędzierzawą brodę.

W tym czasie z zewnątrz zaczęły docierać głosy zniecierpliwienia, z których Wierzba mógł rozróżnić radosny głos Abrama oraz stanowczy ton Ksawiera i basowy Logana, towarzyszy dzisiejszej popijawy.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

75
Choć umiejętności, które dotąd Wierzba uznawał za atut, okazały się powszechne wśród braci zakonnych, nie zraził się ani odrobinę. Kiwnął głową na znak, że zgadza się z Ogarem. Jedna umiejętność do nauczenia mniej, poza tym, dobrze było mieć w drużynie przynajmniej kilku uzdrowicieli. Gdy jeden zaniemoże, pozostali nie wykrwawią się na śmierć, albo gorzej, jeśli trafią na jakieś demoniczne paskudztwo.

Uśmiech posłany w kierunku Markusa zdradził, że Wierzba ma inne plany co do wyboru nauczyciela. Łysy doradca, choć ciężki w obyciu, budził w Wierzbie pewien rodzaj respektu, ale zupełnie innego, niż Ogar, za to całkiem podobnego do rywalizacji. Półelf początkowo nie chciał uczyć się pisać ze zwykłej młodzieńczej przekory, obecnie wziął sobie za cel wykazać się i udowodnić, że jest w stanie nauczyć pisać i czytać szybciej, niż ktokolwiek mógłby sądzić! Co prawda wciąż jeszcze nie do końca wiedział, na czym to polega - ciągi znaków, złożonych z kresek, zawijasów i innych pętelek pozostawały zagadką - ale skoro umiejętność była tak powszechna, nie mogła być trudna. Nienawykłe do pióra palce mogły szybko przystosować się, gdy potrafiły zręcznie operować igłą czy kuchennym nożem.

Zdziwiła go wieść o tym, że miał od razu trafić do oddziału. Czy nie miał zaczynać od treningu?! Ogarnęła go ekscytacja na myśl o nauce w praktyce, choćby miał zaczynać od pozycji gońca. Mistrz najwyraźniej docenił jego starania w pojedynku, skoro dał mu taką szansę. Lepsze to od pół roku służby czy ćwiczenia strzałów do tarczy, gdy oko i rękę miał już wyćwiczoną. Ćwiczenie na wiewiórka za młodu nie poszło w las. Dalej pamiętał smak twardego wiewiórczego mięsa, na którym matka gotowała zupy.

To, że ktoś chciał go w oddziale, mile połechtał zmiażdżone przez wampira ego. Nawykł, że nie był chciany nawet przy wspólnym stole, co dopiero do walki ramię w ramię. Domyślał się, że to Abram, Logan i Ksawier musieli wyjść z taką prośbą; fakt, że Mistrz miał inne plany, nie pocieszył Wierzby. Zdołał polubić kompanów, jednak nie zamierzał narzekać, by Mistrz nie zmienił zdania.

Jeszcze raz podziękował Ogarowi, ukłonił mu się, nim ten oddalił się ze swoją świtą. Strażnicy nie byli potrzebni, by wskazać mu drogę do wyjścia. Wierzba spieszył się do spotkania kolegów, a odniesione w niedawnej walce rany poszły w niepamięć. Gdy nie zwracał na nie uwagi, zdawały się być niezauważalne i nie dokuczały zanadto.

Pojawienie się Ergara było niespodziewane, ale Wierzba nie zamierzał zostawiać go w potrzebie. Uśmiechnął się szeroko do krasnoluda, w odruchu objął go ramieniem, jakby w porę orientując się, że pełne przytulenie może być niezręczne, gdy miałby pochylać się, by przycisnąć policzek do kosmatej głowy. Otrzymał od Ergara tyle serdeczności, że nie mógł zignorować tego zlecenia.

- Chodź z nami! - Zamiast wprost przyjąć misję, wyszedł z inną propozycją. Słysząc głosy, otworzył wrota i uniósł ozdobioną kajdanami rękę w zwycięskim geście, bezgłośnie świętując jestem jednym z was! Emocje i ekscytacja przykleiły uśmiech do jego twarzy i pozwoliły na nieco luzu w zwykle gwałtownych, nerwowych ruchach. Rozwichrzone włosy i szpitalny strój nie miały znaczenia. Cieszył się na pomysł wieczerzy w towarzystwie zakonnych braci, choć nie miał pojęcia, jak może wyglądać to w ich świecie. Miał nadzieję nauczyć się więcej o ich zwyczajach, może poznać ich pieśni? Wierzba lubił śpiewać, głos trzymający się melodii i z góry narzucone słowa sprawiały, że półelf odnajdywał się w występach wokalnych.

-Pan Ergar pójdzie z nami? - Zapytał wojaków, nie bacząc na słowa samego krasnoluda. Jak ktoś tak miły mógł nie być widziany gdziekolwiek?!
Obrazek

Wróć do „Turon”