[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

136
Stojący po drugiej stronie śmiałkowie, którzy odważyli się wybrać tę drogę, popatrzyli po sobie ze zdziwieniem, widząc, że jeden z nich usilnie stara się zwrócić uwagę opiekunów. Wzruszywszy ramionami, część z nich rozpoczęła próbę pokonania palików, paru natomiast zawróciło, być może, żeby powiadomić kogoś o zaistniałej sytuacji.

- Aleś ty dziwny - Wierzba poczuł na sobie ciepły oddech. Białowsłosa stanęła tuż za nim. Znudzonym czy też lekko sfrustrowanym głosem zaczęła robić mu wyrzuty. W końcu jednak dając sobie spokój z werbalnym namawianiem go do podjęcia wskazanej przez niej drogi, chwyciła go pod pachy i silnym szarpnięciem zaciągnęła z powrotem w głąb korytarza. - No cho-o-odź - mówiła typowo figlarnym tonem. - Nikt nie musi wiedzieć, że tu jestem. Stary znów mnie zniewoli, jak się dowie -marudziła.

Ku jej nieszczęściu postać owita w białą maskę i brunatny płaszcz wylądowała tuż u progu wejścia. Widząc, że ma nieproszonego gościa, dziewczyna wyszczerzyła na niego zęby i krótko, lecz dosadnie powiedziała, by stąd znikał. O dziwo tajemnicza postać nawet nie zareagowała na obraźliwe komentarze, ani nawet na fakt, że taszczyła za sobą szamoczący się bagaż.

W tym też momencie Wierzba zdał sobie sprawę, że cała ta sytuacja coś się nie klei. Poprzednim razem, gdy nie zgodził się na żadną formę pomocy, ta nie próbowała go siłą przekonać, aby jednak skorzystał ze sposobności, ino odchodziła uradowana, że nie musi spełniać długi wdzięczności. Jej obecne działania nie pasowały do pierwowzoru. Ponadto podejrzanym wydawał się fakt, iż opiekun nie raczył nawet kiwnąć palcem. Stał tak, jak się pojawił, w końcu odwracając się i zniknął gdzieś w ostrym świetle dnia, pozostawiając biednego półelfa na pastwę losu.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

137
Dlaczego nikt nie reagował?! Wierzba nie miał pojęcia, co się działo! Przecież Auriel nie mogło tam być - to była próba wojowników, nie panien! Ktoś powinien przyjść i zabrać stąd Auriel, nawet jeśli miałaby znów trafić do niewoli jej ojca!

- Mój panie! - Zawołał do zamaskowanego jegomościa, chcąc pospieszyć go w działaniu. Każdy moment, który Wierzba spędzał z Auriel, był dla niego na wagę złota! Inni rekruci pokonywali przeszkody, gdy on użerał się z pannicą!

Czy dałaby spokój, gdyby jej uległ i poszedł z nią tam, gdzie chciała...?

Taka myśl przez moment przeszła mu przez głowę, ale brutalność kobiety kazała mu pomyśleć raz jeszcze. Czy Auriel wykazałaby się taką agresją w stosunku do niego? Czy zmuszałaby go do przyjęcia pomocy zamiast rzucić dobre słowo i życzyć szerokiej drogi?

Znikąd pomocy! Opiekun nie zrobił nic, by mu pomóc i biedny Wierzba nie miał już pojęcia, co dalej robić. Pozostało mu bardzo niewygodne, ale konieczne wyjście - skoro nie chciała po dobroci, musiał siłą!

- Puść! - Zarządał, a jeśli nie zrobiła tego po dobroci... zaczął się z nią szarpać. Nie chciał bić kobiety, więc musiały mu wystarczyć pchnięcia i przytyrzmania. Miał doświadczenie w bójkach - czyż nie tym przepełnione było jego dzieciństwo?! W wiosce zawsze zanalazł się ktoś, kto był gotów wsadzić mu pięść w nos!

Wierzba próbował wyswobodzić się z żelaznego uścisku Auriel, a następnie pchnąć ją na ziemię, by złapać za nadgarstki i przyszpilić do ziemi, najlepiej twarzą do dołu, z rękoma skrzyżowanymi na plecach! Gdyby tylko miał jakiś powróz, którym mógłby ją skrępować!

- Muszę iść dalej! Sam! To MOJA próba!
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

138
Dziewczyna z trudem mogła utrzymać szamoczącego się jak pochwycony borsuk półelfa. Chociaż górowała nad nim wzrostem, siłą niewiele go przewyższała. Wierzba odchylił się w tył, sprawiając, że ta poleciała wraz z nim na stojącą za nimi ścianę i uderzając o nią z impetem. Wiążący bruneta uchwyt poluźnił się na tyle, by ten zdołał się oswobodzić. Zgodnie z tym co zaplanował, teraz to on chwyciwszy pannę za nadgarstki, wykręcił jej ręce do tyłu i przygniótł do kamiennej powierzchni.

- A-ach! - wydała z siebie dźwięk krzywdzonej niewiasty. - Co ty chcesz mi zrobić!? Narusz mnie, a nie pożyjesz długo! - krzyczała rozgniewana i zarazem przestraszona zaistniałą sytuacją.

Wierzbie natomiast nie gwałty w głowie były, lecz chęć jak najszybszego ruszenia w dalszą drogę, zanim zmarnuje cały czas przeznaczony na dotarcie do końca toru przeszkód. Nie znalazłszy pod ręką żadnego sznura, którym mógłby spętać delikatne ręce białowłosej, począł rozplątywać wstążkę, którą upiął włosy, by to za jej pomocą spętać Auriel.

- Puszczaj mnie. Mam dość tej zabawy. Niech się wypchają profesorowie, już nigdy nie zgłoszę się na ochotnika - bredziła o czymś niezrozumiale.

Zrazu zaczęły dziać się z nią rzeczy przedziwne. Głos zmienił ton z delikatnego i melodyjnego, na niższy. Dotąd długie i gładkie włosy w mgnieniu oka skróciły się niemal o połowę, ciemniejąc do koloru mokrej pszenicy. Wierzbę zamurowało. Przez calutki czas, to nie Auriel próbowała zmącić umysł drozda, a obdarzony iluzjonistycznymi mocami młody czarownik. Nie mogący uświadomić sobie tego, co się tak właściwie stało, półelf puścił męskie dłonie, uwalniając iluzjonistę.

- Tfu - splunął z pogardą, poprawiając wygniecioną i pobrudzoną od mokrego śniegu szatę. - Jeszcze nikt mnie tak nie potraktował - uskarżał się. - Musisz być oddany sprawie, że nie dałeś się zwieść - wyraził uznanie. - Albo masz inne preferencje - dodał uszczypliwie.

Widząc, że inni uczestnicy powoli, aczkolwiek skutecznie pomniejszają odległość od wejścia do groty, czarodziej ruszył w drugą stronę, by skryć się w jednym z bocznych korytarzy.

- Od drugiej strony nie ma armii ghuli, masz ściankę do wspinaczki i później prostą ścieżkę prowadzącą do ostatniego etapu
- naprostował sprawę. - Tylko nie mów o tym nikomu, bo utrą mi uszy - poprosił na koniec i zniknął w ciemnościach.

Wierzba mógł na chwilę odetchnąć. Skoro fałszywa Auriel wreszcie dała mu spokój, mógł więc wreszcie opuścić ten zwariowany etap. Kierując się do wyjścia, pod jego nogami znalazł się mały flakonik z cieczą o różowatym zabarwieniu. Najwidoczniej ów oszust musiał go zgubić, gdy został przygwożdżony do ziemi. Półelf mógł go zagarnąć dla siebie i w dogodnym dla siebie momencie sprawdzić, z czym przyszło mu do czynienia. Dalej jednak nie mógł pozwolić sobie na zwlekanie. Co cwańsi uczestnicy zapewne musieli już dotrzeć na koniec lub nawet spijać piankę zwycięstwa z przygotowanych dla uczestników napitku.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

139
Ostatnie, co Wierzba chciał, to skrzywdzić Auriel, czy też osobę, która za Auriel się podawała! I choć gruchnął nią o ścianę, zaczął żałować, że nie sprawdził, jak jego pięść wpasowałaby się w nos trefnisia, gdy tylko zniknęły piękne jasne włosy dziewczęca i nęcące kształty, a pojawiło się ciało z grubsza męskie, nawet jeśli elfie.

Wstążka z włosów została poniesiona wiatrem, gdy wypadła z dłoni półelfa, przerażonego widokiem iluzjonisty. Spodziewał się wszystkiego, ale nie tego, że organizatorzy zadrwią ze słabości do jego damy serca. Od tej pory Wierzba milczał jak zaklęty, jedynie szczerząc kły na nieszczęśnika, który zgodził się pomóc w próbie. Można było odnieść wrażenie, że oszukany rekrut miał chęć rzucić się magowi do gardła! Choć Wierzba spędził rok w twierdzy, dzikości nie dało się łatwo wyplenić, gdy wychodziła w chwilach zagrożenia.

Przylgnąwszy do przeciwległej ściany, Wierzba ani myślał dać się sprowokować. Czy to on przywdziewał damskie ciuszki?! Oczywiście, to nie on miał dziwne zapędy, a ten, który go o to oskarżał! Że też stracił tyle czasu dla takiej głupoty! Jak ktoś mógł przypuszczać, że skrzywdziłby Auriel lub że oszukałby w próbie?! Najwyraźniej wciąż miał wiele do udowodnienia, skoro starszyzna stawiała przed nim takie pułapki. Samoocena Wierzby spadła znacząco, gdy zrozumiał, że nigdy nie będzie dość dobry, by uznano go za mężczyznę, wojownika, kierującego się dumą i honorem.

Odeszła mu ochota na próby. Obrażając się jak małe dziecko, gdy zwyczajnie, po ludzku, było mu przykro, zrezygnowany zebrał z ziemi fiolkę, którą uznał za token, symbol, dzięki któremu zostanie dopuszczony do kolejnego etapu. Po cóż miał się starać, skoro nie uważają go za więcej, niż zwierzę, które popędzane instynktami użyje sobie na córce mistrza?

Byleby jak najszybciej skończyć etap, Wierzba przeszedł dalej. Wspinaczkę ćwiczył, jak Drozd, więc nie powinna sprawiać mu problemu, choćby na oblodzonej ścianie! Pozostanie mu tylko ostatni etap, a później? Kto wie! Może znów wezwie go dzicz? Objęcia zimy były bardziej wyrozumiałe aniżeli Lao Lao, Mistrz czy ktokolwiek, kto wpadł na pomysł takiej próby.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

140
Wierzba, chcąc czym prędzej zapomnieć o przykrej sytuacji, jaka go przed chwilą spotkała, wystrzelił z groty niczym bełt z kuszy wojennej i nim się obejrzał, był już w połowie odległości na wyższy poziom, na którym rzekomo miała znajdować się dróżka prowadząca do ostatniego etapu. Wciąż oburzony tanią zagrywką, z całych sił ściskał w dłoniach lodowaty łańcuch, którego każdorazowe dotknięcie wiązało się z wielką dawką bólu, jaki odczuwały jego przemarznięte i sine od zimna dłonie. Uwolnione z więzów czarne włosy gładziły go po twarzy, a wydychane płuc ciepłe powietrze tworzyło kłęby pary, niczym u jakiego smoka, który szykował się do zionięcia żywym ogniem.

Zmachany jak nigdy, dotarł wreszcie na sam szczyt. Przed nim rozpościerała się wąziutka ścieżka, biegnąca między szeroką na pięć łokci szczeliną. Odciśnięte na jej powierzchni świeże ślady czyiś butów sugerowały, że Wierzbie nie pierwszemu udało się ją odkryć. Nie ważne. Ważne, że zaliczał się do ich grona i pokonując uprzednio pana pokus, w pełni zasłużył na dostąpienie tegoż małego ułatwienia, podczas gdy inni wciąż zmagali się z diabelnie śliskimi schodkami.

Złapawszy nieco tchu, powoli i z najwyższą czujnością wkroczył w głąb wąskiego przejścia. Po tym co dotychczas przeszedł, nie sądził, iż droga ta pozostanie bezpieczna. Toteż zważając na każde skrzypienie śniegu, każdy odcisk nogi, jaki zaobserwował, parł przed siebie, podświadomie oczekując na ujawnienie się niemiłej niespodzianki, jaką nauczyciele wraz z Wielkim Mistrzem postanowili tutaj ulokować.

Idąc krok za krokiem, coraz to bardziej poddawał się wewnętrznemu niepokoju. Tymczasem jak na złość, nic się nie działo. Ścieżka sprawiała wrażenie najzupełniej bezpiecznej. Żadnych wyskakujących z nienacka ghuli, magicznych mgieł czy innego szarlatana, próbującego zwabić naiwną ofiarę w swe sidła. Raptem kilka głębszych szczelin i tak już odkrytych przez jego poprzedników. Parę uskoków w dół i w górę, łatwych do pokonania za pomocą krótkiego skoku. Nic innego, co mogłoby przyczynić się do katastrofy. Czyżby wybór innej drogi niż sugerowana kolejną nauką mistrza? Wszakże, ten wielki wojownik, bohater Północy korzystał z niemal każdej sytuacji do głoszenia swoich mądrości. Trudno więc byłoby się dziwić, gdyby i sam egzamin nie stanowił zarówno sprawdzenia przyjętych przez miniony rok umiejętności jak i stanowił ostatnią naukę.

Półelf głowiąc się nad taką możliwością, dotarł wreszcie do miejsca, gdzie dotąd wąski przesmyk począł się rozszerzać bardziej i bardziej, aż w końcu znalazł się u jej końca, gdzie lodowe ściany ustępowały otwartej przestrzeni na kształt trzeciego i zarazem największego okręgu, na przeciwległej stronie, którego zbudowano ogromną na kilkanaście metrów w górę i tyle samo szeroką bramę, w kształcie łuku. Gniew powoli zaczął ustępować. A na jego miejscu pojawiła się ulga i nawet krzta radości. Koniec był bliski. Nie więcej jak kilkkaset kroków dzieliło Wierzbę od zaliczenia egzaminu. Zeskakując z półeczki na półeczkę, prędko dotarł na odpowiedni poziom i właśnie przymierzał się do pokonania ostatniej prostej biegiem, kiedy czyjaś dłoń pociągła go za jedną z większych skał. Myśląc, że padł ofiarą zasadzki, przymierzał się do zadania ciosu nadziakiem, w porę jednak odzyskując zimną krew. I tak z zawieszonym nad głową orężem, wgapiał się w kilka odwzajemniających spojrzenie oblicz.

- Cii... bo cię zauważą - wyszeptała ludzka kobieta, sądząc po szatach, należąca do grupy czarodziejów.

- Wyjrzyj za kamień. Tylko ostrożnie! - dodał kryjący się za plecami poprzedniczki osiłek.

Wierzba zmieszał się srodze. Przecież plac był prawie pusty. Zaledwie kilka sterczących skał i odzianych w szare stroje obserwatorów, stojących w cieniu bramy. Co tym razem wymyślił Ogar?

Nie wiedząc jeszcze, co się święci, półelf wyściubił kawałek głowy zza osłony, kierując ją w stronę linii mety. Od drugiej strony natomiast nadciągali inni uczestnicy, radośnie biegnący do upragnionego celu. Wtem, gdy przodownika dzieliła już niewielka odległość od osnutych na szaro person, jeden z nich wyszedł mu naprzeciw. Wierzbie wydawało się, że przez chwilę widział oblicze Biru. Szydercze jak zawsze.
Chwilę później, ciemne oczy półelfa rozwarły się do granic możliwości. Wielka pięść profesora grzmotnęła w okolicę brzucha nieszczęśnika. Tamten odleciał na kilka kroków w tył, wymiotując przy tym treścią pokarmową. Pozostali widząc, co się stało, wnet wyhamowali, chcąc skryć się za położonymi nieopodal skałami. Podczas gdy jednym się to udało, inni padli ofiarą pozostałych strażników. Ktoś padł pozbawiony przytomności od otrzymania mnogich ciosów zręcznego napastnika parę innych, sięgnęło zaklęcie obezwładniające, a jeszcze inny, toczył pojedynek na miecze, z trudem odpierając kolejne ataki. Tylko nieliczni, korzystając z nieuwagi napastników, przemykali między nimi, kosztem pozostawienia swoich towarzyszy na pastwę losu.

- Nie mamy z nimi szans - rzekła zrezygnowana czarodziejka. - Zobaczcie, jak nimi pomiatają, a nie jest ich wielu

- Nie łam się. Skoro rozwiązania siłowe się nie sprawdzają, należy podejść ich sposobem - pocieszał ją kolejny mężczyzna, tym razem uzbrojony w kuszę. - Ich jest zaledwie czterech, nas w sumie pięciu. Mamy przewagę.

- O jakiej ty przewadze mówisz? - zgromiła go druga czarodziejka. - Oni z łatwością pokonują dziesięciu na raz. Jakie z nimi mamy szanse, co panie mądraliński? Masz w zanadrzu jakiś wspaniały plan?
Spoiler:

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

141
Wierzba dalej był zdenerwowany i odeszły mu wszelkie chęci na ukończenie tego etapu w dobrym wynikiem. Jedyne, czego chciał, to skończyć, powiedzieć Mistrzowi, co o tym myśli (językiem min, pomruków i pojedynczych słów - tym samym, którym nadal posługiwał się w chwilach stresu), a następnie zwinąć manatki i pójść własną drogą, z daleka od Auriel, rycerzy i ich głupich prób.

Dłonie paliły go niczym ogniem, ranione przez oblodzone łańcuchy. Zmęczony, zły i zrezygnowany parł naprzód, nie zważając na ślady na śniegu. Już nie chciał być pierwszy, nie chciał nikogo ratować, po prostu chciał skończyć próbę! Przez emocje opuścił gardę i choć uważał w wąskim przejściu, nie spostrzegł w porę, że czyha na niego kolejne niebezpieczeństwo.

Dłoń z uniesionym nadziakiem zatrzymała się w porę, nim rozpoczął bratobójczą walkę. Szczerząc zęby, poszedł za radą pozostałych rekrutów i wyjrzał za kamień, oceniając, jak wygląda pole bitwy.

Nie wyglądało to dobrze. Ostatnim, czego Wierzba chciał, to oberwanie jakimś zaklęciem, czy nawet zwykłą pięścią. Obrońcy najwyraźniej lubowali się w krzywdzeniu swoich rekrutów - Wierzba dalej wspominał dni w sali szpitalnej po spotkaniu Szczerbatka!

Wierzba kucnął i złapał się za głowę. Musiał myśleć! Czy nie o to chodziło w byciu Drozdem, niedługo Sokołem?! Naucyzciele mówili, że ważna jest taktyka!

- Ściany. - Powiedział w końcu, patrząc na magików. - Ściany lodu. Między skałami. - Wplótł palce we włosy. Ból pozwalał myśleć jaśniej, odwrócić uwagę od pędzącego serca i poczucia niedocenienia. - Nie będą wiedzieli, skąd nadchodzimy. - Rzucił kolejną część planu. - Nie czysty lód. Z... z powietrzem, w środku. Zasłoni nas, oszuka ich oczy. - Wychowany na Północy Wierzba wiedział, jak zniekształcony przez nierówny lód obraz może wprowadzić w błąd. Sylwetka rozdzielała się na setki cieni, rzucanych i załamywanych w nieregularnej tafli. - Ruszymy różnymi drogami. My i... i oni. Podejdziemy blisko, niezauważeni. - Nie byli sami w ostatnim etapie próby. Im ich więcej, tym lepiej. - Atak, z zaskoczenia. - Dodał, patrząc znów na sojusznków. - Lód, unieruchomi fizycznych. Powietrze powali. Bełty, z daleka. A my - Wierzba zwiesił wzrok na wojowniku - na czarodzieja.

Plan był daleki od idealnego. Rekruci mogli nie mieć tyle siły magicznej, ani nawet fizycznej. Postawienie ścian z pewnością kosztowało wiele. Ale jeśli mieli dać z siebie wszystko, to kiedy, jeśli nie teraz?!
Spoiler:
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

142
POST BARDA
- W sumie, ma to sens - przyznał po długim namyśle młody mężczyzna z kuszą w ręku. - Przeprowadzenie ataku z kilku stron jednocześnie z pewnością pozwoli nam zdezorientować przeciwników - przytaknął z zadowoleniem.

- Niby tak, jednak wykorzystywać naszych kolegów do osiągnięcia swojego celu jest sprzeczne z naukami mistrzów - zkwestionował mięśniak, u którego honor stał wyżej w hierarchii aniżeli własne dobro.

- Sprawiedliwy się znalazł
- docięła mu zaraz czarodziejka magii lodu - Naprawdę chcesz zmarnować kolejny rok na przygotowania, bo ci duma nie pozwala kogoś poświęcić !? Żałosny jesteś.

- Miranda, nie bądź zołzą - do rozmowy dołączyła się druga z czarodziejek - Każdy ma swe wartości. Kolego - tym razem zwróciła się do przedstawiciela sekcji warchlaków - Im szybciej to załatwimy, tym mniej ludzi ucierpi. Prawda łuczniku? - między kasztanowymi włosami nachodzącymi na twarz Wierzba mógł dostrzec lśniące oczy, wpatrujące się w niego w akompaniamencie lekkiego i miłego w odbiorze uśmiechu. Delikatna dłoń dziewczęcia spoczęła na jego kolanie, jakby dając w ten sposób sygnał, iż plan jego został przyjęty przez grono przestraszonych adeptów.

- Niech będzie, niech będzie. Na waszą odpowiedzialność
- poddał się w końcu wojownik. - Miejmy to już za sobą - i podnosząc się z kolan, wyjrzał z kryjówki, by w dogodnym dla nich momencie, to jest gdy liczniejsza grupa uczestników pojawi się na horyzoncie i skupi na sobie uwagę obrońców bramy.



- Teraz! - dał sygnał do ataku.

Najpierw ruszyły czarodziejki. Tworząc kolejne, pionowe tafle gładkiego lodu sprawiały, że z piątka przeistoczyła się w dziesiątkę czasem i piętnastkę. Z pozoru ruch w lewo, był w rzeczywistości ruchem w prawo. Tym oto sposobem posuwali się w szybkim tempie do przodu. Rzecz jasna nie uszło to uwadze strażników. Pewny siebie władca piorunów zaatakował jako pierwszy. Jednak, zamiast trafić przemykającego jak szczur w ciemnościach celu, swoimi czarami sprawił, iż ściana lodu eksplodowała z wielkim hukiem. Fenomen ten zwrócił uwagę pozostałych jego kompanów, dotychczas zajętych zabawą w berka z innymi uczestnikami. Wśród nich powstało zamieszanie. Nie spodziewali się bowiem, aby paru żółtodziobów mogło połączyć siły. Szok tym spowodowany nie trwał jednak długo. Starzy i znacznie bardziej doświadczeni w fachu postanowili rozdzielić się na dwie grupy. Jedna z nich, składająca się z siepacza i biegłego w sztukach walki osobnika kontynuowała odpieranie najazdu niezorganizowanej części hołoty, podczas gdy czarownik i góra mięśni przystąpiła do kontrataku. Opierające się o skalne framugi ściany pękały jedna za drugą, gdy uderzały w nie kolejne pioruny. Chociaż po stronie Wierzby były dwie czarodziejki, nie miały one szans z tworzeniem kolejnych barier i zanim zdołały taką postawić, przeciwny im mag zdążył rozbić kolejne dwie, tym samym tworząc lukę, chętnie wykorzystywaną przez towarzyszącego mu osiłka. A ten właśnie na to czekał. Gdy tylko zdołał odkryć położenie dziewcząt, z niebywałą jak na jego masę szybkością ruszył na nie, wyciągając ku nim ogromne łapsa. Zmęczone ciągłym stawianiem kolejnych ścian i niezdolne do nagłego zrywu, stanowiły dla niego łatwy cel. Na szczęście trzymający się na tyłach strzelec w porę zareagował. Posłany przez niego bełt co prawda nie dosięgł celu, ale wybił go z rytmu tak, że z początkowego planu capnięcia dwóch srok za jeden ogon, zdołał pochwycić tylko jedną.

- Puszczaj, ha..hi..hi! - pisk o wysokiej intonacji wydarł się z delikatnego ciałka czarodziejki arkanu powietrza. Uwięziona w żelaznym uścisku majtała desperacko nóżkami we wszystkie strony, szamocząc się przy tym ze wszystkich sił.

- Zostaw ją! - jej przyjaciółka nie pozostawała bierna. Widząc, co się dzieje, sprawiła, iż nogi napastnika zostały skute grubą warstwą lodu, po czym rzucając mu się na plecy, próbowała go poddusić.

Ten natomiast tylko zarechotał. Nawet we dwie, nie mogły mu się równać. I podczass gdy jedna zaczęła tracić przytomność z powodu ciągłego ucisku jej klatki piersiowej, druga przygrzmociła o zmrożoną ziemię, gdy szybkim ruchem sporych rozmiarów mężczyzna najzwyczajniej ją strącił.

- Tak być nie może. Biegnę im pomóc! - kierowany impulsem, kryjący się za jedną z ostatnich tafli młody wojownik ruszył z kopyta w stronę nieradzących sobie towarzyszy. Zrobił błąd. Nim zdołał się obejrzeć, padł sparaliżowany zaklęciem obezwładniającym.

- Nie jest kolorowo - wtem za plecami półelfa zjawił się kusznik. Wykorzystując chwilę nieuwagi, przekradł się do pozostawionej bez nadzoru części areny, chcąc zaczerpnąć nieco tchu i przeładować w spokoju kuszę. - Dużego mamy na chwilę z głowy - powiedział oczywiste. - Miranda potrzebuje zregenerować siły. Za tamtym kolosem jest, póki co bezpieczna. Ten burzowy dziadek nie będzie ryzykował, trafienia kolegi swoim zaklęciem. A co do naszego chłopa i tej małej, ciężka sprawa. Dobrze by było im pomóc, ale jesteśmy już tak blisko. We dwóch damy radę jakoś obezwładnić czarodzieja. Może wykorzystamy Mirande jako wabik. Zrobi swoje czary-mary i odwróci uwagę. Wtedy wystrzelimy na raz. Strzał z takiej odległości w głowę powinien pozbawić przytomności czarownika, a przynajmniej zatrząsnąć mu gałami, co o tym myślisz?

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

143
Wierzba nie sądził, że jego plan jest doskonały - po prostu nie mieli innego. Każdy z nich był przynętą, każdy miał odwrócić uwagę od pozostałych. Jeden za wszystkich, każdy za każdego. Tylko los miał pokazać, któremu uda się dotrzeć do mety i uciec przed siłą nauczycieli.

To, czego Wierzba nie przewidział, to moc czarodziejów, która poradziła sobie ze wzniesionymi ścianami lodu. Chłopak być może miał niezły plan, jednak zabrakło mu doświadczenia.

Wierzba poczuł, że nagle jest mu całkiem ciepło - zima, lód i mróz nie miały szans z szybciej krążącą w żyłach krwią i rozpalającymi atmosferę emocjami. Wydawało się, że półelf mógłby już biec do mety... ale czarodziejki zostały pochwycone.

Wierzba wiedział, co ma zrobić - wykonać robotę, dotrzeć do celu, zrobić to, co mu nakazano. Miał być sokołem, tym, który działa po cichu i skutecznie... jednak jego nieco chaotyczne, ale zbyt silne do zignorowania poglądy nie pozwoliły mu zostawić dziewczyny samej sobie. Wcześniej próbował już pomóc innemu rekrutowi i prawie sam przypłacił to porażką w próbie, a teraz? Zrobi to jeszcze raz, jeśli będzie musiał!

- Nie zostawimy ich. - Powiedział kusznikowi, znów łapiąc się za włosy. Myśl, Wierzbo, myśl! - Niech... niech tak będzie. Mirando!

Wierzba podniósł głos, chcąc zwrócić na siebie uwagę czarodziejki. Unosząc ręce, zagestykulował w stronę maga, chcąc niewerbalnie dać znak, że muszą go zaatakować, razem! Mieli przewagę - trzy ataki z dystansu działały lepiej, niż jeden piorun!

Sięgnąwszy po łuk, Wierzba założył strzałę na cięciwę. Był gotów wypuścić trzy strzały, jedna po drugiej - łuk miał tę przewagę nad kuszą, że nie potrzebował długiego ładowania, choć siła strzał była mniejsza aniżeli bełtów. Czekając na ruch czarodziejki, zamierzał wystrzelić dwa razy w kierunku czarodzieja piorunów - w nogi, tak, by nie zrobić mu prawdziwej krzwydy, a następnie trzecią, korzystając ze zgiełku, ku kolosowi, który trzymał drugą z dziewcząt. I choć być może również powienien celować w łydki, wiedząc, że może oswobodzić go z lodowego więzienia, wystrzelił trochę wyżej... w pośladek.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

144
Jakby na tę krótką chwilę ich umysły połączyły się w jeden. W tym samym czasie lodowe szpilki oraz strzały poszybowały w stronę, jakby się to mogło wydawać, najgroźniejszego przeciwnika - czarodzieja. Skutek tejże akcji można by było określić w początkowej fazie jako nietrafiony. Bystre oko pryncypała wychwyciło nadciągające ku niemu zagrożenie, toteż wyciągając jedną rękę w jedną stronę, drugą w drugą, za jednym zamachem sprawił, że zarówno atak Mirandy jak i Wierzby został odparowany. Tego, czego nie mógł się spodziewać, to ostatniego uderzenie od strony specjalnie opóźnionego strzelca. Odpowiednio zabezpieczony przed wyrządzeniem faktycznej krzywdy bełt, dosięgnął swego celu, wprawiając czwartego strażnika w małą dezorientację, spowodowaną silnym uderzeniem w głowę. Kusznik nie czekał na dalsze rozkazy, ino zaraz po upewnieniu się, że nie zagraża mu niebezpieczeństwo od strony pozostałej dwójki przeciwników, ruszył, aby ostatecznie rozprawić się z problemem. Wierzba z kolei nałożył na cięciwę ostatnią z przygotowanych strzał i po szybkim namierzeniu celu, uwolnił zgromadzoną w łuku energię. Kąt, pod którym się znajdował w stosunku do nauczyciela, z pewnością uniemożliwiał trafienie w pośladki agresora, o czym sam półelf nie do końca zdawał sobie sprawę. Zamiast tego udało mu się uderzyć w znacznie czulszy punkt. Pisk, ryk z nutą przekleństwa a może jedno i drugie naraz wydostało się z ust mężczyzny. Momentalnie puściwszy omdlałą czarodziejkę, chwycił się za przyrodzenie w celu oszacowania strat. Tę nagłą okazję wykorzystała Miranda. Ostatkiem sił użyła zaklęcia, powodując, iż lodowa okowa skuła ręce i biodra osiłka, pozostawiając go w niewygodnej pozycji.

- Na co czekasz? Bierz dziewczynę. Duży jakoś sam się pozbiera! - wykrzyczał kusznik, który nie wiadomo jak sprawił, że wrogi im czarownik leżał plackiem.

Rzeczywiście. Dobrze umięśnione ciało młodego mężczyzny stopniowo przezwyciężało siłę zaklęcia, tak iż ten mógł pierw czołgać się, a później iść na czworakach w stronę mety.

Inną reakcją cechowały się dziewczęta. Jedna z nich ledwie dawała radę ustać na nogach, a świadomość drugiej, wciąż nie powróciła do ciała. Wierzba nie pozostawał obojętny. Zarzuciwszy w biegu łuk na plecy, pędem udał się w stronę czarodziejek. Kiedy dotarł, już przy jednej czatował kusznik.

- Biorę Mir, jest cięższa. Weź małą i biegiem do punktu zbiórki
- i podczas gdy jeszcze mówił, śmiałym ruchem wziął ją na ramiona.

- Hej, gdzie te łapy!? - ozwała się zbulwersowana w momencie, kiedy wyczuła, że dłoń, która ją trzyma, zbyt mocno zbacza pod jej udo. - Jak śmiesz mnie tak napastować i co to ma znaczyć, że jestem cięższa! - nie bacząc na dramatyczną sytuację, w jakiej się znaleźli, Miranda rozgniewała się okropnie, aczkolwiek prócz nerwowo wypowiadanych słów, nie okazała żadnej innej wrogiej reakcji. Koniec końców chyba nawet jej się podobał ratunek ze strony całkiem atrakcyjnego chłopaka, tak że nawet raczyła oprzeć głowę o jego pierś.

Wierzbie nie pozostało nic innego jak tylko przyjąć polecenie. I chociaż nie należał do najsilniejszych, bezwładne ciało młódki podniósł bez większych problemów. Najwidoczniej całoroczny trening pod okiem surowych nauczycieli musiał wywrzeć jakiś pozytywny skutek na ciele szczupłego półelfa.

Do zakończenia piekielnego w swej trudności egzaminu pozostawało zaledwie kilkanaście kroczków. I dobrze, bo widząc, do czego doszło, trzeci ze strażników - na domiar złego ten szybki i zwinny - popędził na ratunek kolegom. A jakby tego było mało, delikatny pakunek na rękach Wierzby zaczął wybudzać się ze śpiączki. Jasne jak księżyc w pełni i lśniące niczym poranna rosa oczy krążyły niespokojnie. Zdezorientowana najzupełniej szatynka poczęła się wyrywać. Smukłe nóżki poczęły kopać a drobne piąstki bić po tułowiu rzekomego porywacza. Wybity z rytmu Wierzba nieomal wywrócił się tuż przed linią mety, jednakże cudem zachowując równowagę, zdołał ją wreszcie przekroczyć, chwilę później lądując w zaspie śnieżnej, tuż przy twarzy ledwie przytomnej panny.

- Dobra robota! Ale nie ma czasu. Wracam po mięśniaka - wyczyn pochwalił jego towarzysz, zrazu zrzucając teraz przymilającą się dziewczynę, wprost w miękką zaspę, wywołując na jej twarzy zabawny wyraz szoku, a sam wróciwszy na pole bitwy, dosłownie zatargał za rękę kompana i to w samą porę, bo oto strażnik miał właśnie wyprowadzić silny atak na oby dwóch.

Ostatecznie całej drużynie udało się przejść egzamin. Teraz musieli jedynie zaczekać na niedobitków i dzień mogli uznać za zakończony.

- Jak śmiałeś mnie tak potraktować! A ja myślałam, że porządny z ciebie mąż
- Miranda, niemal cała pokryta śnieżnym kożuchem, udzielała nagany kusznikowi, co rusz bijąc w niego długimi palcami, którego reakcja na to całe zajście polegała tylko na głośnym rechotaniu.

- Wybacz mi, ale nasz znajomy został sam na placu, nie mogłem mu nie pomóc - przyznał szerze.

- Taki z ciebie cny rycerzyk? Dobrze, mam nadzieję, że kiedyś przydzielą nas do jednej drużyny, wtedy się policzymy
- groziła mu, aczkolwiek w jej głosie nie było przekonania. - Co z Elizą, prędko wyciągnij ją ze śniegu, bo się wyziębi i rozchoruje. Ona jest taka delikatna - zmieniła nagle temat i skoncentrowała się na przyjaciółce, która wciąż leżała w śnieżnej zaspie, niezdolna do większego wysiłku.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

145
Wierzba nie miał czasu, by obserwować otoczenie. Widział, że przeciwnicy zostali w miarę unieszkodliwieni, gdy bełt dosięgnął czarodzieja, a i sam kusznik ruszył, by upewnić się, że zagrożenie zostało zażegnane. Cel, jaki obrała strzała Wierzby, okazał się... zgoła niefortunny. Drozd wiedział, że nie ujdzie mu na sucho taki występek, ale nie było obecnie czasu, by zastanawiać się nad konsekwencjami, zarówno dla niego, jak i dla nieszczęsnego Biru.

Dobre wyżywienie, codzienne treningi pod okiem nauczycieli i samozaparcie sprawiły, że młody półelf miał dość siły, by podnieść drobną czarodziejkę, gdy ponaglił go do tego kusznik. Łapiąc ją jak najcenniejszy z ciężarów, niczym księżniczkę, którą Eliza być może jeszcze mogła się okazać, dwignął ją w ramionach.

- N-nie, czekaj! - Próbował protestować, gdy panienka wybudziła się i wzięła go za porywacza! I choć z trudem, dotarł do mety. Po potknięciu oboje wylądowali w zaspie... i Wierzba nie miał ochoty, by dalej się ruszać, a na pewno nie dalej walczyć, z nauczycielami czy Elizą!

Ostatni etap był czymś, czego nie mógł przewidzieć. Jak mogli walczyć z nauczycielami, z ich umiejętnościami, siłą i latami doświadczenia? Chyba tylko cudem i dzięki współpracy udało im się przekroczyć linię mety! Oddychając ciężko, Wierzba przymknął oczy, leżac obok Elizy. Chyba tylko przekomarzanki między kusznikiem i drugą z czarodziejek trzymały go przy świadomości, uziemiając w trudnej sytuacji, w jakiej się znaleźli. Po chwili musiał jednak ruszyć się, by pomóc Elizie. Wykolejone poczucie obowiązku i wartości, które wtłoczyli mu do głowy nauczyciele, nie mogły zostać pominięte.

- Eliza. - Odezwał się, jakby przypominając sobie samemu jej imię, a wraz z nim powód, dla którego musiał ruszyć chude cztery litery. Podnosząc się z zaspy i otrzepując z białego puchu, ściągnął swoją wierzchnią wartwę ubrań, by ofiarować ją dziewczynie w istnym geście wartym rycerza. Był przyzwyczajony do zimna, nie powinien rozchorować się od odrobiny mrozu, nawet jeśli w gruncie rzeczy lepił się do potu pod zbroją.

- Eliza. - Powtórzył, tym razem wołając po imieniu dziewczynę. Kuchnął przy niej i delikatnie pomógł jej podnieść się do siadu. Otoczywszy jej ramiona swoją własną derką, oparł ją o siebie, o własną klatkę piersiową, by umożliwić jej trzymanie pionu oraz ogrzać własnym ciałem. Trzymał ręce z dala od strategicznych miejsc, nie chcąc naruszyć jej godności w żaden sposób. Nie dało się jednak ukryć, że splatając dłonie na jej brzuchu, w jakimś stopniu ją obejmował. - Eliza, w porządku?

Za linią mety powinni być bezpieczni. Teraz pozostało czekać, aż nadzorcy prób przyjdą po nich i zezwolą na powrót do Twierdzy.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

146
Liczba szczęściarzy, którym udało się zaliczyć egzamin, wzrastała niby niezauważalnie. Zaledwie jeszcze tylko kilka osób zdołało o własnych siłach sprostać ostatniemu z wyzwań, a później nikomu się to już nie powiodło. Mogłoby, by się wydawać, że po małym szoku spowodowanym atakiem zorganizowanej grupki, strażnicy stali się jakby bardziej ostrożni i surowsi w nękaniu nacierających na nich uczestników. Pan burzy i piorunów po ocknięciu, z furią ciskał błyskawicami, Biru natomiast oswobodziwszy się z lodowych kajdan, chociaż wciąż obolały, ganiał za pierzchającymi przed nim niedobitkami. Dwójka pozostałych kopiując zachowanie słynnej grupki, współdziałała ze sobą i wspólnie wywabiając z ukrycia przestraszonych adeptów, eliminowała ich według uznania.

- Skończyłbyś wreszcie obmacywać ją tymi brudnymi łapskami? - wyraźnie podirytowany głos Mirandy zabrzmiał w uszach Wierzby. Stojąca za nim czarodziejka skrzyżowała ręce na piersi. Jej gniewne spojrzenie bacznie śledziło każdy, nawet najmniejszy ruch rzekomego zboczeńca, wykorzystującego niemogące mu podołać dziewczę.

Drozd uczuł, jak mróz przybiera na sile, chociaż niebo pozostawało bez zmian, a sami chronieni byli murem od wiejącego ze wschodu i kłującego w płuca mroźnymi igiełkami wiatru.

- Hejże, Królowo Lodu! - zawołał na nią kusznik. - Sądzę, że naszemu koledze niepodstępne uczynki w głowie, tylko troska o twą przyjaciółkę. Co nie, panie łucznik? - wesoły jak zawsze koleżka o popielatych włosach próbował załagodzić sytuację. Stanąwszy między dwojgiem kompanów, przemawiał to do jednego, to do drugiego.

- Mir, spokojnie. On mnie tylko próbuje ogrzać własnym ubraniem - delikatny i niemal niesłyszalny ćwierkot niby małego ptaszka rozbrzmiał między ramionami półelfa. Drobna czarodziejka, wspierając się o ramiona trzymającego nad nią pieczę mężczyzny, powstała chwiejnie na nogi. Jej delikatne dłonie z początku nijak wyczuwalne, z każdą chwilą nabierały mocy, coraz to pewniej ściskając ramiona nieznajomego, a poczuwszy się na tyle pewną, by ustać na własnych nogach, puściła go, obdarowując w podzięce delikatnym uśmiechem.

- No! Skoro wszystko zostało wyjaśnione, może czas na oficjalne przywitanie, bo to byłoby niegrzeczne z naszej strony - wyskoczył z nagła pomysłem wesołek. - Me imię brzmi Rikardo - rzekł kłaniając się nisko WIerzbie - Ten obok, to Olaf - spory chłop, ale muchy nie skrzywdzi, ot co! Z kolei ta pani o chłodnym obliczu nazywa się Miranda, a jej urodziwa znajoma, Eliza - kończył, puszczając Wierzbie oczko, unosząc przy tym po parokroć brwi do góry i na dół.

- Skończyłeś już tę błazenadę? Nie do wiary, że tegoroczne testy o mało nas nie zabiły. Co im strzeliło do łbów? - sfrustrowana czarodziejka podjęła nowy temat, który i Wierzbie przeszedł przez myśl. Co prawda wiedział, iż egzamin nie będzie należał do łatwych, jednakże nie znał powodu, dla którego miałoby to mieć miejsce.

-I dobrze - odmienne zdanie posiadał z kolei Olaf - długowłosy wojownik z muskulaturą tak wyśmienitą, iż mógłby uchodzić za syna Biru lub orka w nieco bardziej ludzkich rysach. - Trudny sprawdzian, znaczy tylko tyle, że chcą mieć tu ino najlepszych. A my właśnie udowodniliśmy, że zaliczamy się do tego grona - jego słowa wzbudziły dumę w pozostałych. Rikardo wyprężył dumnie pierś, Miranda zadarła nos do góry, a z gardła Elizy wydobył się uroczy chichot.

Wspólną pogawędkę przerwał ryk trąb. Czas zmagań dobiegł końca. Od dłuższej chwili nikt nowy nie zdołał przekroczyć bramy, a tych, którym się to udało, było zaledwie koło pięćdziesięciu z ponad dwóch setek. Ci więc, co podołali wyzwaniu zeszli szlakiem, prowadzeni przez zastęp obserwatorów, by wkrótce znaleźć się z powrotem w murach twierdzy, gdzie wyczekiwała na nich spora gromada ciekawskich gapiów. Zaraz jak tylko otworzono bramy, rozległ się wiwat. Radosne okrzyki rozbrzmiewały niemal w każdej części koszar. Starsi stażem koledzy pogwizdywali w akcie uznania, doświadczeni rycerze bili brawa i przekazywali sobie małe brzęczące woreczki, najpewniej wygrane z zakładów. Między całym tym zgiełkiem rzecz jasna wyróżniał się nie kto inny, tylko stateczny w swej postawie i emocjach Ogar. Siedząc na specjalnie wykonanej loży w towarzystwie zaufanych sług oraz o dziwo córki, a także jeszcze jednego dziewczęcia o włosach koloru rdzy i pociesznym obliczu, patrzył surowym okiem na zwycięski pochód, który okazał się być znacznie krótszym niż to sobie pierwotnie wyobrażał.

Wielki Mistrz powstał ze swego miejsca, a za jego przykładem zrobili to i inni. Ktoś uderzył w stojący na jednej z pobliskich wieżyczek gong, sprawiając, iż oszalały z zachwytu tłum prędko ucichł.

- Moi wybrańcy! - zaczął właśnie tymi słowami przemowę, chwalącą niezbyt liczną grupę. Wśród kierowanego do nich słowa uznania, Ogar wyraził podziw i wdzięczność za ich wielkie oddanie sprawie zakonu i znoszony trud. Oczywiście nie mogło i obejść się bez jednego z jego słynnych kazań i utrwalenia pełni praw o obowiązków, jakie od tego momentu zostaną im przydzielone. Po tym na szczęście ceremonia długo już nie trwała i gdy Silvater oddalił się wraz z gronem obserwatorów, by wysłuchać ich raportów z przebiegu próby, zwycięzców oddano w ręce ich mentorów, by dopełnić odpowiednie formalności.

O zachodzie słońca zaś zorganizowano uroczystą ucztę. Wśród ucztujących Wierzba natknął się na swoją ferajnę. Wszyscy ubrani w odświętne szaty śmiali się i śpiewali, świętując zaliczenie niebywałych zmagań. Jako pierwszy półefla zauważył Rikardo. Rozbawiony do granic możliwości ruchem ręki zaprosił go do wspólnego stołu, na którym poustawiano wszelkiej maści frykasy, o jakich Wierzbie nawet się nie śniło.

- Jest i nasz pan strateg! - kusznik przywitał go naprędce nadanym tytułem. -Siądź z nami. Bez ciebie być może by nas tu nie było - słodził niemożebnie, wnet nakładając sporą porcję soczystej pieczeni i jarzyn. - No! Opowiadaj, jak to jest zostać wybrańcem? - przedrzeźniał głupim słowa mistrza. - Jutro zostaniemy oficjalnie wcieleni w szeregi rycerstwa. Już nie mogę się doczekać, kiedy przyjdzie nam stanąć oko w oko z dzikimi bestiami. Z taką ekipą, nie ostanie się ani jedna.

- Dokładnie - przyznał mu rację Olaf, łapczywie pochłaniający kolejne kęsy pieczeni.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

147
Wierzba zaklął w duchu, gdy kolejny raz został oskarżony o naruszanie nietykalności kobiet. Jasne, objął ją, ale tylko po to, by nie leżała w śniegu! Czy źle zrobił!? Nie uważał, by jego działania były w jakikolwiek sposób sprzeczne z tym, co robić należało, jednak zaczął być zmęczony tym, że każde zbliżenie się do jakiegokolwiek dziewczęcia w jego przypadku miało krzyczeć: gwałt! gwałt!

Głupi rekruci, głupi nauczyciele, głupie próby i głupie wszystko! Półelf pomógł czarodziejce wstać i choć chciał trzymać się blisko, by w razie czego ją łapać, wolał ręce skrzyżować na piersi aniżeli znów wyciągać je z pomocą i zostać oskarżonym o bezeceństwa.

- Wierzba. - Przedstawił się Wierzba, kłaniając się lekko, grzecznie, tak jak nauczył się podczas ostatniego roku. - Drozd.

W jednym Wierzba musiał przyznać Mirandzie rację - testy były co najmniej wymagające. Ghule, przepaść, wspinaczka, podstępy z Auriel, wreszcie - walka z nauczycielami! Tegoroczni rekruci z pewnością nie mieli łatwo.

***

Wraz z adrenaliną towarzyszącą próbom, Wierzbie przeszła złość. Postanowienia co do rzucenia tego wszystkiego w pizdu i odejścia zostały zostawione w strefie planów, które nigdy miały nie dojść do skutku. Na zmianę decyzji z pewnością wpłynęły również wiwaty i pochwały. Czyżby naprawdę osiągnęli tak dużo, gdy przetrwali próby i dotarli do mety?

Gdy zmęczenie w końcu kazało mu usiąść i wysłuchać najpierw Silwatera, a następnie Lao-Lao, Wierzba nie miał nawet siły, by myśleć o swoich kobietach - Auriel, Mirandzie, Elizie, nawet Rudej! Gdy tylko został zwolniony z kazań i pouczeń, udał się do pokoju, by odespać próby, stresy i zimno.

Po drzemce wciąż był dość nieprzytomny, ale gdy zawołano go na ucztę, nie mógł jej przegapić. Przywdziawszy swój najlepszy szary płaszcz skierował się ku sali, gdzie odbywała się wieczerza. I choć swoim zwyczajem chciał cieszyć się jadłem w spokoju i samotności, nie mógł nie przyjąć zaproszenia od niedawnych towarzyszy w boju.

Na ich słowa zareagował uśmiechem, zajmując miejsce przy stole. Ciemne oczy półelfa rozszerzyły się w szoku, gdy dostrzegł, co przygotowano! W jednej chwili stwierdził, że nie mógłby wrócić do dziczy - tam nie było pieczeni, pasztecików, jarzyn! A jedynie opieczona nad ogniem rybka i wygrzebane ze śniegu korzonki.

- Walczyliście już z bestiami? - Zapytał, bo wydawali się być bardzo pewnymi siebie. I choć nie chciał ich dołować, nie należało również podjudzać szczenięcego pędu ku pewnej śmierci. - Oczyścimy Północ z demonów. - Dodał, choć bez przesadnej radości w głosie.

Po raz pierwszy dotarło do niego, że z zespołem być może udałoby mu się pomścić swoją wioskę. Czyż nie był to wspaniały plan?

Myśli o zemście zeszły jednak na dalszy plan, gdy Wierzba dorwał się do jedzenia. Choć sam mizernych rozmiarów, potrafił wcisnąć w siebie zatrważające ilości jedzenia i zamierzał skorzystać z możliwości!

- Eliza. - Pomiędzy kęsami chciał zwrócić na siebie uwagę dziewczęcia. - Jak się czujesz?
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

148
POST BARDA
Postawione biesiadnikom pytanie co do ich doświadczenia w obcowaniu z przerażającymi bestiami nieco ostudziło ich emocje i wprowadziło do ich serc pokaźną dawkę pokory. Nikt specjalnie nie palił się do opowiedzenia swojej historii, tylko skupiając całą swoją uwagę na talerze, niemal jak na umówiony znak wszyscy zaprzestali jakichkolwiek rozmów.

- Wiesz, Wierzbo - zaczął niepewnie Rikardo. - Większość z nas tutaj zebranych pochodzi z Północnych kręgów, więc każd...

- Ja pochodzę z pustyń Shura'gaard - wtrącił swoje zdanie Olaf. - Tam prześcigamy się w walce...z ludźmi czy innymi diabelstwami - mówił otwarcie, mieląc ostatnie kawałki pieczonego dzika.

Na tej skromnej wypowiedzi temat został wyczerpany. Zaraz jak tylko długowłosy wojownik przestał mielić ozorem, ktoś prędko zmienił tory prowadzonej rozmowy na zupełnie inne, bardziej wesołe i adekwatne do obecnej sytuacji, także Wierzba nie miał nawet szansy na podjęcie interesującej go kwestii. Dopiero korzystając z chwili przerwy, gdy na stół podano skromne ilości dzbanów z winem, wreszcie zyskał szansę na zadanie kolejnego pytania, tym razem spersonalizowanego.

Eliza, słysząc, iż półelf to właśnie do niej przemawia, z początku zakłopotana nie wiedziała co mu odpowiedzieć. Popatrzywszy na obojętne oblicze Mirandy, z lekko zarumienionymi od wypitego trunku policzkami, rozwarła delikatne usteczka i wyrzekła parę prostych słów.

- Tak. Już wszystko dobrze. Dziękuję za troskę - wyćwiergotała.

-Ach, mocne to wino!
- wypalił z nagła Rik. - Chodźmy się przewietrzyć mocarzu- zaproponował, klepiąc kolegę po ramieniu.

- Słaby z ciebie zawodnik. Toż to rozwodnione jest. Everamskie dziecko by to wypiło jak jaki sok - twierdził Olaf.

- Jak tam chcesz, ale dawka świeżego powietrza przyda się nam obu. Pewnie niedługo podadzą ciasto
- wesołek napierał dalej, ciągnąc to coraz mocniej znacznie cięższego od siebie osobnika.

- Niech ci będzie - zgodził się w końcu tamten.

- Niedługo będziemy z powrotem - zapewnił kusznik i przytrzymawszy na moment dłoń na ramieniu Wierzby, który właśnie nalewał sobie porcję trunku, oboje ruszyli w stronę wyjścia.

- Przeproszę was na chwilę - tym razem to pani lodu zabrała głos. - Muszę skorzystać z wygódki - wyszeptała niemal niesłyszalnie i z figlarnym wyrazem twarzy, opuściła pozostałą dwójkę towarzystwa.

- Co im tak nagle... - zdziwiona całym zajściem Eliza podążyła wzrokiem za znajomą, dziwiąc się strasznie temu zbiegowi okoliczności.

Zarówno jeden jak i drugi nie odzywał się do siebie wcale. Eliza sączyła małymi łyczkami osłabione ze swych właściwości wino, aż w końcu natrafiając przypadkiem na postać Wierzby, rozwarła szerzej oczy i wydając z siebie krótki i niezrozumiały dźwięk, zakrztusiła się nie groźnie, jakby właśnie przyszło jej co na myśl.

- Wierzba, tak?
- zapytała ponownie o imię, chociaż doskonale je znała. - Nie miałam ku temu okazji wcześniej, ale widzę, że teraz nadarzyła się ku temu okazja. Pragnę ci gorąco podziękować za ratunek wtedy. Gdyby nie ty, nie wiem, czy podołałabym próbie. Pewnie nie - zagryzając dolną wargę, spuściła głowę na dół, a jej pogodne oblicze przybrało pochmurnych barw.

Wkrótce rozpogadzając się na nowo, sięgnęła dłonią do przepasanej przez ramię malutkiej torebeczki i wyciągnąwszy z niej zapakowany w czysty papier i zapieczętowany niespotykaną insygniom prezencik, podała go oburącz półelfowi.

- Może to niewiele za tak wielką zasługę, lecz proszę, przyjmij to w ramach mojej dozgonnej wdzięczności - mówiła, obdarowując jednocześnie mężczyznę uroczym uśmiechem. - Domyślam się, że Wy zwiadowcy musicie, spędzaj sporo czasu w samotności i z dala od rodzinnych stron. Niech przynajmniej czas ten umila ci lektura - ułożywszy pakunek na stoliku, oparła dłonie o brodę, głowę zaś przechylając lekko na bok. Mogłoby się wydawać, że chciała powiedzieć coś jeszcze, jednak nie miała w sobie na tyle odwagi, aby wydusić z siebie choćby i słówko. Dopiero kolejny łyczek naboju bogów pomógł w pokonaniu nieśmiałości.

- Mamy chwilę dla siebie
- rzekła, nie zdając sobie sprawy z wypowiedzianych słów. - Widzę w Twoich oczach, że masz większe doświadczenie, niż ktokolwiek z nas w obchodzeniu się z bestiami, z którymi przyjdzie nam się mierzyć. Opowiedz mi coś o tym, proszę. Czy naprawdę są one tak niebezpieczne jak mówią? Słyszałam też, że ktoś z twojego oddziału walczył z bestią z podziemnych lochów twierdzy i zwyciężył. Znasz go może? - alkohol nawet jeśli i rozrobiony, sprawiał, iż dotąd nieśmiała czarodziejka przemieniła się w pewną siebie osobę. Jej rozmarzone oczy zupełnie zatopiły się w półelfie i nadstawiając ucho, z niecierpliwością wyczekiwała, aż jej rozmówca zacznie gawędzić o interesujących ją sprawach.

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

149
Wierzba rozsiadł się na wolnym miejscu. Opierając łokcie niegrzecznie na blacie stołu, dobierał się do kolejnych dań i napitków, chcąc zajeść stresy próby. Był na tyle szczupły, że nic nie groziło mu z racji obżartstwa. Z pełnymi ustami nie musiał też mówić. Mimo to, chciał dopytać Olafa o pustynie, bo choć słyszał o nich wcześniej, nie potrafił wyobrazić sobie bezkresnego pola piasku, rozciągającego się od wschodu, po zachód. Wychowany wśród śniegów i lasów, Wierzba nie ogarnął umysłem pustyni innej, aniżeli lodowa.

Nim jednak zdążył przeżuć kawałek mięsa, wyjątkowo gumiasty i czepiający się zębów, rozmowa zeszła na inne tory, a i Wierzba dostrzegł, że nie było sensu mówić o takich rzeczach w chwili, gdy rekruci zajęci byli świętowaniem.

To, czego Wierzba się nie spodziewał, to podstępu ze strony kolegów! Odprowadził mężczyzn zdziwionym spojrzeniem, a kiedy również Miranda postanowiła się wycofać, Wierzbie zostało tylko przełknięcie kolejnego kęsa i uśmiech w stronę Elizy, licząc na to, że włókna mięsa nie utkwiły mu między zębami, a uszy nie są tak czerwone, jak mu się wydawało - stały się strasznie gorące!

Chłopak wlepił ciemne spojrzenie w Elizę. Nie była brzydka, wydawała się drobna i delikatna, taka, która potrzebuje rycerza... ale czy Wierzba mógłby być takim rycerzem?! Dla pozostałych, najwyraźniej tak to wyglądało. Rzucił szybkie spojrzenie w kierunku stołu, gdzie miał nadzieję zobaczyć Auriel. W przeciwieństwie do półelfiej księżniczki, Eliza była bardziej... osiągalna. I o wiele sympatyczniejsza.

- Wierzba. - Powtórzył po dziewczynie, potwierdzając swoje imię. Jego brzmienie znów wydało mu się niedorzeczne. Czy Eliza śmiała się z niego?! Fala ciepła przeszła przez jego ciało, zatrzymując się dłużej na policzkach. - N-nie ma za co. Musimy sobie pomagać. - Dodał, wręcz nie zastanawiając się nad tym, jakie słowa formują mu się na języku.

Wyciągnął ręce, by również oburącz, przyjąć prezent.

- Dziękuję. Nie... nie musiałaś. - Mruknął. W jego klatce piersiowej działo się coś dziwnego, serce biło tak, jakby chciało wyrwać się z klatki żeber! Ostrożnym ruchem, by nie naruszyć wzoru na papierze, podważył jego fragment, by ściągnąć opakowanie i dostrzec, co jest w środku. Litery składały się w słowa i zachowywały sens. Bardziej niż prezent, zainteresowały go jednak jej dalsze słowa.

Czarne ślepia Wierzby zerkały na Elizę spod równie czarnych, dość krzaczastych brwi. W jego spojrzeniu było zdziwienie, odrobina przestrachu, niepewność, nawet trochę nieśmiałości. Nie chciał się przechwalać, ale czy nie miała racji?

- Wlaczyłem na Północy, z moimi ludźmi. - Przyznał, choć zdawał sobie sprawę, że jego słowa są stwierdzeniem nieco na wyrost. - Wystarczył... jeden cios. - Jego dłoń powędrowała ku skroni, tam, gdzie dostał, gdy jedno uderzenie pozbawiło go przytomności, ale również uratowało życie, gdy wydał się napastnikom martwy. - A co do besti z lochów... to byłem ja. Ja walczyłem z wampirem. - Mówił dalej. Wino z pewnością pomagało rozwiązać język. - Ze Szczerbatym. To była próba, żebym mógł zostać, sprawdzić moją wartość. Drasnąłem go, a on... a on prawie mnie zabił. Mieszał zmysły, był szybki, silny. Nie miałem wtedy szans. - Pokręcił lekko głową. Nie miał pojęcia, czy obecnie wytrzymałby choć pięć minut dłużej. Być może miał za sobą trening, ale czy to wystarczyło? - Ale Mistrz dał mi szansę. Dlatego musimy działać razem. Pomagać sobie, tak, jak podczas prób.

Sam nie wiedział, co strzeliło mu do głowy, gdy uśmiechnął się do Elizy i wyciągnął dłoń w nadziei, że czarodziejka umieści w niej swoją drobną rączkę.
Obrazek

[Wschodnia część pasma Ghuz-Dun] Twierdza Obrońców Świtu

150
POST BARDA
Wierzba dzielił się swoimi przeżyciami, podczas gdy Eliza słuchała go z najwyższym zaciekawieniem, przerywając krótkimi och... i ach..., gdy któraś z części ją bardziej poruszyła. Młódka była zapatrzona w półelfa jakby ten był dla niej największym autorytetem. Chłonęła jego każde słowo i każdy gest. bacznie śledziła ruchy warg, a rozmarzone spojrzenie utkwiła w oczach rozmówcy.

- Ważne, że żyjesz. Mentorzy nam to zawsze powtarzali. Lepiej jest podgryzać wroga po kawałeczku, niż na jeden raz i stracić przy tym wszystkie zęby
- skomentowała relacje z pojedynku, z wampirem.

Na krótką chwilę nastała cisza. Wierzba nie miał już nic więcej do dodania, z kolei Elizie niezbyt się śpieszyło do wypowiedzenia choćby słówka. Zamiast tego szukała po omacku dłonią czegoś na stole, raz po raz muskając męskie palce półefla.

- Ty masz już dość, moja miła
- z letargu wyrwał ją stanowczy głos Mirandy, która z nagła pojawiła się za koleżanką.

- Chcę jeszcze... tylko... troszeczkę - zrobiwszy maślane oczy i wywinąwszy dolną wargę do przodu, siłowała się z wyższą od niej dziewczyną, by nie pozwolić odebrać sobie dzbanka z winem, który na dobrą sprawę został niemal opróżniony.

Podczas całej rozmowy w cztery oczy, czarodziejka ni to świadomie, ni celowo nalewała sobie szklaneczkę za szklaneczką, sącząc z wolna pyszny trunek. Rumieńce oblały rozbawioną twarzyczkę. Pragnęła nadal cieszyć się ucztą, jednakże surowa postawa Mirandy ukróciła ten zamiar. Wyciągając znajomą nieco i na siłę, wzięła ją pod rękę i stanowczym krokiem poprowadziła w stronę wyjścia, a stamtąd najpewniej do bloku sypialnianego.

- Wierzbuś, mój polny wietrzyku, musimy jeszcze kiedyś się spotkać. Dobrze mi się z tobą rozmawia
– rozwiązły przez nadmiar alkoholu język Elizy plótł bez opamiętania, to co miała akurat na myśli.

Wierzba został na moment sam. Zmęczenie mijającego dnia dawało mu się we znaki i mając już sam wstać od stoły, by udać się na spoczynek, czyjaś dłoń przyszpiliła go do siedzenia na powrót.

- No, no. Ładnie załatwiłeś tamtą laleczkę - zażartował rozweselony Rikardo - Chyba nie wziąłeś sobie do serca pewnego złotego powiedzenia, próbując ją upić i nie zamierzałeś z nią figlować, co? - próbował oskarżyć kolegę o niecne uczynki. - Tylko bądź ostrożny, z tego co wiem, Eliza pochodzi z bogatej rodziny. Najpierw musiałbyś się wkupić w jej łaski, zanim zechciałbyś zająć się panną, wiesz - dzielił się cennymi wskazówkami.

Wierzba natomiast odczuwał przesyt, zarówno w jedzeniu jak i kontaktach towarzyskich. Opróżniwszy do końca swój kieliszek, pożegnał się z przyjaciółmi i podążając za wcześniejszym krokiem panien, skierował się do własnej celi, gdzie już wyczekiwało na niego łóżko i miska z wodą do obmycia.
Spoiler:

Wróć do „Turon”