Obrzeża Turonu - Brama i okolice

1
Turon, krasnoludzka stolica z prawdziwego zdarzenia. Rozpoczyna i kończy się na swoim najważniejszym elemencie. Potężna brama oddziela porządek i rzemiosło od wszystkiego demonicznego i plugawego. Gwarancja życie, pokój i dobrobyt. Okraszona śladami niezliczonych walk i magicznymi runami, broni wejścia pod ziemię, przycupnięta na końcu niewielkiej kotliny. Wtopiona w krajobraz, ale widoczna z daleka, dumnie stoi na straży podziemnego miasta.

Tuż za legendarną bramą znajduje się wszystko.

To, co dobre i życiodajne miesza się z tym, co herbiańsko najgorsze. Przepiękne łańcuchy górskie okalają Turon ze wszystkich stron. Podnóża gór okrywa gęsta tajga, karczowana tylko z grubsza na potrzeby traktów, ścieżek i skrótów. Naturalne kolory Północy tworzą ponad wielkim Turonem śnieżne hafty, misternie skrywające pomniejsze strażnice, posterunki i osady.

Ale złe nie śpi. Czuwa. Łypie z ciemności. Przemierza całą Północ, i okolice turońskiej bramy wcale nie są tu wyjątkiem. I choć ostatnie dni mogły być spokojne, złe nie śpi. Wystawi swój pysk z okolicznych lasów dokładnie wtedy, kiedy będzie trzeba.

Tymczasem - czuwa. Łypie z ciemności.
* Dla zwykłego śmiertelnika, główna brama Turonu była o tej porze zamknięta na cztery spusty i trzy pieczęcie. I bardzo, bardzo dobrze. Im mniej nowego, demonicznego cholerstwa w korytarzach, tym lepiej. Skove tymczasem, przemknął przez stalowe bariery i kamienne posterunki o samym świcie, bez większych problemów. Posiwiali strażnicy pamiętali go jeszcze z czasów, kiedy biegał z okruszkami słodkich pierniczków na brodzie. Młodsi kojarzyli go z tradycyjnych uroczystości i przypadkowych tawernianych przygód, jak to z rówieśnikami bywa. Jedni i drudzy doskonale wiedzieli też, że Skove znajdzie przejście nawet tam, gdzie go jeszcze nie ma.

Tego dnia okolica turońskiej bramy wydawała się pogrążona w letargu. Okoliczne szczyty drzemały leniwie, okryte wysoką warstwą drzew iglastych i wszechobecnej mgły. Ciemne i strzeliste czubki drzew wystawały z rzadka ponad mleczną zawiesinę, przełamując ponury krajobraz. Trakt na południe był o tyle bardziej przejrzysty, że przykrywała go tylko mgła i resztki śniegu. Skove poruszył kącikiem ust w grymasie uśmiechu, kiedy znalazł się na powierzchni. Nareszcie. Ruszył przed siebie. Wysłużony kostur pomagał stawiać miarowe kroki, a krasnolud wyraźnie był w swoim żywiole.

Po dobrych kilkudziesięciu minutach marszu, kiedy brama powoli zaczęła znikać za plecami, a pierwsze śniadanie zaczynało tęsknić za drugim, mężczyzna stał przed “małymi schodkami”. Lokalni piechurzy i kabareciarze nazywali tak skrót, znany przede wszystkim kurierom i paczkonoszom. Przejście przez rząd skalnych półek wymagało porządnej kondycji, co najwyżej małego bagażu, a na pewno porządnych ilości motywacji. Droga w istocie była szybsza, ale upierdliwa z trzech, równie istotnych powodów.

Po pierwsze, wspinaczka tego rodzaju wykonana mogła być tylko przez doświadczonych łazików. Po drugie, przejście interesowało tylko samotnych piechurów, bo miejsca było tam jak na lekarstwo. Jak sama nazwa wskazuje. A po trzecie i najważniejsze, na tym fragmencie trasy zawsze, ale to zawsze wiało, sypało śniegiem i jeszcze raz zrywało skarpety z nóg. Bez porządnej, krasnoludzkiej kapoty nawet nie podchodź. Ciekawe, jak wyglądają duże schodki, hm?

Kiedy Skove wdrapał się na samą górę “małych schodków”, drugie śniadanie wydawało się koniecznością, a chwila odpoczynku miłym akcentem wycieczki. Krasnolud oparł się o pobliską skałę i ostatni raz zerknął na swój dom. Tajga, jak okiem sięgnąć. Mgła powoli traciła na gęstości, a słońce z rzadka przebijało się przez wysokie chmury. Tysiące drobnych trójkącików zdobiły masywne góry, podobnie jak resztki krakersów na wąsach piechura. Tym razem Skove zdobył się na pełny uśmiech, ugryzł ostatni kawałek sucharka i zaczął szykować się do dalszej drogi. Droga na południe daleka, a niebezpieczna.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

2
Stolica Krasnoludów różni się od tej, którą pamiętają stare rody. To otwarte niegdyś na rozmaite trakty imperium, dziś zapada się samo w sobie. Odcinane, jeden po drugim, trakty zostają zajęte przez szerzącą się plagę demonów z Morlis. Wiele z tych dotąd głównych szlaków, owite historiami o krwiożerczych potworach, odstrasza - często nad wyraz. Stąd niezwykle trudno dostać się tutaj obcemu.
Lato 88 rok, III ery. Mimo to jest to wielce inspirujący widok - Turon - kamienne miasto w środku olbrzymiej jaskini, pośród morza zaschniętej lawy. W hałaśliwych kuźniach najlepsi kowale tworzą przedmioty budzące zazdrość wśród wszystkich ras. I chociaż stan apatii i zobojętnienia nawiedza podziemne miasto już od wielu lat. Turon znany jest jako ostatni bastion rasy krasnoludów i klejnot w ich koronie.

Borealne lasy szpikowe oraz w niewielkim stopniu lasy liściaste - głównie brzozy. Ta roślinność zdominowała okoliczne tereny, które ów czas zapragnął infiltrować strudzony wspinaczką obieżyświat. Doskonale wiedział o tym, że zimy są tutaj chłodne i długie. Dlatego śnieg zalega niemalże przez cały rok. Z kolei suche, krótkie i ciepłe lato nieznacznie narusza pokrywę śnieżną przysparzając częściej problemów niżeli korzyści. A to z powodu ustępującej ognistemu olbrzymowi znad nieboskłonu zmarzlinie. Zmarzlina puszcza, podczas gdy pokryte nią ziemie chłoną wodę, niczym wysuszone na wiór gardło mieszkańca Czarcich Gór. Grunt staje się wiotki, lepki i błotnisty. Łatwo o górską lawinę lub trywialną utratę równowagi - poślizg. Korzyści płynących z ocieplenia klimatu nie można jednak nie docenić. Promienie wschodzącego słońca topią szklaną pokrywę znad jeziorek, a nawet pomniejszych zahibernowanych rzek. Przeto łatwiej podróżnemu pozyskać świeżą wodę pitną o rybołóstwie nie zapominając. Przed wydarzeniami z Morlis, Turońskie krasnoludy wyczekiwały tego urodzajnego okresu, ażeby zanurzać ręcznie strugane wędki w obfitych po zimie w ryby zbiornikach wodnych. Gdzieniegdzie pojawiała się także zwierzyna łowna. Wystające spod pokrywy kamulce, zgniłe pozostałości drzew ułatwiały wypatrzenie zająców, listów czy nawet wilków o białym umaszczeniu. Dotąd niewychwytywanych w krainie obfitej w biały puch.

Czas to złoto - powiadają w Turonie, chociaż powiedzenie pierwej wykluło się w kupieckich dzielnicach Saran Dun. W przypadku obieżyświata czas działał na niekorzyść, a raczej na uszczuplenie zapasów pożywienia. Przeto wędrówka wgłąb zdawała się być nieunikniona.

Poranna mgła odeszła na dobre. Nad głową gorejąca ognista kula wskazywała na nadchodzące południe. Skove przebył nie lada odcinek, tonąc w szpikowym lesie. Aż nagle ujrzał coś, czego się nie spodziewał. Na horyzoncie, gdzieś na wzniesieniu z przerzedzoną roślinnością stała drewniana chatka. Zioła powiewały na wietrze zwisając w dół ze ścian. Warkocz czosnku przyozdabiał wejście. Czy to mogła być...

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

3
Skove zrobił już kilka dobrych mil od czasu ostatniej przekąski. Buty od czasu do czasu grzęzły mu w wilgotnej ziemi, tak rzadkiej na Północy. Za pierwszym razem mruknął pod nosem, łącząc zaskoczenie i komentarz w jedno. Kolejne mlaśnięcia podeszw brzmiały w ciszy, z rzadka przypominając mu o aktualnej porze roku.

I wszystko byłoby normalne, ale… Zatrzymał się w pół kroku. A to ci atrakcja. Zmrużył oczy niczym skacowany akademik z Oros, wpatrując się w kupę drewna na horyzoncie. Patrzył na domek przez chwilę, zaintrygowany, nim zdał sobie sprawę ze swojej nieostrożności. Krasnolud czym prędzej ukrył się za najbliższym drzewem. Miał tylko nadzieję, że chwila zawahania nie przyniesie ze sobą kolejnych problemów.

Rozejrzał się po okolicy, tym razem zachowując ostrożność. Patrzył na boki i - co raczej oczywiste - na samotny cud leśnej architektury. Kilka razy odwrócił się, upewniając się, że nie pcha się w zasadzkę. Kolejne kroki stawiał już z pełną ostrożnością, a w drodze pod górę darował sobie najprostszą ścieżkę. Chciał upewnić się, że nie da złapać się w żadną pułapkę. Tymczasem, kupa drewna zaczęła przypominać chatkę, z każdym kolejnym krokiem coraz bardziej. Odczekał chwilę, obserwując domek z bliska. No ale, przecież czas to złoto.

Mlask.

Mlask, odpowiedziała druga podeszwa.

Krasnolud wyszedł zza drzew, idąc prosto na domek. Zaczął podpierać się kosturem, dla uwiarygodnienia swojej profesji. Robił przy tym sporo hałasu, żeby nie uchodzić za ciekawskiego czy innego rabusia. Bełt w rzyci to ostatnie, czego oczekiwał od życia. Kiedy od drzwi dzieliło go kilka ostatnich kroków, zatrzymał się. Czy zostało mu coś innego, niż po prostu zapukać do drzwi? Wzruszył ramionami i podszedł bliżej. Mieszanka ziół uderzyła jego szerokie nozdrza ze srogim impetem, przywołując wspomnienia. Zupełnie jak w chatce Rainy.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

4
[img]https://tse2.mm.bing.net/th?id=OIP.l4eS ... Dg&pid=Api[/img] Stukot obijanej o leciwe wrota pięści zdawał się cichnąć z każdym kolejnym puknięciem. Wszczepiona niechlujnie gruba kora z poprzebijanymi na wskroś deseczkami - imitująca drzwi do leśnej chatki - drżała coraz bardziej, lecz stukot był najzwyczajniej w świecie głuchy. Na bogów! Czy to aby jakieś przeklęte uroki dotknęły obieżyświata? Nie. Wszechobecna wilgoć i idąca za tym próchnica drewna doskonale tłumiła odgłos pukania, chłonąc co mocniejsze uderzenia. Wytłumiając rozchodzące się fale wstrząsów.

Choć puknięcia nie alarmowały gospodarza domostwa, nieuniknione było naruszenie konstrukcji. Coś zaśmierdziało, gdy pod nogi Skove'a zleciał kawałek zmoczonego drewienka. W stożkowatej spróchniałej pozostałości przemieszczały się białe tłuste larwy, jakie widywał do tej pory wyłącznie w zepsutych pozostałościach wieprzowiny w podziemnym mieście - Turonie. Woń zwilgotniałego drewna, rozkładanego przez niepoznane dotąd robactwo zakuła nozdrza. Krasnolud prawie że zgiął się w pół w odruchu wymiotnym.

Drzwi otworzyły się na oścież, uderzając o rozklekotany regalik z patyków w środku chaty. A kiedy wszedł do środka, był już pewien, że nie zbłądził, lecz znalazł się w odpowiednim miejscu. W domu Rainy, ulubionej znachorki.

Wszystko wyglądało tak jak zapamiętał. Jak za dawnych czasów. Gruby stół z wyciosanych konarów pośrodku izby. Kamienny kominek o bliżej nieregularnych kształtach. Rozwieszone na ścianach kępy zbitych ziół. Długie jasne siana, zielone pędy, zawiłe porośla. Na regale po jego prawicy widniała cała zastawa doniczek. Z wybiórczych wyłaniały się drobniutkie roślinki, z czego tylko jedna najmniejsza miała na szczycie biały kwiatek w kształcie dzwoneczka. Pozostałe donice: rude czy szare były puste. Przynajmniej z perspektywy oddalonego o parę stóp krasnoluda. Gdzieniegdzie w słojach pływały zanurzone do połowy ogórki, ziemniaki, a nawet marchewki. Całe wnętrze wypełniał przyjemny - zwłaszcza po uprzednich doświadczeniach - zapach świeżości. Świeżo ściętej mięty. Suszonego rumianku i czegoś , czego Skove nie był w stanie opisać. Mimo to zapach przywoływał miłe wspomnienia.

Infiltrację leśnej chatki z bajki przerwał upiorny obraz. Wychudzona dziewczynka o podkrążonych oczach wyszła jakby z cienia. Na jej wątłych ramionach wisiała sukienka. Utkana z lnu i farbowana w kolorze bardzo ciemnej zieleni tak, że nie rzucałaby się w oczy w ciemności. Jest lekka i wygodna, a w połączeniu z jasną barwą skóry jej właścicielki, umożliwia ukrycie, iluzją przebłysków słońca, między cieniami rzucanymi przez drzewa. Na lewym nadgarstku miała bransoletę z sklejonych ze sobą kolorowych rzemieni. Z grubym brązowym rzemieniem noszonym przez nią na szyi w postaci jakby obroży, bransoleta tworzyła swego rodzaju komplet. Z kolei na prawej ręce dziewczyny widniała cieńsza bransoleta z świeżo suszonych liści. Prawdopodobnie rośliny te należą do jej ulubionych ziół, albowiem po ususzeniu ich woń staje się bardzo intensywna. Na pierwszy rzut oka delikatność tej "biżuterii" jest tak wielka, że ulega ona często uszkodzeniom dlatego, prawie każdego dnia musi być tworzona od podstaw. Co rzuciło się najbardziej w oczy, to czerwony kamyk, który nosi na swej szyi, na rzemyku. Wydaje się, że nie posiada on innej wartości niż sentymentalną, lecz eksponowany był przez czarnowłosą dziewkę jako bardzo cenny, jakoby każdy go pożądał. Ciekawe zdawały się również włosy dziewczyny. Niewątpliwie nie dbała przesadnie o wygląd tych czarnych piór. Choć spina je w kucyki, to nie po to by wyglądać ładnie. Znachorki robią to z przyzwyczajenia, a i by włosy nie wpadały im do warzonych wywarów. Ozdoby były bardzo stare, poczerniałe lilie wodne zalane żywicą.

- Co zrobiłeś z Rainą? Gdzie ona jest? - zapytał dosyć piskliwy młody, mimo to pełen pretensji oraz niewyzbyty gniewu głos.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

5
- Huh! - krasnolud popisał się rzadko spotykaną elokwencją i ewidentnym potencjałem krasomówczym, kiedy drzwi puściły niemalże bez oporu. Odczekał chwilę, obstukał buty o drobny kamyk i wsadził głowę do środka. Pusto. Całkiem pusto.

- Gospodarz w domu? - rzucił w głąb. Nie doczekawszy odpowiedzi wgramolił się do środka.

Chatka niby trzymała się na słowo honoru, ale wnętrze? Zupełnie inna historia. Przypominała mu dokładnie to, co z biegiem lat zaczął zapominać. Znachorka Raina mieszkała w identycznym przybytku, tego jednego Skove był pewien. Nawet system rozstawionych ziół i słoików wydawał się podobny, choć nie identyczny. Ale zapach? Zapach był niesamowitą melodią wspomnień, piękny i świeży.

Krasnolud wziął do ręki pęk ziół z fioletowym nalotem na liściach, przewiązany drobnym sznurkiem. Uśmiechnął się, bo akurat tę jedną roślinę kojarzył ze szlaku. Roztarł mały kawałeczek w palcach, wąchając raz jeszcze. Cała gama zapachów ustąpiła na chwilę temu jednemu, wiosennemu aromatowi. Przez moment Skove znowu był małym urwipołciem, który poleciał upolować królika. Nawet zapach zgnilizny się zgadzał, choć tylko przy progu. Przejechał dłonią po rzędzie słoików, szukając jakiegoś opisu, proporcji czy receptury. Zrezygnował dość szybko, niekoniecznie pamiętając skomplikowane reguły ziołolecznictwa i samej alchemii. Przypadkiem zahaczył rękawem o krawędź prowizorycznej półki, a drobiny kurzu zawirowały w powietrzu.

Jak to się stało, że przez tyle lat tu nie trafił? Przecież chatka wcale nie jest znowu tak daleko, jak mogłoby się wydawać! Jedyna odpowiedź jaka przychodziła mu do głowy, to jakieś problemy związane z obecnością demonów na Północy. Ciekawe, czy wiedźmy maskują swoje domy na zimę! Myśl rozbawiła krasnoluda na tyle, aż parsknął przez nos.

Gdy niespodziewany głos wyrwał go z rozmyślań na temat leśnej architektury w amatorskim wydaniu, błyskawicznie odwrócił się do jego źródła. Słoiki na chybotliwej półce aż zabrzęczały, kiedy odsuwał od nich dłoń. Dziewczyna wyglądała trochę upiornie, a trochę... sympatycznie? Krasnolud już sam nie wiedział, co tak naprawdę go czeka. Odparł więc zgodnie z prawdą:

- A nic żem jej nie zrobił, dobra panienko. Ostatnio gadaliśmy... z dwadzieścia lat temu?

Mężczyzna wydawał się najbardziej zmieszany faktem, że chuda dziewczyna nie ujawniła się wcześniej. Jako gość ani nie chciał, ani nie powinien się panoszyć. Ba! Nawet próbował tego uniknąć. I o ile młoda gospodyni nie wydawała się uzbrojona, to jeszcze nic a nic nie znaczyło. Ostatnie czego chciał, to narobić sobie problemów u zielarki. Po południu powinien szukać strawy zamiast guza. Spróbował więc wspiąć się na wyżyny dyplomacji i wypalił jednym ciągiem wszystkie litery, jakie miały mu wystarczyć na kolejne dwa tygodnie podróży:

- Ale jak trzeba, to mogę po nią pójść. Albo drew narąbać. Schludnie tu. Ten, no, kamień też niczego sobie. Gustowny!

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

6
Założone ochoczo na biodra ręce kołysały się na boki, co rusz znikając w cieniu i wyłaniając się. A to dlatego, że ponura osobowość wciąż pozostawała skryta - częściowo - pod okryciem rzucanych przez krawędzie pomieszczenia cieni. Na nic zdała się zdolność do odczytywania mimiki, bo i ta, co rusz balansowała na granicy światła oraz ciemności.

Na wypowiedziane przez siebie słowa usłyszał lub mu się zdawało, cichy pomruk. Tak wątły jak istota, która go z siebie wydała. Nagle! Drobna dziewka wyłoniła się z cienia, prezentując bladość otuloną cienką sukieneczką o kolorze zgniłej zieleni. Pewnie stawiała kroki, pomimo że odziane w ciżemki stópki mogły temu przeczyć. Z pewnością odbierały jej osobie powagi. Wyglądała jak dziewczynka. Bezsprzecznie, upiorna dziewczynka.

Z założonymi na piersi rękoma, przeplecionymi niczym duża wstęga, stanęła na wskroś krasnoluda. Jako że nie prezentowała się najtężej, to wzrostem niemalże jej dorównywał. Może była ciut wyższa, a może winę za to ponosiły te frymuśne kitki na czubku głowy.

Odległość między nimi zazębiła się, lecz każdy z tu obecnych wciąż mógł czuć komfort wolnej przestrzeni - własnej przestrzeni.

- Daruj sobie żarciki, krasnoludzie. Tym kamieniem mogłabym cię... - rzucone słówka kąsały jak drobne żądła os. Potęgowane odchyloną do tyłu głową z wyniesionym podbródkiem mogłyby zahaczać o groźbę, jednak po chwili postawa jakby miękła.

- Ty znasz Rainę? - spytała z niedowierzaniem, a ton odbiegał od wcześniej zaprezentowanego tenoru głosu.

- Jestem Sophia, przyjaciółka Rainy. Przybyłam ją odwiedzić po tym jak zaburzone zostało pole... - ugryzła się w język, szybko zmieniając temat. - Ale spotykam ciebie zamiast niej.
Sophia
Obrazek

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

7
- Mhm. Skove - mężczyzna odparł w ramach niezbędnych grzeczności. Źle odebrany komplement nieco zbił go z pantałyku, więc wrócił do swojej klasycznej taktyki. Mało mówić, dużo pomrukiwać i z rzadka przytaknąć. Prosto i skutecznie. Zresztą, krasnolud nie miał zielonego pojęcia, co w ogóle mógłby teraz powiedzieć. Skupił się więc na słuchaniu świeżo poznanej zielarki, dużo bardziej rozgadanej. I mniej ostrożnej w wyjawianiu tajemnic!

- Raina wyszła? Długo na nią czekasz? - z lekka zakłopotany krasnolud zaryzykował jeszcze raz, wciąż niepewny aktualnego nastroju dziewczyny. Najwyżej będzie musiał się bronić przed wściekłą chudziną.

Odsunął się kawałek od Sophii, nienawykły do tak bliskich kontaktów z obcymi ludźmi. Pokiwał głową z namysłem, rozglądając się po chacie z zainteresowaniem. Tym razem, zupełnie jak za pierwszym razem, słoiki zawierały niewiele informacji. Równie dobrze mógłby zacząć wróżyć z fusów. Co wcale nie byłoby nie na miejscu. Wziął w dłoń pęk przypadkowych ziół, zainteresowany ich słodkawym zapachem. W ten sposób czuł się pewniej, a niezręcznie puste ręce zajęły się trzymaniem… czegokolwiek.

- A ja spotykam ciebie - skinął głową. - Nie znam się na polach, panienko, naprawdę. Kiepski ze mnie rolnik. Z dziada pradziada szyjemy buty, cała rodzina. Ale jeśli Raina zaraz nie wróci to trzeba będzie jej poszukać, już mówiłem. Nie widzieliśmy się z dwadzieścia lat, najwyższa pora na wizytę. Jakieś podejrzenia, gdzie poszła tym razem?

W oczekiwaniu na odpowiedź przysiadł na czymś, co wydawało mu się odpowiednim do tego kawałkiem drewna. Ale czy to na pewno ławka? Ciężko zgadnąć, zwłaszcza ze względu na różnice wzrostu pomiędzy rasami. Nie był w stu procentach przekonany, czy nie siada aby na niskiej ławie, ramie szezlongu, stoliku, ławie, suszarce na zioła, przewróconej szafce, karykaturze niskiego taboreta czy - nie dajcie bogowie - przenośnym stoliku do patroszenia ryb. Zaryzykował mimo wszystko.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

8
Nie czekam - charknęła Sophia, schylając się nad leciwym kominkiem, wiercąc go spojrzeniem pary lśniących drobnych kamyczków. Dłonią przecierała jedną z wewnętrznych ścian paleniska, po czym skonsternowana dość długo analizowała osadzoną na skrawku paliczka sadzę. - Od dawna w nieużytku. Gdzie jesteś Raina? - mamrotała pod nosem.

Przy zimnym palenisku od dłuższej chwili panowała cisza. Ciemnowłosa bladość w milczeniu patrzyła w zwilgotniałe, w większości zwęglone, pozostałości po drewnie. Obieżyświat musiał wreszcie zrozumieć, że owe zadumanie nie wzięło się znikąd; że nieoczekiwana nieobecność Rainy wiąże się z czymś o wiele większym niż mógł dotąd podejrzewać.

- Jeśli mamy razem wędrować - powiedziała nagle, prostując kolana - to porzućmy nieufność. Zostawmy za nami to, co było - urwała, kaszlnęła. Nie była przyzwyczajona do takich mów, bała się śmieszności.

- Nie mam pojęcia, gdzie może być... - nim dokończyła wypowiedź, uwagę przykuła zmiana krajobrazu za brudnym oknem. Podeszła więc do niego w ciszy. Niebo na północnym-zachodzie pociemniało, nad wzgórzami wykwitła ciemna aureola, zapowiedź burzy. Odwróciwszy się, spojrzała na krasnoluda z góry tak wymownym spojrzeniem, że on sam zrozumiał dokąd powinni się udać.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

9
Iskierki w głowie krasnoluda powoli zaczynały świecić. Nieśmiało, ale jednak. Wejście do nowego miejsca stawiało przed nim całą masę zadań do wykonania. Tymczasem, siedział na kawałku drewna. Ledwo zażegnany konflikt z młodą zielarką absolutnie odciągnął jego uwagę od tego, co umiał robić najlepiej. I chociaż zerknął pobieżnie na różne słoiki, to czuł niedosyt. Pierwsze ślady mógł już zadeptać. Tropiciel od siedmiu boleści, eh.

Skove wstał z ławki, stękając przy tym jak dziurawy miech przy piecu. Podniósł kilka przedmiotów rozstawionych po chatce, uważnie obserwując powierzchnię półek. A co, nie będzie gorszy od byle dziewczynki. Rozejrzał się, na ile pozwolił mu na to wzrost, jak duża warstwa kurzu zebrała się na ich granicy, od ostatniego sprzątania. To, że pomieszczenie bardzo ładnie pachniało wydało się oczywistym, ze względu na ilość ziół. Sprzątanie nie mogło odbyć się samoczynnie, więc było to trochę lepszym wskaźnikiem ludzkiej obecności. Skupiony na odgrywaniu miejskiego detektywa, puścił przeprosiny Sophii mimo uszu. Było, to było, na chuj drążyć temat. Machnął ręką i ponownie przysiadł na ławce.

Krasnolud był jednak dużo lepszym tropicielem w naturze, niż w zamkniętej klicie. Szybko dał sobie spokój i zaczął szykować się do drogi. Przyciągnął do siebie ciężkawy plecak i odtroczył od niego topór. Stylisko uderzało prostotą i klasyką, z regularnymi, dębowymi słojami. Całość nasączono przed laty oleistą pastą, nadającą blasku całej rękojeści. Krasnoludzka robota, nie ma co. Skove zadumał się przy tym chwilę, jakby świadomy czy profetyczny, że nie wróci już do Turonu.

Wolnymi acz pewnymi ruchami gotował się do drogi. Do plecaka przytroczył wysłużony kostur, pasujący idealnie w niedawne miejsce topora. Trochę jako awaryjną broń, trochę jako wygodne rozwiązanie na czas transportu. Następnie, Krasnolud niezręcznie odchrząknął. Jasne, cały czas był gotowy do wymarszu, ale... Trochę interesowało go, skąd tak różne indywidua poznały się w środku mało przyjaznego lasu.

- Mówisz, że znasz Rainę? Wspólne warzenie dekoktów, eh?

Zgarnął też kilka pospolitych ziół do kieszeni kurty. Liczył, że Sophia nie zacznie robić z tego powodu scen. Wydawało mu się to dużo szybsze, niż zbieranie gratów po drodze i suszenie ich w trasie. A, kto wie, może przydadzą się im na drodze? Zresztą, krasnolud postanowił nie przywiązywać wagi do tak małego gestu. W najgorszym przypadku będzie wyjątkowo naturalnie pachniał.

Pierwszy krok jest najważniejszym w każdej przygodzie, więc mężczyzna dziarsko wyściubił nos za próg, niechętnie patrząc na na północny-zachód. Na koniec, trochę dla formalności, Maerig zrobił jeszcze kółko dookoła chatki. Z niewielką nadzieją na sukces, ale dużym skupieniem, wzrok obieżyświata przeczesał ściółkę wokół drewnianych ścian.

- No. Komu w drogę… - urwał, gryząc suchara, wyciągniętego gdzieś z czeluści kieszeni. Wyszczerzył się lekko spod srogich wąsów, oferując nowo poznanej towarzyszce kawałek.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

10
Rozzuchwalona już dziewucha zdecydowała się na jeszcze śmielszy eksperyment.

- Dekokt, ha! - parsknęła lekceważąco, nieco otwierając dzióbek i marszcząc blade jak wampirza skóra czoło. Było oczywiste, że krasnolud wszedł na grząski grunt. Jednak leciwy respons zakończył dalszą wymianę zdań. Być może zatkało Sophię lub najprościej nie zamierzała wchodzić w bezowocną polemikę z niziołkiem.

W przerysowany sposób ignorowała zbieranie ziół przez mężczyznę, chociaż kątek oka bacznie obserwowała każdy jego ruch. Tak jakby obawiając się czegoś. Dostrzegł także, iż wzrok wielokrotnie wędrował na broń brodacza. Uciekła pod drzwi wyjściowe, niemal w środek wbijającego się do wnętrza światła, ślepnąc od niego. Podążył za nią. Błysk. I raptownie miękka i wyrazista zieleń dookoła. Oczy przyzwyczaiły się do jasności na zewnątrz. Zwężone źrenice analizowały skrawek po skrawku drewnianą chatkę, lecz daremno. Niczego nie wykryto, tak jakby Raina sama opuściła swój dom.

Marsz zaczął się od krętej ścieżki, przypominającej zielony trakt dla zaznajomionych leśników. Szli i szli, ale długo nie wyszło z tego nic. Trafili na jakieś zamglone i rojące się od moskitów moczary, rozbrzmiewające brzęczeniem i gromkim rechotem żab. Lekko podmokły teren, zwilgotniały i pokryty śniegiem przez krasnoludów był często określany mianem moczar - niepoprawnie. Odbiegały od mokradeł w Fenistejskiej puszczy czy chociażby dalekim na południu.

- Eeee....

Sophia odchyliła się w bok, odsłaniając niziołkowi drogę przed nim. Jak się okazało zagrodzoną przez ogromnego mlecznego wilka. Zwierze korzystało z wodopoju, aż... aż zwróciło uwagę na intruzów.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

11
Krasnolud podążał za zielarką bez słowa, niepewny lokalnego terenu. Ale, dopóki ścieżka wydawała się chociaż trochę cywilizowana, mężczyzna nie miał zamiaru protestować. Ktoś używał jej na tyle regularnie, żeby ją wydeptać? W takim razie trasa jest dostatecznie bezpieczna. A jeśli nie - Skove był na to mentalnie przygotowany. Na Północy mało które miejsce było rzeczywiście bezpieczne.

Rechot żab przypominał krasnoludowi dokładnie to, czego nie lubił w ciepłych miesiącach. Wodę, która mogła przemoczyć nawet najlepsze buty. Oczywiście, kałuż nie było też tak dużo, jak mogłoby się postronnym wydawać, ale jednocześnie pod dostatkiem. Trochę jak Gnomów w Turonie. Myśl zastanowiła krasnoluda na tyle, że przez chwilę stracił czujność na szlaku.

Skove zatrzymał się, obserwując napotkanego wilka. Nie do końca wiedział czego spodziewać się po Sophii, ale zrobił wszystko co w jego mocy, aby nie stracić zimnej krwi. Poniekąd był teraz odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo. Chyba że młoda zielarka potrafi miotać jakimiś potężnymi zaklęciami, ale akurat tego się po niej nie spodziewał. Jakim cudem miałaby nauczyć się tego tutaj, w środku niczego? Pewnie co najwyżej mogła zmarszczyć czoło i fuknąć nosem, ot co. Zresztą, nie znał się na magii ani na fukaniu, to i nie dywagował na ten temat zbyt długo. Zdecydowanie preferował polegać na swoich mięśniach, umiejętnościach i realnej wiedzy.

Tęgi mężczyzna poprawił chwyt na swoim toporze. Nawet, jeśli tylko profilaktycznie, to chciał czuć się trochę pewniej. Sytuacja mogła eskalować bardzo szybko, jeśli w pobliżu znajdowały się młode. Delikatnie chwycił dziewczynę pod ramię i przesunął ją delikatnie do tyłu.

- Trzymaj się za mną. Już! - Krasnolud szepnął krótki rozkaz. Zrobił przy tym jeszcze jeden krok do tyłu, stopniowo odsuwając ich od wilka. Patrzył przy tym śnieżnobiałej istocie prosto w ślepia, skupiony na wilczej mowie ciała. Przystanął w rozkroku, wciąż trzymając topór w pogotowiu. Obserwował.

Co tu dużo mówić, krasnolud nie chciał ryzykować zdrowiem Sophii. Nie potrzebowali prowiantu, skór ani natychmiastowego dostępu do wodopoju. Spotkanie ze zwierzęciem było mu zupełnie niepotrzebne, i tej wersji zamierzał się trzymać do ostatniego możliwego momentu. Kojarzył sposoby, które pozwalały uniknąć dzikiej zwierzyny podczas okresu rui, a teraz starał się zrobić z nich jakikolwiek użytek.

No dawaj, skurczybyku, nie każ się prosić. Zajmij się swoimi sprawunkami, a najlepiej idź w cholerę.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

12
Wbrew oczekiwaniom obieżyświata, dzikie zwierze nie zignorowało przybyszów, lecz podniosło łeb znad srebrzystej tafli wody. Przenikliwe spojrzenie przecięło dzielący ich dystans, skupiwszy się na niższym z człekokształtnych. Uniżony łeb wyłącznie potęgował niebezpieczną obserwację zwierzęcia, które jakby czaiło się z oddali. Jedna ze swych masywnych łap zanurzył w wodzie. Nie dostrzegli tego, bowiem gorejący nad głowami olbrzym oślepiał wszystkich.

Nie ostrzegł ich plusk, gdy szpony zetknęły się z chłodnym źródłem. Resztki oślepiających promieni zbiły się koroną drzew, słabnąc w konsekwencji. Nie ostrzegł ich też, gdy znad wody jakieś dziesięć kroków przed Skovem wyprysnął biały niewyraźny kształt, który zadrapał pazurami w wilgotny grunt. Wtedy wiedźma zaklęła. Rychło w czas, pomyślałby kto. Wilczysko z najeżonym grzbietem skracało dystans coraz bardziej i bardziej. Z każdym ruchem zdawał się poruszać coraz szybciej. Nie krępowało go nic. Z prostą drogą wprost na niziołka nabierał prędkości godnej wyścigowych ogierów Kerońskich. Dziewczyna dychała chybko, kiedy bestia znalazła się na tyle blisko, że wzbiła się w powietrze. Z wyszczerzonym otwartym pyskiem oraz wysuniętymi ku przodowi łapskami miał lada chwila wylądować na piersi krasnoluda.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

13
Mężczyzna starał skupić się jak najbardziej potrafił, gotowy do konfrontacji. Co innego mu zostało? Nie miał najmniejszego zamiaru odsuwać się z toru lotu zwierzęcia, narażając młodą zielarkę na rany. Miał tylko nadzieję, że nie zdążyła się od niego odsunąć ani, nie dajcie bogowie, zacząć uciekać.

Oczywistym wydawało się, że wilk spadnie na krasnoluda. Przy okazji przewróci go na ziemię, biorąc pod uwagę nieludzką prędkość, z jaką się poruszał. Defensor przyjął wobec tego prostą taktykę. Miał zamiar uderzyć w cielsko wilka tak mocno, jak tylko potrafił. Miał jedną solidną szansę na bezpieczne wyjście z tej sytuacji i zamierzał ją odpowiednio wykorzystać.

Korzystając z tymczasowej bezwładności zwierzęcia, robiącego imponujący łuk w powietrzu, obieżyświat wycelował w białe futro. Czy raczej - miejsce, gdzie za chwilę miał trafić cały wilk. Zamachnął się toporem, wkładając w to więcej pierwotnej siły, niż przemyślanej finezji. Nie skupiał się wybitnie na celowaniu w jakiekolwiek punkty witalne śnieżnobiałej bestii. Z bestiami trzeba krótko, ot co. A im mocniej bestii przyłożyć, tym większa szansa na przeżycie. Przynajmniej w teorii.

Pozostawało mieć nadzieję, że pierwszy cios toporem trafi w napastnika. Albo - jeszcze lepiej - zada mu poważną ranę. Krasnolud nie liczył raczej na powtórzenie ciosu, czy pomoc ze strony młodej wiedźmy. Skupił się więc tym bardziej, doskonale wiedząc, jak dużo od niego zależy.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

14
Wraz z mknącym przez przestworza wilkiem, leśna mgła uniosła się zupełnie. Było całkowicie biało, jak podczas najgorszej z zawiei. Przez zmatowione niebo zaczęła mocniej prześwitywać czerwona kula słońca. Wtedy Skove machnął toporem. Syk tnącego powietrza rozległ się po okolicy, zwieńczony czymś innym, niżeli rozbełtanie bebechów bestii. Chybił lub ciął tak słabo, że w ogóle tego nie odczuł. Od mlecznej mgły tchnęło zimnem, którego nie godziły ani ciężkie gobeliny, ani grube skarpety. Mgła ziębiła stopy, nogi i korpus.

Słońce małymi krokami rozbijało zasłonę. Przerzedzona chmura zniknała frakcja po frakcji. Aż w końcu nie było jej w cale.

Wilk stał obok, lecz nie przypominał tego samego zwierzęcia, co wcześniej. Był mniejszy. O wiele mniejszy. Kończyny skróciły się, tego był pewien. Sierść przybrała bardziej ludzki kształt niżeli psi. Ponownie skrócił się, był jak szczeniak. Kurczył się na jego oczach! W okół uniósł się dziwny zapach świeżej wołowiny nafaszerowanej liśćmi mięty. Zapachy jak z najlepszej kuchni w Turonie. Wilczek skulił się w kłębek niczym jeżozwierz. Coś błysło, coś huknęło. Gdzieś zazgrzytała ziemia. Postrzępił się śpiew ćwierkających na drzewach wokoło ptaków.

W miejscu po wilku stała kobieta. Zwykła dziewka o siwych włosach i głębokich fioletowych oczach. Odziana w szarą szmatę z kolorowymi koralami dookoła wątłej szyi.

- Kurwa, Shaevra! Zwariowałaś do końca! - wykrzyczała w kierunku bladej kobiety Sophia. Z podwiniętymi rękawkami maszerowała w jej kierunku, głośno tupiąc ciżemkami o podmokły grunt.

- Co ty sobie wyobrażasz?!

Shaevra zachichotała grzecznie, choć żart był leciwy. Panie najwyraźniej znały się nie od dziś.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

15
Skove zgiął się w pół, kiedy jego topór nie trafił w… nic. Krasnolud stęknął, z rozmachem przyklękając na jedno kolano. Nie trafił. Nawet nie drasnął! No, to by było na tyle, panie Maerig. Trzeba było nie wychodzić z domu.

Zaczął przypominać sobie najróżniejsze fakty ze swojego życia, przekonany, że to odpowiednia pora na rachunek sumienia. Kiedyś spotkała go nie lada gratka, lata temu, to było jeszcze w Turonie. W warsztacie metalurgicznym, który czasem miał przyjemność odwiedzać, pracował jeden z jego kuzynów. Przepięknie utrzymane pomieszczenie, z misternymi zdobieniami na ścianach, wypełnione narzędziami od podłogi po sufit. Do tegoż warsztatu prowadziły schody, odchodzące od głównej ścieżki. Ot, typowa turońska architektura.

Pewnego razu, kiedy Skove schodził z wspomnianych schodów, zamyślił się. Analizował jedno ze swoich ostatnich zamówień, z dość nietypową metodą szycia. Kiedy postawił o jeden krok za mało, przez chwilę wydawało mu się, że spada z samego szczytu schodów. Żołądek zwinął się w sobie, a przed oczami przeleciało mu menu z całego tygodnia. Umrzeć przez tak prostą pomyłkę? Śmiechom nie byłoby końca.

Dokładnie tak samo czuł się w tym momencie.

Kiedy wyprostował się, akurat na czas szczeniaczkowego przedstawienia, brakowało mu słów. Nawet jak na tak wygadanego krasnoluda, jakim wciąż był. Westchnął tak mocno, jak tylko pozwalały mu na to płuca. Podparł się na toporze, a zza pazuchy zaczął wyciągać swoją rzeźbioną fajkę. Nie skomentował sytuacji ani jednym słowem, choć jego mimika twarzy przeszła przez pełen zakres wrażeń. Od determinacji, rozpaczy i zaskoczenia prosto w rezygnację, zdziwienie i jeszcze trochę zaskoczenia. Westchnął raz jeszcze, nie mniej ciężko.

- Jestem, kurwa, za stary na takie atrakcje - wymruczał w końcu, rozpalając tytoń. Stojąc z lekka na uboczu obserwował, jak dwie kobiety rozwiążą swój przedziwny… spór? Nie znał się na czarodziejkach i ich poczuciu humoru, to też i nie miał zamiaru ingerować w ich rytuały dotyczące powitań. Zdobył się jedynie na uprzejme skinienie głową, między jednym pyknięciem fajki a kolejnym.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Turon”