Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

16
W czasie tej krótkiej znajomości, zdołał poznać Sophie na tyle, że dała nie raz, nie dwa przykład swej zapalczywej dumy. Była próżna i pełna zadufania, co do swojej wiedzy czy też umiejętności. Wyskok, a raczej psikus Shaevry wyprowadził ją z równowagi. Tego był pewien - patrząc na zarumienione poliki, rozgrzane nie tylko górującym słońcem, ale i wewnętrznym gniewem. Zmarszczone czoło, lekko opuszczone kąciki ust w dziecięcy grymas. Nadymana postawa ciała, która będąc szczerym nie wiele wniosła w jej fizjonomię - nadal była drobna i śmiesznie koścista (haha, koścista jak jakiś elf narkoman).

Z kolei z twarzy Shaevry nie znikał cyniczny uśmieszek. Była radosna, jak mało kto na północy. Najwyraźniej ta jasnowłosa osóbka lubowała się w wprowadzaniu obcych lub znajomków w zakłopotanie. Co więcej, oburzenie koleżanki zdawało się jeszcze bardziej potęgować pozytywny, acz głupkowaty nastrój.

- Już - odparła Shaevra powstrzymując się od śmiechu. - Już się uspokój. Wyskoczyłaś z jakimś kransnalem, mogłam się pomylić - tłumaczyła, choć tłumaczenie było leciwe i naciągane jak zbyt ciasne portki na tyłek wysokiej elfki po urodzeniu bliźniaków.

- Jestem Shaevra - odwróciwszy głowę w kierunku kransnoluda uśmiechnęła się i odciągając szarą suknię na boki dygnęła. Potem raptownie uwagę przykuła jej koleżanka, bo nimi były - na to wyglądało.

- Szukamy Rainy - odparła Sophia.

- Nie tylko wy - przerwała jej, wciąż jeszcze powstrzymując się od głupkowatych chichotów, ledwo panując nad głosem. - Wszystkie odczułyśmy zaburzenie pola. Widziałaś resztę?

- Nikogo poza nim - wskazała bezwiednie na Skove'a. - Jest przyjacielem Rainy i dziwnym trafem spotkaliśmy się w jej chatce.

- Myślałam, że reszta przybędzie tu szybciej niż my.

- Tsa - parsknęła Sophia. - Są zbyt wygodnickie.

- A ty bezczelna - skontrowała. - Jesteś najmłodsza i nie zapominaj o swoich winach, bo drugi raz ...

- Pole zaburzono, a Raina znika. Skupmy się na tym - nie pozwoliła Shaevrze się rozkręcić.

- Leopolda ma dar widzenia, udajmy się do niej. To niedaleko.

- Z domu Rainy widzieliśmy nienaturalną burzę tam za wzniesieniami - wskazała palcem na piętrzące się coraz wyżej korony drzew. - Chcemy to sprawdzić.

- Leopolda mieszka niedaleko, pomoże nam. - naciskała już bez wcześniejszego entuzjazmu Shaevra.

- A ty jak uważasz, Skove? - spytała znienacka Sophia, nie mogąc dojść do porozumienia z jasnowłosą czarownicą.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

17
Krasnolud przyglądał się całej sytuacji z mieszanymi odczuciami. Trzymał dystans do dyskusji kobiet, niezbyt pewny ich racji i postulatów. I choć nie był wybitnie zadowolony z otrzymania miana krasnala, to nie miał zamiaru robić z tym absolutnie nic. Przemilczał. Zapamiętał. Wróci do tego kiedyś, później. Kiedy nadarzy się sposobność. Znajdował się z dala od domu, w zdecydowanie nietypowych okolicznościach. Nie była to pora na unoszenie się dumą czy innymi wartościami.

- Skove - mruknął, w ramach niezbędnej introdukcji.

Kiedy tak przysłuchiwał się rozmowie, obserwując emocjonalną reakcję Sophii, trochę ją rozumiał. Trzeba przyznać, była przejęta swoją misją. W przeciwieństwie do elfów, niemrawo walczących o swoje państwo, ot co.

- Nie znam Leopoldy, ale zdam się na waszą wiedzę. Chcę mieć pewność, że z Rainą wszystko w porządku.

- A, zresztą. Na pewno nie zaszkodzi złożyć jej szybkiej wizyty - krasnolud dodał, już bez wahania. Nie miał ochoty na kolejne wiedźmie niesnaski, ale co mógł zrobić? Nie znał się na magicznych burzach ani innych polach. Rozsądnym wydawało się zasięgnąć solidnej, zewnętrznej ekspertyzy. Miał tylko szczerą nadzieję, że kaliber tej osobliwej przygody nie przerośnie go zbyt mocno.

Uważnie rozejrzał się dookoła, po czym podszedł do osobliwych kobiet, gotowy do marszu. Pomimo wątpliwości czuł w swoim sercu, jak wzywa go przygoda. Nie miał zamiaru bezczynnie czekać, kiedy mógł zobaczyć trochę świata.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

18
Poszli błotnistą ścieżką, wśród ledwo zazielenionych krzewów i żywopłotów. Pośród czarnych jak węgiel gołych drzew i resztek iglastych gigantów. Minęli sadzawkę, opustoszałą i smutną. Duży karp pływał brzuchem do góry, a z jego wnętrza wypełzały śliskie pijawki. Tak liczne, że wypełniały niemal całe bebechy. Coś się skończyło, coś się zaczyna. Nowe czasy. Nowe życie.

Niechże, ktoś coś powie - trapiła towarzyszy niezręczna cisza. Gęsiego prowadziła Shaevra, tuż za nią kroczyła Sophia. Zatopiona w myślach, naburmuszona i zła na krasnoluda, że nie poparł jej pomysłu pominięcia wizyty u Leopoldy. W zamian za bezpośredni kurs do miejsca, skąd przybyło nienaturalne zachmurzenie. Jako taki nastrój poprawiał muł mu aromat ziół Sophii, jej konwaliowy zapach. Ten sam, który wypełniał chatkę Rainy.

Pod koniec dnia, kiedy gorejący olbrzym słaniał się ku upadkowi, stanęli przy sadzawce, pośrodku której wyrastała z wody maleńka wyspa, a na niej rosła pokryta lodem i śniegiem choinka. Shaevra przykucnęła nad brzegiem, próbując napić się ożywczej wody. W tym samym czasie Sophia wzdychała, zajmując pozycję horyzontalną na wielkim, płaskim kamulcu.

Coś trzasnęło w oddali, ale czarownice w żadnym wypadku nie zareagowały na hałas. Były zajęte czymś o wiele ważniejszym - sobą. Krasnolud mógł się rozejrzeć, nic jednak nie wzbudziło jego niepokoju lub wzrok płatał figla. Wtedy usłyszał huk, stuk i krzyk.

- Ha, ha, ha - rozległo się donośne skrzeczenie niskiego damskiego głosu. A należał on do - o losie - krasnoludki. Czarnowłosej piękności o niechlujnie podwiązanym ku górze koku, z opadającymi na czoło pasemkami. Kobita wymachiwała krótkim, ale jakże ostrym, mieczem. Nosiła typowy wojskowy strój, jaki obserwował jeszcze w Turonie, tyle że przykryty ciepłą skórą wilka. Do pasa podczepiony miała młot, kilka flakonów i bukłak na wodę. Ciekawe, że nie była sama. Za jej plecami wlekła się jakaś wychudzona bidulka w żółtej todze. Jak się potem okazało o skrępowanych nadgarstkach, mocno zaciśniętych skórzanym sznurem, którego drugi koniec trzymała właśnie krasnoludka.

- Jestem Helga! Widzę, że udało ci się dorwać kolejne czarownice - i wtem szarpnęła za uwiąz, gdy ludzkiego pochodzenia kobieta poleciała na kolana. Ze skrępowanymi rękoma zaliczyła glebę, brudząc żółtawą togę w błocie. Chybko uniosła twarz, a potem ściągnęła ślinę w gardzieli i plunęła zieloną flegmą.

- Leopolda! - krzyknęła Shaevra odchodząc od strumienia. Od razu sięgnęła po swój drewniany kostur. Lekko uginając kolana wyglądała, jakby szykowała się do rzucenia zaklęcia bądź walki obuchem. Na widok klęczącej Leopoldy, Sophia podniosła się co galopem, lecz zryw tułowia pokonał małą czarownicę. Jak wyrzucona na brzeg ryba, wzdrygnęła i spadła za kamień, znikając z pola widzenia zebranych nad jeziorkiem.

Wyglądało na to, że Leopolda sama do nich przyszła. W innych okolicznościach niż to sobie zaplanowali, lecz koniec końców doszło do wyczekiwanego spotkania.

- Odsuń się! - krzyknęła Helga. - Ta biała picza zaraz zamieni nas w żaby! Czemuś jej nie rozbroił, głupku! - miecz w jednej sekundzie przeskoczył do dłoni, w której trzymała ów czas skórzane lejce. W kolejnej chwili wolną rękę zajął odznaczający się na pasie młot. Zawirował w dłoni i poleciał w kierunku Shaevry. Białowłosa czarownica dziarsko dostała owalnym końcem w pierś. Uderzenie było tak mocne, że z ręki wypadł jej kostur, zaś sama przefikołkowała się w tył, dalej wpadając do lodowatego jeziora. Woda chlusnęła, młot wbił się w błoto, podczas gdy dumna Helga posyłała urokliwe uśmiechy w kierunku Skove'a.
Ostatnio zmieniony 14 sie 2019, 10:44 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

19
Wszystko wskazywało na to, że Skove niekoniecznie robił coś sobie z fochów Sophii. Dziewczyna fukała całą drogę, jasne, na tyle zdążył ją poznać. Ignorował ją nie przez złośliwość czy zwadę, ale… Oględnie nadmienić można, że Skove naprawdę nie zwracał uwagi na tego typu emocjonalne przepychanki. Naprawdę, ale to naprawdę wolał skupić się na sytuacji na szlaku, niż nadmiernie analizować mowę ciała osobników niestanowiących żadnego zagrożenia. W myślach nadał Sophii pseudonim “Owieczka”. Uparta jak mały baranek, motywy pokręcone jak czarne runo, ale jakże ufna wobec obcych.

Kiedy przed oczami krasnoluda rozegrała się scena z udziałem krasnoludzkiej wojowniczki, mężczyzna wydawał się zaskoczony. Kiedy zobaczył Helgę, mruknął pod nosem, niepewny na ile głośno skomentował sytuację.

- No, taka to sobie może pozwolić - westchnął do siebie, ni to z respektem ni z aprobatą. Zlustrował ją wzrokiem od stóp do głów, unosząc jedną z brwi do góry. Popatrzył na nią, rzucającą mu podobne spojrzenia.

- To żeś jej panienko przypierdoiliła - krasnolud mruknął z uznaniem, tym razem zdecydowanie głośniej. - Nazywam się Skove z domu Maerig. Z kim przyjemność?

Nim szarmancka wymiana zdań dobiegła końca, krasnolud zdążył podejść do młota nowo poznanej awanturnicy, z uśmiechem podnosząc go z ziemi. Zważył go w ręku z lekkim żąchnięciem i uśmiechem, niewerbalnie sugerując Heldze, że coś zgubiła. Nim podszedł do kobiety sprzedał kopniaka Leopoldzie, odsuwając ją tym samym od krasnoludki. I tak była już wysmarowana błotem, a w całym tym zamieszaniu raczej nie czekało jej nic przyjemnego.

- Do usług - padło z ust Skove, podchodzącego z szelmowskim uśmiechem na twarzy, z zamiarem oddania młota jego właścicielce.

Po czym z całej siły odwinął się, z zamiarem uderzenia Helgi po łbie jej własną bronią. Był totalnie gotowy na dalszą konfrontację. Nie skupiał się, aby utrzymać młot, raczej preferował walkę swoim toporem. Jednak czego jak czego, ale krasnolud wychowany w iście hierarchicznym społeczeństwie, tak innym od zawieruchy kerońskich łapówkowiczów, nie popierał ani samosądów, ani też żadnych innych form ograniczania wolności osobistych.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

20
Co by nie mówić o krasnoludzie, bez zastanowienia – tudzież skrupulatnie analizując manewr – cisnął młotem prosto w Helgę. I trafił doskonale, trzaskając obuchem gdzieś na granicy skroni z ciemiączkiem. Zaczepił może także o piramidę kości skroniowej, ale to było kwestią sporną. Koniec końców liczył się fakt, iż zaskoczona błyskawicznym ciosem kobieta, padła jak padają leśne elfy. Ubite cielsko z hukiem plusnęło w wszechobecnym błotku, brudząc onuce krasnoluda. Niech ją bies porwie i cholera! Sama wyglądała niczym rasowa świnia z chlewu, lecz brudzić mężczyzny już nie musiała.

Do krasnoluda dobiegła Sophia. Cherlawa dziewka o podkrążonych symetrycznie oczach wartko uporała się z wcześniejszą utratą równowagi na głazie. Żwawym krokiem już stała u boku Skove'a, niecierpliwie przebierając nogami.

Co z nią zrobimy? – spytała zapominawszy o zmagającej się po siarczystym laczku Leopoldzie.

A tam, blond-włosa czarownica, usilnie próbowała wznieść obolałe cielsko. Niczym ruiny starodawnego zamku, dogasała. Aż z odsieczą nie nadeszła trzecia z parających się czarami – Shaevra. Pewnym chwytem zaciągnęła rękę koleżanki za swoją szyję. Łapiąca pion Leopolda ociekała z błota. Jej żółta toga czarna była jak smoła. Przyrzeczny muł spełzał w dół, jak ta galareta był, albo jakoby smark z nosa chorego.

Etykieta czarownicy, przykro było to stwierdzić, nie spełniła pokładanych w kobietach nadziei. Charczała jak zdziadziały pijaczyna z pierwszej lepszej gospody. Może z niechlujstwa, a może z powodu obolałego brzucha. Podtrzymywana przez Shaevre, ledwo odeszła na bok, oddalając się tym samym od Skove'a i Sophii, którzy dumali nad losem czasowo nieprzytomnej Helgi.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

21
Krasnolud w milczeniu spojrzał na błoto. Wzruszył ramionami. Prędzej czy później musiało to nastąpić. Z drugiej strony, im później tym lepiej. Starał się nie myśleć o tym, jak okrutnie umorusany zakończy swoją małą podróż. Dopiero co wyszedł spod ziemi, a ludzki świat już stawał się niemożliwy do zniesienia i zrozumienia. Czemu krasnoludy miałyby polować na czarownice?

- Przesłuchamy. Zbierz jej broń, odstaw w bezpiecznym miejscu i pomóż Leopoldzie - machnął ręką na Sophię. - I… przeproś za tego kopniaka.

Podniósł skórzany sznur krasnoludki, leżący nieopodal. Nie chciał grzebać teraz w plecaku, pełnym własnych gratów. Szybko przeszukał krasnoludkę, upewniając się, czy nie znajdzie przy niej niczego cennego. Nawet, jeśli miałyby to być tylko strzępki informacji albo kilka miedziaków. Skrępował jej nadgarstki i kostki, ani trochę nie szczędząc siły. Korzystając z nieprzytomności kobiety poukładał sobie w głowie kilka pytań, którymi mógłby ją zasypać, jeśli w ogóle odzyska przytomność. Na koniec, zadbawszy o najważniejsze, przystawił jej dwa palce do szyi szukając pulsu.

Spojrzał na czarownice, zebrane kilka jardów dalej. Nim podszedł do grupy, umieścił ekwipunek Helgi w bezpiecznej przestrzeni swojego własnego plecaka. Miecz i flakony umieścił we wnętrzu, z nadzieją na późniejszą rozmowę z dalekim kuzynem, kowalem. Młot przytroczył do plecaka, jako zapasową broń. Co jak co, ale solidnego oręża nie mógł ot tak wyrzucić do rzeki. Rzemieślnicza dusza nie pozwalała mu na takie marnotrastwo. Choć zyskał kilka dodatkowych funtów ciężaru na plecach, był z tego bardzo zadowolony. Miał pewność, że prędzej czy później zwróci mu się to wszystko z nawiązką. Pozostało mu tylko pomóc rannej. Przemówił, z prostą ofertą:

- Umiem opatrzyć proste rany, jeśli taka potrzeba.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

22
Sophia była uradowana, że dano jej szansę odebrać antagonistce broń. Galopem doskoczyła do niej, przeszukując wszystkie zakamarki. Dosłownie wszystkie, bowiem dłonie powędrowały tam, gdzie tylko inna kobieta ośmieliłaby się zajrzeć.

Pełna głębokiej chęci wzięcia udziału w przesłuchiwaniu krasnoludki, z trudem odłożyła ciężki miecz na bok. Wtedy nadszedł czas, ażeby zająć się Leopoldą. Widać było jak czarnowłosą bladość ogarnęła panika, ale ożywiona przeszłymi wydarzeniami, stanęła obok Shaevr'y i Leopoldy. Ta druga wciąż leżała, bardziej symulując niżeli walcząc z bólem poniesionym podczas kontaktu z krasnoludem. Niemalże opłakiwana przez Shaevre, przecierała czoło z potu - tyle że twarz od dawna była już sucha.

Kolejny akr należał już do brodatego krasnoluda. Po dobyciu sznura, skrępował opie pary kończyn kobiety. Przeszukanie ponownie miało miejsce, przy czym nie tak drastycznie jak za sprawą Sophii. Skobe odebrał krasnoludce flakony, a odłożony na bok miecz zawlekł pod sam plecak. Wydawało mu się, że Helga - tak się przynajmniej przedstawiła - małymi kroczkami wraca na jawę. Już zawiązując pętle dookoła nadgarstków zdawała się mniej lub bardziej świadomie grymasić. Kwestią czasu było, kiedy się wybudzi.

Raz jeszcze miał okazję przemyśleć całą sprawę. Pytania jakimi zasypie niewiastę. Jeszcze mógł postąpić tak, by opowiedzieć się po stronie Helgi. Tymczasem zamierzał zamienić kilka zdań z czarodziejkami.

- Zabił mnie! - krzyknęła jękliwym głosem Leopolda jak tylko ujrzała zbliżającego się kransoluda. Shaevra usilnie próbowała uspokoić wierzgającą przyjaciółkę. Ale z tego wszystkiego najciekawsza okazała się reakcja Sophii. Czarnulka stała bowiem nad dwójką kobiet i przewracała oczyma. Z Leopoldą się nie lubiła - tego był pewien.

- Pobił mnie! Zamienię go w karaczana! - wygrażała półsiedząc.

- A zamknij się już, lampucero. Nie widzisz, że dzięki temu obezwładniliśmy krasnoludkę - przerwała gorzki lament Sophia. - Jak Ty - wielka czarownica - parsknęła - dałaś się złapać takiej wieśniarze?

Skove mógł przysłuchiwać się przekupom zwanymi czarownicami z północy, lecz - co ważniejsze - Helga odzyskała przytomność. O czym przekonało go dźwięczne beknięcie nadchodzące zza pleców.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

23
Skove popatrzył na lamentującą użytkowniczkę magii. Z politowaniem przechylił głowę na bok. Przez chwilę popatrzył na Leopoldę jak na szczenię, które jeszcze nie przygotowało wszystkich zębów, a już ciągnie wszystkich za nogawki. Nie skomentował jednak ani słowem jej przesadnej reakcji. Po pierwsze, bo miał to w głębokim poważaniu, jak wszystkie teatralne przedstawienia. Po drugie, nie po to tu przyszedł i wcale nie zamierzał wdawać się teraz w leśną dyplomację. Uśmiechnął się tylko do Sophii, mrużąc oczy, ledwo ledwo powstrzymując rechot. Zaczynał lubić jej buntownicze poczucie humoru.

Biorąc pod uwagę całą sytuację, a może nawet presję czasu, należało działać. Krasnolud lubił działać dużo bardziej niż mówić, więc zajął się dokładnie tym. Przesłuchanie rozpoczął od prostego i krótkiego pytania, póki jeszcze miał w swoim sercu jakąkolwiek cierpliwość.

- Dobra, koniec żartów. Co to za polowania na czarownice? Od kiedy krasnoludy upadły tak nisko?

Nie spodziewał się, żeby Helga miała zamiar odpowiedzieć na jakiekolwiek pytanie. Dał jej jednak szansę. Nie chciał wyjść na kogoś, kto nadawałby się do południowych zakonów religijnych. Z całym tym ich paleniem ognisk i innymi atrakcjami? Wydawało się, że kilka prostych pytań wystarczy, żeby dojść do porozumienia. Albo rękoczynów.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

24
W pełnych brązowych oczach Helgi błysnęły iskierki niedowierzania. Nigdy dotąd nie walczyła z pobratymcem, tym bardziej broniącym ludzkiej maści czarownic. Grymas wściekłości wykrzywił jej twarz. Wiedziała, że będzie chciał od niej wyciągnąć informację.

- Zdrajca! - splunęła pod nogi Skove'a.

- Ta czarownica polowała na rysie. Widziałam jak panoszy się tutaj i spuszcza z kotów krew. Po co tu przybyła? Czego chce? - próbowała oswobodzić dłonie, lecz daremno.

Sophia parsknęła, po czym przykucnęła na jednym kolanie przed Hegą. Będąc w bezpiecznej odległości, nieopodal Skove'a, jakoby przy krasnoludzie czując się bezpieczna. Potem westchnęła i zabrała głos:
- Pięć czarownic od czasu wieży zamieszkuje te ziemię, by swoją wiedzą i siłą chronić Turon przed demonami. To nasze zadanie, do którego zostałyśmy powołane - tłumaczyła spokojnie, aczkolwiek z nutą przekąsu. Spojrzała wtedy na krasnoluda spokorniałymi oczyma. Wcześniej nie poznał roli jaką pełniły te kobiety. Wyglądało na to, że zaginiona znachorka, przyjaciółka mężczyzny, także należała do kwintetu czarownic z Turonu. Sophia próbowała zatuszować wiele rzeczy, ale prawda zawsze wychodzi na jaw - prędzej czy później.

Już uciekła z powrotem wzrokiem i już miała rozwinąć temat Heldze, a także krasnoludowi, gdy Leopolda wparowała między nich. Z wystawionym przed siebie drewnianym kijem pochyliła się nad skrępowaną Helgą. Wklęsły czubek rozgałęziającej się laski dotykał jej szyi i może obojczyka. Leopolda zainkantowała coś pod nosem. Raptem chmury stworzyły zwarty baldachim nad ich głowami, a kostur począł skwierczeć. Na końcu trysnęła jedna, może dwie błyskawice. Kłębiące się prądy objęły całą szyję krasnoludki. Ta zaczęła się trząść i krzyczeć. Z wywalonym na wierzch ozorem wołała o pomoc, przypalana elektryczną klątwą Leopoldy. Włosy skręcały się od temperatury, a dookoła uniósł się smród palonego mięsa.

- Leopolda! - krzyknęła uskakująca w bok Sophia.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

25
Skove zmęczony był wielkością ego osób, z którymi przebywał od dłuższego już czasu. Co jedna, to więcej chęci do obrony własnej domeny i tradycji. Bo to pierwszy raz, kiedy ktoś zaczepiał koty, łaził po lesie albo trochę narozrabiał. Basta, na litość Turoniona! Krasnolud miał już tylko ochotę zamknąć za sobą drzwi karczmy, zapalić fajkę i trochę rozprostować nogi.

- No to coś chujowo wam idzie, ta ochrona? - zarechotał bez złośliwości, trącając Sophię w ramię.

Reagując na nietypowe metody Leopoldy, mężczyzna również skoczył. Rzucił się jednak na upierdliwą wiedźmę, ewidentnie nie przestrzegającą zasad podstawowej gościnności. Miał zamiar przepchnąć ją o tyle, aby uwolnić Helgę. Ale jeśli będzie trzeba - powali ją na ziemię po raz drugi. Na litość Turoniona, basta!

- Nie jesteś od niej ani trochę lepsza - wypalił stanowczo, patrząc czarownicy prosto w oczy. - Przestań, póki jeszcze mamy czas na takie głupoty. Raina czeka.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

26
Skove nie pozwolił Leopoldzie na kontynuację tortur, po czym odbił się od ziemi i ruszył, zostawiając za sobą chlapiące błoto z gruntu. W następnej chwili już był przy czarodziejce, uderzeniem całej swojej masy przewrócił ją na bok. Wskutek tego skurczyła się i przypadła do ziemi, w samą porę wypuszczając drewniany kostur z dłoni. Fioletowe błyskawice mignęły jak śmigi ostatni raz, a Helga straciła ponownie przytomność.

Leopolda zatapiając dłonie w czarnej ziemi, ścisnęła je w pięść. Chybkim ruchem głowy odgarnęła włosy, które zakryły jej niechlujnie twarz podczas upadku. Ewidentnie szykowała się do odwetu. Już miała się podnieć, gdy między nią a krasnoludem stanęła najmniejsza z wiedźm - Sophia. Wronie pióro krzyknęło na Leopoldę po raz kolejny. I ta nie pozostała dłużna. Od słowa do słowa, dzikich prychnięć, przez niegrzeczne gesty, aż po magiczne wyładowania, jakie poczęły unosić ich wyszukane fryzury.

Shaevra, widząc, co się święci, jak niedźwiedź ryknęła. Prawdziwy niedźwiedzi ryk wydobył się z wnętrza gardzieli tej siwowłosej wiedźmy. Gdyby na własne oczy tego nie widział, Skove dałby sobie rękę uciąć, że w okolicy czai się groźna bestia. Ba, nawet atakuje!

Była to jednak magiczna sztuczka Shaevry, która lubowała się właśnie w transmutacji. Oszołamiający ryk zwalił cherlawą Sophie z nóg. Upadła nieopodal wylegującej się wciąż Leopoldy.

- Wystarczy! - powiedziała w końcu swym naturalnym głosiskiem Shaevra. Nie była pewna czy wiedźmy są na tyle przytomne, by zrozumieć. Ale w sumie było jej to obojętne. - Zachowujecie się jak bachory. Raina czeka - powtórzyła słowa krasnoluda, a pozostałe kobiety spuściły głowę jak po skarceniu.

Chodził od drzewa do drzewa, kopiąc kamyk. Skłócone wiedźmy koniec końców doszły do porozumienia lub przynajmniej uspokoiły się. Lepolda wyczyściła karminową suknię z jedwabiu, lecz wciąż widniało na niej kilka pomniejszych plam i dwie dziury. Shaevra podziwiała przyrodę. Zaś Sophia... Sophia moczyła swoją krótką podręczną różdżkę w sadzawce wody.

- Możemy ruszać - odrzekła po chwili Shaevra, a za nią podążyły Sophia i Lepolda. Nie zostało nic do zrobienia. Helga wciąż leżała nieprzytomna. Prawdopodobnie nigdy nie będzie już tą samą rozbójniczką. Lepolda przepaliła jej styki - żartowała Wronie Piórko.

Ah, mógł to przewidzieć, że wiedźmy dojdą do względnego porozumienia i podążą przed siebie. Jak zwykle nie czekając na krasnoluda...


Sophia szła po środku. Najmniejsza i najszczuplejsza z trzech wiedźm. O niespotykanej dziecięcej urodzie pomimo mocnego makijażu i sińców pod oczyma. Kruszynka o miodowych jasnych oczach. Odziana w czarne poszarpane szmaty, gdzieniegdzie przeplecione kruczym piórem. Stąd pozostałe wiedźmy nazywały ją Wronim Piórkiem. Szyję i nadgarstki przyozdabiają jej liczne rzemyki często z koralikami czy rzeźbionymi w drewnie zawieszkami. Postrzępione włosy, chociaż prezentują się upiornie, pachną świeżą mięta z dodatkiem szałwii. Koścista kobieta ma wybuchowy temperament oraz cięty język. Chociaż może wydawać się nieprzewidywalna oraz szorstka, dla bliskich jej osób potrafi być ciepła i troskliwa, o czym przekonał się już Skove. Cechuje ją odwaga i mądrość. Podczas tejże krótkiej znajomości krasnolud był w stanie powiedzieć, że ponadto jest przebiegła i zmyślna. A jak wiadomo, wraz ze sprytem w parze idą niezwykłe uzdolnienia magiczne. Jako jedyna posiadała krótką różdżkę na pół łokcia. Łukowato zgięta różdżka z czarnego drzewa służyła wiedźmie do rzucania czarów.

Po prawo powoli, unosząc ponad błoto suknię, kroczyła Leopolda. O głowę wyższa od Sophi wiedźma była posiadaczką pięknych, delikatnie skośnych, zielonych oczu, które idealnie komponowały się z jej pyzatą buzią oraz długimi do ramion blond włosami. Fale, które często magicznie przygotowywała dodawały jej objętości. Jednak w wilgoci włosy szybko traciły sprężystość, by oklapnąć jak sierść zmoczonego psa. Leopolda była kobietą pełnych wymiarów, żeby nie powiedzieć krępą. Jej czerwona suknia, chociaż mocno związana w pasie, nie ukrywała boczków i krągłości. Cechował ją obfity biust i dość widoczny garbik, jaki usilnie próbowała ukryć za pomocą sztucznie utrzymywanej pionizacji. Na odsłoniętym półpiersiu nosiła medalion w kształcie tęczowego gołębia. Był to symbol identyfikujący ją jako elementalistkę, bowiem Leopolda parała się magią żywiołów jak żadna z pięciu wiedźm Turońskich. Jej różdżka przypominała zwykły kij z uciętymi oraz przypalonymi rozgałęzieniami. Skove nie poznał Leopoldy od dobrej strony, jeżeli takową posiadała. Na chwilę obecną mógł stwierdzić, że jest niewątpliwie zarozumiała i wyrachowana. Emanuje chłodem. Generalnie bardzo niemiła z niej sztuka.

Shaevra szła ze złożonymi jak do modlitwy dłońmi z prawej strony Sophi. Była najwyższa spośród trzech wiedźm i bezsprzecznie najstarsza. Miała pełne usta i wielkie fioletowe oczy. Dziwnie uwydatnione policzki, jakoby wskutek stosowania magicznych wywarów. Długie szare włosy otulały promienną twarz z zadbaną, aczkolwiek nadszarpniętą czasem, cerą. Dookoła szyi owijał się metalowy kołnierz z równie fioletowymi co oczy, klejnotami. Suknia do jazdy konnej z odsłoniętymi ramionami była srebrzystoszara. Co ciekawe, Skove zauważył, że wykonano ją z bardzo niespotykanego materiału. Przypominał on bowiem ludzką skórę a zarazem gadzią łuskę. Miała na sobie krótkie futerko z rysia, którym okrywała ramiona. Shaevra jest niedościgniona w transmutacji, o czym Skove przekonał się, widząc jak w ułamku sekundy zmienia się z białego wilka w człowieka. Wiedźma potrafi przyjmować rozmaite formy zwierząt, ale za zgodą może zmieniać także pozostałych. Jest dość miła, przynajmniej w zestawieniu z pozostałymi wiedźmami. Posiada ciepłą barwę głosu i wypowiada się z szacunkiem w stosunku do rozmówcy. Zdaje się analizować każde wypowiedziane zdanie, a także otoczenie. Lubi naturę, w szczególności zwierzęta. Na swej krótkiej niczym królewskie berło różdżce z metalu widnieją wyryte podobizny leśnych mieszkańców.

- Próżny był to trud - usłyszał fragment rozmowy szepczących wiedźm na przodzie.

- Masz rację - odparła Shaevra. Wszystkie trzy zdawały się ignorować krasnoluda. Nie dzieliły się z nim informacjami, nie angażowały w rozmowę. Knuły coś coraz to bardziej przyspieszając kroku.

Któraś coś powiedziała. Inna parsknęła. Istna sielanka.

Jako że nic nie trwa wiecznie, pierwsza okoniem stanęła Leopolda. Chwytając Sophie za ramię, próbowała przeforsować swoje zdanie. Zaczęło się, pomyślał dochodząc do kobiet krasnolud.

- Mówię ci, że priorytetem jest znaleźć Rainę - odpowiedziała Sophia, wyrywając ramię z uścisku Leopoldy.

- A ja uważam - wypchnęła cyc grubsza z dwóch - że powinnyśmy odszukać Cristine! Jest wiedzącą. Potrafi czytać z wody, powie nam, gdzie znajduje się Raina.
Ostatnio zmieniony 18 sie 2019, 11:24 przez Callisto, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

27
Krótka przepychanka z wiedźmami kazała zastanowić się nad celowością całej tej eskapady. Krasnolud naprawdę nie był im pomocą w bezpośrednich konfrontacjach, jego zdanie było raczej ignorowane. Jak się okazało, grupa kobiet wcale nie była skłonna do spokojnych, rozważnych negocjacji przed podjęciem akcji. Może chociaż ścieżka dyplomatyczna, z odpowiednimi naciskami na poszczególne wiedźmy, coś zmieni? A najlepiej - pozwoli mu szybciej odnaleźć Rainę? Była tylko jedna droga, aby się o tym wszystkim przekonać.

Krasnolud zapalił więc swoją zdobioną fajkę i podążał za wiedźmami. Sophia, Leopolda i Shaevra zdążyły mu się już przecież - na swój sposób - przedstawić. Miał już osobiste faworytki w wesołej gromadzie. Wiedział też, że Leopolda jest wyjątkowo zachłyśnięta własną opinią. Nie było to nic, co miałoby go nagle zaskoczyć. Potrzebował jednak jak najszybciej zjednać sobie jej szacunek, albo przynajmniej namiastkę posłuchu. Ha. Gdyby tylko nie usmażyła przed chwilą krasnoludzkiego mózgu, jak prosta troglodytka. Tę zagwozdkę miał zamiar jednak zostawić na później. Razem z poczuciem winy, że to tylko z jego winy Helga skończyła tak, jak skończyła.

Przystanął, kiedy cała grupa rozpoczęła kolejną dyskusję. Nie czekał jednak, aż znowu dojdzie do teatralnych pogróżek i rękoczynów. Wypowiedział swoje zdanie głośno i spokojnie. Nadal jednak w swoim lakonicznym stylu:


- Znacie swoje grono tak dobrze, jak okoliczne lasy i góry. Ale jeśli nie wiecie, gdzie dokładnie jest Raina, to może powinniśmy skorzystać z pomocy Cristine? Lepsze to, niż błądzić.

Prosty rzemieślnik nie miał najmniejszego pojęcia na czym polega czytanie z wody, ale nie miał zamiaru o nic dopytywać. Dziki triumwirat pracował na swoich zasadach, którym nie wolno było nadmiernie przeszkadzać. Kwestie edukacyjne miał zamiar zostawić sobie na najbliższy przystanek, albo przynajmniej spokojniejszy kawałek szlaku. Wtedy, jeśli leśne panie pozwolą, chętnie zasięgnie nieco języka.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

28
Garb krępej czarownicy zmniejszał się, podczas gdy wąskie ramiona nabierały coraz to pokaźniejszych rozmiarów. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, Leopolda robiła się większa i większa. Głowa niemalże nie wyleciała za orbitę, tak hardo zadzierała podbródek. Nigdy nie była tak spionizowana jak w tej chwili. Klatka piersiowa nadęła się strasznie, jakoby zielonooka wiedźma wciągnęła przynajmniej trzy głębokie wdechy i za nic nie chciała ich wypuścić. Dłonie za sprawą których tak wylewnie perorowała splotła w wstęgę, obejmując tym samym nadbrzusze. Dziarsko uśmiechnęła się tonąc w dumie, rozjaśnionej tylko blaskiem wyszczerzonych zębów. Odchylona głowa drgnęła wkomponowawszy się w cyniczny pizang. Leopolda wyminęła Sophie, krocząc iście królewskim krokiem. Gdyby mogła, wezwałaby trąbkarzy, coby dodać animuszu swej teatralnej scence bufonady.

Shaevra westchnęła płytko, przypatrując się bardzo uważnie całej maskaradzie. Kiedy Leopolda wyminęła wronie piórko, ta podążyła jej śladem. Szli - zdawałoby się - na wschód. Gdzieś na wyższe piętra gęstego lasu o ciemnej tonacji. W środek gór. A przecież nienaturalne wyładowania i czarne chmury, które wraz z Sophią dostrzegł już w chacie Rainy, ujawniały się w przeciwnym kierunku. Na zachód, w stronę Morlis.

***

Gdzie nie spojrzeć śnieg. Horda buro białych pokładów na krzewach i ziemi. Tylko martwe konary drzew zachowały swój mroczny odcień. Wysokie iglaki o ciemnych szpilkach przeplatały się między swą tonacją a oblepiającym igły białym puchem. Kolejne martwe konary i śnieg, dużo więcej śniegu. Nie tyle, iż biało, lecz również zimno i nieprzyjemnie. Mróz bezlitośnie nacierał na odsłonięte części ciała. Od czasu do czasu wyrażał swoją bezsilność podmuchami, jakimś cudem dostającymi się pomiędzy drzewa, mniej lub gęściej stłoczone. Ponadto panowała cisza. Jakby się zastanowić, to przerażająca cisza. Nawet podmuchy nie były w stanie jej zagłuszyć.

Przewodzicielka tej szaleńczej eskapady, dostrzegając w pół złamany na drodze konar, zatrzymała się. Powoli, pełnym wdzięku gestem, wysunęła na wysokości piersi dłoń. Malutkie pulchne palce zwisały na wietrze. Jeden, otulony spiralą z brązu, zesztywniał. Leopolda ustawiła się bokiem, tak aby każdy, kto za nią kroczył mógł podziwiać jej jakże wybitne umiejętności w zakresie elementalizmu.

- Lacarnum inflamari - wreszcie wypowiedziała inkantacje, oblizując drętwe, nieczułe usteczka. I wtem z wskazującego palca uskoczył wysoki i mocny płomień. Świecił jasno, żywo. Chwiejnie drgając, zajął cały konar. Drewno rozbłysło, a dookoła uniósł się ciepły podmuch powietrza. Leopolda wystawiła przed siebie dłonie. Ogrzewając je kiwnęła nawołująco głową do pozostałych. Był to czas na odpoczynek.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

29
Krasnolud z uwagą obserwował relacje i animozje wewnątrz tak niewielkiej społeczności. Co ciekawe - przecież połączonej jednym celem! Było to dla niego niesamowicie ciekawe, a jednocześnie głęboko przerażające. Jak bardzo można różnić się, a wciąż pozostawać tym samym! Podążał więc za grupką, ale bez przewodniczych zapędów. Był tylko ciekawy, jak długo starczy im dobrej woli, zanim znowu rozbiegną się w pięć stron świata. O ile odnajdą pozostałe dwie… strażniczki? Stare pytania tylko rodziły kolejne. Obserwował i chłonął więc tyle, ile tylko potrafił. Pomimo zamieszania, Skove zachował masę sympatii do Sophii, wciąż buńczucznej i buntowniczej.

*

- Jeśli ktoś nas śledził, to dopiero jesteśmy jak na talerzu - zaczepił najmłodszą towarzyszkę, kiedy w końcu rozbili improwizowany obóz. Uśmiechnął się przy tym pod wąsem, zdradzając się tym samym z żartobliwą intencją komentarza. Szybko opanował niesforną mimikę, ale Wronie Piórko była przecież wystarczająco baczną obserwatorką. Nie trzeba było geniusza, żeby uznać pokazowe czarowanie za niepotrzebne i lekkomyślne.

Pierwsze, co krasnolud zrobił w nieprzyjaznej, śnieżnej atmosferze, wydawało się mu najrozsądniejsze. Naszykował swoją broń, świadomy nieprzyjaznej i gęstej atmosfery. Rozgarnął okoliczny śnieg i igliwie, szykując sobie trochę suchego i miękkiego runa leśnego. Jeśli będzie to okazja do odpoczynku, to zdecydowanie warto z niej skorzystać. Postanowił przy tym, że jeśli tylko postój przedłuży się - ma zamiar zasnąć jako pierwszy. Zdecydowanie nie chciał zostawiać najcięższych, nocnych wart na głowie leśnych wiedźm.

- Zdradzicie mi, drogie panie, czym były te czarne, gęste chmury? Rozumiem, że mówimy o pewnej dozie niebezpieczeństwa?

- Jasne, że jako niemagiczny zrozumiem… niewiele, no. Ale z chęcią zapytam. Co tu się tak właściwie dzieje? Tuż pod nosem naszych
- tu wskazał na siebie - sił, patroli i posterunków. Co dzieje się tam, gdzie się udajemy?

Lekko znużony, ogrzewał i relaksował się jak tylko potrafił. Gruby koc poskładał tak, aby oddzielić się od chłodnej ziemi. Nie zapomniał przy tym, aby chronić nogi i dłonie - chyba najbardziej narażone na śnieg. Siedział więc przy ogniu, tworząc coś na kształt wełnianego ręcznika, owiniętego wokół bioder. Ogrzewał się i odpoczywał, co jakiś czas pogryzając suchy prowiant. Przysłuchiwał się przy okazji nie tyle kobietom, co otoczeniu. Zdawał sobie sprawę, że jeśli cokolwiek wydarzy się w okolicy - usłyszy to sto razy szybciej, niż wypatrzy. Okoliczna cisza była dokładnie tym, co wpędzało go w paranoję podczas samotnych wędrówek. Zapowiadała dokładnie to, czego należało bać się najbardziej.

Re: Obrzeża Turonu - Brama i okolice

30
Sophia złapała palcami za swój maleńki nosek, coby ukryć szczerzone kły. Wzruszyła ramionami i kiwnęła lekko głową nie komentując zachowania Leopoldy. Zdawało się, że z krasnoludem zrozumieli się bez słów.

Śnieg na bok, rzeczy na ziemię. Rozprostowane kości, przeciągnięte plecy. Ziew i zebranie nad roznieconym przez elementalistkę ogniskiem.

Naprzeciw siebie Leopolda widziała Shaevre w jasnobłękitnej, zapiętej nisko do biustu sukni. Jej wielki kaftan ze złota na szyi co i rusz rozbłyskiwał tysiącem refleksów, przyciągając wzrok pozostałych. Obok Shaevry, trzymając się nieco cienia, stała podparta na biodrach Sophia.

Sophia - w przeciwieństwie do pozostałych - nie nosiła żadnej bogatej biżuterii oprócz najwyraźniej wartościowych kamieni szlachetnych przewiązanych na czarnym sznurku.

Stojąca najbliżej ognia Leopolda była cała w czerwieni, lekko tylko skrzącej się od dodatku niezabrudzonego aksamitu. Na wielkim dekolcie obcisłej sukni czarownica żywiołów nosiła na złotym łańcuszku tęczowego gołębia.

Białowłosa wiedźma wyciągnęła przed siebie dłonie, zbliżając je do ognia. Zadbane paznokcie, polakierowane na kolor bardzo ciemnej zieleni, dodawały kompozycji smaczku iście czarodziejskiej ekstrawagancji.

- Ktoś mu wreszcie powie? - ponagliła Leopolda.

- Pięćdziesiąty drugi rok, trzecia era - podjęła opowieść Shaevra. - W Morlis poprzedzona serią omenów pojawia się czarna wieża. Demony zalewają północ. Tak zwane Przekleństwo Wieży. Ludzie giną, krasnoludy tracą kopalnie i wycofują się do Turonu.

Zawiesiła głos. Zdawało się krasnoludowi, że w jej fioletowych oczach dostrzegł błysk niezadowolenia. Ale mógł być to tylko odblask chybotliwych płomieni ogniska.

- Dziesięć czarownic od wieków strzegło północy. Chroniły ludność swą wiedzą oraz czarami. Są to historie na długo przed nami, że słów szkoda tracić. Każda czarownica miała córkę, której przekazywała pałeczkę i tak od dawien dawna...

- Aż do Przekleństwa Wieży - wtrąciła Sophia.

- Aż do - potwierdziła słowa poprzedniczki Shaevra. - Zagrożenie z Morlis było tak duże, że dziesięć czarownic zebrało się pod wieżą. Chciałyśmy zbadać tę sprawę, lecz na próżno. Pięć naszych sióstr poległo w walce z czartami rodem z królestwa Garona. Przeżyłyśmy tylko my - podniosła wyżej dłoni rozkładając na niej wszystkie palce. - Nie mogłyśmy wrócić do swoich domów. Nie wszystkie. Zawiązałyśmy przysięgę magiczną. Odtąd...

- Odtąd siedzimy w piątkę dookoła Turonu, chroniąc jedyną ufortyfikowaną i zdolną do obrony krainę. Dzięki naszym czarom, glifom i klątwą demony omijają Turon. W zamian za to nie możemy opuścić północy. Wszystko przez wiekuistą przysięgę! - Wronie piórko zaczęła tłumaczyć chociaż jej wypowiedź przypominała bardziej wyrzuty wobec pozostałych niżeli łatwy do przyswojenia wykład.

- Basta! - uderzyła ją z otwartej dłoni Leopolda. Sophia upadła. - Dobrze wiem o czym myślisz! Ty fałszywa obłudnico! Najchętniej uciekłabyś stąd, ale z różdżkami pięciu wiedźm i ich medalionami. Zawsze byłaś łasa na potęgę! - dogadywała pochyliwszy się nad najmłodszą z grupy.

- Leopolda! - ryknęła Shaevra, po czym pomogła wstać towarzyszce. Sophia potarła o piekący policzek, lecz nie powiedziała już nic.

Gdy emocje już opadły z niezręcznej ciszy wybrnęła białowłosa czarownica.

- Raina zainicjowała wiekuistą przysięgę. Jest z nas najstarsza. Tylko w piątkę możemy chronić Turon przed demonami. Jej zniknięcie jest zatem wielce niepokojące - oparła przeplecione we wstęgę ręce na piersi. - Znajdziemy Cristine i odszukamy Rainę. Czarne chmury na zachodzie nie zwiastują niczego dobrego. Niestety nic o nich nie wiemy.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Turon”