Casna

1
Osada Casna posiadająca swą nazwę, jak łatwo można było się domyślić, od rzeki u ujścia której zostało założone, nie było sporych rozmiarów, gdyż mimo pobliskiego traktu, większość podróżnych wolała oszczędzić sobie dodatkowego dystansu. Ten stan rzeczy zmienił się z przybyciem na teren Herbii demonów. Zarówno pojedynczy tułacze, jak i całe karawany wybierały postój w mieście niż ryzyko spotkania stworów z innego wymiaru. Można więc było śmiało stwierdzić, iż ta miejscowość zyskała w pewnym stopniu na kataklizmie.
Oczywiście architektura tego miejsca nie odbiegała od reszty kraju. Jednak stosunkowo młody wiek miejscowości i szlak leżący nieopodal odcisnął swój ślad w postaci wpływów innych kultur - głównie Kerońskiej, oczywiście ze względu na sporadyczne wizyty elfów i zbyt duży dystans od Urk-hun. Uwidaczniało się to częstszym występowaniem drewna w budownictwie, bardziej zaawansowanym systemem portowym i łowieckim na jeziorze. Bardziej doraźnymi elementami takiej symbiozy był np. alkohol w postaci wina bądź też składniki występujące w lokalnej kuchni.
Osada liczyła kilka tysięcy stałych mieszkańców, lecz gdyby doliczyć do tego przejezdnych to średnio byłoby w nim pewnie koło stu setek. Mniejsza część gości mogła liczyć na nocleg w karczmach lub prywatnych kwaterach wynajmowanych za nieco wyższą cenę, reszta natomiast musiała zdać się na namioty i szałasy rozstawiane na obrzeżach. Co prawda ostatnia opcja pozbawiała takowych pechowców ochrony wału obronnego, lecz teren wokół nie był zalesiony i w miarę płaski, jak na standardy tego regionu, dzięki czemu w razie jakiegokolwiek niebezpieczeństwa można było szybko umknąć do środka Casny.
Ostatnio zmieniony 27 wrz 2017, 23:47 przez Jedeus, łącznie zmieniany 1 raz.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Casna

2
Jako, że pora była dość późna, a natężenie przejezdnych dość spore, towarzysze rozdzielili się, aby mieć większą szansę na znalezienie jakiegokolwiek zadaszonego lokum. Ponownie spotkali się, gdy pierwsze gwiazdy wstąpiły już na nieboskłon. Zarówno Edward jak Gofin nie mieli propozycji lepszych od stajennego siana lub miejsca przy już rozpalonym ognisku na obrzeżach osady. Na ich szczęście Tulfiemu udało się nawiązać znajomość, jak się w trakcie wyjaśniania okazało przy kuflu, z pewnym krasnoludem, który znał ichniejszego zleceniodawcę. Co prawda nie mógł zaoferować im miejsca w swym domu, ale jego kuzyn był właścicielem jednej z karczm i fortunnie miał grupę problematycznych gości. Jak tylko Gofin to usłyszał, od razu przystał na pomysł zajęcia się szkodnikami w zamian za miejsce w jednym pokoju. Co prawda byli zmuszeni spać w razem w jednoosobowym pomieszczeniu, lecz było to lepsze niż gołe niebo. Osobnikami do usunięcia okazali się kupcy wydający resztki pieniędzy na upijanie się z powodu utraconych towarów. Można było im współczuć, choć raban jaki tamci robili całkowicie niwelował jakiekolwiek poczucie winy. W taki więc sposób udało im się spędzić noc we w miarę wygodnych warunkach.
Z samego rana spakowali sprzęt i udali się do właściciela. Obaj brodaci kompani rycerza liczyli na jakąś zniżkę, a jeśli nie to przynajmniej możliwość kupienia skromnych zapasów na jeden dzień podróży. Od słowa, do słowa doszli podczas rozmowy do fragmentu, w którym wspomnieli o celu swej podróży, na co siwiejący już karczmarz zmarszczył brwi tak mocno, że prawie stały się jednością.

- Chyba nie mówicie poważnie? Toż tam nawet patrole już się nie udają. To demonisko co to w tamtej okolicy grasuje, nawet bandziorów zniechęciło do czajenia się na traktach. Za dnia nie da się tam czuć bezpiecznie, nie gadając co się może dziać po zmroku! - Kończąc zdanie nachylił się do towarzyszy, jak gdyby wyjawić im miał jakąś tajemnicę lub sekret. - Ci co przeżyli mówili o takich stworach co to się krasnoludom, ludziom, ni elfom nie śniły. Podobno widzieli łosie wyrośnięte, z paszczami uzbrojonymi w trzy rzędy kłów, ptaszyska wielkości wozu, co to jakimi mackami łapią w locie i zabierają w siną dal. A to tylko część z tego co żem słyszał! Życie wam być musi niemiłe, jeśli z własnej woli tam leziecie.
Ostatnio zmieniony 28 wrz 2017, 22:18 przez Jedeus, łącznie zmieniany 1 raz.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Casna

3
No luksus - ciepło, sucho i bezpiecznie. Także bardzo chętnie odprawił nicponi, tylko tak, coby im krzywdy, biednym skurczybykom pechowym, nie wyrządzić zanadto. Przecież nie jest okrutnikiem, a walka choć dlań radosna, to ino z przeciwnikiem godnym i zadowalającym.
Spał spokojnie, choć zwyczajem swym dość płytko. Dzisiaj nie musiał się obawiać wroga. Za wałami czekałaby zaś kolejna niespokojna noc. I... być może tratujący wszystko, uciekający do miasta tłum, gdyby przytrafił się atak.

Rankiem przejrzał swój ekwipaż, ażeby pewnym być, iż w drodze niczego mu nie zbraknie. Wychodziło na to, że jeszcze by na swoich zapasach trochę pociągnął, niemniej skoro miała przytrafić się okazja do dokonania zabezpieczenia, to też korzystał.

Słuchał. O takich stworach nigdy nie śnił, a tym bardziej nigdy ich nie widział. Jednak, przyobiecał, że pójdzie to i pójdzie. Gorzej tylko, że jeśli to nie są jeno opowieści o majakach, to na żadne ptaszyska nic nie mieli, coby choć poharatać.
- Ktoś to musi ukrócić. - Rzucił. Spytki zostawił kompanom, bo i lepiej znali swego ziomka.

Re: Casna

4
Nie chcąc przeciągać zbytnio wyjazdu, obaj brodacze ugadali się z karczmarzem, a właściwie wymusili na nim zniżkę za pokój oraz prowiant na całe dwa dni. Udało im się załapać na jeden z lepszych kozich serów turońskich, dwa bukłaki wody źródlanej, porządny bochen chleba prosto z pieca i trochę wędzonych ryb. Nie warto było wypytywać o szczegóły zagrożeń, gdyż z wyliczeń siwego krasnoluda, w okolicy mieszkały istne hordy niestworzonych stworzeń, które najpewniej były tylko wymysłem wyobraźni przerażonych podróżnych. Cała trójka zgodnie stwierdziła, iż najwyższy czas, aby ruszyć w drogę, żeby wykorzystać jak najwięcej z podróży za dnia. Opuścili więc przybytek swego gospodarza, który prawdę powiedziawszy szczęśliwy był, że się ich już pozbył. Edward odebrał rumaka ze stajni, oczywiście będąc zmuszonym zapłacić za opiekę i udali się w kierunku bramy. Mieli już opuszczać spokojne i bezpieczne wały Casny, gdy nagle nad portem dało się słyszeć jakiś krzyk. Początkowo trudno było zrozumieć o co chodzi. Równie dobrze mógł to być jakiś spór między konkurującymi handlarzami lub kłótnia pijanych krasnoludów. Zgiełk jednak cały czas się podnosił i wzmagał.

- Ratunku!

- Pomocy!

- Uciekajta jeśli wam życie miłe!

Nie trzeba było długo czekać, żeby panika dotarła do trzech kompanów. Dziki tłum pędził od strony jeziora prosto na nich, najwyraźniej chcąc opuścić bezpieczny teren osady. Nowym przybyszom zabrakło czasu na podjęcie jakiejkolwiek decyzji i po prostu zostali wypchnięci przez przelewający się tłum. Szybko przekonali się co wywołało taką zbiorową panikę. Zaraz za tłumem kierowały się w ich stronę dziwne monstra. Niby ryby, niby węże. Ciężko było je zdefiniować, choć jedną rzecz o nich dało się powiedzieć. Były stworzeniami wodnymi. Liczebnie nie robiły wrażenia, gdyż było ich około tuzina. Co innego macki, które zasięg miały bliski dziecięciu metrów, a każdy stwór miał takich po dziesięć.

- Dostaliście jedno ostrzeżenie. Teraz przyszedł czas na płacz i zgrzytanie zębami! - Cała trójka znała głos, który znienacka się rozległ w ich głowach. Damski, zimny, choć tym razem znacznie ostrzejszy. - Nie będzie litości!

Gdy padło ostatnie słowo nieznanej im kobiety, monstra skupiły swe rybie ślepia właśnie na nich. Czasu było mało, naprawdę mało, gdyż dystans między nimi szybko się zmniejszał. Mogli stawić czoła zagrożeniu lub ratować się ucieczką.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Casna

5
Nie. Nie... Nie z czymś takim, nie na otwartym terenie! Ni chuj! Pierdolę, nie robię! Także i bez wpychania by wiązł i czmychnął za wał, gdy tylko oczy te kreatury by owe paskudne wyłowiły.

W tłumie chacharów i prostaczków wywalczył sobie drogę koniem.
- Z mną, krasnoludy! - Krzyknął, dając w ów krzyk tyle sił, ile tylko mieścił w swych płucach. Póki co nie było czasu na wyjaśnienia, nie było go nawet na spoglądanie się za siebie. Rzecz jasna i oczywista, to nie była paniczna ucieczka ale odwrót na z góry upatrzoną pozycję, gdzieś do żołdaków z milicji, jeśli okrzyki już poczęły ich wabić, a powinny, bo podle wszelkich informacji w mieście panowały niepokoje to i pewno straż postawiona w gotowość ciągłą.

Chłopcy z cechów czy zawodowcy - rycerzem pewno nie pogardzą. A on to jest rycerzem z planem, bo bestie chciał wciągnąć w zabudowania, aby stłoczone nie miały jak przewagi tych paskudnych, kontrolowanych i sprawnych w stopniu nieznanym, kończyn używać skutecznie. Uprzednio zaleca się dokonać wszelakiego ostrzału. Zaleca się też, nie podejmować walki owej konno - z oczywistych powodów.
Nie zamierzał stawać sam lub - a to nie było dogadane - z dwójką kompanów jako oddział pierwszego kontaktu. Odwaga i honor =/= debilizm.

Czy to ta zimna suka? Ważne to teraz? Niekoniecznie, prawda?

Re: Casna

6
Początkowo ciężko było się odnaleźć w zaistniałej sytuacji, gdyż cały czas panował chaos nasilany przez coraz bardziej przerażonych mieszkańców osady. Trudne było choćby poruszanie się, nie wspominając o jakiejkolwiek próbie starcia z potworami. Dłuższa chwila minęła, zanim spanikowane krasnoludy i ludzie zaczęli się przerzedzać, a może tak tylko się wydawało trójce towarzyszy. Ciężko było stwierdzić.
Honor Edwarda nie pozwolił mu uciec przed niebezpieczeństwem, którego może udałoby się uniknąć na suchym lądzie. Być może była to rycerska postawa kierująca go ku ofiarom w potrzebie, a może po prostu nie chciał, żeby towarzyszące mu krasnoludy patrzyły na niego jak na tchórza. Szybko obmyślił w głowie plan działania i zabrał się do jego wykonywania. Objaśnił szybko kompanom strategię i razem ruszyli w poszukiwaniu osób zdolnych do walki, które mogły im pomóc w stawieniu czoła monstrom na zabudowanym terenie. Co chwilę zaczepiali kogoś, kto choć wyglądał na doświadczonego lub miał po prostu broń w ręku. Zanim zbliżyli się do rybo-węży, stali już w dziesięcioosobowej grupie i na ich szczęście okazało się, że strażnicy liczący sobie ponad dwa tuziny już próbują sobie jakoś poradzić.
Od razu widać było, że nie jest to wcale proste. Na ziemi leżał jeden martwy potwór, lecz obok nadal żyło ich dziesięć. Wynik po stronie strażników był znacznie gorszy, gdyż pięciu stękało, leżąc pod ścianami budynków. Wyglądało na to, że zostali w nie po prostu rzuceni, ich pancerze i tarcze było mocno powgniatane.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Casna

7
Konia ostawił lub komuś w opiekę dał - uwiązany i spłoszony prędzej sam sobie krzywdę uczyni. Za broń obrał jednak miecz, w drugą dłoń dobywając tarczy. Rozkazy miał proste i zrozumiałe.

- Kto ma kuszę, ten nawiją we łby! Reszta luzem, dwójkami! Gwałtownie i bez dawania pardonu! - Wykrzyczał. Zaciągnął zasłonę hełmu i chwytając jakiegoś dziarskiego chłopa za kompana, poprowadził natarcie, w zamiarze mając zalać stwora szybkimi, krańcowymi cięciami na macki i potem na korpus, z tym zaznaczeniem, że na korpus o nieco mocniej. Napierał agresywnie, bo w dłuższym starciu monstrum miałoby większe szanse, a zalanie go piekielnymi atakami może miało jakieś szanse, coby pogubić go i nie dać mnogości macek dość do skutecznego czynu. Ta... to zdecydowanie trza było zabić szybko.

Jeśli było to możliwe, prowadził atak na flankę lub przynajmniej tam, gdzie nie wpieprzą się w plecy strażników.

Re: Casna

8
- Ta jest! - te i inne podobne słowa padły ze strony zebranych. Wszyscy podzielili się jak przykazał im rycerz. Oczywiście jego dwaj kompani walczyli razem, tworząc idealny duet tarczy i bardziej ofensywnego młota bojowego. Ci, którzy posiadali łuki, kusze lub wszelką inną broń dystansową, zostali na swych dotychczasowych pozycjach i skupili swój ostrzał na głowach, a przynajmniej tułowiach w przypadku gorszej celności. Z chwilą gdy strzały, bełty, kamienie i noże powędrowały w stronę swych celów, reszta walczących ruszyła z natarciem. Nie śpieszyli się, coby dać więcej czasu strzelającym.
Pierwsi z konkretniejszą szarżą ruszyli Gofin z Tulfim. Jeden dzierżący tarczę osłaniał obu przed atakami macek, kontratakując co jakiś czas, drugi natomiast wyczekiwał idealnych okazji do ścięcia tych, które wychodziły poza zasięg tarczownika. Ich śladem poszli następni, wraz z Edwardem i jego kompanem. Mimo sporych sukcesów obrońców walka nadal była zacięta. Kończyny stworów padały raz na jakiś czas, lecz było ich od groma.
Do uszy Edwarda docierały pojedyncze krzyki rannych i umierających, dziwaczne ryczenie stworów, choć bardziej przypominało to skrzeczenie. W oddali zaś cichły coraz bardziej odgłosy uciekającego tłumu. Najbliżej niego znajdująca się sztuka została postrzelona trzema pociskami, dwie strzały sterczącego prawego boku i jedna właściwie zahaczająca o łeb. Widać było, że odczuwa ból lub dyskomfort, ale nie sprawiało to na nim aż tak dużego wrażenia. Jego osiem macek fruwało z góry na dół, od lewej do prawej z dość dużą zwinnością. Widać również było, że najbliższa dwójka również szykuje się na tą samą sztukę. Sądząc po ich wyposażeniu, można było się domyślić mniej więcej jakiej taktyki użyją. Lekkie pancerze podobne do tych, które wielu innych strażników osady również nosiło, czyli najpewniej sami też nimi byli. Dość długie brody, choć nie tak ja te posiadane przez dwóch kompanów Edwarda, wskazywały na przynajmniej przeciętne obycie w swym fachu. Jeden dzierżył tarczę wraz z toporem, drugi mógł się pochwalić trochę mniej przydatną na walkę z mackami broń, to jest włócznię. Nie mogąc najpierw przezwyciężyć atutu odległości, najpewniej ruszą bliżej potwora, przynajmniej na zasięg dźgnięcia.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Casna

9
W tej chwili nie miał już dla nikogo rozkazów. Z zasłoną opuszczoną i pochłonięty własnym zajęciem, absolutnie nie zdolny do wydawania rozkazów. Sytuacja nie pozwalała. W około krzyki - i te bolesne, i te, jakby miał zgadywać, dodające animuszu. Tutaj temat był zamknięty.

Z nieco ograniczonymi możliwościami postrzegania wzrokowego, nadal stawiał jednak na aktywną obronę. Na obronę mieczem, bo i tarczę łacno te macki pewno obejść mogą, a miecza łatwo już tak nie złapią. Siekł zatem, siekł - energicznie a wąsko, bo najlepszą obroną jest atak. Osłonę trzymał blisko lewego boku, tam chcąc się zabezpieczyć przed uderzeniami.

Rycerz. Wiadomo... Ta waleczność, bezpardonowe podejście do ataku - jakkolwiek niekiedy bezsensowne, było cnotą kasty wojowników, cząstkom dumy i powodem zguby. Edward, ufny w siłę ramienia i trwałość pancerza, ciął - jak już powiedziano - w natarciu, planując zdobyć dystans oraz okazję odpowiednie do potężnego pierdolnięcia na kark potwora. Takiego jebnięcia, coby monstrum nie zatrzymało - wiadomo, zgadywanka, ale próbował.
Chciał przynajmniej, PRZYNAJMNIEJ, dać okazję do ataku swemu nieco enigmatycznemu kompanowi - niezależnie od jego możliwości.

Co ma być, to będzie.

Re: Casna

10
Z chwilą, gdy Edward przymierzył się do uderzenia, część macek złapało jego kompana. Było jednak za późno, ostrze już opadało z impetem. Można było jedynie liczyć na to, że obrażenia zadane przez tak potężne uderzenie, zabiją potworę albo chociaż ją poważnie uszkodzi. Miecz z delikatnym oporem na twardej skórze, pokrytej jak gdyby malutki łuskami, wdarł się w cielsko, w okolicy karku. Czuć było przecinane kości, lecz zamiast zwykłej czerwonej krwi, pociekło coś koloru seledynowego i gęstszego. Najwyraźniej obrażenia musiały być poważne, gdyż macki straciły swą zwinność, co prawda nie puściły obecnego rycerskiego kompana, lecz widocznie ich uścisk osłabł.

- Dobrze! Ta jest! Napierdalaj go! - Z prawej strony Edwarda dobiegły okrzyki dwóch krasnali, którzy również walczyli z tym samym potworem. Najwyraźniej jego atak wspomógł też ich, gdyż szybciej przedarli się przez osłabione macki. Byli teraz zarówno kilka metrów od celu i byli w trakcie szarży. Pierwszy biegł ten z tarczą, który niczym w lesie gałęzie tak i macki teraz rozpychał na boki, a tuż za nim biegł drugi z włócznią. Rycerz miał idealną okazję by zobaczyć zmyślny atak. Na trzy metry odległości, drzewce opadło na wysokość potwora, aby nadać uderzeniu jak największą siłę, krasnolud wyprowadził jeszcze pchnięcie całym ramieniem oraz wybił się nogą do przodu. Aby nie stracić równowagi, złapał się w ostatniej chwili włóczni drugą ręką. Impet dźgnięcia był tak duży, że grot wbijając się w bok trafiłby serce, jeśli to coś miało je tam gdzie inne stworzenia, przebiłby się przez łopatkę i w końcu wyszedł z drugiej strony. Wiadomo było, że nie ma sensu próbować wyjmowania broni, odskoczył więc i dobył topora. Pierwszy krasnolud, posiadający tarczę, sekundę po nim wbił się w kręgosłup na samym środku grzbietu. Efekt był wystarczający, stwór zakwiczał rzygając swoją dziwną krwią i padł martwy. Macki opadły powoli, drgając jeszcze w pośmiertnych konwulsjach. Zadziwiający był to widok.

Cała czwórka skupiona obok truchła nie traciła czasu, już rozglądali się za kolejnym celem. Dookoła trwały zaciekłe walki, poza tą jedną sztuką, leżały lub dogorywały już trzy inne. Niestety straty po stronie ludzia i krasnali było niemałe. Kolejnych siedmiu martwych brodaczy pod ścianami pobliskich budynków oraz czterech na polu walki, najpewniej uduszeni lub ich wnętrzności zostały pozgniatane. Z jednej strony trzyosobowa grupa uzbrojona w same topory, nie była w stanie przedrzeć się przez macki. Z drugiej natomiast siedmiu krasnoludów, w tym dwóch towarzyszy Edwarda.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Casna

11
Był, i ciągle jest, Edward zdecydowanym wrogiem jakiegokolwiek odskakiwania w walce. Dłużej to zajmuje, skuteczność ta sama co kroku, nogi odrywają się od podłoża. No, ale nie każdy miał ten luksus, że mógł się uczyć fechtować. On natomiast nie miał luksusu się przyglądać, a tym bardziej nie dane mu było komentować. Ot... sam cofnął się o krok, należycie przenosząc masę i spróbował wyszarpnąć miecz, dopomagając sobie energicznym ruchem ręki.

Pieprzona kość... Ostrze mu tępiła.

To waleczne krasnoludy i mają solidne wsparcie. Z kolei tamci są w dupie, niechybnie zginą. Żeby oceniać taktycznie i zgadywać - choćby, czy potwór który pokona trzech toporników, zdąży zaatakować ich, gdyby pomogli tej siódemce - musiałby mieć więcej czasu, i lepsze spojrzenie na to wszystko. Tymczasem... nie miał go. Więc pokazał ostrzem, lub drugim ostrzem, jeśli to wyjść nie chciało, i dał komendę. - Na niego! - Plan był taki sam. Aktywny atak za defensywę - napierdalać po mackach, potem za cel szyja. Z tarczą nie wiązał dużych nadziei, bo i te kończyny mogły ją łatwo pewno przechwycić.

Re: Casna

12
Partner Edwarda był zbyt osłabiony po ataku. Próbował się podnieść, lecz ciało, a głównie chyba nogi odmawiały mu posłuszeństwa. Zaczął więc czołgać się w tył, jak najdalej od walki, aby nie narazić się na kolejne obrażenia i nie przeszkadzać pozostałym walczącym.

Po chwilowym problemie z wyciągnięciem miecza z truchła, Edward wskazał orężem stwora, mającego większą przewagę i wykrzyknął komendę do stojących na nogach dwóch krasnali. Podzielali oni podejście rycerza, gdyż już kierowali się w stronę kolejnego celu. Dookoła nadal dobiegały odgłosy starcia, krzyki, wrzaski obrońców, skrzek stworów. Cała trójka była już w połowie drogi, gdy do ich uszu dotarł krzyk wyróżniający się na tle reszty. Nie brzmiał on jak wywołany strachem, bólem czy nawet sporym cierpieniem. To było coś o wiele gorszego. Zupełnie jak panika, pomieszana z najgorszymi katuszami i wszelkimi innymi złymi rzeczami, które żyjącą istotę mogą spotkać.

Krzyk ten wywołał u wszystkich walczących ciarki na całym ciele. Dwaj brodacze biegnący z rycerzem, aż przystanęli, żeby zorientować się co spowodowało tak nienaturalne zjawisko. Okazało się, że jakiś człowiek tarzał się po ziemi przy ciele jednego ze stworów, drapiąc się po twarzy i szyi do krwi, do mięsa. Za chwilę niedaleko niego padł ciemnowłosy krasnolud, również wydając z siebie podobny jazgot, rozszarpując własną skórę. Wokół obu cierpiących unosiło się coś podobnego do mgły, z tą różnicą, że kolor miało lazurowy i wydobywało się z martwych potworów. Ciężko było stwierdzić czym był ów opar, ale na pewno niczym dobrym. Wszyscy chyba dochodzili do tego wniosku, gdyż po kolei zaczęli wycofywać się jak najdalej od zasięgu działania. Kilka kolejnych osób, które za późno zorientowały się jakie zagrożenie im grozi, padło na ziemię dołączając do chóru lamentu.
Ostatnio zmieniony 04 gru 2017, 18:57 przez Jedeus, łącznie zmieniany 1 raz.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Casna

13
Edwarda...

W miarę swoich skromnych możliwości - tak skutecznie ograniczanych czasem i wizurami - rozejrzał się po polu bitwy, łapiąc najważniejsze fakty. Chuj go zatem interesowało, czym takim dokładnie jest ta mgła. Interesujące było natomiast to, że wydobywała się z trupów i straszliwie mieszała w zmysłach, prowadząc całkiem zdrowych na umyśle ludzi do okrutnego samookaleczenia.

A więc... mgła o bliżej niezidentyfikowanym dla męskiego oka kolorze.

Plan był kontynuowany, i Edward prowadził natarcie, jeśli dało się walczyć z monstrum i uniknąć trujących oparów. Nie było przecież powodu, aby tak łatwo rezygnować i dać się porobić w trakcie panicznego odwrotu.
- Ze mną! Atak! - Zakrzykiwał, kierowany niezmiennie tymi samymi zamiarami.

Ale jeśli mgła się poszerzała i syf robił się rychło coraz większy, zebrał obecnych przy sobie i zarządził odwrót taktyczny w celu przegrupowania i wyciągnięcia przeciwnika ze sprzyjającego mu środowiska.
- Do mnie! Do mnie! Strzelcy, pruć! - Brzmiałby, próbując reorganizować szeregi ochotników do ponownego natarcia.

Re: Casna

14
Rozterki mogące trapić rycerza bardzo szybko przestały stanowić problem. W chwilę ci, którzy jeszcze mogli stać i nie byli skażeni oparami, wycofywali, a raczej spierdalali w tył. Wśród czterech żywych stworów wiło się kilkanaście osób, wyjąc i drąc się, tworząc makabryczny chór. Gdy Edward odwracał się za uciekającymi, jego oczom ukazały się całkiem pustą osadę, nie licząc walczących oczywiście. Udając się w tamtą stronę miało się przynajmniej kilkaset metrów głównej drogi nad port. Od niej natomiast odchodziły wąski uliczki między domami i magazynami.

- E ty! Rycerz! Nie stój tak tylko dawaj do nas. Wciągniemy te chędożone pindy tam gdzie ciaśniej. Będą skurwysyny miały mniejsze pole do popisu. No, dawaj, dawaj! - wykrzykując to, rozproszyli się, żeby potwory również rozproszyć. Strzelcy przymierzyli i również zaczęli go przywoływać, żeby mieć czysty strzał.
"Jeśli myślisz, że jesteś zbyt mały by coś zmienić, spróbuj zasnąć z komarem latającym nad uchem"

Re: Casna

15
Teraz im się zebrało na wciąganie przeciwnika pomiędzy budynki?

Nie było żadnych wątpliwości. To była opcja z odwrotem, z tym, że Edward dawał krótkie komendy a nie rozbudowane wypowiedzi, których i tak nikt czasu nie miał słuchać. Z pewnością jednak nie stał jak słup soli, oczekując na nadchodzące wydarzenia.

Także ten... Dalej?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Turon”