Tag pisze: 14 lut 2022, 22:47
Była noc, spokojna, bezwietrzna. Letnia błoga noc. Niebo gościło pełnię zarówno Mimbry jak i Zarul. Ciała niebieskie same w sobie stanowiły dość światła, aby rzucić dwa cienie dowolnej osobie.
Łagodne brzmienie harfy wędrowało pośród nielicznych szeptów, wręcz nieśmiało trwało w ciążącej ciszy i odgłosie pustych pozbawionych chęci kroków. Osamotnione mijało ponure, niewrażliwe na subtelne piękno twarze. Te były jakby oderwane od innego świata, nie pasowały tutaj, a nawet łamały wyniosłość sztuki w domenie Osurelli. Niby skaza w pięknej rzeźbie, plama na wyniosłym płótnie, smród pośród woni kwiatów i świeżego, rześkiego powietrza.
W pięknej i ogromnej altanie urządzono bankiet. Ścianami był żywopłot z roślin starannie upiętych w kreacje mające budzić zachwyt. Strop tworzyły szerokie i wysokie na naście metrów ogromne drzewa, które swymi gałęziami i koroną przysłaniały nieboskłon. Pośród kory tkwiły niewielkie otwory, z których wylatywały świetliki. Stanowiły dopełnienie dla świec palących się leniwie, poustawianych trójkami na okrągłych stolikach. Przy nich siedzieli ponurzy goście. Przypadki beznadziejne, zebrane w tym marzeniu sennym, aby połączyć ich w pary. Aby zasmakowali prawdziwej miłości. Niektóre stoliki były puste, jeśli chodzi o gości, zaś były za to w pełni zastawione jedzeniem i winem oraz naczyniami.
Atmosfera koiła zmysły, przymilała się, budząc miłe wspomnienia, jak i zachęcając do towarzyskiej rozmowy. Zapachy mąciły węch słodyczą, mającą wzbudzić pragnienie bliskości i kusić do otworzenia swojego serca na piękno, które ich otacza. Prócz jednak samej altany, kwiatów i klimatu oraz muzyki, nie było nikogo o wyniosłych wartościach.
Przypadki beznadziejne. Samotnicy, odszczepieńcy, dziwacy, ponuracy. Nieudolni złoczyńcy, zimnokrwiści, okrutnicy, paranoicy i tak dalej. Wszystkich łączyło to, że nigdy nie odnaleźli swojej drugiej połówki. Czy nie zakochali się szczerze nigdy w swoim życiu. Czy też nie poczuli miłości i piękna w swoim życiu. Tego wieczoru miało się to zmienić. W końcu w snach było wszystko możliwe... dosłownie.
Każdy siedział i wymieniał spojrzenia z innymi, jakby wiedział po co tu jest, ale przecież tak nie było. Ktoś czasem się do kogoś uśmiechnął i na tym się kończyło. Bankiet zapowiadał się skrajnie nudnie. Istoty siedziały niby skazane na wieczne oczekiwanie, aż sami bogowie zrobią za nich ruch. Wtem mętniejącą atmosferę przerwał pewien krasnolud. Bywalec w swoim życiu był alkoholikiem, to i tutaj nie szczędził trudów, aby pić. Początkowo nikt nie miał mu tego za złe. Nikogo nie obchodziła specjalnie wyjątkowa wyniosła atmosfera tego wspaniałego miejsca. Nawet jak tamten zaczął nieco innym uprzykrzać siedzenie, z frustracji, że wino choć rozluźniało, to nie mogło go sponiewierać i zabrać w nirwanę. Ten jednak jako pierwszy zorientował się, że jest we śnie, albo że nie żyje, kiedy zaczął w siebie wlewać wino prosto z dzbanka. Trunek nie kończył się, ciągle się lał, a on mógł pić bez przerwy. Nawet zaczął go rozlewać, aby udowodnić innym swoje odkrycie.
Potem poszło to niby lawina. Pośród bywalców znaleźli się i tacy, którym wyobraźnia i siła woli pozwoliła uczynić cuda za sprawą samych chęci we śnie. Początkowo zapanował chaos, a bankiet zamienił się w cyrk. Nie każdy przyjął spokojnie pobudzenie do świadomego działania we śnie. Choć w domenie Osurelli objętej jej opieką, nie mogli uczynić niczego pełnego destrukcji, ani też nikogo realnie zranić, udało im się jednak jakoś urzeczywistnić używki i muzykę bliższą ich sercom. Choć muzyką była tutaj raczej kakofonia krzyków odurzonych gości, przezwiska i wrogość rozładowywana głównie bójkami i namnażającymi się kłótniami, niby podczas hucznej hulanki w tawernie, tyle że bez tego klimatu dobrej zabawy.
***
Anais nie bywała w karczmach, w tawernach, ani w innych takich przybytkach lekkiej zabawy, niskich obyczajów i pełnej zakropionej alkoholem swobody. Jeśli chodzi o miłość, to nawet jako słowo, nie pojawiało się ono w jej myślach zbyt często, a jeśli już, to zwykle w cynicznej nucie i otwartej kpinie. Rozpoznała, że znajduje się w czymś pokroju hali wzniesionej ku czci Osurelli, ze względu na posąg kunsztownie wyrzeźbionej kobiety i rozpościerającej się w półmroku światła księżyców, otaczających miejsce, ogrodów. Trwała na siedzeniu w letargu, mogąc beznamiętnie spoglądać po okolicy i czekać tak jak czekała do tej pory.
Wtem nawet nie zauważyła kiedy wybuchła niemała zawierucha, a miejsce zamieniło się w zwariowaną imprezę, godną goblińskich popędów. Zaczęło ją to nawet bawić, kiedy mogła obserwować innych w swych staraniach, aby to kogoś przekonać, czy pobić. Rany się zasklepiały od razu, a ich argumenty bywały nie lada żałosne, albo naiwne, czy absurdalne. Jeszcze inni wyczarowywali sobie spirytus, albo nawet trucizny, próbując się wydostać ze snu w taki czy inny sposób. Niektórzy wtem pouciekali do ogrodów w ogarniającym ich szaleństwie. Na sali w końcu pozostało niewielkie grono rozśpiewanych krasnoludów i kilka tańczących par oraz pojedyncze osoby przy samotnych stolikach. Chcąc nie chcąc coś się jednak z tego bankietu udało. Niestety. Wolałaby, jakby całe miejsce się zawaliło. Uznała jednak, że spojrzy w lustro, nim podejmie się czczej próby. Takie też pojawiło się przed nią.
W swym spojrzeniu widziała dobrze znany i przyjemny w jej mniemaniu chłód oraz pustkę, powściągliwy uśmiech zawitał na zmęczonej twarzy, kiedy poczuła dreszcz zimna na swym karku z powodu tego czegoś co dojrzała w otchłani czerni swoich źrenic. Dopiero teraz też się zorientowała, że była w sukni o kolorach fioletu i pomarańczy, jak jakaś dama dworu. Nosiła srebrną biżuterię, naszyjniki kolczyki, pierścionki. A jej ramiona były obnażone, wraz z bliznami i ranami, które zwykła odświeżać w praktykach. Wyglądało to groteskowo. Postanowiła to zmienić i oto proszę. Na jej oczach dokonała się przemiana. Znów nosiła prostą długą spódnicę i koszulę z długimi rękawami i zapięciem na guziki pod samą szyję. Znów była tylko mieszczanką, czy może raczej skrybą? Bibliotekarką? Kultystką? Jakoś nie mogła sobie przypomnieć kim rzeczywiście była w tym momencie.
Wtem zorientowała się, że ktoś obok niej siedzi. Miała dziwne wrażenie, że równie ten był zażenowany całym zajściem jak i ona sama. Jednym spojrzeniem ku niemu raczyła ledwie odnaleźć jego oczy przypominające ciepło ognia.
Nie wiedziała czemu coś w niej drgnęło, aby nie bynajmniej porozmawiać? O czym? Nie wiedziała kiedy zaczęła mówić. Nie wiedziała kiedy zaczęła się mu przyglądać, serwując póki co neutralne, bezpieczne i obdarte ze szczerości odpowiedzi na jego słowa. Powoli podbarwiając je sarkazmem i przemycając gorycz wymierzoną w cały ten bankiet i innych, co pozostali na przyjęciu. Nie wiedziała czemu i nie wiedziała po co, ale szukała czegoś w jego osobie, powoli pokazując nieco więcej ze swojego charakteru. Chciała dłużej posłuchać jego głosu i tego co ma do powiedzenia.
Nie znała pytania, ale znała odpowiedź.