Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

31
Próba błyskawicznego położenia ścigającego nie powiodła się, gdyż znalazł się nagle zbyt blisko, dosłownie wyskakując spomiędzy zarośli, gotowy, by zaszlachtować pierwszą osobę, jaka stanie na jego drodze, a po niej z rozmachu jeszcze kilka kolejnych. Sztylet napotkał kord w odruchowym geście osłonięcia twarzy, nie bez wspomożenia w postaci magii, o której tamten raczej niewiele wiedział. Postanowiła z tego skorzystać, zaobserwowawszy, w jak charakterystyczny sposób stawia jedną z nóg i kompletny brak poszanowania dla przeciwnika, które ujawniał w bezpardonowym odsłanianiu miękkiego. Nie wiedział z kim walczy. Na jego nieszczęście.
Bała się go, to było oczywiste – wszakże nieobce jej były zwykłe ludzkie uczucia. Nie dał jej nawet chwili wytchnienia, lecz jednocześnie sam się męczył, chociażby przez próbę pogoni. Nie był w szczytowej formie, lecz wiedziała, że mógłby ją zasiec, jeśli choć na moment opuściłaby gardę lub gdyby potknęła się o zdradzieckie podłoże. Widać było, że w bezpośrednim starciu na ostrza to on miał przewagę. Ale ona miała kilka asów w rękawie i miała zamiar z nich skorzystać, na jego nieszczęście.
Stworzona, by wspomagać tych w potrzebie, nie została niczym zobligowana, by pobłażać tym, którzy chcieli szerzyć śmierć i kalectwo. Jedno wykluczało drugie. Sulon był zmienny jak wiatr. Pora, by to ona zmieniła postawę wobec co poniektórych.
Bezboleśnie się nie dało. To będzie boleśnie – pomyślała, odnosząc się do próby błyskawicznego położenia przeciwnika rzutem w gardło. Pierwszym, co chciała zrobić, było zaskoczenie go ładunkiem elektrycznym przesłanym przez ostrze sztyletu, który kumulowała podczas jego pierwszych uderzeń. Ładunek chciała wysłać w momencie, w którym ten będzie już zdolny solidnie zaskoczyć Pintę, chociażby na chwilę wytrącając go z skupienia na walce. Gdy tylko znajdzie jako takie podparcie dla prawej nogi, lewą wyrzuci jak najbardziej do przodu, jak najszybciej, by kopnąć jego kulejącą nogę za pomocą ulepszonego noska buta. Niespodzianka numer jeden i dwa. Potem – poczęstować jego twarz głębokim zadrapaniem zadanym prawą ręką, jako że lewa, uzbrojona w sztylet, siłowała się z jego bronią. A może już nie, może już zdoła stracić równowagę do tego czasu i opuścić kord? A potem – potem znowu wykonać kopnięcie – tym razem z ćwierćobrotu, uderzając piętą w jego skroń. Coś na pewno go zaskoczy i spowoduje zawahanie, a na to dokładnie czekała, by ziścić swe plany i położyć go bez straty drogocennego czasu, który mogła wykorzystać na dalsze, bezcelowe siłowanie się.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

32
Pinta nie żył. Leżał na ziemi bez ruchu, bez oddechu, ciało stygło policzkiem do ziemi. Jedno pozostałe oko, zaszklone, już nic nie widziało. Drgała tylko dłoń, w skurczach grabiąc palcami glebę, jak gdyby wciąż szukała rękojeści upuszczonego korda. Obok leżała też Erriz, łapiąc dech po tym, jak wszystko rozegrało się najwyżej w kilka uderzeń serca. Jej towarzysz drżał, oparty o pień drzewa. Twarz miał obryzganą krwią.

Fortel dziewczyny był skuteczny, ryzykowny, ale diablo skuteczny. Pinta zamachnął się brzeszczotem kolejny raz i zazębił ostrzem z ostrzem sztyletu, z tak podłą siłą, że Erriz przez chwilę wydawało się, jakby miał się przebić przez jej zastawę. Wytrzymała. Nie przegapiła okazji do zgubienia przeciwnika czarem, iskra przeskoczyła między klingami, dziewczyna poczuła ją od palców, wędrującą w mgnieniu oka. Impuls nie był mocny, lecz nie wstrzymała go nawet owinięta rzemieniem rękojeść korda. Ledwie szczypnięcie cholernie zaskoczyło chłopa. Pinta odskoczył, zgubił krok ze zdziwioną gębą. Erriz nie opuściła gardy, żeby wkłuć się w odsłonięty bok. Wymierzyła mu twardego kopniaka we wrażliwe. Upadł. Ranna noga powinęła się pod nim, jak gałązka. Ciągle miał osłupienie na twarzy, kiedy leciał na ziemię, oprzytomniał jednak w porę, by ratować żywot. Zanim okuty czub buta trafił go ostatni raz, zaklął i rzucił się do przodu, chwytając dziewczynę za kostkę i zwalając z nóg. Erriz w oczach miała tylko sztych korda, śmigający ku niej złowieszczo. Nie dosięgnął jej. Rozległo się łupnięcie i obrzydliwy trzask gruchotanej czaszki.

Podpierając się dłońmi i podnosząc głowę, dziewczyna zauważyła w cieniu, w słabej poświacie księżyca, jak stojący nad bandytą jeniec wypuszcza ciężki kamień z krwawych, trzęsących się dłoni. Spojrzał prosto w jedno niebieskie oko wybawicielki, po czym zgiął się w pół i wyrzygał w krzaki. Przed osunięciem się na nogach uchroniło go drzewo.

N-nic ci nie jest?... — wyjąkał, ocierając twarz. Oczy błyszczały mu niezdrowo. — On nie żyje? Sulonie... n-nie żyje, tak? Nigdy nie zabiłem człowieka...

Człowiek drżał. Nawet pozbawiony szoku i wyczerpania, zastępującego adrenalinę, niechybnie nie był w stanie myśleć i decydować racjonalnie. Co już wiedziała Erriz, to że z całą pewnością wciąż nie byli w bezpiecznym miejscu. Wydeptane przez zwierzęta ścieżki wiodły głębiej w dżunglę, gdzie liany, korony drzew i liście szerokie jak nakrycia zasklepiały się pod niebem, zamykając wszystko w całkowitej ciemności, w której nie dało się wypatrzeć nawet gwiazd, a podmuchy wiatru od morza ginęły między pniami. Za sobą mieli jednak tylko okrzyki walczących oraz szczęk oręża, wciąż głośne w oddali.

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

33
Który to już raz dziś uniknęła śmierci? Trzeci?
Walka może i była krótka, lecz treściwa i obfita w ofiary, co można było zobaczyć po życiu uciekającym z ciała pływającego we własnej krwi. Aż jedno życie. Nic nie zmieniało faktu, że ktoś je właśnie stracił, niezależnie od swoich zamiarów zabrania dwóch innych do krainy umarłych.
Ten moment, w którym Pinta odzyskał na chwilę świadomość, by już w ostatniej próbie uśmiercić czarnowłosą, ten, w którym złapał ją, przewrócił, ten, w którym ostrze mignęło jej tuż przed nosem, zlewały się w jedno i w kółko powtarzały się w jej głowie, wprowadzając mętlik i uniemożliwiając rozsądne myślenie. Dopiero po dłuższej części sekundy, gdy zobaczyła tego drugiego z kamieniem w ręku, zrozumiała, że zawdzięcza mu życie – bez jego interwencji sztych korda dosięgłby ją i uśmiercił w ułamku chwili.
Na pytanie o swoim stanie pokręciła niemrawo głową, wciąż próbując powstrzymać rozkołatane serce, które miało dość wrażeń. Do wszystkich okropności doszedł jeszcze wyraz twarzy Pinty, gdy krzyżowali ostrza i widok jego rozłupanej czaszki, od którego czym prędzej odwróciła wzrok. Braniec przyznał, że tego dnia pierwszy raz kogoś zabił, gdy ta starała się podnieść z ziemi, doprowadzając się do porządku – schowała sztylet i nóż, a następnie oparła się o drzewo, wsłuchując się w dobiegające z oddali dźwięki krzyżowania kling i jęków ranionych.
- Ja też – przyznała cicho, przywołując w umyśle obraz Jonaha i jego ostatnich chwil. Odwołując się do niego i wiedząc, że towarzysz wie, o kim mowa, dopowiedziała: - Do tej pory już by nie żył. Albo zostałby zatłuczony przez tamtych drabów, albo spalony żywcem. To było dla niego najlepsze.
Nadal nie była pewna co do słuszności swojej decyzji, ale musiała przyznać, że nie widziała innego wyjścia. Teraz trzeba było skupić się na ratowaniu innych istnień. Ich własnych. Powoli uspakajała się po brawurowym pokazie sztuki bitwy, szykując się do wyruszenia w dalszą drogę. Była zmęczona zarówno psychicznie, jak i fizycznie.
- A tobie nic nie jest? Dasz radę jeszcze iść? Musimy znaleźć miejsce, gdzie można spędzić noc. Sulon jeden wie, co się zjawia po zmroku w tej dżungli. I oddalić się od tamtego miejsca. – pomyślała jeszcze o ewentualnej próbie upolowania czegoś do jedzenia. Od kiedy pojawiła się w tym pierwszym, małym obozie, nie widziała, żeby dano mężczyźnie cokolwiek do jedzenia. Myśl przerzuciła gdzieś w głąb umysłu, bacząc, by pamiętać o tym, gdy ujrzy coś godnego spożycia. - Zabierz swoje papiery i co tam jeszcze zabrałeś i ruszamy. Po drodze powiedz mi, o co tu chodzi, chcę przynajmniej wiedzieć, z jakiego powodu chciano mi uciąć głowę.
Podeszła do stygnących zwłok, starając się na nie nie patrzeć i podniosła kord. To może się przydać. Postanowiła zabrać go ze sobą, dzierżąc go w dłoni, gotowego do przecięcia zarośli czy jakiegokolwiek innego ustrojstwa, które mogli napotkać. W prawej dłoni, aby lewa miała swobodny dostęp do lżejszej i skuteczniejszej dla niej broni. Ot tak - dla bezpieczeństwa. Po chwili jednak zwróciła się do towarzysza, zauważywszy, że ten nie jest uzbrojony.
- Ty go lepiej weź, ja sobie poradzę. Ciężkawy, może nawet sama za długo bym go nie poniosła. - wystawiła dłoń do przodu, oferując mu złapanie klingi za rękojeść. Trzeba było wyruszać.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

34
N-nic, wszystko dobrze... — rozdygotany głos temu przeczył. Nie tylko dziewczyna zdążyła nabawić się ciężkich wrażeń w krótkim czasie. Cokolwiek myślał o wytłumaczeniach Erriz, nie powiedział.

Mężczyzna sięgnął i chwycił rękojeść korda, niezdarnie, niewprawnie. Nie miał dłoni do miecza. Przyklękając, wraził sztych w miękki grunt, po czym jął się do pośpiesznego uwalniania truchła z pasa i skórzanej pochwy na brzeszczot, ściskając papiery pod pachą. Cały czas odwracał głowę, by nie spojrzeć na ciało, palce ślizgały mu się po klamrach. Wyglądał, jakby w każdej chwili miał się zrzygać ponownie. Stanął na nogi chwiejnie i uzbroił się, ale dał znak, że gotów jest ruszać.

Przedzierali się przez matowie w czarny głąb i ciemność dżungli, w milczeniu, póki jeniec nie uznał, że pora je przerwać winnymi dziewczynie wyjaśnieniami. Nadgonił, oddychając ciężko, żeby zrównać się z Erriz, odkaszlnął. Wciąż krwawił wtedy z ust. — Edward. Z Oros w Keronie — zaczął krótko. — Ci, którzy próbowali cię zgładzić nazwy nie nosili, mała, wolna kompania najemnicza, opłacona przez ludzi, o których ja i mój towarzysz błędnie założyliśmy, że możemy im zaufać. Finansowali naszą wyprawę, konkurując z działaczami Syndykatu, a tę grupkę, którą poznałaś jaką pierwszą, Enruda i jego chłopaków, przydzielili nam jako ochronę w dżungli — wyjaśnił gorzko. — Do czasu. O całej reszcie, z Leske na czele, z początku nie mieliśmy sami nawet podejrzenia.

Urwał, gdy przekroczyć im przyszło płytki, stromy jar. Oboje ślizgali się na rozmokłym zboczu, walcząc o utrzymanie się na nogach, zjechali ku dnu i dziewczyna poczuła, jak grząskie bagno wciąga ją powoli, łakomie, poczynając od ciężkich butów i rosnąc do kolan. Z trudem wyrwali kończyny, przebrnęli dalej naprzód, podpierając się wzajem. Dopiero, gdy znaleźli się bezpiecznie po drugiej stronie, mężczyzna mógł podjąć opowieść. Im głębiej zstępywali w dzicz, tym mniej widzieli, zasklepieni przez roślinność w całkowitym mroku. W rzadkich chwilach, gdy spomiędzy liści przesączyło się światło księżyca, wiszące z gałęzi i koron liany, olbrzymie paprocie i egzotyczne ziela wydawały się, jak z obcego świata. Wkrótce musieli zwolnić, by nie zagubić całkowicie drogi, podpierać się o pnie. Dotykając jednego, Erriz w ostatniej chwili cofnęła z obrzydzeniem dłoń, gdy coś oślizgłego z sykiem poruszyło się pod jej palcami.

Niecierpliwili się, że podróż trwa — Edward powrócił do wątku. — Mój kompan zaczął coś podejrzewać i wkrótce rychło się przekonaliśmy, gdy dogonił nas Leske ze swoją kompanią, że najęci zostali nie tyle, by nas ochronić, a upewnić się, że dowiedziemy ich na miejsce. Ledwie zdołaliśmy zbiec. Jonah znał dżunglę dobrze, lepiej niż ja, tylko dzięki niemu niemal tydzień udało nam się przetrwać i ich uniknąć — z bólem wspomniał o towarzyszu. — W końcu nas jednak znaleźli, w ucieczce musieliśmy się rozdzielić, Jonah z naszymi torbami dał w dzicz. Ja biegłem w stronę brzegu, chciałem odnaleźć jakoś drogę z powrotem do miasta, ale schwytał mnie Kerończyk Endruda. Myślałem, że mnie zatłuką na śmierć.

Co działo się potem, sama widziałaś. Syndykat musiał wysłać własnych najemników. Teraz, obawiam, będą się ścigać w pogoni za nami. Oby wcześniej wykrwawili się na własnych mieczach. Mam tylko nadzieję, że moi przyjaciele w Da'Kattok zaniepokoili się opóźnieniem i posłali kogoś w dżunglę... — Stęknął głucho, przekraczając spróchniałe, zwalone drzewo na ich drodze. Wydawało się, jakby powalone przez zwierzę, kora pod palcami była poryta, zadrapana. Potężne zwierzę. — Na tym, czego szukaliśmy cholernie zależało wielu ludziom, w tym naszym „hojnym” patronom. Nie podejrzewaliśmy jednak, że dojdzie do przemocy. Byliśmy badaczami, nie łowcami skarbów... Tutaj jest wszystko, cały nasz dorobek w sprawie... Tyle, ile z niego zostało... — Pergaminy zaszeleściły. — Rzecz jest delikatna... gdyby dowiedział się ktokolwiek, poza tymi, którzy już walczą, czego szukaliśmy... Poza tym, najemnicy nie słyną z litości. Jej strzępkiem miało być zapewne zadanie ci czystej śmierci. Nie, jak zapewne uczyniliby z Jonahem lub mną — przyznał ze smutkiem. Zakaszlał ciężko, zacharczał. Brzmiało to źle. — Khe-khe... Robi się coraz ciemniej... Nie powinniśmy... khe-khe-khoolera... zaczekać do świtu?

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

35
Jej wcześniejsze myśli dotyczące wątpliwej zdolności obronienia się zostały potwierdzone, gdy mężczyzna wyraźnie niewprawnie przypasał kord i zabrał pas należący do nieboszczyka. Czarnowłosa wątpiła, aby Pinta miał przy sobie coś cenniejszego, a ponadto nie widziała sensu w ograbianiu zwłok z prostego powodu – pas miała, broń miała, po co więc miała to robić? Sam trup wzbudzał w niej chęć zwrócenia tego jednego kawałka mięsa, które spożyła już jakiś czas wcześniej, a przecie była już najwyższa pora, by zapewnić sobie kolację. Przyznała w duchu, że trzeba było wkrótce znaleźć pożywienie.
Wyruszyli, a jak zaczęli iść, tak nie kończyli przez dłuższy czas. Krok za krokiem coraz bardziej oddalali się od miejsca bitki, pragnąc znaleźć jakieś inne miejsce godne spędzenia nocy.
Gdy umorusany mężczyzna przedstawił się, ta zrobiła to samo, gdyż nie była pewna, czy jej imię dotarło do uszu tamtego.
- Erriz. Z Północy.. po prostu z Północy.
Po drodze mężczyzna opowiedział jej z mniejszymi bądź większymi przeszkodami o tym, co doprowadziło do sytuacji, jaką napotkała, niefortunnie znajdując się w niewłaściwym miejscu, w niewłaściwym czasie. Teraz ją też ścigali, tego była prawie pewna. Słowo po słowie, chłonęła to, co Kerończyk miał do powiedzenia, skupiając się na każdym szczególe. Nie było to trudne, jako że jedynym innym, co ją zajmowało prze większość drogi, było uważanie, by się nie pośliznąć ani nie upaść, potknąwszy się o korzenie tropikalnych drzew. Jej uszy wszakże nie uczestniczyły w tej walce o zachowanie równowagi. W niektórych miejscach musieli przerwać, aby w ogóle przejść – po trafieniu do jednego z nieprzyjemnych i żarłocznych błotnistych jarów stwierdziła, że przydałaby się jakaś woda, jeziorko, rzeczułka, cokolwiek – musiała pozbyć się błota po kolana, a co gorsza przypomniała sobie, że człowiek bez wody dłużej nie przeżyje. Kolejny cel przeprawy przez dżunglę.
Rzecz nie wyglądała kolorowo, wyglądała wręcz jak kompletne bagno, do którego tamci nieświadomie wkroczyli, zgodziwszy się na jakieś badania. Musiała to być spora sprawa, jako że w grę weszło życie i pieniądze – dużo pieniędzy. I dużo żyć. W miarę, jak ten opowiadał, w jej głowie zmaterializował się niekompletny obraz feralnej ekspedycji. Niekompletny – ten zachował dla siebie miejsce i temat swoich badań. Badania, wybór opiekuna tych badań, wycieczka między drzewa, pościg, by ich dorwać po ucieczce. Mniej więcej rozumiała, co się działo.
Zauważyła ślady pazurów na powalonym konarze, co ją zaniepokoiło. Gdy tylko Edward zaproponował przenocowanie, zapewne w tym miejscu, kategorycznie pokręciła głową.
- Nie tutaj. Widzisz te ślady? Zdziwiłbyś się, gdyby to, co je zrobiło, w środku nocy rozryło ci gardło. Poza tym potrzebujemy czegoś do jedzenia i picia. Gdziekolwiek, ale w miejscu wyglądającym na bezpieczniejsze – wskazała obutą nogą rozdarcia na korze, gdy się zatrzymali. – Jeszcze trochę, a jeśli niczego nie znajdziemy, trzeba będzie iść spać wśród drzew. Mówiłeś, że tydzień tu spędziliście – może to.. Jonah lepiej ją znał, ale jestem pewna, że coś z tego tygodnia pamiętasz. Jakieś sztuczki, wnyki, rozpalanie ognia czy budowanie miejsca na sen. – wymawiając imię nieboszczyka, zachłysnęła się własnym słowem. Czuła się nieswojo ze świadomością, że tamten zapewne był teraz tylko dopalającym się truchłem. Ostatecznie spojrzała w kierunku, w którym miała zamiar dalej iść – poszukajmy dalej. W każdym razem jesteśmy w tym oboje, a ja nie chcę spać ze świadomością, że coś może mnie zabić podczas snu. Ty też nie, prawda? Chodźmy jeszcze trochę. Przynajmniej oddalimy się od… tego czegoś – znowu tknęła czubem buta korę. Zwróciła się ku przodowi, westchnęła. Nie lubiła wiele mówić, lecz teraz musiała wyjaśnić kilka spraw, aby mieć większe szanse na przeżycie obojga. Dopowiedziała jeszcze:
- Jeśli nie chcesz, nie mów mi, czego wasze badania dotyczyły. Dziękuję przynajmniej za tyle informacji. Trochę mi to rozjaśniło w głowie.
Spojrzała na niego i kiwnęła głową, by ruszyć dalej.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

36
Edward westchnął ciężko, ze zmęczeniem — Erriz nie mogła w ciemności widzieć jego twarzy, lecz wydawało się, że w końcu skinął niechętnie, przyznając jej rację. Dookoła nich panowała cisza, taka, że nawet nocna zwierzyna nie wydawała żadnych odgłosów, nie szeleściła liśćmi oraz pnączami. Dziewczynę przechodziły mimowolne dreszcze, jakby coś w mroku czaiło się i spoglądało na nich zza pni, zza plątaniny lian i epifitów, łypiąc dzikimi ślepiami. Dopiero, kiedy oddalili się od miejsca, poczuła delikatną ulgę.

Szli powoli, mozolnie, głównie przez wzgląd na badacza — oboje byli wyczerpani, odwodnieni i głodni, lecz ilekroć Erriz próbowała narzucić sprawne tempo, by jak najszybciej odnaleźć pierwsze bezpieczne miejsce, mężczyzna zaczynał oddychać coraz ciężej, głośniej, kaszląc i charcząc okrutnie, i potykając się o krok, aż zmuszeni byli do kolejnego postoju. W końcu pozostała im jedynie powolna wędrówka przed siebie.

Re: [Wschodnie Wody] Wybrzeża wyspy

37
<--Z Eroli

Niewielka jednostka osadzona jedynie czterema osobami oraz paroma skrzyniami po pewnym czasie dobiła do brzegu wyspy. Całą drogę słychać było jedynie przekleństwa bosmana i jego narzekanie na psi los. Padło nawet stwierdzenie, że to wina elfki, bo "kobiety na pokładzie przynoszą pecha, on był przeciw przewożeniu jej, ale nikt go nie słuchał, pieniądze im przyćmiły zdrowy rozsądek, teraz mają za swoje" i tak dalej, dopóki zdenerwowany Andre nie warknął na niego, każąc mu się, ładniej to ujmując, zamknąć. Majtek zaś siedział cicho, lecz po jego twarzy widać było niemałe zdenerwowanie, które pogłębiało się, gdy cała kompania osiadła na kamienistej plaży.

Wszędzie, gdzie by okiem nie sięgnąć, rozpościerały się wysokie, zieleniejące się elementy flory wyspy. Wokół słychać było ćwierkanie ptaków, a nawet bardzo odległe ryki dzikich zwierząt. Z pozoru miejsce to wydawało się być bardzo spokojne, lecz tancerka nie mogła wyzbyć się wrażenia, że niedługo to potrwa.

Chcąc nie chcąc, wszyscy tutaj pamiętali o wciąż świeżych wydarzeniach na Da'Kattok, głównym mieście wyspy. Otóż cała jej fauna rzuciła się na jej mieszkańców z głębi dżungli, bez litości zabijając każdą żywą istotę. Wszechogarniająca wszystkich panika zmusiła setki elfów i ludzi do opuszczenia swoich domów i szukania schronienia w innych częściach Archipelagu oraz poza nim. A dzika, nieokiełznana i krwiożercza natura wciąż hasała po mieście i poza nim, jakby będąc za coś wściekłą. Chodziły pogłoski, że wszystkiemu winne są trolle, których podobno gniew zwierząt nie dotknął, w przeciwieństwie do reszty ras. Słychać również było co nieco o ognistowłosej przedstawicielce elfów, wytatuowanej i z bliznami na twarzy, lecz były to tylko pogłoski, bez większego poparcia. Wszyscy wierzyli w winę trolli i to ich obarczali za tragedię, jaka nastała w Kattok.
Nikt do tej pory nie znalazł źródła problemów.

Jak więc zdążono poinformować Andre i Maisę, znajdowali się oni gdzieś na Kattok, w tej niezbadanej zdaje się części. Dzikiej, pięknej, ale i drapieżnej. Cała gromada musiała być niezwykle ostrożna, jeśli chciała przeżyć do czyjegoś ratunku. Przeżyć i nie dać się zjeść.

Wyciągnięto zawartość łodzi na brzeg, skrzynię po skrzyni, po czym postanowiono zacząć debaty nad tym, co począć dalej. Andre usiadł na jednym z kufrów, podobnie jak majtek. Owłosiony bosman stał ze skrzyżowanymi ramionami, wciąż spoglądając gniewnie na Maisę.
Nie zamierzamy chyba tutaj siedzieć do usranej śmierci, prawda? Trzeba się jakoś wydostać. Nie wiem, może przygotujemy drewno pod ognisko, a jak jakiś statek będzie przepływał niedaleko... — do rozważań Andre wtrącił się wrogi mężczyzna.
Jesteśmy na jebanym Kattok! Myślisz, że ktoś tędy teraz będzie przepływał? Jesteśmy zdani na siebie... umrzemy, jak tylko zapadnie noc, a dzikie bestie się obudzą i wyczują intruzów! — młody chłopak, pomocnik na okręcie milczał, nie zamierzając się wtrącać w gorącą dyskusję między dwoma mężczyznami, Maisa natomiast mogła to zrobić lub wybrać inną czynność. Na przykład przejść się po plaży, zrobić rekonesans lub utopić się w morzu.

Re: [Wschodnie Wody] Wybrzeża wyspy

38
Cóż... Nie tak to wszystko zaplanowała. Zdecydowanie nie tak. Chciałam zamieszkać w mieście, pośród kultury, cywilizacji, a nie... tutaj - pomyślała. Jednak nowe, niebezpieczne okoliczności wzbudzały w niej pewnego rodzaju... podniecenie? Tak, to chyba było to. Aż niezbyt jej od tego przeszkadzały komentarze bosmana odnośnie jej udziału w katastrofie. Niech sobie myśli gość co mu się podoba, nie mam ochoty się wykłócać - stwierdziła, choć czyny nie do końca poszły w parze z jej myślami.

- Jak chcesz tu siedzieć i moczyć portki, to proszę bardzo, przynajmniej bestie prędzej Cię wywęszą i będzie spokój - rzuciła do bosmana, po czym spojrzała na Andrego - Przejdę się po okolicy, jakby co. Tylko mały rekonesans, głupota byłoby się teraz wypuszczać gdzieś daleko - oznajmiła, po czym miała zrobić tak, jak zapowiedziała. Pogłoski o wyspie mroziły krew w żyłach, jednocześnie jednak ją ekscytowały. To dopiero materiał dla artystki... - pomyślała.

Re: [Wschodnie Wody] Wybrzeża wyspy

39
Bard przytaknął, podczas gdy bosmer już szykował się do kolejnej głupiej odzywki w stronę Maisy. Na szczęście ta już odchodziła, więc mężczyzna najwyraźniej uznał, że nie warto sobie strzępić języka na jakąś głupią dziewkę. Tymczasem kobieta poszła się przejść po najbliższej okolicy, mając nadzieję ujrzenia czegoś, co może pomoże im przetrwać na tej wyspie w cztery osoby.

Swe kroki skierowała w głąb wyspy. Tuż przed nią rozpościerały się niewysokie klify, które odgradzały resztę lądu od plaży i morza. Idąc wzdłuż nich, Maisa odkryła wnękę, zapewne wyżłobioną przez wścibskie morskie fale. Długotrwałe żłobienie spowodowało, że pod klifem znajdowała się jakby mniejsza wersja jaskini, w której można byłoby się skryć podczas ulewy tudzież w nocy. W sam raz na cztery osoby, choć rosły mężczyzna pokroju bosmana musiałby się tutaj lekko pochylić. Nie było to może idealne miejsce na nocleg, ale nadawało się na sam początek.

Maisa poszła dalej, powoli tracąc z oczu towarzyszy. Kilkaset metrów za wnęką napotkała wąskie wejście na górę. Pomagając sobie dłońmi, wspięła się na szczyt, znajdując się jakby na głównej części wyspy. Odwróciwszy się za siebie, ujrzała rozciągające się w każdą stronę morze. Niedaleko od brzegu tonął powoli okręt, którym miała dostać się do cywilizacji. Łódź, którą się tutaj dostali, została zaciągnięta na brzeg, zaś jej towarzysze, będący teraz niewielkimi ludzikami na kamienistej plaży, poruszali się wte i wewte. Słońce stało praktycznie w zenicie, więc elfka miała sporo czasu, nim zacznie się zmierzchać.

Gdy jej oczy napotkały dalszą część wyspy, widziała tylko florę typową dla dzikiej, nieokiełznanej części dżungli – wysokie drzewa oplecione lianami, dzikie kwiaty, krzewy i gęste podszycie, zapewne znacznie utrudniające wędrówkę w głąb kniei. Plusem na pewno był fakt, że nie zabraknie im drzewa na opał czy chociażby zbudowanie prowizorycznego szałasu. Również i owoców mieliby pod dostatkiem, a gdyby któreś z nich okazałoby się w miarę wprawnym łowcą, i jakieś mięso świeże dałoby radę upolować. Lecz w tym momencie trzeba było zadecydować, czy iść dalej, zagłębić się przynajmniej choć trochę w dżunglę, czy wrócić do towarzyszy. Dnia było jeszcze dużo, a na żaden deszcz czy burzę się nie zapowiadało, a kto wie, co czerwonowłosa elfka mogłaby jeszcze odkryć?

Re: [Wschodnie Wody] Wybrzeża wyspy

40
Nie było tragicznie - znalazła miłe miejsce na nocleg, dotarła i do dżungli. Przez moment zastanawiała się, czy już wracać do reszty i pokazać im odkrycia, czy jeszcze wpierw się nieco rozejrzeć. A gdzie tam, obejrzę jeszcze okolicę - postanowiła. To też zamierzałą ruszyć nieco bliżej dżungli, choć nie wchodzić za bardzo między drzewa - to mogło być póki co zbyt niebezpieczne. Starała się więc zapamiętać położenie jaskini i innych punktów charakterystycznych, które ułatwiłyby jej odnalezienie drogi. Kusiło ją nieco by zerwać jakiś owoc i skosztować, lecz postanowiła, że lepiej się nie wyrywać. Zerwę tylko, jeśli dostrzegę jakiś mi znany i na pewno dojrzały... I bez węży czy innego paskudztwa na gałęziach - zdecydowała.

Re: [Wschodnie Wody] Wybrzeża wyspy

41
Maisa poczęła iść wzdłuż ściany drzew, która z początku była rzadka – ot, pojedyncze, strzeliste sztuki rosły w dużych odstępach od siebie, lecz im dalej w puszczę, tym ciemniej się tam zdawało i gęściej. Jednak las nie sprawiał wrażenia pustego. Elfka słyszała mnóstwo dźwięków dochodzących stamtąd. Głównie był to szum liści trącających się o siebie, gałęzi poruszających się w rytm wiatru oraz ptaków, które świergotały i darły wniebogłosy, jedne pięknie, melodyjnie, drugie nieco mniej. Przodowały w tym papugi, które były wszędobylskie na Archipelagu i które nieudolnie naśladowały inne skrzydlate istoty tudzież wrzeszczały po swojemu. W każdym razie, przyjemny dźwięk to nie był, lecz zagłuszał częściowo te bardziej niepokojące. Ryki ssaków, jeśli dobrze Maisa oceniła. Brzmiały one na drapieżników, które w ten sposób obwieszczały swą dominację na danym terenie, nie licząc bardziej fizycznego ich oznaczania. Do tego dochodziło wesołe trajkotanie małp urzędujących gdzieś wysoko między konarami drzew oraz to dochodzące z bliższej odległości. Ktoś nad głową elfki wesoło trajkotał w małpim języku, ale poniósłszy ją, nie zauważyła żadnego zwierzęcia. Kilka metrów dalej sporej wielkości owoc uderzył ją w tył głowy, wywołując nagły, promieniujący ból. Odwróciwszy się, zobaczyła tylko drzewa, niebo i skraj klifów. Słyszała jednak dziki, bardzo wredny śmiech zdecydowanie należący do jakiegoś zwierzęcia. Poszła dalej, tym razem uważając bardziej na to, co się dzieje wokół niej. Kilkadziesiąt metrów dalej, gdy już myślała, że zostawiła w tyle podejrzaną okolicę, znowu dostała orzechem, tym razem widząc sprawcę, który zawisł ze swoim kolegą tuż przed jej twarzą. Dwie kapucynki, jedna bierna, choć z niemałą radością przyglądająca się sytuacji, druga będąca winowajcą, który uderzył Maisę orzechem prosto w prawe oko. Z szaleńczym skrzekiem zniknęły gdzieś w górze, zostawiając zapewne zdenerwowaną czerwonowłosą kobietę samą, bez możliwości zemsty na małych człekokształtnych. Wtedy też spoglądając w głąb dżungli, zobaczyła ledwo widoczną ścieżkę kawałek przed nią, do tej pory niezauważoną przezeń. Wyglądała ona na niedawno używaną pomimo gęstego runa zaściełającego dolne partie lasu. I właśnie przez to runo kobieta nie dojrzała owej dróżki.
Pytaniem teraz było, co Maisa w takiej sytuacji, mając do wyboru kilka rozwiązań, zrobi?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kattok”