[Wschodnie Wody] Wybrzeża wyspy

1
Obrazek
Rozległe, spokojne zwykle morze łagodnie opływa wschodnie brzegi wysp Kattok, gdzieniegdzie z hukiem rozbijając się o wyżłobione wodą i zazielenione od gęstej roślinności klify, a gdzieniegdzie nieledwie szumiąc w rytm cofających się i napływających znów w piaszczyste plaże fal. Niekiedy kapryśne i zwodnicze, lecz przychylne doświadczonym żeglarzom wody ciągną tymi szlakami liczne statki — od zwinnych, małych żaglowych statków, po olbrzymie galery i okręty handlowe. Większość spośród nich zarabia na siebie i swą załogę, przez cały rok kursując na trasach pomiędzy Archipelagiem północnymi krainami, zawijając na handel do portów kolejnych wysp i wreszcie bogatej w towary Eroli. Nawet groźby spotkań z łakomymi na zwartość wypełnianych po brzegi ładowni piratami, nękającymi okoliczne cieśniny i płytkie zatoki, nie są w stanie odstraszyć żeglarzy oraz kupców od tej istnej arterii morskiego handlu. Oprócz piractwa, gdzie kwitnie w najlepsze uczciwy przepływ dóbr, tam kwitnie i przemyt oraz cały wachlarz wszelkich zyskownych, ale szemranych interesów, które obserwują te stare wody.

Bywają dni, kiedy wiatr ledwie muska niewzruszoną taflę Wschodnich Wód, a bywają takie, kiedy przynosi burze oraz wdzierające się na ląd sztormy i fale spiętrzone niczym góry, niszczące wszystko na swej drodze w ślepym akcie furii. Przychylny, ciepły klimat Archipelagu ma swą mroczną drugą naturę i na licznych mieliznach oraz skalistych zębach wyżynających się na powierzchnię, oraz samych dnach zatok, spoczywa dość wraków, których załogi mogą to potwierdzić. O ile chodzą jeszcze wśród żywych.

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

2
Przy kolejnym przechyle i gwałtownym szarpnięciu, Erriz poczuła, że żołądek boleśnie skręca się jej, jak wyżynana szmata, zawiązuje w supeł. Przed zwróceniem do najbliższego wiadra wszystkiego, co zdążyła zjeść w ciągu minionego dnia powstrzymał diablicę jedynie przykry fakt, że zrobiła to już godzinę wcześniej. Tak mijała pierwsza noc, od kiedy dali złapać się w paskudny, agresywny cyklon, rzucający małym statkiem między falami niczym dziecięcą zabaweczką. Z początku rutynowe próby minięcia żywiołu bokiem w kilka godzin obróciły się w zażartą walkę o przetrwanie na wzburzonych wodach. Coś trzasnęło na górze, na podkładzie. Ludzkie krzyki pogoniły huk, tupanie stóp. Przekleństwa brzmiały coraz bardziej rozpaczliwie. Huknęło znowu. Rozpętała się prawdziwa burza. Albo to których z masztów w końcu nie wytrzymał i runął, zrywając żagle i olinowanie.

Erriz kurczowo musiała trzymać jeden ze słupów, na których rozwieszano koje, jeśli nie chciała wraz z towarami miotać się po deskach, rzucana z jednej strony pokładu na drugą, ilekroć uderzała fala. Beczki i skrzynie suwały się gwałtownie, czyniąc nie mniejszy hałas, niż ten, który panował na górze. Podzwaniały wszelkiego rodzaju kubły, rondle i wiadra, podwieszone u sufitu, dzwoniły łańcuchy do kotwicy, liny plątały się pod nogami razem z innymi bibelotami, zagracającymi ładownię. Przez chwilę, ułamek sekundy, wydawało się, że między pakułami migała wymachująca z desperacją ręka lub noga niziołka, który podróżował w tej samej części ładowni, lecz najwyraźniej nie zdążył pomyśleć o znalezieniu sobie bezpiecznego miejsca.

Trudno było uwierzyć, jak nagle sprawy się skiepściły.

Cała podróż z portu w Eroli do Kattok mijała spokojnie, dopóki niespodziewanie, bez cienia podejrzeń, co miało ich czekać, wpłynęli nieomalże w samo serce podnoszącego łeb sztormu. Wkrótce nie utrzymanie kursu miało znaczenie, a utrzymanie statku na powierzchni. O tej porze Erriz powinna była znaleźć się już na miejscu, odprawiana w głąb dżungli po grupę zaginionych podróżnych — prosta robota, zlecona w Eroli, wcale dobrze płatna i oferowała szansę na solidne sprawdzenie się w terenie. Zleceniodawcy oraz dwóch kompanów wyprawy miało oczekiwać jej w małym porcie. Niechybnie nie mieli się doczekać.

Z ogłuszającego ryku morza i przekrzykujących się, rozpaczliwych poleceń, Erriz mogła tylko domyślać się walki, jaką załoga niewielkiego okrętu toczyła z żywiołem. Ponoć od zmierzchu fale porwały dwóch marynarzy. Woda wdarła się także pod pokład, sięgając po kostki. Nieliczni pasażerowie, skryci w wypełnionej przyprawami i egzotycznymi wyrobami ładowni, kulili się z trwogą i uczepiali, czego tylko mogli, krzycząc bądź łkając, albo pobledli czekając w milczeniu na koniec koszmaru.

Powtórzył się potężny huk, tym razem jakby coś z impetem rąbnęło w burtę statku. Wszystko dookoła zakołysało się, ludzie wrzeszczeli. Z góry chlusnęło ponownie, woda zaczynała niebezpiecznie nabierać. Coś bardzo niedobrego działo się nad pokładem.

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

3
A miało być tak pięknie...
Dziewczyna szeptem wyraziła szczerą urazę do przeznaczenia lub losu, zależnie od tego, jak kto zwał tą dziwną siłę, która na początku całkiem przyjemny rejs zamieniła w... piekło? Nie przepadała za statkami, zdecydowanie wolała, gdy mogła bez trosk mknąć po drogach kontynentu. Jednocześnie ubolewała nad tym, że musiała zostawić konia w jednej z stajni portu Erola, gdyż zabranie go na łajbę z oczywistych względów było dość nierozsądnym pomysłem.
Dość, skup się na teraźniejszości, nakazała sobie. Gdy kolejna fala wdarła się na pokład i chlusnęła tak, że woda przeciekła przez deski nad nią, dziewczyna wzięła głęboki oddech, a potem odczepiła pazury u prawej rękawicy od filaru, co umożliwiało dość mocny uchwyt, nienarażający na "dryfowanie" po ładowni razem z wszystkimi szpargałami oraz bliżej nieokreślonymi istotami, które się w niej znajdowały. Zanim torba, z którą się nie rozstawała, zamokła, otoczyła ją niewidzialną dla oka bańką, która zabezpieczyła zawartość przed zgubnym wpływem morskiej wody.
Statek albo tonie, albo jednocześnie tonie i jest atakowany przez piratów, to były wnioski, do których zdążyła dojść w trakcie ostatnich minut. Na tle innych stworzeń wyróżniała się brakiem paniki w tej kwestii, co zauważyła już wcześniej. Potrafiła sobie poradzić z obiema przeszkodami, jakkolwiek niesamowicie by to nie brzmiało. Napięła mięśnie, a następnie szybko ruszyła w stronę schodów na pokład, korzystając z chwili względnego spokoju. Przy tym całym rozgardiaszu nikt nie zwróci na nią uwagi, nie miała zamiaru czekać, aż będzie za późno na ucieczkę z tonącego okrętu. Martwiła się tylko losem innych nieszczęsnych, których nie mogła uratować. Przechyliła głowę, aby przypadkowy garnek nie uderzył ją w skroń, a następnie skierowała się ku wyjściu na powierzchnię.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

4
Zawiązki czaru przepłynęły delikatnie między palcami Erriz, muskając je, łaskocząc nieuchwytnie, jak wyślizgujący się z dłoni jedwab. Zaklęcie szczelnie oplotło torbę, a przynajmniej powinno, na upewnianie się nie było miejsca ni czasu. Musiało to wystarczyć.

Kolejny przechył, jeszcze ostrzejszy i bardziej nagły, niż poprzedni, omal nie strącił dziewczyny z łączących pokłady schodów. Podpierając się o ścianę, chwiejnym krokiem dotarła na górę, pchając uszkodzone przez wichurę, kołyszące się na zawiasach drzwi.

Nie sposób było uwierzyć, że nad morzem powinien był właśnie wstawać krwawy świt. Kłębowisko ciężkich, ciemnych chmur, wydających się wisieć tuż ponad głowami, toczyło się po niebie niczym powała, bez choćby wyrwy, choćby szczeliny, którą mogłoby wpaść światło dnia. Jedyne jego źródło przynosiły krótkie, jasne rozbłyski. Nad otwartymi wodami szalała burza. A oni tkwili w samym jej środku.

Ciągnąć, ciągnąć, kurwa, bo potopi nas jak koty w worku!

Huk wiatru nie pozwalał nawet zorientować się, skąd dobiegały ochrypłe rozkazy. Ludzie stali się jedynie czarnymi sylwetkami, cieniami migającymi w strugach deszczu, ślizgając się i biegając niemal na oślep, szaleńczo, polegając tylko na tym zachrypniętym, surowym głosie kapitana, ich ostatnim ratunku. Przytrzymując się odrzwi przed zderzeniem dziobu z kolejną falą, w rozbłysku pioruna Erriz dostrzegła kliku mężczyzn, siłujących się przy maszcie z olinowaniem, naprężonych, z mięśniami oblepionymi odzieniem, napiętymi w tytanicznym wysiłku. Drugi żagiel był już rozpostarty, nadęty wiatrem. Nagle zimno i trwoga panujące wśród bezsilnych pasażerów pod pokładem wydały się niemal przytulne.

Stawiać go, żywo, stawiać na wiatr! — ryczał kapitan, przekrzykując żywioł.
Położy nas, pociągnie na dno! Złamie maszt!
Zawrzyjcie gębę, bosman, na dno pójdziemy pewno, jeśli stąd nas stąd nie wyniesie! Stawiać, nie gapić się, nie słuchać okurwieńca!

Nie sposób było dopatrzyć w kotłowisku wiatru i deszczu, i morskiej wody wdzierającej się z hukiem przez burty, co działo się na pokładzie, dokąd biec, gdzie się kryć. Erriz mogła wypatrzeć nawet kilka sylwetek przerażonych marynarzy, skulonych i uczepionych przypadkowych miejsc, obawiając się biegu w stronę ładowni. Dalej, bliżej dziobu wnoszącego się wysoko i gwałtownie opadającego na grzbietach fal, przez chwilę zamajaczył kształt rozkołysanej na wysięgnikach szalupy. Nie wiedzieć czemu, nikt nawet nie spoglądał w stronę łodzi, choć ląd nie był tak daleko, by nie było szansy na nich dobić. Niemal cała załoga wydawała się zmagać z żaglami i złapaniem kursu, walcząc o desperackie wyrwanie na przód, choćby i kosztem poddajanie się furii wiatru.

Lina zablokowała się u góry! Nie wejdziem po nią! — krzyknął jeden z mężczyzn. W jego głosie słychać było śmiertelne zmęczenie. I strach, przede wszystkim strach. — Zatopi nas!

Żaglowcem znów szarpnęło, lecz nie z boku, nie ze strony burt ani nawet rozbujanego dziobu. Erriz dałaby głowę, że uderzenie poczuła od dołu, spod stóp. Że przyszło z głębi. Przez chwilę dało się słyszeć przerażone okrzyki pasażerów, którym towarzyszył dźwięk budzący znacznie trwogę — trzask pękającego kadłuba.

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

5
Kolor nieba, przerażone głosy marynarzy i nieustanne wycie wiatru tworzyły mrożącą krew w żyłach mieszankę. Z początku dziewczyna rozglądała się, szukając miejsca, w którym mogłaby pomóc. Jedyną jasną stroną sytuacji było to, że w pobliżu statku nie było żadnej korsarskiej łajby, która jedynie pogorszyłaby sytuację.
Trzask sprawił, że serce podeszło czarnowłosej do gardła. Miała wrażenie, że pękło coś dokładnie pod nią, że stała stricte w miejscu przełamania kadłuba. Miała tylko nadzieję, że było to tylko odczucie. Musiała działać szybko.
Wszystko działo się jak we śnie. Nim jeszcze dotarło do niej, że statek tonie, w kilku susach dopadła szalupy, odpychając się od masztów, beczek, lin przymocowanych do burty. Złapała ją mocno, a następnie zaczęła odwiązywać od niej łódź ratunkową. Zachrypnięty głos w jej głowie nakazał jej zaprzestać, wskoczyć do wody i opuścić innych, lecz odrzuciła diabelskie szeptanie, rozejrzała się, a następnie zawołała pierwszą osobę, jaką zobaczyła: jednego z majtków, jeszcze zbyt zszokowanego, by zacząć panikować. Wycie wiatru i siekący deszcz skutecznie zagłuszały jej głos, więc musiała zakrzyczeć, by ją usłyszał.
- Hej, ty! Pomóż mi! Zawołaj innych! Ilu zdołasz!
Nie czekając na odpowiedź mężczyzny, kontynuowała swoje dzieło. Zwróciła swój wzrok na innego marynarza, wzrokiem nakazała mu pomóc sobie, by zaoszczędzić choć trochę jakże potrzebnego czasu..
Sama dałaby radę dopłynąc do brzegu, lecz tu chodziło o życie innych żywych istot. Nad takimi kwestiami nikt nie powinien się zastanawiać. Musiała je uratować, jeśli miała taką możliwość, nawet kilku, nawet jednej osoby... Życie ludzkie było zbyt cenne, by skazać je na śmierć. Nie pozwoli, by ludzie uważali ją za bezduszny, diabelski pomiot, o nie! Nie po to ruszyła w drogę po świecie.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

6
Woda zaczęła wdzierać się pod pokład w szaleńczym tempie, przeważać niewielki statek. Na ratunek nie było czasu. Nie dla wszystkich. Ciemna sylwetka kapitana, uchwycona steru i wyprostowana niczym struna, nagle znieruchomiała, umilkła. Umilkł też wołający nerwowo bosman. Część spośród załogi jeszcze bardziej rozpaczliwie rzuciła się zrywać linę z blokady i rozkładać żagiel, tak jakby cokolwiek mogło ich wciąż ocalić. Reszta zaprzestała. Roztrącali się, szukając ratunku gdziekolwiek mogli. Inni po prostu przestali. I nie czynili nic więcej.

Okręt przechylił się ponownie, lecz tym razem dziób już nie opadł, zawisł ponad falami. Woda zaczęła nakrywać burtę, topiąc ich także od góry, połykając.

Nieliczni pasażerowie zaczęli wydzierać się na pokład, rozpychać w wąskim przejściu nad schodami — głównie pachołkowie, płynący z towarem, żeby przeładować go w porcie i dopilnować interesu swym chlebodawcom, kilku podróżnych, jedna kobieta, z przerażeniem przyciskająca do piersi małe zawiniątko. Tratowali się i deptali wzajem, ślizgali po pochylonym pokładzie, na oślep uciekając przed falą.

Majtek, do którego krzyczała Erriz, nie odpowiedział, nawet nie drgnął, z otwartymi ustami patrząc na chaos dookoła. Przybiegł tylko jeden mężczyzna, ten, którego wzrok pochwyciła na ułamek sekundy. Inni rzucili się na drugą stronę dziobu, do pozostałych szalup, nie zważając na ludzi. Nie było już czego ratować i każdy tylko rozpaczliwie usiłował wydrzeć sobie szansę na przetrwanie.

Wiatr i morze wyły potępieńczo, zagłuszając krzyki. Żeglarz gestem polecił dziewczynie chwycić linę po jednej stronie łódki, sam złapał za drugą. Równocześnie musieli naciągnąć je i zacząć luzować szybko, rytmicznie, by równo opuścić szalupę na wysokość burty. Nim zdążyli uczynić cokolwiek więcej, czyjaś stopa boleśnie przydepnęła stopę Erriz, kto inny trącił ją łokciem i pchnął tak, że omal nie upadła. Lina w dłoniach nagle napięła się pod ciężarem. Ludzie dopadli do ich łódki, za wszelką cenę starając się zdobyć sobie miejsce. Żeglarz napinał mięśnie, diablica czuła, jak olinowanie przeciera jej dłonie przez rękawice. Walczyli o utrzymanie łódki dla pasażerów, by jak najwięcej zdążyło wsiąść. Drewniany wysięgnik trzeszczał ostrzegawczo.

Ponowne uderzenie.

Nagle, w mgnieniu oka, lina naprężyła się jeszcze gwałtowniej i wyrwała z rąk. Szalupa runęła w dół. To mężczyzna puścił ją ze swojej strony, wycofał się kilka kroków, z niemą trwogą spoglądając na wprost, ponad burtę, we wzburzone morze. Erriz także spojrzała. I ujrzała w końcu powód, dla którego kapitan kazał stawiać żagle w sztorm i uciekać za wszelką cenę. Taki, który przerażał bardziej niż jakakolwiek burza. Burze dawało się przeczekać.
W świetle kolejnej błyskawicy wężowe, okryte lśniącą łuską i porośnięte błoniastym grzebieniem cielsko przewinęło się między falami, a potem natychmiast zniknęło pod wodą, z wściekłością bijąc za sobą ogonem. Statek zakołysał się, gdy trąciło go znowu i znów zaprzestało.

Kolejny trzask był ogłuszający.

Erriz zdążyła uskoczyć w ostatniej chwili, mężczyzna już nie. Łuskowate bydle spadło prosto na niego, gdy wynurzyło się nagle z drugiej, atakując okręt. Pokład poszedł w drzazgi. Żaglowiec złamał się pod ciężarem w pół, niczym gałązka i został pociągnięty na dno. Grunt zniknął jej spod stóp i dziewczyna ledwie zdążyła nabrać powietrza, nim znalazła się w zimnej, czarnej toni, otaczającej ją ze wszystkich stron.

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

7
Z początku myślała, że panika ludzi spowodowana jest strachen przed utonięciem. Myślała, że będą jeszcze w stanie dość trzeźwo myśleć i utorować sobie drogę do przeżycia. Myślała, że uda jej się pomóc choć trochę...
... A teraz czuła wokół siebie ciemną, duszącą toń tysięcy, milionów hektolitrów wody napierającą na nią z wszystkich stron. Nic nie miało tak wyglądać.
Jeszcze na statku myśli przebiegały przez głowę Erriz z szybkością iskry zapalającej oliwę, by wybuchnąć efektownie w momencie upadku. Jedna z nich utkwiła w jej głowie, najbardziej trywialna, śmieszna i groteskowa.
"Uups... o tym zapomniałam"
Morski stwór przyprawił jej serce o szybsze bicie, pompowanie krwi, wzmożenie produkcji adrenaliny na najwyższe obroty, myślenie mikrosekundą.
Instynktownie utworzyła wokół swojej głowy bańkę powietrza, aby wychwycić z wody składniki potrzebne do oddychana, nim ten krótki, pospieszny haust pozostanie tylko wspomnieniem.
Chwilę zajęło jej odnalezienie się wśród opadających coraz niżej i niżej desek, lin i beczek. Gdy tylko poczuła, że znowu może normalnie oddychać, ruszyła kończynami w próbie wydostania się na powierzchnię, nie zważając na zaskakująco niską jak na te rejony temperaturę wody. Dloń za dłonią, noga za nogą, wracała na świat, jednocześnie wypatrując wokół siebie podejrzanych ruchów, które mogłoby wykonać ciężkie, oślizgłe cielsko potwora. Szybko przeanalizowała w głowie swoje zdolności batalistyczne i doszła do wniosku, że ich lista jest żałośnie krótka i boleśnie nieadekwatna do sytuacji.
Nie dam rady z tym walczyć. Ludzie.. ludziom nie mogę już pomóc. Nieważne, jak bardzo bym chciała i jak bardzo nie chcę śmierci niewinnych.
Przebłyski światła zdawały się być coraz bliżej, obiecując odetchnienie zwykłym, ziemskim powietrzem, którego pragnie każdy. Pozostało już tylko dalej machać, płynąć, ręka za ręką, noga za nogą, przed siebie, coraz wyżej i wyżej, w stronę światła...
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

8
W uszach Erriz huczało, ciemna toń przysłaniała wszystko niczym kurtyna, jakby zaplątała się w żałobny kir. Dziewczyna instynktownie ratowała życie magią, lecz złożenie zaklęcia we wzburzonych odmętach, walcząc desperacko o wydostanie się z powrotem na powierzchnię, a przynajmniej o to, by nie pójść na dno za wrakiem, nie było lekką sztuką. Bańka powietrza z oporem zamknęła się wokół głowy diablicy. Dziewczyna kasłała, morską wodą solidnie zachłysnęła się wcześniej, gdy brutalnie wtłoczyło ją pod powierzchnię razem z dziobem statku.

Ciemność utrudniała orientację, wisząca u ramienia torba ciążyła. A brak wprawy w pływaniu nijak nie pomagał. Tylko rzadkie, nikłe rozbłyski światła gdzieś w górze, gdzieś ponad nią, były jej drogowskazem, kiedy zaczęła przedzierać w ich stronę. Morze utrudniało jej to zadanie, jak wściekłe. Ruch za ruchem, a cel wydawał się niemal oddalać.

W jednej chwili Erriz poczuła to, czego najbardziej się obawiała. Woda poruszyła się pod nią, pociągnięta przez wężowe cielsko. Stworzenie znudziło się wrakiem i wracało po nieliczne szalupy. Lub niedobitków w wodzie.

Tknięta obawą, przyśpieszyła, nieporadnymi ruchami prąc ku górze. Gdy wydawało się już przepadło, że mroczna toń nigdy się nie rozstąpi, a na niej lada moment zacisną szczęki drapieżnika, dziewczyna wyprysnęła na powierzchnię. Gwałtownym haustem zaczerpnęła świeżego powietrza.

Wiatr wył, deszcz zacinał z wściekłością. Niebo przygasło i w ciemności nie mogła dopatrzyć się ani łodzi, ani rozbitków, tylko dryfujące najbliżej pozostałości ze statku, deski, skrzynie. Jeden kształt smutno przypominał kobiece ciało. Tyle Erriz zdążyła spostrzec przez chwilę. W następnej coś chwyciło niespodziewanie jej nogę i pociągnęło dziewczynę z powrotem w dół. Szarpnięta, uderzyła o którąś z tonących beczek. Tępy ból, pulsujący u podstawy czaszki był ostatnim trzeźwym uczuciem, nim osunęła się w ciemność.


Zbudziła się w kołysce. Dziwna to była kołyska, nie kołysała się wcale na boki, jak wszystkie przyzwoite kołyski, a przód-tył, rytmicznie, przód-tył... Zamiast śpiewać matczyną kołysankę, tylko szumiała w jednym tonie, przód-tył... Wcale to było jednak przyjemne...

Erriz w końcu otworzyła oczy.

Obolałe i poobijane ciało oraz lepiące się do niego odzienie sugerowały, że przeżyła, co było powodem do uciechy, ale także, że nic z tego się jej nie przyśniło, co już nie. Delikatne kołysanie sugerowało zaś cofające się i napływające fale. Obmywany wodą, ale stały grunt, na którym leżała krzyżem — piaszczyste wybrzeże. Walka na morzu poturbowała ją bezlitośnie, czuła to teraz. Uchylonym, niebieskim okiem spostrzec mogła tylko poranne niebo, pochmurne i szare, osiadające po burzliwej nocy. Ale przynajmniej nie rozdzierane przez deszcz oraz błyskawice. Poza cichym szumem, wokół wydawała się panować zaklęta cisza.

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

9
Kołysanie? Kołysanie... Ale skąd tu kołysanie? Hej...
Otworzyła oczy, lecz natychmiast je przymknęła z powrotem. Było za jasno.. Granatowe nimbostratusy leniwie płynęły po niebie. Więc skąd ta jasność? Nie... to nie jasność. Oczy Erriz, nienawykłe do bycia otworzonymi, gwałtownie zaprotestowały samoistnym zamknięciem. Jeszcze chwilę..
Co ja tu robię? Nie, nie spać, głupia, wstań. Nie czas na sen.

Całe ciało mówiło jej, że powinna chociaż chwilę poświęcić na zapadnięcie w objęcia Morfeusza, mimo to fragment po fragmencie zaczęła zmuszać swoje zmysły do wybudzenia. Jeszcze nie do końca świadomie zdjęła lewą rękawicę i, zauważywszy, że jest mokra, otarła oczy, by pozbyć się spomiędzy nich resztek snu. Całe ciało ją bolało, lecz po ruchach nóg i rąk doszła do wniosku, że nic nie jest zranione dośc poważnie, by uniemożliwiać ruch. Uniosła się delikatnie, wydychając powietrze z obitych płuc. Pasek wbijał się jej w biodra. Odgarnęła mokre włosy z twarzy i zlustrowała okolicę parą oczu.
Nie ma co, jakość zdecydowanie lepsza niż kiedy się patrzy jednym okiem. Plaża.. ja nie byłam na plaży. Ja byłam.. byłam.. Cholera. Wyrzuciło mnie na plażę.
Wspomnienia o tym, co zdarzyło się tak niedawno, uderzyło ją w jednym momencie z całą mocą. Statek, panika, morski potwór, wszędzie woda...
Swietnie, pomyślała, układając grzywkę, aby znowu zasłoniła prawe oko, przeżyłam. A inni?
Dobrze wiedziała, że jej postępowanie jest charakterystyczne, dziwne i nienaturalnie. Od kiedy wyruszyła na swoją wyprawę, odkryła w sobie potrzebę pomagania innym. Może to wynikało z jej natury, tego, kim jest? Nasze czyny czynią nas tym, kim jesteśmy. Uparcie dążyła do tego, aby ludzie poznali ją z tej strony. Przecież wszystko ogranicza się do tego.
Chwilę zajęło jej uporządkowanie w głowie wszystkiego tego, co się zdarzyło, jak i tego, co mogła teraz zrobić i w jakiej sytuacji się znalazła. Była w jednym z najdalszych zakątków Herbii, Sulon jeden wie ile dzieliło ją od najbliższych ludzkich lub nieludzkich siedzib, jak daleko od jakiejkolwiek przystani zaniosło ją morze. Musiała wyruszyć w drogę, ale w którą stronę?
Z ociąganiem wstała, rozruszała trochę zastałe mięśnie i postanowiła choć trochę pozbyć się wilgoci z swojego ekwipunku. Najpierw sprawdziła, czy niczego nie brakowało, czy torba nie uległa zamoczeniu. Czary nie powinny wygasać razem z straceniem przytomności..
Prewencyjnie znalazła duży, leżący na plaży kamień i po rozejrzeniu się porządnie wyżęła z wody ubrania, które mogła ściągnąć i założyć w jednym momencie. Pomimo tego, że nadal były mokre, stały się lżejsze, gdy utraciły znaczną częśc swojej wagi sprzed chwili. Następnie w miarę możliwości wylała wodę z wnętrza butów.
Gdy była już stanie, który umożliwiał wyruszenie w drogę, postanowiła iść wzdłuż plaży, co najszybciej doprowadziłoby ją do jakichkolwiek siedlisk, jak również niestety oddzieliłoby od możliwych źródeł pożywienia.
To po drodze, pomyślała, złapawszy się za brzuch. Jej żołądek był pusty. Coś trzeba będzie z tym zrobić.
Losowo wybrała stronę, w którą miała się udać i ruszyła wzdłuż linii wybrzeża, po zlepionym, w miarę twardym piasku.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

10
Dobytek Erriz ocalał i to w szczęśliwe nietkniętym stanie, nie licząc przemoczonego odzienia. Wyżymawszy, co się dało wyżymać i wylawszy z butów słoną wodę, dziewczyna zebrała się do niewygodnego marszu w stronę... w jakąkolwiek stronę. Z jednej miała morze, którego nie widziało jej się pokonywać wpław. Ani w ogóle do niego zbliżać. Z drugiej mało gościnną dżunglę, piętrzącą się niczym góra zieleni osnuta mgłą i diabli, o ironio, raczyli wiedzieć, co się w niej lęgło.

Szum fal towarzyszył rytmicznie jej krokom. I rozdzierające, żałosne jęki pustego żołądka. W gardle też czuła suchość, drapanie. Chmury z wolna rozrzedzały się, przepuszczając pojedyncze snopy światła, lecz nie sposób było stwierdzić, czy to jeszcze był ranek, czy już zbliżało się południe. Nie tylko ją wymyło na brzeg wyspy, kilka razy mijała szczątki i fragmenty statku, raz nawet szalupę, pustą — piasek dookoła ruszyły woda i wiatr, i nie mogła dopatrzyć się na nim śladów stóp.

Monotonny, poprzetykany jedynie zębatymi skałami krajobraz zmienił się dopiero, gdy jej nogi wahały już się gdzieś pomiędzy nieznośnym zmęczeniem a kompletnym brakiem czucia, zaś żołądek wydawał z siebie odgłosy, jakich żadna część ciała wydawać nie powinna. Erriz ostrożnie pokonała niewysoki, skalisty wał, gdzie jedno poślizgnięcie mogło skończyć się w najlepszym wypadku skręconą kostką. W końcu jej oczom ukazało się szerokie rzeczne rozlewisko, wpadające we Wschodnie Wody. Nic jednak nie wskazywało na to, by stała nad nim choćby osada, choćby jedna cholerna gliniana chata.

Ale byli tam ludzie.

U brzegu rzeki przycumowane czekały trzy łodzie, znacznie większe, niż szalupy na żaglowcu. Dalej zaś diablica mogła dopatrzyć się wąskiej smugi dymu, snującej się czarno znad matecznika, a kiedy powiało w jej stronę, poczuć woń pieczystego. Brzuch poinformował ją, że również poczuł. Dochodzące z te samej strony głosy były stłumione przez ścianę zieleni, lecz dało się je dosłyszeć, nawet śmiech. Nie mogli być daleko. Lecz niechybnie nie byli to rozbitkowie, którzy jeszcze kilka godzin temu przeżywali piekło.

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

11
Odległość, jaką przeszła, można było mierzyć tylko stopniem zmęczenia jej nóg oraz pustości żołądka i ust. Słońce znacznie przesunęło się po nieboskłonie względem pozycji, jaką zajmowało kilka godzin temu. Zmęczeniu, głodowi i pragnieniu towarzyszyła niemożliwa do odparcia melancholia, która wzrastała za każdym razem, gdy czarnowłosa mijała szczątki statku, na którym płynęła jeszcze tak niedawno.
Najtrudniejszym etapem wędrówki brzegiem morza była skarpa, na którą wdrapanie się wydawało się być nie lada wyczynem, jednakże na szczęście obyło się bez złamań i dodatkowych potłuczeń. Na tym etapie rozum dziewczyny zaczął buntować się przeciwko niekończącej się drodze ku cywilizacji, lecz akurat w tym samym momencie jej wzrok natknął się na ślady takowej. Żrenica błękitnego oka dziewczyny rozszerzyła się, koniuszki ust uniosły się z triumfem, a nastrój polepszył.
Nareszcie coś.
Miała zamiar swe kroki skierować ku kilku statkom, które zacumowały na rzece wypływającej z dżungli, tak, jak zrobiłby każdy na jej miejscu. Lewy koniuszek uniósł się jeszcze wyżej, gdy wyobraziła sobie wyraz twarzy podejrzliwych marynarzy, kiedy pokaże im, że jej twarz ani żaden fragment ciała nie jest naznaczona żadnymi skazami. Na to powinno wystarczyć jej energii...
Upewniła się co do tego, że wygląda tak, jak powinna wyglądać, przygładziła włosy, otrzepała skórzane buty i ruszyła.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

12
Erriz zbliżyła się do dużych, zdolnych pewnie pomieścić po dziesięciu rosłych chłopa łodzi, czekających u piaszczystego brzegu. Chwiejnym nieco krokiem. Nawet nietrudny czar, który opanowany miała tak dobrze, męczył po forsownej wędrówce i całym dniu o pustym żołądku. W uszach jej zaszumiało, a w gardle zaschło jeszcze bardziej. Kiedy dotarła do szalup, musiała na chwilę oprzeć się o jedną. Łódki kołysały się delikatnie, poruszane łagodnym prądem rzeki, stukały o siebie burtami. Były obdrapane i bez wątpienia solidnie wysłużone, ale gdy przyjrzała się z bliska, z całą pewnością nie wydawały się nosić śladu, jakby całą noc rzucało nimi na prawo-lewo, a przerośnięty morski zaskroniec zrobił sobie z ich szczątków wykałaczki. Na tym dziewczyna, wiedziona doświadczeniem, skoro by się poznała. Łodzie musiały zacumować w delcie po sztormie. Albo przypłynąć i przeczekać go znacznie wcześniej.

Nie spoczywał w nich żaden dobytek, nawet wiosła — oczekiwały, niewątpliwie, na czyjś powrót.

Grupę, do której zmierzała, osłaniał gęsty, zielony matecznik olbrzymich paproci, liści pochylonych od nazbieranej wody, dziwnych, karłowatych drzew z cienkimi pniami i ciężkimi, złocistymi owocami oraz szeleszczących zarośli, z których co raz wydarło się obcym głosem jakieś ptaszysko. Unoszący się nad obrzeżami dżungli dym zdradzał jednak ich położenie. Z niedaleka dziewczyna mogła też usłyszeć w końcu urywki rozmów, na zachowanie ciszy się bowiem nawet nie silili.

Ale ci przypieprzył tym buzdyganem...
Sam jesteś buzdygan. Ledwie to pałka była, nieokuta, patrz, że w pół ją złamał...
Na twojej gębie.
Zawrzyj pysk, bo sam cię strzelę. I podaj to, z nosa mi się, psiajucha, leje... Chędożony, kurwa jego mać, wędrowczyk miał krzepę...
Erriz dosłyszała coś, jakby odgłos srogiego kopnięcia i stłumiony jęk.
Skurwysyn! Wziąłbym mu tę pałę i...
Zostaw, Pinta, nie bij go, nie kop — przestrzegł nagle trzeci głos, spokojny. — Szef mówił: nie ruszać, nie rusz tedy. Ruszysz, to w ryj płazem zbierzesz, jak wrócą, sam obaczysz. Jeszcze zdążysz pomścić gębę, coś przecie trzeba będzie z nimi poczynić, kiedy tu skończymy.
— Trzeba go było wyrzucić w ten sztorm...
Zamknąć się, wszyscy trzej! Pleciecie, jak baby, łeb tylko boleje. Caiser, patrz po jeńcu, ja się odlać muszę.

Na krótką chwilę w grupie rzeczywiście zapadła cisza, to jest, póki mężczyźni — bowiem Erriz do tej pory nie usłyszała żadnego kobiecego głosu — znów nie zaczęli hałasować i okazjonalnie burczeć na siebie o to, co tak pysznie pachniało jej z nad ogniska. Obrzucając się okraszonymi klątwami zapewnieniami, co do profesji swych sióstr i matek, dalej sprzeczali się w najlepsze o pałki oraz buzdygany, oraz subtelne niuanse różniące oba narzędzia. Polegając tylko na słuchu, dziewczyna nie mogła stwierdzić, kim byli, ani ile ich siedziało tam, przy ogniu. Głosy słyszała cztery. Liście paproci zaszeleściły blisko, zapomniała, że jeden z nich oddalił się w krzaki. Mógł chcieć sprawdzić przy okazji, czy cumy trzymają łodzie na miejscu.
Spoiler:

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

13
Krzaki były gęste, głosy głośne, a brzuch czarnowłosej pusty. Ukucnąwszy wśród drzew, słuchała rozmowy kilku osób. Coś jej mówiło, że nie są najprzyjemniejszymi typami w Herbii, a jej przekonanie utwierdziło się, gdy usłyszała jęk bitego. Skrzywiła się. Musiała przyznać, że miała już do czynienia z podobnymi osobami. Często okazywali się typkami spod ciemnej gwiazdy, przeżartymi kwasem przemocy i zbrodni, lecz z kim miała do czynienia tym razem? Jak najwolniej, najciszej położyła torbę trochę dalej od siebie, w charakterystycznej kępie paproci tuż pod drzewem w dziwnym kształcie i nieznanym gatunku. W razie czego mogła po nią wrócić, a wzięcie ej ze sobą w paszczę wilka mogło zakończyć się utratą pieniędzy i części ekwipunu. Z rozmowy wywnioskowała, że grupa stoczyła niedawno z kimś potyczkę, a teraz miała ze sobą jednego jeńca. Zapach posiłku sprawił, że jej brzuch znowu się odezwał, lecz była za daleko, żeby dźwięk doszedł uszu tamtych. Złapała za niego, ostatkami sił jeszcze ukształtowała prawą dłoń w prawidłowy wygląd i już, już miała powstać i zwrócić na siebie uwagę grupy... gdy jeden z nich nagle znalazł się dość blisko. Jej serce zabiło mocniej, umysł ożył na chwilę.
Pokazać się, nie chować, bo uznają mnie za szpiega. Wyglądać jak na rozbitka przystało. Nie uciekać. Jest dość zajęty własnymi sprawami, nie będzie się zastanawiać, kim jesteś.
Zatoczyła się, powstała i niemal natychmiast upadła z powrotem, tuż przed mężczyzną, którego twarzy nie zauważyła, gdy mgła zasnuła jej wzrok. Jęknęła. Podniosła głowę do góry, a następnie szepnęła:
- Pomóż...
Może właśnie wpakowała się w wielką dostawę narkotyków, grupę przestępców lub cokolwiek tego typu, ale co miała zrobić? W przekonaniu, że to jedyne rozsądne wyjście, westchnęła. Postarała się wyglądać jak najmizerniej, co nie było trudne w związku z jej obecną sytuacją. Miała tylko chwilę na wymyślenie, co robić.
Obrazek

Erriz | Tricya

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

14
Mężczyzna wychynął spomiędzy paproci niechlujnym krokiem, pogwizdując i kończąc wiązać spodnie. Urwał na widok dziewczyny, przystanął. Dłoń już odruchowo chyba złożył na rękojeści długiej, zakrzywionej płazem szabli, cofnął ją, gdy zbliżył się leniwie i przyjrzał niecodziennemu znalezisku. Zacmokał, gwizdnął. Nie brzmiało to ani ładnie, ani troskliwie. Bez pardonu trącił ją czubkiem buta, by spojrzała w górę.

Patrzcie. — Zatknął kciuki za pas. — Patrzcie, co też diabli przynieśli...

Miał ciemne oczy i spękane usta, i paskudny uśmiech, przywodzący na myśl otwierającą się na twarzy bliznę. Kiedy przykucnął nad dziewczyną, poczuła, że nie tylko wyglądał ze sztywną szczeciną na szczęce i pomiętą, brudną koszulą, jakby siedzieli w tej dżungli ładny czas, ale także śmierdział. Pociągnął charakterystycznie nosem, przyglądając się Erriz jak sęp znalezionemu gnatowi.

Morze cię wypluło, hę? — spoglądał prosto w oczy diabelstwa, tak głęboko, jakby mógł przejrzeć przez wszystkie czary i iluzje świata, i widzieć jej prawdziwą postać. Dziewczyna wiedziała, że to niemożliwe, ale przez chwilę wydawało się, jakby było. — Pełzniesz tutaj aż od brzegu? Lepiej powiedz mi teraz ładnie, dziecino, kim jesteś i skąd cię niesie, i bodajbyś nie próbowała mnie zwieść. Nawet nie próbowała.

Erriz mogła spostrzec, że u boku nosił nie tylko szablę. Rękojeść kozika wystawała zza szerokiego, sparciałego pasa, mężczyzna spokojnie kreślił kciukiem kółka na jego głowicy.
Coś będzie trzeba z tobą zrobić. Przywlokłaś się, coś będzie tedy trzeba.
Spoiler:

Re: Wschodnie Wody, wybrzeża wyspy

15
Chyba nikt nie przepadał za znalezienie się w sytuacji, w której jest zdany na łaskę niezbyt reprezentacyjnego jegomościa w podejrzanej sytuacji, w podejrzanym towarzystwie. Wygląd mężczyzny przywiódł dziewczynie na myśl orka albo krasnoluda, co zupełnie nie oddawało prawdy, ponieważ z ich dwojga to ona była bardziej nienaturalną istotą. Zmarszczyła brwi, ni to z głodu, ni to z nieprzyjemnego zapachu, ni to z tego, że ten klęczał nad nią, gotowy wyciągnąć broń. Postanowiła nie wstawać przez chwilę, jako że mężczyzna mógł nieopacznie mylnie zrozumieć jej ruch i ewentualnie pchnąć w jej stronę kozikiem lub szablą, jeśli byłby do tego dość szybki i zręczny. Na moment ją zamroczyło, lecz podczas tej chwili postanowiła powiedzieć prawdę - świdrujące spojrzenie mężczyzny zdawało się być istnym wykrywaczem kłamstw, a w ten sposób mogła więcej stracić, niż zyskać.
- Wypluło, wypluło... szłam tak od rana, to jestem odrobinę zmęczona. - ironizując, przeniosła z niego wzrok na punkt gdzieś w oddali. Cechowała ją nieodparta chęc pomocy innym, lecz w tym wypadku czuła się rozdarta. On by mi nie pomógł. Większość by nie pomogła. Nie mogę myśleć w ten sposób, bo tak większość ludzi zmienia się w takie same mało czułe maszyny... - Zwą mnie Erriz. Przypłynęłam z portu. A teraz - czy możesz pomóc mi wstać?
Postanowiła założyć maskę niefrasobliwości i delikatnej rezerwy do niebezpieczeństwa. Mężcyznę musiała zaskoczyć jej nagła quasi-kulturalna prośba. Starała się, aby jej głos nie brzmiał drżąco, a lekko zdarte z pragnienia gardło ułatwiało zadanie. Zdążyła już zauważyć, że ludzie podejrzanego pochodzenia szybciej pomogą komuś podobnego w zachowaniu do siebie, niż zawodzącej niewieście, która udawałaby pokrzywdzoną przez cały świat. Miała nadzieję, że mężczyzna zaakceptuje jej odpowiedź.
Obrazek

Erriz | Tricya
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kattok”