POST BARDA
Długą chwilę zajęło im przejście do porządku dziennego z tym, co się wydarzyło. Zanim ktokolwiek zareagował na zapadającą wokół nich ciszę, na krąg martwej zieleni i uległe monstrum pod kontrolą Biriana, Nellrien ruszyła się pierwsza. Bez jakiegokolwiek utykania dobiegła do Shirana i opadła na kolana obok niego, na wyschnięte źdźbła trawy i szare truchła kwiatów. Dopiero jej dotyk na policzku, a potem palce przeczesujące jego włosy, żeby odgarnąć je z twarzy, sprawiły, że półelf otworzył oczy. Nad sobą zobaczył jej zmartwione spojrzenie i wilgotne od deszczu, rude włosy, na tle zachmurzonego nieba. Gdzieś wyżej, kilkanaście metrów nad nimi, krążył Auth, wyjątkowo nie mając nic złośliwego do powiedzenia. Przynajmniej pojawił się w okolicy, zamiast w nieskończoność ukrywać się przed driadami. - Shiran - odezwała się kapitan cicho. - Przepraszam. To moja wina. Nie powinieneś za mnie... Dlaczego musiałeś...
Czuł ból, gdy wdychał powietrze, ale po dłuższej chwili zdołał się do niego przyzwyczaić na tyle, by przynajmniej nie czuć się, jakby miał zaraz umrzeć. Nellrien tego nie wiedziała; lot półelfa przez pół polany i jego upadek wyglądał przerażająco. Z punktu widzenia pozostałych, Shiran został najpierw silnym ciosem kamiennej kończyny w klatkę piersiową posłany w powietrze, a potem z impetem walnął w ziemię. To nie mogło skończyć się dobrze. Z własnych doświadczeń i kilkudniowej współpracy z krasnoludem, Aremani z łatwością mogła wywnioskować, że mężczyzna ma złamane przynajmniej jedno żebro. Pozostało im mieć nadzieję, że nie przebiło ono żadnych organów wewnątrz.
- Pomóż mu jakoś - poprosiła Nellrien, unosząc wzrok na dziewczynę. Wydawała się nie zwracać uwagi na wszystko pozostałe, co działo się wokół nich. Ani dosłownie martwa natura, ani Serce Dżungli już nie miało dla niej żadnego znaczenia. - Ty wiesz jak, prawda? Pomóż mu.
Być może zdawała sobie sprawę z tego, że nie musi przejmować się potworem, skoro Dandre zyskał nad nim kontrolę. Gdy już bard nauczył się, w którą stronę należy przekręcać kryształ, by konstrukt się go słuchał, poprowadzenie go z powrotem do kamiennego kręgu nie stanowiło problemu. Ciężkie kroki znów zatrzęsły ziemią, ale tym razem nic im nie groziło. Serce Dżungli szło do miejsca, w którym podniosło się z ziemi, trochę nieporadnie, jak chore zwierzę. Z bezpiecznej odległości mogli obserwować, jak uderza w jeden z głazów, rozbijając go w drobny mak; potem w kolejny. Birian prowadził stworzenie tak, by samo swoim ciężarem zniszczyło to, co utrzymywało je przy życiu - dość makabryczna, smutna śmierć. Może więcej chwały byłoby dla potwora w tym, gdyby stracił życie w dalszej walce z Shiranem, po kilku kolejnych wybuchach.
Piąty kamień padł, potem szósty i siódmy. Pęknięte głazy z łomotem osuwały się na martwą ziemię, runy gasły, a Serce Dżungli słabło. Wibracje kryształu, jakie bard czuł w całych swoich rękach, w całym swoim ciele praktycznie, przy każdym uderzeniu wydawały się wzmagać na sile, jakby magia protestowała - o ile wyciągane przez niego wnioski mogły mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Nie znał się na tym, to były jedynie domysły.
Rozsądnie postanowił zsunąć się z grzbietu potwora, zanim pokierował go w ostatni z głazów w kręgu. Kamienne cielsko z oporem rozpędziło się i władowało w swój cel, dosłownie ułamek sekundy później z pełnym bólu rykiem, który poniósł się po okolicy, rozpadając się w bezładną stertę popękanych skał i suchego drewna. Wibracje magii ustały, a kryształ w dłoniach barda zgasł, choć nie do końca - wciąż pulsował rozpaczliwym, słabym światłem, jak istota, która nie chciała umierać. Oczy Biriana również zgasły, a jego uniesione włosy opadły z powrotem. Ogarnęło go straszliwe zmęczenie, jakby sen nie był mu dany co najmniej od kilku dni.
- Zabiliście to... to coś - odezwała się Neela prawie szeptem, ale w martwej ciszy, jaka zapanowała na polanie, usłyszeli ją bardzo wyraźnie. Powoli ruszyła w stronę barda. - Powinieneś to zniszczyć. Ten kamień. Rozwalić go.
Spoiler: