Dżungla Tuk'kok

331
Zignorowałem ptaka i jego wymyślone imię. Znaczy, nie tyle zignorowałem, co stwierdziłem, że będę wołać do niego Auth. Wyciągnąłem to gdzieś ze środka tych losowych sylab, które sobie stworzył. Jakby nie patrzeć sam sobie wymyślił to miano. I mam gdzieś, że mu się nie podoba. Taki jest cwany, to niech dalej będzie i zobaczymy, kto tu jest królem cwaniaków. Bo kurdupel do kolan mi nawet nie sięga.

No, ale pani kapitan! Znaczy Nellrien, zdradziła w końcu cel naszej wędrówki.
- Cudownie. Nie ma to jak przygoda życia - powiedziałem z lekkim uśmieszkiem na twarzy. - Może tego śpiewaka od siedmiu boleści przypniemy gdzieś do ściany kopali? Nie że chcę zostawiać swoich - wytłumaczyłem - ale może urzeknie wyspę tym swoim wspaniałym głosem, którym dręczy nas od momentu zejścia do szalupy. - To naprawdę potrafiło być irytujące, chociaż talentu nie można było mu niestety odmówić. Nie żeby nie było na co marudzić... Wyspa, coraz więcej zieleni, machanie maczetą... A potem narastające poczucie niepokoju.

Nie wiedziałem co się dzieje. Czułem jakby ogień trawił mnie od środka. Koszula zaczęła mnie parzyć, a ja szaleńczo myślałem tylko by wskoczyć do wody. Zrzuciłem z siebie plecak, ciężko dysząc. Co się działo do cholery!?

Nie byłem w stanie myśleć do końca racjonalnie. Chciałem się tylko pozbyć koszuli. Szarpałem się z nią, jakby mnie oplotła. Nawet chyba krzyczałem, ale wciąż nie jestem do końca pewny. I do tego jeszcze ten kruk.
- MORDA TAM KONIU POWIETRZNY! - Resztkami silnej woli krzyknąłem do kruka, słysząc nieznośny wtedy jego głos - SAM ZARAZ BĘDZIESZ PŁONĄĆ! - wydarłem się, rzucając koszulę na ziemię. Rozejrzałem się dookoła, błędnym wzrokiem szukając jakiegoś źródła wody, albo możliwości schłodzenia się.

- UGAŚCIE MNIEEEEE! - zawyłem rozpaczliwie, obejmując swój nagi tors i padając na kolana. - WOOOODY!

Dżungla Tuk'kok

332
Gdy wędrówka dżunglą koiła jej skołatane nerwy Aremani wracała do swoich standardowych, analitycznych myśli, co było raczej oznaką tego, że ma się już lepiej. Poczuła lekkie zwątpienie i żal, że w całym tym gniewie nie przygotowała się lepiej do wyruszenia w głąb wyspy. "Mogłam zabrać z obozu jakieś przydatne rzeczy... Ych, ciekawe czy mieli coś na insekty." Choć dziewczyna była rdzenną mieszkanką Archipelagu i przywykła w miarę do wysokich temperatur, wilgoci i latających komaropodobnych stworzeń to nie mogła ignorować faktu, że te ostatnie mogły przenosić choroby. No i oczywiście, były nad wymiar irytujące.
Taki drobny gest jakim było rozweselenie kapitan już zdecydowanie poprawił jej humor. Dzięki temu nawiązywały jakąś nić porozumienia, a Aremani ceniła sobie zdanie Nellrien o niej samej i wolała pokazać się z jak najlepszej strony. Toteż gdy ta wspomniała o "odbijaniu" kopalni dziewczyna kiwnęła w porozumieniu głową i w momencie w którym akurat nie trzymała mapy sprawdziła, czy jej topór i sztylet są na swoich miejscach.
Użycie zaklęcia na ziemi przywołało najmilsze wspomnienia z Apozo. Aremani mogła poczuć ląd, roślinność i wszystko inne w okolicy, jednając się z naturą najbliżej jak umiała. Jej dusza wyczuła także pożądany nurt wodny, co wywołało uśmieszek na jej twarzy. To ona w tym momencie czuła się najsilniejsza z nich wszystkich, ba! jedyna kompetentna do tego zadania. Dżungla to jej żywioł, więc korzystała z tego jak tylko mogła. Czując w sobie przypływ pewności siebie dziewczyna chwyciła za mapę i poprowadziła kompanię w kierunku rzeki, tworząc już na mapie pobieżne szkice wszystkiego, co udało jej się wyczuć, włączając w to dziwną polanę. Droga, którą obrała, wydawała się nad wymiar banalna w pokonaniu, co tylko dodawało dziewczynie skrzydeł. Praktycznie czuła się, jakby mogła odlecieć. Ale nie sądziła, że ziści się to naprawdę...
Uczucie było znajome, ale nigdy nie towarzyszyły mu aż takie przeskoki. No i nigdy nie czuła przy tym, że świat zalewa się krwią. Nie wiedziała, czy to efekt jej stanu czy rzeczywiście coś się zmieniało w przyrodzie. Jej zmysły teraz nie działały poprawnie, na co Aremani poczuła przerażenie. "Ach, moja głowa! Co się dzieje?" Nagłe zmiany obrazów jaźni przyprawiły by już każdego epileptyka o atak. W końcu z lotu ptaka mogła dostrzec wszystko. Oszalałe w czerwoności niebo było koszmarnym widokiem, ale tak samo strasznie było patrzeć na nich wszystkich z góry. Spomiędzy zielonych liści dostrzegła krzyczącego w bólu Shirana, przerażoną Neelę, skonfundowaną Nellrien, sapiącego Dandre i siebie... Nieruchomą, w znanej jej fazie. Coś wymusiło na niej jej Ptasie Widzenie, ale kompletnie tego nie kontrolowała, co było ogromnie zatrważające. "Muszę... spróbować... wrócić..." Wołały jej myśli odbijające się niby echem znad koron drzew. Skupiła się na swojej sylwetce, próbując wrócić do swego ciała, jak już wiele raz przecież to robiła. Czuła wpierw opór, jakby powietrze zgęstniało pięciokrotnie, ale w końcu udało jej się przedrzeć i cała jej wizja przyspieszyła w stronę jej samej.
Powrót nie był jednak przyjemny. Zazwyczaj towarzyszyła jej przy tym chwila światłowstrętu, może lekkie zakręcenie w głowie. Nie tym razem. Poczuła się, jakby samym mózgiem uderzyła o kamienną ścianę a ból głowy chciał dokonać eksplozywnej trepanacji czaszki. Jak to naturalnym odruchem bywa Aremani złapała się za głowę krzycząc w cierpieniu, a z tego wszystkiego słaniała się na ziemię, wołając do niebios o litość.
- Niech się to już skończy!!!
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

333
Ze wszystkich tu zebranych, chyba tylko Dandre zachował na tyle zimną krew, by być w stanie na szybko podjąć jakiekolwiek decyzje. I, o dziwo, dwie pozostałe kobiety, których nie dotknęło żadne niewyjaśnione przekleństwo, natychmiast go posłuchały, nawet Nellrien, nie zamierzając kłócić się o dowodzenie w chwili takiej jak ta.
Kapitan przestała wpatrywać się w niebo i przeniosła przerażone spojrzenie na Shirana, który wydzierał się w niebogłosy. Przedzierali się przez dżunglę, bez wiedzy dotyczącej tego, czego mogli się tu spodziewać. Wyspa była wrogo nastawiona wobec wszystkich, którzy byli tu przed nimi i zapewne wobec ich samych także. Zwracanie uwagi na siebie w ten sposób nie mogło skończyć się dobrze - nie mieli pojęcia, jakie stworzenia zamieszkują las, poza owadami i ewentualnymi typowymi przedstawicielami dzikiej fauny. Miejsce tak odcięte od cywilizacji musiało być niebezpieczne i Nellrien nie chciała być w grupie, która doświadczy tego na własnej skórze.
Dopadła do półelfa i złapała go za ramiona, by nim potrząsnąć.
- Zamknij się, Shiran - warknęła. - Chcesz na nas ściągnąć wszystko, co tu żyje?
Wbrew agresywnym słowom, w jej spojrzeniu widać było troskę i strach przed tym, co nieznane. Nie miała pojęcia, co działo się właśnie z już całkiem nieźle jej znajomym mężczyzną, nie wiedziała jak może mu pomóc. Przyłożyła dłoń do jego rozpalonego nagle czoła, zdając sobie sprawę z tego, że jego wrzaski o ugaszeniu nie są pozbawione podstaw. Jego skóra nie paliła się dosłownie, nie objęły go płomienie, ale wzrost temperatury jego ciała był wyczuwalny bez szczególnej wiedzy medycznej. Gdy poprosił o wodę, uciszyła go ponownie i wyciągnęła bukłak z torby, by podać go półelfowi.
Dopiero wypicie połowy jego zawartości przyniosło jakiekolwiek rezultaty. Shiran wciąż czuł, jak w jego wnętrzu coś buzuje, a oddychanie przypominało wciąganie powietrza w płonącym domu, ale przynajmniej ból zelżał nieco - na tyle, by dotarło do niego, że woda faktycznie daje mu odrobinę ukojenia. I że Nellrien klęczy przed nim, z przerażeniem odmalowanym na twarzy. Kruk za to krążył nad nimi, obserwując ich, z niepokojem łopocząc skrzydłami, zbyt przestraszony, by usiąść na jakiejś gałęzi.
Wstań, elfie. Idźmy dalej. Rzeka ci pomoże.
Jego słowa znów odezwały się w głowach wszystkich tu zebranych.

Neela z kolei posłusznie doskoczyła do Aremani i odgarnęła burzę loków z jej twarzy, by przyjrzeć się temu, co się z nią dzieje. O ile Nellrien miała strach w oczach, to u dziewczyny była to absolutna, czysta panika. Odebrana przez nią rozległa edukacja z pewnością nie wspominała o tym, co robić, gdy ktoś wygląda tak, jak teraz wyglądała zielarka.
- Co ja mam jej... Co ja mam z nią... - wydukała. - Aremani?
Drgnęła z przestrachem, gdy ta skuliła się w sobie i zaczęła krzyczeć z bólu. Żadne z ich trójki nie rozumiało, co tamci przechodzą, co wywołuje ich cierpienie i jak mu zapobiec. Neela wiedziała tylko, że nie może pozwolić na siadanie na ziemi i podtrzymała kobietę w pozycji pionowej. A jedynym, co zielarce przychodziło w tej chwili do głowy, był powrót do Ptasiego Widzenia, które pozwalało jej odetchnąć od tortury. Jeśli to zrobiła, ból głowy faktycznie znikał, zastępowany przez poczucie oderwania od własnego ciała, wbrew pozorom znacznie przyjemniejsze.
- Aremani, co ci jest - jęknęła dziewczyna.
Gdyby kobieta nie mogła się ruszać, byłoby to dość problematyczne - bo zazwyczaj podczas rzucania tego zaklęcia musiała pozostać nieruchomo. Teraz jednak to działo się samo, niezależnie od niej, a gdy spróbowała się podnieść, mogła to zrobić bez problemu. No, może bez problemu to dużo powiedziane - kontrolowanie własnego ciała, podczas gdy świadomość znajdowała się zupełnie gdzie indziej, było całkiem karkołomnym wyzwaniem.

Musimy iść do rzeki. Musisz iść do rzeki, elfie.
Uporczywe słowa, dobiegające zewsząd i znikąd jednocześnie, nie rozproszyły Biriana, wpatrzonego w ruszające się zarośla. A kilka długich uderzeń serca po tym, gdy po raz pierwszy usłyszał szelest, spomiędzy liści wyłoniły się kocie oczy, osadzone w szerokiej czaszce drapieżnika. Tygrys, lub coś, co go przypominało, w milczeniu ruszył prawą stroną, okrążając ich i badawczym spojrzeniem przeskakując z jednego na drugiego członka ekspedycji. Jego ciężkie łapy prawie bezszelestnie stawały pomiędzy liśćmi, z gracją, której trudno się było spodziewać po niemal trzymetrowym stworzeniu. Dandre nie mógł oderwać wzroku od dwóch długich kłów, wystających poza pysk zwierzęcia. Jeszcze nie atakowało, ale najwyraźniej wpakowali się na jego terytorium i wcale nie podobała mu się ich obecność.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

334
Jakimś skrawkiem świadomości rejestrował co działo się za jego plecami, jednak ze wszystkich sił starał się skupić na krzakach i tłumieniu może wcale nie tak abstrakcyjnego pragnienia do wzięcia nóg za pas. Dziwaczny głos rezonujący w głowie barda bynajmniej nie pomagał. Wystarczył mu swój własny; już on był wystarczająco rozpraszający, kiedy myśli artysty nagle rozgałęziały się i wędrowały jednocześnie w dziesięciu różnych kierunkach, od poezji, do najzwyklejszego, najbardziej prymitywnego przerażenia. Zagryzł tylko usta, próbując skupić się na tym, co w tej chwili najważniejsze.
Znajomy ciężar stali w dłoni, czasem bliższy mu nawet od pióra, pomagał w kurczowym trzymaniu się rzeczywistości. Czuł jak serce bije mu w piersi, a krew pulsuje mu w skroni. Spomiędzy liści wyłonił się łeb drapieżnika. Birian drgnął, przekręcając lekko nadgarstek, by czubek ostrza mierzył mniej więcej w łeb bestii, jednak nie zaatakował. Wpatrywał się w oczy wielkiego kota, postępując krok w tył, w stronę kobiet, próbujących jakoś opanować sytuację z Shiranem i Aremani.
Wiedział, że jeśli zaatakuje i nie zabije tygrysa jednym ciosem, to najpewniej sam zginie. Nie miał zaś bladego pojęcia, jak zachowywały się te zwierzęta, czy udałoby mu się wyprowadzić wystarczająco mocne i szybkie pchnięcie, by przebić tygrysią czaszkę. Podziwiał nonszalancką grację stworzenia, które mimo swoich rozmiarów poruszało się jak najlepszy szermierz.


- Zatkajcie im usta, na Bogów, zamknąć się. W tył, w tył. - syknął, na moment nawet nie spuszczając wzroku ze swojego... oponenta. Kompletnie nie znał się na zwierzętach; był tylko bardem, który umiał wywijać mieczem. Traktował to niefortunne spotkanie jak kolejny pojedynek. Co prawda jego oponent nie miał miecza, ale jego najgroźniejszą bronią zdawały się być dwa, długie kły, wychodzące mu poza pysk.
Trzymał miecz w gotowości, sztychem mierząc prosto w czoło bestii. Dandre wpatrywał się w oczy zwierzęcia, poruszając się tak, by zawsze stać między kotem, a resztą grupy. Nie zmniejszał dystansu, jego ruchy były bardzo ostrożne i wyważone, a każdy mięsień spięty i gotowy na natychmiastową reakcję, gdyby tygrys jednak zdecydował się na atak. Birian spróbowałby wtedy pchnąć na wysokości łba zwierzęcia, wykorzystując do ciosu sam ciężar napierającej bestii.
W duchu zaś błagał, by tak się nie stało. Może uda im się odejść bez szwanku, może kotek odpuści...
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

335
Gdy jaźń Aremani znajdowała się w jej głowie czuła się jak w klatce. Tylko takiej zaciskającej swoje ściany. I w dodatku z kolcami do wewnątrz. Miała poczucie, jakby niebo wysysało jej mózg przez słomkę, nie oszczędzając przy tym siły. W tym epizodzie pozostawania przy własnym ciele poczuła, jak coś ją łapie. Dygnęła w przestrachu, aczkolwiek ból nie pozawalał jej zareagować jakkolwiek inaczej. Ku pewnego rodzaju ukojeniu usłyszała młody głos Neeli, pytający w trwodze. Przez stęknięcia Aremani udało się jedynie wypluć kilka słów.
- Niebo... widziała-am zać... zaćmienie. Muszę wyj... Ja- AGH. PILNUJ MNIE. -wykrzyczała na koniec po czym ponownie uwolniła się ze swojego ciała, przenosząc się świadomością wysoko w górę, ponad liście drzew.

Ulga była natychmiastowa, jednak niepewność i konfuzja pozostały. Nie była w stanie kontrolować tego, co się dzieje, a to wywoływało dodatkową frustrację. "Co się dzieje?! To wyspa tak na nas działa? Czemu niebo się tak zmieniło?" Nasłuchała się o tym, że wyspa nie jest przychylna obcym, ale to... wydawało się działać ponad wszystkim, co było jej znane. Żadna nauka czy historia jej dawnej mentorki nie była choćby w najmniejszym stopniu bliska temu, co się teraz działo. Czy to jaka klątwa, iluzja, magia złego czarnoksiężnika, czy może inna z grup ekspedycyjnych wywołała coś na wyspie... Aremani nie posiadała tej wiedzy. Nie umiała określić tego, co się dzieje, ale nie zamierzała przez to nie próbować czegokolwiek. Poczucie bezradności byłoby dla niej dużo bardziej paraliżujące niż jakakolwiek magiczna klątwa.[/i]
Po obserwacji nieba i wyszukania swojej sylwetki nad którą się unosiła duchowo zaobserwowała, jak Neela próbuje ją z trudem przytrzymać, Nellrien tarmosi Shiranem a Dandre walczy z... "O nie." Musieli wiać. Nie wiedziała jak, nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że muszą uciekać do rzeki. Aremani skupiła się na swoim ciele. Uświadomiła sobie, że pomimo przebywania w Ptasim Widzeniu jest w stanie w minimalnym stopniu poruszać swoim ciałem. To było dość nowe, aczkolwiek bardzo nieprzyjemne i mozolne w swoich efektach. Zastanawiała się, czy... jest w stanie cokolwiek powiedzieć. Wyobraziła sobie słowa, jakie chciałaby powiedzieć, zobrazowała sobie ruch warg po czym na odległość próbowała to przekazać do swojego ciała. Nie miała pojęcia, jaki będzie to miało efekt, jeśli jakikolwiek, ale spróbować musiała. Postarała się wyartykułować na głos: "Szybko. Rzeka. Idźmy. Tam." po czym podniosłaby rękę w stronę, gdzie wyczuła ciek wodny po zaklęciu Widma Ziemi. "Jeśli całe to gadanie na odległość nie zadziała, to postaram się wrócić do ciała, powiedzieć to samo, pokazać po czym jak najprędzej wrócić do Ptasiego Widzenia. Będzie to bolało, ale muszę ich jakoś ostrzec. Cholera jasna, to jest dżungla, ja znam się na dżunglach! Nie pozwolę sobie umrzeć w dżungli, prędzej sama się zabije."
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

336
Woda!

Dorwałem się do bukłaka podanego przez Nellrien, pijąc łapczywie, jak gdybym był na milenijnym kacu. Ból nieco zelżał. Na tyle, bym mógł jakkolwiek myśleć. Kurwa, co się działo!? Spojrzałem się tępym spojrzeniem na panią kapitan, dopiero wtedy rejestrując, że patrzy się na mnie z przerażeniem. Nie do końca byłem pewny tego co się stało. Dałem chyba tylko dość mocno dupy, bo jeśli to kobieta klęczy przed facetem, to coś jest srogo nie tak.

Byłem w stanie oddychać, chociaż nieprzyjemne uczucie żaru wciąż rozlewało się po moim ciele. Powietrze wydawało się suche i gorące, jak gdybym wdychał je prosto znad pieca kowalskiego. I to buzujące uczcie, które pragnąłem z siebie wypuścić. Jakby ogień chciał się wyrwać na zewnątrz.
- Jaa... - wyrzęziłem z trudem, dysząc lekko rozpalony. - Ogarnę to... - Wiem, wiem, wcale nie brzmiało to dobrze, ale to było chwilowe maksimum, na jaki było mnie stać. Chciałem się podnieść i pokazać moją użyteczność, mimo fatalnego stanu.
- Płomyczku... - stęknąłem. - Lubię Cię... Nie... Nie... Zjeb mi... tego. - Wyrzuciłem z siebie, walcząc z wciąganym powietrzem. Podparłem się dłońmi o ziemię i spróbowałem się chwiejnie i powoli podnieść.

Dotarło do mnie, że jestem nagi od pasa w górę, co wcale mnie nie chłodziło. Co więcej miałem wrażenie, że ogień w środku szalał przez to jeszcze mocniej. Spojrzałem się na kruka, który co wydzierał się co chwila o rzece. No i Gryzipiórek. Darł się coś, żeby zamknąć ryje. Rudasek dla odmiany wydawał się nieobecny, a ta nowa wyglądała na przerażoną jeszcze bardziej niż pani kapitan.
- Rzeka... - Dlaczego mówienie było aż takim problemem? Przeniosłem spojrzenie z powrotem na barda. Jego postura zdradzała gotowość do walki. Ale dlaczego...? Chwilę mi zajęło, nim dostrzegłem łeb drapieżnika. Jebany, wystawił łeb z krzaków, grożąc nam kłami. Co za jebana wyspa.
- ...Nie dojdziemy - Zakończyłem wcześniej rozpoczęte zdanie, które było jednym z najbardziej niedorozwiniętych. Bardziej bublałem chyba tylko po narkotykach. I naprawdę żałowałem, że akurat po nich nie jestem. Teraz bowiem czułem się zmęczony, a do tego to coś w środku, aż prosiło się o wypuszczenie.

Niby nie powinienem, ale jebać. Nie mam miałem zamiaru tam oszaleć, a czułem że do tego dojdzie, jeśli nie pozbędę się płomienia z wnętrza i nie zanurzę się w rzece. Byłem w stanie zaryzykować, nawet jeśli oznaczało to spalenie całej tej pieprzonej dżungli.
- Odsuń się - wysapałem do Nellrien, tonem nie znoszącym sprzeciwu. Gdy to zrobiła, upewniłem się, że nikogo wokół mnie nie ma i rozejrzałem się w górę, za fragmentem z najmniejszą ilością roślinności. Z trudem wystawiłem w tamtym kierunku ręce. Pragnąc pozbyć się żaru z wnętrza, skupiłem się na buzującym uczuciu, próbując je uwolnić. Prosto w niebo. Sam nie wiedziałem czego się spodziewałem...

Dżungla Tuk'kok

337

Drapieżnik póki co nie atakował, ale odwzajemniał intensywne spojrzenie Biriana, chyba tylko czekając na dogodny moment, by rzucić się na mężczyznę i pozbyć się intruza - jednego, lub wszystkich. Uważne spojrzenie bestii wydawało się wręcz inteligentne, jakby zwierzę chciało coś mu powiedzieć, ale poza tym kontaktem wzrokowym nie mieli jak się porozumieć. Dzieliło ich jedynie kilka metrów i ostrze miecza barda, teraz wydające się wyjątkowo mało skuteczną bronią. Mężczyzna nie miał przecież doświadczenia w walce z takim przeciwnikiem.
Pytanie, czy to doświadczenie, które miał, było w stanie mu jakkolwiek pomóc, gdy bestia rzuci się na niego całym swoim ciężarem.

Aremani w międzyczasie testowała nowe, nieproszone umiejętności poruszania własnym ciałem, podczas przeniesienia świadomości w zupełnie inne miejsce. Początkowo było to bardzo dziwne uczucie, jakby prowadziła marionetkę, nienaturalnie poruszając jej kończynami i z trudem zachowując ją w pionie. To trwało jednak jedynie kilka pierwszych sekund, wkrótce nabrała w tym wprawy i mogła powoli przesuwać się w kierunku rzeki, choć wciąż wyglądało to dość upiornie. Neela pokiwała tylko głową, niezbyt przekonana przez wydukane pojedyncze słowa - ale hej, przynajmniej Aremani wciąż mogła mówić - i zarzuciła sobie rękę zielarki na ramię, by pomóc jej w przemieszczaniu się przez gęstwinę.

- Co ty pieprzysz, Shiran - Nellrien zmarszczyła brwi, pomagając mu podnieść się z ziemi. Pewnie zastanawiała się, czy półelf mówi do niej, czy rozmawia z tym ogniem, który tak go palił jeszcze kilkanaście sekund temu. Zerknęła w kierunku kotowatego, który czaił się na barda, ale nie była w stanie kontrolować w tej chwili wszystkiego i pomóc każdemu. Mimo to, gdy Shiran wstał, kapitan sięgnęła po swój miecz, dobywając go i posłusznie odsuwając się od mężczyzny tak, jak jej kazał. Kątem oka zerkała na tygrysa, który obnażył teraz kły i warknął, w końcu tracąc cierpliwość i przygotowując się do ataku.
Tylko że nie zdążył niczego zrobić.

Jakby nie wystarczyło, że świat wokół nich nabrał odcieni czerwieni, nagle poczuli, jak powietrze nad nimi wypełnia ogień. Płomienie wystrzeliły z dłoni Shirana, uderzając w górę z nieokiełznaną siłą, pędząc ku wiszącej w górze świadomości Aremani i zmuszając ją do mimowolnej ucieczki, do bolesnego powrotu do własnego ciała. Ogień rozbił się o liście w górze, w swojej mocy przekraczając najśmielsze oczekiwania półelfa. Gęsta fala potężnego, magicznego żywiołu objęła gałęzie i pnącza, te najniższe, ale też te wysokie, rozchodząc się w górę i w boki, spopielając suche fragmenty koron drzew i nadpalając te wilgotne. Wszyscy, łącznie z tygrysem, mimowolnie skulili się, usiłując znaleźć się jak najbliżej ziemi i jak najdalej od wszechobecnego ognia i gorąca, wypełniającego nagle ich płuca, tak, jak przedtem nie wiadomo z jakiego powodu wypełniało płuca Shirana.
On z kolei przez kilka sekund czuł się tak dobrze, jak nigdy w życiu. Płomień opuścił jego klatkę piersiową, a on znów mógł wziąć cudowny, głęboki oddech i dopóki wyrzucał z siebie tę nagromadzoną energię, dopóty wszystko było w porządku, choć nie miał pojęcia, jakim cudem skumulowało się w nim tyle mocy. Ale to, co dobre, musiało się w pewnym momencie skończyć, a koszt tego krótkiego katharsis okazał się zbyt wielki, by mężczyzna utrzymał się na nogach. Nellrien znów doskoczyła do niego i złapała go, zanim zwalił się na twarz na ziemię.
- Kurwa mać, leci na nas! - zawołała.
Przez chwilę nie wiedzieli o czym kobieta mówi, ale wkrótce to do nich dotarło - z góry, z płonących koron drzew, zaczynały spadać na nich rozpalone fragmenty liści i innych fragmentów roślinności. Dżungla, przypalona ogarniającym ją płomieniem, odpowiadała im pięknym za nadobne, obsypując ich deszczem ognia. Jedynym plusem był fakt, że tygrys zerwał się z miejsca i zniknął w gęstwinie, zostawiając ich samych z problemem, który sobie stworzyli, przerażony pożarem, jakiego zapewne nie doświadczył nigdy przedtem.
- W nogi! - kapitan schowała miecz i wolną ręką poklepała Shirana po twarzy, wybudzając go z otępienia i ciągnąc go jednocześnie w kierunku, w którym szli do tej pory. - Pierdolony płomyczek od siedmiu boleści, musimy stąd uciekać! Dandre, pomóż mi! Do rzeki!
Jedyne, co mógł robić pozbawiony sił półelf, to słabo powłóczyć nogami. Nie było mowy o biegu. Wydawało mu się, że nawet poczuł, jak jakiś płonący kawałek gałęzi odbił się mu od ramienia, zostawiając czerwony ślad. Nellrien też syknęła cicho, gdy coś na nią spadło, ale nie puściła mężczyzny, uparcie usiłując wyprowadzić go spod płonących drzew. Mimo to, ból i uczucie buzującego gorąca chwilowo opuściły jego klatkę piersiową, mimo osłabienia przywracając mu zdrowe myślenie i świadomość tego, co się działo wokół niego.
Nietrudno było odwrócić uwagę od przejmującego, pulsującego bólu głowy, gdy Aremani z powrotem poczuła władzę we własnym ciele i zorientowała się, w jakiej sytuacji się znajdują. Czuła gorąc płomieni i z bliska widziała spanikowaną twarz Neeli, która w ostatniej chwili zamachnęła się i odrzuciła jakiś rozżarzony liść, chcący wylądować zielarce na głowie.
- Wróciłaś! - jęknęła z ulgą, która nie zastąpiła jednak przerażenia w jej oczach. - Biegnij! Las płonie!
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

338
Manipulacja własnym ciałem podczas gdy umysł znajduje się gdzieś indziej wywoływała u Aremani przedziwną mieszankę uczucia przerażenia jak i ekscytacji. Z jednej strony niebezpieczna sytuacja, przedziwne zjawiska astrologiczne, chaos magiczny, atakujący drapieżnik, a z drugiej... "Całkiem nieźle mi idzie to sterowanie własnym ciałem na odległość! No ale co ja się dziwię, w końcu jestem świetną magiczką." Ciało zrobiło kilka porządnych kroków już po chwili prób. Opanowanie tej jakby się zdawało trudnej sztuki zmobilizowało Aremani - uczucie bezradności zmalało, a gdy już nie musiała przejmować się tak bardzo sobą jej uwaga przeniosła się na jej towarzyszy. Z góry obserwowała jak wszyscy wydają się zdezorientowani zupełnie tak samo jak ona, co może dodałoby jej otuchy i pewności, gdyby nie fakt, że zaraz grozi im pożarcie przez ogromnego kota.
Aremani w swej astralnej formie spróbowała skupić wzrok, by móc dokładniej dostrzec, co się dzieje. "Czy Shiran się... rozebrał? Heh, kto by pomyślał że taki dupek bez koszulki może być taki gorą~"
Myśl automatycznie jej uciekła gdy w jej lotną świadomość o mało co nie przywalił diabelski słup ognia. W panice Aremani straciła panowanie i kierując się instynktem powróciła do swojej cielesnej powłoki. Oczywiście znów powitała ją ostra klatka ze szpikulcami którą teraz musiała nazywać głową.

Zbyt długie przebywanie "w górze" nigdy nie kończyło się dla niej komfortowo, zazwyczaj wywołując drobne zawroty głowy czy sporadycznie nudności jako efekt nagłej zmiany perspektywy. Niemniej cokolwiek teraz czuła musiała to przetrzymać. Ból dawał się we znaki, ale nie na tyle by nie mogła otworzyć oczu i rozejrzeć się dookoła. Tygrys zdawał się zwiać, ale... "Ciężko mu się dziwić. Ten idiota... podpalił dżunglę!" Aremani oczywiście nie była głupia. Duża wilgotność w tym klimacie z pewnością spowolni rozprzestrzenianie się ognia, co działało tylko na ich korzyść, ale nie mogła ignorować zagrożenia. Musieli uciekać.
Zobaczenie odganiającej od niej żarzących odłamków Neeli wydawało jej się jak balsam z aloesem, którego ktoś zdecydowanie będzie zaraz potrzebował jeśli się nie pośpieszą.
- Nella, ja... Ach, pierdolony czerep! - złapała się za opisywaną część ciała Aremani. - Ych, wiem gdzie jest rzeka! Wołaj wszystkich uciekajmy stąd. - dziewczyna złapała szlachciankę za rękę po czym zakrzyknęła do wszystkich. - Do rzeki! Za mną! Birian, łap tego kutafona i spierdalamy stąd! - Aremani postarała się skupić, by przez chwilę chociaż zignorować ból przebywania w własnym ciele. Liczyła, że adrenalina załatwi sprawę, a tym czasem pociągnęła Neelę i zaczęła biec w kierunku, z którego wyczuła wcześniej rzekę.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

339
POST POSTACI
Shiran
Co do cholery!?
Płomień miał być niewielki...

Miał przestraszyć tego skurwiela w krzakach, przynieść ulgę... (to drugie się chociaż udało). Pomysł spalenia dżungli powoli wydawał się zbyt realny. Trzeźwe myślenia wracało, ale nie pomagało. Nie wiem co się działo. Po raz pierwszy w życiu nie byłem w stanie zapanować nad ogniem, krążącym w moich żyłach. I nie mówię tu o chęci dupczenia, oj nieee... Mówię tu o prawdziwym ogniu, który wychodzi ze mnie na zawołanie. Tak jak teraz... Tyle, że zwykle mam go pod kontrolą. Chciałem przestać, ale nie mogłem... Starałem się, ale to było tak uzależniające... Nie mogłem przestać. Chciałem, uwierzcie mi. Jakby nie patrzeć spalenie dżungli, w której się znajdowaliśmy było skończonym kretynizmem.

Walczyłem więc. Zaciskałem zęby, próbując zgiąć palce i zatrzymać ten potop żaru, który nie miał litości przed tym co stało na jego drodze. Czułem jak powoli słabnę. Strumień ognia wyciągał ze mnie wszelkie siły, jak zawsze. Tym razem jednak był potężny jak nigdy wcześniej. Nie wiedziałem, że jestem w stanie zrobić coś takiego. Zabawne, że właśnie o tym myślałem, gdy przed oczyma robiło mi się ciemno. Czy ostatni raz widziałem Nellrien? Czy nigdy więcej nie odpyskuję Gryzipiórkowi? Czy Rudasek nigdy się już na mnie nie zezłości? Czy to był mój koniec?

Poczułem tylko jak ktoś mnie podpiera. Resztę pamiętam jak przez mgłę. Zimna ziemia na kolanach, pióropusze ognia tańczące ponad naszymi głowami, ból na przedramieniu, jakby ktoś próbował mnie oznaczyć niczym bydło. Chyba gdzieś mnie ciągnęli. Starałem się współpracować, przebierać nogami, nie przeszkadzać. Koszuli oczywiście już nie miałem. Plecak z zaopatrzeniem też pozostał na pastwę gorącego potwora. A ja? Całkowicie osłabiony, acz trzeźwy. Nawet mówić nie byłem w stanie.

- Nie... Kontorolowałem... Nie wiem... - Próbowałem się wytłumaczyć, chyba przed Nellrien. - Nie tak... Zżerało od środka - Dalej brnąłem, ale to chyba było bez sensu. Prościej byłoby wziąć czyn na klatę i z nonszalancją przyznać otwarcie:

SPALIŁEM DŻUNGLĘ NA KATTOK

Dżungla Tuk'kok

340
POST POSTACI
Dandre
Bard toczył pojedynek na spojrzenia z drapieżną bestią, która najpewniej mogłaby strzaskać mu kości jednym machnięciem łapy. Czuł irytujące ukłócia strachu pod sercem, zdawało mu się nawet, że włosy na karku stanęły mu dęba, ale nijak nie znaczyło to, że miał zamiar się wycofać. W tym momencie nie wchodziło to w grę. Sposób w jaki bestia wbijała w niego wzrok wydawał się wręcz inteligentny, ale niestety nijak nie byli w stanie się porozumieć. Tym razem w grę wchodził jedynie język siły. Mięśnie i pazury przeciwko sprawnemu ostrzu... Zadziwiająco nierówna walka, gdyby przyjrzeć się temu z boku.
Nieznaznie wyprostował rękę, sztychem miecza bez ustanku celując w czoło zwierzęcia. Gdyby się nań rzuciła, wykonałby szybkie pchnięcie i modlił się do bogów, by przebiło tą ciężką czaszkę.


Do ataku nigdy nie doszło. Stało się coś innego, eksplozja gorąca tuż nad jego głową. Nierozważnie oderwał na sekundę wzrok od swojego przeciwnika i spojrzał do tyłu, by ujrzeć Shirna, z którego dłoni wylewały się strumienie ognia, sięgające wysoko, do koron otaczających ich drzew. Pnącza i liście przyjmowały je zadziwająco ochoczo, prędko zamieniając się w skwierczące, czarne trupy; żadna wilgoć nie mogła oprzeć się płomieniom takich rozmiarów. Bard otworzył szeroko oczy, odruchowo pochylając się nieco w obawie przed ewentualnym ognistym opadem. Miał wrażenie jakby leżał twarzą w gorącym piasku, nieznośne ciepło wypełniało również jego płuca, a w głowie, poza niekończacym się ciągiem przekleństw, przewijała się również jedna prosta myśl.
"Biegnij."


Wrócił spojrzeniem do bestii, która również przypadła do ziemi i zaraz zerwała się do ucieczki, gdy tylko z góry zaczęły sypać się na nich płonące fragmenty roślinności.
Pożar wyglądał przerażająco, pozostawało tylko mieć nadzieję, że nie rozprestrzeni się za bardzo. Dandre płynnym ruchem schował miecz do pochwy i podbiegł do reszty drużyny.
Kiwnął głową, słysząc pokrzykiwania pani kapitan. Zerknął na Aremani, która jeszcze przed chwilą ledwo stała na nogach, ale teraz zdawała się być w nieco lepszym stanie. Czyli nie trzeba będzie jej nieść, wspaniale. Niestety, ich kochany płomyczek, skończony imbecyl, który mógł ich wszystkich zabić... nadal może, zdawał się być w opłakanym stanie.
- No, geniuszu, hop, dawaj rękę. - mruknął, na razie powstrzymując się przed zasypywaniem mężczyzny morzem epitetów, po czym zarzucił sobie na wpół bezwładne ramię Shriana na plecy. Sam pochwycił jakoś półelfa i ruszył za Aremani, starając się wycisnąc z magicznego zdechlaka najszybsze możliwe tempo.
- Jeszcze sobie później porozmawiamy, teraz morda w kubeł i idź. - burknął, nieco zdyszany, kiedy Shiran próbował coś z siebie wyrzucić.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

341
POST BARDA
Nie było łatwo uciec przed ogniem, lejącym się na nich z góry. Rozżarzone liście, kawałki lian i gałęzi spadały wokół nich coraz gęściej, a oni usiłowali manewrować pomiędzy nimi, unikając poparzeń. Nie za każdym razem się to udawało, czasem pojedyncze fragmenty spalonego lasu spadały na ich ubrania, czasem na nagie fragmenty ich skóry, czasem na włosy - Neela cudem uratowała burzę loków Aremani, odpędzając kolejny zbłąkany liść znad jej głowy, a Dandre poczuł, jak coś wpada mu za kołnierz i tam gaśnie, zostawiając po sobie bolesne oparzenie. Shiran za to nie czuł nic, otępiały po wyrzuceniu z siebie całej, skumulowanej energii magicznej.
Dobre kilkanaście minut zajęło im wydostanie się z płonącej części dżungli, a później z tej zadymionej, w której trudno było oddychać. I gdy zostawili je za sobą, mogli w końcu na moment się zatrzymać i obejrzeć, by sprawdzić, jak wielkie szkody wyrządził ten niekontrolowany wybuch. Na całe szczęście, wilgotna roślinność nie zajmowała się tak łatwo i wyglądało na to, że pożar powinien wygasnąć dość szybko - sąsiednie drzewa, te, których nie objął bezpośredni strumień ognia, były raczej bezpieczne. Tylko ten dym, gęsty i duszący, zbierał się wśród pni i gałęzi, nie pozwalając im zapomnieć o tym, czego byli świadkami - lub przyczyną.

Potykając się już w pośpiechu o wystające konary i przeciskając pomiędzy lianami, których nie miał kto wycinać maczetami, Nellrien ostatecznie zrezygnowała z parcia do przodu i opadła na kolano, z pomocą Biriana sadzając półelfa na jednym z większych, płaskich kamieni. Uniosła wzrok w górę, obserwując między liśćmi krwistoczerwone niebo. Może i uciekli przed pożogą, ale nie przed wściekłością wyspy.
- Czy teraz też cię zżera od środka? - spytała z przestrachem, łapiąc Shirana za brodę i odwracając jego głowę w swoim kierunku. - Zamierzasz robić to jeszcze raz?
Ogień w klatce piersiowej mężczyzny zgasł, jakby nigdy go nie było. Choć zmęczony szybkim marszem w kierunku rzeki, która chyba gdzieś tu zaraz powinna być, to mógł już myśleć trzeźwo, a magia nie próbowała rozpaczliwie się z niego uwolnić w możliwie najbardziej destruktywny ze sposobów. Czy gdyby jego magiczna moc koncentrowała się na innym z żywiołów, nie spaliłby fragmentu dżungli? Być może. Tak czy inaczej, póki co półelf czuł już jedynie spokój i ulgę, choć nie wiadomo, ile miało to potrwać.
Neela odkaszlnęła kilka razy, usiłując pozbyć się dymu z płuc, a potem wyciągnęła z torby bukłak, by napić się wody. Po chwili namysłu podała go zielarce, która znów z coraz większym trudem utrzymywała świadomość we własnym ciele. Jeśli nie znajdzie na to jakiegoś sposobu, który nie będzie wiązał się z bólem, będzie to dla niej bardzo trudny czas.
Wszystko jest nie tak. Ale to nie wina elfa.
Słysząc znów głos kruka, kapitan parsknęła suchym śmiechem i złapała się za głowę.
- Z pierwszym się zgodzę. Nad drugim muszę się jeszcze zastanowić - mruknęła pod nosem. - Shiran płonie razem z dżunglą, Ara krzyczy i traci wzrok, ja słyszę głosy, fantastycznie, naprawdę fantastycznie. Jak się czuje wasza dwójka?
Ptaszysko zleciało z gałęzi, na której akurat chwilowo się zatrzymało i wylądowało przed rudowłosą.
Kapitan mnie słyszy? Niech do mnie coś powie. Kapitan mnie słyszy!
Nie tylko ona - w głowie każdego z nich rozbrzmiewał charakterystyczny, skrzeczący głos, który najwyraźniej pochodził od zwierzaka, dotąd towarzyszącego i rozmawiającego wyłącznie z Shiranem. Nellrien jednak tego nie wiedziała. Wyprostowała się i wbiła zaskoczone spojrzenie w ptaka, a potem przeniosła je na półelfa.
- To on... ten kruk... - nie zdążyła powiedzieć nic więcej, bo Auth (jak postanowił nazywać go jego towarzysz) poderwał się z ziemi i zaczął krążyć w ciasnej przestrzeni wokół nich, na tyle, na ile potrafił, drąc się przy tym SŁYSZY MNIE, SŁYSZY MNIE, SŁYSZY MNIE, NIE TYLKO ELF MNIE SŁYSZY!
Żadne z nich nie było w stanie uciszyć jego euforii - do momentu, w którym kruk nagle zatrzymał się na jednej gałęzi i rzucił krótko:
Uwaga.
Dandre i Shiran poczuli jednocześnie, jak coś uczepiło się ich ramion, coś, co w dotyku nie różniło się od ludzkich dłoni. A potem, wciągani gwałtownie w gęstą roślinność, mogli co najwyżej usiłować osłonić twarz przed liśćmi, przetaczającymi się nad nimi w zawrotnym tempie.
- Co... Za nimi! - poleciła kapitan, gdy już otrząsnęła się z zaskoczenia i ruszyła biegiem w kierunku, w którym zostali porwani mężczyźni. Zaraz za nią podążyła Neela, łapiąc po drodze Aremani, żeby jeszcze jej nie zgubić. Nie mogli się rozdzielać. Nie w środku dżungli.

Mężczyźni nie byli ciągnięci przez las długo. Coś wyrwało ich z gęstwiny na bezdrzewną przestrzeń, a zanim zdążyli dostrzec na niebie prawdziwą przyczynę zamieszania, wrzucono ich w wodę rzeki, do której dążyli przez cały ten czas. Niezbyt głęboką, ale wystarczająco, by zanurzyli się w niej cali, na moment tracąc oddech, choć po zorientowaniu się gdzie jest góra, a gdzie dół, nie mieli żadnego problemu z podniesieniem się na nogi. Ostatnim, co usłyszeli przed zanurzeniem, były dziewczęce śmiechy, choć może im się tylko wydawało?
Gdy spomiędzy drzew wypadły też kobiety, ich oczom ukazało się wreszcie niebo. Czarna tarcza zasłoniętego przez księżyce słońca, kładąca krwawy poblask na wszystko wokół. To wiele tłumaczyło - wyspa nie była na nich wściekła. Jak już, to bogowie złościli się teraz na cały świat. Bezpośrednio przed nimi natomiast, na niewielkim wzniesieniu, będącym skalistym brzegiem rzeki, odwrócone do nich tyłem, siedziały trzy stworzenia. Na dźwięki ich kroków dwa z nich odwróciły się i obdarzyły przybyszów szerokimi uśmiechami.
- Śmiesznie się rzucają - odezwała się jedna z nich. Jej głos brzmiał jak dzwoneczki, poruszające się na wietrze.
Stworzenia przypominały kobiety, choć nimi nie były. Skóra każdej z nich miała inny odcień zieleni. Pierwsza, ta, którą usłyszały przed chwilą, miała włosy przypominające pnącza pełne liści, wyrastające tuż znad jej jasnozielonych, pozbawionych tęczówek i źrenic oczu. Z głowy drugiej wyrastało niewielkie drewniane poroże, w które wplątane były biało-seledynowe włosy, spływające w dół, niemal do pasa jej wątłego ciałka. Trzecia z nich najbardziej przypominała elfkę, z długimi, spiczastymi uszami i ciemnymi włosami - jedynie zielony kolor skóry i dość filigranowe ciało odróżniał ją od typowej przedstawicielki tej rasy. Wszystkie, naturalnie, były kompletnie nagie. Biorąc pod uwagę jak małe były, bo prawdopodobnie sięgały najniższej z członkiń ekspedycji może pod pachę, okazywały się zaskakująco silne, skoro z taką łatwością przeciągnęły dwóch dorosłych mężczyzn aż tutaj i wrzuciły ich do rzeki.
- Driady? - spytała cicho Neela, kompletnie nieprzejęta stanem Biriana i Shirana. Jej wielkie oczy lśniły jednocześnie przerażeniem i ekscytacją.
- Nie wiem - mruknęła Nellrien, rzucając pytające spojrzenie zielarce, jakby to ona miała znać odpowiedź na to pytanie.
Rogata zielonoskóra pochyliła się i podniosła coś spomiędzy wysokich traw.
- Chcecie orzechy? - spytała, przekręcając nieco głowę w bok.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

342
POST POSTACI
Dandre
Przez ogień i dym, przez dogorywające w rozbłyskach czerwieni i pomarańczu, skwierczące resztki zieleni, biegło nasze dzielne towarzystwo. Rozzażone fragmenty lokalnej flory nie dawały o sobie zapomnieć, opadając na nich niczym jesienny deszcz. Biała koszula barda czerniała powoli od sadzy, zaś jedynie kwestią czasu było kiedy sam mężczyzna odczuje na karku bolesny pocałunek rozpalonej przez nich wyspy. Birian syknął cicho pod nosem, gdy ta nieuchronna chwila wreszcie nadeszła, ale, jak na szermierza i tancerza przystało, nie pomylił nawet kroku. Czymże jest małe oparzenie w obliczu śmierci w ścianie ognia? W głębi duszy obrzucał Shirana epitetami, których najpewniej nie powstydziłaby się ich mała, ruda złośnica, jednak nie marnował powietrza ni sił na rzucanie nimi w twarz półelfa.
Trudno powiedzieć jak długo przedzierali się przez te piekielne sceny. Sekundy ciągnęły się niemiłosiernie, szczególnie gdy dym zaczął wypychać tlen z płuc muzyka, a każdy głebszy oddech kończył się małym napadem kaszlu. Nieważne jednak co się działo, nie mogli się zatrzymać, należało iść w przód, ku wybawieniu.


Koszmar w końcu się skończył. Dym począł przerzedzać się, by w pewnym momencie zupełnie już zniknąć. Postąpili jeszcze kilka kroków, po czym odwrócili się i spojrzeli na dżunglę. Dandre obrócił głowę w stronę wciąż wątłego Shirana i uśmiechnął się półgębkiem.
- Przynajmniej nie spaliłeś wszystkiego! Jest to jakiś promyczek optymizmu w tym morzu fekaliów, w które nas wepchnąłeś, mój drogi towarzyszu. - rzekł bard, wdychając z umiłowaniem czyste powietrze. Było wilgotne i parne, a przy tym najpewniej gęste tak, że nożem szłoby je kroić, ale dla Biriana stanowiło teraz najprawdziwszy cud świata.
Szli jeszcze przez chwilę, nękani przez gęstą roślinność, której nie mógł teraz zaradzić maczetą ze względu na Pana Świeczkę, którego należało wciąż podtrzymywać jak niemowlaka, nim w końcu pani kapitan poddała się i zadecydowała o postoju. Birian z radością usadowił półelfa na kamieniu i rozprostował plecy.
Zaczął nerwowo zaciskać i rozluźniać pięść, chodząc w tę i we w tę.


Nie myślał nawet o tym, by napić się wody, przepłukać jakkolwiek zmęczone kaszlem gardło. Emocje go rozsadzały, czuł jak gniew gotuje mu krew w żyłach, dokonując tego, z czym płomienie nie mogły się wcześniej uporać.
- Na Bogów! - wychrypiał w końcu, zatrzymując się przed kamieniem na którym rezydowała ich ironiczna pochodnia. Niebo, mimo pewnej odległości od pożaru nadal czerwieniło się groźnie, ale w tym momencie barda nie obchodził już gniew wyspy. Był zdecydowanie zbyt zaabsorbowany poddawaniem się własnym emocjom. - Jasny chuj! Co to miało być?! Żeś taki tępy, to bym z gęby nie wyczytał, a myślałem, że na ludziach znam się już całkiem dobrze! Strumień ognia w środku dżungli! Na chędożoną przez demony otchłań, co ty żeś sobie myślał? Co, pani kapitan pomiziała cię po rączce i już na wystrzały ci się zebrało?! Mogliśmy tam wszyscy zginąć! - bard zacisnął dłoń w pięść i przez chwilę wyglądał, jakby zamierzał trzasnąć Shirana w twarz. Spojrzał jednak w te jego sarnie, zamglone oczy i kopnął jedynie jakiś korzeń. Nie będzie tłukł kogoś, kto ledwo na nogach stoi, to się nie godzi. - Rozsadza mnie pragnienie, by wcisnąć ci nos w głąb twarzy, panie świeczko, ale Bogowie mi świadkami, że tego nie zrobię. Bo nad impulsami winno się panować, do kurwy nędzy. Nie jesteśmy dziećmi. - z każdym kolejnym słowem Birian uspokajał się, by zakończyć swoje tantrum tonem chłodnym i zupełnie do niego niepodobnym. Sięgnał w milczeniu po manierkę i pociągnął zeń kilka łyków.
- Towarzystwo musi mi wybaczyć to małe uniesienie. Preferuję ginąć przez własne błędy. Mierzi mnie niezmiernie idea śmierci wywołanej czyjąś nieodpowiedzialnością. - mruknął i przejechał dłonią po twarzy.


Wtem w jego głowie rozbrzmiał ten dziwny głos, który słyszał już wcześniej. Prawdę mówiąc, prawie zdążył już o nim zapomnieć.
Przez moment stał w milczeniu, kontemplując to, co własnie się działo, by w końcu parsknąć śmiechem i przysiąść przy kamieniu, kręcąc z niedowierzaniem głową.
- Wspaniale. Teraz jeszcze wariujemy. Nie tylko ty słyszysz ten głos, pani kapitan. - jakże żałował, że nie miał przy sobie wina. Albo jakiejś podłej gorzały, która mogłaby złożyć go w parę minut. Zasnąć, zapomnieć, nie myśleć o tym wszystkim, co dzieje się wokół.
Ptaszysko Shirana przysiadło przed Nellrien, a w głowie barda znowu wybrzmiał ten sam, skrzeczący głos.
- Oczywiście, że jego ptaszor mówi. Czemu miałoby mnie to zdziwić? - uniósł tylko brew. A może to wszystko jakiś dziwny sen? Może nigdy nie zdecydował się wypłynąć na Kattok, a jeno leży w jakim wygodnym łóżku i wyśniewa sobie nowe przygody? To byłoby najlogiczniejsz rozwiązanie. Gadające ptaki, płonące niebo i idiota, który prawie ich wszystkich spalił? Zbyt abstrakcyjne na rzeczywistość; takie rzeczy się po prostu nie dzieją.
Bard, usatysfakcjonowany swym odrzuceniem realiów, w których niestety się znalazł, oparł się o kamień i uśmiechnął w eter. Cóż, cokolwiek się wydarzy, zaraz przecież się obudzi.


Coś dotknęło jego ramienia, ale Dandre nawet się tym nie przejął, zbyt zajęty negacją świata przedstawionego. Z pewną ulgą poddał się uczuciu spadania, zamknął nawet oczy. A więc budzi się!
Albo? Nie... Szorował plecami po ziemi, obijał się o korzenie i krzaki, dłońmi odruchowo zasłaniając twarz. Na Bogów, czy jest szansa, że to dzieje się naprawdę? Przecież to jakiś idiotyzm! Niby co mogłoby go ciągnąć przez dżunglę? Leśne duszki?
Zieleń rozstąpiła się na moment, by zaraz zostać zastąpioną przez taflę wody. Plusk, chłód, wszechobecna wilgoć.
Ledwo powstrzymał chęć do wzięcia oddechu. Wierzgnął dziko, prędko odnalazł równowagę i wynurzył się z rzeki.
Mokre pasma włosów lepiły mu się do twarzy, z koszuli spływały kaskady wody, a on sam wyglądał na bardziej zagubionego niż dzieciak w burdelu. Oddychał ciężko, odganiajac od siebie wizję podtopienia.


Wbił wzrok w przedziwne stworzenia, którym najpewniej zawdzięczał tą arcyciekawą przejażdżkę przez dżunglę i szybką kąpiel. Cóż, przynajmniej pozbył się sadzy z twarzy. Przyglądał się ich aparycji z nieskrywaną ciekawością. Czyżby faktycznie porwały ich leśne duszki? Istoty przypominały swą aparycją urocze, miniaturowe kobiety, ale Bogowie mu świadkami, że najpewniej wcale takie urocze nie były, skoro przed chwilą bez problemu cisnęły nim i Shiranem do rzeki, jakby byli jakimiś szmatami walającymi się po pokoju.
Głos driad był fascynujący, brzmiał jak dzwoneczki, poruszające się na wietrze. Nieskończenie go ciekawiły, jednak obawiał się, że to spotkanie może nie należeć do najmilszych. Wszak ten imbecyl zaczął palić dżunglę, a istoty, na których łaskę bądź niełaskę zdawali się być zdani, wyglądały jakby miały z nią bardzo dużo wspólnego.
Bard uniósł dłonie i skłonił się lekko.
- Kimże są istoty, którym winienem... winniśmy dziękować za poratowanie naszych strudzonych ciał zbawczym chłodem rzeki? - zapytał, prostując się i patrząc po kolei w oczy każdej z driad. Uśmiech w naturalny sposób wykwitł mu na twarzy. Czyż rozmowa nie była jego żywiołem? Do złej gry zaś można było robić już tylko dobrą minę, nic więcej. Zielonoskóra driada odezwała się, więc Birian skupił na niej wzrok i rozłożył szeroko ramiona. Na Bogów, zaraz zaczną w nas jeszcze ciskać orzechami. Wspaniale! Czemu nie mogły zabrać tylko tego piromana? Ja jeno ściąłem parę chwastów, niczym uczynny ogrodnik.
- Szczytem barbarzyństwa byłoby odmówienie poczęstunku oferowanego przez tak cne i dobre istoty. Z bólem serca jednak muszę wyrazić obawę, iż możemy nie być w stanie się wam należycie odpłacić. Spłonię się ze wstydu, ale przez to... nagłe... gwałtowne zaproszenie, mogliśmy znaleźć się tu z pustymi rękoma, a to gościom nigdy nie przystoi. Wybaczcie, dobre panie. - bard złożył ze sobą dłonie i pochylił się lekko w bardzo uprzejmych przeprosinach.
Obrócił się nieznacznie w stronę Shirana i spojrzał na niego, unosząc brew. Miał nadzieję, że nie zrobi nic głupiego.
Czyzmkolwiek to "głupie" by nie było.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

343
POST POSTACI
Aremani
Ciągnięta do przodu wolą przeżycia (jak i też ręką Neeli) Aremani uciekała od płonącej dziczy starając się nie zwariować od przeszywającego bólu głowy. Nie mogła się skupić na ogniu, gałęziach, krzaczorach czy innych lianach. Starała się tylko nie upaść twarzą na ziemie potykając się głupio o konar czy odstający kamień. Poza tym ciężko jej się patrzyło przez ten cały dym i ból który czuła. Była tak naprawdę zdana na łaskę młodej Neeli. "Dwie młódki uciekające przez płonącą gęstwinę dżungli to naprawdę super podstawa do napisania jakieś powieści przygodowej bądź zostania najlepszymi psiapsi pod słońcem. A nie czekaj, słońca teraz nie ma... Yh, moja głowa..."

W końcu przestali wiać, co nie zajęło im w sumie długo ku przewidywaniom i uciesze Aremani. Skupiła się na chwilę, by złapać porządnie normalny oddech a następnie podziękowała Neeli za podzielenie się wodą, której wzięła zaraz soczysty łyk.
- Neela, jesteś nie do zdarcia. Dzięki, że mnie ogarnęłaś. Ale teraz ja... muszę się ogarnąć sama.
Aremani skorzystała z tego, że się zatrzymali i ponownie uwolniła się z ciała za pomocą Ptasiego Widzenia. Tym razem jednak spróbowała nie poszybować myślą ponad korony drzew, a pozostać blisko swojego ciała, jak najbardziej się dało. Dzięki temu mogłaby postrzegać wszystko z bliska i być może trochę precyzyjniej kierować swoim ciałem. Było to dziwne uczucie, patrzeć na siebie samego z perspektywy trzeciej osoby, jakby materializując powiedzenie "wyjdę z siebie i stanę obok". Dostrzegła, ile strzępów liści i popiołu znajduje się w jej włosach, ale nie miała teraz siły by testować, czy jest poza samą sobą na tyle sprawnie operować rękami, by sobie to wyczesać. Pocieszeniem w tym wszystkim okazał się, o dziwo, głos barda. Jak zazwyczaj dla dziewczyny irytujący i rzucający przeinterpretowane i przeintelektualizowane frazesy teraz okazał się miłym nośnikiem wiązanek obelg i inwektyw w stronę Pana Marudnej Pochodni.

Znów usłyszała nowy, dziwny głos, który zaniepokoił ją wcześniej, jednak dopóki Nellrien nie wskazała palcem nie potrafiła go umiejscowić. Ale... ptak? "Słyszałam gadające papugi, ale żeby kruk? W dodatku ten nawet dzioba nie otwiera. Co to za sztuczki? Co się do cholery jasnej dzieje ze wszystkim?!"

Niestety niefortunne zdarzenia szły za niefortunnymi zdarzeniami, toteż Aremani nie mogła wyjść z to co nowego szoku. Nagle półnagi półelf i rozgadany gawędziarz zniknęli im z pola widzenia będąc... "wciąganym" w dżunglę? "Czy nie można tutaj choć na chwilę usiąść na dupie i ponarzekać?" Neela pociągnęła Aremani i ta znów była zmuszona biec, tym razem poza swoim ciałem, a swoją świadomość starała się trzymać blisko, niczym kruk Shirana przy jego ramieniu. Była sobie swoim własnym duchowym zwierzątkiem! Tak jakby...

Chwila biegu i kobiety wylądowały na czymś, co wyglądało jak mała polanka w środku dżungli, niby zagajnik. Wtedy uświadomienie uderzyło Aremani.
- Czułam to miejsce. Wykryłam je wcześniej zaklęciem. -rzekła do reszty po cichu. To znaczy na ile jej gadanie spoza własnego ciała było dla reszty zrozumiała, bo dalej nie potrafiła stwierdzić efektywności tej umiejętności.
Była przekonana, że to dokładnie to samo bezdrzewne miejsce, które znalazła poprzez Widmo Ziemi. Wydawało jej się, że robiła to wieki temu, jakby szaleństwo zaćmienia i płonąca dżungla trwały dniami. No i zaćmienie... teraz widziała je z ziemi. I wyglądało tak samo złowrogo.
Tego samego jednak nie dało się powiedzieć o tajemniczych leśnych istotach. Na pierwszy rzut oka zdawały się być wręcz piękne. Jednak Aremani była mieszkanką Archipelagu. Słyszała bajania starszych ludzi i opowieści jej mamy. Niemniej sądziła, że to tylko bajania.
Na zapytanie Neeli Aremani pokiwała głową. Nie mogła mieć stuprocentowej pewności, że to faktycznie są driady, nigdy na oczy żadnej nie widziała, ale zgadzały się z wszelkimi opisami. Niby-kobiety przypominające samą Zieleń, wielbiące sobie naturę, wodne zbiorniki... i mężczyzn.
- Dandre... - zaczęła ostrożnie mówić do barda - Ja bardzo Cię proszę. Zanim ten język wciągnie nas wszystkich w tarapaty. Wyjdźcie. Z tej. Wody. - skończyła, prawie sycząc. Jeśli opowieści były prawdziwe, to trzeba było przeprosić driady za nieskorzystanie z ich gościny i czym prędzej wiać. W dodatku to całe zaćmienie miało negatywny wpływ na ich zdolności wszczęcia jakiejkolwiek walki, a nuż kto wie czy driady nie będą chciały wykorzystać tej przewagi.
Ostatnio zmieniony 04 lip 2021, 20:54 przez Truskawa, łącznie zmieniany 1 raz.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

344
POST POSTACI
Shiran
Ogień pozostał daleko za nami. Powietrze nie było już tak parzące i jako tako dało się nim oddychać. Jeśli wcześniej komuś przeszkadzał mikroklimat wyspy, teraz nie powinien na niego więcej narzekać...
Dociągnęli mnie w końcu do jakiegoś kamienia, na którym mnie posadzili. Odkryłem mniej więcej wtedy, że jestem w stanie trzeźwo myśleć. Mówić chyba też... Na niewiele jednak to się zdawało, jako że wszyscy chodzili wściekli i nabuzowani innymi negatywnymi emocjami. Nellrien też nie była pomocna, szczególnie gdy jej kapitańskie oczy świdrowały mnie ze strachem. Przyklęknęła, chwyciła mój podbródek i odwróciła głowę w swoim kierunku. Jej ton był bardziej wystraszony, niż wrogi, ale to drugie również szło tam wyczuć. Zirytowało mnie to...
- Nie zamierzam - Warknąłem w jej kierunku, wyrywając się z jej uchwytu. Wciąż nieco osłabiony, ale zaskoczona chyba nie spodziewała się takiej niesubordynacji z mojej strony. - I tak nie zrozumiesz. Zostańmy więc na wyzywaniu mnie od debila. - Dodałem ciszej, planując już więcej się nie odzywać.

Jednakże plany to jedno, a rzeczywistość to drugie. Bo jakżeby inaczej, pan Gryzipiórek musiał unieść się emocjami, chodząc w tę i nazad. Wyprodukował jak zawsze jakiś wysryw emocjonalny, afiszując się swoimi pięknymi słówkami i innymi przesadzonymi epitetami, uważając się za najbardziej ogarniętego z grupy. Poczułem się trochę jak na procesie zakonu. Jeden bogu ducha winny jełop oraz reszta rzucająca obelgami i oskarżeniami na lewo i prawo. Nela, która unikała mojego wzroku, Birian wyzywający mnie od tępaków, Nellrien kwestionująca moją lojaność i traktująca mnie jak niedorozwinięte dziecko... Tylko Rudasek zdawała się być nieobecna, ale jestem przekonany, że również kurwiła na mnie w swoich myślach. Czułem się przytłoczony.
Głupi Shiran... Błędem była próba otwarcia się przed kimkolwiek. Błędem była próba nawiązania więzi. To było więcej niż oczywiste, że jedynie mogę ufać sobie. Było tak od zawsze i to nigdy się nie zmieni. NIKT TEGO NIE ZMIENI.
Słuchałem więc kwiecistej tyrady Gryzipiórka, ale gdy przyszło do gróźb, to przekroczył pewną granicę. Sprawił, że jeśli jakikolwiek szacunek miał w moich oczach, ten właśnie stopił się do zera.
- Śmiało Pozerze... Nawet rozwiązując swoje problemy agresją, nie umiesz tego porządnie zrobić. Ha! Gryzipiórek na pokaz, a w głębi tępy mięśniak. - Splunąłem na bok w geście pogardy. - Nie będę się przed Tobą tłumaczyć, Złamasie. Miłego ginięcia za swoje błędy i szczególnie przyjemnych zabaw z tygrysami. - Zmarszczyłem gniewnie brwi.
- A Ty Auth się w końcu zamknij. Każdy Cię tu słyszy... - I to było tyle co zdążyłem powiedzieć, bowiem w tej samej sekundzie poczułem dłonie, które oplotły moje ciało i wciągnęły w gęstwinę dżungli.

Bolało. Obijany przez kamienie, zieleninę i wystające korzenie, byłem ciągnięty przez dłuższą chwilę, by na samym końcu tej cudownej podróży wylądować w wodzie. Straciłem oddech, ale nie głowę. Udało się wynurzyć i złapać oddech. Woda nie była głęboka, więc nawet dla mojego osłabionego organizmu nie było to wyczynem. Pierwszym co mnie uderzyło to nie obecność Pięknisio-Frajera, ani dziewczęce śmiechy. Była to krwawa barwa nieba oraz przysłonione słońce. Złowieszcze zjawisko, które było jednocześnie wspaniałe i przerażające. Zaćmienie... Czy to miało jakiś wpływ na brak kontroli? Nie wykluczałem tej możliwości, ale wydawało mi się to mało prawdopodobne. Na szczęście nie czułem już żaru w klatce...
Teraz jednak moją uwagę przykuły chichoczące istoty. Kobiety, a raczej ich miniaturowe, nieco wątłe wersje z bajecznymi kolorami włosów i skóry. Czy to one nas tu przytargały? I pytają nas o... orzechy? Siedziałem nieco zdezorientowany, zastanawiając się o co chodzi, a ten pajac produkował kolejne mentalne wysrywy do tych... kimkolwiek one były. Zmarszczyłem brwi, przypatrując się uważniej tym tajemniczym istotom. Był piękne i... niepokojące zarazem. Duszki lasu? Driady? Chodziło o spalenie lasu? Miałem złe przeczucia, ale nie odzywałem się. Podświadomie miałem tylko nadzieję, że ten gryzipiórkowy długi jęzor w końcu wpakuje go w tarapaty.

Dżungla Tuk'kok

345
POST BARDA
Jeszcze zanim panowie zostali porwani przez driady, siedząca nieopodal Nellrien warknęła i poderwała się, zirytowana ich zachowaniem chyba bardziej, niż płonącym fragmentem dżungli. Odwróciła się do Biriana, a gdyby jej oczy mogły zabijać, bard leżałby już martwy.
- Jeszcze raz usłyszę komentarz dotyczący mnie w twoich monologach do Shirana i uwierz mi, że upewnię się, żebyś do obozu już nie wrócił - syknęła. - Grabisz sobie, a moja cierpliwość się kończy. Chcecie sobie nawzajem cokolwiek udowadniać, proszę bardzo, ale ode mnie wara.
Przeniosła ten sam zirytowany wzrok na Shirana, ale nic nie powiedziała. Może chciała go poinformować, że nie wyzywa go od debili, że jej zachowanie wynika tylko z troski i strachu, a może wręcz przeciwnie - z chęcią opieprzyłaby go równo, razem z bardem, ale nie chciała temu drugiemu dawać amunicji do kolejnych ataków słownych? Zanim emocjonująca rozmowa zdążyła się rozwinąć, mężczyźni zostali wciągnięci w gęste listowie i temat musiał poczekać na spokojniejsze chwile.

Neela rozglądała się po polance, pogrążonej w czerwonym blasku, bojąc się odrobinę angażować się w dyskusję z leśnymi bytami, ale z zainteresowaniem badając okolicę.
- Bez pożaru i driad też pewnie byśmy tu dotarli, tak jak prowadziłaś - rzuciła cicho. - Myślisz, że są niebezpieczne? Nie wyglądają, jakby chciały nam coś zrobić. Tylko się bawią.
Jakby na potwierdzenie tych słów, rogata driada zważyła w dłoni dość spory orzech i przekręciła głowę, przysłuchując się z zainteresowaniem melodyjnej wypowiedzi Biriana. A gdy ten stwierdził, że nie śmiałby odmówić poczęstunku, dosłownie ułamek sekundy później orzech wystrzelił z ręki zielonego dziewczęcia i z siłą równą pociskowi z procy uderzył mężczyznę w sam środek czoła. Powietrze wypełnił głośny śmiech driad, gdy wybity z wątku Dandre usiłował rozmasować głowę po niespodziewanym pocisku, choć nie pozbawił go on przytomności, ani nie przewrócił. Wyglądało na to, że słowa Neeli póki co były zgodne z prawdą. Tylko się bawiły. Jeszcze.
Nellrien nawet nie próbowała ukrywać usatysfakcjonowanego uśmiechu. Po chwili zastanowienia ruszyła przed siebie i nie czekając na niczyją zgodę, usiadła na brzegu rzeki, tuż obok trzech zielonych stworzeń, z rozbawieniem przyglądając się mokrym mężczyznom. Wszystko było w wodzie, nawet plecaki, które mieli ze sobą. Kapitan zrzuciła swoją torbę na ziemię, by skupić się na strzepywaniu popiołu ze swojej jasnej koszuli i pozbywaniu się go z włosów.
- Oakia - rzuciła ta driada, która przypominała elfkę.
- Tilia - odezwała się rogata.
- Bealei - dodała liściastowłosa i nie potrzebowali się nad tym długo zastanawiać, by dojść do wniosku, że chociaż okoliczności tego spotkania raczej nie były przyjemne, tak ta trójka właśnie się im przedstawiła. Czy to oznaczało, że są już otwarte na spokojną rozmowę? Chyba nie do końca. Bealei zanurkowała w rzece, znikając pod wodą obok Biriana, by chwilę później wynurzyć się nagle tuż przy Nellrien i wciągnąć ją do rzeki tak samo, jak poprzednią dwójkę. Kapitan zdążyła tylko wyrzucić z siebie cichy okrzyk zaskoczenia, zanim zniknęła pod powierzchnią. Gdy po chwili stanęła na nogi, wściekła i oblepiona mokrymi ubraniami, driada odpowiedzialna za jej stan siedziała już na swoim poprzednim miejscu, uśmiechając się do niej szeroko.
- Może my nie podchodźmy bliżej - zaproponowała cicho Neela, łapiąc Aremani za ramię. Chyba nie miała ochoty na przymusową kąpiel.
- Widziałyśmy was - odezwała się Oakia. - Kiedy księżyce przesłoniły słońce, dużo zaczęło się dziać. Nie tylko z wami. Las jest chory. W tej czerwieni wszystko jest chore. Wy też jesteście chorzy. Ty - wyciągnęła palec w kierunku Shirana.
- I ty też - dodała druga, która nazwała się Tilią, odwracając się do zielarki. Patrzyła prosto na nią, głęboko w jej oczy. I chwilę zajęło Aremani zorientowanie się, że driada faktycznie ją widzi. Nie ciało, które opuściła, tylko świadomość, która zawisła gdzieś wyżej.
- Rzeka pomaga. Jest czysta, a czerwień jej nie brudzi. W rzece nie zrobicie więcej krzywdy.
Jak dosłownie mogli rozumieć ich słowa? Ciężko stwierdzić, co nie zmieniało faktu, że chyba postawiły sobie za punkt honoru, by cała piątka prędzej czy później znalazła się w wodzie.
- Elfy będą złe - zauważyła Oakia. - Przyjdą do was za spalenie drzew. Przyjdą po głowy. Ale my nie chcemy głów. My chcemy, żebyście nie spalili więcej. Rzeka pomaga, ale rzeka nie jest wszędzie. Wiecie, co jeszcze pomaga? Jagody.
Zanurkowała w wodzie, a potem wynurzyła się tuż obok półelfa i uśmiechnęła się do niego niewinnie. W dłoni, którą uniosła w jego kierunku, znajdowało się kilka małych, jasnofioletowych owoców, którymi chyba dla odmiany nikt w nikogo nie zamierzał rzucać. Rogata podbiegła za to do Aremani i wcisnęła w jej nieruchomą rękę dokładnie to samo.
Co ciekawe, gadającego kruka nie było ani widać, ani słychać, jakby obecność driad skutecznie go spłoszyła.

Spoiler:
Obrazek

Wróć do „Kattok”