Dżungla Tuk'kok

451
POST BARDA
Bealei nie odpowiedziała na żadne z podziękowań. Siedząc na kopcu z liści i gałęzi, wpatrywała się w nich tylko w milczeniu, gdy usiłowali się pozbierać po przeciągnięciu przez gęstwinę i wylądowaniu tutaj. Patrzyła z góry na ich nieporadne i powolne podnoszenie się z ziemi, na Shirana ścierającego krew ze swojej twarzy i trzymającą się za udo Nellrien, która w milczeniu po prostu leżała na trawie, otoczona kwiatami, ze wzrokiem utkwionym w zachmurzonym niebie. Zdawała się nie zwracać uwagi na padające z góry krople, jakby była zupełnie nieobecna, a decyzja podniesienia się była najtrudniejszą, jaką miała do podjęcia od dawna.
Neela z kolei wstała dość szybko, dla odmiany chyba cała i zdrowa, otrzepując się z resztek roślin, jakie poprzyczepiały się do jej ubrań i natychmiast dobywając broni, którą dostała od jednego z marynarzy, jeszcze na pokładzie Starej Suki. Nie rzucała się z nią na driadę, ale wyglądała na zdeterminowaną i zmęczoną faktem, że są co chwilę zaskakiwani przez rośliny, które nie powinny zachowywać się w ten sposób. Obecna na polanie driada zresztą nie przejęła się tym faktem, nie zaszczycając jej nawet spojrzeniem.
Za to strzeliła wzrokiem w kierunku Aremani, gdy ta rzuciła zaklęcie. Leśne istotki wyczuwały magię, możliwe że nawet widziały ją w jakiś sposób - w końcu podczas zaćmienia, gdy magia wymknęła im się wszystkim spod kontroli, driada rozmawiała z zielarką patrząc bezpośrednio na jej unoszącą się gdzieś w powietrzu świadomość, nie w jej fizyczne oczy. Ale jako że nie było to zaklęcie w żaden sposób ofensywne, kobieta mogła bez przeszkód wznieść się świadomością w górę i rozejrzeć po okolicy.
Polana, na której się znajdowali, otoczona była ścianą roślinności tak gęstą, że samo przebicie się przez ostatnie kilkadziesiąt metrów zajęłoby im prawdopodobnie pół dnia, choć możliwe, że w połowie by już zrezygnowali i wrócili do obozu, by przysłać tu potem większą grupę, z cięższym sprzętem, niż maczety. Krąg tej zbitej zieleni faktycznie zamykał się na kamiennym urwisku, w którym Aremani dostrzegła mało wyraźne, zarośnięte wejście - prawdopodobnie kopalnię, której szukali. Dalej, poza dziwnie nienaturalną gęstwiną, dżungla wyglądała już normalnie. Gdzieniegdzie była w stanie zauważyć ruch liści, w oddali, zapewne tam, gdzie przedzierały się inne grupy, ale było to już zbyt daleko, by dostrzegła kto dokładnie tamtędy idzie. Tak czy inaczej, nie mieli niczego znaleźć; to ich grupa trafiła na to, czego szukali od momentu wylądowania na wyspie.
Co ciekawe, niedaleko spostrzegła też czarną sylwetkę Autha, krążącego nerwowo nad najwyższymi drzewami. Z jakiegoś powodu nie chciał przylecieć do nich, usiąść na ramieniu Shirana tak, jak robił zawsze. Nie odzywał się też, powstrzymując się nawet od pojedynczych kraknięć, którymi zazwyczaj komentował rzeczywistość. Wyglądał, jakby na coś czekał.

Chwilę zajęło Aremani obandażowanie swojej rany, a potem także doprowadzenie do porządku facjaty półelfa, którą zalewała krew z rozciętej brwi. Sporo nauczyła się w kwestii opatrywania i zszywania podstawowych ran, pomagając krasnoludowi w namiocie medycznym przez kilka dni, nie stanowiło to dla niej więc żadnego problemu. Rany piekły, ale nie było to nic nie do wytrzymania i w żadnym z tych dwóch przypadków nie było potrzebne ani szycie, ani użycie eliksiru leczącego - wystarczył opatrunek. Co innego było z Nellrien. Ta wreszcie podniosła się z trawy, ale choć kulała wyraźnie i krzywiła za każdym razem, gdy stawała na lewej nodze, zapewne pogodziła się już z faktem rychłej śmierci, więc uznała, że nie warto marnować na nią zasobów.
Choć w przeciwieństwie do Shirana nie miała sarkastycznego komentarza w odniesieniu do ich obecnego położenia, albo zachowała go dla siebie, razem z nim ruszyła w stronę wspomnianego Serca Dżungli, nad którym z takim namaszczeniem siedziała Bealei. To dla niego tutaj przyszli, skoro to ono wywoływało takie a nie inne zachowania tutejszej flory i fauny. Nie wiedzieli jednak, czy wystarczy je zniszczyć, by pozbawić driady ich siły, czy muszą zabić driady, żeby Serce przestało działać. A może nie musieli niszczyć niczego, bowiem istniało jakieś inne rozwiązanie, o którym nie mieli pojęcia?
- Tego szukaliśmy - powiedziała cicho Nellrien. I choć z całej grupy słyszał ją teraz tylko stojący obok niej Shiran, mogli być prawie pewni, że Bealei też doskonale wie, co kapitan mówi. - Tego szukają wszyscy.
Jej zaciśnięta na rękojeści kuszy dłoń w końcu odpięła ją od biodra i uniosła w górę, celując bełtem w to miejsce w gałęziach, z którego wypływało błękitne światło. Driada nie drgnęła nawet, ale lustrowała ją intensywnym spojrzeniem, czekając na drgnięcie palca na spuście.
- Co ona robi?! - szepnęła Neela, znajdując się nagle obok Biriana. - Jak tak się będzie zachowywać, to na pewno nas przez nią pozabijają! Zrób coś!
- Mówiliście, że macie pokojowe zamiary
- odezwała się Tilia, wychodząc spomiędzy drzew z ich lewej strony. - Uwierzyłyśmy wam. Czy wszyscy ludzie kłamią?
- Serce Dżungli ma w sobie jakąś magię. Czy to wasza magia? Czy to serce daje magię wam?
- spytała kapitan. Wciąż jeszcze nie strzelała. Napięcie wisiało w powietrzu jak gęsty dym, a szum coraz gęstszych kropli deszczu rozbijających się o liście dookoła tego nie poprawiał.
- Serce należy do lasu, tak samo jak i my. Jeśli tobie wyrwę serce, umrzesz - odparła Bealei, choć ciężko stwierdzić, czy była to groźba, czy bardzo obrazowa odpowiedź na pytanie.

Nellrien zerknęła znad kuszy na stojącego obok niej Shirana. Przez krótką chwilę mógłby przysiąc, że w jej oczach dostrzegł niewypowiedziany żal, którego nie dało się łatwo umiejscowić. A może to było pożegnanie? Wszystko trwało zaledwie ułamek sekundy, w ciągu którego mieli za mało czasu, by ją powstrzymać. Z głośnym trzaskiem mechanizm kuszy zwolnił leżący w niej bełt, a jego grot przeleciał dystans dzielący kapitan od kopca gałęzi i wbił się w źródło światła, które natychmiast zgasło.
Ziemia zadrżała pod ich stopami, a driady zniknęły gdzieś, bez słowa, jakby rozpłynęły się w powietrzu. Deszcz przybrał na sile.
- Co ty zrobiłaś! - zawołała Neela, rzucając się w kierunku rudowłosej, choć chyba nie po to, by ją zaatakować... prawda? - Oszalałaś do reszty?
- Zniszczyłam
- odparła krótko, choć niepewnie kapitan, odwracając się przodem do gapowiczki. Czy faktycznie jeden bełt wystarczył, by rozwiązać cały problem, z którym Archipelag zmagał się od dziesięcioleci? Odsuwając się od rozwścieczonej dziewczyny, krok za krokiem wchodziła w kamienny krąg.
Odpowiedź przyszła szybciej, niż zdążyli zdecydować, co dalej. Kopiec poruszył się, czego idąca tyłem do niego, a przodem do Neeli Nellrien nie zauważyła. Sterta gałęzi i liści zdawała się rosnąć, rozprzestrzeniać, podnosić z ziemi i dopiero gdy sięgnęła wysokości najwyższych z obelisków, rudowłosa zorientowała się, co się dzieje. Odwróciła się gwałtownie, stając twarzą w twarz z Sercem Dżungli, które z całą pewnością nie było martwe.

Wysoka na kilka metrów istota, składająca się z roślin, mchu i kamieni, zawisła nad nią w makabrycznym oczekiwaniu. Spomiędzy części ciała tego stworzenia, trzymanych w całości chyba wyłącznie siłą magii, przebijało się niebieskie światło, teraz bardziej intensywne, niż przedtem, gdy potwór leżał nieruchomo, wtopiony w ziemię. Jego ogromne cielsko trzeszczało, gdy się poruszał, a gdy zrobił pierwsze kilka kroków, echo ciężkich uderzeń poniosło się po okolicy, znów przeganiając jakieś przestraszone ptaki. Nellrien próbowała się cofnąć, ale potknęła się o coś i ze stęknięciem przewróciła na plecy, rozpaczliwie usiłując szybko ponownie załadować kuszę, tak jakby mogła w ten sposób uratować się przed zgnieceniem przez jedną z gigantycznych, kamiennych kończyn.
Serce Dżungli zaryczało przeraźliwie.
Driady obiecały im śmierć i chyba właśnie wstało przed nimi to, co miało im tę śmierć przynieść.

Spoiler:
Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

452
POST POSTACI
Shiran
Miło ze strony Kwiatuszka, że mimo wszystko nie zostawiła mnie z rozwalonym ryjcem. Mogła się po prostu odwrócić i mieć mnie głęboko w rzyci. Jednak tego nie zrobiła. Kochana kobita.
- Dzięki - mruknąłem elokwentnie, sycząc pod nosem, gdy przeczyszczała mi ranę. Nie powiem, przeżywałem przyjemniejsze pieszczoty z rąk dam. Nigdy jednak nie opiekowała się mną olbrzymka, która mogłaby pewnie uchodzić za gwiazdę cyrkową, albo burdelową ulubienicę, gdyby tylko jej duma pozwoliłaby jej to przełknąć.
- Raczej nie odwdzięczę się podobną robótką, ale może na następny raz odgonię jakieś pnącze, które będzie próbowało rozdziewiczyć Twoje gardło - Błysnąłem zębami w uśmiechu, gotowy na ewentualne uniknięcie ciosu. Miałem nadzieję, że wie, że to tylko przyjacielskie przekomarzanie się. Chociaż... W sumie kogo by to teraz obchodziło.

Moją uwagę przyciągnęła Nellrien, która właśnie podniosła się z trawy. Kulała wyraźnie, ale klasycznie (uparta dupa) nie narzekała na swój stan, udając niezwyciężoną. Jak zawsze twarda i niedostępna, dlatego ani myślę by podchodzić do niej i próbować jej pomóc w przemieszczaniu się. Sama sobie doskonale poradzi.
Miast tego ruszyłem za nią, kontemplując, a jakżeby inaczej, piękno przyrody, czy inne pierdy, o których zawsze wyją poeci.

Serce Dżungli...

Dziadostwo jakich mało, na mój gust. Efektownie świeci, ale brakowało tu ewidentnie jakiegoś hitu karczmiennego pokroju Parii i jej "Zielonego Szału Ciał", jeśli nie pojebałem tytułu. I wszystko byłoby spoko, tyle że Nellrien odpięła kuszę i uniosła ją w kierunku "Serca".
- Nellrien... Odłóż to i nie zgrywaj bohaterki... - powiedziałem spokojnie, wierząc w jej równowagę psychiczną. Zignorowała jednak mnie i gawędziła sobie wesoło z Tilią. Ta pięknie i obrazowo wyjaśniła czym jest serce, tyle że... Brzmiało to trochę złowieszczo. A potem...? Potem podchwyciłem tylko spojrzenie pani kapitan, tak jakby się żegnała. Przepełnione żalem i jakby poczuciem straty - wiedziałem co zrobi, ruszyłem w jej stronę, by spróbować ją powstrzymać, ale mechanizm spustowy był o wiele szybszy niż mięśnie jakiegoś podrzędnego pół-elfa. Nic jednak strasznego się nie stało. No może poza zniknięciem driad, światła i trzęsieniem pod naszymi stopami.
Nie skomentowałem całego zajścia. Ruszyłem tylko milcząco za Nellrien, zastanawiając się, czy to faktycznie było takie proste. Jakby nie patrzeć, nasze kochane przyjaciółki zniknęły, a chyba to miały na myśli mówiąc o wyrwaniu serca. Jakkolwiek brutalne to nie było, tak było chyba najlepiej. No tyle że, kurwa, nie do końca.
Na początku nie widziałem co się dzieje, ale w momencie, gdy jakieś przeczucie kazało mi się odwrócić, było już trochę za późno na otwartą buźkę i robienie "łooooo". W takich momentach zastanawiałem się gdzie był Auth, który zwykł ostrzegać mnie przed takimi niespodziankami.

Odruchowo zmrużyłem oczy, szukając słabych punktów, tak jak podczas walk ulicznych. Szybka analiza przeciwnika - wykrycie dawno złamanej ręki po bliźnie na ramieniu, utykania na prawą nogę, czy po prostu tego, że walczy na prawą stronę. Tutaj było to jednak o wiele trudniejsze - przed nami bowiem wznosił się pierdolony magiczny potwór, który raczej nie bywał w ambulatorium i nie preferował uderzać prawym sierpowym. Wyciągnąłem miecz z pochwy.
Kątem oka widziałem jak Nellrien upada i jestem prawie pewny, że to przez tę jej nogę. Nie wyglądało to dobrze. Trzeba było działać szybko.
- Osłonić się! - krzyknąłem dla odmiany pani kapitan, ale też tak, by usłyszeli to pozostali, ruszając na potwora, nie do końca jeszcze wiedząc co robię. Wiedziałem tylko, że muszę jakoś sparować tę nacierającą na nas kupę kamieni i drewna. Reszta była jako tako bezpieczna, ale leżący Płomyczek był lekkim problemem, nawet jeśli nasz misiaczek był ociężały i powolny.
Dobiegając do niego, machnąłem mieczem w powietrzu, powyżej głowy, wkładając w to tyle magicznej energii ile tylko umiałem, jednocześnie pędem miecza, zmieniając trajektorię swojego biegu o kąt prosty. Drugą ręką zasłoniłem się w miarę możliwości i rozpędem, rzuciłem się do przewrotu, gotów znieść to co miało za chwilę nastąpić...

*pstryk*

Dźwięk pstryknięcia palcami rozszedł się jakby w idealnej ciszy. Tak w każdym razie brzmiało to w mojej głowie. Mniej więcej jednocześnie nastąpił wybuch. Powinien on, jeśli dobrze wymierzyłem, w najlepszym przypadku wywrócić naszego olbrzyma falą uderzeniową. W najgorszym chociaż minimalnie oszołomić. Minus tego planu był taki, że znajdowałem się tylko trochę dalej od wybuchu, więc... i mnie trochę poturbuje. Stąd niska pozycja, osłona, odskok i gotowość na przyjęcie fali, którą chciałem zamortyzować i zminimalizować przez przetoczenie się po ziemi. Jeśli to przeżyję i nie usłyszę od Nellrien nawet jednego dziękuję, albo chociaż "przyjdź do mnie wieczorem"...

Dżungla Tuk'kok

453
POST POSTACI
Aremani
"Przysięgam, robię za niańkę dzieciaków z tendencją do samookaleczania i wpadania w tarapaty. Taki los jednostek wybitnych..." pomyślała sobie Aremani opatrując ostatnią z ran jej kamratów. Absolutnie nie widziała w tym żadnej ironii, że sama nie tak dawno została wyniesiona z opętanego przez dziką roślinność domu i że była w sumie najmłodszą z całej ich gromadki.
Po zajęciu się resztą zrobiła krótki rekonesans. Dziewczyna nie spotkała się jeszcze z tak gęstą formacją roślin, w dodatku w tak symetrycznej, zamykającej się w krąg postaci. Nie było wątpliwości, że miała w tym udział potężna magia tej wyspy. "Choć jeśli magia jest naturalną częścią przyrody... to czy można ją traktować jako coś oddzielnego? Superowa myśl, zapiszę ją w moim przyszłym podręczniku." Ucieszyło ją jednak dostrzeżenie pobocznego celu ich wyprawy.
- Widzę kopalnię... - powiedziała przez trans, dalej utrzymując zaklęcie. Po swojej ostatniej przygodzie z Ptasim Widzeniem stwierdziła, że skoro jest w stanie poruszać ciałem "poza ciałem" w sytuacji ogromnego stresu to wypowiedzenie prostej sentencji będąc jaźnią gdzieś indziej nie będzie stanowiło dla niej problemu. Na sam koniec zaintrygował ją Auth. "Co ta cholera kombinuje? Normalnie zleciałby na dół, by drwić z Shirana. Demony... Czy on coś przeczuwa?"

Gdy wróciła już do ciała Aremani dostrzegła coś niepokojącego - nerwowo kręcącą się Nellrien, poddenerwowane szepty a potem... kapitan wyciągnęła kuszę, celując w coś niebieskiego pośród drzew. "Czy to nie... ten mój strażnik? Albo coś innego. Co ona wyprawia?"
- O nie...- powiedziała najpierw cicho, potem głośniej. - O nie nie nie nie nie....
I driady zareagowały na ten agresywny ruch. Zaczęły nerwowo rozmawiać. Aremani przewidywała już najgorsze. "Idiotka, kretynka, durna baba!" pomyślała niemiło, i wyjątkowo nie miała na myśli samej siebie.
- Maver, zostaw je. Nie chcemy ich prowokować. Nie rozumiesz Archipelagu. - zwróciła się do kapitan po raz pierwszy w tak bezpośredniej manierze, ale momentalnie zielarka straciła cały szacunek, jakim darzyła wcześniej kobietę.


Niestety za późno było na słowa czy na jakąkolwiek jej reakcję. Pocisk poszybował hen w zieleń a ona mogła tylko szeroko otworzyć usta w niedowierzaniu. Tajemniczy niebieski blask zgasł. A wszystko co dalej okazało się dla Aremani prawdziwym horrorem.
Gdy zadrżało Ara przykucnęła, by nie stracić równowagi. Poczuła, jak gwałtownie zmieniła się aura tej polany, jak deszcz przybiera na sile a magia dookoła staje się bardziej złowroga, nieprzyjazna., a widok odsuwającej się od nich kapitan tylko potęgował poczucie grozy.
Apogeum przerażenia okazał się diaboliczny, liściasty stwór. Nawet dziecko z Archipelagu nie mogło być przygotowanym na taki widok. Miała chęć krzyknąć, choć nie wiedziała czy bardziej ze strachu czy z wściekłości na Nellrien. Niestety głos nienaturalnie wiązł jej w gardle. To już było coś więcej niż ciągle dręczące ją poczucie bezsilności przy beznadziejnych sprawach - to było realne zdanie się na zły los, bycie małym wobec czegoś tak pradawnego i wszechpotężnego. Kimże była ona, dziewczyna z siekierą, książką i trzema zaklęciami w obliczy takiej grozy? "Niczym..."


Niebieskie światło stwora przypominało jej to, które rzekomo wcześniej postrzeliła Maver. Zaskakującym, że udało się Aremani dostrzec to podobieństwo pomimo niewyobrażalnego strachu, jaki czuła. Być może jej analityczny mózg zaczął się przyzwyczajać do potrzeby pracy w sytuacji zagrożenia życia.
- Shiran, łap kapitan. Dandre, pilnuj Neeli! - była w stanie wydać tylko prosty nagły rozkaz. Nie było tu miejsca na uszczypliwe docinki w postaci "Nie będę mogła zabić tej debilki jeśli umrze" albo "Zasłużyła sobie głupia pinda". Potrzeba reakcji wzięła górę.
Aremani sięgnęła ku glebie by zainkantować Opończę Dziczy. Nawet jeśli kamuflaż mógł okazać się zbędny, bowiem dżungla zdawała się być w stanie ją wykryć gdy używała magii to chwilowy pancerz na wypadek uderzenia golema mógł okazać się zbawienny. I choć czuła się bezbronna to instynkt podpowiadał jej, by nie sięgać po siekierę. "Broń zaczęła ten konflikt. Nie broń go naprawi." Oczywiście chłopcy mieli za zadanie dobyć swoich ostrzy i pomachać nimi chwilę przed olbrzymem, ale Aremani wiedziała, że w tej samej czynności nie zda się zbytnio. Zamiast tego wycofała się trochę do tyłu, z dala od stwora. Shiran kazał się "osłonić", cokolwiek to znaczyło, więc tak też zrobiła.
Zwróciła się w stronę gęstego buszu i, licząc na to że inni zajmą się zagrożeniem a nie słuchaniem tego, co wygaduje, zaczęła desperacko krzyczeć w stronę korony drzew.

- Driady... Dżunglo! Ja nie kłamałam! I nie mam zamiaru podnosić na was ręki. A wy? A ty? Czy ty kłamałaś, Dżunglo? Obiecałaś mi strażnika, który wesprze mnie w potrzebie, a owa potrzeba nadeszła! Jak mam dotrzymać danej Ci obietnicy, skoro skazujesz nas wszystkich na zgubę?! Nie odpowiadam za głupią Nellrien Maver i nie mam zamiaru! Pomóż mi dotrzymać obietnicy, przychodzę do Ciebie bezbronna. Jestem stąd! Jestem z Archipelagu. Dżungla to też mój dom i nie pozwolę by zadziała mu się krzywda!
Ostatnie zdania wypowiedziała z niesamowitym namaszczeniem, którego po rzucającej na lewo i prawo przekleństwami Aremani mało kto mógł się spodziewać. Nie wiedziała, czy jej żałosne wołania o pomoc coś wskórają. Szczerze mówiąc, to była przygotowana na to, że nic. Nie zamierzała jednak na pewno uciekać, choć wiedziała, gdzie jest kopalnia. Przynajmniej "jeszcze" nie zamierzała. Postanowiła obserwować sytuację z leśnym monstrum i działać odpowiednio do rozwoju wydarzeń. "Jeśli trzeba będzie ich poprowadzić ku wyjściu zrobię to. Choć przedostanie się przez gąszcz nie będzie łatwe... Może wykorzystać masę tego stwora... CO TO ZA WYBUCH?!"
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

454
POST POSTACI
Dandre
Zaraz po wylądowaniu na miękkiej trawie i powrocie na nogi, Birian wyszukał wzrokiem Neelę. Z ulgą stwierdził, że najprawdopodobniej nic się jej nie stało. Podobnie jak bard, dziewczyna otrzepała ubrania z resztek roślin i natychmiast dobyła broni. Nie pamiętał, czy dostrzegł kiedykolwiek wcześniej taką determinację w jej spojrzeniu i, choć nie rzucała się na nikogo z orężem, uspokoił ją powolnym gestem dłoni. Nie uważał, by żelastwo mogło na tę chwilę wnieść cokolwiek do dyskusji. Stal była bardzo egoistyczną rozmówczynią i nie miała w zwyczaju zważać na jakiekolwiek inne głosy, prędko przyćmiewając wszystkich swoim paplaniem, czasem jeno przerywanym nieprzyjemnym chrzęstem, czy nagłym bulgotaniem. Nie był to język, którym należało przytłaczać ich przerażające gospodynie.

Aremani opatrywała rany swoje i Shirana, a Dandre w milczeniu obserwował otoczenie. Przysłuchiwał się narastającemu powoli szumowi opadających kropel, patrzył jak woda zbierająca się na masywnych źdźbłach trawy, przygniata je do ziemi, tylko po to, by zaraz spłynąć ku gruntowi i uwolnić zielone ramię, niczym mechanizm trebusza. Idylliczny krajobraz uzmysławiał mu w pełni jego zmęczenie. Obolałe członki niezmiernie ciążyły artyście, który zaczynał marzyć o szansie na ułożenie się w tej miękkiej trawie i przymknięcie oczu, na parę chwil zasłużonego odpoczynku, podczas którego to mógłby zebrać myśli i może skreślić kilka słów. Nawet orzeźwiający deszcz, tak przyjemnie chłodny, w porównaniu do piekielnego gorąca, lejącego się wcześniej z nieba, nie był w stanie w pełni odegnać przepełniającego mężczyznę znużenia. Wylądował w krainie cudów, o kilka kroków od mistycznego Serca Dżungli, a jego ekscytacja okazała się równie ulotna, co fascynacja niektórymi kerońskimi szlachciankami. Przymknął oczy, wierząc, że reszcie zejdzie jeszcze parę chwil na doprowadzaniu się do porządku. Powiedział, co chciał, mógł więc pozwolić sobie na wyzwalającą ciszę. Nie trwała ona jednak długo. Posłyszał jakiś szmer, będący najpewniej głosem pani kapitan. Zerknął więc w jej stronę i oniemiał.

Nellrien stała naprzeciwko tajemniczej roślinnej konstrukcji. W wyprostowanej ręce trzymała kuszę, celując bełtem w miejsce, z którego wypływało błękitne światło. Neela nagle zmaterializowała się obok barda, który niemal podskoczył, słysząc jej szept. Nie musiała go specjalnie nagabywać; mężczyzna już postąpił kilka kroków w stronę pani kapitan, machnąwszy kilkukrotnie rękoma z frustracji, którą ciężko było mu ubrać w słowa.
- Co ty, na Otchłań, wyprawiasz? – wyrwało mu się w końcu. Nawet jeśli blefowała, to nie miał bladego pojęcia, co chciała ugrać poprzez… zastraszenie? Leśnych duszków. Potrzebowali dialogu, na Bogów, dialogu, nieważne, jak trudny by nie on nie był! Bo kimże tak naprawdę byli w obliczu potęgi tych małych istotek? Jakie mieli z nimi szanse w otwartym boju?
Nie podobało mu się, w którą stronę zmierzała ich rozmowa.
- Mamy! Nie chcemy rozlewu krwi, a rozmowy! Szansy jeno na znalezienie wspólnego… – zatrzymał się o krok, może półtora, od ognistowłosej kobiety. Wniósł ręce ku niebu, by przydać wagi ostatniemu, niewypowiedzianemu jeszcze słowu, ale wszystko to na próżno. Słowa nic nie znaczyły, a on był zbyt powolny, zbyt przekonany o resztce oleju w głowie tej szalonej baby, by zdążyć jakkolwiek zareagować. Nie zepchnął kuszy na bok, nie zmienił trajektorii lotu pocisku. Bełt trafił dokładnie tam, gdzie miał trafić, brutalnie gasząc tajemnicze, niebieskie światełko. Po raz kolejny ludzki but miażdżył coś, czego nie rozumiał i zrozumieć nie chciał, językiem przemocy wymazując sprzed swojego oblicza wszystko, co wykraczało poza jego pojęcie ‘normalności’. Buntownicza pijaczka okazała się być prostą konformistką, wykonującym rozkazy trepem, który marzy o wolności, bezmyślnie idąc tam, gdzie każą mu iść.
- … języka… – driady zniknęły, jak zdmuchnięty płomień, tańczący wcześniej na pięknej świecy. Szum opadających kropel deszczu przybierał na sile. Ciemniało.


Neela rzuciła się w stronę pani kapitan, a Birian odruchowo postąpił ku niej krok, by znaleźć się pomiędzy dwiema kobietami. Był skołowany i nie mniej wściekły od dziewczyny.
- Przecież to… Zabiłaś coś niesamowitego! Zabiłaś szansę na dialog z uosobieniem lasu! Ileż wiedzy, ileż szans… zaprzepaszczonych, zadeptanych… – daleko było mu do zaangażowania Ary w sprawy zieleninki różnej maści, ale, na Bogów, jego fascynacja nieznanym wystarczyła. Czego uczeni mogliby dowiedzieć się od tych duszków? Jakie historie spisaliby o nich poeci? Mówiłby dalej, ale spostrzegł, że sterta gałęzi i liści znajdująca się pośrodku kamiennego kręgu poczęła rosnąć, rozprzestrzeniać się i… Podnosić się z ziemi.
Oniemiał. Stał z szeroko otwartymi oczyma i lekko uchylonymi ustami, nie wierząc w to, co właśnie się działo.


Odruchowo położył dłoń na rękojeści miecza, ale… Na cóż on miał się tutaj zdać.
Odsunął się o kilka kroków, ramieniem osłaniając Neelę i odpychając ją dalej, byle tylko dalej od roślinnej abominacji, której na chwilę nawet nie spuszczał z oka. Prawdę mówiąc, w tej chwili w dupie miał życie i dobrostan Nellrien, która zdawała się wydać na nich wszystkich wyrok śmierci. Niech przeklęte będą kobiety szalone, które w poszukiwaniu swej zguby, wiodą innych na zatracenie.
Prędko doszedł do wniosku, że najprawdopodobniej jego miecz na nic się tutaj nie zda. Czymże jest stal w obliczu kamienia? Dobrze wyprowadzone uderzenie jest w stanie miażdżyć, czy nawet przecinać kości, ale, na Bogów, nie litą skałę! Bestia po trzykroć przewyższała barda wzrostem, a jej ryk zapewne zmroziłby krew w żyłach niejednego zaprawionego w bojach męża.
Birian jednak nie czuł strachu. W jego sercu gościła jeno rezygnacja i zmęczenie, godne starca, znajdującego się na końcówce swojej drogi, nie zaś czerpiącego z życia garściami poety w sile wieku. Płynnym ruchem dobył miecza, przekręcił nieco nadgarstek i wbił go przed sobą w ziemię. Z ciężkim westchnieniem oparł się na jego rękojeści.
- Możliwe, że ta szalona kobieta właśnie nas wszystkich zabiła. – mruknął, ni to do siebie, ni to do Neeli. Shiran biegł już jak oszalały, ratować swoją pierdoloną damę w opresji, tylko po to, by mogła stworzyć sobie później kolejną opresję, z której znów trzeba będzie ją wyciągać.
Może niektórzy ludzie faktycznie winni zamknąć oczy i nigdy więcej ich nie otwierać? Może nie bez powodu tak pragnie swej śmierci?
Przerażały go jego własne myśli.
- Prawda jest taka, że najpewniej na nic się tu nie zdamy z naszymi brzytewkami. Ba, może i płynny ogień sakirowców chuja by tu zdziałał. – mówił, ciężko wsparty na mieczu, gdy Aremani rozpoczynała swoją natchnioną mowę, a Shiran kicał jak polny zając, ze swoją brzytewką nad głową, niczym dzikus, wymachujący drewnianą pałą.
Birian podrapał się po zbyt gładkiej brodzie.
- W razie czego… Cofnij się, młoda. Może dasz radę stąd odejść, jeśli wszystko się posypie? Gdyby tak się stało… Poślij list do Birianów z Saran Dun, gdyby ten paskud roztrzaskał mnie na tysiąc kawałków. Całuję matkę, ściskam brata, a ojcu chuj w dupę, napisz mu, że będę go nawiedzał. – wyprostował się, wyszarpnął miecz z ziemi i opuścił go przy nodze. Uważnie obserwował zachowanie stwora, który powinien skupiać na razie swą atencję na ich wygadanej, skocznej małpce. Coś tam krzyknął w ich stronę, ale Dandre tego nie wyłapał bo nie było wyboldowane.
- Nie daj się zabić. Proszę. Za dużo masz przed sobą. – uśmiechnął się do niej i powolnym krokiem ruszył w stronę walki…
Wtem, coś wybuchło. Młody piroman zdawał się być w formie.


Dandre był w pełni świadomy, że chwila nieuwagi będzie go kosztować życie, z którym bynajmniej nie zamierzał się jeszcze rozstawać. Miał nadzieję, że młode ciało go teraz nie zawiedzie. Potrzebował szybkości, musiał tańczyć wokół tego skurwiela, tak jak jeszcze w życiu z mieczem nie tańczył. Jedna noga bestii zdawała się składać głównie z kamienia, z tej strony nie warto było więc nawet podchodzić. Prawda jest taka, że nawet ‘bardziej wrażliwe’ części stwora składały się głównie z drewna, więc jedynym czego bard mógł być pewien, to stępienia swojego kochanego miecza.
Jedyną szansą na wprowadzenie ciosu, w jego oczach, było sprowokowanie uderzenia drzewiastej, nie kamiennej, łapy stwora, wskoczenie na nią, pochwycenie się gałęzi i próba wspięcia się do tego wielkiego łba. Może jak tam wciśnie gdzieś brzytewkę, to dokopie się do jego niebieskiej esencji? A może Shiran przewrócił to nieboskie stworzenie tym swoim śmiesznym wybuchem i nie trzeba będzie ryzkować życia dla manewru godnego elfiego komando, a nie muzyka z zamiłowaniem do pojedynków?
Bardzo śmiesznie jest umierać, kiedy żyć byś chciał.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

455
POST BARDA
Monstrum, jakie podniosło się z ziemi, górowało nad nimi majestatycznie, co być może byliby w stanie docenić, gdyby na szali nie stało w tym momencie ich życie. Ciężkie krople deszczu rozbijały się na skalno-drewnianym tułowiu stworzenia, rozbłyskując w wypływającym z jego cielska świetle. Serce Dżungli zawisło nad Nellrien i zaryczało ponownie, zmuszając ją do mimowolnego odczołgania się odrobinę do tyłu, na tyle, na ile była w stanie. Wyglądała na szczerze przerażoną, choć nikt z nich nie spodziewał się, że kiedykolwiek zobaczy ją w podobnym stanie. Mieli teraz jednak inne problemy, na których wypadało się skupić, jeśli chcieli przeżyć najbliższe minuty i jakimś cudem jeszcze wrócić do obozu, w miarę w jednym kawałku.
Wykonane przez Shirana rozcięcie zawisło w powietrzu, skrząc się nieco wyżej, niż jego głowa, tuż obok jednego z ramion leśnego monstrum. Kapitan nie mogła spodziewać się tego, co się wydarzy, więc posłusznie poderwała się z ziemi i odbiegła kawałek, choć w praktyce trudno było jej rozpaczliwe odsuwanie się na czterech nazwać biegiem. Gdy nastąpił wybuch, upadła z powrotem, zdmuchnięta falą uderzeniową. Sam półelf też, niestety, oberwał, ale przecież się tego spodziewał, prawda? Siła eksplozji rzuciła nim jak szmacianą lalką, popychając mocniej, tak, że przeturlał się dalej, niż planował i ostatecznie z impetem uderzył plecami o jeden z głazów kamiennego kręgu, na moment tracąc całe powietrze z płuc. Gdy ponownie otworzył oczy i udało mu się wziąć oddech, zauważył niedbale skreślone runy, jakby wyrzeźbione na kamieniu prymitywną ręką, świecące tym samym błękitnym blaskiem. Widniały one na wszystkich ośmiu obeliskach, ustawionych wokół wielkiego stworzenia, stając się widoczne dopiero teraz, gdy Serce Dżungli podniosło się z ziemi.
Potwór ryknął i zakołysał się, a hałas sypiących się kamieni utonął w tym ogłuszającym dźwięku. Fragment jego kamiennego łapska ukruszył się pod wpływem rzuconego przez Shirana zaklęcia, nie przewrócił się więc może całkowicie, ale opadł na jedną stronę, na moment tracąc równowagę. Krótka chwila, która pozwoliła półelfowi pozbierać się, a Nellrien dokończyć ładowanie kuszy i podnieść się z ukwieconej łąki, by schować się za jednym z głazów, w oczekiwaniu na lepsze okoliczności do ataku.
- Nie... nie! - zaprotestowała Neela, słuchając instrukcji Biriana dotyczącej tego, jak powinna pożegnać od niego rodzinę. Gdy powoli ruszył w stronę Serca Dżungli, złapała mężczyznę za koszulę z tyłu, usiłując zatrzymać go w miejscu. - To nie idź tam! Masz tylko miecz!
Wybuch zmusił ją do rozluźnienia chwytu i osłonięcia się przed falą uderzeniową, która choć do nich nie dotarła już w takiej sile, jak w samym epicentrum, to wciąż poderwała im włosy w górę i załopotała luźnymi ubraniami. I gdy opuściła rękę, by z powrotem podnieść wzrok na barda, ten wskakiwał już na potwora, niebaczny na własne bezpieczeństwo.

W tym samym czasie, zupełnie niezależnie od rozgrywającej się w kamiennym kręgu walki, Aremani usiłowała pertraktować z dżunglą. Gdyby ktoś zobaczył ją teraz, nie znając kontekstu ostatnich wydarzeń, uznałby z pewnością, że młoda kobieta do reszty oszalała. Ale okoliczności też nie wyglądały na normalne, gdy za jej plecami dochodziło do wybuchów, a ryk potwora zagłuszał wszystko, poza biciem serca, które słyszała głośniej, niż kiedykolwiek.
WIĘC CHODŹ, dotarł do niej głos, dobiegający gdzieś z wnętrza gęstej ściany roślinności. Nie tylko ona go słyszała, ale wszyscy. Szept, będący jednocześnie wystarczająco wyraźny, by dało się zrozumieć każde słowo. Szept dziesiątek gardeł, z których żadne nie brzmiało już jak znajome im driady.
CHODŹ DO NAS.
Liście rozsunęły się te kilkanaście metrów przed nią, tworząc zachęcające wejście, tunel prowadzący do środka gęstwiny, przez jaką wcześniej przeciągnęły ich pnącza. Teraz nic nie chwytało Aremani, czuła tylko naglące poczucie oczekiwania ze strony ściany zieleni. Wśród liści widziała jedynie ciemność, przerażającą i pulsującą mocą, którą czuła, ale której nie rozumiała.
NIE MOŻESZ STAĆ PO DWÓCH STRONACH, MUSISZ DOKONAĆ WYBORU. STAŃ SIĘ JEDNĄ Z NAS. STAŃ SIĘ CZĘŚCIĄ DŻUNGLI. ODDAJ SWOJE SERCE TEMU SERCU, KTÓRE POTRZEBUJE GO BARDZIEJ. DŻUNGLA TO TEŻ TWÓJ DOM. DOTRZYMAJ OBIETNICY.

Dandre w międzyczasie dopadł do potwora i rzucił się na jego nogę, korzystając z faktu, że wciąż usiłuje on odzyskać równowagę. Drewniana kończyna, której się chwycił, wydawała się całkowicie sucha. Gałęzie nie były żywe i pulsujące sokiem, a kompletnie zaschnięte, jakby stertę suchego drewna i kamieni trzymała w tej formie wyłącznie magia. Pnącza i rośliny, porastające stworzenie, nie były jego integralną częścią, ale miały spory plus - pozwalały bardowi chwycić się i utrzymać w miejscu. Całe szczęście, że znalazł je dłonią, bo gdy dotarł już prawie do wysokości tułowia Serca Dżungli, monstrum poderwało się z miejsca i zamachnęło łapskiem, uderzając w miejsce, w którym sekundę temu leżała jeszcze Nellrien. W barku Biriana coś boleśnie chrupnęło, ale jakimś cudem zdołał utrzymać się w miejscu - choć nie był przez to w stanie wyprowadzić skutecznego ataku. Mimo to, znajdował się już całkiem blisko. Wielka, rogata głowa i jej lśniące błękitem oczy znajdowały się niespełna dwa metry od niego.
Nad nim śmignął bełt, wystrzelony z kuszy, co prawda tym razem nie wbijając się bezpośrednio w źródło światła, ale odłamując spory fragment drewnianej czaszki i odsłaniając większy prześwit. Niestety, wciąż niewystarczający, by zorientować się, co dokładnie jest źródłem tej potwornej magii.
- Musimy otworzyć wyłom! - krzyknęła Nellrien ochryple, chowając się z powrotem za głazem. - Dziurę, przez którą będzie można to zabić!
Serce Dżungli otrząsnęło się, zaryczało ponownie i ruszyło bokiem w stronę jednego z lśniących runami obelisków, który zaczął zbliżać się do Biriana w zastraszającym tempie. Stworzenie chciało zmiażdżyć mężczyznę o skałę, jak natrętną muchę.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

456
POST POSTACI
Shiran
Pani kapitan to... Ech, ciężki to temat. Baba z jajami, co to zamarła przerażona przed bestią. Nie powiem, też srałem po gaciach, ale jakoś tak morale podupadają, jak Twój nieustraszony szef ma ochotę schować się za kamieniem i udawać, że nic się nie dzieje. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek zobaczę ją w takim stanie - była to dla mnie nowość. Ale też nie czas na takie rzeczy. Wypadało się skupić na czymś pilniejszym - czymś co próbowało nam rozjebać łby i dobrać się do naszych mięciutkich i słodziutkich wnętrz.

Wybuchu się spodziewałem. Fala trzepnęła jednak mocniej niż obstawiałem, przez co wylądowałem nieco dalej, mięciutko lądując na jednym z głazów mieszczących się dookoła nas. Za przeproszeniem, co za debil projektował te pieprzone magiczne okręgi. Specjalnie układali je w ten sposób, by potem przerabiać je w prowizoryczne areny. Sto procent, nie zmyślam.
Powietrze, które uleciało ze mnie przed chwilą, powoli wracało do moich płuc, gdy próbowałem po raz trzeci wziąć chociaż płytki oddech. Ciało odmawiało posłuszeństwa, ale nie było fatalnie. Zawsze mogło mi upierdolić rękę, czy nogę. Spróbowałem otworzyć oczy i podnieść się do pionu, co przychodziło mi z pewnym trudem - musicie wierzyć mi na słowo. Nie to, że jestem słabiak, czy coś, ale jakbyście sami grzmotnęli plecami o taki kamulec, sami nie bylibyście w lepszym stanie.
A propo kamulców - wspominałem już, że były ustawione w koło? Świeciły się przy tym jak psu jajca, dokładnie w takim samym kolorze jak szczeliny w ciele tego potwora. Przypomniały mi się wtedy słowa Autha - mówił co prawda o magicznym kontrakcie, ale wspominał o tym, że każda magia musi mieć swoje źródło, które podtrzymuje zaklęcie. Pamiętacie jak za dzieciaka przypalało się mrówki lupą ojca? No to ten magiczny krąg będąc ustawiony symbolami w stronę środka, wydawał mi się robić podobną rzecz, tyle że nie przypalał dupy temu kolosowi, a możliwe, że utrzymywał go przy życiu. Ale to tylko robocza hipoteza, której za bardzo nie miałem jak sprawdzić...

Spojrzałem się na Gryzipiórka, który dziarsko rzucił się na giganta. Idiota skończony, życie mu niemiłe. Ale odwagi odmówić mu nie mogłem. Nie mogłem też odmówić mu kretynizmu, bowiem kolejna próba wysadzenia kończyny potwora, skończyłaby się jego wąchaniem kwiatków od spodu. Westchnąłem ciężko, próbując odetchnąć tym razem pełną piersią. Poszło już lepiej, ale nie tak jak przed uderzeniem.
Na dodatek ten głos: "WIĘC CHODŹ". Brzmiało złowieszczo, ktokolwiek to był. Coś tam jeszcze o wyborze... Rozejrzałem się naprędce, by zorientować się że słowa były kierowane najprawdopodobniej do Ary. Jeśli Kwiatuszek odwali cokolwiek, to jak nikogo do tej pory nie kocham, pierdolnę ją tak, że przez tydzień z łóżka nie wstanie. Pozostawało mi tylko liczyć na to, że wie co robi.

Chwilę potem usłyszałem tylko kolejne świśnięcie bełtu. Czy ona do kurwy nędzy nie rozumie, że tymi bełcikami może sobie co najwyżej szaszłyka zrobić? Spostrzegłem, że chowa się za jednym z kamieni i krzyknęła coś o wyłomie.
- Magii nie zabijesz! Trzeba zniszczyć źródło! - Krzyknąłem, próbując nadać swojemu głosu przekonujący ton. Strzelałem na ślepo, ale mój plan wydawał się o wiele lepszy od klasycznie brutalnie głupiego planu Nellrien.
- Patrzcie na głazy! - Wyjaśniłem, odwracając się do najbliższego i naciąłem go tak, jak przedtem powietrze. Włożyłem w to tak wiele energii na ile umiałem, po czym odbiegłem na bezpieczną odległość
- Nie zbliżać się - krzyknąłem, a następnie upewniłem się że nikogo nie zranię.

*pstryk*

Dżungla Tuk'kok

457
POST POSTACI
Dandre
Młoda Neela miała, zdaje się, więcej oleju w głowie od reszty ich śmiesznej grupy razem wziętej. Birian poczuł lekki opór, gdy postąpił pierwszy krok w stronę kamiennego monstrum. Dziewczyna pochwyciła go za koszulę, starając się nie dopuścić go do, zapewne dość idiotycznego, potencjalnie samobójczego rzucenia się na o wiele potężniejszego adwersarza. Ciepło wypełniło bardowskie serce, a zagubiony uśmiech wpełzł na jego spękane usta, choć wciąż nie odrywał wzroku od zajętego Shiranem przeciwnika. Miło było pomyśleć, że komuś na nim zależało, że istnieje osoba gotowa zepchnąć go z toru lotu strzały, na którą zdawał się uparcie nacierać. Z jakiegoś powodu nie było to dla niego oczywiste. Nawet brylując w towarzystwie, tonąc w uśmiechach i pięknych oczach, zbyt często czuł się przerażająco samotny… A gdy pojawiała się osoba, gotowa wypełnić pustkę w jego wnętrzu, to zaraz odrzucał ją i uciekał, pozostawiając po sobie tylko więcej cierpienia. Tłumaczył to sobie na wiele sposobów, ale prawdą było, że nie miał pojęcia czemu tak postępował, przed czym musiał uciekać. Może to wszystko mrzonka zamglonego umysłu, który tak naprawdę nie pragnie w życiu niczego poza pustym hedonizmem, a cierpienie przypisuje sobie tylko po to, by wybielić się przed samym sobą… Nie mówiąc już o tym, jak modnym było cierpienie z miłości.
- Muszę. – odparł, jakby była to najbardziej oczywista rzecz na świecie. Shiran, nieważne jaki by nie był, stał się jego kompanem, towarzyszem broni. Była to więź, której zerwanie nie przechodziło Birianowi przez myśl. Nie wiązały go żadne śmieszno-głupie rycerskie kodeksy, czy wymuskana idea honoru, a ludowe niemal pojęcie przyzwoitości. Pójście za osobą, która uratowała mu wcześniej życie, było dlań tak oczywiste, jak oddychanie.
Zatrzymał się jednak w pół kroku, nie wyrywał się z dziewczęcego uchwytu. Jakieś słowa pragnęły być wypowiedziane i bard rozpaczliwie szukał ich w odmętach swojego umysłu, by powołać je do życia, nim przyjdzie mu ruszyć dalej naprzód i być może zamienić się w pył. Jego szczere wysiłki spełzły na niczym; Shiran rzucił jakieś zaklęcie, a Dandre zrozumiał, że jeśli miał jakąkolwiek szansę na zbliżenie się do Serca Dżungli, to było to właśnie teraz.
Po raz kolejny w swoim życiu zostawił więc kobietę bez słowa, za jej szczerość i dobroć odpłacając się jeno głuchą ciszą. Dandre wystrzelił do przodu jeszcze nim opadł kurz. Wiatr szumiał mu w uszach, koszula łopotała niczym żagiel, a stal miecza szeptała mu do ucha pieśni o przemocy.
Nie myślał zbyt wiele, działał niemal jak w amoku. Jeśli miał uderzyć, by zabolało, musiał zdzielić skurwiela w łeb, wydawało mu się to logicznym, zupełnie jakby magiczne abominacje rządziły się prawami podobnymi do organizmów żywych. Gdyby miał się nad swym rozumowaniem pochylić, zapewne roześmiały się w głos i przyznał Neeli rację, ale… Cóż.
Był zbyt zajęty wspinaniem się po drzewiastej kończynie potwora, by zajmować się takimi błahostkami.


Głos w głowie. Czyj? Nie swój.
Do monologów wewnętrznych i iście teatralnych kłótni z ubranymi w słowa personifikacjami odczuć zdążył przez trzy dekady swego intensywnego życia niejako nawyknąć. Kto więc mówił? Dżungla? Dusze oderwane od bielących się w jej odmętach kości dawno zapomnianych ofiar? Do kogo były skierowane ich słowa, nie musiał się zastanawiać.
- Chuja tam! Niczego nie oddawaj! – ryknął w stronę Aremani, desperacko trzymając się jakiegoś suchego korzenia, niczym nazbyt wokalna mrówka wspinająca się po nogawce szlachcica na kulturalnym pikniku. Po raz enty w swym życiu pożałował, że magia była dla niego zamkniętą furtką. Ten… chrust, z którego składał się potwór aż prosił się o to, by go podpalić. Aż dziw, że ich drogi piroman tego wcześniej nie zrobił. W tej konkretnej chwili Birian z pewnością nie miał zamiaru mu niczego podobnego sugerować, uparcie wspinając się dalej. Nie miał większego problemu ze znalezieniem miejsca na dłonie i stopy, choć miecz skutecznie utrudniał co bardziej złożone manewry.
Monstrum podniosło się z miejsca, na co bard zareagował, kurczowym złapaniem się, czego tylko mógł się złapać.
Serce Dżungli trzasnęło w ziemię z siłą, która zatrzęsła jego nienaturalnym ciałem i niemal posłała Biriana z powrotem na dół. W braku mężczyzny coś boleśnie chrupnęło, ale udało mu się utrzymać na cielsku potwora… Wielki, rogaty łeb był coraz bliżej.


Wystrzelony przez panią kapitan bełt trzasnął w umowną głowę stwora, odłamując spory kawałek drewnianej czaszki. Doskonale! To może być jego miejsce na cios, wystarczy… Tylko… Wspiąć się jeszcze nieco wyżej.
Niestety, bestyja nie miała zamiaru mu tego nijak ułatwiać. Konstrukt zaryczał, przez co Birianowi zalgnęło na moment w uszach, po czym… ruszył na jeden z pokrytych runami obelisków.
Niech go szlag trafi. Dandre poczuł się jak insekt, widzący nadciągającą, napędzaną szczerą nienawiścią dłoń persony, na której postanowił akurat sobie przycupnąć.
Pierwszym i jedynym odruchem mężczyzny było usunięcie się z drogi. Najchętniej przelazłby na plecy bestii i kontynuował boleśnie trudną wspinaczkę, ale gdyby okazało się to awykonalne, to poszukałby jakiejś większej niedoskonałości w ciele konstruktu, może wyrwy, w którą mógłby się wcisnąć… I być potencjalnie zmiażdżony przez suche drewno i kamienie.
Cóż, nie był to najlepszy pomysł, ale potencjalna śmierć stanowiła lepszą alternatywę od śmierci pewnej. Gdyby nie udało mu się dostrzec żadnej szansy na uniknięcie zderzenia, przez jakowy akrobatyczny manewr, czy inne wygibasy, to gotów był zeskoczyć na ziemię i wycofać się za kamień.
Aż tak mu się do śmierci nie śpieszyło.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

458
POST POSTACI
Aremani
Gdy w jej głowie odezwał się głos dżungli Aremani przestała słyszeć już cokolwiek poza nim. Czuła się jak w jakimś marazmie, brodząc między zmysłami poznawczymi a własnymi myślami. Nie istniał już krzyczący do niej Dandre, rzucający ogniste zaklęcia Shiran, płacząca Neela czy nawet grzmiący groźnie kamienno-drzewiasty potwór. No może tylko postać kapitan Nellrien pojawiała się w formie niemiłego wyrazu, bo to w końcu jej wina że to wszystko się wydarzyło zamiast spokojnych badań i negocjacji. Ale i tak jej umysł był jak zanurzony w gęstej mgle.

Ciarki przeszły jej po plecach gdy zaczęła analizować towarzyszące jej uczucia. Z jednej strony było to magiczne, tajemnicze, niestabilne; spoza naukowego świata w którym do tej pory była mocno osadzona, nawet jak na osobę znającą parę zaklęć. Z drugiej strony czuła że cała ta mistyczna aura którą emanowała dżungla… była jej znajoma. Ta bliskość z naturą towarzyszyła jej odkąd pamiętała, po prostu teraz objawiała się w zintensyfikowany sposób - i w dodatku namacalny.
Już jako dziecko, które nie czuło się swobodnie w rodzinnym mirze, lubiła sobie mówić że to dżungla jest jej domem a fauna, flora i potoki jej rodziną. To w dżungli przeżywała największe chwile radości, tam biegła by się wypłakać i tam wyładowywała swoją frustrację na pobliskich drzewach bądź kamieniach. Nigdy nie czuła się chciana przez świat ludzkich konwenansów, zasad, zależności i społecznych zawiłości. To nie ona była źle nastawiona do innych - to oni ją odrzucali za to jaka jest. Te myśli sprawiły, że poczyniła w kierunku otwierającej się przed nią zieleni pierwsze dwa powolne kroki.

“W sumie… Czemu miałabym nie pójść? Nikt nigdy mnie nie słucha, mają mnie za gówniarza, krzyczącą awanturnicę, wariata o nierealnych marzeniach… Słabeusza. Ale tutaj… Natura mnie dostrzega. Widzi mój prawdziwy potencjał. Mogłabym nareszcie być sobą, tak w pełni sobą, i dodatkowo nikt by mnie nie ograniczał. Nikt by mi nie groził. Żadnych głupich ojczymów, śmierdzących butnych krasnoludów, irytujących chłopaków, kapitanów z samobójczymi tendencjami, upierdliwych dziewczynek w opałach czy chutliwych marynarzy. Wszyscy mogą iść do piachu, niech mają za swoje! Teraz mnie zobaczą, teraz mnie docenią, teraz będę miała coś do po~”

W tym szczycie wyrażania swoich uczuć poprzez ten wewnętrzny monolog wszelką frustrację na cały świat przerwało jej wspomnienie o jednej osobie która ją faktycznie doceniała. I słuchała co ma do powiedzenia.. “Tata…” Źródło jej ogromnego żalu i tęsknoty za domem; żałoba której tak naprawdę nigdy nie było dane jej przepracować. Wszelkie negatywne myśli Ara zamiatała pod dywan gdy rzucała się w wir swoich “naukowych odkryć”, tak samo też zareagowała po utracie taty. Jednak skonfrontowana z jego obrazem przed oczami przypomniała sobie, że każde z nim wspomnienie było przyjemne. Nie był nadopiekuńczy jak mama, doceniał i pozwalał jej po prostu być sobą. Zabierał ją na ryby, wyjaśniał działanie prądów morskich, wiatru, gwiazd. To on zakorzenił w niej dociekliwość świata, pokazał piękno w poznawaniu jego funkcjonowania. To był jej świat. Nie magiczne kamienne kręgi, bezwzględne driady, liściaste monstra i wściekłe pnącza. Ona stała między naturą a człowiekiem, szukając możliwości dla ich koegzystencji i wybierając z nich dla siebie to, co najlepsze. To była tożsamość Aremani z Apozo. I nie zamierzała z niej rezygnować.

Zielarka zatrzymała się gdy usłyszała, że nie może stać po dwóch stronach. Jej bezwładne dotąd dłonie uformowały się w ściśnięte pięści a brwi na jej twarzy zbliżyły się w gniewnym wyrazie.
- A właśnie, że nie muszę. - odpowiedziała dżungli. - Jesteś taka sama jak ludzie którzy tu przypłynęli. Zawistna, podstępna, bezwzględna; chcesz niszczyć wszystko byleby tylko było po twojemu. Nie ma w tobie za grosz zrozumienia, ale nie mam zamiaru za to odpowiadać! Obiecałaś mi strażnika który będzie mnie strzegł w dżungli, ale twoje obietnice są tyle samo warte co te od tych ludzi najwidoczniej. NICZYM SIĘ NIE RÓŻNICIE!- Jej głos podnosił się stopniowo wraz z każdym zdaniem, a dalej w swym wywodzie przechodził wręcz w krzyk. I w typowe dla Ary wiązanki inwektyw.

- Mogę należeć do ludzi i do dżungli. Tym właśnie jestem i ani Ty ani ta pierdolona załoga nie zmusicie mnie bym była inna! Żadne z was nie ma racji a ja się po stronie debili opowiadać nie będę. Jestem ponad to! Jestem Aremani! Przestańcie mi mówić co mam kurwa robić, bo możecie się w dziuplę jebać gałęzią! Dotrzymam obietnicy, zobaczysz. Ale. Po. Mojemu!
Po tych uroczystych słowach Aremani napełniła determinacja. Dziewczyna chwyciła za topór już bez wahania i ruszyła w stronę swoich potrzebujących kompanów.


Sytuacja dalej była dla niej przerażająca, ale odwaga w końcu nie polegała na nieodczuwaniu strachu tylko działaniu pomimo niego. Dostrzegła już uszkodzonego ale widocznie wściekłego kolosa. Przypomniał jej się plan który stworzyła w głowie zanim zaczęła rozprawę filozoficzną z dżunglą. “Sami się przez tę roślinność nie przebijemy. Musimy wykorzystać masę Serca Dżungli. Ale chłopcy są już w ferworze walki, wątpię by mnie posłuchali. Gdybyśmy tylko mogli się bronić…” Wtem ją olśniło. “Róg!”
- Shiran, wyciągnij róg! Mówiłeś że chwasty się go bały, spróbuj z nim! - wątpiła by drewniana figurka którą miała w posiadaniu współdzieliła te magiczne właściwości, więc pokładała swe nadzieje w tym, że półelf usłyszy jej sugestię. Sama zaś postanowiła krzyknąć jeszcze do reszty:
- Kopalnia jest w tym kierunku! - wskazała. - Jeśli przebijemy się przez zielsko możemy uciec.
Pomimo zrozumienia wobec sytuacji w której się znajdowali Aremani nie zależało na tym by zniszczyć Serce Dżungli. Wolała je uszkodzić na tyle, by wszyscy mogli uciec, zbadać przeklętą kopalnię i wrócić do obozu, by zdać raport.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

459
POST BARDA
W odpowiedzi na deklarację Aremani, zieleń zaszumiała złowieszczo, a wejście, jakie dla niej powstało wśród liści, zatrzasnęło się z mocą tak wielką, że przerażenie wywoływała myśl co stałoby się z nieszczęśnikiem, jaki znalazłby się w tym momencie w środku. Głos nie odezwał się ponownie, dżungla nie miała odpowiedzi, nawet jeśli zdawała sobie sprawę z toku rozumowania zielarki. Bo przecież driady siedziały im wszystkim w głowie, prawda? Wiedziały o nich wszystko, nawet to, czym dzielić się nie chcieli i nie zamierzali. Ara wybrała stronę i z całą pewnością dało się wskazać przynajmniej cztery osoby, którym kamień spadł z serca, gdy ruszyła biegiem w stronę miotającego się wściekle potwora. Po drodze minęła Neelę, która stała jak słup soli, wrośnięta w ziemię, na szczęście w bezpiecznej odległości od walki i śledziła każdy ruch wspinającego się na monstrum barda.
Ten z kolei trzymał się naprawdę nieźle. Pierwsze tąpnięcie nie zrzuciło go na ziemię i żadne z kolejnych też nie, nie będzie musiał więc dwukrotnie pokonywać drogi na górę, o ile nie pozwoli się zgnieść. Światło znajdowało się już coraz bliżej. I choć Shiran twierdził, że stal nie zabije magii, nic nie stało na przeszkodzie, by Dandre próbował. Bo co innego im zostało? Każde działanie, jakiego się podejmowali, było okraszone ryzykiem niepowodzenia, nie znali bowiem ani źródła tej magii, ani sposobu na pozbycie się jej.

Rozpaczliwa wspinaczka na plecy Serca Dżungli prawdopodobnie spełzłaby na niczym, gdyby nie kolejne zaklęcie półelfa. Tym razem odbiegł wystarczająco daleko, by eksplozja nim nie rzuciła; usłyszeli więc tylko, jak nagle wszystkie dźwięki zdają się być wsysane w nacięcie na rzeczywistości, by ułamek sekundy później wybuchnąć, posyłając taką samą powietrzną falę uderzeniową, jak poprzednio. Kamień pękł ukośnie, gdzieś w połowie jednej z obcych im run, zamigotał i zgasł, osuwając się na ziemię. Krąg został przerwany; zamiast ośmiu obelisków, stało teraz siedem.
Tak samo zamigotało wnętrze konstruktu, choć to zauważył jedynie Dandre - i być może obserwująca ich z oddali Neela - gdy jednocześnie z wybuchem potwór zachwiał się i ryknął boleśnie. Część jego kamiennego cielska znów obsypała się, odpadła, a szarża w kierunku jednego z kamieni spowolniła się dzięki temu na tyle, by bard zdążył wdrapać się na samą górę. I gdy tak siedział na grzbiecie tej magicznej istoty, jak mityczny zdobywca, choć dużo bardziej zdezorientowany, niż ci z legend, mógł zobaczyć wyłom, jaki spowodowało zaklęcie, a o jakim mówiła Nellrien.

Spomiędzy suchych gałęzi i szarych skał, widać było powierzchnię tego, co driady nazwały Sercem Dżungli. Równo ociosany, przezroczysty kryształ emanował niebieskim światłem, wydobywającym się z run, takich samych jak te, które zaczął na obeliskach niszczyć Shiran. Natura nie tworzyła formacji takich, jak ta. Nie ścinała brzegów kryształów pod równym kątem i nie opisywała ich magicznymi formułami. Cokolwiek lub ktokolwiek był odpowiedzialny za to, co Dandre widział, nie miało źródła w przyrodzie; było dziełem rąk, może ludzkich, a może czyichś innych. I jakkolwiek rozczarowujące miało to w przyszłości okazać się dla Aremani, dla nich wszystkich dość jednoznacznie świadczyło o tym, że to nie natura kontroluje Kattok, a jakieś magiczne wynaturzenie.

- Zachwiał się! - krzyknęła Nellrien z ekscytacją, wychodząc zza głazu, za którym się chowała. Potwór momentalnie zwrócił na nią uwagę, jako na pierwszą, która tę chwilę temu przekroczyła krąg. Obrócił się w jej stronę i warknął, gotowy do szarży. - Zrób to jeszcze raz!
Z dołu nie widziała tego, co siedzący na grzbiecie monstrum Dandre, bo pewnie dawno już by strzelała. Póki co trzymała tylko uniesioną kuszę, stojąc na środku, jakby chciała w ten sposób odwrócić uwagę od półelfa, by ten mógł pozbyć się pozostałych run.
- Chodź tu, kamienna kurwo - warknęła.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

460
POST POSTACI
Shiran
Debil. No debil no. Jeszcze mocniejszy wybuch tu zrób pajacu. Co jak co, ale mogłem ładować w nacięcia o wiele mniej energii, ale cała ta adrenalina, krążąca po moich żyłach robiła swoje.
Poczułem jak fala uderzeniowa sprawiła, że przez chwilę zabrakło mi dechu w piersi, a ubrania jakie na mnie zostały, załopotały niczym na wietrze. Stanowczo za dużo energii. Za to kamień... No za wiele z niego nie zostało. Pięknie przecięty na pół, osunął się na ziemię. Oczywiście wcześniej pięknie znaczki zamigotały i zgasły, co wywołało u mnie ogrom satysfakcji. Najprawdopodobniej bowiem miałem rację i cały ten pieprzony krąg był czymś w stylu zasilania tej całej bestii, co wywnioskowałem po bolesnym ryku naszego misiuka. To tak jak łódka i marynarze, którzy machają wiosłami. Póki nie odstrzelisz tego machającego, to łódka płynie. Proste prawda? Pytanie tylko takie: czy mamy więcej niż ośmiu marynarzy?

Stwierdziłem jednak, że nie ma póki co teraz się tym przejmować. Jakiś plan był, nawet jeśli skretyniały, to wciąż lepszy od samobójczego rzucania się na to monstrum. Bo jak widać zarówno Pajac, jak i Płomyczek mieli dziwnie spokrewnione skłonności do wpierdalania się w największe bagno jakie tylko można było dostrzec w okolicy. No bo jakżeby inaczej nazwać całe te prowokacyjne zachowanie, gdzie ucieszona niczym mała dziewczynka Nellrien, wyszła zza głazu i podniecona wykrzyknęła, że nasz kochany olbrzym się zachwiał.
Tyle, że coś mi w tym wszystkim nie pasowało... Dlaczego potwór, który był zajęty Pajacem, zwrócił na nią aż taką uwagę? Fakt, to ona przekroczyła krąg jako pierwsza, ale dlaczego skupił się na niej? W mojej głowie rozkwitła bardzo ciekawa teoria...
- Za krąg! Wszyscy WYPIERDALAĆ Z KRĘGU! ZA KAMIENIE! - wrzasnąłem ile sił w płucach, nie wiedząc do końca co chcę osiągnąć. Spojrzałem się do tego groźnie na Nellrien, bo zwyczajnie zaczynała mi działać na nerwy tym wpierdalaniem się z nie do końca funkcjonującą nogą. A patrząc na jej skłonności, byłem pewny że w bezpiecznym położeniu to ona się nie znajdzie.
- Wyjdź poza krąg. - Miałem to nieznoszący sprzeciwu - Jeśli przestanie Cię widzieć, to być może wcale nie trzeba będzie walczyć z tym chujstwem - wyjaśniłem. - Być może tylko broni tego kręgu. Jak nie będzie chciał nas zabić, powinno być prościej - powiedziałem, nie będąc do końca przekonanym, czy przemówi to do Nellrien w jakikolwiek sposób.
Nie miałem jednak zamiaru stać i czekać. Ani tym bardziej zignorować rozkazu pani kapitan. Ruszyłem powolnym krokiem poza kręgiem do kolejnego głazu, obserwując położenie potworka. Nie robiłem nic, póki co... Ale jeśli każdy wyjdzie z kręgu, a nasz przyjaciel dalej będzie próbował kogoś zabić, bez mrugnięcia okiem rozjebię kolejny głaz. A potem kolejny. I kolejny... Aż nie zostanie żaden.

Tak się na tym skupiłem, że ledwo wyłapałem słowa Aremani. Róg! To dziadostwo, które jej pokazywałem, a przed którym uciekały kwiatki i rośliny. Nie do końca wiedziałem co to, jak działa i dlaczego, ale może... ? Postanowiłem, że wyciągnę moją zdobycz. Sprawdzę jak reaguje na nią trawa, jak reagują skały... Może nawet spróbuję w niego dmuchnąć, jeśli potworek dalej będzie parł na Nellrien po wyjściu z kręgu? Może sam dźwięk będzie też przerażający dla naszego wielkiego kolegi? Co mi szkodziło spróbować?
Myślenie zostawmy na potem
Ostatnio zmieniony 05 kwie 2022, 13:44 przez Ravenill, łącznie zmieniany 2 razy.

Dżungla Tuk'kok

461
I WTEDY Z NIENACKA Z NAD NAJWYŻSZYCH DRZEW WYSKOCZYŁ BIAŁY JEDNORORZEC LŚNIĄCY JAK ROSA NA PORANNYCH LIŚCIACH. I UNIUS SIĘ W POWIETRZE, PSZELATUJĄC NAD POLANKĄ, A NA JEGO GRZBIECIE SIEDZIAŁ NAGI KRASNOLUD O NIE SAMOWICIE OWŁOSIONEJ KLATCE PIERSIOWEJ I PLECACH. I MACHAJONC DO NICH RADOŚNIE PATYKIEM ODLECIAŁ W DAL, RZEBY WYLONDOWAĆ NA INNEJ POLANCE, TEJ NA KTUREJ ROSNĄ KWIATKI BUDZONCE PORZONDANIE, ALE ONI NIE WIEDZIELI GDZIE ONA JEST.

Dżungla Tuk'kok

462
POST POSTACI
Dandre
Dandre wspinał się uparcie na monstrum i intensywnie dziwował całej tej przedziwnej sytuacji. Co on właściwie robił, co chciał osiągnąć? Przed paroma ledwie minutami ze zrezygnowaniem oznajmiał Neeli, że w nadchodzącej potyczce okażą się bezużyteczni. Przecież gdzie im, zwykłym śmiertelnikom, do magicznego monstra, którego cielsko zdaje się być w połowie złożone z litej skały? Miecze, maczety? Tragiczny żart, nic więcej. Jak chłopi, pędzący z kosami na rycerstwo.
Sapnął, gdy kolejne tąpnięcie stwora prawie posłało go z powrotem na ziemię. Trzymał się jednak, tak desperacko, jak tylko ludzie potrafią trzymać się życia, nieważne jak beznadziejna nie byłaby sytuacja. Nie patrzył w dół, świadom, że z każdym kolejnym ruchem potencjalny upadek będzie bardziej bolesny. Ta wspinaczka, ten heroiczno-idiotyczny wysiłek był, zdaje się, przede wszystkim kwestią honoru. Birian zobligowany był do stawienia się do walki i dania z siebie wszystkiego. Bogowie mu świadkami, że tak właśnie zrobi.
Kolejne tąpnięcia wstrząsały ciałem barda, który coraz boleśniej odczuwał swoją fizyczność. Bark nadal pobolewał, jednak ramię nie odmawiało mu posłuszeństwa. Był w stanie spełnić swoją powinność… Jeśli tylko, jeśli tylko się utrzyma. Ach, wstyd! Jakimże wstydem by się okrył, gdyby upadł teraz, niemal na wyciągnięcie ręki od celu. I nieważne tu było zdrowie, potencjalna śmierć nawet, gdyby stwór zgniótł go swoją wielką stopą, nie! Cóż by sobie Neela pomyślała? Stary cep nawet wspinać się nie umie!
Ich niedoczekanie!


Czuł, że może nie zdążyć przenieść się na plecy stwora, nim ten dobiegnie do obelisku. Z zażenowaniem zaciskał usta w kreskę, jednocześnie usilnie starając się jakoś przecisnąć we względnie bezpieczne miejsce. Chłód, który czuł na plecach musiał być oddechem śmierci. Kostucha w końcu wyciągała do niego swoją kościstą dłoń… Niech to wszystko szlag trafi.
Shiran najprawdopodobniej uratował mu życie po raz kolejny, choć mógł nie zdawać sobie z tego sprawy. Birian posłyszał wybuch, choć nawet nie odwracał się, by spojrzeć, co właściwie się działo, zbyt skupiony na wyszukiwaniu kolejnych punktów oparcia dla dłoni i stóp. Konstrukt zachwiał się i zaryczał. Nawet gdy krzyk już ucichł, w uszach Dandre pozostał cichy, ciągły pisk, jego niekomfortowe echo. Korzystając z okazji spiął wymęczone ciało i zdobył się na heroiczny, w swym mniemaniu wysiłek. Przyśpieszył wspinaczkę. Nie myślał o łupiącym go coraz mocniej barku, o dłoniach wartych tysiące gryfów, które mogły być zgniecione przez kawałki cielska magicznego stwora. Chciał zabić skurwiela.
Albo przynajmniej dźgnąć go brzytewką i mieć świadomość, że zrobił ‘coś’. Mógłby żyć z taką myślą, byłby z siebie całkiem zadowolony. Wnętrze magicznego konstruktu migotało zachęcająco, sugerując, że istota jest… ranna?

Kilka mocnych podciągnięć i jedną, cudem przebytą bez obrażeń kikutotwórczą sytuację później, Birian znajdował się na grzbiecie bestyji. Trzymał się, czego tylko mógł i nijak nie czuł się jak legendarny barbarzyńca, zabójca olbrzymów, czy inny mityczny heros walczący z istotami po dziesięciokroć większymi od niego. Czuł się raczej jak persona siedząca na dachu pijanej kamienicy z nogami. Podczas trzęsienia ziemi. Co zaś z tym związane, przede wszystkim kurewsko nie chciał spaść.
Widział wyłom we łbie stwora, a w nim… kryształ.
Krzyk Shirana był na tyle donośny, że dotarł i do barda, który spojrzał z wysokości na jego kruchą, z tej perspektywy, sylwetkę. Wyjść z kręgu? Zmarszczył czoło.
- Chyba sobie ze mnie żartujesz! – odkrzyknął, przekręcając w dłoni swój miecz – Sam sobie wypierdalaj za kamienie! – dobre sobie. Nie po to się wspinał z narażeniem życia, by teraz schodzić.
Swoją drogą, nie do końca wiedział jak zejść. Nie było to jednak teraz szczególnie ważne, gdyż emanujący błękitnym światłem kryształ był dla Biriana fascynujący.


Celował sztychem ostrza w środek równo ociosanego, pokrytego runami minerału. A więc tyle w kwestii natury. Czymkolwiek było serce Dżungli, czymkolwiek były głosy, które słyszeli w głowie, najpewniej z przyrodą nie miały zbyt wiele wspólnego. Mity i legendy bledną przy potędze czarnoksiężników… Cóż oni, na Bogów, znowu zrobili? I… kiedy?
W pierwszym odruchu, jak na człowieka kultury, erudytę i inteligenta przystało, chciał dźgnąć kryształ mieczem. Wszak tylko barbarzyńcy chcą obcować z nieznanym, nieprawdaż? W głębi ducha Dandre był jednak dużym dzieckiem i uznał, że kryształ należy… Wyciągnąć.
Odrzucił miecz poza krąg, wierząc, że w razie czego ma jeszcze przy sobie maczetę. Jedną ręką kurczowo złapał się zachęcającego splotu korzeni.
Kryształ był magiczny, owszem. Jaśniał dziwnym błękitem i miał w sobie moc zdolną ożywić kupę drewna i skał, ale nie znaczy to wcale, że dotknięcie go jest niebezpieczne, prawda?
Pochylił się w stronę wyłomu we łbie konstruktu i na tyle ostrożnie, na ile się dało, znajdując się w tak nieprzyjemnej sytuacji, zbliżył dłoń do kryształu. Pierw, niczym prawdziwy uczony, chciał delikatnie tryknąć go palcem i zobaczyć, czy boli.
Jeśli nie, pochwyci go w dłoń, wyciągnie… I postara się nie umrzeć pod gruzami, które najpewniej zostaną z pozbawionego ‘serca’ potwora. Jeśli kryształowe paskudztwo nie będzie jednak chciało się z nim bratać, to sięgnie po maczetę i trzaśnie je z całych sił, w idealnym świecie roztrzaskując je na tysiąc kawałków.
I żadne gołe krasnoludzkie dupy na jednorożcach mu w tym nie przeszkodzą.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

463
POST POSTACI
Aremani
Dziewczyna stała w obliczu zagrożenia z determinacją wymalowaną na twarzy i pewnie trzymając swoją siekierę w ręce. Nie czuła się przerażona, nie czuła się całkowicie bezbronna. Jej "konwersacja" z dżunglą z pewnością mogła przebiec lepiej, ale pomimo to natchnęła ją nową energią do działania. Zamierzała udowodnić dżungli, że ta się myli. A któż lepiej niż Aremani jest w stanie działać na przekór nawet samej naturze byle by udowodnić, że ma rację?
Obserwowała pole bitwy, włączając każdy najmniejszy trybik w swojej główce młodzieńczego naukowca. Wartości bojowe może miała żadne, ale z pewnością uważała, że myśli dwa razy lepiej od każdego obecnego na tej polanie. "Jakby konkurencja w tym była duża. Zajebany w przeromantyzowanych dziełach literackich błazen, kuśką myślący ptasiarz, rozemocjonowana dworska dzieweczka i kapitan o skłonnościach samobójczych z bimbrem zamiast mózgu." Wyraźne konotacje pomiędzy magiczną aurą strażnika dżungli jak i kamiennego kręgu mogłoby zdaniem Aremani dostrzec nawet dziecko. Zaintrygowało ją jak popisowe wybuchy półelfa rozsierdzają stwora, a jak jeszcze bardziej jak monstrum zaczęło bezpardonowo skupiać się na Nellrien. "Te kamienie... nie są naturalne. Dżungla czciłaby naturalne formacje roślinne czy skaliste, ale to? To nie może należeć do niej." Wtem przypomniała sobie sytuację z opuszczonej chatki. Jak dzikie pnącza prawie ich pochłonęły. I jak zaczęły uciekać przed magicznym artefaktem, który odnalazł Shiran. "Wcześniej byli tu inni. Trolle, elfy... Co jeśli mogli się tu osiedlić, bo znaleźli sposób na ujarzmienie natury?" Rozwiązanie tej zagadki wydawało się być tuż na wyciągnięcie ręki, ale Aremani czuła się jak błądząca ręką przed mgłą. Wiedziała też, że nie dojdzie do żadnych porządnych wniosków tylko rozmyślając. Musiała działać.

"Jeżeli ten imbecyl znów mnie zignoruje to przysięgam, że na noc zrobię mu okład z pokrzyw na ryjec. Chociaż jego brzydkiej facjacie już chyba nic nie zaszkodzi." Planowała wyciągnąć od Shirana to, co znalazł wcześniej. Półefl najwidoczniej nie zdawał sobie sprawy z tego, że możliwe rozwiązanie ich problemów może mieć wręcz pod ręką. Po tym gdy ten kazał im opuścić krąg (co uznawała za niedorzeczne) Aremani krzyknęła.
- Shiran, daj ten róg. DAJ TEN KURWA RÓG. - i choć kusiło ją by użyć jakiegoś ciętego porównania pod tytułem "Baran nie może się rozstać z baranim rogiem" to pozostała przy klasycznym bluzgu który dostatecznie wyrażał jej frustrację. Nie wiedziała jeszcze, czy jej teorie poskutkują, ale może owy artefakt był w stanie ujarzmić naturę tak samo, jak zrobili to Ci którzy byli przed nimi.
- Dandre, przewróć monolity! Pokieruj bydlaka by rozjebał własne kloce!
"Hehehe, kloce." zaśmiała się w myśli. Wątpiła, by była w stanie sama przewrócić potężne magiczne głazy, ale mogła z pewnością wykorzystać swoją wcześniejszą ideę użycia masy potwora na ich własną korzyść.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

464
POST BARDA
W chwili, w której Shiran stanął przed Nellrien, zasłaniając jej cel, kobieta fuknęła z niezadowoleniem i opuściła kuszę. Może i półelf mówił z sensem, ale ona miała inną wizję kolejnych kilku minut - nawet jeśli ta wizja zakładała poświęcenie się, żeby ubić potwora, tak jak wyglądał jej plan na walkę z morskim wężem zaledwie kilka dni temu.
- Dandre jest w kręgu, chuja to zmieni! - poinformowała go, ale po chwili wahania posłuchała go i wycofała się za kamień.
Niewiele to dało. Widząc, że nie udało się mu zrzucić barda z grzbietu, Serce Dżungli skupiło swoją uwagę na nowej ofierze, a potem dwóch, gdy zarówno rudowłosa kobieta, jak i wywołujący wybuch za wybuchem mężczyzna czekali tylko na bycie zgniecionym. I nawet opuszczenie przez nich kręgu nie sprawiło, że przestali stanowić cel. Kiedy Shiran znów pojawił się w zasięgu jego widzenia, konstrukt zaryczał i ruszył ciężkim, nierównym przez urwaną łapę galopem w jego stronę, przez co powolne dotarcie do kolejnego głazu stało się praktycznie niemożliwe. Choć półelf był szybki, nawet rzucając się do biegu trudno było uciec przed czymś tak wielkim, nacierającym na niego niepowstrzymanie, jak lawina kamieni. Dandre sięgał już do wnętrza potwora, by złapać za kryształ i wydobyć go ze środka, ale zanim to zrobił, najpierw musiał chwycić się gałęzi, by w tym nagłym, szaleńczym pędzie nie spaść z powrotem na ziemię i nie zostać stratowanym. Mógł tylko obserwować, jak Serce zbliża się do Shirana, z sekundy na sekundę coraz bardziej, aż w momencie, w którym półelf uniósł miecz, by wykonać kolejne nacięcie, ukruszony przez niego kikut łapy uderzył z siłą, która posłała mężczyznę w stronę nieba. Resztki powietrza zostały wypchnięte z jego płuc, a w klatce piersiowej coś zakłuło niemiłosiernie, choć nie był w stanie stwierdzić, czy ból silniejszy był przy uderzeniu, czy gdy chwilę później upadł na gęstą, usianą kwieciem trawę, dobre dwadzieścia metrów poza kręgiem, całkiem blisko Aremani. Może nie znał się na medycynie, ale nie musiał mieć szczególnej wiedzy, by zorientować się, że co najmniej jedno żebro na pewno ma złamane. Powrót do pozycji pionowej póki co stał się niemożliwy, ze względu na obezwładniający ból i trud w ponownym nabraniu powietrza - to udało mu się zrobić dopiero kilka długich sekund później.

Konstrukt zaryczał triumfalnie i ruszył w ich stronę, najpierw powoli, a potem przyspieszając coraz bardziej, gotowy kontynuować tratowanie półelfa i stojącej teraz obok niego zielarki. Krąg go nie ograniczał; po prostu dopiero teraz znalazł powód, żeby go opuścić. Shiran chciał odwrócić jego uwagę od Nellrien i udało mu się to zrobić doskonale, choć jakim kosztem? Wciąż miał mroczki przed oczami, ale dobrze słyszał ciężkie, wstrząsające polanką kroki potwora, przed którym nie miał siły w tej chwili uciec.
I być może to by był już jego koniec, gdyby nie absurdalny na pierwszy rzut oka pomysł Biriana.
Sięgając pod suche gałęzie, do wnętrza potwora, Dandre czuł energię, przenikającą jego ciało. Choć nie miał nic wspólnego z magią, czuł mrowienie na czubkach palców i wspinający się po przedramionach chłód. Był w stanie przysiąc, że wszystkie włosy na jego ciele stanęły dęba, gdy zacisnął dłonie na krysztale, intensywnie wibrującym i rażącym go z bliska jasnym światłem. Deszcz ustał nagle - choć zajęło mu tylko chwilę zorientowanie się, że to wyłącznie jego omijają spadające z nieba krople, jakby otoczyła go wodoodporna bariera.
Potwór znieruchomiał nagle, jakby dotarło do niego, co się dzieje. Nie rozsypał się jednak, choć być może częściowo bard na to właśnie liczył; zamiast tego stanął tuż przed Shiranem i Aremani, jak zamrożony w czasie i przestrzeni. Jeszcze dwa kroki i zmiótłby z powierzchni ziemi ich oboje. Zamiast tego, widzieli Biriana, zaciskającego dłonie na dużym, równo ociosanym krysztale, emanującym błękitnym blaskiem, który zdawał się przenikać jego skórę i w mniejszym już stopniu wypływać z jego oczu i końcówek nienaturalnie uniesionych włosów.
Trzymając kamień w dłoniach, bard mógł obrócić go i obejrzeć ze wszystkich stron. I gdy obrócił go w prawo, potwór, na którym siedział, zrobił kilka nieporadnych kroków w bok. Wyciągnięcie z tego wniosków było dość oczywiste - obrócenie kryształu w lewo posłało go w drugą stronę. Stworzenie już nie ryczało, nie rozpadło się, po prostu stało tak, zdezorientowane, dopóki Dandre trzymał jego serce w dłoniach. Nie było to proste, bo silne wibracje magii zmuszały go do utrzymania kurczowego uścisku, by nie upuścić tej zdobyczy, ale faktycznie zrobił coś, czego z całą pewnością nie planował: przejął kontrolę nad Sercem Dżungli.

Shiran natomiast odzyskał oddech i przypomniał sobie o rogu, znalezionym w leśnej chatce kilka godzin temu. Nie podnosząc się z ziemi, bo też nie musiał tego robić, zadął weń. Cichy i pełen niewysłowionego smutku dźwięk poniósł się po polanie, początkowo nie wywołując żadnych efektów - tak się im przynajmniej wydawało, do momentu, w którym spod półelfa zaczęła wypływać szarość. Szarość usychających kwiatów, umierających źdźbeł trawy i wyschniętych liści. Jak rozlewająca się po ludzkim ciele zaraza, to zepsucie rozpłynęło się dalej, docierając pod nogi Aremani, pod znieruchomiałe Serce Dżungli, kilka sekund później pod stopy Nellrien, która zatrzymała się, skonsternowana, w połowie drogi do Shirana, jaką przebyła biegiem, gdy zobaczyła, jak ten zostaje wyrzucony w powietrze. Piękna, ukwiecona polana na ich oczach zmieniała się w szare pogorzelisko, co było tym bardziej szokujące, że intensywność barw i zapachów tutaj była większa, niż gdziekolwiek indziej na tej wyspie. Żółte kwiaty więdły i opadały, tak samo jak liście na pierwszych drzewach za ich plecami, jak pnącza i gęste krzewy, dotąd uniemożliwiające im dostanie się na polanę i opuszczenie jej. Trwało to zaledwie kilkanaście sekund, ale gdy się skończyło, stali w kręgu całkowicie martwej natury, o średnicy jakichś stu metrów.
Cisza, która zapadła, zdawała się ranić uszy.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

465
POST POSTACI
Shiran
Jakim cudem jeszcze oddychałem? Nie miałem pojęcia. Popieprzone to wszystko. No, ale może po kolei...

Zaczęło się od niezadowolenia Nellrien i jej dziwnego posłuszeństwa. Po raz pierwszy chyba kogoś posłuchała, bo ruchy miała drewniane, a minę całkowicie niezadowoloną. Już Auth miał lepszą jak się wypróżniał siedząc na gałęzi. No, ale nie będę jej winić. Cieszyłem się natomiast, że nie rzuciła się na naszego kolegę, tak jak na węża między namiotami. Zresztą... Nawet jeśli bardzo by chciała, to z tą nogą mogłoby to być, delikatnie mówiąc, w przechuj trudne. Idę o rękę, że to był jedyny powód, przez który tego nie zrobiła.
W każdym razie, wycofała się okręgu, ale całkowicie nic to nie dało. Nic, a nic. Potworzyna leciała dalej w naszą stronę. Teraz to w sumie tylko w moją, chcąc jakby nie sforsować. Byłem szybki. Byłem zwinny. Byłem jak jebana baletnica na deskach sceny. Ale będąc przy tym ślepy, mogę i być zwinny jak jaszczurka, a łeb mi zdepczą. Plan był świetny - wysadzić wszystkie pieprzone kamienie, a przy tym uważać na kupę kamieni. Tę kupę kamieni, która posłała mnie na jakieś dwadzieścia metrów dalej.

Będę szczery - nie wiedziałem co się stało. Oszołomienie, które nastąpiło i ból jaki opanował me ciało były nie do opisania. No wyobraźcie sobie. Stoicie sobie na własnych nogach, a chwilę później, jest niebiesko, jakoś tak lekko, bezwładnie. Orientujecie się, że łopoczący kawałek ubrań to Wy, a to co czujecie nie zniknie za chwilę, tylko zostanie z wami na długo...
Nie mam pojęcia jakim cudem przeżyłem.

Uderzenie z ziemią było za to bardzo dojmującym przeżyciem. Ból spotęgował się, a resztki powietrza, które nie uciekły przy uderzeniu przez kamienną rękę, uciekły właśnie teraz. Byłem pewny, że umarłem. Być może byłby to odpowiedni czas. Chociaż... Nellrien przeżyła. Nie musiałem patrzeć jak bezmyślnie ginie, w swoim pirackim tango, próbując sobie kolejny raz odebrać życie.
Nie był to jednak mój czas... W klatce piersiowej bolało tak, jakby jakiś rzeźnik dobrał się do niej, próbując wybrać coś na rodzinnego grilla. Ból taki już odczuwałem, dlatego intuicja podpowiadała mi, że mam pogruchotane żebra. Znaczy zakaz głębszego oddychania i śmiania się na najbliższe parę miesięcy. Co z bagno...

Próbowałem się jakoś ruszyć, ale byłem obezwładniony. Każde, nawet najmniejsze poruszenie kończyną oznaczało ból tak intensywny, że miałem ochotę oddać się czeluści domeny Garona. Zakaszlałem, próbując nie zemdleć z bólu, czując chwilę później smak żelaza w ustach. Przejebana sytuacja. A żeby było jeszcze zabawniej słyszałem kolejne stąpnięcia, które się do mnie zbliżały. Nie widziałem go. Czułem jak biegnie i wiedziałem, że to ja jestem jego celem. Kątem oka widziałem Arę, która stała jak wryta, chyba nieco zaskoczona wydarzeniami sprzed chwili.
Chciałem powiedzieć, by spierdalała, bo zaraz za kolorowo nie będzie, ale wyszedł mi tylko jakiś jęk, po którym znowu rozkasłałem się, z prozaicznego powodu, jakim był brak powietrza.

Bardzo chujowa sytuacja.

Misiaczek był coraz bliżej, a ja zaraz się pożegnam z tym jakże okrutnym światem. Zamknąłem oczy i liczyłem na jakieś sceny. Wiecie, te wszystkie opowieści o życiu przelatującym przed oczami. Ściema jakich mało. Widziałem tylko ciemność. Jebaną ciemność. I gdy myślałem, że nic więcej nie nastąpi, pomyślałem o Nellrien i o tym, że będzie na mnie wściekła. Już pomijam fakt naszych gierek i wzajemnego przedrzeźniania się... Tego co siedziało gdzieś tam we mnie... Czułem, że będzie wściekła i zawiedziona, że w tak prosty sposób zniknąłem i że więcej nie będę jej wrzodem na dupie. I obietnica... Nie mogłem zostawić jej tak po prostu z tym kontraktem.
Otworzyłem oczy, zdeterminowany, ale też i zaskoczony, że tak wiele myśli zdążyło mi przejść przez głowę. Miałem zginąć, a dalej leżałem obolały. Teraz jednak widziałem dlaczego... Grajek siedział na naszym koledze, z łapami wepchanymi w jego środek i jakimś cudem... Uratował mi życie. Cóż... Chyba odpłacił się za plażę. I tak będę musiał mu za to podziękować. Choć przyznaję, że nie miałem na to szczególnej ochoty.

Niemniej, była to niezła chwila, jeśli chciałem im jakoś pomóc. Teraz albo nigdy. Nie wiedziałem co się stanie, ale liczyłem że to magiczne cudo jakoś rozplecie piętrzącą się dookoła nas magię. Zresztą - ufałem w tej kwestii Kwiatuszkowi.
Stęknąłem więc chwytając róg i przyłożyłem go do ust. Dmuchnąłem zebranym powietrzem, zastanawiając się, czy powykręcane żebra nie przedziurawią mi szybciej płuc. Efekt był mocno taki se, bo w sumie dźwięk jaki zabrzmiał na początku przypominał jakiegoś pierda, a potem przeszedł w smutne zawodzenie.
No, to tyle z pogromcy roślinek i innych magicznych rzeczy. Tyle tylko, że ujebałem ustnik rogu, zostawiając na nim ślady krwi, którą chwilę wcześniej czułem. A przynajmniej tak myślałem do momentu, w którym nie poczułem przejmującego mroku i zimna. I nie mówię tu o: "hehe, ubieram się na czarno". To było coś pierwotnego i przerażająco smutnego. Rośliny umierały, zieleń traw przechodziła w szarość, a cisza jaka rozlegała się teraz na polanie wydawała się tak przejmująca, jak nic co do tej pory spotkałem... Pięknie, kurwa. Jeszcze obok podpalacza brakowało mi tytułu mordercy kwiatków, albo siewcy zarazy.
Odłożyłem rękę, walcząc z bólem, próbując nie syczeć i nie przerywać ciszy, po czym zamknąłem oczy, sam nie wiem na co licząc. Przełknąłem krwawą ślinę. Ruszać się nie mogłem. Mówić też nie za bardzo. Jękami za dużo nie zdziałam. Może ta śmierć nie byłaby taka głupia?

Wróć do „Kattok”