Re: Dżungla Tuk'kok

301
- Obiecuję - wyszeptała ze ściśniętym gardłem. - Będę szczęśliwa tak, jak tego pragniesz, Meruem.
Spróbowała ponownie sięgnąć dłonią w stronę kochanka. Serce biło jej jak oszalałe, jednak tym razem nie z adrenaliny, strachu, czy romantycznych uniesień, lecz z rozpaczy. Nie mogła patrzeć, jak umiera, a równocześnie wiedziała, że musi.
- Powiedz mi, gdzie mieszkałeś z Amy. Może kiedyś będę miała okazję zajść tam, znaleźć kogokolwiek z rodziny i opowiedzieć o tobie. Powiedz, jak nazywają się twoje dzieci, pewnie są już dorosłe. Myślę, że powinni znać prawdę tak samo jak ty o sobie. - Westchnęła ciężko, przeciągle. - Czuję ulgę, że wiesz o swojej historii wszystko. Sama chciałam ci powiedzieć, choć Ardea przedstawiła mi trochę inną wersję. Myślę, że... tak stara osoba jak ona czuła się samotna, może zbzikowała w pewnym momencie, lecz ostatecznie zrozumiała swoje błędy. Bała się przyznać do winy, uciekała przed tym, ale to ona chciała, żebyśmy byli razem i żebyś był szczęśliwy. Myślę, że żałuje. Wolę tak myśleć, bo okazała mi dobroć.
Chciała poruszyć się, nieco obrócić na bok, lecz targnął nią spazm bólu. Jęknęła z niemocy.
- Meruem, powiedz mi, które trolle eksperymentowały na tobie? Te, które pokonałam czy te, które wcześniej spotkaliśmy? Może wszystkie? Meruem... - Nie odrywała wzroku z twarzy kochanka, próbując nie dostrzegać jego rany. - Dzięki tobie pierwszy raz od wielu lat poczułam się jak kobieta. Ty mi także pomogłeś. Nie zamierzam znowu pozwolić temu odejść. Tak bardzo chciałabym, abyś poszedł ze mną...

Re: Dżungla Tuk'kok

302
- Dziękuję - powiedział cicho Meruem, kładąc się całkiem i wyciągając prawą rękę w stronę kochanki, choć oczywistym było, że jej nie dosięgnie. Nie mniej chyba wyobraził sobie, że ponownie trzyma jej dłoń, bowiem uśmiechnął się szczerze, a z oczu poleciały mu łzy.
- Mieszkaliśmy w Keronie, na wschodzie, na południe od Meriandos, nieduża wioska. Żona Amy, córka Constanzia. Dziękuję ci. Bardzo. - Uśmiech zniknął z jego twarzy, a zastąpił go grymas bólu. Bladość powróciła, a wzrok stawał się coraz bardziej mętny, zamglony, nieobecny. Meruem nie poruszał już kończynami, prawą ręka leżała wyciągnięta w stronę kobiety, a lewa spoczywała luźno na brzuchu. Pomiędzy palcami prześwitywały organy. Jego oddech stał się płytki, a ciałem wstrząsały póki co delikatne drgawki. - Nie winię Ardei ani trochę. Choć odebrała mi wiele, wiele dzięki niej otrzymałem. Poznałem ciebie i zakochałem się na nowo. Może to czyni mnie złym człowiekiem, ale nie żałuję tego jak potoczyły się sprawy. Mam nadzieję, że żona i córka mi wybaczą. Nie, nie liczę ani na zrozumienie, ani na wybaczenie. Chcę po prostu wiedzieć, że były szczęśliwe, a wtedy mogę być przeklęty przez całą wieczność. - Kiedy skończył mówić, zamknął oczy i w jeszcze większym grymasie bólu wciągnął ze świstem powietrze. Nie wypuszczał go, a jego klatka piersiowa uniosła się, jakby poczuł nagłe uczucie przeraźliwego bólu. Dopiero po chwili z sykiem wypuścił powietrze. Każdy wdech i wydech sprawiał mu trudność. Oczy miał niemal zamknięte. Zalał się potem, który wraz z krwią i brudem na jego ciele zamienił się w istną breję. - Zabiłaś tych, którzy mi to zrobili. Dziękuję. Pomściłaś mnie, ale im też jestem wdzięczny - powiedział resztkami sił. Słysząc ostatnie słowa Tessy, uśmiechnął się najszerzej i najcieplej, jak tylko potrafił. - Dziękuję. Za wszystko dziękuję. Tessa, moja ukochana. Chciałbym cię spotkać jeszcze raz, w innym życiu i innych okolicznościach. Pójdę przodem. Mam nadzieję, że nie dołączysz do mnie za szybko. Bądź szczęśliwa... Do zobaczenia. - Zamknął oczy. Jego ciałem targnął ostatni spazm. Klatka piersiowa przestała się unosić, ciało ani drgnęło. Leżał z wyciągniętą dłonią, z głową obróconą w stronę kobiety, którą kochał. Uśmiechał się, tak samo ciepło jak zawsze, nawet jeśli jego ciało było już zimne.



***


Kilkanaście minut później nadszedł Jinaraeth. Miał spokojny, kamienny wyraz twarzy. Łzy wyżłobiły wyraźne kanaliki na jego polikach. Poruszał się tak, jakby na barkach ciążył mu niewyobrażalny ciężar. Być może nawet tak było. Zatrzymał się przy Tessie. Spojrzał na Meruema i pokręcił głową, po czym przyłożył dłoń do oczu.
- Nas wszystkich czeka to samo... śmierć i zniszczenie. Przykro mi. Rozmawiałem z nim, kiedy byłaś nieprzytomna. Wiem wszystko. Powinien przeżyć, zasługiwał na to bardziej niż ktokolwiek inny. - Odjął dłoń od twarzy. Jego czerwone oczy ponownie były załzawione. Wydawał się już bardziej trzeźwy, a przynajmniej pełen zmysłów.
W pewnym momencie wzdrygnął się i jęknął. Jego ciało zadrżało, ale po chwili się uspokoił. Wpatrywał się w dżunglę, głośno przełykając ślinę. Z gąszczy wyszedł troll, szaman, ten, z którym Tessa zawsze rozmawiała. Ale nie był taki sam. Jego ubranie i włosy były poszarpane. Cały był w zakrzepłej krwi, chociaż z paru miejsc na jego ciele wciąż skapywały intensywnie czerwone kropelki. Nie miał prawej ręki aż do połowy ramienia, kikut związany był przesączonymi krwią szmatami. W lewej dłoni trzymał jakiś długi przedmiot owinięty materiałem. Kulał niemiłosiernie. Nie miał również lewego ucha i prawego oka, w miejscu którego znajdowała się spora kula zakrzepłej posoki, a jego szczęka i nos zdawały się być złamane.
- Wszystkim po już? Ja nie czuć moja bracia. Co z Tessa? Ona teraz Włócznia Płomieni. Jinaraeth, co z Vaa'Shak Meruem? - powiedział tak niewyraźnie i skrzecząco, że kobieta potrzebowała więcej czasu, aby zrozumieć słowa i wywnioskować, co troll chciał powiedzieć.
Elf wbił wzrok w ziemię i milczał, niezbyt skory do zdawania raportu.
Ostatnio zmieniony 25 lip 2014, 14:24 przez Gilles, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Dżungla Tuk'kok

303
- Do zobaczenia - wyszeptała rozedrganym głosem.
Nie wiedziała, ile czasu minęło zanim wrócił Jinareath. Nie zwróciła na niego większej uwagi, wpatrując się tępo w ciało Meruema. Nie odpowiedziała. Zastanawiała się czy tak miało być, czy tak było lepiej, że umarł, zaznając spokoju. Tyle razy już umierał, ostatecznie poznał o sobie prawdę. Może tak właśnie miało być? Może nie dane było im być razem, nawet jeśli znalazłaby sposób na jego cudowne uzdrowienie? Tessa nie była pewna. Z jednej strony bolało ją, czuła się winna; rozszarpano jej serce, choć tak bardzo broniła się przed tym. Z drugiej wiedziała, że Meruem poprzez śmierć zaznał spokoju ducha. Nie wiadomo jakby się potoczyły dalsze koleje losu. Może za jakiś czas rozstaliby się? Może czekałby go i tak tragiczny koniec? Tessa przymknęła spłakane oczy. Łatwo było sobie wmówić to, co jest wygodne. Wolała myśleć, że zginął szczęśliwie niż miałby później przez nią cierpieć. Przynajmniej tylko ona będzie się zadręczać.
Dopiero gdy przybyły troll odezwał się, zapytując o nią i Meruema, ocknęła się z otępienia, kierując wzrok na rannego szamana. Myśl, że Jinareath współpracował z nim, uderzyła w nią z całą siłą. Czyżby od początku działali razem? Nie, pamiętała minę elfa, jak mu opowiedziała o pierwszej rozmowie z trollem. Na pewno coś wydarzyło się później, gdy odeszła z grupy...
- Oba trolle nie żyją, jednak zdarzyło się coś, czego nie rozumiem. Kogo te bestie zamierzają atakować? Co to była za magia? - mówiła cicho, wolno, przerywając co chwilę, jakby sprawiało jej to ból. Zadała pierwsze pytania, które przyszły jej na myśl. Wiedziała, że coś się stało, że magia z kuli musiała coś zrobić. Była w rozsypce. Miała wrażenie, jakby utraciła zdolność logicznego myślenia.

Re: Dżungla Tuk'kok

304
Troll nie odpowiedział. Jedynie ledwo widocznie skinął głową na elfa, który spojrzał się na niego, a następnie na Tesse. Było to spojrzenie chwilowe, pełnie różnych, zbieżnych emocji. Gniew, smutek, żal, rozpacz. Jinaraeth odwrócił wzrok i wbił go w jakiś punkt w oddali. Przełknął ślinę i milczał chwilę, jakby gromadząc w myślał słowa. Kiedy przeszedł do odpowiedzi, starał się zachować poważny, informujący ton, ale mimo wysiłków nie potrafił powstrzymać drżenia głosu.
- To była magia służąca do kontrolowania nie tylko bestii, ale całego Tuk'Kok, jej natury. Kula była potężnym artefaktem, katalizatorem, gromadzącym magię. Zaklęcie samo w sobie nie było skomplikowane, ale wymagało skupienia. Troll, który zginął, był wyjątkowy, podobno od setek lat nie urodził się ktoś o takim poziomie energii magicznej. Stracił ją całą i umarł, a rytuał powiódł się. Teraz bestie zamierzają wyjść z dżungli i zabić wszystkie rasy poza trollami. Kobiety, dzieci, starcy... czeka ich rzeź. Kattok stanie się jednym wielkim Tuk'Kok, kiedy roślinność zacznie się wdzierać w głąb miasta i osad. - Zacisnął pięści i zagryzł wargę tak mocno, że z brody zaczęła mu ściekać stróżka krwi. - Pewnie już zaczęły się walki. Mieszkańcy nie mają szans na obronę, nie wytrzymają nawet kilkunastu minut. Możemy nigdy nie opuścić tej wyspy bez odpowiedniej łodzi, a i tutaj przestanie być bezpiecznie. Nie przeżyjemy. Musimy uciec jak najszybciej...
Szaman wydał z siebie długi, przeciągły pomruk, nie wiadomo co oznaczający.

Re: Dżungla Tuk'kok

305
Przeklęła siarczyście pod nosem. Zabrała dłoń z ziemi, kładąc sobie na brzuchu. Utkwiła spojrzenie w niebie, by zaraz zamknąć oczy z głębokim westchnieniem.
- Nie zdążyłam na czas. To moja wina. Nie powinnam tego przeżyć - powiedziała zrezygnowana, bezsilnie. Zawiodła na całej linii. Gdy pomyślała o tych wszystkich ofiarach, jeszcze bardziej ścisnęło ją. Miała wrażenie, jakby żołądek miał się wywrócić do góry nogami. - O bogowie, nie zdążyłam...
Bardzo łatwo przyszło jej wyobrazić sobie, jak w przyszłości będzie wyglądało Kattok. Tessa też nie była w stanie zliczyć, ile ofiar przy tym zapłaci za ekspansję trolli. Wizja przerażała ją.
- Czy da się jeszcze cokolwiek zrobić? Czy istnieje jakaś magia, która zatrzyma je choć na chwilę, by ewakuować ludzi? - spytała z rozpaczą, po czym dodała jeszcze ciszej, jakby do siebie: - Nie zdążymy. Nie zdążę nikomu pomóc... Za późno.
Tessa wydawała się oszołomiona, jakby jeszcze nie doszła psychicznie do siebie po walce i śmierci Meruema. I nie można jej było winić, kiedy otrzymała błyskawicą dziesiątki razy. Niektórzy umierali, niektórzy byli w takim szoku, że nie mogli logicznie myśleć jeszcze przez dłuższy czas.

Re: Dżungla Tuk'kok

306
- Nije istnieije - odpowiedział szaman. - Już koniec być. Wy uciekać. Trolla nie zapomnieć ci próba uratować dżungla. Ty zawieść misja, być wina śmierć setka ludzia i bestia, ale próbować. Ty jest szlachetna i honor, ty mieć moja uznania. - Wykonał gest, który przypominał ukłon, ale przez rany zapewne nie wyszło tak, jak powinno.
- Tessa, musimy uciekać! - Jinaraeth twardo próbował brzmieć stanowczo, ale rozpacz miał wypisaną na twarzy. Łzy w jego oczach nigdy nie wysychały. - Później się poużalasz nad sobą. Teraz to nic nie zmieni. Próbowałaś i to się chwali. Ale, kurwa, ruszaj swoją pierdoloną dupę! - Błyskawicznie przybliżył się do Tessy, nachylił i chwycił ją za rękę, w desperacji ciągnąć w górę. Nie zdawał sobie sprawy, że sprawia jej ogromny ból. Organizm kobiety dalej był okropnie poturbowany, choć czuła się odrobinę lepiej. Ból głowy nieco osłabł, problemy z oddychaniem się zmniejszyły, niestety nerwy dalej szalały, skamieniałe mięśnie piekły, a ślady po oparzeniach eksplodowały niemiłosiernym bólem. - Tessa, do chuja! Jax... Meruem by tego chciał! - Odsunął się, by nie zasłaniać trupa Vaa'Shaka, nie puścił ręki Pół Elfki, w konsekwencji czego tylko boleśnie ją wygiął. - Chciałby, żebyś żyła! Powiedział mi to. Zbezcześcisz jego pamięć, jeśli zostaniesz tu i dasz się zabić. Krzywy Łokieć go pochowa w dobrym miejscu, musimy spierdalać! - Nie było do końca wiadomym, czy myśli trzeźwo, czy wręcz przeciwnie, ale z pewnością był zdeterminowany. I zdesperowany, co było widać w jego specyficznym zachowaniu, nagłej ekspresji i nerwowych ruchach.

Re: Dżungla Tuk'kok

307
- Przepraszam - wyszeptała. - Tak bardzo mi przykro.
Miała ochotę rozpłakać się jeszcze bardziej, zostać w tym miejscu i użalać aż do końca świata. Już chciała powiedzieć, aby elf pozostawił ją tutaj, ponieważ będzie tylko ciężarem, gdy ten zdecydowanie pociągnął ja za rękę. Krzyknęła z bólu. Miała wrażenie, jakby ktoś obłożył ją rozżarzonym węglem, jednak ocuciło ją to. Spojrzała przytomniejszym wzrokiem na elfa, choć widniało w nim ogromne cierpienie, te duchowe i te fizyczne.
- Nie dam rady w tym stanie uciekać - stęknęła z bólu, próbując podźwignąć się przynajmniej do siadu. Zaciskała zęby, jakby pragnąc odzyskać choć trochę siły i determinacji, by wstać o własnych siłach. - Miałam wcześniej mikstury lecznicze, ale są zużyte. Meruem o nich wiedział... Jinareath, dałeś mu je, prawda?
Nie otrzymawszy takiej odpowiedzi jakiej oczekiwała, jęknęła z rozpaczy. Kolejny ciężar śmierci jeszcze mocniej spadł na jej barki. Ukryła twarz w dłoniach, nie potrafiąc przez minutę odezwać się choć słowem. Głos przypominał supeł, który nie chciał się rozwiązać. Czuła łzy na policzkach. Przetarła je kilkoma ruchami, próbując ogarnąć się.
To moja wina. To jest moja, kurwa, wina. Wszyscy nie żyją przeze mnie. Nigdy nie powinnam się tutaj pojawić. Nie powinnam w ogóle przeżyć. Na cholerę płynęłam na wyspę? Trzeba było wracać prosto do domu... Domu... Chcę do domu. Chcę zobaczyć rodzinę.
Tessa sięga do swojego tobołka i wypija pierwszą lepszą butelkę. Jeżeli jej efekt wyleczy ją na tyle, by mogła iść i nie czuć tak potwornego bólu, drugą odda trollowi. W innym przypadku drugą także wypije, choć będzie miała wrażenie, że dławi się nią. Następnie spróbuje iść za elfem.
Do domu.

Re: Dżungla Tuk'kok

308
Mikstura lecznicza, która mogła uratować życie Meruema, zdecydowanie pomogła Tessie. W prawdzie rany się nie zagoiły, ba, nawet ból nie zniknął całkowicie, ale zdecydowanie zelżał. Chociaż płyn był w smaku obrzydliwy do granic możliwości, przyjemne uczucie rozlało się po całym ciele Tessy. Wstała bez większego problemu, nie chwiejąc się już. Dalej była zmęczona, ale zniknęły problemy z oddychaniem. Głowa nie pulsowała już tak mocno, a jedynie leciutko. Mięśnie prosperowały dość sprawnie. Ból spowodowany poparzeniami zmalał na tyle, że nie zmuszał kobiety do ciągłego grymasu bólu. Manewry lewą ręką dalej były nieco utrudnione, a jej ruchy powodowały ból ramienia, to samo tyczyło się prawej dłoni. Mimo wszystko, w stosunku do poprzedniego uczucia Tessa poczuła się wspaniale.
Oddała trollowi drugą miksturę. Ten z początku nie wiedział, o co chodzi, lecz w końcu przyjął ją z lekkim ukłonem. Od razu wlał całą zawartość do krzywej gęby. Nie wyglądało jednak na to, by wiele mu to pomogło. Nie pojawiła się żadna widoczna, zewnętrzna zmiana. Ranki dalej zdawały się krwawić. Wychodziło na to, że obrażenia szamana były poważniejsza niż mogło się wydawać, choć przyczyn mogło być kilka.
- Ja dziękować całe serce, Gahna'Lak yhg Tuk'Kok. Przepraszać, że nie móc powstrzymał twoja była towarzysza od mord. My być za wolna, to być tak nagła. My być zajęty. Ja przepraszać, ale mnie mieć wpływ. - Odwrócił się powoli w stronę dżungli. - Ja was odprowadzić trochę droga i wrócić tu. Ty być gotowa do podróż?
Jinaraeth mechanicznym krokiem ruszył do przodu. Miał szeroko otworzone oczy, krwawiące usta ściągnięte w cienką kreskę i kamienną twarz. Unikał wzroku Tessy i było to dokładnie widać. Próbował ją szybko wyprzedzić.

Re: Dżungla Tuk'kok

309
- Rozumiem. Czy jesteście pewni, że wszyscy zginęli?
Przypuszczenia o śmierci byłych towarzyszy okazały się prawdą. Ten dodatkowy fakt nie mógł już bardziej zdołować Tessy. Kobieta emocjonalnie była na samym kurewskim dnie. Nie miała siły pomstować, krzyczeć, czy już płakać. Musiała trwać twardo i przeć do przodu. Dla Meruema i dla siebie. Chciała wrócić do domu. Założyła tobołek na plecy.
- Chodźmy.
Gdy ruszyli od razu zauważyła, że elf ukrywa coś przed nią, uciekał do przodu, nie chcąc rozmawiać na temat byłej grupy. Tessa spróbowała nieco przyspieszyć tempa, doganiając go. Jeśli tak się stanie, od razu przejdzie do rozmowy.
- Opowiedz mi wszystko, co się stało po tym, jak odeszłam. Dlaczego nie zawróciłeś? Czy chcieliście pozbyć się mnie? I, proszę, mów całą prawdę. Nie zatajaj niczego.

Re: Dżungla Tuk'kok

310
Troll jedynie skinął głową, a w jego oczach widniała pewność słów i coś na kształt smutku, może zawodu. Wszyscy ruszyli na przód, zostawiając za sobą trupa Meruema. Nie weszli dobrze w gęstwinę, kiedy znowu musieli się zatrzymać. Jinaraeth, zapytamy o całe wydarzenia, nagle upadł na kolana i chwycił się za głowę, zasłaniając uszy i zamykając oczy, z który zaczęły cieknąć grube krople łez. Elf potrzebował paru chwil by dojść do siebie, choć nie do końca można tak to nazwać. W końcu przeszedł do siadu, jakby był na pikniku i z wbitą w ziemię twarzą zaczął skubać trawkę. Chyba próbował tłumić szloch. Nie podnosił wzroku na Tessę, przekrzywiał głowę, by nawet nie mieć twarzy w tym samym kierunku, co ona. Bił się z myślami. Czarnymi, okrutnymi, strasznie bolesnymi. Kiedy drżącym głosem podjął opowieść, przerywaną pociągnięciami nosa, Pół Elfka dowiedziała się dlaczego.
- Wszystko było w porządku, kiedy opuszczaliśmy tamto miejsce - zaczął niskim, niewinnym, wręcz sielankowym tonem. - Postanowiliśmy się nie spieszyć z powrotem, chcąc coś upolować, zebrać rośliny i co kto chciał. Szczerze mówiąc było całkiem fajnie. Atmosfera Tuk'Kok dalej nam się udzielała, ale nie aż tak bardzo. Baliśmy się, choć strach nas motywował. Szybko poznaliśmy się lepiej. - Wytarł nos w rękaw i nie odzywał się przez parę minut, od czasu do czasu nerwowo przeczesując sztywne od zakrzepłej krwi i błota włosy. - Powiedziałbym, że się zaprzyjaźniliśmy. Pokonaliśmy kilka bestii, jedliśmy ich mięso przy ognisku, śmiejąc się, żartując i rozmawiając o naszych domach. Było całkiem... przyjemnie. Aż do tego momentu. - Ukrył twarz w dłoniach i przez kilkanaście minut nie dawał znaku życia. Kiedy zabrał dłonie, jego ciałem wstrząsnęły drgawki. Już nie szlochał. Teraz w jego błękitnych, załzawionych i zaczerwienionych oczach, które podniósł na Tessę, widniała tylko zimna śmierć. Mówił kamienny, obojętnym głosem, jakby uczucia z niego wyparowały. - Szedłem na przedzie, odwróciłem się, aby nakazać reszcie uważać pod nogi, bo wchodziliśmy na teren zwodniczych pnączy. To takie rośliny i korzenie, o które bardzo łatwo się potknąć, a połowa z nich to tak naprawdę węże, po nadepnięciu na które atakują i wstrzykują paraliżujący jad. Kiedy się odwróciłem, zobaczyłem... zobaczyłem, jak Denser znienacka odcina Herlerisowi głowię. Nim zdążyłem krzyknąć, Garen zorientował się w sytuacji i chwycił za rękojeść miecza, a wtedy Denser rozpłatał mu głowę na pół. Raymond próbował uciekać, ale został przebity rzuconą maczetą. Ja rzuciłem się do ucieczki, a Denser ognił za mną. - Nagle jego oczy zabłysły. Umazana krwią twarz wykrzywiła się w grymasie gniewu, usta zacisnęły, a dłonie dziko wyrywały całe kępy trawy. - Sztylet trafił mnie w lewą łopatkę, ale biegłem dalej. Zaczynało brakować mi tchu. Odwróciłem się pewien, że zgubiłem pogoń, ale okazał się szybszy i bardziej zaciekły. Na szczęście ktoś go zatrzymał. Trolle. Zaatakował je i zginął, a ja pobiegłem dalej. Uciekałem przed wieloma bestiami, zostałem ciężko ranny, ale jakoś udało mu się przeżyć. Cudem. I z pomocą trolli, które zawsze broniły mnie i ciebie z ukrycia. - Na moment przeniósł wzrok na Złamanego Łokcia, a potem z powrotem na Tessę. Gniew nie ulatywał z elfa. - Wiesz, że one od początku nam pomagały? Dopiero kiedy walczyłaś z tymi złymi dowiedziałem się o tym. Krzywy Łokieć uratował mnie, choć wówczas był już ciężko ranny. Opowiedział mi o wszystkim. Cały jego szczep zginął broniąc nas z ukrycia przed różnymi bestiami. Oni tylko blefowali, że nas zabiją. Próbowali naśladować ludzkie kłamstwa i manipulacje, a od początku cierpieli na wszystkim najbardziej. Teraz też, bowiem większość z nich ma silne poczucie moralności i odpowiedzialności, zwłaszcza zbiorowej, a właśnie przez ich magię giną setki niewinnych ludzi i bestii. Krzywy Łokieć został sam, musi znaleźć innych dzikich członków plemienia, co nie będzie łatwe, a poza tym otrzymał tak ciężkie obrażenia, że może z tego nie wyjść.
Jinaraeth wstał. Wziął kilka głębszych oddechów i przetarł dłonią twarz, w konsekwencji czego jedynie rozmazał łzy. Wyglądał okropnie. Tessa wyglądało źle, ale nie było nawet najmniejszego porównania. Elf wyprostował się i oddychał powoli. Ujście emocji wydawało się uspokoić go nieco, a przynajmniej przestał się zachowywać tak, jakby miał niepoukładane w głowie. Spojrzał wyczekująco na kobietę, oczekując jakichś słów, reakcji, czegokolwiek.

Re: Dżungla Tuk'kok

311
Słysząc o zbrodni Densera, zawrzała z gniewu. Zacisnęła pięści aż do bólu. Zazgrzytała zębami.
- Co za skurwysyn. Czułam, że coś z nim nie tak, był zbyt miły. Cholera, chciał pieniądze tylko dla siebie. Pierdolony morderca. Powinnam domyślić się, że odwali taki numer.
Westchnęła ciężko. Może i nie przyjaźniła się z byłymi członkami drużyny, lecz nie życzyła im śmierci. Nie powinni zostać tak potraktowani, tak zdradzeni. Po raz kolejny schematy z poprzednich wypraw powieliły się, tylko tym razem pazerność Densera umknęła jej.
- Gdy powiedział, że nie pójdzie dalej ze mną, odetchnęłam z ulgą. Chyba podświadomie czułam, że może zrobić mi także krzywdę. Nie sądziłam, że będzie chciał rzucić się na was wszystkich. W ogóle nie przyszło mi do głowy, że zabije, jednak gdy teraz zastanawiam się, to tylko on miał największe umiejętności, by zaatakować szybko i sprawnie. Być może też Garen byłby w stanie... Kurwa jego mać. Pierdolony Denser. Wiedziałam, że coś wam się stało. Planowałam później poszukać was, jeśli wciąż byście żyli. Wszystko zbiegło się ze sobą w nieodpowiednim czasie. Przykro mi, Jinareath. Gdybym głębiej zastanowiła się nad charakterem tego skurwiela, to dostrzegłabym w nim niebezpieczeństwo. Już pod koniec tak go nazywałam, instynktownie. Jasna cholera.
Spojrzała na trolla. Skrucha malowała się na jej twarzy.
- Przepraszam, że wcześniej ciebie o to oskarżyłam. Nie wiedziałam, co się stało, a twoje przybycie sugerowało zupełnie inny obrót zdarzeń. Może uda mi się zlokalizować resztę trolli...? Moja magia zużywa dużo siły, ale mogłabym poświęcić się żeby chociaż tak pomóc...
Jeżeli troll pozwoli jej, Tessa usiądzie i nawiąże kontakt z naturą, rzucając zmysły w ziemię, samą jej esencję, pytając się czy wie gdzie są inne trolle. Zasięg nie będzie miał znaczenia, będzie przeszukiwać Tuk'kok. Potem natychmiast rozłączy się. Jeżeli nie zgodzi się, ruszy dalej.

Re: Dżungla Tuk'kok

312
Troll pokiwał przecząco głową i podziękował, mówiąc, że to na nic się nie zda. Nie silił się na dalsze wyjaśnienia, ale jego krzywa szczęka i poraniona twarz przybrały dziwny, trudny do rozpoznania grymas. Uśmiechnął się? Ciężko było to stwierdzić, więc interpretacji było wiele. W końcu cała drużyna zebrała się i w ciszy weszła w gąszcz, zostawiając za sobą ruiny, dwa martwe trolle i ciało Meruema.
Jinaraeth starał się narzucić szybkie tempo marszu, ale po jakimś czasie wędrówki zmęczył się tak bardzo, że wymusił na grupie postój. Krzywy Łokieć okazał się przewodnikiem ponad wszelkie oczekiwania. Skutecznie omijali zwodnicze tereny, a choć droga dalej była ciężka i trudna, mijała bardzo szybko. Wciąż słyszeli ryki i wycia bestii, lecz dobiegające z bardzo daleka i nie w takim natężeniu jak zwykle, kiedy zdawało się, że jakieś dzikie zwierzę czai się za najbliższym krzewem, a budzące grozę odgłosy dochodziły ze wszystkich stron świata. Szli w milczeniu. Troll, jeśli cierpiał, skutecznie ukrywał swój ból i mimo poważnych ran nie zwalniał grupy, choć i z jego gardła w końcu zaczęło wydobywać się charczące dyszenie.
Kiedy dotarli na skraj gąszczu, słońce niemal już zaszło. Panowała szarówka, ciemności opanowywały otoczenie, a widoczność zmniejszała się drastycznie. Na szczęście wzrok dość szybko przyzwyczajał się do zmiany oświetlenia, a teren nie był już taki trudny i zwodniczy. Grupa ominęła wejścia do niewielkich wiosek i Da'Kattok, posuwając się gęstą dżunglą aż do wybrzeża. Im bliżej niego byli, tym więcej rozerwanych trupów znajdowali, a krzyki mordowanych ludzi i wycia bestii stały się głośniejsze. Krzywy Łokieć wiedział jednak jak ominąć niebezpieczeństwo, mogło się również za tym kryć coś więcej, bowiem nie zostali wyczuci, a jak powszechnie wiadomo, większość zwierząt z dżungli ma niewyobrażalnie wyczulony węch oraz słuch.
Zatrzymali się na skraju Tuk'Kok, na niedużym zboczu. z którego wystarczyło się ześlizgnąć, by po kilkunastu metrach natrafić na plażę i odpływające z niej, w stronę większych statków, łodzie. Po tej stronie było ich jeszcze niewiele, ale dalej, na horyzoncie i bardziej od strony Da'Kattok, widać było ogromne statki i dziesiątki mniejszych, a wszystko skąpane w ostatnich, intensywnie pomarańczowych promieniach słońca. Właściwie, zdawały się być czerwone.
- My się rozstać tu. Ja powrócić do ruina, pochować Vaa'Shak Meruem i zebrać reszta bracia. My spróbować odwrócić atak natura. Nie uratować ludzia, ale może w przyszłość ludzia, krasnoluda i elfa wrócić tu. Ja być przykro. Ja dziękować elf Jinaraeth i Gahna'Lak Tessa. My się już pewna nigdy nie spotkać. Ja z cała dusza życzyć powodzenie!
Wyciągnął w stronę Tessy przedmiot owinięty szmatami, a następnie zza ubrania wygmerał mieszek i również dał go kobiecie, bez słowa oraz nie przyjmując zwrotów. Spojrzał jej twardo i pewnie w oczy. Było to spojrzenie ciepłe, dziękujące, ale z cieniem smutku.
- Ja mieć to tylko, ty na to zasługiwać. Ja mieć nadzieja, że ty żyć jak najdługo. Ty nie dać się zabić, ty pokazać siła. Ty żyć dla Vaa'Shak Meruem. - Wykonał przed nią jakiś nieznany gest. Następnie zwrócił się do elfa. - Ty popełniać w życie wiela błędy, ale ty mieć nauczka. Ty mieć dobre serce. Ty zmienić życia, żyć długo i w szczęście.
Krzywy Łokieć odszedł kilka kroków. Odwrócił się i wykonał kolejne gesty w stronę dwójki towarzyszy, wypowiadając jakieś słowa w języku trolli. Następnie skinął głową i zniknął w dżungli.
Jinaraeth, wciąż milczący i częściowo nieobecny, wskazał Pół Elfce brzeg i popędził ją. Ześlizgnęli się po niezbyt stromym zboczu i czym prędzej pobiegli w stronę ostatniej łodzi, przy której stał jakiś mężczyzna. Jak się okazało, był znajomym Jinaraetha, a ostatnia łódź prowadziła na kuter rybacki pełen uciekinierów. Dlaczego był po tej stronie? Cóż, z pewnością przewoził coś więcej niż tylko ryby, ale to nie miało znaczenia. Ważne, że oboje weszli za darmo, a potem, cisnąć się w tłumie ryczących kobiet i dzieci, mdlejących starców i rannych mężczyzn, odpływali jak najdalej od Kattok.
Tessa zostawiała za sobą wyspę, z której unosiła się wielka smuga dymu, a ognista łuna rozświetlała pełną migoczących gwiazd noc. Gdzieś tam w Tuk'Kok, wśród gęstej roślinności, spoczywają zwłoki byłych towarzyszy Pół Elfki. Gdzieś tam, wśród ruin, z uśmiechem na ustach leży ten, którego pokochała, a w innym miejscu, w drewnianej chacie, znajduje się stara, zagubiona i samotna elfka. Gdzieś tam ukrywają się trolle, które będą jedynymi, humanoidalnymi istotami na wyspie, opłakującymi śmierć swoich towarzyszy i tragedię, które dosięgnęła niewinne życia. W innych miejscach natomiast leżą zwłoki krasnoludów, elfów i orków oraz dziesiątek innych poszukiwaczy przygód, żołnierzy, magów i naukowców.
Kattok już nigdy nie będzie takie samo, a Tuk'Kok wykonało swój pierwszy ruch, który z pewnością nie zostanie pozostawiony bez odzewu ze strony rodzin tych, których krzyki jeszcze długie godziny będą rozdzierały nocne niebo, rozświetlone ogniem dziesiątek płonących chat.



[Tessa zt -> Port Erola]

Dżungla Tuk'kok

313
Spoiler:
Niewielka łódka przemykała między namorzynami, delikatnie wzburzając wodę. Wiosłował Oczko, wielki najemnik, od kilku lat współpracujący z kultem Węża.
Z przodu siedział Kashiar i zaciekawiona okolicą kobieta. Przewodnik sprawdzał ją przez kilka tygodni, aż w końcu kult zadecydował, że może podjąć naukę. Pochodziła ze stolicy Archipelagu, nie miała rodziny, była starsza od przeciętnego akolity, a jednak nie brakowało jej determinacji i chęci do nauki.
Czyli przeprowadzasz ludzi przez dżunglę? — zapytała, przerywając długą ciszę.
Zależy, nie wszystkich prowadzę tam, gdzie chcą — Kashiar odpowiedział, wpatrując się w otaczające ich zarośla.
Chyba rozumiem. Cieszę się, że mnie wybrali. Wędrowcy Ścieżki Węża nie zgadzają się na działania Syndykatu, tak jak ja – powiedziała, zadziornie się uśmiechając.
Dlaczego?
Dlaczego? Bo zabili mojego ojca. Nic nie zrobił, po prostu nie chciał, żeby jego sklep znalazł się pod ich niby ochronnym sztandarem — parsknęła ze złością.
Mojego ojca też zabili ludzie Tygrysa. A matka musiała do ostatnich dni starości znajdować siłę, by prowadzić kultystów. Odnajdź w tym coś więcej niż gniew, bo ten jedynie oślepia. A w dżungli trzeba mieć oczy szeroko otwarte. Niedługo będziemy w świątyni, odpocznij.

Gdy słońce górowało nad koroną drzew, nieopatrznie wzniecone wiosłem krople trysnęły prosto w twarz śpiącej kobiety. Ta zerwała się jak poparzona znad żółtych worków, które tak urokliwie jeszcze chwilę temu obejmowała. W kącikach ust zebrała się biała zlepka, jak u rozbudzonego dziecka, lecz szybko starła ją pewnym gestem. O wyprostowanych plecach i piersi z lekka wypchniętej do przodu rozejrzała się po okolicy.

Rzeka, która płynęli była zaczarowana. Nie było co do tego żadnych wątpliwości. Po pierwsze, leżała tuż obok gardzieli kolorowej doliny kwiatów, doliny tajemniczej, wiecznie otulonej mgłą, słynącej z krwiożerczych roślin zdolnych opleść dorosłego goblina. Po drugie wystarczyło popatrzeć. Tafla wody była głęboko, soczyście i niezmącenie zielona, iście niczym wyszlifowany szmaragd. Była gładziutka jak zwierciadło, do tego stopnia, że przeglądające się w niej spływające z drzew liany wyglądały piękniej jako odbicie niż w rzeczywistości. Od rzeki wiało chłodnym ożywczym powiewem, a dostojnej ciszy nie zmącało nic, nawet plusk ryby czy krzyk skaczącej między gałęziami małpy.

Ameera otrząsnęła się z osłupienia. Ale miast kontynuować eksplorację, postanowiła popuścić języka.
Spoiler:
Nie tylko nam wadzi Syndykat. W Taj`cah wielu zamożnych i wpływowych mieszkańców wyspy pragnie ograniczyć jego wpływy. Co nie jest łatwe, od kiedy król Altestein Hohenheim otwarcie się za nimi opowiedział — wtrąciła tonem pełnym pogardy. — Magnateria na północy buntuje się przeciwko władcy. Jego bierna, a jednocześnie nieudolna polityka sprawia, że choć skarbiec pęka z przepychu, w kraju dzieje się źle. Nim tu przybyłam, król ogłosił wielki nabór na ekspedycje do Kattok. Wszystkim chętnym płaci workami złota za poskromienie bestii z dżungli. Już niedługo przybędą tu zastępy najemników z Syndykatem Tygrysa włącznie. A wszystko to — zamilkła teatralnie, jakby chciała zbudować napięcie — bo pragnie wyrżnąć las na największą flotę jaką widział świat.

Przewodnik nie wiedział, skąd kobieta posiada te informacje. Nie wiedział też, czy są to fakty, a może górnolotne domysły wyssane z palca. Ameera nie budziła wielkiego zaufania, ale i nie dawała powodów, aby go nie mieć. Była dojrzałą kobietą, twardo stąpającą po ziemi. Zdeterminowaną do tego stopnia, że została przyjęta na nauki u wędrowców wężowej ścieżki.

Łódka zahaczyła o mieliznę. Ląd.

Dżungla Tuk'kok

314
Obrazek
Tak, w tym rejonie nikogo nie powinny dziwić zaczarowane rzeki, nasycone magią kwiaty, czy też przepełnione mistyczną energią wilgotne opary. Przez lata, to co magiczne i to, co naturalne zrastało się tutaj w jedną całość. Obecnie nie sposób odróżnić ani oddzielić jedno od drugiego. Zresztą, dla wielu nigdy ten podział nie istniał, bo czyż magia nie rodzi się z natury? Na Archipelagu jej owocem, a zarazem pokłosiem, dziwnej klątwy była królująca w tym miejscu dżungla. Kiedy ktoś z kontynentu o niej wspominał, wzmiankował równocześnie o jej szczególnym charakterze, bardziej domniemywając, niż dzieląc się faktami o żyjących wśród dziczy stworzeniach. Wyspy stanowiły inspirację dla artystów, symboliczne miejsce współistnienia różnych kultur oraz azyl dla uciekinierów z kontynentu. Nie dotyczyło to Kattok, osławione, wspominane cicho albo wcale. Owszem, wszakże od czasu do czasu pojawiały się plotki o ludziach zamieszkujących te niebezpieczne tereny. Niektórzy poszukiwacze mocnych wrażeń, ale i wiedzeni pokusą wielkich odkryć badacze, próbowali odszukać tajemniczą cywilizację. I tak pływali wśród Wysp, a rejsy mijały im rozciągniętymi godzinami pod palącym słońcem. Im bliżej Kattok byli ci niestrudzeni śmiałkowie, tym mniej kolorowych zabudowań, gwaru ludzi i nieludzi widzieli, a później słuch o nich ginął. A teraz okazywało się, że Syndykat werbował kolejnych naiwnych poszukiwaczy wrażeń, chcąc poskromić dżunglę, obdzierając ją z jej tajemnic, wycinając lasy i zabijając zwierzęta.
— Niech spróbują jadu Węża. Dżungla ich nie oszczędzi — powiedział Kashiar, w odpowiedzi na słowa kobiety. Mężczyzna ukrył swoje zaskoczenie za maską powagi, dodatkowo rozglądając się po brzegu, dla odwrócenia uwagi.
Wpływów Syndykatu Tygrysa nie sposób było ignorować. Na pewno nie mógł sobie pozwolić na to wędrowiec Ścieżki Węża. Z roku na rok poczynania Tygrysów były coraz bardziej śmiałe, czym zarówno przysparzali sobie sojuszników, jak i wrogów. Nade wszystko był jeszcze król Altestein — kult już wielokrotnie omawiał jego poczynania, a właściwie jakikolwiek brak zaangażowania. Owszem, po części widzieli w gnuśnym władcy kilka korzyści. Przede wszystkim mogli nadal działać po cichu, niespiesznie rozszerzając swoje lokalne wpływy. Starsi mieli jednak również swoje obawy, które teraz mogły rychło się ziścić. Syndykat pchał się do dżungli, niosąc siekiery i ogień. A to oznaczało, że plany Najwyższego, by zacząć działać bardziej... agresywnie, mogły znaleźć poparcie wśród większości Starszych. Zatem problemy nadciągały od zewnątrz, jak i od środka. Szuranie po mieliźnie wyciągnęło Kashiara z zadumy nad przyszłością. Przewodnik myślach skarcił się za chwilę osłabionej czujności. Wszystko przez to, że do tej pory ich podróż mijała naprawdę spokojnie. Oczko jak zwykle niewiele mówił, prądy sprzyjały, a dzicz za bardzo nie dawała o sobie znać. Nic nie mówiąc, wysiedli z łodzi. Przy przeskakiwaniu na ląd Ameera skorzystała z pomocnej ręki Kashiara, chyba bardziej z własnej uprzejmości niż konieczności. Widać było, że wiele przeszła. Emanowała aurą pewności siebie, niezależności, a może i buntu. Niedługo mogli ruszyć w dalszą drogę ku świątyni.
Kashiar zdawał sobie sprawę, że prawdopodobnie wyczekiwano ich z niecierpliwością. W ostatnich tygodniach nie pojawił się nikt nowy wśród kultystów. Najwyższy podchodził do wszystkich nieufnie, czemu Kashiar wcale się nie dziwił, ale jednocześnie, jako przywódca kultu, kwestionował rolę przewodników w planie Węża. Z tym Kashiar już się nie zgadzał, jednak pokornie wykonywał swoje zadania, licząc, że członkowie starszyzny nadal będą skutecznie wpływać na Marina. Niestety, nadchodziły trudne czasy i mogło się okazać, że to jednak Kashiar będzie musiał zmienić swoje podejście.
— Rozprostuję kości i możemy ruszać. Oczko, zajmij się łodzią, proszę — powiedział przewodnik, zamykając oczy i kierując twarz ku słońcu. Oczko skinął głową i zabrał się do pracy.
Wielu członków kultu z pokpiwaniem reagowało na uprzejmości, jakie Kashiar zwykł wymieniać z najemnikiem. Jednak w taki sposób mężczyzna odnosił się do wszystkich, daleko mu było do czerpania przyjemności z ubliżania i poniewierania innymi. Starał się usprawiedliwiać nieprzyjemne uszczypliwości kultystów ich ego, podbudowanym przez wtajemniczenie w Ścieżkę, ale zazwyczaj zwyczajnie je ignorował.
Potężnie zbudowany oczko pociągnął łódkę w kierunku pobliskich zarośli. Stanowiły gęstą ścianę zieleni, za którą znajdowała się niewielka zatoczka, w której Kashiar zwykł chować łódź. Obok, w związanej wilgocią ziemi, znajdowała się skrytka z suchym prowiantem oraz czystą wodą. Lata praktyki nauczyły Kashiara przezorności. Teraz, kręcąc głową na wszystkie strony, robiąc kilka skrętów ciałem i strzelając kłykciami, chciał kupić im trochę czasu. Ameera była twarda, zapewne na wieść o odpoczynku kręciłaby nosem, ale Kashiar wiedział, że wędrówki w tych okolicach męczyły każdego, nawet doświadczonego podróżnika. Do przebycia był jeszcze kawałek drogi. Przewodnik wiedział, że niedługo schowają się promieniami słońca, które mogłyby wycisnąć z nich wszelkie poty, jednak będzie to niewielka ulga.

— Złoto i chwała dla bohaterów. Zawsze one napędzają wojny, których wcale nie musiałoby być — powiedział Kashiar, nawiązując do wcześniejszych słów kobiety. — Wąż może nam dać zupełnie coś innego. Musisz tylko uwierzyć. Oczko wraca, możemy iść.
Kashiar wskazał w stronę najemnika, poprawił sakwę z wyposażeniem i niespiesznym krokiem zaczął wyznaczać tempo marszu.

Dżungla Tuk'kok

315
Wiatr zawył wściekle, zafalował porastającymi plażę miotłami szmaragdowych traw, zaszumiał w krzakach głogu i wysokich jak koń paprociach. Chmury przetoczyły się nad koronami drzew, na chwilę rozjaśniając runo przed nimi, zalewając bladą rozfalowaną od cieni wielkich liści poświatą, ujawniając kopczyki czaszek szczerzących połamane zęby, patrzącymi w nicość czarnymi dziurami oczodołów.

Poszukiwacze przygód — mruknął pod nosem Oczko na widok pokładów ludzkich i elfich, a nawet goblinich czaszek. Potem sękatymi łapskami objął dziób łódki i z siłą słonia wyszarpał ją niemalże w całości na stały grunt.

Ponaglona słowami przewodnika kobieta ostrożnie przestąpiła stertę czaszek, wskakując na zieloną ścieżkę prowadzącą do serca dżungli. Nerwowo rzuciła spojrzenie przez ramię, jakby sprawdzając czy Oczko aby na pewno podąża za nią. Z wielkoludem za plecami dotrzymała kroku Kashiarowi.

A gdyby tak poczęstować ich jadem węża z zaskoczenia? — dwubarwne oczy Ameery błyszczały przeraźliwie. — Gdyby tak dołączyć do ich szaleńczej eskapady i wydać na pastwę dżungli lub — przełknęła teatralnie ślinę — pomóc naturze wymierzyć sprawiedliwość?

Zanurzyli się w ciemną otchłań, w długi, nie kończący się ciemny tunel wśród przeplecionych lian i kolosalnych pni.

Ja znam miejsce ich przybycia — powiedziała w końcu choć głosem dość niepewnym.

Wróć do „Kattok”