Dżungla Tuk'kok

376
POST BARDA
Na pewno po przejściach, jakich doświadczyli w dżungli, każde z nich marzyło o położeniu się w spokoju we własnym namiocie. I choć przymusowe towarzystwo może nie było idealne dla każdego z nich, tak wciąż byłby to ich namiot, do którego nie ładowałby się nikt obcy i z którego nikt nie wyciągałby ich na siłę, o ile nie byliby do niczego potrzebni. A już na pewno spora większość tej grupy pragnęła przebrać się w suche rzeczy, zamiast angażować się w trwającą już walkę o plażę.
Na dłuższą metę koszula, którą Shiran stracił, nie stanowiłaby wielkiego zabezpieczenia przed zębatymi paszczami węży morskich. Gdy osobnik, na którego ruszyli z Birianem rozwarł szczęki, ich oczom ukazały się cztery długie kły i kilka drobniejszych. Zatopienie ich w ludzkim ciele nie stanowiłoby dla monstrów problemu, prawdopodobnie nawet jeśli to ciało broniłby lekki, skórzany pancerz. Idealnym dowodem tego była nieznana im kobieta, prawdopodobnie z ich załogi, nieprzytomna już, wykrwawiająca się pomiędzy namiotami. Z odzianych w wysokie, skórzane buty nóg zostało jej właściwie półtorej, bo druga została w połowie odgryziona, plamiąc teraz piach czerwienią. Obok niej nieruchomo leżało śliskie, granatowe cielsko martwego węża, który poniósł już chyba konsekwencje swoich działań. Krew ich obojga wsiąkała w piach.
Stworzenie, na które rzucił się Dandre, szybko uznało go także za swój cel. Przeszywający wizg z jego gardła przeciął powietrze, a przednia połowa węża podniosła się agresywnie w górę, spoglądając na dwóch zbliżających się mężczyzn. Wąż zachwiał się w miejscu, niepewny którego powinien uznać za większe zagrożenie, ale zanim zdążył wybrać, bard zamachnął się i rzucił w niego garścią piachu. Nie była to może najbardziej skuteczna zagrywka, bo nie oślepiła ona monstrum na długo, ale wystarczyła, by dać Shiranowi szansę na doskoczenie do swojego celu bez ryzyka natychmiastowej utraty kończyny. Grunt, że mogli dzięki temu zastosować podobną taktykę, co marynarze Starej Suki: skorzystać z chwilowej dezorientacji przeciwnika i spróbować odrąbać mu łeb; łeb, który swoją drogą był całkiem spory.
To jednak okazało się znacznie trudniejsze, niż zakładali. Skóra węża była gruba i twarda, a ostrza ich broni nie wystarczały, by jednym ciosem pozbawić go życia. Po pierwszym cięciu stworzenie zasyczało znów i szarpnęło się w miejscu, a po drugim i trzecim zamachnęło się tak mocno, że swoim cielskiem uderzyło w Biriana i zwaliło go z nóg, wypychając mu resztki powietrza z płuc. Krew, kapiąca z rozcięć w ciele oszalałego stworzenia, barwiła piach wokół barda, ale nie był w stanie się na tym skupić, gdy znalazła się nad nim rozwarta szczęka i cztery długie kły, czekające tylko na to, by zatopić się w jego twarzy. Podniesiony w ostatniej chwili miecz stanowił wystarczającą zaporę, by wąż zatrzymał się na nim, impetem ataku nadziewając się na nią sam. Zawieszonego na ostrzu Biriana węża dobił już półelf, silnym ciosem odrąbując ostatecznie głowę potwora. Łeb spadł tuż obok głowy barda i obrócił się martwym okiem w jego stronę, rzucając mu ostatnie, oskarżycielskie spojrzenie.
Być może gdyby podobna sytuacja spotkała Aremani i Neelę, poradziłyby sobie równie dobrze. A może nie? Na szczęście nie musiały tego sprawdzać, żaden z morskich monstrów nie atakował ich dwójki. Stały plecami do siebie, rozglądając się uważnie i to Neela spostrzegła coś, co wymagało ich uwagi. Wolną ręką, tą, w której nie trzymała pałasza, szturchnęła lekko zielarkę.
- Ara... tam... - jej głos był głuchy i przerażony i wkrótce kobieta zorientowała się, z czego to wynikało.
Zza najbliższego namiotu wyczołgiwał się elf. Gdyby był w odrobinę lepszym stanie, może rozpoznaliby kwatermistrza, ale w tej chwili było to praktycznie niemożliwe. Połowa jego twarzy zalana była krwią, a z boku jego szyi wystawał długi kieł, wyrwany z głowy morskiego węża, teraz do połowy zanurzony w jego ciele. Miał tylko jedną rękę, a jego lewa noga wyglądała, jakby została zmiażdżona. Trudno było sobie wyobrazić, jak wielka musiała być jego wola życia, że miał w sobie w takim stanie jeszcze siłę czołgać się w kierunku jedynej nadziei na ratunek.
- Po... móż... - wycharczał, wyciągając rękę w stronę Neeli, ale dziewczyna stała jak sparaliżowana, niezdolna do zrobienia choćby jednego kroku w jego stronę.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

377
POST POSTACI
Aremani
Choć sytuacja wydawała się dramatyczna to Arze udało się zachować w miarę stabilny oddech i zdrowy rozsądek. Obserwowała dookoła czy nie nadciąga jakieś zagrożenie dla niej czy Neeli a przy okazji raz na jakiś czas mogła dostrzec, jak szło Shiranowi i Dandre. Chłopcy wydawali się być mocno skoordynowani, w dodatku wiedzieli co robią. Gdyby nie to, że ciągle groziło im niebezpieczeństwo, zielarka z pewnością zastanowiłaby się nad tym dłużej, będąc w niemałym zachwycie wobec umiejętności jej towarzyszy. Nawet przeszło jej przez myśl, czy nie zapytać ich może o jakiś trening czy porady w walce bronią, ale by miało to jakiekolwiek szanse powodzenia muszą najpierw spełnić warunek przetrwania tej potwornej nocy. Dosłownie "potwornej".
Aremani poczuła na sobie szturchnięcie koleżanki a zaraz po tym usłyszała jej wątły ze strachu głos. Szybko wyszukała spojrzeniem to, co było przez Neelę wskazywane. Niestety i zielarka z początku zamarła, widząc jak zmasakrowany był cudem czołgający się niczym żywe truchło elf. Kieł bestii wbity w ciało już miała "przyjemność" widzieć i na wyspie, jednak nigdy nie były one aż tak wielkie. W dodatku tak silne krwawienie, zdewastowane kończyny... Dziewczyna z trudem powstrzymała odruch wymiotny. Resztki prowiantu oraz zaczarowane jagody driad zatańczyły jej w tchawicy, grożąc ewakuacją. Skupienie i silna wolna na szczęście pozwoliły jej temu zapobiec. Teraz napawało ją zdziwienie, że ktoś tak poharatany jest w stanie jakkolwiek się poruszać.
Mężczyzna wyciągnął rękę ku nim w rozpaczy wołając o pomoc. Aremani odruchowo chwyciła Neelę za przedramię, bardziej jak w geście strachu przed konającym. Poczuła jej opór, przerażenie, sparaliżowanie. Nie mogły jednak robić nic. Nie Aremani. Bierność była jej najgorszym wrogiem.
- Dawaj! - krzyknęła do partnerki po czym silnym gestem szarpnęła ją i zaczęła biec w stronę elfa, rozglądając się czy dookoła nie grozi im jakieś niebezpieczeństwo. "Po drodze" wyjęła z kieszeni jedną z jagódek od driad i przegryzła dwa razy, by zaraz połknąć. "Jeśli będzie potrzebna magia to wolę nie odlecieć znów nad horyzont..."

Gdy dotarły do poszkodowanego jego stan ponownie wstrząsnął Aremani. Ta jednak zamknęła na chwilę oczy i wzięła kilka głębszych oddechów, by się uspokoić. Wylądowała przed mężczyzną na kolanach i za sobą również pociągnęła Neelę, wciąż trzymając ją za rękę, co by ta nie postanowiła jej uciec. Aremani przerzuciła swoją torbę przed siebie i pośpiesznie wyciągnęła z niej tyle bandażu ile mogła.
- Tamuj krwawienie przy twarzy, ruchy! Dasz sobie radę, tylko nie panikuj! - powiedziała, z lekka panikując. Ostrożnie zaczęła oceniać stan elfa i... nie zapowiadało się to optymistycznie. "Co robić? Przecież... nie mogę pozwolić mu po prostu umrzeć w takich męczarniach. Ale na przeżycie nie ma szans. Są w sumie znikome, jeśli nie żadne. A co, jeśli marnuję zapasy, rozczulam się nad kimś już martwym? Czy zaczną mnie oceniać, czy Kapitan zacznie mnie oceniać, czy mogłam pomóc komuś innemu? Czy..." Uświadomienie jak nieważnymi pierdołami zaczęła zajmować sobie głowę uderzyło mocno w jej poczucie własnej wartości i było sygnałem do zaprzestania roztkliwiania się nad sobą. Tu nie chodziło teraz o nią. Tylko o niego. "Ogarnij się debilko. Nawet jeśli ma umrzeć, to chociaż złagodzę jego cierpienia."

Nie zamierzała obracać mężczyzny, by nie powodować większych szkód. - Trzymaj mu głowę wysoko, by mógł oddychać. - powiedziała do Neeli. Jeśli ten miał skonać, to lepiej było by przed śmiercią widział młodą, ładną szlachciankę, a nie rudego kudłacza z lasu. Aremani spojrzała na kieł w jego szyi ale nie zamierzała go teraz dotykać. Wyjęcie go mogło oznaczać jeszcze szybsze wykrwawienie, zwłaszcza jeśli trafiona została tętnica szyjna. Skupiła się więc na miejscu, w którym powinna być ręka i zaczęła tamować krwawienie bandażami, opatrunkami i litrami eliksiru.
- Oddychaj, proszę oddychaj. - mówiła do elfa. - Wszystko się uda, wszystko będzie w porządku. Dasz sobie radę. M... My damy radę! - dodawała otuchy zarówno Neeli jak i rannemu. Ale przede wszystkim sobie.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

378
POST POSTACI
Shiran
Od dzisiaj mam nową dewizę: "Jebać dzikie węże". Nie żartuję...

Jebańce wykosiły prawie cały obóz, który wyglądał teraz gorzej niż po przejściu jakiegoś huraganu. Zniszczone namioty, porozrzucane ciała z powykręcanymi członkami. I nie mówię tu, że jakiś frajer miał krzywego, albo jedno jajo było większe od drugiego... Oj nie... Ręce pogięte pod nienaturalnym kątem, złamane nogi, czy głowy które były przekręcone z łatwością jaką można przekręcić głowę zabawkowej lali. Chyba odrobinę mnie to poruszyło, albo to dalej kwestia niezasklepionej jeszcze rany, którą swoim ostrzem zadała mi Nellrien. Oczywiście nie przyznam tego na głos, nawet na to nie liczcie. Zwalę oczywiście na zajebisty dzień, przepełniającą mnie magię i tym podobne syfy i rzeczy dla dzieci i rozkochujących się bab.

Poza tym miałem teraz ważniejsze rzeczy na głowie. Pan JestemWielkimHipokrytąIWcaleSięZTymNieKryję coś tam sobie szczeknął pod nosem o piasku. Na wszystkich bogów - w życiu mym krótkim nigdy mnie jeszcze tak nie kusiło, by olać to co powiedział i ruszyć w swoją stronę... Ale doskonale wiem, że wtedy zostałbym skreślony. I o ile w dupie mam pana JestemPoetąWszechczasówWięcObciągajcieMiWora, o tyle wiem że w pojedynkę bym sobie z gadami nie poradził - tym bardziej, że przez to jebane czerwone światełko, miałem wielki problem z moimi czarami. No i pozostawała jeszcze sprawa pani kapitan, której na tę chwilę nie chciałem mocniej "zawodzić". Phy... Też mi coś.

Cieszę się jednak, że pan DupekTakOgromnyŻeCiężkoZnaleźćTakGrubąBabęByGoPrzebiła poprzestał na jednym zdaniu i nie wydawał więcej rozkazów. Psia jego mać... Wtedy to już na pewno sam mocowałby się z tym wijącym się gównem, a patrząc na to jak bestia zareagowała na jego genialny plan sypnięcia jej piachem w oczy, nie powiedziałbym, że sam by się długo utrzymał. Wykorzystałem moment i sieknąłem mieczem przez szyję. To jednak nie wystarczyło... Skóra potwora była gruba. Zdawałoby się wręcz zbrojona. Kusiło by naciąć rzeczywistość i po prostu wysadzić to wszystko w trzy dupy, ale driady ostrzegały, że nie mamy nawet co polegać na magii. Sam nie miałem ochoty też wybuchać... Pozostawało więc uderzyć raz drugi, a potem i trzeci.
Jebaniec za nic nie chciał się poddać. Wierzgnął wielkim cielskiem i powalił tego PajacaNiemytegoGnojaCoToGoPewnieDzieciNaDworzeDreczyły, tak że gdyby ten nie zaparł się mieczem o jego paszczę, skończyłoby to się dla niego nie za kolorowo. A może właśnie bardzo kolorowo, a wręcz szkarłatnie...

W każdym razie nie mogłem tak Frajera zostawić. Uderzyłem ostatni raz, tym razem przegryzając się ostrzem przez kość i resztę tkanki jaka pozostała, zaś swobodnie opadający łeb zagruchotał z szelestem o piasek. Ciekawa sytuacja... Gryzipiórek leżał na ziemi, a ja jakby nie patrzeć, pośrednio uratowałem mu życie. I tak pewnie tego nie doceni, by potem pisać ballady o swoim męstwie i na koniec wyrywać kolejne panienki, jak nasza nowa koleżanka z dobrego domu. Ech... Nawet jeśli to miałem to w dupie. Ważniejsze było teraz by ogarnąć jakoś ten obóz.

Wyciągnąłem rękę do barda, oferując mu pomoc przy wstawaniu.
- Nie myśl sobie, że jesteśmy przyjaciółmi - burknąłem, mając poważne spojrzenie. Gdyby tylko spróbował jakoś głupio zażartować sam dobiłbym go trzymanym właśnie mieczem. Pomogłem mu i rozejrzałem się po obozie. Aremani podbiegła do jakiegoś rannego. Chyba nic jej nie groziło. Kolejny wąż? Pomoc pani kapitan? Szukałem celu. Liczyła się dla mnie ochrona Nellrien i ogarnięcie tego bajzlu. W końcu jedyne czego pragnąłem to położyć się spać... A Nellrien? Wiadomo, że jak ją zabiją, to nie dostanę żołdu.

Dżungla Tuk'kok

379
POST BARDA
Aremani i Neela znajdowały się wystarczająco daleko od wody, by wyłaniające się z niej węże morskie nie miały ich w zasięgu swoich uzębionych paszcz. Ale to wciąż były węże morskie! Co one w ogóle robiły poza morzem i dlaczego atakowały obóz na plaży? Według dość rozległej wiedzy zielarki nie powinno to być możliwe. Te wielkie zwierzęta były krwiożercze i niebezpieczne, ale wyłącznie tam, gdzie głębokość wody pozwalała im na spokojne żerowanie. Brzeg i piaszczysta plaża zdecydowanie nie należały do ich standardowych terenów łowieckich. Czy w takim razie to była wina samej dżungli na Kattok, która bardzo nie chciała żadnych gości z zewnątrz, czy kolejny niewyjaśniony wpływ zaćmienia?
Teraz nie było czasu się nad tym zastanawiać. Ranny przestał czołgać się w ich stronę w momencie, w którym zrozumiał, że jego błagania zostały wysłuchane i Aremani biegnie zrobić co w swojej mocy, żeby mu pomóc. Trochę inaczej wyglądała sprawa z Neelą, która jeszcze przez chwilę tkwiła nieruchomo w miejscu, by w końcu krok za krokiem, sztywno ruszyć za zielarką. A gdy ta kazała jej podtrzymać głowę mężczyzny, dziewczyna przez moment wyglądała, jakby miała zwrócić to niewielkie śniadanie, jakie zjadła przed wyruszeniem w dżunglę. Zrobiła to jednak, choć w praktyce pomocnik był z niej kiepski.
- Dam radę - powiedziała cicho, swoimi wielkimi oczami wpatrując się w zakrwawiony bok głowy elfa i trzęsącymi się dłońmi usiłując owinąć ją bandażem, tak, jak kazała jej Ara. - To... to tylko rana. Jak po... jak po... po nożu. Kuchennym. Jak...
Ranny odkaszlnął i wypluł odrobinę krwi, która prysnęła też przypadkiem trochę na jej twarz, całkowicie pozbawiając ją już chęci komentowania rzeczywistości. Neela zamarła, z opatrunkiem wykonanym gdzieś tak do połowy, tym samym przestając przydawać się medyczce jakkolwiek. Wyglądała, jakby chciała wyjść z własnej skóry i stanąć obok, z daleka od kilku plamek krwi, które brudziły jej twarz.
Zdecydowanie znacznie lepiej radziła sobie sama Aremani. Potraktowana eliksirami ręka szybko przestała krwawić i pozwoliła się łatwo zabandażować. Czy to wystarczyło, by elf przeżył? Z wężowym kłem głęboko w szyi, raczej nie. Trzeba było jeszcze poradzić sobie z tym problemem. Bo noga, jako że została ewidentnie zmiażdżona od kolana w dół, wymagała już amputacji i inaczej nie dało się jej uratować - a przynajmniej nie bez maga-uzdrowiciela, i to jakiegoś wyjątkowo uzdolnionego. Cóż, takiego ze sobą nie zabrali.

Wężów morskich nie pozostało już zbyt wiele. Te resztki załóg, które miały jeszcze siłę, lub nie były w ogóle ranne, rzuciły się na ostatnie kilka sztuk, by wspólnie zepchnąć wroga do morza. Problem w tym, że wciąż nie wiedzieli, czy po pozbyciu się pierwszego stada za moment nie pojawi się następne, albo czy coś równie niebezpiecznego nie wyjdzie tym razem z dżungli, by zaatakować ich od drugiej strony. Namioty, rozstawione beztrosko bez żadnej, choćby i najbardziej prymitywnej palisady, w tym momencie okazywały się mało pewnym schronieniem. Z drugiej strony, driady twierdziły, że w domach z materiału będą bezpieczni. Ile miały w tym racji?
Zmęczony i zasapany po walce, Shiran rozglądał się po plaży w poszukiwaniu kolejnego celu. Rudy, wysoki kucyk pani kapitan wypatrzył dość szybko i to, co zobaczył, było dość niepokojące - nie dlatego, że groziło jej coś gorszego, niż komukolwiek innemu, ale ze względu na to, jak angażowała się w walkę. W jej działaniach nie było niczego zachowawczego, jakby było jej absolutnie obojętne, czy przeżyje to starcie, czy będzie to jej ostatnie. Choć wąż, wokół którego krążyła razem z Shayane, raczej nie zamierzał trzymać się na odległość, Nellrien nie puszczała kuszy, kopiąc w potwora piachem i prowokując go do ataku, a mimo, że z oddali półelf nie słyszał, co mówi, nietrudno było się domyślić, że obrzuca stworzenie lawiną wyzwisk, których to nie miało prawa zrozumieć.
Zaledwie trzy sekundy później, na oczach Shirana, wąż zamachnął się potężnie ogonem i powalił półorczycę, posyłając ją kilka metrów w bok, zanim ta zdołała zareagować, by zaraz po tym poderwać się i w przerażająco szybkim tempie wystrzelić w kierunku kapitan. Ta zdążyła zrobić krok do tyłu i wyciągnąć kuszę do strzału, zanim ogromna paszcza do połowy pochłonęła jej nieduże ciało. Shayane wrzasnęła i z trudem poderwała się z piachu, a z nieba na węża niespodziewanie spadł Auth, łapiąc się szponami jego głowy i wściekle, kilkukrotnie wbijając dziób w ciemnogranatowe oko potwora. Chyba miał dość bezczynności, albo bardzo nie podobało mu się to, co działo się na plaży, skoro postanowił wyjść ze swojej strefy komfortu i zaangażować się w walkę.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

380
POST POSTACI
Dandre
Niepokojący szkarłat nieba nijak miał się do krwi marynarzy, przelewanej przez te paskudne potwory. Posoka wypływała z coraz to kolejnych masakrowanych ciał i powoli wsiąkała w złocisty piasek, który jeszcze przed paroma godzinami w swym porażającym żarze zdawał się być największym zagrożeniem na pięknej, malowniczej wyspie. W przypływach natchnienia i z winem wesoło szumiącym w głowie, Dandre wierzył w piękno walki, a taniec z ostrzem postrzegał jako osobną dziedzinę sztuki, godną uwieczniania i praktykowania. Czystą poezją były w jego oczach wyrównane pojedynki, szczęk stali muzyką tak piękną, jak najsłodsze dźwięki lutni, zaś krzyki rannych składały się w trupie harmonie, w przerażający sposób niemal tak satysfakcjonujące jak rozkoszne kobiece jęki.
Nijak nie miało się to do rzeczywistości. Nie ma piękna w śmierci. Rozczłonkowane ciała to nie poezja, a dramat. Dramat nie tylko jednostki, która nagle znika, przestaje istnieć, zamienia się jeno w kupę mięsa i kości, ale i wszystkich wokół niej. Wraz z człowiekiem umiera pewien mały świat, jakiś skrawek rzeczywistości po prostu rozmywa się jak farby na deszczu.
Nie wiedział jak wiele takich światów dzisiaj stracili. Jakaś kobieta z urwaną nogą wykrwawiała się w ciszy między namiotami; jej krzyk najpewniej zginął wcześniej pomiędzy dziesiątkami innych okrzyków i stęknięć. A teraz ona tu ginęła, sama... Jeśli nie liczyć zimnego cielska węża, jej oprawcy, nieskończenie obojętnego w trupiej ciszy.


Dandre biegł. Z mieczem zaciśniętym w dłoni, garścią piachu i towarzyszem, który każdym skrawkiem swojego jestestwa dawał mu znać o swojej niechęci. Bard nie dbał jednak o to. Chciał wierzyć, że w chwili próby będzie mógł liczyć na Shirana, że ten nie pchnie go w paszczę lwa, chcąc kupić sobie parę sekund na ubicie stwora. Przypuszczał, że półelf może być dupkiem. Wierzył, że nie jest chujem.
Wąż, na którego ruszyli, wydał z siebie przeszywający wizg, agresywnie unosząc się w górę. Jeszcze przed paroma latami taka scena mogłaby zmrozić krew w żyłach młodego Biriana, jednak okropieństwa Ujścia i irracjonalny brak strachu przed śmiercią, bądź pogodzenie się z jej ideą, sprawiły, że dziś mógł stanąć naprzeciw bestii, wejrzeć jej w oczy... I bez chwili zawahania cisnąć w nie garścią piachu. Nie był to zabieg tak skuteczny, jak by tego chciał, ale wystarczył, by Shiran mógł doskoczyć do węża i ciąć go po szyi.
Dandre zresztą nie pozostał dłużny. Łeb stwora z jakiegoś powodu bynajmniej jednak nie chciał dać się odrąbać. Zdawało się, że ich ciosy jedynie irytują bestię, która po trzecim z kolei cięciu zamachnęła się i uderzyła w barda. Stracił grunt pod nogami, a całe powietrze uszło z jego płuc.
Na moment pociemniało mu przed oczami. Mrugnął ze dwa razy, by zobaczyć nad sobą wielką, rozwartą szczękę bestii. Spiął się cały, gotowy na ostatnie uderzenie, siłą przyzwyczajenia bardziej niż świadomym ruchem unosząc miecz w ramach ostatniej deski ratunku.


Birian urodził się chyba pod szczęśliwą gwiazdą; wąż siłą własnego impetu nadział się na jego miecz i zawisł na ostrzu muzyka, który zdecydowanie zbyt wyraźnie widział teraz jego wielkie ślepia... Nadal nienawistnie łypiące w jego stronę.
Shiran dokończył dzieła, wreszcie przerzynając się przez kości zwierzęcia i oddzielając jego paskudny łeb od reszty cielska.
Dandre opuścił głowę na piach. A więc nie dziś, nie teraz... Może jeszcze odwiedzi dom rodzinny, może jeszcze spojrzy bratu w twarz, może stanie w drzwiach Svenii z tysiącem słów, których nigdy nie wypowie i spróbuje nazwać to, co nienazwane?
A może za kilka chwil zarżnie go inny przerośnięty wąż, który powinien kurwa zostać w swojej pieprzonej wodzie.
Bard łypnął kątem oka na leżący obok niego łeb. Nie z tobą przyjdzie mi dziś umierać.


Z cichym sapnięciem podniósł się do siadu i uniósł wzrok na wyciągniętą rękę Shirana. Uśmiechnął się lekko i bez wahania przyjął pomoc, wciąż z pewnym trudem łapiąc oddech.
- Dzięki. Czułem, że się spiszesz - bard wsparł się mieczem o piach, szybko lustrując otoczenie. Nie wiedział, jak wielkie straty ponieśli, ale w tej chwili wszystko zdawało się zmierzać ku lepszemu. Węże były spierane z powrotem do morza, choć powoli i z niemałym trudem. Driady obiecywały im odpoczynek w 'materiałowych domach', ale czyż można było im wierzyć po tym, co właśnie przeżywali?
Przyjaciółmi?
- W dupie to mam. Jesteśmy w jednej drużynie, po prostu nie dajmy się zabić jak idioci - machnął ręką. Mimo wszystko, miał jeszcze zbyt wiele do zrobienia, by ginąć na plaży na krańcu świata. Na niesnaski zawsze znajdzie się czas, teraz należało doprowadzić sprawy do końca.


I Birianowi mignęła gdzieś ruda czupryna ich pani kapitan. To zaś, co po chwili się z nią stało, sprawiło, że na ułamek sekundy zdębiał.
- Psia jego mać...! - sapnął, nim ruszył biegiem w stronę przedziwnego, przerażającego widowiska. W życiu nie pomyślałby, że przyjdzie mu być świadkiem podobnych wydarzeń.
Kłamstwem byłoby stwierdzenie, że zależało mu jakoś specjalnie na Nellrien. W głębokim poważaniu miał łańcuchy dowodzenia i swoje obowiązki względem pani kapitan i reszty załogi. Nikomu jednak nie życzył takiej śmierci... Nawet jeśli kobieta sama zdawała się chcieć wpaść w jej ramiona.
Shiran z pewnością też rzucił się w tą samą stronę, może nawet jeszcze nim Dandre w ogóle zdążył zareagować. Szczerze mówiąc, bard nie miał bladego pojęcia, co zrobić, kiedy już dobiegnie do bestii, która chapnęła ich panią kapitan. Przecież nie złapie Nellrien za buty i nie wyciągnie jej z gardzieli węża. Ucinanie łba też nie wchodziło w grę, bo przy okazji zaszlachtowałby też ich biedną damę w opresji... Zakładając, że nie jest już martwa.
Kruk półelfa wściekle dziobał oko węża, a Birian modlił się tylko w duchu, by bestia nie zacisnęła przez to mocniej paszczy, bo pewnie złamałaby rudą złośnicę wpół.
Na co więc zdecydował się nasz sprytny bard? Z braku lepszego pomysłu, chciał podbiec do węża i z całych sił kopnąć go w... brzuch? Nie znał się na wężach, był wszak poetą, nie zwierzoznawcą! Wiedział jednak, że jak trzasnąć chłopa w brzuch, to może zwrócić ostatni posiłek. Na to właśnie liczył. Co dalej?
Nie miał bladego pojęcia.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

381
POST POSTACI
Shiran
"Jesteśmy w jednej drużynie..." - słowa barda obijały się swobodnie po mojej głowie. Ciekawe, czy domyślał się, że jego życie zawdzięczał swoim umiejętnościom, które przechyliły decyzję o pomocy. Jak sam zauważył - chodziło o to by nie dać się zabić, a we dwójkę nasza szansa znacząco się podnosiła. Jakkolwiek go w tym momencie nienawidziłem, czystą głupotą byłoby podkładanie mu właśnie teraz kłód pod nogi. Jednak mu nie odpuszczę... Kwestia honoru, czy coś. A może po prostu irytowały mnie takie infantylne zachowania, które przedstawiały tylko płyciznę, która kryła się za wysublimowanymi maskami.

Teraz jednak od dogłębnej analizy Pierdzidudka ważniejsze było ogarnięcie obozu. Te małe leśne dziewuszki mówiły o tym, że w namiotach będziemy bezpieczni. Szczerze mówiąc jakoś tego nie widziałem, patrząc na materiałowe schrony oparte na paru porządniejszych kawałkach drewna. No ni cholerny nie wyglądało to jak porządne schronienie... Chyba, że chodziło o samo wystawienie ciał na działanie czerwonej poświaty? Ech... To tylko strzały. Kompletnie się na tym nie znałem. Równie dobrze mógłbym próbować przyszyć kończynę tamtemu konającemu biedakowi, który dogorywał pomiędzy namiotami. Ten niestety był już skreślony. Szukałem więc dalej, licząc się coraz bardziej z faktem, że odczuwalne zmęczenie będzie się za mną ciągnąć przez dłuższy czas, a najbliższa noc będzie w namiocie, ale na czatach, z bronią w ręku...

I tak bym sobie dalej narzekał na ponurą rzeczywistość, gdyby nie Nellrien, która próbowała chyba udowodnić światu swoją impertynencję, nacierając butnie na stwora, z którym walczyła. Ruszyłem truchtem w jej kierunku, zastanawiając się jak pomóc jej i Żabcie, zostawiając tego skończonego jełopa za sobą. Chwilę później jednak biegłem sprintem, próbując stawiać stopy możliwie stabilnie na piaszczystym podłożu. Czułem jak adrenalina zalała moje żyły, zaś ciało wykonywało ruchy zanim jeszcze mózg zdążył zarejestrować co się dzieje. Widziałem tylko panią kapitan, teraz w połowie pożartą przez morskiego stwora, który do jasnej kurwicy powinien siedzieć w wodzie...

... Powiem wam, że nie wiem do końca co czułem. Niechęć? Nie, to chyba zła emocja. Zawód, że nie udało się jeszcze raz z nią porozmawiać? Wściekłość, że w ogóle taka sytuacja miała miejsce i że rozklejałem się nad kobietą, która uważała że jestem kochliwy, uczuciowy i obcy dla niej? Może to i dobrze...?

A jednak biegłem. Pędziłem na złamanie karku i wystarczy, że ktoś postawiłby przede mną zaostrzoną włócznię, a z pewnością bym się na nią nadział, niczym świniak na rożen. W głowie jednak kiełkował mi powoli plan, który mógł zadziałać mimo moich braków z anatomii węży morskich. Mianowicie by potwór nie zamknął mocniej pyska, należało go zranić w dotkliwie miejsce. Wszystko poniżej wysokości Nellrien wchodziło w grę. Wbić się w delikatniejszy bok, czy też może podbrzusze? I przeciągnąć ostrzem niczym brzytwą, tak by jebaniec rozdarł się z bólu i być może wypuścił zdobyć. Auth też pomagał... Naprawdę nie doceniam tego kruka i zwyczajnie go nie rozumiem. Teraz jednak byłem mu wdzięczny za pomoc.
- Łap kapitan! - krzyknąłem do Żabci, samemu dobiegając do węża i szykując się do wbicia ostrza. O ile miało to jeszcze sens...

Dżungla Tuk'kok

382
POST POSTACI
Aremani
Zdolność do hiper-skupienia uwagi szybko zawęziła młodej zielarce pole widzenia, przez co nie obserwowała już reszty plaży, linii brzegowej czy innych wężowych stworów. Wiązało się to z pewnym niebezpieczeństwem, ale za to pozwalało Aremani na sprawne i stanowcze działanie.
Choć pierwszy raz opatrywała istotę humanoidalną to wszechobecna krew i rozległość ran nie poruszały jej tak bardzo, jak tego się spodziewała. Niejednokrotnie znajdywała w dżungli martwą małpę, nieżywego ptaka czy rozszarpaną zwierzynę. Obrazki te rozciągały się na skali od lekko zasmucających po obrzydliwie odpychających, jednak ciekawski umysł naukowca nie mógł sobie pozwolić na zaniechanie poszukiwań prawdy o świecie z powodów estetycznych
.
Z tą myślą w głowie Aremani uwijała się przy bandażach. Przerwała to tylko w jednym momencie, gdy mężczyzna wypluł na Neelę trochę krwi a ta zaniemówiła. Nie oczekiwała po niej dużo, w końcu śnieżynka została wrzucona w krwawą łaźnie, jednak i tak poczuła trochę rozczarowania i irytacji.
- Dobra, nic nie rób, tylko trzymaj głowę. Ale błagam, mów do niego, mów bo nam zejdzie! GADAJŻE! - wykrzyczała prawie że w ostatnich słowach. Gdy kończyna była w miarę "załatana" Aremani przemyła kwatermistrzowi twarz kolejną porcją eliksiru, który dramatycznie kończył się w ilości oraz wytarła przysychającą posokę oderwanym fragmentem bandażu. Po chwili namysłu, widząc jak jej pomocniczka jest sparaliżowana strachem, podała jej również kawałek opatrunku mówiąc, by przetarła też swoje lico.

Nie przejmując się już sensownością ratowania tego życia i zatrzymując krwawienia dziewczyna skupiła się ponownie na wystającym kle. Nie wyglądało to obiecująco i jej obawy o tętnicę szyjną nie zmalały. Na chwilę zamarła w bezruchu, próbując intensywnie myśleć. Udało jej się oderwać wzrokiem od rannego i jakby przez chwilę rozglądała się dookoła siebie, jakby szukając rozwiązania swej zagwozdki. Niestety ciemność i wszechogarniający krwawy chaos nie pomagał, na co Aremani przełknęła ślinę.

Wnet olśniło ją. W ustach zielarki pozostała jeszcze kwaskowa nuta po zjedzonej magicznej jagodzie od driad. Spojrzała jeszcze raz na przebitą kłem szyję elfa a potem na swoją własną, brudną od piachu i krwi dłoń. "To jest głupi pomysł. Beznadziejny. W ogóle zwariowałam od tego stresu chyba." Jednak jej duma nie pozwalała jej zaniechać tej myśli. Chciała udowodnić sobie, że jest silniejsza i sprytniejsza niż samo Zaćmienie. Chciała rzucić zaklęcie. "Zróbmy to."
Aremani pochwyciła za najtwardszą rzecz, jaką mogła znaleźć. Był to jej własny topór drwalski, a konkretnie - jego metalowa, naostrzona głowica. Postanowiła rzucić zaklęcie Opończy Dziczy, a za materiał wykorzystać metal. "Działa na kamienie to czemu nie na kawałek żelastwa?" Stwierdziła, że ochronny efekt zaklęcia pozwoli jej bezpiecznie wyjąć kieł i zredukować szkody na zdrowiu elfa.
Jak pomyślała, tak zrobiła. Dziewczyna postanowiła się skupić dotknęła szyi mężczyzny jedną ręką, a drugą żelastwa swojej broni. Dokładnie powiedziała inkantację zaklęcia półszeptem. Jeśli zaklęcie zadziała Aremani miała zamiar wyjąć powolnym ruchem kieł, by nie rozbić magicznego pancerza a następnie użyć tyle eliksiru i bandażu na podorędziu ile tylko mogła.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

383
POST BARDA

Ani Dandre, ani Shiran nie spodziewali się, że tak zakończy się walka na plaży. Że będą świadkami, jak wąż morski pochłonie ich kapitan, i to nawet nie na morzu, a na lądzie. Obserwowali, jak Shayane doskoczyła do stworzenia i w rozpaczliwej próbie uratowania Nellrien złapała węża za szczęki, usiłując je rozewrzeć i uniemożliwić mu zaciśnięcie ich na drobnym ciele rudowłosej. Gdy Birian kopnął zwierzę w brzuch, to szarpnęło się gwałtownie, wywołując u półorczycy lawinę przekleństw. Przez groteskowo przerażający ciąg wydarzeń, żadnemu z nich nic nie groziło, bo wąż skupił się na próbach przełknięcia lub przegryzienia swojej ofiary, mogli więc pozwolić sobie na bardziej ryzykowne działania.
Auth wciąż dziobał - może właśnie dlatego zdecydował się pomóc, że wiedział, z jak niewielkim ryzykiem się to wiąże. Słysząc polecenie półelfa, oficer po chwili wahania puściła szczęki węża, choć nie do momentu, w którym zobaczyła, jak ostrze z impetem wbija się w śliski brzuch i rozcina w nim długą ranę. Powietrze przeciął wizg bólu, a stworzenie się szarpnęło i wydawałoby się, że złapanie kapitan za nogi mijało się z celem... dopóki coś nie sprawiło, że długie, lśniące w blasku zaćmienia cielsko runęło na piach i znieruchomiało.
Shayane zamarła na moment, jakby nie do końca dotarło do niej, że coś się wydarzyło.
- Pomóżcie! Tutaj - poleciła długą chwilę później, gdy już wybudziła się z otępienia. - Wyciągajcie ją, tylko ostrożnie.
Złapała za górną część głowy węża, dolną pozwalając odciągnąć Birianowi, tak, by Shiran mógł złapać kapitan za nogi i stopniowo wydostać jej ciało z przełyku potwora. I choć wszyscy spodziewali się najgorszego, to półelf nie wyciągnął na piach trupa.
Prawie mnie zastrzeliła, idiotka! Mogłem zginąć! Zginąć! Zginąć!
Auth poderwał się w powietrze, dzieląc się ze wszystkimi swoim szczerym oburzeniem, a oficer obróciła wielką, łuskowatą głowę węża, ukazując pozostałym grot bełtu, wystającego z czaszki. Nellrien strzeliła, ostatkiem sił zaciskając palec na spuście kuszy, zabijając go od wewnątrz. I faktycznie, kruk mógł przypadkiem oberwać przy okazji, jeśli trzymałby się szponami w niewłaściwym miejscu. Grot i kawałek drzewca wystawały z głowy na jakieś dziesięć centymetrów, wystarczająco śmiercionośne dla stworzonka tak małego, jak Auth.
Sama kapitan za to zdecydowanie nie była martwa, choć jej jasna, wciąż mokra koszula teraz zabarwiona była krwią - i to wyraźnie należącą do niej. Zakasłała, wypuszczając kuszę z ręki, a potem roześmiała się cicho. W jej oczach błysnęła odrobina szaleństwa. Chociaż kto wie, może nigdy nie była normalna?
- Zabiłam kurwia - poinformowała ich chrapliwie, przestając się śmiać dopiero w momencie, w którym dotknęła wolną dłonią jednej ze swoich ran i podniosła głowę, by zobaczyć, w jakim jest stanie. Syknęła z bólu.
- Co to było? - warknęła wściekle półorczyca, na moment chyba zapominając o łańcuchu dowodzenia. - To było idiotyczne! Szczyt głupoty! Mogłaś... mogła pani zginąć - zreflektowała się.
- Ale żyję - rudowłosa stęknęła. - Ktoś go zranił, więc mnie trochę puścił, mogłam... mogłam przesunąć rękę...
Jeden z jej rękawów zalewał się krwią, a gdy Shayane rozerwała go jednym szarpnięciem, zobaczyli przedramię rozcięte praktycznie przez całą długość. Nellrien musiała przeciągnąć rękę w dół mimo jednego z zębów, blokującego ten ruch. Druga krwawa plama rozrastała się w okolicy jej brzucha, a trzecia tworzyła poszerzającą się stopniowo, ciemniejszą linię po zewnętrznej stronie jej lewego uda. Ich pani oficer, pomimo jej niewątpliwej siły, nie udało się do końca utrzymać szczęki węża wystarczająco mocno rozwartej.
- Kurwa - syknęła cicho kapitan, gdy dotarło do niej, że wcale nie skończyło się to tak dobrze, jak początkowo mogło się jej wydawać.

Jeśli Neela wywodziła się z dobrego, szlacheckiego domu, prawdopodobnie nigdy nie miała do czynienia z podobną sytuacją. Sztywną ręką przyjęła szmatkę i przetarła sobie twarz, posłusznie opuszczając wzrok na słaniającego się w cierpieniu elfa i otwierając usta, z których początkowo wydobył się tylko nieartykułowane skrzeknięcie. Dopiero po kilkunastu sekundach zaczęła posłusznie mówić - choć trudno stwierdzić, czy to był rodzaj mówienia, na jakim Aremani zależało.
- Żeglarz, ciśnięty złym wodom dla żeru,
W burzy znalazłem się podarłszy żagle,
Na pełnym morzu, samotny, bez steru.

Jej głos ledwie przebijał się przez szum wiatru i krzyki walczących. Im dalej mówiła, tym stawał się jednak donośniejszy i pozostało mieć nadzieję, że to wystarczy, żeby utrzymać rannego przy świadomości.
- W lekkiej od szaleństw, w ciężkiej od win łodzi
Płynę nie wiedząc już sam, czego pragnę...

Mimo najszczerszych chęci, pomysł zielarki okazał się zupełnie nietrafiony. Jagody, które otrzymali od driad, najwyraźniej całkowicie blokowały jej magię. Nie poczuła nawet drgnienia w środku, dobrze jej znajoma iskra nie odezwała się choćby na tyle, by upewnić ją, że nadal gdzieś tam jest. Zielone istotki pomogły jej wrócić do swojego ciała i bezboleśnie utrzymać w nim świadomość, ale w zamian odebrały to, czego obecność dotąd była dla Ary oczywista. Czar nie zadziałał. Nie zatrzymał krwawienia, nie dał jej czasu na wyciągnięcie kła i spokojne zatamowanie rany.
- ...W zimie żar pali, w lecie mróz mnie chłodzi - Neela spojrzała na nią wyczekująco, nie rozumiejąc, co ta robi.
Aremani mogła spróbować wykorzystać resztę eliksiru, by z jego pomocą stopniowo wydobyć z szyi elfa kieł, ale dobrze wiedziała, że zużyje wtedy cały swój zapas. Czy to wystarczyło, żeby uratować mu życie? I czy to życie faktycznie było warte ratowania? Na to pytanie musiała odpowiedzieć sobie zupełnie sama.
- Ej - usłyszała nad sobą głos, a gdy uniosła wzrok, stał nad nią Kerwin i jeszcze jeden marynarz, którego imienia nie znała. Na widok jej zakrwawionych po łokcie rąk i zrozpaczonego spojrzenia Neeli znieruchomieli na moment, tak jakby dotąd sądzili, że dziewczyny pochylają się nad trupem. Kerwin otrząsnął się pierwszy. - Potrzebujesz czegoś?

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

384
POST POSTACI
Dandre
Kopnięcie bestii okazało się być nie dość, że nieskuteczne, to jeszcze przerażająco głupie, gdyż sprawiło tylko, iż wąż morski szarpnął się na bok, wyrywając się z mocnego uścisku orczej bosmanki, która starała się rozewrzeć jego szczęki, zaciśnięte wokół pani kapitan. Jakże abstrakcyjny był to obrót zdarzeń. W życiu by nie pomyślał, że będzie stał na plaży i wymachiwał mieczykiem przed jakową morską bestyją, co to morzem znudzona, nagle na ląd wypełzła, by męczyć spokojnych marynarzy.
Śmiesznym było, że najpewniej kruk zdziałał teraz więcej niż pan bard i jego heroiczny kopniak. O wiele lepszą robotę od Biriana wykonał również Shiran, który rozchlastał wężowi brzuch. Wizg bólu stworzenia, był teraz jak muzyka, jednak życie rudowłosej wciąż było w niebezpieczeństwie. Dandre stał skonfundowany, nie będąc pewnym, czy iść tropem Shirana i ciąć zwierzę po dolnej części cielska, czy może wręcz przeciwnie; spróbować jakimś cudem dźgnąć je w łeb. Na całe szczęście, jego rozterki zostały ukrócone nagłą śmiercią ich przerażającego oponenta.
Birian uniósł brew. Co się właściwie wydarzyło? Co sprawiło, że podła bestyja wyzionęła ducha?


Z pełnego zdumienia osłupienia wyrwał go głos orczycy. Bard kiwnął głową, wdzięczny za to, że kobieta zachowała trzeźwość myślenia i zarzuciła prostym rozkazem. Na codzień był ostatnią osobą do słuchania przełożonych, czy kogokolwiek innego... Dzis jednak, w tej konkretnej chwili, zwykłe polecenie było tym, czego potrzebował. Odrzucił miecz na bok i chwycił za dolną część łba stwora, ciągnąc ją w swoją stronę tak, by jak najbardziej ułatwić półelfowi wyciągnięcie pani kapitan.
- Ale żyjesz, ptaszyno. I to się liczy. - rzucił półgębkiem w stronę unoszącego się nad ich głowami kruka. Dopiero po jego skrzekliwych protestach, Dandre dostrzegł bełt, wystający z czaszki węża. Pokiwał w zrozumieniu głową.


- Imponujący manewr, pani kapitan. - rzekł z krzywym uśmiechem, obserwując zakrwawioną Nellrien, wyciągniętą przed chwilą z przepastnego gardła stwora. W jej oczach błyszczało szaleństwo, a cichy śmiech odpowiednio dopełniał tego obrazu. Trudno było jej się jednak dziwić, przed chwilą spojrzała śmierci w oczy i splunęła jej na czoło.
- Choć na przyszłość proponowałbym jednak nie dawać się połknąć w pierwszej kolejności. Słyszałem, że ułatwia to nieco walkę, daje większe pole do manewru. - idiotycznym, suchym humorem próbował jakoś zanegować istnienie całej tej farsy. Nie zależało mu wielce na życiu rudowłosej kobiety, jednak z każdą chwilą coraz bardziej przypominała mu pewną damę z przeszłości... Damę, która pewnie rzuciłaby mu kuflem w twarz, gdyby tak ją przy kimś nazwał. Trudno patrzeć na umierającą manifestację wspomnień... Nie wspominając już o tym, że każda śmierć to tragedia, której ogromu nie sposób pojąć, nie poznawszy wcześniej nieboszczyka.
- Za to okienko na strzał możesz podziękować Shiranowi. Sukinsyn niemal nas wszystkich zabił tym głupim wybuchem w dżungli... Ale już zdecydowanie to sobie odpracował. Najwyraźniej można na nim polegać; i mnie uratował dziś skórę. - uśmiechnął się do kobiety. Z jakiegoś powodu zrobiła na pyskatym półelfie ogromne wrażenie, by później zdeptać go, niczym irytującego robaka. Mimo całej niechęci, którą przez kilka chwil czuł do Shirana, Dandre uważał, że nie zasługiwał na to, by tak się z nim obejść.
Otworzył szeroko oczy, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z wagi ran kobiety. Czczą gadaniną mógł właśnie przyłożyć cegiełkę do jej idiotycznej śmierci.
- Jasna cholera... - mruknął, szarpnąwszy mocno za rękaw koszuli. Chciał go rozedrzeć, by później pomóc sobie mieczem i uciąć jego spory kawałek. - Dawaj tę nogę - rzekł, nachylając się nad kobietą. Daleko było mu do asa medycyny, ale wiedział, że cięcie w okolicy uda może się bardzo, bardzo źle skończyć. Widział to na własne oczy. Jeśli mu pozwoliła, na prędce opatrzył jej nogę, wiążąc mocno kawał szmaty, będącej niegdyś jego koszulą, nieco ponad jej raną. Miał nadzieję, że pomoże to z krwawieniem.
Z drugiej zaś strony, chuja się na tym znał.
- Wstawaj, idziemy do Ary. Ona już panią kapitan poskłada. - nadal w przykucku, zaoferował jej pomocną dłoń. W razie czego mogła wesprzeć się na jego ramieniu.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

385
POST POSTACI
Aremani
Zaskoczona tym, jak dobrze udało jej się dotrzeć do Neeli i w jakimkolwiek stopniu utrzymać jej użyteczność, Aremani doznała przypływu motywacji. Była doskonale świadoma tego, że jest w stanie komuś porządnie przygadać, ale odszczekiwać się komuś a wywrzeć na nim perswazją jakąś akcję to dwie różne rzeczy, a dziewczynie zdecydowanie się to spodobało.
Niestety upadek na samo dno samooceny boli jeszcze bardziej, gdy skacze się z jego wysokiego pułapu. Gdy okazało się, że źle zinterpretowała działanie jagód i zaklęcie nie zadziałało w jakikolwiek sposób poczuła... bardzo dużo emocji na raz. Na początku było niedowierzanie, które objawiało się kręceniem w zaprzeczeniu głową przez dziewczynę oraz próbowaniem raz po raz powtórzenia zaklęcia. Może pomyliła inkantację? Albo ten materiał jednak nie działał? Może źle przytrzymywała rękę? Nie umiała sobie odpowiedzieć. Potem pojawił się typowy dla niej gniew, zdenerwowanie na niesprawiedliwości świata. Aremani przybrała bardzo rozwścieczoną minę i uderzała pięściami po swoich udach, wydając z siebie z każdym uderzeniem coraz głośniejsze stęknięcie. Można było z zewnątrz uznać, że wścieka się na wszystko i wszystkich. Jej myśli perfekcyjnie to oddawały. "Nienawidzę tej jebanej wyspy! Tych jebanych driad, jebanych węży, jebanego piasku i jebanego zaćmienia! Jebać wszystkie krasnoludy, elfy, drzewa, zaklęcia, szlachcianki, piasek , a przede wszystkim jebać...!"

Ostatniej myśli nie musiała dokańczać, bo doskonale wiedziała na kogo jest wściekła najbardziej. Jednak z tą świadomością nie przychodził gniew. Tylko ogromny smutek. Paraliżująca fala poczucia bezradności. "Jesteś beznadziejna. Nic nie warta. Nic nie potrafisz zrobić, nikomu pomóc, tylko przeszkadzasz i trujesz dupę. Nic z Ciebie nie będzie i na nic się zdasz na tej ekspedycji. Jesteś naiwna. Głupia! DO NICZEGO!"
Tak młoda osoba nie była w stanie w takiej sytuacji już racjonalnie myśleć i powstrzymywać swoich emocji. Aremani po prostu pękła. Po uświadomieniu sobie porażki i bezsensu w próbowaniu zachowania życia elfa dziewczyna zalała się rzewnymi łzami, które ciekły z niej tak intensywnie że aż sama nie pamiętała, czy kiedyś zdarzyło jej się podobnie płakać. Krople spadały wsiąkając szybko w piasek i pozostawiając po sobie wyłącznie wątłe plamy. Część łez niekontrolowanie leciała też na rannego, bowiem Aremani wciąż była nad nim trochę pochylona. A przy tym wszystkim akompaniowała sobie łkaniem, zawodzeniem i nerwowym wciąganiem powietrza przez płuca. Nie potrafiła się już skupić. Nie umiała zachować zimnej krwi. Nie było już dziarskiej, zaradnej Ary. Była tylko rozpacz.

Z tej beznadziei wyrwał ją głos, który pasował dla niej do tej sytuacji jak but na beznogiego. Ujrzenie Kervina było dla niej zaskoczeniem, ale nie mogła już w żaden sposób kontrolować tego, jak się przy nim zachowuje. Jaki to teraz miało sens? To jest weryfikująca potęga życia, a Aremani została obnażona ze swej emocjonalności co do cala, bez udawania i pokazując to, jaka naprawdę jest. W dodatku to pytanie marynarza... "Kurwa, serio? Czego potrzebuję? Nie wiem, domyśl się kretynie potrzebuję...! p-potrzebuję... Ciepła. Pocieszenia. Mamy. Potrzebuję uciec. Potrzebuję wody, potrzebuję bandaży? Potrzebuję... kogoś przytulić, ale potrzebuję też być sama. Yhhhh, potrzebuję wszystkiego! Dajcie mi spokój!"
- N... - wydukała z siebie pierwszą mierną sylabę. - Nie wiem. Nic nie wiem. Nie dam rady. Chcę mu pomóc, ale... nie wiem. Nic już nie wiem...
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

386
POST BARDA
Mimo najszczerszych chęci, Aremani nie była medykiem. Nie miała doświadczenia w radzeniu sobie z ranami u istot humanoidalnych i nie miała pojęcia, co zrobić z kłem, który z chwili na chwilę pozbawiał elfa resztek świadomości. Nic dziwnego więc, że w końcu pękła. Widząc jej stan, Neela znieruchomiała już kompletnie, z przerażeniem wpatrując się w zielarkę, która do tej pory wydawała się kompetentna i pewna siebie. Skąd miała wiedzieć, co działo się w głowie dziewczyny? Obie były młode, nie wiadomo która w sumie bardziej, żadna z nich nie była doświadczona życiem i nie potrafiła dobrze odnaleźć się w tej sytuacji. Mimo to, ich blond gapowiczka wciąż podtrzymywała głowę rannego, zmuszając się do zachowania spokoju. Dopiero gdy obok pojawiło się dwóch marynarzy, wbiła błagalne spojrzenie w tego, z którym przedtem prawie się pozabijali w ładowni.
- Pomóżcie - wydusiła z siebie.
Nie trzeba było ich dłużej namawiać. Kerwin wyprostował się i zwrócił do swojego towarzysza, rzucając mu szybkie polecenie, którego pogrążona w spazmatycznym płaczu Aremani nie usłyszała; mężczyzna odwrócił się i ruszył biegiem pomiędzy namioty, a sam Kerwin przyklęknął przy zielarce i złapał ją za ramiona, by obrócić ją do siebie.
- Hej, spokojnie - jego głos był cichy, ale zdecydowany. Choć gdyby Ara widziała cokolwiek przez łzy, dostrzegłaby, że kompletnie nie miał pojęcia jak radzić sobie z panikującą dziewczyną. - Zrobiłaś co mogłaś. Burt pobiegł po medyka. Wezmą nosze, przeniosą go do namiotu. Węże są pozabijane, zbieramy rannych. To Zaos?
Zerknął w dół, nie do końca rozpoznając kwatermistrza przez zabandażowaną, zalaną krwią twarz i zmasakrowane ciało.
- Trzeba coś zrobić z tą raną szyi, bo będzie za późno. Słyszysz, dziewczyno? Trzeba... jak ona ma na imię? - zwrócił się do Neeli, sfrustrowany.
- Ja... nie wiem... nie, wiem! Wiem przecież. A... Ara. Aremani.
- Ara, hej
- odgarnął z jej twarzy włosy, które przykleiły się do mokrych od łez policzków. - Skup się. Masz jeszcze eliksir? Potem oddadzą ci zapas. Trzeba coś zrobić z tą raną. Ja się na tym nie znam, ale na moją pomogło, a też była głęboka. Pamiętasz? Odciętą głowę syreny? Hm?
- Ale to... to jest szyja
- zauważyła elokwentnie Neela.
- Zamknij się i trzymaj tę głowę - warknął. - Ara. Jak nic nie zrobisz, to on umrze, słyszysz? Pomogę ci. Powiedz mi co mam robić. Wyciągać ząb? Lać eliksir? Trzeba coś zrobić, bo nie dotrwa do medyka.
Kwatermistrz kaszlnął, a z jego ust i dziury w szyi wyprysnęły kolejne krople krwi, tym razem na szczęście nie lądując na niczyjej twarzy. Przez chwilę wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie był przecież w stanie.

Kapitan syknęła z bólu, gdy Dandre zacisnął swój rękaw wokół jej nogi, ale nie zaprotestowała. Przeniosła wzrok na Shirana, zaciskając usta w wąską kreskę. Być może zdawała sobie sprawę z tego, jak go potraktowała, być może zupełnie nie, ale nawet jeśli, to nie miała w tym momencie głowy do rozwiązywania problemów osobistych. Nieco inne problemy stały się teraz ważniejsze.
- Najwyraźniej można - mruknęła tylko pod nosem, podpierając się na łokciach i tym samym plamiąc piach krwią.
Spróbowała podnieść się do pozycji siedzącej, ale kosztowało ją to zbyt dużo wysiłku, więc zrezygnowała. Dopiero gdy Birian pomógł jej wstać, podtrzymując ją z jednej strony, podczas gdy półelf podtrzymywał ją z drugiej, stanęła na nogach - a właściwie na jednej, nie opierając ciężaru na tej, która była ranna. Auth zleciał z nieba i wylądował na nagim ramieniu Shirana.
Nienormalna jest.
Domyślając się, o kim mowa, kapitan zaśmiała się znów, kończąc to krótkie rozbawienie syknięciem z bólu i potknięciem się o piach. Rozcięte przedramię zostawiało plamy na koszuli barda, ale raczej nie miał nic przeciwko temu - i tak była ona już do wyrzucenia.
- Nie do żadnej Ary - zaprotestowała kobieta. - Do Hastrona. Namiot... ostatni w naszej części.
- Hastron jest medykiem
- wyjaśniła idąca za nimi Shayane. Wyglądała, jakby wolała przerzucić sobie Nellrien przez ramię i po prostu ją tam zanieść, ale nie chciała urazić dumy swojej pani kapitan, więc pozostało jej tylko włóczenie się razem z nimi i pilnowanie, żeby ta nie wykrwawiła się po drodze. Rudowłosa kobieta była jednak uparta i zawzięta, zamierzała samodzielnie (no, z lekkim wsparciem) dotrzeć na miejsce. Albo, kto wie, zupełnie nie dbała o swój stan. Jej brawurowy manewr podczas walki z wężem też nie świadczył najlepiej o jej instynkcie samozachowawczym. Jeśli tak funkcjonowała na co dzień, cud, że dożyła dzisiejszego dnia.
Gdy dotarli na miejsce, do namiotu wskazanego przez Nellrien, ze środka wybiegał właśnie wysoki marynarz, w towarzystwie nieznanego im jeszcze młodego chłopaka, który trzymał pod pachą nosze. Wewnątrz zastali kilku mniej lub bardziej rannych, siedzących lub leżących na prowizorycznych posłaniach, rozwiniętych na ziemi. Jak widać, nie każdy w obozie miał dostęp do łóżek - luksusu, który zapewniono pani kapitan. Wśród nich krzątał się krasnolud z włosami i brodą zaplecionymi w grube warkocze. Kieszeń sfatygowanego fartucha miał wypchaną narzędziami, fiolkami i bandażami.
- Posadzić rannego na wolnym miejscu - polecił, nie spoglądając na nich nawet, zajęty opatrywaniem ramienia szczupłej, wschodniej elfki. - Trzy osoby mam przed wami, skoro sami przyszli, to mogą...
- To kapitan -
warknęła Shayane, podchodząc do medyka i przejmując od niego końcówkę bandaża. - Daj mi to, idź do niej.
- Na cycki Krinn
- krasnolud poderwał się z miejsca i posłusznie doskoczył do rudowłosej, którą usadawiali właśnie na ostatnim z wolnych posłań. - Co tu się odjebało?
- Gówno
- zaśmiała się słabo Nellrien. - Zrób tylko tak, żebym nie zeszła przez... ugh, następne dziesięć minut... i rób swoje dalej.
- Zaraz mi kurwa przyniosą Zaosa z dziurą w szyi. Co się z wami dzieje? Za długo się na dupie bezpiecznie siedziało i teraz nie umiecie sobie z przerośniętymi wężami poradzić?
- mimo narzekania pod nosem, Hastron złapał za nóż i zaczął rozcinać ubrania rudowłosej, by odsłonić rany. - Pozostali, wypierdalać. Nie mam tu miejsca na widownię. A tym bardziej, jasna dupa, na jakieś ptaszyska.
Jeśli nie wyszli sami, Shayane wypchnęła ich na zewnątrz, wzdychając ciężko i wracając do namiotu. Auth załopotał skrzydłami i wzbił się wyżej, żeby usiąść nad wejściem.
Nic mi nie jest, poinformował wszystkich, którzy na pewno się martwili. Wydłubałem oko, widzieliście? Wszyscy widzieli.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

387
POST POSTACI
Dandreł
Słysząc syknięcie kobiety, bard uniósł lekko kąciki ust w małym, przepraszającym uśmiechu. Oboje wiedzieli, że ranami należało zająć się jak najszybciej i nie było tu miejsca na kompromisy, czy zbytnią delikatność. I choć Birian do najlepszych medyków polowych zdecydowanie nie należał, a jego dłonie zazwyczaj wędrowały po cudzych ciałach w zupełnie innych okolicznościach, to teraz udało mu się stanąć na wysokości zadania. Możliwe, że w jego gogusim sercu wybrzmiała jakowa żałosna nuta, gdy tak patrzył na rękaw swojej wcale niezłej koszuli, obwiązany wokół kobiecego uda, gdzie bynajmniej nie rękawy winny się znajdować, ale czymże była utrata elementu garderoby w perspektywie czyjegoś życia?
Wzruszył ramionami, gdy kobieta wyrzuciła z siebie dwa słowa, podpierając się na łokciach. Jej krew barwiła złociste piaski plaży, dokładnie tak samo jak posoka wielu innych marynarzy, którzy nie mieli dziś przy sobie ani krzty szczęścia, ani walecznego półelfa, gotowego poruszyć ziemię i niebo, by przyjść im z pomocą. Zawsze zastanawiała go arytmetyka żyć; względna wartość wartości nieoszacowywalnej. Tutaj równanie było w miarę proste; kobieta była wyższa stopniem, zaś zadaniem siepaczy, takich jak on, było zapewnienie jej względnego chociaż bezpieczeństwa.
Znów jednak wracał myślami do przeszłości, do Ujścia, do tej jednej chwili przed paroma laty, gdy na szafocie stanęła Lwia Lilia, tak podobna do skaldki, która niegdyś umierała mu w ramionach. Pamiętał swoją wcześniejszą decyzję; miasto grzechu miało jednak być tylko przystankiem w dalszej drodze na południe, nie chciał się angażować, zarzucił nawet pomysł spisywania jego historii w tamtych mrocznych dniach. Ze strachu? Z troski o młódkę, z którą przyszło mu podróżować? Młódkę, która zasługiwała na to, by poznać świat od tej lepszej strony, zobaczyć jego cuda i dziwy, miast potu, błota i krwi. A jednak widok tamtej kobiety popchnął go do działania. Sięgnął po miecz i pobiegł, niczym zidiociały błędny rycerz... Pobiegł, pociągnąwszy Rennel za sobą. W imię pościgu za zjawą, blaknącym duchem przeszłości.
Gdyby stał tam ktokolwiek inny, najpewniej patrzyłby obojętnie, tak jak dziesiątki zebranych na placu ludzi, a ta biedna, młoda dziewka nie zostałaby przeszyta strzałą. Nie rozumiał czemu inni wciąż musieli płacić cenę jego brawury, czemu los go oszczędzał, by patrzył na cierpienie, które niechcący sprowadzał na bliskich. Podlotek prawie zginął, by on mógł... Poczuć się ze sobą lepiej? Uratować tą obcą kobietę, bo wcześniej nie mógł uratować tamtej? Wskrzesić na krótką chwilę to, co już dawno zginęło, zanurzyć się w rudych lokach, smakować słonego potu i miękkich ust, tak podobnych, ale jednak innych?


- A któż z nas jest normalny, panie ptaku? - Bogowie mu świadkami, imiona tej bestii za szybko nie zapamięta. Dandre pewnie zaśmiałby się wraz z panią kapitan, gdyby ta nie potknęła się o piach i nieco nim nie zachwiała.
Nie mógł jednak powiedzieć, że nie był stworzeniu wdzięczny za wyrwanie go z nieprzyjemnego toku myśli. Tak bardzo chciał mieć ten rozdział życia za sobą, ale wydarzenia z pogranicza ciągle doń wracały. Myślał, że ukończenie "Historji z okupowanego miasta" pomoże mu uwolnić się od powracających wspomnień, lecz im więcej czasu poświęcał na pisanie, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że najpewniej wcale tak się nie stanie. Birian więc zrobił to, co w życiu robił już nie raz; uciekł. Pozostawił rękopis w bezpiecznych rękach i popłynął tak daleko, jak tylko się dało, nową przygodą chcąc zagłuszyć krzyki, które budziły go po nocach. Nowy stary świat miał być kolorowy i fascynujący, miał być poezją, która na moment zdusi koszmarną prozę wojny i ludobójstw.
A jednak znów szedł z ciężko ranną kobietą na ramieniu, czuł jej ciepłą krew, plamiącą mu koszulę.
Złoto i szkarłat idą dziś w parze,
powoli przez fale zmywane.
Łapię się na tym, że ciągle marzę,
zapomnieć chcę członki zrywane.

- Ay, ay, pani kapitan. - mruknął, przyznając jej rację również w duchu. Cholera wie, czemu jego pierwszym odruchem nie było zapytanie o medyka, a chęć pociągnięcia ciężko rannej kobiety w stronę młodej dziewczyny, która podobno znała się co nieco na medycynie. Wiedział, że udało jej się poskładać do kupy Kerwina, ale czymże była jego rana w porównaniu do stanu Nellrien?
Orcza oficerka zdawała się mieć ochotę wyrwać im kobietę z ramion, wziąć ją na ręce i osobiście pobiec do namiotu tego całego Hastrona, co w innych okolicznościach najpewniej nawet by barda rozbawiło. Teraz jeno zanotował to i uniósł lekko kącik ust, nieco mozolnie przebijając się przez piasek.


Widział w życiu sporo brawurowych kobiet. Lwia Lilia z pewnością była jedną z nich; nie bała się wziąć miecza w rękę i stanąć naprzeciwko orczyska większego od niej o dwie głowy. Jednak nigdy, nigdy w życiu nie widział kogoś, kto walczyłby bez, zdawałoby się, żadnego poszanowania dla własnego życia. Czasem wydawało mu się, że wszystkie jego podróże i zwady służą tylko znalezieniu ostrza, na które będzie mógł się nadziać i wreszcie odpocząć od tego wszystkiego, co dźwigał na swoich barkach... Gdy jednak przychodziło co do czego, nigdy nie ryzykował bardziej niż musiał. Ostatecznie instynkt samozachowawczy zawsze zwyciężał. U rudowłosej nie widział zaś żadnych zahamowań. Czyżby i ona chciała przed czymś uciec w chłodne objęcia wiecznej nocy? Pewnie nigdy się tego nie dowie.

Dotarli do wskazanego namiotu. Birian, co ciekawe, nie odzywał się ani słowem, wciąż pogrążony w myślach. Nellrien wydawała się być intrygującą personą, ale wiedział, że to nie czas na zasypywanie jej gradem pytań. Zresztą, czy było mu to do szczęścia potrzebne? Może miał zbyt wielką tendencję do wciskania nosa w nieswoje sprawy?
Uśmiechnął się lekko do elfki, którą obecnie opatrywał gburowaty, jak na felczera przystało, krasnolud. Wraz z Shiranem podprowadził kobietę do ostatniego z wolnych posłań i pomógł jej się na nim usadowić.
- Nie nadwyrężaj dalej swojego szczęścia. Może masz inne plany, może wydają ci się szalenie atrakcyjne, ale, na Bogów, nie giń jak tępy ork. Nikt z nas nie chce służyć pod tamtym przyjemniaczkiem. A ty... - jednak nie wytrzymał, miał odwrócić się i odejść, ale musiał wyrzucić z siebie chociaż parę słów. Bogowie mu świadkami, że kotłowało się ich w nim o wiele więcej, ale krasnolud nie pozwolił mu na dalszą gadaninę. Dandre zmarszczył nieco czoło i machnął ręką. Wiedział, że nie powinien tak odzywać się do przełożonej. Wiedział też, że miał to w dupie.
- Uprzejmie więc milknę i wypierdalam. - zawinął dworsko dłonią, by zaraz odwrócić się i wyjść przed namiot. Nie potrzebował większej zachęty, naprawdę nie chciał przeszkadzać medykowi.
Nie wzgardziłby za to paroma łykami czegoś mocniejszego. Jakże żałował, że skończyło mu się wino.


Wsparł ręce na biodrach. Resztki jego koszuli były przesiąknięte wilgocią dżungli, potem i krwią pani kapitan. Musiał wyglądać jak siedem nieszczęść.
- Widziałem, kruku. Świetna robota. Ty też się spisałeś, Shiran; gdyby było gdzie, to postawiłbym ci kolejkę - klepnął mężczyznę po ramieniu, uśmiechając się z rozbawieniem. - Teraz jednak muszę ograniczyć się do werbalnego wyrażania mojego uznania. Gdybym miał pouznawać bardziej, przy kimś specjalnym; daj znać. - raz jeszcze uśmiechnął się, po czym skinął towarzystwu głową.
- Idę zobaczyć, co z resztą - rzucił i ruszył w stronę, gdzie powinna znajdować się Ara z Neelą. Może wyhaczy po drodze jakiś namiot z gorzałą? Byłoby idealnie.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

388
POST POSTACI
Aremani
W jej głowie panował absolutny chaos. Jej zawsze analityczny umysł działał właśnie na pełnych obrotach, jednak nie tak, jakby sobie tego życzyła. Każdy neuron zdawał się pulsować w swym własnym rytmie, nie pozwalając się skupić na niczym, a jednocześnie przelatywały jej przez umysł multum myśli, mniej bądź bardziej związanych z obecną sytuacją. Aremani nie potrafiła opanować tej kakofonicznej entropii. Zmysły nie potrafiły działać normalnie, toteż nie wydaje się dziwnym, że zajęło jej chwilę czasu, zanim mogła zareagować jakkolwiek na fakt, że Kerwin nią potrząsa.
Wyłapywała początkowo pojedyncze słowa. "...Mogłaś...", "...medyka...", "...zbieramy...". Zastanawiające, że wszystkie zawierały w sobie literę "m". Następne słowo, które wyłapało, też ową literę zawierało i w dodatku było jej własnym imieniem. Dopiero gdy usłyszała, jak Neela mówi "Aremani" a zaraz za nią Kerwin powtarza jej zdrobnieniem świat zewnętrzny zdawał się do niej przedzierać. Niczym jaskrawy i niewzruszony płomień latarni w środku lodowatej zamieci. Dziewczyna próbowała wrócić "do żywych" powstrzymując szloch i nerwowe łapanie powietrza. Tym, co pomogło jej się ugruntować, była ostatecznie dłoń Kerwina, który zgarnął jej włosy z twarzy i wciąż do niej przemawiał. Jego głos wywoływał mnóstwo dziwnych, czasem sprzecznych może skojarzeń i wspomnień, ale z pewnością pomagał jej się wyrwać z tego przedziwnego stanu.
Aremani wytarła oczy o rękaw swej koszuli i popatrzyła najpierw wolno na Kerwina, potem na Neelę a ostatecznie na wykrwawiającego się elfa. Zielarka wciąż pociągała nosem, ale starała się to robić głęboko, jakby samą siebie zmuszając do kontrolowania oddechu. "Zaos... To jest Zaos. Ma kieł w szyi. Wciąż go ma. Szukaj innych sposobów, nie bądź... bierna. Nie bądź..." Przypominały jej się słowa jej ojca, człowieka pełnego energii i odwagi, który nie dzierżył może nudy, ale przede wszystkim brzydził się biernością. "Nie zrobić nic to jak zrobić najgorzej." - powtarzał jej przy wielu sytuacjach. Czasem pouczał ją by nie była obojętna po prostu na rzeczy dookoła niej, a czasem nieświadomie sprawiał, że Ara wdawała się w bójki po tym, jak "kolega" powiedział, że ma grube nogi. Tak czy inaczej odniosła to po raz kolejny do swojej sytuacji, a także przypomniała sobie to, co myślała sobie wcześniej. "Nie mogę robić nic. Przecież... gorzej już mu nie zrobię."
Trzęsące ręce teraz wydawałoby się bezbronnej dziewczynki powędrowały ku jednej z fiolek z eliksirem leczniczym. Z trudem otworzyła korek buteleczki, jednak samo naczynie przyłożyła do skóry szyi rannego, pozwalając by płyn lał się swobodnie, obmywając dookoła kieł.
- Ech... -stęknęła boleśnie Aremani, jakby to eliksir ją piekł. - Dlaczego... życie jest tak zjebane?
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

389
POST BARDA
Gdy w końcu udało się mu wyrwać Arę z otępienia, Kerwin pomógł z wyciągnięciem kła z szyi rannego i dopilnowaniem, żeby do otwartej rany nie dostał się piach. Obrażenia Zaosa były poważne, nawet bardzo, więc trudno było stwierdzić, czy faktycznie pomagają mu teraz, czy ich działania nie przynoszą żadnych wymiernych korzyści. W końcu dotarły do nich dwie osoby z prowizorycznymi noszami, na które przenieśli elfa i zabrali do namiotu medycznego, zostawiając tę trójkę samą, z poplamionymi od krwi rękami, ubraniami i nie tylko. Kerwin poklepał Arę pocieszająco po ramieniu i pomógł wstać obu dziewczynom, by poprowadzić je do beczki z wodą, w której mogły się obmyć. Nie mówił wiele; właściwie nie odzywał się wcale, bo najwyraźniej wykorzystał już swój limit bycia rozmownym.
Ich namiot nie ucierpiał podczas ataku, znajdując się wystarczająco daleko od wody, by nie paść ofiarą wężów wodnych. Wcześniej czy później wszyscy się w nim znaleźli, choćby po to, żeby się przebrać, nie wspominając o odpoczynku. Pogrążony w różowawym półmroku, pozwalał zapomnieć o szalejącym na zewnątrz zaćmieniu, chociaż na moment. Neela skuliła się z brzegu posłania Aremani, bo ostatecznie zorientowała się, że nie ma swojego. Przez następne kilkanaście minut w milczeniu, z szeroko otwartymi oczami wpatrywała się w zdobione sprzączki własnego plecaka, zastanawiając się pewnie, czy którykolwiek z jej ostatnich wyborów życiowych można było nazwać słusznym. W końcu przebrała się w czyste, niepokrwawione rzeczy, w otępieniu nie przejmując się nawet tym, czy wypada się rozbierać w towarzystwie. Odwróciła się do nich tyłem i powoli, automatycznie zmieniła koszulę i spodnie na nowe, a potem ponownie zajęła swoje miejsce i otoczyła kolana rękami, w tej pozycji zostając już na kolejne długie kilkadziesiąt minut - chyba, że ktoś ją zagadał i skutecznie wyciągnął z ciemnych zakamarków umysłu, w które wpadła.
Wieczorem driada czekała na Aremani, zgodnie z obietnicą, o ile dziewczyna w ogóle o tym pamiętała. Posłusznie zapozowała do rysunku, ostatecznie prosząc, żeby dziewczyna wykonała go dwukrotnie i dała jeden jej na pamiątkę, a potem na dobre zniknęła w lesie, obiecując uprzednio, że wyśle kogoś, kto będzie pilnował, żeby nic się zielarce nie stało.
Dandre i Shiran nie dostali zbyt wiele czasu na odpoczynek - niespełna godzinę po krwawych wydarzeniach została zorganizowana duża grupa, odpowiedzialna za wycięcie kilkudziesięciu drzew i zbudowanie prowizorycznej palisady, odgradzającej obóz zarówno od morza, jak i od lasu. Zadanie było czasochłonne i męczące, ale marynarzy i najemników było wystarczająco wielu, by do zachodu słońca skończyć. I nawet jeśli palisada nie stanowiła idealnego zabezpieczenia, to wciąż dawała złudne poczucie spokoju. Wyznaczono warty, porozpalano ogniska i gdy zapadła noc, większość obozowiska mogła spokojnie pójść spać - w tym Aremani, Dandre i Shiran, o ile w ogóle byli w stanie zmrużyć oczy. Nikt im nie przeszkadzał, nikt od nich już niczego nie wymagał, a przynajmniej nie tej pierwszej, pechowej nocy na wyspie.

Kolejne dwa dni nie mogły być tak obfite w działania, jak ekspedycja planowała na początku. Zaćmienie skutecznie utrudniało, a wręcz uniemożliwiało wysyłanie grup w dżunglę. Zdarzyło się kilka ataków dzikich zwierząt i kolejne stado morskich potworów, ale zarówno jedno i drugie nie było już zaskoczeniem dla trzech załóg i na szczęście obyło się bez ofiar. Pojedynczy uczestnicy ekspedycji czuli się równie tragicznie, co Ara i Shiran, a nie mieli dostępu do magicznych jagódek, zapewnionych przez zielone mieszkanki lasu. Dopóki zaćmienie się nie skończyło, wszystkie działania zostały wstrzymane - choć z pewnością wszyscy liczyli na to, że ewenement pogodowy potrwa maksymalnie jeden dzień, nie trzy.
Dandre, poza pomocą w pracach zabezpieczających obóz i kilkoma przydzielonymi wartami, nie miał dużo do roboty. Początkowo przybita Neela była kiepskim towarzystwem, ale wyraźnie wodziła za nim oczami, podświadomie już wiedząc, że właściwie tylko on jest w stanie wyciągnąć ją ze stanu obezwładniającej paniki i bezradności. Ostatecznie, tego trzeciego dnia, bez skrępowania już szukała jego towarzystwa, bo choć nie widać było, by łączyły ich jakieś większe, romantyczne uczucia, to wyraźnie polubiła rozmowy z nim i sposób, w jaki potrafił odwrócić jej uwagę od tego, co nieprzyjemne i niepokojące... nawet jeśli gadał odrobinę za dużo i niektórych przytyków Shirana względem barda nie potrafiła nie skwitować śmiechem.
Shiranowi zlecono mniej-więcej tyle samo obowiązków, więc jak widać, prace były przydzielane po równo między wszystkich. Podczas przemieszczania się po obozie czasem widywał Nellrien, która choć teoretycznie była mu już zupełnie obojętna, to wciąż przyciągała jego spojrzenie. Miała zabandażowaną rękę i brzuch, czasem odkryte przez krótkie bluzki - mimo zaćmienia, na Kattok wciąż było gorąco - a także, prawdopodobnie, nogę, choć tego nie było widać. Utykała lekko, gdy wydawało się jej, że nikt na nią nie patrzy. Drugiej nocy zdecydowała się wyjść ze swojego namiotu i podejść do skupionego na warcie półelfa, tylko po to, żeby podziękować mu za pomoc w walce z wężem, a po dłuższym milczeniu dodać:
- Przepraszam za to, co powiedziałam przedwczoraj. Sam widzisz, że nie jestem osobą, z którą da się normalnie funkcjonować. Wkurwiają mnie obietnice bez pokrycia i nie radzę sobie z... niewyjaśnioną sympatią, jaką mnie najwyraźniej obdarzyliście. Jaką obdarzyłeś mnie ty - wbiła wzrok w gęstwinę, do której nie docierało słabe światło pochodni. - Jedyne, co jest jasne, to łańcuch dowodzenia. To są relacje, z którymi mimo wszystko sobie radzę. Mam spierdolone życie i sama też jestem spierdolona.
Zamilkła, nie wiedząc wyraźnie jak ubrać w słowa resztę tego, co miała do powiedzenia. Ostatecznie przeprosiła jeszcze raz, zmęczonym gestem opierając dłoń na ramieniu półelfa i odeszła, na resztę zaćmienia znikając w cieniu własnego namiotu.
Aremani został przyporządkowany strażnik, wysłany przez driady, choć brak możliwości zobaczenia, kim był, przyprawiał ją o narastającą frustrację. Widziała tylko błyszczący punkt, mieniący się nocą lekkim blaskiem, wciąż pozostający poza jej polem widzenia. Czasem migał jej on gdzieś między liśćmi, czasem miała wrażenie że widzi go w poszyciu namiotu, ale gdy próbowała się zbliżyć, ten znikał. Pozostali też czasami go zauważali, ale nikt nie był w stanie schwytać i zobaczyć co takiego latało w tę i z powrotem za zielarką; a przynajmniej jeszcze nie teraz.
Dziewczyna nie musiała zajmować się palisadą i wartami, bo szybko została zauważona przez Hastrona, krasnoludzkiego medyka. Poprosił ją, żeby go odwiedziła, jak tylko będzie miała taką możliwość, a potem zaangażował ją w opiekę nad rannymi, których było zdecydowanie zbyt wielu na jego jednego. Ratowany przez nią Zaos przeżył, choć przez pierwsze dwa dni był nieprzytomny - może to i dobrze, ominął go ból amputowanej nogi i doprowadzania kikuta ręki do względnego porządku. Kiedy się w końcu obudził i dotarło do niego, w jakim stanie jest jego ciało, bardzo długo nie potrafił dojść do siebie, burkliwie odpowiadając na wszystkie pytania i nie chcąc, by ktokolwiek go dotykał, nawet po to, żeby zmienić opatrunki. Ostatecznie zgodził się na pomoc Aremani, która w przeciwieństwie do Hastrona nie obrzucała go inwektywami od góry do dołu.

Trzeci poranek przyniósł błękitne niebo i jasne światło słońca. I być może byłby nareszcie czymś spokojnym i radosnym, gdyby nie widok Neeli i Biriana po przebudzeniu. Krótkie włosy dziewczyny zupełnie posiwiały, a spomiędzy nich wyrastały krótkie, przypominające gałęzie rogi, prawie takie same, jak te, które miała Tilia. Jej pełen przerażenia krzyk obudził pozostałych, gdy zerwała się z posłania i usiłowała drżącymi dłońmi wyczuć co miała na głowie. Z jej wzrokiem chyba wszystko było w porządku, ale choć nie mogła tego wiedzieć, jej oczy pozbawione były źrenic i tęczówek, zupełnie jak oczy driady, która obdarzyła ją pocałunkiem trzy dni temu.
Kolejny okrzyk zaskoczenia wyrwał się z jej ust, gdy Dandre zwlókł się ze swojego posłania, a ona na niego spojrzała: mężczyzna nie przypominał siebie. A przynajmniej nie przypominał tego siebie, którego znali. W jego miejscu siedział na oko dwudziestoletni młodzik, o długich, gęstych włosach i twarzy pozbawionej zarostu. Zupełnie jakby... odmłodniał o dziesięć lat. Z kącików jego oczu i czoła zniknęły zmarszczki, a plecy nie bolały po nocy spędzonej na ziemi. Neela wyciągnęła palec w jego kierunku, drugą rękę wciąż trzymając zaciśniętą na swoim nowym, lewym rogu, nieruchomiejąc w tej pozycji na kolejne kilka minut.
Podarki od zielonych, odezwał się Auth, a jego krakanie zabrzmiało jak śmiech. Mówiłem, że nie lubię driad. Durne dzieciaki.
Niestety, nikt poza Shiranem już go nie zrozumiał. Zaćmienie się skończyło, a jego wpływ na ptaka również. Nie zdawał sobie z tego jeszcze sprawy - w przeciwieństwie do półelfa i zielarki, którzy z powrotem poczuli znajomą moc przepływającą przez ich ciało, w spokojny, kontrolowany sposób, za którym tak bardzo tęsknili.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

390
POST POSTACI
Dandre
Ich namiot stał, niewzruszony makabrycznymi wydarzeniami powoli mijającego dnia. Biel płótna falowała nieznacznie, szturchana delikatnymi palcami morskiej bryzy. Próżno było nań szukać wszędobylskiego karmazynu, który tak ochoczo barwił wszystko bliżej morza, poza różowawym półmrokiem, od którego, przynajmniej na razie, nie było ucieczki. Jednak niepokój w sercu barda nie przygasał, żarząc się niczym pozostawiony sam sobie niedopałek na suchej trawie. Krótka wycieczka do namiotu z zapasami i przelanie zawartości jednej z co ciekawszych butelek do manierki, ba, nawet bliższe zapoznanie się z nową zawartością naczynia, nic nie potrafiło odegnać od niego myśli, od której muzykowi włos jeżył się na karku.
Co z jego instrumentem? A nuż jakaś bestyja szkaradna, niszczycielka dobrej zabawy, morderczyni uśmiechów bardów wpełzła tutaj do środka i perfidnie strzaskała jego lutnię? Nic na to nie wskazywało... A jednak abstrakcyjny strach wypełniał serce Dandre bardziej nawet niż w chwili, gdy faktycznie przyszło mu stanąć z mieczem w dłoni naprzeciwko wściekłego węża morskiego.
Krew szumiała mu w głowie, gdy przestępował próg ich materiałowego domu. Rozbiegany wzrok mężczyzny zaczepiał się na każdym możliwym przedmiocie, szukając jakichkolwiek śladów morskich intruzów. Podbiegł niemal do swojego posłania, przechylił się i spod półprzymkniętych powiek, jak gdyby gotował się na cios, dostrzegł to, co dostrzec musiał. Instrument był cały i zdrowy, może tylko z lekka zapiaszczony.
Bard odetchnął z ulgą. Momentalnie wyprostował się, jakby ktoś uniósł z jego zakrwawionych barków ogromny ciężar, dociskający go wcześniej do ziemi. Uśmiechnął się sam do siebie, w duchu wyśmiewając swą paranoję. Ludzie dziś ginęli, dżungla płonęła, niebo czerwieniło się upiornie, a sam Birian otarł się o śmierć co najmniej dwa razy. A wszystko to blakło, gdy zestawione było z potencjalnie połamaną lutnią.
Dandre zdał sobie sprawę, że jest idiotą, a jego priorytety winny zostać przewartościowane. Jak zwykle; nie zamierzał nic z tą myślą zrobić. Co najwyżej popatrzy na nią czasem spode łba, coby wyczuła, że nikt jej tu nie chce i poszła w inną stronę.


Mężczyzna naprędce doprowadził się do względnego porządku. Nie miał co marzyć o ciepłej kąpieli, czy świeżo nakrochmalonej koszuli, ale, wbrew pozorom, wcale nie było mu to potrzebne do szczęścia. Podarty, zakrwawiony kawał materiału, który jeszcze przed chwilą służył mu za ubiór, rzucił gdzieś obok posłania. Zastanawiał się, co dalej ze sobą począć, gdy do namiotu wróciła piękna część ich przedziwnej grupy. Dandre otworzył szeroko oczy, dostrzegłwszy ich stan. Oczy rudowłosej, hardej młódki były zaczerwienione od płaczu, zaś Neela, której urokliwe towarzystwo zdążył polubić, wyglądała jak cień siebie. Obie zaś uwalane były krwią.
Wielki keroński poeta, lew salonowy, charyzmatyczny gaduła, któremu gęba potrafiła nie zamykać się godzinami... zaniemówił. Słowa na moment uciekły poza zasięg Biriana, który mógł jedynie spojrzeć na dziewczęta i uśmiechnąć się smutno. Wydawało mu się, że widział je wcześniej, jak uwijały się nad jakimś rannym. Bogowie jedni wiedzą co widziały, przez co musiały przejść...
- Hej... Wspaniale się spisałyście. Możecie być z siebie dumne - powiedział po krótkiej chwili milczenia. Zastanawiał się ile miał wiosen, gdy targał umierającego brata przez ciemne uliczki Oros, czując jak ten z każdą chwilą słabnie od upływu krwi, wraz z którą wypływało z niego ciepło i kolor. Czy był wtedy w wieku Aremani? - Ja jestem - w jego głosie brakowało tej melodyjnej nuty, która niemal nigdy go nie opusczała. Był niemal głuchy, stłumiony przez zaciśnięte gardło, ale Birian starał się wlać weń tyle ciepła, ile tylko mógł.
Przysiadł na swoim posłaniu i wplótł dłonie we włosy, chowając na momen twarz za rękoma. Trwał tak przez chwilę, myśląc nad Bogowie wiedzą czym, nim znów uniósł wzrok. Neela siedziała skulona przy posłaniu Aremani.
"No przecież! Nie jest częścią załogi, nie ma swojego posłania... Na pewno nie jedno się dziś zwolniło, ale lepiej na razie nie poruszać tego tematu."
- Neela... Odpocznij dziś na moim posłaniu. Nie przystoi, by panna takiej klasy spała na gołej ziemi. Świat się może kończyć, niebo spadać nam na głowę, ale, na Bogów, na tak jawną herezję nie pozwolę - zmarszczył brwi, udając naburmuszenie. Chciał jakoś rozładować to napięcie, odepchnąć od nich na moment beznadzieję dzisiejszego dnia, ale cholera wie, czy potrafił. - Nawykłem do spania na ziemi, więc niczego sobie nie wyrzucaj. Przy pierwszej możliwej okazji zapytam o przydział dodatkowego posłania. - uśmiechnął się lekko, po czym sięgnął po lutnię. I w nim buzowały emocje, którymi należało się zająć. A czyż istniało na nie lekarstwo lepsze od muzyki? Przelania cząstki siebie na instrument, ubrania narastającej melancholii w szereg dźwięków, potrafiących wyrazić więcej niż tysiąc słów? Można dywagować nad wartością znieczulającą alkoholu, czy tłumiącym wszystko inne pożądaniem, ale spośród tych trzech opcji, muzyka zdawała się być najczystsza, najmniej destrukcyjna.
Przejechał delikatnie opuszkami palców po znajomych strunach, by zaraz przymknąć oczy i zacząć grać. Melodię tę skreślił w Ujściu, po powrocie z trudnego wypadu. Marzył wtedy o tym, by wyrosły mu skrzydła i pozwoliły mu uciec, ulecieć hen za horyzont... Do świata bez zmartwień, w którym mógłby z lekkością tańczyć na wietrze.
Grał cicho, jakby sam dla siebie, powoli wypełniając namiot lawiną delikatnych dźwięków.


Uprzejmie, choć powoli, odwrócił wzrok, gdy Neela postanowiła zrzucić z siebie zakrwawione ubrania i zamienić je na świeże. Miał nadzieję, że pomoże to jakoś wrócić jej do siebie, ale nie zapowiadało się na poprawę. Wróciła na swoje miejsce, otoczyła kolana ramionami i siedziała tak, patrząc się w przestrzeń. Bard nie mógł na to pozwolić. Powoli wstał i zbliżył się do dziewczyny, by zaraz usadowić się obok i objąć ją ramieniem. Tulił ją, jak ojciec tuli wystraszone dziecko i Bogowie mu świadkami, że czuł się z tym co najmniej dziwnie.
- Będzie dobrze... - wyszeptał. Przez parę chwil siedział z nią w milczeniu, wpatrując się w złocisty piasek, by nagle szturchnąć ją lekko łokciem w żebra i odsunąć się, niczym młodzik, zabierający się za swe pierwsze zaloty.
Uznał, że należy jakoś odegnać od młódki ciążące nad nią widmo śmierci. A jakiż lepszy na to sposób, niż pozwolić jej zasmakować odrobiny życia? Wstał i zaczął opowiadać o dziwach i śmiesznostkach Kerońskiego towarzystwa, o absurdalnych wybrykach czasów studenckich, o ludziach dobrych, acz oryginalnych, nijak nie potrafiących się odnaleźć w sztywnych ramach świata, w którym przyszło im żyć. Sypał anegdotami jak z rękawa, bawił się językiem, z iście aktorskim zacięciem naśladując przytaczane przez siebie persony i, gdy tylko mógł, podsumowywał kolejne historie jakimiś zabawnymi puentami. Robił co mógł, by namalować przed wystraszonymi, zniszczonymi dziewczynami obraz świata, który wcale nie jest straszny, a pełen okazji do śmiechu i swawól.
Bo ten świat przecież istniał, gdzieś za tym brudem i strachem, wystarczyło tylko zatrzymać się na chwilę, przymknąc oko, zatkać uszy...


Nie produkował się w nieskończoność; po niespełna godzinie posłano po niego i Shirana, by dołączyli do grupy mającej ścinać drzewa na palisady. Bard pewnie nigdy w życiu nie był tak bliski 'uczciwej, męskiej pracy'... I poczuł to, dokładnie tak samo, jak wcześniej marynarskie obowiązki dawały mu się we znaki na statku. Potrafił się bić, potrafił zabijać... Ale do fizycznej pracy nigdy go nie ciągnęło.
Nocą, kompletnie wycieńczony wtoczył się do namiotu. Rąbanie drzew okazało się być pikusiem w porównaniu do obrabiania ich i szykowania na palisadę. Mięśnie paliły go żywym ogniem, zaś dłonie były otarte od ciągłęgo zaciskania się na narzędziach. Padł na piach, niedaleko swojego posłania, oparł głowę o torbę i momentalnie zasnął. Okropieństwa minionego dnia były niczym w porównaniu do fizycznej harówki; jego ciało domagało się odpoczynku.


Następne dni były znacznie spokojniejsze. Birian odbębniał swoją robotę, w międzyczasie bazgrząc coś na strzępach papieru, bądź przygrywając sobie na lutni. Nie stronił też od towarzystwa ich uroczej gapowiczki, choć z początku biedna dziewka była przybita, zaś on dwoił się i troił, by poprawić jej humor. Starał się ze wszystkich sił, by nie pozwolić jej na utopienie się w morzu paniki. Widział, jak czasem wzbierał w niej strach, bądź nagle znów zapadała się w smętnej apatii. Potrafił wtedy nawet pstryknąć jej w nos i rzucić jakimś głupim komentarzem, byle tylko roześmiała się i wróciła do siebie.
Czuł, że wodzi za nim wzrokiem i w oczywisty sposób mu to schlebiało. Przecież nie zostałby artystą scenicznym, gdyby było inaczej, nieprawdaż?
Zdawało mu się, że naprawdę jej pomagał i szczerze się z tego cieszył. Neela najwyraźniej również polubiła jego towarzystwo i trzeciego dnia, bez skrępowania szukała go pośród marynarzy, by porozmawiać z nim, bądź trochę się poprzekomarzać. Powoli wracała do siebie.


Birian spał głębokim, spokojnym snem. Bogowie jeno wiedzą kiedy zwlókłby się z posłania, gdyby nie pełen przerażenia krzyk Neeli. Bard z ociąganiem, do którego nikomu by się potem nie przyznał, otworzył oczy i obrócił się prędko, choć nie za prędko, na bok, by omieść wzrokiem namiot i namierzyć źródło hałasu... Oraz jego przyczynę.
Gdy wzrok Dandre napotkał stojącą obok swojego posłania Neelę, resztki snu momentalnie go opuściły. Podniósł się do pozycji siedzącej i przyglądał się dziewczynie, przechyliwszy lekko głowę. Podejrzanie długie włosy spłynęły mu przed oczy, co skwitował cichym przekleństwem. Kiedy one, do cholery, tak urosły?
- No, ktoś panience przyprawił rogi... - z krzywym uśmiechem podrapał się po głowie, zastanawiając się, czy to jawa, czy może jednak sen. Czuł się zadziwiająco rześko, jakby przespał noc we wspaniałym, wygodnym łożu, a nie praktycznie na ziemi. I w swoim głosie Dandre wyczuwał coś dziwnego. Taki sam, ale jakby inny. Nie niższy, nie wyższy... Trochę czystszy, bez lekkiej chrypki, której, jak mniemał, nabawił się od picia.
Wstał szybko z posłania i podszedł do Neelii, przyglądając się z bliska jej oczom, włosom, rogom...
- Zdriadziałaś, Neeluś. - zaśmiał się, będąc już niemal w pełni pewnym, że to jeno jakie senne mary. Minęło jednak parę sekund, dziewczę zaniemówiło z wyciągniętym w jego stronę palcem, a sen jakoś się nie rozkręcał. A więc...
Bogowie! To w istocie mogła być rzeczywistość.
Dotknął swojej twarzy. Z wrażenia aż zaniemówił. Pal licho przemianę dziewki w driadopodobną istotę... KTOŚ ZGOLIŁ MU BRODĘ!
- Różki waćpanience uroku nie ujmują, z nowym kolorem włosów wcale jej do twarzy, zresztą, to może tylko niepożądany efekt tych śmiesznych jagódek, a nuż niedługo ustąpi... - Birian mówił to, co przychodziło mu najnaturalniej, choć widać było po jego twarzy, że coś innego zakrząta mu myśli, gdyż mimo słów, jakże miłych, czoło barda marszczyło się powoli, a w niebieskich oczach płonął gniew.
- ... ale cóż za sukinsyn zgolił mi brodę?! SHIRAN! - odwrócił się na pięcie, by oskarżycielsko wycelować palec w półelfa - Niesamowity żart, godny mistrzów! Bogowie, zaraz zacznę klaskać! Ba, wręczę nagrodę trefnisia roku! - zacisnął pięść. Przez moment wyglądał, jakby faktycznie miał zamiar wręczyć mężczyźnie rzeczoną nagrodę, ale przyjrzał się swojej zaciśniętej dłoni i... Coś mu nie pasowało. Zamarł, równie skonfudowany co Neela.
Obrazek

Wróć do „Kattok”