Dżungla Tuk'kok

406
POST POSTACI
Shiran
Czyli efektowne wyjście... Tak przynajmniej się zapowiadało do momentu, w którym prawie wystawiłem nogę z namiotu. Zatrzymałem się w pół kroku, słysząc jak Nellrien wypowiada moje imię. Ciekawa odmiana, jeśli tym razem nie jest się ruganym, czy też wyzywanym od niedorozwiniętych gówniaków, które chcą spalić dżunglę. Odwróciłem się do niej i zakładając ramię na ramię zacząłem słuchać. I słuchałem... Słuchałem... I słuchałem... A moja twarz pozostawała kamienna.

O JA PIERDOLE. Gdy skończyła lepiej tego podsumować nie umiałem. Zachowałem powagę, starając się nie wyrażać żadnych emocji, choć coś w środku miało ochotę krzyczeć i zbesztać kobietę. Wiem jednak, że nie mogłem na to pozwolić. Otworzyła się przede mną, a cała opowieść kosztowała ją naprawdę wiele. Widać było to od samego "przepraszam", które wypowiedziała na początku, do przyznania się do największego błędu jej życia. Do czegoś z czym nie potrafiła sobie radzić. Podpisała magiczny kontrakt.
Nagle wszystko stało się jasne jak słońce - wszystkie jej samobójcze akcje, czy wszechogarniające zmęczenie ciążące na jej barkach. Morze alkoholu też wydawało się idealnie pasować do sytuacji, a nawet przytakiwanie temu pokurczowi. Jebany karzeł... Był groźniejszy niż sądziłem. Nie doceniałem go, patrząc na to z jaką łatwością zrujnował życie Płomyczkowi.
- I na co były te wszystkie tajemnice i cyrki, Głuptasie? - pokręciłem lekko głową, uśmiechając się, choć tak naprawdę w głębi trzewi czułem ścisk. Mimo wszystko zachowałem zimną krew, budując w głowie możliwe działania, które mogłyby pomóc. Cóż... W najgorszym przypadku będę musiał zabić Barbano, bo wywnioskowałem, że to z nim został podpisany kontrakt.
- Ogarnę to... - obiecałem tym razem poważnym tonem, by wiedziała, że nie żartuję i że nie jest już w tym sama. Bez litości - czyste stwierdzenie faktu. Tego właśnie chciała. Nie mogłem też nikomu zdradzić tej tajemnicy - zostałem w końcu obdarzony zaufaniem, którego zawieść nie mogłem. Ciężka sprawa...

- Poszukam czegoś słodkiego... Może chociaż dzięki temu trochę się uśmiechniesz i nie będziesz na nikogo warczeć - rzuciłem z uśmiechem, zmierzając w stronę wyjścia z namiotu pani kapitan. Gdy tylko się wymsknąłem, skierowałem się po dodatkowy ekwipunek - drugi plecak z lustrzanym wyposażeniem i racje żywnościowe dla Nellrien. No i oczywiście coś słodkiego - słów na wiatr się nie rzuca, prawda?
Szkoda, że zawsze moje wizyty kończyły się wyrzuceniem, ale jak widać taki był mi pisany los. Chociaż plusem dodatnim było to, że Płomyczek wybierał się z nami na eskapadę. Cóż... Tak czy inaczej miałem teraz inne zmartwienia, bo sam za wiele o tych całych magicznych kontraktach nie wiedziałem. Były bardzo rzadkie... No i zabójstwo Barbano nie wchodziło w tym momencie w grę. Raczej nie chciałem mieć całego Syndykatu na karku. Cholera... Magiczny kontrakt... Gdzie w ogóle mogłem zacząć szukać? Może Ara coś będzie wiedzieć?

Dżungla Tuk'kok

407
POST POSTACI
Dandre
Birian siedział z piękniejszą częścią ich drużyny, ale w istocie zdawał się dryfować gdzieś obok nich. Z początku nawet nie zwrócił większej uwagi na Shirana, który wszedł do namiotu pani kapitan. Obyło się więc bez kolejnych kąśliwych komentarzy i dodatkowych zakładów.
Zastanawiał się nad istotą magii, którą posługiwały się driady i wściekał się na siebie w duchu za brak zadowalającej go wiedzy na temat magicznych arkan, chociażby tych ujarzmionych przez uczonych kerońskich magów i czarodziejki. Zdarzało mu się obracać w ich towarzystwie, najpewniej nawet nie raz udało mu się pociągnąć ich trochę za język, gdyż jego ciekawość ustępowała chyba jedynie jego zdolności do odrywania się od rzeczywistości, ale, jak na złość, nie pamiętał teraz zbyt wiele. Może to prrzez wino, które zazwyczaj towarzyszyło tym rozmowom? Niech szlag trafi alkohol, ognistą wodę z piekła rodem, niszczycielkę wspomnień i ludzkich granic, zdolną rozwiązać języki i pchnąć swe ofiary w sidła idiotycznej brawury!
Potarł wewnętrzną część kciuka palcem wskazującym.
A może by się tak czegoś napić przed wyruszeniem w dżunglę?


Radosny okrzyk Neeli, która wybrała sobie właśnie potencjalny łup, wyrwał Dandre z zamyślenia. Zamrugał, powoli zbierając do kupy okruchy rozmowy, które wcześniej do niego docierały, i obrazy z plaży.
No tak, przecież ten knypek znów poczłapał do Nellrien. Bogowie, cóż to za farsa! Tragikomiczny romans między dwiema zaburzonymi jednostkami.
Może ostatecznie nawet do siebie pasują?
- Mm! Dobre oko, panienko. Ażeby wam zabawę nieco urozmaicić… I Arze humorek poprawić, bo czymże jest moskitiera w perspektywie takiej bransolety; dorzucam sto gryfów dla zwyciężczyni. – nie była to mała ilość pieniędzy, a lekkość z jaką Birian się jej właśnie pozbywał mogła unieść kilka brwi. Był wziętym muzykiem z dobrego domu, ale i jemu głód czasem zaglądał w oczy, więc skąd u niego taka hojność? Z obojętności. Abstrakcyjnie jak na dziecko kupca, nigdy nie nauczył się wartości pieniądza, zbyt zajęty bujaniem w obłokach. Żył jakby obok idei waluty, z dnia na dzień pozbywając się czasem tego, co wcześniej zarobił, tylko po to, by zaraz znów magicznie wypełnić sobie czymś sakiewkę.
Aczkolwiek szczerze wam powiem, że nasz geniusz może tam trochę posiedzieć. Nie sądzę żeby miała go stamtąd spektakularnie wyrzucić… Choć kusząca to wizja i zabawna. – uśmiechnął się półgębkiem, oczyma wyobraźni widząc elfa wyrzucanego na kopach z oficerskiego namiotu.

Ochotę? Na bażanta duszonego w starym, czerwonym winie – zaśmiał się cicho, zastanawiając się ile prawdy jest w jego słowach – Zaskocz mnie! – krzyknął zaraz za odchodzącą Neelą. Może dziś dadzą odrobinę pieczywa do kaszy? To byłby luksus, bardzo przyjemna niespodzianka.
Z bardzo umiarkowanym zainteresowaniem przyglądał się interakcji rudej dziewczyny z krukiem. Przedziwne stworzenie irytowało go, gdy był w stanie słyszeć jego głos, ale chyba zdążył się już do niego w pewnym stopniu przyzwyczaić. Niemal niekomfortowym było wysłuchiwanie jego kraknięć ze świadomością, że próbuje im przekazać coś, czego nigdy nie zrozumieją. Bariera językowa zaprawdę nie do pokonania… Kim… Czym to w ogóle jest?

Powitał powracającą Neelę lekkim uśmiechem i kiwnięciem głowy podziękował za strawę. Machnął ręką, gdy dziewczyna wyrzuciła z siebie parę niezadowolonych słów na temat upływu czasu. Znając życie, nawet jeśli przegra, to Birian zwyczajnie odda jej swoją moskitierę. Wiedział, że uratował jej życie w ładowni, a jednak co jakiś czas odczuwał lekkie ukłucie wyrzutów sumienia, gdy myślał o ich małym sparingu na pokładzie. Może winien obejść się z nią lżej? Był teraz młodym bogiem! Czymże dla tak wspaniałej jednostki miałaby być banda insektów? Nic nieznaczącym pyłkiem, ot co! Bogowie wiedzą, jak bardzo Birian mógł rozminąć się z prawdą.
Czuł na sobie niezbyt subtelne spojrzenia dziewczyny, ale nie komentował tego zjawiska niczym poza zadziornym uniesieniem brwi.
Czuł się dziwnie w swoim-nie-swoim ciele. Jak gość w obcym domu, do złudzenia przypominającym ten, w którym się wychowywał. Brakowało jednak znajomych obrazów na ścianach, niedoskonałości, do których przyzwyczaiło się z biegiem czasu na tyle, że ich absencja wywoływała straszny dyskomfort. Ze smutkiem myślał o biednej dziewczynie, której driady spłatały przerażającego figla. Jak obca musi czuć się teraz we własnym ciele…
Uśmiechnął się do niej.
- Minie – odparł bez chwili zawahania – To tylko ich mała gra, są wszak jak dzieci, sama widziałaś. Kto wie, czy nie kryją się teraz gdzieś w koronach drzew, chichocząc cichutko jak zgryźliwe chochliki? Pewnie z czasem zaklęcie pryśnie, albo same je cofną, gdy znudzą się dowcipem. Nie… Nie martw się. – poklepał ją po ramieniu.


Bliscy…? Przed oczyma stanęło mu pomarańczowo-czerwone niebo. Szkarłat na zagubionych dłoniach. Pamiętał chłód, chłód potu zalewającego mu wtedy plecy. Coraz zimniejsze ramię, zawinięte wokół, młodej wszak, głupio młodej szyi. Nieludzką siłę, która pozwoliła mu unieść wtedy Lornana i biec z nim ciemniejącymi uliczkami miasta. Łzy? Może. Strach, zwierzęcy wręcz strach przed pustką, jaka by nastąpiła. Trzask siarczystego policzka wymierzonego mu przez ojca (czemu dźwięk, czemu tylko dźwięk?), ciche słowa matki… A później drogę, drogę która nigdy nie zaprowadziła go z powrotem do domu. Do najbliższych.
Widział Svenię w jego rozchełstanej koszuli, leżącą na brzuchu na otomanie. Profil jej delikatnej twarzy, wspartej teraz na dłoni i skupione na książce, której zawartość najpewniej przyprawiłaby go o zawroty głowy, spojrzenie. Czerwień ust, a później (jak bardzo później?) i oczu, gdy mówiła, że rozumie, a łzy skapywały jej na rozciągnięte w uśmiechu wargi.
Gdzieś w tym wszystkim przyjaciele, których wyrwał mu kostucha, ich blade twarze i puste oczy. Setki znajomych, życzliwych twarzy, które w ostatecznym rozrachunku nic nie znaczyły, bo te najbliższe, te najbardziej ukochane były zbyt daleko, by mógł po nie sięgnąć.

Dandre zamilkł na kilka sekund, które zdawały mu się trwać wieczność. Przywdział na twarz przyjazny, ciepły uśmiech, który wyjątkowo nie potrafił poruszyć jego niebieskich oczu, niemal tak nieobecnych jak u nieboszczyka, którego dusza właśnie opuściła ciało.
- Moim domem jest cień drzewa pod którym odpoczywam, miękkość trawy, na której leżę, kamienne grzbiety traktów, niosących mnie wszędzie i nigdzie – zaczął, jakby zupełnie oderwany od rzeczywistości, porwany przez kłamliwą poezję swojego wnętrza – Jest ze mną zawsze. Nigdy go nie opuściłem, więc myśl o powrocie jest mi… obca. – zmarszczył na moment czoło, szukając nowych słów. Ściśnięte nagle gardło utrudniało mu mówienie, toteż chrząkał cichutko co jakiś czas.
- Choć nie… Wracam przecież do poskrzypiwania pióra na papierze, zamykam się w ciepłych objęciach słów, uciekam od drzewa, trawy i kamieni. Kaleczę się na nich, ale wracam. I wiem, że jestem im niejako obojętny, że nie obejdzie ich moja twarz, bo znają jeno dłoń, która wydziera je z niebytu i urzeczywistnia na pustej karcie. Wracam, tak, wracam przecież do słodkiego tonu lutni, wyśpiewującej mi najpiękniejsze pieśni. – brwi barda na moment powędrowały w górę, zadrżała mu powieka. Spojrzał w niebo, kręcąc powoli głową. Narastał w nim głuchy śmiech.
- …Pierdolę od rzeczy i łżę jak pies. Nie wiem, czy jeszcze mam jakichś… – urwał, zanosząc się bezgłośnym śmiechem. Dłoń z miską drżała mu w rytm wypuszczanego powietrza, niebezpiecznie blisko zbliżając się do zaburzenia potrzebnej tu równowagi.
- Prawda jest taka, że nie chcę o tym teraz myśleć, ani mówić. Choć nie, aparycją się nie przejmuję. – uspokoił się na tyle, by wrócić spojrzeniem na ziemię i wetknąć sobie do ust porcję strawy. Przeżuwał przez chwilę.


Myślisz, że mogłabyś wrócić? – zapytał w końcu, dziwnie głuchym tonem – Ujmująco zdriadziała, czy też w swojej zwykłej, urokliwej postaci… Czy mogłabyś wrócić do domu po tym, co… tam zaszło? – wiedział, że jego pytanie mogło być jak sól sypana na świeżą ranę, ale nie potrafił go w sobie zdusić, strawiłoby go od środka.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

408
POST POSTACI
Aremani
Twarz dziewczyny posępniała gdy Neela zażądała jej bransoletki w zakładzie. Aremani nerwowo złapała się za ozdobę na nadgarstku, która towarzyszyła jej tak często, że była w stanie zapomnieć iż ją nosi. "Jedna z wielu rzeczy przypominająca mi dom, ale chyba najbardziej wartościowa... I to nie tylko pieniężnie, ale i sentymentalnie." Skóra dzikiego odyńca występującego endemicznie na jej wyspie oraz typowy dla metalurgii Apozo bursztyn oprawiony w srebrną obwódkę. Bransoletka nie pamiętała jeszcze jej ojca, bowiem dostała ją na piętnaste urodziny, niemniej zawsze utożsamiała ją z jego prezencją w jej życiu. "To jest bardzo głupia wymiana za debilną moskitierę..." I choć myśl o tym była dla niej nie do zniesienia, los jej pamiątki po Apozo leżał w rękach Pana Marudy Ornitologa. "Nie zjeb tego Shiran, jak wielu rzeczy do tej pory." Obserwowała teraz poły namiotu denerwując się przy najmniejszym ich poruszeniu.
Jakby jej nerwowości było mało swoje pięć groszy dołożył Dandre. Choć ciężko było nazwać pięcioma groszami pokaźną sumę stu gryfów... Aremani znała wartość pieniądza. W końcu to handlem zajmowała się jej wioska, matka i ojczym. Tym bardziej była zszokowana, ale musiała dodać od siebie coś złośliwego, by nie dać po sobie znać, że zrobiła się przejęta owym zakładem.
- O łał, dzięki Birian! Na pewno ta kasa przyda się do butiku w środku dżungli. Albo jak będzie trzeba opłacić twój przewóz do bram piekielnych. -Tym ostatnim zdaniem syknęła w kierunku barda z wyrzutem.

Aremani poprosiła Neelę o przyniesienie jej miski kaszy. Owoce z pewnością była w stanie sama wyłapać gdzieś w dziczy gdy już będą w drodze, więc wolała zjeść coś czego nie dane jej będzie skosztować w najbliższym czasie. Póki ta nie wróciła dziewczyna patrzyła z niepokojem to raz na Autha, to na Dandre a to na namiot Kapitan, nie mogąc zawiesić wzroku na dłużej niż cztery sekundy i nie zabierając głosu. Naprawdę martwiła się o los swojej bransoletki. Gdy arystokratka wróciła z ich zamówieniami Aremani jadła bardzo łapczywie, nie marnując czasu podczas przeżuwania i wyglądając za Shiranem.
Z owej niepewności wyrwał ją, a jakże inaczej, Dandre swoją paplaniną. Niemniej tym razem nie był to świergoczący, drażniący uszy bełkot. Coś w jego tonie napawało duszę Aremani przejęciem, dozą smutku. Czymś odrealnionym. Takim też zdawał się Birian. Za meandrami przesyconych w ornamentalne słownictwo zdań kryła się jakaś ponura prawda, którą bard niósł za sobą przez dekady tułaczego życia... co dawało tym bardziej groteskowy efekt gdy w tym momencie wyglądał jakby ledwo przeżył dwa dziesięciolecia. Napięta atmosfera nie zelżała, nawet po chwili ciszy i pytaniu barda w stronę Neeli. Aremani nie chciała tego przerywać, cokolwiek się tu odprawiało, z pewnością wywołane jakąś potrzebą katharsis. Nasłuchiwała więc i wpatrywała się w ich towarzyszkę. Nagle zakład odszedł na chwilę w niepamięć.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

409
POST BARDA
Oczy Neeli też zaświeciły się na wiadomość o zwiększeniu nagrody za wygraną w zakładzie, choć ciężko stwierdzić, czy to faktycznie ta kwota zrobiła na niej takie wrażenie, czy eskalujące ryzyko samo w sobie. I potem, gdy wszyscy dostrzegli, jak wejściowa płachta namiotu odchyla się, tym razem poruszona czymś innym, niż wiatrem, serca kobiet niemal zatrzymały się na moment. Minęło niewiele ponad pięć minut, co oznaczało zwycięstwo Neeli i dziewczyna doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Złapała się brzegu stołu, gotowa poderwać się z okrzykiem satysfakcji, ale... noga Shirana, która pojawiła się na chwilę na zewnątrz, zaraz po tym zniknęła ponownie w środku. Neela puściła stół i podniosła się, uderzając w blat otwartymi dłońmi w wyrazie frustracji. Jej niezadowolone jęknięcie, razem z tą fizyczną prezentacją irytacji, zwróciło na nią uwagę kilku innych, krzątających się w okolicy osób. Niektórzy podążyli wzrokiem za jej spojrzeniem, ale namiot Nellrien nie wyróżniał się w tym momencie niczym, więc i oni szybko wrócili do swoich własnych zajęć. Białowłosa opadła na ławkę, wracając do niemrawego grzebania łyżką w swoim posiłku.
- Nie dadzą mi drugiej moskitiery - mruknęła pod nosem.
Cóż, wyglądało na to, że szala zwycięstwa przechylała się już na stronę Aremani. Półelf zbierał się do wyjścia, ale coś zatrzymało go w środku. Istniała realna szansa, że zielarka nie straci swojej bransoletki, z której wartości Neela nie zdawała sobie sprawy.
Ich uwagę szybko przyciągnął Dandre, przypadkiem wprowadzony w wyjątkowo podły nastrój. Dziewczyna początkowo wydawała się zainteresowana, jak zazwyczaj, gdy mężczyzna zaczynał snuć swoje poetyckie komentarze dotyczące otaczającego ich świata, by ostatecznie zmarszczyć brwi w lekkim zaniepokojeniu, a potem spuścić wzrok w miskę. Skoro Ara nic nie mówiła, przy ich stole zapadła cisza, nieprzerwana nawet przez kruka, bowiem ten poderwał się chwilę wcześniej i odleciał, by wylądować na brzegu namiotu Nellrien, w oczekiwaniu na swojego towarzysza.
- Przepraszam - odezwała się wreszcie. - Nie wiedziałam, że to dla ciebie bolesny temat.
Zjadła kilka łyżek swojej kaszy, zanim zdecydowała się odpowiedzieć na jego pytanie.
- Wiem, jakie czekają mnie tam konsekwencje. I prawdopodobnie będą czekały jeszcze długo. Kilka... kilka lat, może. Może kilkanaście. Nawet jeśli moja rodzina jakimś cudem stanęłaby po mojej stronie, przemówiła Carze do rozsądku, rodzina Cormaca jest wpływowa. Dużo bardziej wpływowa. Jeśli nie udałoby im się doprowadzić do publicznej egzekucji, najpewniej umarłabym w domu, zatruta, albo... inaczej, w nocy, we własnym łóżku, albo...
Zamilkła znów, zerkając w kierunku kapitańskiego namiotu.
- Myślałam, że ten statek płynie na północ. Do Keronu. Sądziłam, że tam zejdę na ląd w normalnym porcie, wynajmę sobie może jakieś małe mieszkanie i wtedy... ułożę sobie życie. Zamiast tego jestem tutaj - uśmiechnęła się bez przekonania. - Słyszałam, że Syndykat daje skrawek ziemi na wyspie każdemu uczestnikowi ekspedycji. To byłoby pewne rozwiązanie, gdybym faktycznie znajdowała się na liście uczestników. A teraz? Praktycznie nie istnieję dla ich biurokracji. Cud, że kapitan nie kazała mnie wyrzucić za burtę, jak mnie znalazłeś. Więc nie wiem... nie wiem, co ze sobą zrobię. Na razie spróbuję może przeżyć. Potem... mh, nawet nie wiem z kim miałabym o tym rozmawiać. Nie mam pojęcia - westchnęła. - Wiem za to, że wygrałaś moją moskitierę, Ara. I sto gryfów do wydania w dżungli.
Uniosła dłoń, machając do półelfa, który wreszcie pojawił się na zewnątrz.

Pobyt Shirana w namiocie pani kapitan z pewnością trwał dłużej, niż dziesięć minut.
- Nie rzucaj takich obietnic, jak nie jesteś w stanie ich spełnić - usłyszał, gdy obiecał "ogarnąć" problem. Tym razem w głosie rudowłosej nie było agresji, tylko sama rezygnacja. Gdy wychodził, odprowadzała go spojrzeniem, zerkając na niego przez ramię podczas jednoczesnego grzebania w swojej skrzyni. I czy kąciki jej ust naprawdę uniosły się lekko w górę, kiedy wspomniał o potencjalnym wpływie czegoś słodkiego na jej samopoczucie, czy tylko mu się wydawało? Ciężko stwierdzić.
- Nie warczę - odparła, nietypowo miękko. Mimo to, chyba powinien się przyzwyczaić do jej niekończącego się zaprzeczania wszystkiemu, co mówił.
Na zewnątrz uderzyły w niego promienie słońca, wdrapującego się coraz wyżej na nieboskłon.
Długo byłeś w środku. Więcej, niż dziesięć minut.
Głos Autha dotarł do niego gdzieś z góry, a potem ptaszysko zleciało w dół i zacisnęło szpony na jego ramieniu, zajmując swoje standardowe miejsce. Ciemne oko ptaka lustrowało go z zainteresowaniem.
W oddali dostrzegł trójkę swoich tymczasowych współlokatorów, skupioną na śniadaniu. Jego uwagę zwróciła uniesiona dłoń Neeli. Najpierw jednak postanowił udać się do kwatermistrza, który owszem, jeden plecak z wyposażeniem mu dał, ale na prośbę o drugi zareagował tylko krótkim "nie". Jeśli dowiedział się, że jest on dla Nellrien, z powątpiewaniem uniósł brwi i uznał, iż jeśli pani kapitan będzie czegoś stąd chciała, sama da sobie radę z wybraniem potrzebnych jej przedmiotów.
Znacznie lepiej poszło w obozowej kuchni. Jeśli Shiran chciał czegoś słodkiego, do wyboru miał kaszę z owocami, taką, jaką na śniadanie wybrała sobie Neela, sucharki z miodem, albo paczki suszonych owoców, przywiezionych jeszcze z Taj'cah. Może nieszczególnie duży wybór, ale wciąż lepszy, niż można się było spodziewać w takiej rzyci świata, jaką była wyspa Kattok. Naturalnie, mógł też poprosić o coś dla siebie. Auth poderwał się z jego ramienia i wrócił na stół, przysiadając obok Ary i szturchając ją lekko dziobem w przedramię. Czyżby czegoś od niej chciał?
Kilkanaście minut później przy ich stole pojawiła się także - dla większości z nich zupełnie niespodziewanie - pani kapitan. Włosy znów miała związane w wysoki kucyk, a jasne spodnie w pionowe pasy i luźna, rozchełstana, bordowa koszula z szerokimi rękawami raczej nie wyglądały, jakby kobieta przejmowała się bezpieczeństwem w dżungli. Musiała przecież posiadać coś, w czym miałaby większe szanse na przeżycie. Prawie jakby było jej zupełnie wszystko jedno, czy coś ją tam potnie, czy też nie. Z niedbale zasznurowanego dekoltu wyzierały jasne linie o roślinno-geometrycznym układzie, sięgające linii żuchwy kobiety, niknące też pod koszulą. Przez jej ramię przewieszona była sfatygowana, skórzana torba, wypchana po brzegi. Nellrien rzuciła swoją kuszę na stół, pomiędzy ich talerze, a potem skrzyżowała ręce na klatce piersiowej.
- Ciebie też ładnie porobiły, bardzie - stwierdziła, spoglądając na odmłodniałego Biriana. Kiedy jej uwagę przyciągnęła Neela, zmarszczyła lekko brwi. - Kaptur ci na tych rogach sterczy, słoneczko. I tak wszyscy wyglądamy jak kretyni. Możesz go ściągnąć.
Po chwili wahania dziewczyna faktycznie zsunęła materiał z głowy, z lekkim zawstydzeniem odsłaniając swoje dwie nowe drewniane narośle, a sama Nellrien opadła na ławę obok niej, przecierając twarz dłońmi. Wyglądała na zmęczoną, ale jej mina nie zachęcała do zadawania pytań, choć było całkiem możliwe, że po prostu miała taką twarz i wcale nie zamierzała sprawiać podobnego wrażenia.
- Tak, jednak idę z wami. Jeśli jesteście gotowi, możemy od razu ruszać. Póki nie jest tak kurewsko gorąco.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

410
POST POSTACI
Aremani
Kasza prawie utknęła w gardle Aremani gdy poły namiotu niebezpiecznie poruszyły się. Kilka nerwowych kaszlnięć i uderzeń pięścią po mostku pozwoliły uspokoić zadławienie, jednak serce dziewczyny zdecydowanie się nie uspokoiło. "Weź się w garść kobieto, to tylko głupi zakład o głupi kawałek biżuterii! Czemu zachowujesz się, jakby... Czemu czuję, jakby miał się zaraz zawalić świat?" Ciężko było jej odpowiedzieć na to pytanie.
Nastroju nie poprawiała raczej ponura atmosfera ich rozmowy. Słuchała słów Neeli ze smutkiem, próbując wczuć się w jej sytuację, choć tak naprawdę nie miała do tego dobrego punktu odniesienia. Niemniej miała potrzebę odezwać się jakkolwiek, bo w końcu, cytując jej ojczyma: "Nie byłaby sobą gdyby zamknęła dziób".
- Współczuję Ci, w odróżnieniu ode mnie mogą Cię czekać przykre konsekwencje, a nie gównoburza od ojczyma i niemiłe spojrzenia niedoszłego narzeczonego... - wspomnienie pryszczatej, brzydkiej gęby syna jednego z kupców jej ojczyma przychodziło najmniej proszone w najgłupszych momentach i wywoływało u Ary ciarki. Chciała swoją gadaniną rozładować trochę napięcie, ale w tym momencie zaczęła się zastanawiać, czy nie odezwała się niepotrzebnie i niezbyt trafnie.

Słuchała Neeli dalej kończąc już jedzenie swojego śniadania na dzisiaj. Czuła, że jej to wystarczyło by dziarsko ruszyć w dżunglę, a gdyby głód zawitał znów liczyła na swoje zapasy i znajomość jadalnych roślin występujących na Archipelagu. Oczywiście wiedziała, że Kattok to jedna niewiadoma i nie wszystko tutaj musi być jej znane, ale nadzieja na choć odrobinę podobieństw pozostawała.

Aremani spojrzała w stronę namiotu z którego wylazł Shiran. Dziewczyna nie patrzyła teraz na niego jak na cwaniaka i cymbała który irytował ją do szpiku kości tylko jak na bohatera i wybawiciela, który uchronił jej serce od rozłączenia z jedyną pozytywną rzeczą przypominającą jej rodzinny dom. Zachwyt trwał jednak krótko, bowiem trybiki w głowie zielarki zaczęły działać o dziwo wbrew jej emocjom i w sumie uznała... że ten zakład był głupi. "Jak chcę moskitierę to po nią cholera pójdę, a nie ryzykuję utratę bransoletki z dupy. Tępa jestem co nie miara, na chuj muszę sobie fundować emocje z rana po nic? By się powkuriwać dla rozywki? Nie muszę do tego szukać powodów, od tego mam Głupiego, Głupszego i Arystokratkę.
Gdy półelf pojawił się wreszcie przy ich stole Aremani o dziwo nie musiała udawać, że cieszy się na jego widok.
- Najdroższy Shiranie, me serce raduje się dostrzegając Cię w jednym kawałku i bez śladów bełtów po swatach w prywatnym namiocie naszej zacnej Pani Kapitan! - zaczęła pompatycznie dziewczyna próbując parodiować styl wypowiedzi Dandre i gestykulując przy tym prześmiewczo. - Proszę, zasiądź między nami, nasz Wybawicielu Z Przegranych Zakładów. Opowiadaj wszystko, nie szczędząc pikantnych szczegółów.
Głupawka Aremani w końcu skoncentrowała się na Neeli, której na podły humor utrata moskitiery z pewnością nie pomogła.
- Możesz zatrzymać swój dobytek, waćpanno. Smak zwycięstwa jest najwyższym z możliwych dóbr. - po tym zdaniu zaśmiała się krótko parę razy z samej siebie i wreszcie uspokoiła się, siadając na swoje miejsce. - Pójdę sobie sama po moskitierę skarbie, nie przejmuj się. - szturchnęła koleżankę w bark.


Niespodziewanym akcentem okazało się przybycie kapitan do ich stolika. Aremani patrzyła na nią nie kryjąc zdziwienia wobec jej... aparycji.
- No no no... Zapraszamy Panią Kapitan do klubu Urobionych Przez Driady. Wpisowe sto gryfów, ja zbieram składki. - dziewczyna ostentacyjnie pokazała swoją wygraną w zakładzie sumę. Następnie zwróciła się do Neeli, trochę bardziej prywatnie i półszeptem.
- Widzisz, jaka pewność siebie z niej bije? A ty nie wyglądasz dużo gorzej. Nie masz czym się przejmować. I wcale tego nie mówię bo zaklęcie kamuflujące może zaraz prysnąć, heh. -dorzuciła żartobliwie, po czym zaraz wróciła do troskliwej Ary. - Zaufaj mi, będzie dobrze. Wyglądasz bardzo ładnie tak czy siak.
Aremani powstała pod stołu i przeciągnęła się rękoma do góry, wydając z siebie odgłos zadowolenia.
- Nie wiem jak panienki tutaj, ale ja skończyłam śniadać i jestem gotowa. Kopsnę się tylko po moskitierę i możemy lecieć.
Zielarka była w rozterce. Z jednej strony cieszyła ją możliwość ponownego wyruszenia w dżunglę i udowodnienia, że jest wartościowa (nie tyle przed innymi co przed samą sobą). Z drugiej strony mając na uwadze wydarzenia poprzedniej eskapady oraz tajemniczego "strażnika" którego wysłały za nią driady jej pewność siebie z pewnością kurczyła się. Na szczęście obecność kapitan jakość sprawiała, że dziewczyna zapominała o troskach. "Mogę być taka jak ty, zobaczysz. Ba! Nawet lepsza!
- Mapa gotowa, naniosłam na nią nasz ostatni szlak. Możemy nim podążać do wyznaczonego kwadrantu albo wejść od innej strony dżungli.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

411
POST POSTACI
Shiran
Czy się uśmiechnęła? Tego nie wiem, ale dałbym sobie łeb urwać za to, że jej głos jakby się nieco... Zmiękczył. Cokolwiek to miało znaczyć. Jakby baby nie mogły mówić wprost co im po łbie chodzi. Tylko ciągłe gierki i zagrywki, jakby same nie wiedziały czego chciały. W każdym razie wydawało się, że cel został osiągnięty, opuściłem namiot. Może kiedyś skończę w jej łóżku... Albo sama mnie do niego zaciągnie...? Co będę krył - pociągała mnie i tyle.

Na zewnątrz słońce grzało jak popieprzone. Płachta namiotu nie była już przyjemnym schronieniem, a jedynie dżungla mamiła gdzieś w oddali cieniem. Nowa machała mi z daleka, ze wzniesienia, gdzie siedziała pozostała część załogi. Odmachnąłem od niechcenia i ruszyłem po sprzęt. W sumie to, zorientowałem się właśnie że robiłem za osła pociągowego Płomyczka... Co za... Ostatni raz dałem się tak zrobić.
- A Tobie o co znowu chodzi? - zapytałem Autha, gdy ten wbił się swoimi pazurami w moje ramię. - Chciałbym powiedzieć, że dłużej wytrzymam, ale to byłyby tylko czcze przechwałki - skwitowałem, nie dając mu dojść do... myśli? Kij jeden wie co i jak on to robił, że był w stanie ze mną gadać... Cała ta magia i... Właśnie, magia... Może to głupie, ale co mi szkodziło.
- Ty, Auth. Słyszałeś kiedyś o magicznym kontrakcie? - zapytałem, gdy byłem pewny, że nikogo nie ma w pobliżu. - Jest jakiś sposób by go złamać, albo obejść? Cokolwiek? - zapytałem, tracąc w sumie nadzieję przy końcu, że ptaszysko będzie cokolwiek wiedzieć. Kto jednak wie. Byłem trochę zdesperowany i pod ścianą, jakby nie patrzeć, kruk był całkiem biegły w te sprawy.

Chwilę potem byłem u kwatermistrza, który wydał mi tylko jeden plecak. Chujek złamany.
- Jak sobie chcesz... Szkoda mi czasu na takich jak Ty... - mruknąłem do niego od niechecnia. - Zresztą... Nie ja będę ściągał swoją rzyć z naostrzonego pala, gdy pani kapitan dowie się, że ktoś ignoruje umyślnie jej rozkazy i podważa kompetencje jej załogi. - Jeśli po tym nie zamierzał dać mi drugiego plecaka, zamierzałem odwrócić się teatralnie i udać się do kolejnego postoju zaplanowanego na mojej trasie - obozowej kuchni. Tam poszło mi lepiej, bo wziąłem sucharki z miodem i paczkę owoców dla Nellrien. Do tego racje żywnościowe dla siebie, dla niej i coś dla Autha, coby nie latał głodny. Jakby nie patrzeć głupio byłoby zostawiać go samemu sobie. Po tym wróciłem na wzniesienie, gdzie chwilę wcześniej dostrzegłem zgraję, z którą chyba trzymałem. Czy jakkolwiek nazwać wspólne wycinanie w pień węży wodnych i innych paskudztw.

- Och, Rudasku! Kwiatuszku najdroższy! Słońce moje najukochańsze, co to czerwienieje na widok marynarza bez koszuli! - odpowiedziałem radośnie na powitanie Ary. - Raduję się iże lico twe cudowne ujrzeć mogę! Ucałuj mnie na powitanie! - rozłożyłem ramiona, idąc w stronę dziewczyny, przybierając na twarzy czarujący uśmiech, który był jednocześnie kpiąco-sarkastyczny (ja tego nie wymyśliłem - jedna taka mi powiedziała, że to tak wygląda!). Ciekawy byłem jak zareaguje. Chwilę potem zasiadłem wśród zebranych.
- A nic ciekawego się nie wydarzyło... - skłamałem płynnie. Sekret to sekret. - A u was co ciekawego się zdarzyło? Gryzipiórek zaszczycił was kolejną serenadą, czy może weszły jakieś ponure wiersze miłosne? - zapytałem bez ogłady, patrząc na niemrawe miny co po niektórych.
Nim jednak doczekałem się odpowiedzi, za moimi plecami pojawiła się pani kapitan. Odwróciłem głowę, by dostrzec jej głęboki dekolt, czego starałem się nie dać po sobie poznać. Tym razem w pełnej okazałości widziałem jej geometryczny wzór rozchodzący się po ciele. Wyglądało to jednocześnie niepokojąco, tajemniczo i baaaardzo pociągająco.
- Zapamiętać na przyszłość: nie lizać się z Rusałkami, bo wyrosną Ci rogi i każdy będzie wiedział co robiłeś... Aż się boję co się dzieje, gdy... - Nie dokończyłem myśli, uśmiechając się lekko pod nosem, patrząc na Nellrien, a potem kierując wzrok na Neelę, która jak obstawiałem powinna spalić buraka.

- To co? Komu w drogę, temu ciężki plecak na plery! - Zawyrokowałem, zakładając swój ekwipunek na lekką szarą koszulę z długim rękawem, która w teorii powinna chronić mnie przed oparzeniami słonecznymi.
- Ach! I prawie zapomniałem... - wyciągnąłem rękę do Nellrien, w której był mały woreczek z suszonymi owocami i sucharami z miodem, czego oczywiście bez zajrzenia do środka nie było widać. - A to jest to, o czym rozmawialiśmy przy wyjściu - puściłem jej oczko i nie czekając na jej reakcję, oddałem jej woreczek i ruszyłem powoli w kierunku dżungli.
- Może od innej strony? Będzie trochę ciekawiej...

Dżungla Tuk'kok

412
POST POSTACI
Dandre
Birian z umiarkowanym zainteresowaniem przyglądał się namiotowi Nellrien i aż drgnął, gdy Neela trzasnęła w blat stołu otwartymi dłońmi. Cóż, trzeba było jej oddać, że charakterku jej nie brakowało, mimo tych wszystkich ładnie haftowanych koszul o bufiastych rękawkach.
- Niejeden poeta miewa mokre sny o oddziaływaniu na ludzkie serca tak intensywnie, jak robi to hazard. Fortuna śmieje się nam wszystkim w twarz. – bard zaśmiał się lekko, nawet krótkim spojrzeniem nie zaszczycając wszystkich zwróconych w ich stronę twarzy. Ubawione spojrzenie przeniósł na Aremani, którą zaszczycił nawet przedziwnym, bo wykonywanym na siedząco, pół-ukłonem.
- Nie dziękuj mi za wcześnie, młoda damo! Aczkolwiek, gdy już podbijesz tutejszy butik i wyruszysz w dalszą podróż, bogatsza o awangardowy kwietny kapelusik, przewiewną liściastą kreację, o którą zabijaliby się na zatęchłych kerońskich dworach, i, bo jakżeby inaczej, leciutkie paprocie pantofelki… Wtedy możesz sobie pomyśleć; na Bogów, co ja bym zrobiła bez wspaniałego monsieur Biriana i jego sakiewki? – lekko ją przedrzeźniał, naśladując jej manierę mówienia i melodykę głosu, pozostawiając jednak dziewczęce niewyparzone usteczka na boku. Uśmiechnął się szeroko.
- Do Otchłani i tak popłynę już królewską barką. Nie musisz mnie dofinansowywać, wielu innych chętnie zrobi to za ciebie. – mrugnął do rudowłosej i wrócił do kaszy.


Jakże prędko nastąpił w zachowaniu Biriana zwrot o… Kilkadziesiąt stopni, przynajmniej na zewnątrz, bo swój wywód zaczął w podobnym co zwykle tonie. Pod nadmiernie poetyckim wywodem i nieszczerym uśmiechem krył się jednak najszczerszy mrok, którego na co dzień starał się do siebie nie dopuszczać. Choć może to nie mrok, a coś bardziej nienazywalnego, jakowa pustka, bądź najszczersza, najgłębsza zgryzota, czyste cierpienie która nie przystoi osobie takiej jak on. Przedstawienie wszak musi trwać, niezależnie od wszystkiego innego, a w szalonym pędzie tułackiego życia łatwo jest zapomnieć na chwilę o tym wszystkim, przed czym się ucieka. Wystarczy jednak chwila nieuwagi, jedno nieuważne słowo, by wyciągnąć przed oczy człowieka to, czego nie chciał już nigdy oglądać.
Pokręcił powoli głową.
- Nie masz za co przepraszać. Zdaje się, że sam tego nie wiedziałem – rzekł mężczyzna, marszcząc na moment czoło. Nagle prychnął, jakby czymś rozbawiony. – Wyobraź sobie, że ludzie zazwyczaj pytali mnie, dokąd zmierzam… Nie skąd przychodzę. – zastukał palcami w niewzruszone przebiegiem rozmowy deski.
Zacisnął usta w kreskę, gdy Neela zdecydowała się odpowiedzieć na jego pytanie. Czemuż wizja śmierci pozostawała dla niego tak przedziwnie abstrakcyjna? Widział jej wokół siebie tyle, że często nie mógł spać, przytłoczony niewidzącym spojrzeniem dziesiątek par pustych oczu. Kostucha podążała przecież za nim jak wściekła kochanka, nie dając mu chwili wytchnienia. Jednak nie obawiał się jej, zupełnie jakby jej kościsty palec z jakiegoś powodu nie mógł go sięgnąć. Jakby był skazany na wieczną tułaczkę w puściejącym bez ustanku świecie. Dziewczyna bała się śmierci, której on wychodził wciąż na spotkanie, tylko po to, by rozminąć się z nią o włos.
- Rodzina… wybacza – odparł, nie wiedząc, czy mówi do niej, czy do siebie. – W końcu, cóż nam w świecie bliższego od ich krzywych oblicz? Tych wszystkich słabostek i wad, których w nich nie znosimy, i zalet, o których nie myślimy, dopóki nie odejdziemy wystarczająco daleko i nie odczujemy ich braku. – uśmiechnął się smutno. Zdaje się, że coś błysnęło mu w kąciku oka, ale równie dobrze mogła być to zwykła gra światła, ziarenko piasku porwane wiatrem.
- Za nic nie daliby cię zabić – rzekł z mocą, mimo wciąż ściśniętego gardła, czując jak krew się w nim gotuje na samą myśl o niesprawiedliwości, która spotkała tą biedną kobietę, i idiotycznych intrygach bogatych domów. Nie wyrzucił z siebie jednak żadnych ognistych słów, miast tego ścisnął lekko Neelę za ramię i pogładził ją uspokajająco.
- Nie myśl na razie o kostusze… To jeszcze nie ten czas. Może, nim wrócisz, wasze rodziny jakoś to przepracują? Może rozbuchane płomienie zemsty przygasną i pozostanie jeno żal? Z żalem da się żyć, żal nie ostrzy noży.

Milczał, kiwając jeno głową od czasu do czasu.
- Keron… – zaczął, gdy zamilkła na moment, ale zaraz ugryzł się w język, bo oto ich drogi Shiran wyszedł z kapitańskiego namiotu. Szybki chłopak, acz nie ulegało wątpliwościom, że panienka z dobrego domu przegrała właśnie zakład. Dandre zerknął na Aremani.
- Staniesz się postrachem tutejszych sprzedawców. Za chwilkę skoczę do namiotu i dostaniesz swoje złoto, jeszcze nim ruszymy w dżunglę. Nie darowałbym sobie, gdybyś miała przez mą opieszałość wyjść stąd bez paprocich pantofli. – uśmiechnął się ciepło, powoli wracając chyba do siebie. Albo znów przywdziewał maskę, za którą czuł się najbardziej komfortowo. Trudno to jednoznacznie określić.
- Jeśli przeżyjemy, bądź jeżeli paskudztwo jakie zgładzi mnie w heroicznym boju, to po tym jak już spiszecie mą legendę dla potomnych… Możesz przygarnąć kawał ziemi, który oferuje mi Syndykat. Myślę, że w ostatecznym rozrachunku chuja ich obchodzi komu je dają, więc pewnie nawet im brewka nie tyknie, gdy okaże się, że Dandre Birian to młoda kobieta. – zaśmiał się cicho, swe zdanie na temat ojczyzny pozostawiając na razie dla siebie. – Oczywiście zakładając, że chcesz wieść swoje życie tu, na krańcu świata. Zastanów się. Ja z pewnością ruszę po wszystkim w dalszą drogę… Pamiętam też, że miałaś pomóc mi w kupnie waszych fikuśnych kreacji! – puścił jej oczko, po czym wrócił do pałaszowania resztek kaszy.
- Ty zaś pamiętaj, że zawsze możesz z nami porozmawiać. Ara może zasypać ciebie i cały świat uroczym potokiem fekaliów… – pokłonił się przed rudzielcem – … ja najpewniej utopię cię w ornamentach… Ale ostatecznie jesteśmy tu dla ciebie i posłużymy pomocą, najlepiej jak tylko możemy.

Och, jak ubawiła go Aremani swą piękną parodią jego kwiecistej mowy. Zaśmiał się tak, że aż klepnął dłonią w stół.
- Pięknie, nasz ty oklęty feniksie! Odnalazłaby się waćpanienka na salonach, gdyby tylko chciało jej się bawić w ten sposób i poumierać troszkę z nudy. Niestety, często próżno tam szukać panicza, co by tak oko cieszył jak hardy marynarz… Ale może to i lepiej? Najognistsze z barw pozostałyby wtedy na twych lokach. – nie mógł jakoś się nie odgryźć za tą jawną kpinę, nieważne jak bardzo nie przypadłaby mu ona do gustu. Musiał przyznać, że Ara, mimo swojego młodego wieku, zdawała się być potencjalnie bardzo interesującą partnerką do rozmowy… Bądź zwykłego przekomarzania się.
- Łże panna jak pies! – huknął nagle w stół, wstając momentalnie na równe nogi. Zdawał się być wściekły, rozognione spojrzenie wbił w te duże, zielone oczy, napiął nawet twarz, by mu żyłka na skroni wyszła. Nie był może aktorem pierwszej klasy, ale się starał! – Zwycięstwo bez śladu po nim, jest jeno ideą. Ideą gęby nie napełnisz. Szlachetne masz serduszko, że moskitierę naszej drogiej waćpannie oddajesz, ale od gryfów nijak się nie wykręcisz. – uśmiechnął się szeroko. Rudowłosa zdecydowanie nie protestowała, co Birian przyjął z zadowoleniem.
Wiejskie słodzenie Shirana również bawiło go niezmiernie i chętnie posiedziałby z drużyną dłużej przy stole, ale za punkt honoru postawił sobie dotarcie tu z sakiewką przed wymarszem. A cholera wie, gdzie właściwie ją wcisnął.
- E, pan arsonista również łże jak z nut, cóż to za zakłamane towarzystwo! Obrażon, wychodzę! – śmiejąc się pod nosem odszedł od stołu, pozostawiając pytanie półelfa bez odpowiedzi.


Birian wrócił z niewielką, acz pękatą, sakiewką w ręku niemal w tej samej chwili, gdy pani kapitan zbliżyła się do ich ciekawej grupki. Nie omieszkał się zaszczycić ją dłuższym spojrzeniem, z zaintrygowaniem śledząc zdobiące jej ciało linie o roślinno-geometrycznym układzie. Podrzucił sakiewkę Aremani i prychnął rozbawiony, gdy usłyszał jej komentarz rzucony w stronę Nellrien. Nie odzywał się jednak, dopóki kobieta go nie zaczepiła.
- Cóż, nie zamieniły mnie w dzieło sztuki, ale i tak dziwnie mi się patrzy na tę mordę odmłodniałą. – potarł gładką brodę, wciąż nie do końca pewien jak się czuje z tą zmianą. Nie mógł jednak stwierdzić, że nie czuje się… Lepiej. Mimo mrocznych myśli i dekad przeróżnych doświadczeń, wrócił do niego ten młodzieńczy wigor, który sprawiał, że miało się wrażenie, iż żadna góra nie jest za wysoka, by ją zdobyć.


Uważaj, bo ci któraś panienka nos rozbije. Jestem teraz młody i nieobliczalny, nie wiesz na co mnie stać. – zmrużył oczy, wbijając wzrok w rudzielca, po czym ostentacyjnie pstryknął ją, lekko, w sam czubek nosa. Miecz miał przy sobie, plecak z wyposażeniem obok stołu, bez wątpienia był gotowy. Zerknął na Shirana, unosząc lekko brew.
- Mój drogi, tobie takie przygody z pewnością nie grożą. Brak ci uroku Neeli, przebojowości naszej pani kapitan i mojej zwalającej z nóg urody. – wyliczał na palcach, szczerząc się przy tym szeroko.


Zarzucił plecak na plecy. Nawet on wydawał się dziś jakiś lżejszy!
- Chętnie pozwiedzałbym sobie dżunglę, może i wierszyk napisał, ale… Szczerze mówiąc, nie sądzę, by była to odpowiednia chwila na poznawanie nowych traktów. Idźmy i zróbmy, co do nas należy. Na wycieczki krajoznawcze przyjdzie czas, gdy dżungla będzie mniej wkurwiona. – powiedział co wiedział i wzruszył ramionami. Decyzja ostatecznie i tak zależeć będzie od pani kapitan.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

413
POST BARDA
Kruk z zaciekawieniem przekrzywił głowę, wbijając spojrzenie jednego ze swoich czarnych oczu w profil Shirana.
Co zrobiłeś? Związałeś się z kimś jeszcze poza mną? Z rudą? Niedobrze. Niemądrze. Będę zazdrosny.
Zakrakał z rozbawieniem i wzbił się w powietrze, by za chwilę wylądować na drugim ramieniu półelfa i zabrać się za czyszczenie piór pod skrzydłem.
Obejść, nie obejść. Zły pomysł. Złamać? Lepszy. Każdy kontrakt jest podtrzymywany przez jakiś rezerwuar magiczny. Zniszczenie takiego jest trudne. Powiedz więcej. Pomogę.
Czy Shiran mógł mu zaufać pod tym względem? Ta decyzja należała już do niego. Choć słowa Autha rzadko były nasycone czymś innym, niż złośliwością, w tym przypadku wydawał się on wręcz zainteresowany, choć ewidentnie usiłował to ukryć za pomocą uporczywego iskania własnych piór. Okoliczności nie sprzyjały jednak dłuższej dyskusji na ten temat, zwłaszcza jeśli półelf nie chciał dzielić się tą wiedzą z pozostałą częścią swojej grupy. Choć kto wie? Może ich pomoc byłaby nieoceniona? Barbano miał być docelowo zarządcą całej wyspy, a teraz odpowiadał za całą ekspedycję. Dobranie się do niego i ewentualnych magicznych rezerwuarów, jakie posiadał, nie mogło być prostym zadaniem.

Grupowe przedrzeźnianie sposobu bycia Biriana szybko zmyło wspomnienie bolesnych tematów i zarówno sam bard, jak i Neela szybko dołączyli do ogólnego rozbawienia. Młoda szlachcianka początkowo zerkała na odmłodniałego mężczyznę z niepokojem, nie chcąc chyba, by się obraził, ale skoro i on podszedł do tego bez pretensji, to i ona w końcu roześmiała się szczerze. Wciąż uczyli się wzajemnych relacji i przynajmniej nie skakali już sobie do gardeł, jak na statku, kilka dni wcześniej. Być może to trzy dni zaćmienia i ciężkiej pracy nad obozem doprowadziły do tego, że głupie niesnaski przestały już mieć jakieś większe znaczenie. Co by nie mówić, mieszkali ze sobą i funkcjonowali razem każdego ranka i wieczora, nawet jeśli dni spędzali osobno. Teraz czekała ich docelowa wyprawa - co będzie, kiedy z niej wrócą? Mogli snuć plany, które niekoniecznie musiały się sprawdzić.
Kapitan uśmiechnęła się do Ary, spoglądając na sakiewkę, jaką rzucił do niej bard. Co by nie mówić, przekazana suma była całkiem imponująca i w innych okolicznościach, gdyby znajdowali się chociażby w pierwszym lepszym mieście, młoda zielarka z pewnością znalazłaby wiele sposobów na wykorzystanie swojej nagrody.
- Nie wiem, czy chcę przynależeć do klubu, który prowadzi ktoś, kogo driady nie urobiły - odezwała się Nellrien, na moment zapominając o wyprawie. - Wątpię, żebyś była w stanie sprostać moim oczekiwaniom jako przewodnicząca. Nie wiesz, co przechodzimy.
Nie wyglądała, jakby mówiła o okrutnym bólu, czy czymś podobnym. Kąciki jej ust uniesione były w lekkim uśmiechu, co świadczyło o zgoła innych emocjach. Nawet jeśli, według wiedzy Shirana, wraz z wyjściem normalnego słońca ponownie spadł na nią ciężar kontraktu, to jednak wciąż normalne, błękitne niebo i złote promienie rozbijające się o fale znacząco poprawiały samopoczucie wszystkich. Wystarczyło tylko wyjść z namiotu.
Jakby w odpowiedzi na słowa rudowłosej, na granicy pola widzenia Aremani coś znów błysnęło i zatrzepotało, by zniknąć chwilę później. Cóż, jeśli nic jej nie zabije w dżungli, to może zwyczajnie oszaleje.
Zerkając na zaprezentowaną przez kobietę mapę, kapitan pokiwała głową z uznaniem.
- Dobra robota.
Neela nie zawiodła - po komentarzu dotyczącym driad i tego, co można by było z nimi zrobić, naturalnie oblała się rumieńcem. Jej niewinność była urocza i wyjątkowo tu nie pasowała. Ale kto wie, może pobyt w tym towarzystwie i w tych okolicznościach przyrody dobrze jej zrobi? Nabierze trochę odporności na świat, który nie był taki, z jakim miała styczność w swoim dobrym, bogatym domu. I tak całkiem imponujące było to, jak mało narzekała. Ani na niewygodne posłanie, ani na insekty, ani na konieczność mycia się w misce wody za prowizorycznym parawanem ze sznurka i kawałka tkaniny, oddzielającym część ich namiotu.
- Faktycznie. Stroje z piórami - przypomniała sobie, z ulgą zmieniając temat. - Wiesz co, może i tak. Może wrócę na wyspy, tylko... na inną. Do Portu Erola? Jeśli... z jakiegoś powodu... nie wróci mi mój poprzedni wygląd, zaciągnę się do jakiejś trupy cyrkowej i sama będę nosić te wszystkie tęczowe fatałaszki i dzwoniące blaszki. Nikt mnie nie rozpozna i tak - zerknęła na Aremani, by po chwili wahania dodać: - Możesz... możesz w sumie ściągnąć to zaklęcie, Ara.
Pewność siebie pani kapitan, która wydawała się mieć w zupełnym poważaniu to, jak wyglądała pokryta od stóp prawie do głów roślinnym wzorem, musiała być dla niej głównym czynnikiem ku temu, by samej zyskać trochę pewności siebie.

- Inna droga? - brwi Nellrien uniosły się z niedowierzaniem. - Za mało rozrywek miałeś poprzednim razem, Shiran? Zbyt nudno ci było? Strach pomyśleć, co w takim razie dla ciebie znaczy ciekawiej. Idziemy tą samą drogą. Do rzeki, a potem będziemy się zastanawiać.
Przez chwilę wyglądała, jakby chciała dodać coś więcej. Zerknęła na Arę, potem wróciła spojrzeniem do półelfa, ale powstrzymała się od komentarza. Co mogła mieć na myśli - pozostały im domysły. Złapała swoją kuszę, by przypiąć ją do biodra, poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła w kierunku wykarczowanej już odrobinę ściany roślinności. Szła na czele sama, dopóki Shiran nie zrównał się z nią i nie podał jej woreczka z jedzeniem. Zajrzała do środka i parsknęła śmiechem.
- ... - otworzyła usta, zapewne po to, by rzucić złośliwym komentarzem, ale zreflektowała się i zamknęła je. Zamiast tego po chwili powiedziała ciche "dziękuję" i wygrzebała ze środka kilka suszonych owoców, by zająć się ich jedzeniem.

Wybrane przez nich wejście w dżunglę było mocno wydeptane i wyraźnie używane przez większość załóg. Droga do rzeki, którą odkryli (i częściowo wypalili) wcześniej, stanowiła główny szlak prowadzący do ich jedynego obecnie źródła niesłonej wody. Teraz także wszyscy wybierali tę trasę, zanim przy rzece rozchodzili się, każdy w swoją stronę. Przy nurcie krzątało się kilka osób, jedni napełniali beczki, inni zajmowali się swoimi sprawami - sielanka, która mało wspólnego miała z rzeczywistością. Można było pomyśleć, że dżungla wcale nie jest agresywna i nie mają tu właściwie nic do roboty, choć niestety, prawda była inna. Ich grupa odprowadzona została pozdrowieniami i zaciekawionymi spojrzeniami, ale nikt nie odważył się skomentować ich wyglądu i narazić się na potencjalny gniew pani kapitan.
Zbudowana jakiś czas temu prowizoryczna kładka pozwoliła im przedostać się na drugi brzeg rzeki, a potem ruszyć w bardziej niezbadane terytoria. Tym razem niebo nie zalewało świata czerwienią, a promienie przebijające się przez duże liście spływały długimi smugami światła pod ich nogi. Znów przecinać się było trzeba przez gąszcz splecionych lian i ostrożnie stawiać stopy, a pokonanie każdego metra stanowiło wysiłek, jakby dżungla robiła wszystko, by zatrzymać ich z dala od swojego serca, znajdującego się gdzieś w jej głębi. Owady kąsały niemiłosiernie, wilgotne powietrze i zmęczenie przyklejało ich koszule do pleców, a ostatnie ciężkie trzy dni wcale nie pomagały. Z ust Nellrien co jakiś czas wyrywało się jakieś przekleństwo, lub ich kwiecista wiązka, a Neeli ostatecznie skończyła się wytrzymałość i zaczęła co jakiś czas narzekać, choć cicho i tylko pod nosem.
Minęła bodajże druga godzina drogi, zanim roślinność zaczęła rzednąć, aż wreszcie przebili się na coś, co wyglądało jak zarośnięta polana. Ich oczom ukazało się coś, czego prawdopodobnie nikt się tu nie spodziewał - stara, zniszczona i rozpadająca się drewniana chata, częściowo porośnięta zielenią, częściowo zapadnięta. Płotek, który niegdyś ją otaczał, teraz ostał się tylko w trzech miejscach, rozpaczliwie wyglądając znad wysokich traw.
- Ktoś tu mieszkał? - zdziwiła się Neela. - W samym środku niczego?
- Kiedyś to była wyspa trolli
- odparła Nellrien, ze stęknięciem ruszając w kierunku zrujnowanego domku. Już jakiś czas temu zaczęła kuleć, bo rana, którą miała na udzie dawała się jej we znaki. Nawet zaleczona eliksirem i porządnie zaszyta przez krasnoludzkiego medyka, to wciąż nie było w stu procentach wyleczone obrażenie. Prościej by było, gdyby mieli ze sobą maga-uzdrowiciela. - Ale to nie wygląda jak trolla chata. Wiem, że mieszkały tutaj też inne rasy, tylko prędzej w mieście na wschodzie, niż w takiej dupie, jak ta. Potem coś się zjebało i wszystko opustoszało. Chcecie zajrzeć do środka?

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

414
POST POSTACI
Aremani
Aremani szła raźnie przez dzicz. "Cudowny początek bajki." Sama myśl o tym, że mogli rozpocząć eksplorację na nowo, tym razem bez astronomiczno-magicznych anomalii napawała ją energią i gotowością do działania. Siedzenie w obozie pozwoliło jej się nauczyć paru rzeczy podglądając Hastrona przy pracy, zobaczyła jak organizuje się takie duże obozy i zacieśniła znajomości ze swoją ekipą, jednak nic nie mogło zastąpić radości, jaką dawała jej natura. Dżungla zdawała się dużo bardziej przystępna, choć może to kwestia udeptanej przez nich ścieżki do najbliższych w okolicy zasobów słodkiej wody. Jedynym poważniejszym źródłem niepokoju był na razie niezidentyfikowany obiekt stróżujący, którego wysłały do dziewczyny driady. Aremani ciężko było czuć się bezpieczną, gdy znała wybryki driad a trzy efekty ich "pomocy" szły z nią w grupie. "Żebym chociaż wiedziała jak to gówno wygląda. Mogłabym przewidzieć czy mogę oczekiwać wsparcia od jakiejś papugi czy może przypadkiem nie zesrać się jak zobaczę jaguara".

Gdy doszli do rzeki poobserwowała przez chwilę kręcących się przy niej ludzi. Jakieś drobne poczucie dumy połechtało jej ego, gdy miała świadomość, że to oni byli pionierami w poszukiwaniach tego strumienia a jej zaklęcie pokazało im drogę. Rozejrzała się pomiędzy ludźmi za Kerwinem, którego w sumie dawno nie widziała. "Byłam tak zajęta ostatnio namiotem medycznym i przeżywaniem tego, co się wydarzyło... że nawet o nim nie pomyślałam. Nie podziękowałam mu za pomoc wtedy, chociaż... cholera wie ile z tej mojej wdzięczności dotarłoby do jego łba. Albo czy by nie uznał, że muszę się mu jakoś odpłacić... Ygh, marynarze. Czy ta nazwa wzięła się od tego, że mają marynowane mózgi?"
Gdy przeszli przez kładkę a najemne pachołki nierobiące nic szczególnego uciekały w dal do głowy Aremani przyszło jeszcze jedno trochę psujące jej humor przemyślenie. "Teraz kładka, napełnianie wody do beczułek, ale... ile już drzew zostało ściętych. Ile roślin wydeptanych czy spalonych? Nikt się nawet nie zainteresuje, nikt nie pomyśli o tym by cokolwiek zachować. Jeśli będą bezmyślnie eksploatować dżungla wkurzy się ponownie. I ja też. Nie wiem, które dla nich lepsze." Myśli o nadużywaniu zasobów naturalnych Kattok przychodziły jej jeszcze w obozie, gdy widziała wznoszące się ogromne drewniane pale. Tym bardziej chciało jej się uciec w chwilach wolnego na skraj głuszy i rysować, obserwować, opisywać roślinność. Niestety zabraniano jej przez zagrożenie jakie niosło ze sobą Zaćmienie. Było jej przykro, także i teraz, że nie może skupić się na zachowaniu obrazu dziczy dla potomnych. Podczas ich wędrówki wyczekiwała takiej okazji.

Długi czas marszu nie przeszkadzał jej, ale marudzenie Neeli trochę zaczynało ją irytować, nawet jeśli było niegłośne. Ara nie przywykła do posiadania towarzyszy podczas przeczesywania natury, więc było to coś do czego musiała przywyknąć. "Przynajmniej nikt już niczego nie pali." spojrzała w stronę półelfa. Choć Shiran dalej wydawał się dla niej zołzą a Dandre przyprawiał ją o migrenę to mimo wszystko... przywykła do tego. Można wręcz rzecz, że czułaby się dziwnie, gdyby nagle zaczęli zachowywać się inaczej. W ich niesnaskach, multum wad i złośliwościach było coś zespajającego, tworzącego ich relację, a przy tym - zaufanie. Po prosty co raz lepiej się znali, a zaufanie było jednym z czynników, dla których lepiej się czuła w dżungli niż za ich pierwszym razem.
Przerzedzająca się roślinność była dobrym sygnałem dla ich strudzonych nóg, jednak to co zastali na polanie bardzo ją zdezorientowało.
- Błagam, niech to nie będzie ten butik o którym mówiłam. - skwitowała pół żartem - pół serio. Kapitan powiedziała o trollach ale jej od razu przyszło na myśl to, o czym mówiły driady - efly.
- Ja rozejrzę się dookoła chaty. Prędzej wypatrzę coś ciekawego w trawie niż w środku. - Jej ojczym, który uwielbiał porównywać ją do ptaków, czasem mój o niej jak o sroce, która wypatrzy na ziemi najbardziej błyszczące i bezużyteczne przedmioty nawet z wysokości korony drzew. Przydawało się to przy zbieraniu bursztynów i muszli na wybrzeżach Apozo, co zdarzało jej się robić w ramach zaciągnięcia do pomocy w przemyśle jubilerskim wioski. Ale dużo bardziej przydawało się to na samotnych eskapadach na łonie natury.

Zanim jednak rozeszli się Aremani zwróciła się do kapitan, widząc jej kulejącą przez ranę nogę.
- Gdyby rana dawała się bardziej we znaki to proszę dać znać, może spróbuję coś na to poradzić. - To była też dla niej szansa na wykazanie się przed Nellrien, pokazanie swojej użyteczności i być może zaskarbienie sobie przyjaźni tej imponującej dla zielarki kobiety.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

415
POST POSTACI
Dandre
Jeśli czegoś zdążył się nauczyć przez trzy dekady egzystowania na tym padole łez, to z pewnością było to tłumienie wszelkiego smutku, spychanie go do najdalszych odmętów umysłu, tak, by nie przeszkadzał w dalszym trwaniu. Nie było w jego życiu, w tym nieustannym pędzie od przygody do przygody, licznych artystycznych zrywach i gorączkach serca i ciała, miejsca na gorycz. Wszak nie pasowała ona do przyjemnej dla oka twarzy, tak miło rozjaśnianej uśmiechem. Natrętne myśli lubił topić w winie, a wyrzutów sumienia pozbywał się znikając gdzieś w cudzych ramionach i zapominając na moment gdzie w ogóle kończy się jego ciało, a gdzie zaczyna. Teraz zaś śmiał się w najlepsze, wraz z przedziwną bandą, z którą przyszło mu współpracować na tej przepięknej, morderczej wyspie i czuł, że mroki wycofują się, pozostawiając Biriana dokładnie takim, jakim być powinien.

Rumieniec Neeli był rozbrajający, zarazem jednak potęgował surrealistyczną śmieszność ich małej kompanii. Dziewczyna pasowała tu jak pięść do nosa, ale Bogowie mu świadkami, że nie chciałby, żeby nagle zniknęła. A tej uroczej niewinności, która kazała jej spłaniać się za każdym razem, gdy ktoś rzucił przy niej mniej lub bardziej dwuznaczny komentarz, gotów był bronić zębami i pazurami. Szczęśliwy rzut boskiej kości i dorastanie w dostatku zapewniły dziewce przyjemną dla oka aparycję, która jednak z łatwością mogła stać się ciężarem nie do udźwignięcia, gdy towarzystwo z salonowych bawidamków zmienia się w bandę marynarzy i rębajłów. Sam przecież był jednym z nich. Zdawał sobie sprawę z tego, jak ciekawe jej były jego dłonie.
Uśmiechnął się, uciekając na chwilę wzrokiem.


Pani kapitan, mimo wyraźnego braku poszanowania dla własnego życia i zupełnie niezrozumiałego bratnia się z ich długouchą fontanną dobrych pomysłów, nie oszalała do reszty i nie zamierzała bez sensu ryzykować za nich wszystkich. Ruszyli dobrze znaną im drogą ku rzece. Birian szedł z dłońmi spleconymi za plecami i rozglądał się dookoła. Mimo wypchanego ekwipunkiem plecaka i broni dyndającej mu przy pasie, zdawał się być jakby nie na miejscu, przypominając raczej pana na włościach, doglądającego swego dobytku, niźli najemnika wyruszającego na misję. Jego ciekawski wzrok pochłaniał koloryt i absurdalną wręcz różnorodność dżungli. Pozwolił sobie patrzeć p e ł n i e j. Nie szukał zagrożeń w cieniach obfitych w liście paproci, nie wsłuchiwał się w pieśń lasu, wyszukując w niej dysharmonii, zwiastującej niebezpieczeństwo.
Niejako obniżał gardę, na jakiś czas w pełni oddawszy się i m p r e s j i.
Szeroko otwarte oczy i uszy chłonęły nowy, nieznany mu przecież świat. Czerpał z tego nieopisywalną radość… Którą chciał kruczą czernią i gęsim piórem wyciosać w giętkim alabastrze papieru. Miał nadzieję, że będzie potrafił znaleźć odpowiednie słowa.

Dotarli do rzeki i przekroczyli ją dzięki prowizorycznej kładce. Raz jeszcze przyszło im zapuścić się w nieznane. Dandre raz jeszcze pozostawił więc za sobą poetę i jego dziecięcą fascynację. Krok mężczyzny stał się ostrożniejszy i bardziej sprężysty, wzrok skupił się na wyszukiwaniu zagrożeń, a maczeta prędko znalazła się w jego dłoni, znacznie uprzedzając pióro. Wysunął się na przód pochodu, wycinając im drogę w morzu gałęzi, liści i lian. Każdy pokonany metr był osiągnięciem. Nim się obejrzał, otoczyła go chmara insektów, bezlitośnie kąsając przy każdej danej okazji. Przez jakiś czas wyżynał rośliny w ciszy, przerywanej jeno plaśnięciami w kark, czy policzek, gdy wydawało mu się, że jakaś bestyja paskudna ma zamiar wyssać z niego połowę płynów. Zmęczenie i nieludzka wilgoć popychały go jednak coraz bardziej w stronę wokalnej Nellrien, której po jakimś czasie zaczął wtórować w klęciu. Gdy podczas walki z pewnym wyjątkowo upartym hrabią chrabąszczem, czy innym Ukąszem o szczękach rodem z najgłębszych czeluści Otchłani, potknął się o korzeń i wpadł w paproć, z ust barda wypłynęła wiązanka tak kwieciście wulgarna, tak obrazoburczo kreatywna, że niejeden szewc wstałby z taboretu i począł bić Birianowi brawo, gdyby tylko byli w okolicy. Po tym wydarzeniu, po mniej więcej godzinie drogi, umilkł na jakiś czas i przeszedł na tyły pochodu, coby odpocząć nieco i ochłonąć. Pociągnął parę łyków z manierki.
Był pod wrażeniem wytrzymałości Neeli, która zadziwiająco długo wytrzymała bez narzekania, a była tu przecież najmniej doświadczona z nich wszystkich.


Po godzinach trudnej wędrówki, roślinność powoli zaczęła rzednąć. Dandre poczuł jak w jego obolałe członki wstępuje nowa fala energii. Począł przebijać się przez zieloną ścianę ze zdwojoną werwą i nim się obejrzał, wraz z Shiranem dorąbali się do czegoś na kształt zarośniętej polany… Ze starą, drewnianą chatą. Konstrukcja rozpadała się, ale, jak na razie, uparcie nie dawała za wygraną.
Zdyszany bard odłożył maczetę na bok i oparł dłonie na biodrach.
- …? – sapnął, z uniesioną brwią i lekko rozwartymi ustami wpatrując się w zabudowę. Domyślna Neela rozwinęła jego myśl.
- …! – orzekł, po pierwszym zdaniu pani Kapitan, która lekko kuśtykając ruszyła w stronę tajemniczej chatki, która zdecydowanie nie sprawiała wrażenia, jakby miała należeć kiedyś do trolla. Nellrien zgodziła się z jego stwierdzeniem, co Birian skwitował zadowolonym kiwnięciem głowy i sięgnął po manierkę z wodą, z której pociągnął zaraz kilka dużych łyków.


Pytanie uznaję za retoryczne. – mruknął, ruszając pewnym krokiem w stronę budynku. – Ty zaś potrzebujesz chwili odpoczynku, to jasne jak słońce. Arą nie jestem, felczer ze mnie żaden, ale wiem, że jak rwie, to trza dupę usadzić na parę chwil. W razie czego, mogę poratować odrobiną wody ognistej, coby ból odegnać. – klepnął maniereczkę zawieszoną przy pasie. Profilaktycznie dobył miecza, bez chwili zawahania udając się w stronę wejścia do chatki. Jeśli drzwi jeszcze trzymały się w zawiasach, to trzasnął je z buta i wtargnął do środka niczym przedstawiciel świętej inkwizycji. Choć dzierżył w ręku stal, to nie miał się na baczności, zbyt ubawiony wizją, która kiełkowała mu w głowie. Jeśli nic go nie zabije, a świat nie zwali mu się na głowie, to wejdzie do środka i rozejrzy się tak dokładnie, jak tylko potrafi. Intrygował go charakter tego miejsca, a przedmioty rozrzucone po zapomnianej przez bogów chatce pośrodku niczego mogły powiedzieć przecież niejedno o tym, kto ją niegdyś zamieszkiwał.
Oby tylko teraz nie krył się w niej jaki nieznoszący niezapowiedzianych wizyt lokator.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

416
POST POSTACI
Shiran
Zazdrosny... Proszę, już widzę jak kracze z radości, gdybym tylko zawinął się z Nellrien. Chociaż kogo ja oszukuję - i tak polazłby za nami, tak jak zawsze do tej pory. I dobrze... Chociaż nigdy mu na głos tego nie przyznam. Przyzwyczaiłem się do bydlaka i co poradzę. Lata w kółko, zaciska szpony na ramieniu, ale czasem bywa przydatny. Jak teraz, gdy sprzedał mi informacje o rezerwuarze magicznym, który podtrzymuje kontrakt... Nie powiem, interesująca była to informacja, ale nie za bardzo mnie to pocieszyło. Pominę oczywiście fakt jego zainteresowania, które starał się nieporadnie ukryć. Znaczy jakaś gruba sprawa. Nie ma co - Nellrien wdepła w porządny kawał gówna.

A jak już o gównie mowa, to ładną zjebkę dostałem. Tyrada o rozrywkach i ukryty podtekst o mojej nieodpowiedzialności, na który oczywiście błysnąłem ząbkami.
- Powiedziała ta co na węża morskiego rzuca się z kuszą i do mordy mu się pcha! - prychnąłem z uśmiechem, mrugając do pani kapitan okiem. Pani Kapitan, bo przecież tak miałem się do niej zwracać publicznie. Takie były ustalenia.
Na szczęście udało mi się ją jako tako udobruchać słodyczami. A przynajmniej taką miałem nadzieję. Cieszyło mnie, że po wyjściu z namiotu wzięła się w końcu w garść, choć nie byłem pewny, czy wynikało to z jej udawanego bycia silną, czy też naturalnie poczuła się z nami o wiele lepiej.

W każdym za bardzo z Nellrien nie miałem jak pogadać. Trzeba było z Gryzipiórkiem przebijać się przez gęste zarośla.
No to przebijaliśmy się maczetami, raz jeden, raz drugi. Pot płynął strumieniami, zmęczenie postępowało. Wymienialiśmy się co jakiś czas, chcąc chwilę odsapnąć od prawdziwie męskiego wysiłku w nieznośnej tempraturze. Osobiście miałem dość, sapiąc ciężko przy każdym cięciu już od jakiegoś czasu. Dlatego prawie, że z radością dziecka przyjąłem swój czas na odpoczynek. Jak tylko udało mi się dotrzeć na tyły, poza chwilą wytchnienia, stwierdziłem że dobrym pomysłem będzie pogadać z Authem. Reszta zaabsorbowana absorbującą ścieżką przez gąszcz, nie powinna była zwracać na mnie uwagi.
- ... - sapnąłem, próbując złapać oddech. - A co do tej rozmowy o rezerwuarach magicznych... Byłybyś w stanie taki odszukać, gdyby był na terenie obozu? - zapytałem z lekką zadyszką kruka, który uparcie siedział mi na ramieniu w chwilach mojego odpoczynku - tak jakby sam chciał sobie odpocząć od latania. Jeśli będzie w stanie znaleźć źródło magii Barbano, można byłoby zorganizować nieco większą akcję i pozbyć się problemu raz na zawsze. Problemu jakim był Barbano...

Moje myśli i oczekiwanie na odpowiedź ptaszora, zostały jednak przerwane przez pytanie Neeli.
Faktycznie.
Przedarliśmy się do jakiegoś domku. Pytanie Nellrien ładnie podsumował Gryzipiórek.
- Pyta, czy tygrys sra w dżungli - mruknąłem po drodze mijając ją i wyciągając swój miecz. Ruszyłem za bardem. Będzie się działo...

Dżungla Tuk'kok

417
POST BARDA
Słysząc propozycję Aremani, dotyczącą pomocy z raną, jeśli ta będzie dawać się znaki, kapitan skinęła krótko głową, nic nie mówiąc. Dopiero komentarz barda sprawił, że uśmiechnęła się do niego, chyba po raz pierwszy odkąd się znali robiąc to tak szczerze.
- Dandre ma lekarstwo, które lubię najbardziej - stwierdziła. - I które dobrze znam. Od tego zaczniemy. A jak to nie pomoże, wtedy będę się zastanawiała co dalej. Tak czy inaczej, nie jest źle. Już bardziej wkurwia, niż boli.
Gdyby nie bolało, nie kuśtykałaby, ale dawno już cała ich czwórka się nauczyła, że z Nellrien nie należy się kłócić o takie rzeczy, bo można co najwyżej dostać efektowną wiązanką w odpowiedzi. Wyrażanie jakiejkolwiek troski nie działało na nią najlepiej, z jakiegoś powodu wywołując jedynie agresję. Jeśli nie chciała przyznawać się do słabości, to robiła to w sposób wyjątkowo skrajny i niekoniecznie rozsądny. Ale cóż... ze wszystkich cech świata, nikt nie przypisałby Nellrien Maver akurat rozsądku. Była chyba jego przeciwieństwem, zwłaszcza gdy chodziło o jej własne bezpieczeństwo.
Nigdy nie próbowałem.
Kruk, odpowiadając na pytanie Shirana, lawirował między gałęziami nad jego głową. Przynajmniej nie siedział mu na ramieniu, gdy ten z trudem przebijał się przez gąszcz dżungli.
Mogę spróbować. Ale raczej nie.
Dodane po kilkunastu sekundach namysłu słowa Autha były rozczarowujące i wcale nie poprawiały nastroju zmęczonego półelfa. Cóż, będą musieli spróbować później, sprawdzić, na ile instynkt magiczny ptaka jest w stanie wyczuć magię i rozróżnić jej źródło, pulsujące chociażby w ciele Shirana, od rezerwuaru, zapasu zgromadzonego w przedmiocie i podtrzymującego działanie owego nieszczęsnego kontraktu.

Przechadzając się wokół zniszczonej przez naturę i czas chatki, Ara przyglądała się otaczającej ją roślinności. Nietrudno było zauważyć, że normalnie nie powinna ona w ten sposób skorodować budynku. Tymczasem pnącza agresywnie wbiły się w ściany, rozsadzając je od środka i zawalając część dachu; trawy i niskie krzaki o kolorach, które niewątpliwie świadczyły o ich toksyczności, zarosły coś, co przypominało równe, ułożone pomiędzy rzędami kamieni grządki. Gdzieniegdzie przebijało się jeszcze jakieś pojedyncze zioło, rozpaczliwie usiłujące przeżyć, ale były to raczej niedobitki. Jak dużo czasu mogło minąć, odkąd to miejsce zostało opuszczone? Normalnie, bezpiecznie byłoby zakładać, że minęło jakieś trzydzieści, może pięćdziesiąt lat. Wiedząc jednak jak zachowuje się tutejsza dżungla, zielarka mogła równie dobrze strzelać w trzy. Kamienie były zbyt czyste, ściany zbyt mało zmurszałe. Natura na Kattok rządziła się własnymi prawami. I gdyby nie przypisała tego swojej paranoi, byłaby w stanie przysiąc, że jedno z pnączy poruszało się samodzielnie, powoli, prawie niezauważalnie wsuwając się do środka domu przez wyrwę w murze. Może to jednak tylko takie wrażenie, które szybko minęło? Gra światła, wiatr, unoszący ciemnozielone liście?

Wbicie się do środka z buta poskutkowało głównie tym, że drzwi wypadły z zawiasów i rąbnęły o ziemię, z hukiem wzniecając w powietrzu tuman kurzu. Nic ich jednak nie zaatakowało, nic nie postanowiło rzucić im się do gardeł ani wciągnąć w dziurę i zeżreć, poza małym stadkiem kolorowych ptaków, które zerwały się, przestraszone hałasem i wyleciały z domu nad ramieniem Biriana, cudem chyba omijając jego głowę. Chatka była zniszczona i opustoszała. Przez dziurę w dachu wpadały promienie słońca, spływając długimi smugami światła wśród drobinek kurzu i dobrze oświetlając wnętrze.
To z kolei było porośnięte tak samo, jak niewielki ogródek na zewnątrz. Roślinność wydawała się wychodzić z każdej szpary, pochłaniać każdy pozostały tu mebel - stół, bujany fotel, regał, zatrzaśniętą skrzynię... Zwisające z jednej, ostatniej belki sufitowej suszone zioła dawno już straciły zapach. Dla barda były one zupełnie obce, ale półelf niektóre z nich potrafił rozpoznać: szałwia, dziewanna, mięta, plus cały rząd takich, które widział chyba po raz pierwszy. Być może Aremani byłaby w stanie powiedzieć na ten temat coś więcej. Na przeciwległej ścianie zawieszone były patelnie i garnki, a z materaca na łóżku za parawanem i stojącej przy nim komody wyrastały zielone gałązki, gęsto obsypane jasnożółtym kwieciem.
- Przytulnie tu - skomentowała Nellrien, z powrotem zabezpieczając kuszę, którą uniosła wcześniej. Przekroczyła rozwalone drzwi i weszła z nimi do środka, rozglądając się z zaciekawieniem. - Dobrze, i tak powinniśmy odpocząć chwilę. Gdzie Ara? Ara! Daj tę mapę i swoją kędzierzawą głowę z talentem do kartografii. Musimy sprawdzić ile nam zostało jeszcze marszu.
- Chyba kapitan cię woła - zagadnęła Neela, podążając za zielarką, choć ta przecież sama słyszała zawołanie. Dziewczyna mało rozsądnie zabrała się za zbieranie jasnofioletowych kwiatów, rosnących sporadycznie w okolicy. Nawet nie zainteresowała się tym, czy ich sok może mieć na nią jakikolwiek negatywny wpływ. Cóż, ten akurat nie miał, ale budziło to w zielarce przypuszczenia, że gdyby zostawić Neelę samą w dżungli, długo by nie pożyła, i to niekoniecznie przez drapieżne zwierzęta.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

418
POST POSTACI
Aremani
Ara spojrzała wymownie na barda gdy kapitan pochwaliła jego propozycję chlania podczas roboty zamiast jej gotowości do udzielenia sensownej pomocy medycznej. Jej mina sugerowała chęć mordu i rzucenie niemiłym komentarzem w stronę Dandre. Na szczęście znana ze swojego spokoju i opanowana młoda zielarka ugryzła się w jęz.. A gdzie tam, oczywiście, że musiała mu przygadać.
- Mam pomysł na eksperyment, Dandre. Może urżnij się do nieprzytomności i zobaczymy, czy z mordą dwudziestolatka masz tolerancję starego dziada którym dalej jesteś. - Aremani tupnęła nóżką i udała się na obchód zarośniętej chatki.


Choć na pierwszy rzut oka ruina nie wydawała się niczym szczególnym to już pierwsze chwilę dokładniejszej obserwacji napawały ją niepokojem.
"Widziałam już, co czas i natura mogą zrobić z opuszczonym domostwem, ale to... Dziwne jakieś. Niby nowe, a poniszczone jak stare." Zastanawiała się, czy obecny stan chaty jest efektem niedawnego Zaćmienia, ale mogła się mylić. "Ta roślinność nie porasta ścian, nie wślizguje się między kamienie szukając przyczepu. Ona się jakby wbija, penetruje." Naszkicowanie budynku z pewnością będzie dobrym dodatkiem do jej dziennika badawczego, ale jej wrodzona ciekawość nakazywała najpierw dokładnie przyjrzeć się wszystkiemu.
Przy ziemi nie wyglądało to bardziej kolorowo. "To znaczy wygląda, przez kolor roślin, hehe... Ygh, dobrze że nie powiedziałam tego na głos." Na początku zastanawiała się, czy ktoś tu uprawiał toksyczną roślinność czy może były to dla tej sytuacji chwasty, ale gdzieniegdzie wydobywające się przytłumione zioła rozwiały jej wątpliwości. Jak bardzo podziwiała rozwój dzikiej roślinności to ta lokacja miała w sobie coś nie tyle tajemniczego co paranormalnego. "Na badanie magicznych dżungli powinnam być bardziej magiczna. Głupieję czy tam się coś ruszyło?!"


Z rozmyślań wydobyło ją wołanie Nellrien. Z początku myślała, że jednak kapitan postanowiła skorzystać z jej pomocy medycznej (albo jednego z chłopaków przygniótł kamień), jednak zaraz wyjaśniła powód. Aremani poprawiła na sobie ubranie i wtedy odezwała się Neela z dość oczywistym podsumowaniem rzeczywistości.
- Serio? - zaczęła mówić sarkastycznie - Łał, dzięki, bez ciebie bym nie...- Nie dokończyła zdania widząc, że dziewczyna zajęła się zbieraniem kwiatków. Znowu coś pomyślała i przez chwilę wahała się z odpowiedzią, ale miała jakąś niekontrolowaną złotą serię wypluwania z siebie wszystkiego co jej przyjdzie do głowy.
- A ty co, zielnik robisz? Bo na łączce nie jesteśmy żeby zbierać kwiatki. W innym wypadku nie radziłabym dotykać kolorowych rzeczy. Nawet ja nie wiem, co tu jest trujące a co nie. - Niestety w odróżnieniu od sytuacji z Dandre zielarka trochę pożałowała swych słów. Nie zależało jej na tym, by straszyć Neelę, ale w swojej ogromnej szlacheckości wydawała się taka naiwna, niewinna... Głupiutka. "Zupełnie jak cała rodzina tego zjeba mego niedoszłego."
- Przepraszam, ale... chodź ze mną, co? Nie chcę cię zostawiać samej.


Aremani przywędrowała do wnętrza zakurzonej chaty i od razu zobaczyła, jaki efekt wdzierająca się roślinność miała na wnętrze budynku. "To nie zwykłe porastanie rudery roślinnością. To inwazja."
- No nieźle, jakby pnącza uwzięły się na ten budynek. Z zewnątrz też bajzel ale tutaj to rozpierducha.
Aremani oglądała pomieszczenie w zawieszeniu, jakby wcale przed chwilą nie była wezwana do pilnego zadania. Oczywistym, że szczególną uwagę zwróciła na wiszące zioła. Po chwili jednak wyrwała się z tego marazmu i podeszła do kapitan, wyjmując mapę ze swojego plecaka.
- Proszę, tutaj jest rzeka, zaznaczyłam też wydeptany trakt do niej. Szliśmy przez gęstą roślinność przez chyba prawie dwie godziny, bogowie dajcie żebyśmy nie zboczyli z kierunku na południe. Powinnyśmy więc być jakoś tak...- Aremani określała palcem ich możliwe położenie, próbując oszacować. - W każdym razie wędrówki jeszcze trochę nam zostało, ale przynajmniej mamy przystanek i jakiś punkt odniesienia.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

419
POST POSTACI
Shiran
Nie powiem, za bardzo pozytywnie to ten kruk nastroić nie umie. Nigdy nie próbował... Spróbuje... Raczej nie... Miodnie bulwo, szkoda tylko że to nijak nie rozwiązuje moich problemów. No, ale co poradzę - ciężka sprawa. Sam nie wiedziałem za co się zabrać, ale w sumie... Może Rudasko-Kwiatuszek będzie wiedziała jak się za to wszystko zabrać. Tyle, że musiałem ją podejść... Zagadać... No nie wiem. Ciężka sprawa.
Tak samo ciężka jak wejście do zrujnowanego domu. Weszliśmy w przytupem, uzbrojeni po zęby, jakbyśmy chcieli truposzy nastraszyć - bo w sumie nikogo więcej tam nie było. Podniszczony budynek sprawiał wrażenie, jakby miał się zaraz zawalić, a same jego urządzenie przypominało o tym, że wśród nas dalej kręcą się różnej maści zielarze i inni znachorzy.

- Fiu, fiu, fiu... W sam raz na randeczkę - Skomentowałem słowa Nellrien, jakoś niespecjalnie przejmując się tonem, czy innymi dobrymi etykietami, które w teorii powinienem zachować. Spojrzałem przelotnie na zioła, rozpoznając niektóre. Inne zaś były wielką tajemnicą, która mogła zostać rozwiązana tylko i wyłącznie poprzez konsumpcję. Najlepiej z alkoholem, no ale takowego niestety przy sobie nie miałem. Gryzipiórek miał chyba manierkę z winem, ale nieszczególnie chętnie się nią dzielił... No chyba, że z panienkami. No to zauważyłem.
- Czyli sadzamy dupę? Cudownie, miło będzie chociaż przez chwilę odpocząć, co nie Rzypmi Drucie? - pytanie skierowałem do barda, starając się nieco rozluźnić atmosferę, jaka panowała między nami. Owszem, wciąż chowałem urazę, ale starałem się nie dawać tego po sobie mocno poznać. Irytował mnie, ale w walce pokazał, że można na niego liczyć.

- No to jak już pokażesz tą mapę i zorientujecie się gdzie jesteśmy, to zabieram Kwiatuszka na mały spacerek - swierdziłem, uśmiechając się lekko. - No chyba, że już już chcecie uciekać, albo ktoś jest zazdrosny. Co Ty na to Ara? - zapytałem, lekko przekrzywiając głowę. Miałem w końcu do niej pewien interes, ale nie wiem czy to był odpowiedni czas. Jak to się jednak mówi: Jeśli nie teraz, to przyjdzie Ci to zrobić zza grobu.

Dżungla Tuk'kok

420
POST POSTACI
Dandre
Uśmiech pani kapitan potraktował skinieniem głowy, ale obiecanej gorzałki na razie nie dawał. W pierwszej kolejności należało upewnić się, że okolica jest bezpieczna. Geniuszem taktycznym nie był, zaś jego relacja z instynktem samozachowawczym była dość skomplikowana, ale, mimo wszystko, nie można było nazwać go zupełnie lekkomyślnym.
Miał ochotę wdać się w dyskusję z tym wierutnym kłamstwem, które wciskała im kuśtykająca panna Maver, ale ugryzł się w język, uznawszy, że szkoda teraz czasu i energii na użeranie się z potokiem przekleństw, który zapewne nastąpiłby po podważeniu jej słów. Był już pod drzwiami do chatki, gdy Ara postanowiła dać kolejny popis retoryczny. Bard obrócił się w jej stronę z uniesioną brwią, po czym zaśmiał się cicho. Czym jak czym, ale starym dziadem jeszcze go nikt w życiu nie nazwał. Kattok to zaprawdę kopalnia nowych doświadczeń.
- Mój złotousty, słodki feniksie. Nie mam przy sobie tyle wódki, żeby schlać się do nieprzytomności, odmłodzony, czy nie – rozłożył bezradnie ręce – Aczkolwiek propozycja odnotowana i nie omieszkam się przeprowadzić stosownych badań w odpowiedniej chwili.
Tupnięcie nóżką młódki stanowiło zwieńczenie tej wspaniałej wymiany zdań. Birian wzruszył ramionami i podszedł do drzwi. Wyglądały licho. Zacisnął mocniej dłoń na rękojeści miecza, skinął głową na Shirana i kopnął w zbutwiałe deski.


Drzwi rąbnęły o ziemię, unosząc w górę tuman kurzu. Nic ich nie atakowało, więc wiedziony ciekawością bard od razu postąpił krok do środka chatki, cudem tylko unikając spotkania ze stadkiem kolorowych ptaków, które musiały być ostatnimi lokatorami odosobnionego budynku. Wsunął miecz do pochwy, jednocześnie rozglądając się z zainteresowaniem dookoła. Ruina, tak w środku, jak i na zewnątrz. Nie mógł nie zwrócić jednak uwagi na sposób, w jaki długie smugi światłą, wpadające do wnętrza budynku przez dziurę w dachu, rozświetlały unoszące się w powietrzu smugi kurzu. Czuł jak w głowie kiełkuje mu Idea. Pomysł na prostą poezję, może sonet, którego punktem wyjścia byłby opis tej pięknej, w swojej oplecionej korzeniami beznadziei, sceny. Natura odbierająca ludziom to, co kiedyś do niej należało. Gnijące sprzęty domowe, śmiesznie miałkie pamiątki ludzkiej obecności, które w całej swej kruchości okazują się być jednak bardziej wytrzymałe od tych, którym miały niegdyś służyć. Po dwóch strofach przeszłoby się do dywagacji na temat nieprzerywalności odwiecznego cyklu przemijania i odradzania się. Zaprawdę, natura sama pisała poezję, potrzeba było tylko kogoś, kto by przyszedł i to wszystko spisał, by cały świat mógł zrozumieć, co próbuje im przekazać ta przedwieczna zieloność.
Na bellkach sufitowych wisiały zupełnie nieinteresujące go zioła; kolejne znaki dawnych lokatorów. Tak zapatrzył się na porośnięte przepięknym jasnożółtym kwieciem gałązki, że dłuższą chwilę zajęło mu zlokalizowanie potencjalnie najciekawszej części domostwa; zatrzaśniętej skrzyni. Znając życie były w niej pewnie kolejne korzonki, czy inne pierdoły, ale żal było nie sprawdzić. Może jakieś zwierzęta zrobiły sobie z niej gniazdo? Kolejny obraz, który aż prosił się, by go opisać.
- To miejsce to czysta poezja, która tylko czeka, aż ktoś ją znajdzie, złapie i przeleje na kartkę – zgodził się na swój sposób ze stwierdzeniem Nellrien, komentarz elfa zaś puszczając mimo uszu. Prosty był to człowiek, czasem aż boleśnie prosty, ale czyż można go było winić? To właśnie prostota bywała w życiu najpiękniejsza i najbardziej Dobra.
Dandre sięgnął po manierkę ze spirytem, czy inną wódką, którą udało mu się dorwać w ich obozie i odpiął ją od paska.
- Łap! – rzucił ją lekko w stronę pani oficer. Obiecał wodę ognistą, to wodę ognistą dostarczy! – Może trochę ukoi… wkurw. – mrugnął do niej ubawiony, po czym podszedł do skrzyni i się nad nią pochylił.


Ay, nie mogę się nie zgodzić. Ramiona mi już odpadają od tego rąbania chwastów. Prawdą jest, co o artystach mawiają; pracować to ja, kurwa, nie lubię – zaśmiał się bard, szarpiąc jednocześnie za wieko skrzyni. Otwarła się? A może wymagała mocniejszych środków perswazji? Z pewnością zależało mu na tym, by wcisnąć swój wścibski nosek do środka i przyjrzeć się jej kontentom, jakkolwiek nieciekawe by one nie były.
- Ale i tak wolę wyrzynać zielsko, niż dać ci znów zarzygać nas strumieniami ognia. Teraz jestem za młody, by umierać w płomieniach! Nawet Sakirowcowi łezka by się w oku zakręciła przy szykowaniu stosu. – mruknął, siłując się ze skrzynką, bądź przetrząsając jej zawartość.
- Rzypmi Drucie… Co to w ogóle znaczy? – dorzucił, śmiejąc się pod nosem. Może i prosty chłop z Shirana, ale pewnej dozy kreatywności odebrać mu nie mógł.


Oho! Shirana wzięło teraz na schadzki z Arą. Pstryczek, zapewne skierowany w stronę pani kapitan, wywołał niemal fizyczny ból u barda. Aż mu twarz wykrzywiło.
Półelf mógł być z nich wszystkich najstarszy, bo cholera wie jak to u nich z wiekiem bywa, a zachowywał się jak podlotek, za młody nawet na szwendanie się po Akademii.
- Uważaj! Chyba gryzie... Dasz sobie radę? Czy może jednak potrzebujecie przyzwoitki? – wyszczerzył się, ubawiony wizją, która wyklarowała mu się przed oczyma.
Obrazek

Wróć do „Kattok”