Dżungla Tuk'kok

421
POST POSTACI
Aremani
Gdy dziewczyna skończyła określać mniej więcej ich położenie z niespodziewaną propozycją wyszedł Shiran. Choć w odróżnieniu od barda jego tembr głosu nie przyprawiała jej o kurwicę to same jego odzywki i przezwiska już jak najbardziej. "Gdybym mogła być Kwiatuszkiem, to najchętniej takim mięsożernym. By ujebać Ci ten głupi łeb. I wypluć z niesmakiem." Jej mina wyrażała tę myśl, jednak postanowiła wyartykułować coś innego.
- Weź idź sam i się odlej po drodze, bo chyba ci pęcherz na mózg napiera jeśli myślisz, że gdziekolwiek z tobą pójdę sam na sam.
Pomimo swojej niechęci do półelfa po tym tekście niezaspokojona ciekawość Aremani dawała się we znaki. "O kij mu chodzi? W ogóle bezczelny, "idziemy na spacer", pff. Ja to mam szczęście do przyciągania autorytarnych dupków. Ale w sumie... czego może chcieć? Błagam, oby mu się na romanse nie zbierało, bo mnie się zbierze na rzyg, yhh...". Otrząsnęła się jednak z tej myśli i z powrotem skupiła swoją uwagę na pani kapitan.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

422
POST BARDA
Neela opuściła wzrok na zebrane przez siebie kwiaty, w wyrazie absolutnego zażenowania własną głupotą. Otworzyła usta, by coś odpowiedzieć, ale doszła chyba do wniosku, że nie było wytłumaczenia na tyle sensownego, by usprawiedliwić jej bezmyślność. Wyrzuciła je z ręki i wytarła dłonie o materiał spodni, w zawstydzeniu nie odwzajemniając nawet spojrzenia Ary. Ruszyła za to za nią posłusznie do domku, kilkakrotnie otwierając usta, by coś powiedzieć, ale rezygnując zanim realnie wydusiła z siebie jakieś słowa. Cóż, jej nikt nie wyszkolił do odpowiedniego zachowywania się w dziczy, a piękne kwiaty służyły do tego, by pięknie wyglądały w bukietach i wiankach; proste.
Rudowłosa kapitan nawet nie uniosła wzroku w reakcji na zaczepkę Shirana, puszczając ją mimo uszu. Zamiast tego zachęcającym gestem przywołała zielarkę do siebie, kiedy ta wkroczyła do środka i pomogła jej rozłożyć mapę na prowizorycznie oczyszczonym przez siebie stole. Sama stanęła u jego szczytu, z zamyśleniem przyglądając się zaktualizowanym rysunkom na szkicu wyspy, mniej lub bardziej zgodnym z jej faktycznym kształtem. W międzyczasie złapała manierkę rzuconą przez barda, odpowiadając mu krótkim uśmiechem.
- Zawsze go koi - pociągnęła długiego łyka i pochyliła się nad mapą, poświęcając jej już resztę swojej uwagi. - A ty, Dandre, masz niepowtarzalną okazję. Bierz kartkę i przelewaj.

Zawartość skrzyni okazała się wcale nie rozczarowująca, wręcz przeciwnie. Po podniesieniu nieco opornego wieka, Birian znalazł w środku pięć drobno zapisanych zeszytów, z których dwa zawierały ryciny łudząco przypominające rysunki z dziennika Aremani - o ile mężczyzna miał okazję wcześniej rzucić na nie okiem, czy to celowo, czy przy okazji, gdy uzupełniała go w namiocie w jego towarzystwie. Pozostałe trzy wydawały się pamiętnikami, albo czymś podobnym; niedbałe pismo trudno było rozszyfrować tak na szybko i musiałby poświęcić im więcej czasu, zanim dowiedziałby się konkretnie kto zamieszkiwał tę chatkę i jaka była jego historia. Poza zeszytami w kufrze znalazł narzędzia pisarskie, trochę kiepskiej jakości tkanin i drewnianą figurkę pantery, owiniętą w szarą ścierkę.
Maver za pomocą profesjonalnej miarki w postaci własnej dłoni sprawdziła na mapie odległość, jaką przeszli od rzeki do tej pory i ile jeszcze zostało im marszu, wyciągając z tychże pomiarów wniosek, że mieli przed sobą jeszcze jakąś godzinę, może półtorej. Nie tak najgorzej; nie dostały im się te najodleglejsze obszary dżungli, zbliżające się już do opuszczonego miasta, z których grupy zwiadowcze wrócą najpewniej dopiero następnego dnia, jak nie dwa dni później. Oni sami zresztą będą prawdopodobnie musieli przenocować gdzieś, by nie przedzierać się przez dzicz nocą w drodze powrotnej.
Słysząc przepychanki słowne pozostałej trójki, kapitan zaśmiała się i uniosła wzrok znad mapy, odrzucając manierkę do Biriana.
- Nie podoba ci się okolica na romantyczne spacery, Ara? - zagadnęła. - Myślę, że tracisz okazję życia.
Oparła się obiema dłońmi o mapę, przez chwilę w milczeniu przyglądając się jej.
- Te kilka dni temu... zanim wam po zaćmieniu odjebało... użyłaś zaklęcia, które pozwoliło ci wyczuć, gdzie jest rzeka i jak do niej trafić - przypomniała, unosząc wzrok na zielarkę. - Myślisz, że mogłabyś zrobić to ponownie? Gdzieś tam znajduje się kopalnia. Chciałabym wiedzieć, czy jest w tym naszym kwadracie, albo chociaż w jego okolicy.

Aremani może zdążyła odpowiedzieć, a może nawet nie. Wszystko wydarzyło się właściwie w tej samej chwili, choć Shiran jako pierwszy wyczuł, że coś jest nie tak, gdy gałązka obok jego buta poruszyła się i przesunęła na tyle wyraźnie, że nie mogło to być złudzenie optyczne, wywołane grającymi w kurzu promieniami światła. Pnącza pokrywające sklepienie ewidentnie zagęściły się, a w środku zrobiło się ciemniej, jakby niebo zasnuły burzowe chmury. Z ust Neeli wydarł się cichy okrzyk zaskoczenia, gdy gałązki żółtych kwiatów, porastające komodę, w jakiej sobie z zaciekawieniem grzebała, wystrzeliły w jej kierunku i oplotły ją ciasno, przyciągając ją do mebla. Nellrien z automatu sięgnęła do biodra po kuszę, ale ta wypadła z jej dłoni, kiedy grube, zielone pnącze owinęło się dookoła jej kostki i pociągnęło z zaskakującą siłą, do tego stopnia, że ze stęknięciem upadła na ziemię. Złapała się nogi stołu, by roślina nie pociągnęła jej w kierunku dziury w podłodze, jaka ujawniła się w tej właśnie chwili. Klęczący przy skrzyni Dandre zorientował się nagle, że wokół całych jego łydek zaciskają się już jasnozielone gałązki, unieruchamiając go w pozycji, w jakiej go zastały. Dłonie Aremani zostały schwytane przez pnącza, jakie wystrzeliły spomiędzy desek stołu. Kwieciste wiązanki pani kapitan w żaden sposób nie pomagały w obecnej sytuacji, choć kobieta próbowała jedną ręką sięgnąć do sztyletu, jakiego rękojeść wystawała jej z buta. Jedynie Shiran pozostał całkowicie wolny, choć widział już nadciągającą w jego kierunku roślinność, jak lśniące, zielone węże sunące między liśćmi.
- Kurwa! Musimy stąd... - kapitan stęknęła, unosząc głowę w górę i rozglądając się dookoła, a jej wzrok padł na Neelę. Żółte kwiaty zdawały się już wchodzić dziewczynie do ust. W jej oczach widniało szczere przerażenie. - Shiran! Pomóż młodej, zaraz ją to jebaństwo udusi!

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

423
POST POSTACI
Dandre
Birian uśmiechnął się krzywo w stronę kapitan.
- Ileż ja bym dał, żeby to było takie proste! – rzekł, niemniej jednak faktycznie rozglądał się po chatce, a wejrzenie jego było tak intensywne, jakim nie było nawet, gdy z niepokojem wypatrywał zagrożeń w nieprzebranych połaciach otaczającej ich wcześniej zieleni. Dandre faktycznie zdawał się chłonąć specyficzną aurę tego miejsca, patrzył na wszystko i nic zarazem, szukając tej jednej rzeczy, którą mógłby nazwać Istotą chatki. Punktu wyjścia do przyszłego poematu. Któż wie, co działo się w jego twórczym umyśle? Może już układał pierwsze strofy? Może toczył ciężki bój z odwiecznym wrogiem każdego poety; porażającą ułomnością języka, niezdolnego do uchwycenia tego, co nieuchwytne, opisania tego, co nienazwane, a jednak tli się wyraźnie w ludzkiej duszy, czy sercu?
Prawda przedstawiała się tak banalnie, że aż strach o niej wspominać, by nie narazić się na gniew barda o urażonej godności. Dandre nie myślał o niczym, przynajmniej nie świadomie. Jego ‘ja’ wycofało się, pozwalając, by chatka i jej zawartość wypełniła go na chwilę. Nie było w tym nic transcendentalnego; z pewnością nie powiedziałby, niesiony natchnieniem, że oto właśnie chatka stała się nim, a on nią, w połączeniu piękniejszym i pełniejszym nawet od tego, które mężczyzna może znaleźć z kobietą. Ot, pochłaniał wzrokiem obrośnięte ściany i meble, zaciągał się delikatnie specyficznym, stęchłym i świeżym zarazem, zapachem tego miejsca, nadstawiał uszy, chcąc wyłapać jego ciche szepty.


Jeśli jakowa poezyja powstawała, robiła to po cichu, zupełnie uniezależniona od aktywnego wkładu Biriana. Czasem wydawało mu się, że rzadko w istocie coś tworzy. Czasem czuł się jak skryba na książęcym dworze, spisujący jeno słowa swego pana. Czyż tak wyglądało n a t c h n i e n i e? Czemuż więc potrafiło być tak niesatysfakcjonujące, czemuż obdzierało go nie raz z artystycznej dumy, zasadzając w umyśle ziarno wątpliwości, jakoby to nie on był prawdziwym autorem słów, które kreśliła jego uparta dłoń? Och, okrutne, po dwakroć przeklęte muzy! Wasze błogosławieństwo jeno splunięciem człowiekowi w twarz! Każecie biedakowi oddawać kawałek siebie w zamian za magicznych kilka wersów, w które później i tak nie uwierzy! Birian rozdzierałby w proteście szaty, gdyby kiedykolwiek przyszło mu stanąć przed patronką poetów i artystów wszelkiej maści.

Wiedziony ciekawością bard pochylił się w końcu nad intrygującą go skrzynią, w międzyczasie gawędząc sobie niezobowiązująco z Shiranem.
Wieko z początku opierało się jego zalotom, ale nijak nie mogło w swym postanowieniu wytrwać i wreszcie uległo, otwierając się przed młodym mężczyzną. Zawartość kufra sprawiła, że oczy Dandre rozświetliły się z ekscytacji. W środku znalazł pięć, zapisanych drobnym, acz niedbałym pismem, zeszytów, które najpewniej należały do jakiegoś badacza. Bądź badaczki.
Przynajmniej tyle był w stanie na szybko wywnioskować po rycinach, zawartych w niektórych z nich. Nie mógł się doczekać, by w wolnej chwili pochylić się nad tą niespodziewaną lekturą. Zadowolony, ostrożnie pakował swoje znaleziska do torby. Po chwili zawahania, wiedziony irracjonalną potrzebą p o s i a d a n i a, sięgnął i po narzędzia pisarskie, które pierw owinął szarą ścierką, znalezioną przy drewnianej figurce pantery.


Wciąż nieco rozkojarzony, ledwo zareagował na czas, by złapać rzuconą w jego stronę manierkę. Śmiech Maver był niespodziewanym, acz miłym odgłosem, szczególnie, gdy nie biło z niego szaleństwo, ni ironia.
- Muszę przyznać rację pani kapitan. Pierwszy miłosny zawód zostaje z człowiekiem na długo! Jakiż to punkt odniesienia na przyszłość, jakaż wspaniała lekcja! Jasno i klarownie mówi, czego unikać. – podśmiechiwał się w najlepsze, przypinając manierkę do pasa. Sytuację przy mapie i pytanie o kopalnię puścił mimo uszu, raz jeszcze zaglądając do kufra. Zabrać tą figurkę? Może wyśle kiedy Svenii?
Pamiątka z ziem zapomnianych, dla kobiety, której zapomnieć nie sposób? Może zbyt prostackie…


Mimo pogrążenia w zadumie, Birian nie mógł nie spostrzec, że w środku nagle pociemniało. W pierwszym odruchu zbył tą myśl stwierdzeniem, iż najpewniej słońce przykryte zostało chmurką jakową i jego złoty dotyk osłabł na krótką chwilę, jak to się często w życiu zdarza. Cichy okrzyk Neeli w połączeniu z przedziwnym skrzypem nagle poruszających się pnączy wyraźnie ukazały bardowi, że sprawa jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. Od razu chciał rzucić się na pomoc biednej dziewczynie, napastowanej przez ślicznie okwiecione gałęzie, ale poczuł niespodziewany uścisk wokół łydek.
- Jasny chuj… – sapnął, szarpąc się z zielskiem. Nie miał przy sobie żadnego kozika, głupio uznawszy wcześniej, że na wszelkie nieprzyjemności wystarczy mu miecz, a florę wyrżnie w pień maczetą. Teraz nie był już tego taki pewien. Starał się sięgnąć więc po maczetę i chlasnąć zielsko jak najbliżej swoich nóg. Kto by pomyślał, że przyjdzie mu walczyć z zieleniną? Był wszak oddanym jej piewcą, nawet jeśli zdecydowanie nie podzielał naukowej fascynacji Ary.
- …spadać. I to szybko. – stęknął, wreszcie dobywszy maczety.
Chciał urąbać trzymające go cholerstwo, a później… Spierdalać w podskokach, bądź pomóc najbardziej potrzebującej tego osobie. Wierzył, że kapitan da sobie radę, co do rudej fali złości nie miał pewności. Ba, sam nie wiedział, czy zielsko go zaraz nie powali.
Miał nadzieję, że Shiran faktycznie da radę pomóc Neeli, której żółte kwiaty zdawały się wciskać do ust. Bogowie, nie to dama winna trzymać w ustach!
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

424
POST POSTACI
Shiran
No i Gryzipiórek klasycznie robił swoje rzeczy próbując mi odbąkać coś pod nosem. Myślał, że mnie zagnie, oczywiście, a jakżeby inaczej, wypominając mi to jak straciłem kontrolę w dżungli podczas zaćmienia.
- Aż taki tak Ci się spodobało, że to facet sprawił, że zrobiłeś się mokry i ciepły, że na każdym kroku musisz wspominać te płomienie w dżungi? Wiesz, ja nie wnikam i krytycyzować też nie będę, ale jednak wolę kobity. - Uśmiechnąłem się odpowiadając na nudną już trochę zaczepkę. No, ale co poradzę... Brak ogłady barda trochę mnie irytował. Prawie tak mocno jak wtedy gdy stwierdził, że zbeszta mnie za brak kontroli, który wynikał z szalejącej magii. Pominę fakt, że prawie sam mu wtedy na tym pieńku przyłożyłem i gdyby nie to, że ledwo stałem na nogach, dawno by wyłapał w zęby.
I na domiar złego na samo wspomnienie wróciły emocje i niechęć jaką wtedy czułem do tego dupka, który tylko umie dużo szczekać. Skąd się tych blizn dorobił nie wiem, ale patrząc na to jak sam załatwia sprawy, mógłbym przysiąc że prędzej dostał po mordzie o parę razy za dużo i ta jego nieskazitelna twarz, wyraźnie została oszpecona przez jakiegoś poszkodowanego, bogobojnego chłopa, któremu to żonę za dupę łapał.
- A Rzympi Drut znaczy tyle co Twój talent przyrównując do interpretacji Twej kwiecistej mowy przez zwykłego parobka, jakim pewnie według Ciebie mogę się określić. Znaczy gówno warte, ale to tylko moja osobista opinia, bo nie lubię jak ktoś mi nad uchem wyje, jak wtedy w łodzi, co do brzegu przynęliśmy... - wyjaśniłem, mam nadzieję wystarczająco zawile, jak na bardzie standardy.

Ara zresztą też nie była jakoś specjalnie miła, gdy z wielkim fochem godnym księżnej odpyskowała na zaproszenie na spacer.
- A chciał się człek poradzić mądrzejszej, to oczywiście pod butem zgnieciony został... - skomentowałem, nieco zawiedziony. - A o mój pęcherz się nie martw. Co będę musiał olać to oleję... - Wzruszyłem ramionami i podszedłem nieco bliżej kobiet, tak by widzieć mapę.
- W takim razie romantycznie spacery zostawię dla innych, przy innej okazji - skwitowałem jeszcze słowa Nellrien, niespecjalnie przejmując się jak je odbierze. Nasza relacja i tak już była... skomplikowana. Tak, to chyba odpowiednie słowa. Nie wiedziałem jak lepiej opisać ten dziwny stosunek uczuciowo-zawodowy. Ona jako kapitan, ja jako prawie że usłuchany podkomendny. Nie miałem pojęcia nawet czy mnie w jakikolwiek sposób poważa, czy też całkowicie uważa mnie za skończonego idiotę i błazna... Cóż... Jeszcze w sumie gdybym mocno się tym przejmował.

Ale.... Ale coś było nie tak. Jedno z kłączy ruszyło się niespodziewanie. I tym razem byłem pewny, że to nie było przewidzenie. Ale nim zdążyłem cokolwiek zrobić, usłyszałem krzyk Neeli. Cały dom ożył...
Nellrien została przewrócona, Ara została zakuta w zieleninę, Dandre nie mógł się ruszyć, a Neela... Nella była chyba właśnie gwałcona od środka przez przełyk. Lepiej tego opisać nie mogłem, jako że żółte gówno wciskało jej się właśnie przez gębę do gardła. Usłyszałem jak pani kapitan wykrzykuje rozkaz, który był zbyteczny, bowiem sam ruszyłem w kierunku młodej, zanim jeszcze Nellrien zdążyła cokolwiek powiedzieć. Widziałem jak w moim kierunku suną kolejne pnącza. Niewiele myśląc posłałem w ich kierunku lekką falę ognia, odganiając je od siebie. Nie wiem czy było to rozsądne, ale nie obchodziło mnie to w tamtym momencie. Podmuch ognia był na tyle delikatny, że na pewno nie wywoła pożaru - tym razem byłem pewien tego, jak i swoich umiejętności. Z panikarzami rozliczę się później.
Szybka kalkulacja: Nellrien sięgała właśnie po sztylet, a Gryzipiórek trzymał w dłoni już maczetę. Przebiegając obok Ary, puściłem tylko kolejną falę gorąca, prosto w podstawę pnączy, które trzymały ją za ręce, drugą dłonią sięgając po maczetę i celując w podstawę żółtego chujostwa (cokolwiek to było), tak by przestało to zaduszać Neelę. Potem kolejny podmuch ognia w podstawę, by ususzyć cudo możliwie najniżej - nie powinno przeszkadzać, gdy będę próbował wydobyć z przełyku młodej zieleninę... Z pewnością nie tak wyobrażała sobie swój pierwszy raz... A potem... Potem pani Kapitan, coby nie została wciągnięta do dziury. Ara na końcu - miała najbezpieczniejszą pozycję, poza tym może dzięki przysuszeniu roślinki sama się wydostanie.
Jedno było pewne. Trzeba było stąd spierdalać.

Dżungla Tuk'kok

425
POST BARDA
Rośliny nie czekały, aż Aremani zdecyduje co takiego chciałaby ze sobą zrobić. Zielarka widziała, jak drobne, ale gęste zielone gałązki wspinają się w górę jej rąk, najpierw sięgając do nadgarstków, później do łokci, by ostatecznie prawie sięgnąć ramion. Nie była w tak niedogodnej pozycji, jak Neela, ale wyglądało na to, że niewiele brakuje, zanim i ona zostanie pochłonięta. Choć te roślinki nie puszczały kwiatów, wyglądały dość podobnie - na tyle, na ile kobieta była w stanie się zorientować w ciągu tych kilku, zdecydowanie zbyt krótkich sekund.
Na szczęście najpierw Shiran, a potem Dandre przyszli jej z pomocą, jeszcze zanim dotarła do niej powaga sytuacji. Krótki strzał płomieniem w podstawę zieleniny ogarnął jej dłonie chwilowym gorącem, ale powstrzymał gałązki od wspinania się dalej w górę. Mimo to czuła, jak ciągną ją w dół, jakby chciały przycisnąć ją do blatu stołu.
Dandre bez większego problemu wyciął się z pnącza, unieruchamiającego jego łydki. Ostrze zadziałało niezawodnie, nawet na te ewidentnie dotknięte jakąś magią rośliny, choć zanim wyciął drugą nogę, zaczęły one porastać ją z jeszcze większą desperacją, chcąc zrobić wszystko, by ich ofiara pozostała w miejscu. Bezskutecznie. Kiedy bard odskoczył, znieruchomiały, a on mógł odciąć Aremani od stołu, dając jej w końcu swobodę ruchu. Mimo to, mapa, którą rozłożyły razem z panią kapitan, była teraz częściowo przypalona, a częściowo przyrośnięta do blatu. Szanse na zabranie jej stąd, jeśli roślinność się nie uspokoi, były praktycznie zerowe.
Nellrien świetnie radziła sobie sama. Na szczęście tym razem nie przyszło jej już do głowy dać się wciągnąć do dziury w podłodze, żeby zabić domek od środka. Dosięgnęła w końcu do sztyletu, który szybkim ruchem wydobyła z cholewy buta. Gdy puściła nogę od stołu, momentalnie wystrzeliła w kierunku, w którym ciągnęło ją grube pnącze, ale nie dała mu wystarczająco dużo czasu, by wraz z nim zniknąć pod podłogą. Zamiast tego silnym cięciem, przy akompaniamencie imponującej wiązanki przekleństw naturalnie, wyswobodziła się z uścisku i poderwała do pozycji stojącej, usiłując jednocześnie odsunąć się od wszystkich źródeł roślinności w chatce - choć w praktyce było to niemożliwe.
- Spierdalaj stąd, Ara, już! - poleciła, gestem nieznoszącym sprzeciwu wskazując jej wykopane z framugi drzwi. Światło przejścia zmniejszało się z chwili na chwilę, wyraźnie coraz mocniej zarośnięte.
Cięcie i puszczenie ognia w roślinę, jaka uniemożliwiała uwolnienie się Neeli, trochę pomogło, choć dopiero gdy Shiran zerwał siateczkę gałązek z jej twarzy, wyciągając je z jej ust i nosa, dziewczyna rozkasłała się, kurczowo łapiąc się koszuli półelfa i rozpaczliwie łapiąc powietrze. Wciąż jednak nie była w stu procentach wolna, przyciągana za talię, nogi i jedną rękę w kierunku komody. Kilka sekund zajęło jej dojście do siebie, ale w końcu szarpnęła się, choć zamiast się uwolnić, z łomotem wyciągnęła tylko z komody dwie szuflady. Z paniką patrzyła w stronę zarastającego wejścia, jakby obawiała się, że pozostali zaraz ją tam zostawią i uciekną, ratując swoje życia jej kosztem.
Gdy szuflady się wysunęły, Shiranowi rzuciła się w oczy zawartość, jako jedyna skrzętnie omijana przez roślinność. Bogato zdobiony róg, na pierwszy rzut oka z kości, wydawał się odpychać od siebie te natarczywe gałązki i żółte kwiaty, jakby te nie chciały mieć z nim nic do czynienia. Nawet jeśli w całym tym domku nie było nic cennego, poza tym, co Dandre wypatrzył w skrzyni, róg ten bardzo mocno kontrastował ze wszystkim, co go tutaj otaczało.
- Nie mogę... nie dosięgam... - stęknęła desperacko Neela, usiłując chwycić przypięty do biodra pałasz, jaki jeszcze na statku dostała od jednego z marynarzy.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

426
POST POSTACI
Aremani
Aremani była gotowa by wręcz z ekscytacją godną dziesięcioletniego dziecka zgodzić się na ponowne użycie zaklęcia. "Tak tak! Pani Kapitan rozpoznaje mój niebywały talent magiczny, super! To znaczy no, co tu się dużo dziwić, oczywiście to była kwestia czasu, w końcu jestem zajebista, taka prawda."
Niestety okazało się, że nie było czasu na jej popisy magiczne czy też słowne w kierunku prychającego na jej odzywki Shirana. Skupiona na Nellrien oraz na ich mapie nie mogła była zauważyć nadciągającego zagrożenia. Dziewczyna odskoczyła gwałtownie gdy tylko poczuła jak coś jej pełza po nadgarstkach. Instynktownie obawiała się jakiegoś owada, w najgorszym wypadku szczupłego węża. Ale nie pnączy. Gdy dotarło do niej co się dzieje zaparła się z całych sił nogami próbując przeciwdziałać sile natury ciągnącej jej w dół. Choć zmaganie wydawało się złudne i bezcelowe zielarka nie dawała za wygraną. W odróżnieniu od reszty nie mogła liczyć na chwycenie za swój topór czy nóż a nawet gdyby znała jakieś użyteczne w tej sytuacji zaklęcie nie mogła sobie pozwolić na jego rzucenie.
Ku jej szczęściu (ale i nieszczęściu mając na uwadze późniejszą potrzebę podziękowania za ratunek) chłopcy szybko ruszyli z odsieczą, choć sami nie zdawali się być w lepszej sytuacji, nie mówiąc już o biednej zaduszanej Neeli. Aremani o mało co nie straciła równowagi po tym jak pnącza z którymi się siłowała straciły podstawę. Spróbowała zerwać ze swych kończyć resztki tego wciąż ciągnącego ją zielonego draństwa.
Dosłownie sekunda bycia wolną wystarczyła dziewczynie by ocenić zaistniałą sytuację. "Chujowa." Gdy dotarł do niej krzyk kapitan odnośnie jej prędkiego oddalenia się z miejsca niebezpiecznego młoda nie oponowała, choć wcześniejsze myśli o byciu bezużyteczną w sytuacji zagrożenia przeleciały jej przez głowę.
Wzrokiem odszukała wyjście jednak zanim to nastąpiło zahaczyła nim o otwartą przez Dandre skrzynię. "Cholera. Jeśli stracimy mapę to nie mam zamiaru wychodzić stąd z pustymi rękami!" Zamierzała wynieść z tego domku tyle być może ważnych rzeczy ile mogła, zanim półelf doszczętnie spali jedyne nienaruszone dowody osadnictwa na tej wyspie. Pomyślała by rzucić na siebie Opończę Dziczy korzystając z kamiennych ścian ale nie mogła ryzykować że za chwilę pochwyci ją kolejny chwast. Udała się więc do skrzyni by zabrać to co bard zostawił by potem czym prędzej wynieść się z runi licząc na to, że trójka ich kompanów będzie w stanie uporać się z agresywną roślinnością.
Ostatnio zmieniony 04 lut 2022, 9:50 przez Truskawa, łącznie zmieniany 1 raz.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

427
POST POSTACI
Dandre
Bardowi na całe szczęście udało się pochwycić wiszącą przy plecaku maczetę i prędko uwinąć się z atakującym jego nogi pnączami. Tknięte jakową przedziwną magyją, czy też nie, rośliny pozostawały przede wszystkim roślinami i nijak nie mogły równać się z zaostrzoną stalą. Zieleniące się jak węże ożywione macki przyrody zachowywały się niczym targane bólem i strachem zwierzę, podoiwszy wysiłki w pochłanianiu barda, gdy ten tylko stawił im czynny opór. Birian poczuł jak włosy jeżą mu się na karku, gdy uścisk na drugiej z jego nóg tężał, ale udało mu się zachować zimną krew i chlasnąć kolejne pnącza. Uwolniwszy się z tego przedziwnego klinczu, Dandre odskoczył od razu od skrzyni i ruszył w stronę Aremani, przywiązanej do stołu. Choć na usta cisnęły mu się setki słów, w ogromnej mierze siostrzanych do wiązanek rzucanych na wiatr przez kapitan, to milczał jednak, czujnie obserwując otaczającą go ożywioną nagle faunę. Jednym, mocnym cięciem odseparował dziwnie biernego rudzielca od stołu. Kątem oka dostrzegł mapę i dopiero wtedy z jego ust wypłynęło pojedyncze, siarczyste przekleństwo. Papier częściowo strawiony był zbawczymi, tak dla odmiany, płomieniami Shirana, a częściowo opleciony zieloną zarazą i przyciśnięty przezeń do blatu.
A więc stracili mapę. Byli w ogromnej, nieznanej dżungli bez większego punktu odniesienia, poza przedziwną magią Ary. Wspaniale!


Rozejrzał się szybko dokoła. Kapitan tym razem nie sprawiała wrażenie, jakby miała ochotę rzucić się w objęcia kostuchy przy pierwszej możliwej okazji, naprawdę sprawnie radząc sobie z zadziwiająco grubym pnączem, próbującym wciągnąć jej do nowopowstałej dziury w podłodze. Nie wiedział co tam było, ale czuł, że bardzo nie chciał tego sprawdzać. Sam najchętniej spaliłby tą budę do cna. Poezja umarła, piękno zostało zdeptane; pozostał jeno terror.
Birian nie znosił spraw, których nie mógł pojąć umysłem. Wedle wszelkiej logiki, rośliny nie winny zachowywać się w sposób, w jaki teraz się zachowują. Ich przedziwna żądza krwi przyprawiała go o gęsią skórkę, a zdecydowanie do trzęsiportków nie należał. Jednym było stawanie oko w oko z wyższymi o półtorej głowy zielonymi kupami mięcha w okupowanym mieście i szlachtowanie ich jak bezpańskich psów. Bolało patrzenie na towarzyszy ginących od strzał, mieczy i chorób, ale były to rzeczy, które znał i rozumiał. Absolutnie nie miał jednak zamiaru dać się zadusić jakiejś cholernej roślinie.
- Mapa stracona! Wszyscy spierdalamy, bo zaraz nas ta chałupa pochłonie! – krzyknął do kapitan, widząc, jak wyrwa po wyważonych przez niego drzwiach powoli zarasta nowym rodzajem wywołującej jego niechęć zieleni.


Shiran uratował Neeli życie. Na tym polu więc remisowali. To zapewne okrutnie nieczuła myśl, niepodobna wręcz do Biriana, aczkolwiek to właśnie ona jako pierwsza zaświtała w jego umyśle, gdy dostrzegł kurczowo łapiącą powietrze dziewczynę, uczepioną koszuli elfa. Dziewczę w ostatnich dniach zdecydowanie zbyt często pozbawiane było oddechu. Najpewniej w przyszłości nie zostanie jedną z tych dam, które lubiły, gdy zacisnąć im dłoń na tych łabędzich szyjach.
Mimo wsparcia elfa, na którym teraz wisiała, młódka nie była jednak wciąż wolna. Pewne pnącza wciąż trzymały ją uwiązaną do komody, a panika w jej oczach wystarczyła, by bard momentalnie podbiegł do nich i ciął rośliny z piekła rodem. Do oporu, aż dziewczyna nie będzie w stanie bezpiecznie odejść.
- Shiran, będziesz musiał wypalić to zielsko w drzwiach. Cholera wie, czy inaczej nas przepuści, a łbem wolę nie ryzykować. – [/b] sapnął, raz jeszcze naprędce omiatając wzrokiem chatkę. Jeśli jakiekolwiek pnącze podpełzało mu pod nogę, to zdeptał je, jak robaka, w nadziei, że nie odpowie mu żelaznym uściskiem, a postanowi uczynnie odsunąć się na moment.


Miał już ruszyć w stronę drzwi i czekać na Shriana, gdy dostrzegł Aremani, podchodzącą do skrzyni, której zawartość sam przed chwilą spokojnie sobie oglądał.
- Co ty, kurwa…? – niemal plasnął otwartą dłonią o czoło. Nie było jednak czasu na dalsze wywody, i tak gadał już zdecydowanie zbyt wiele. Szybkim krokiem, starając się unikać pnączy, podszedł do rudzielca i… Osłaniał ją w jej poszukiwaniach pieprzonego szczęścia w zatęchłym kuferku. Jeśli coś próbowało ją pochwycić, kierował swe ostrze w stronę zielonego oponenta. W chwili, gdy tylko Shiran zabezpieczy wyjście, złapie młodą pod ramionami, przerzuci ją sobie przez plecy, jak niesfornego bachora, którym bez wątpienia była i pobiegnie z nią na zewnątrz.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

428
POST POSTACI
Shiran
Poczułem jak dłonie Neeli oparły się o moją klatkę piersiową. W innych okolicznościach, może byłoby to ciekawsze doświadczenie... Teraz jednak panował tu zwyczajny rozpierdol, którego nikt nie był w stanie na spokojnie opanować. Kątem oka widziałem Nellrien, która w bojowy sposób uwolniła się z potrzasku, efektownie rozkładając się na ziemi. Ara jakoś sobie radziła, ale buszująca zieleń wcale nie sprawiała że można było się zrelaksować.
Zwyczajnie było chujowo.

Młoda dysząc próbowała się wyrwać, ale niezbyt jej to szło. Otworzyła za to, zgrabną giczą, szuflady. Co zastanawiające było to chyba jedyne miejsce, gdzie tego zielonego kurestwa nie było. Był tam za to jakiś róg, który dość mocno odznaczał się na tle całości domku.
Z zamyślań wytrącił mnie jednak Gryzipiórek, który sieknął pozostałe pnącza, tym samym uwalniając dziewczynę. Krzyknął coś o drzwiach i poleciał dalej... Ochraniając Arę... Co za skończona kretynka - musiała teraz zapałać miłością do starych zakurzonych ksiąg i zamiast ratować swoje życie, grzebała sobie radośnie w kufrze... Co za towarzystwo... Aż przypomniały mi się słowa Żabci.
- Dobra przedszkole, wypierdalać na spacer! - ryknąłem, starając się by mój głos przebił się przez to całe zamieszanie, ręką mierząc w zarastające drzwi i wykrzesując z siebie kolumnę ognia, która trysnęła radośnie w zielone pnącza, zwęglając je i sprawiając że te powinny się wycofywać. Podtrzymywałem płomień, na początku tylko oddychając głębiej, a po paru sekundach już dysząc, tak jakbym przebiegł dłuższy kawałek drogi. Miałem nadzieję, że to wystarczy.
Powstrzymałem przebieg magii przez moje ramię i wciąż dysząc, spojrzałem się na wolną już Neelę.
- No... *hyy* ..na co... *hyyy* ...czekasz? - wydyszałem, lekko popychając ją w kierunku tlących się resztek i miałem nadzieję wolnego już przejścia. Sam chciałem wybiec jako ostatni - osłaniając ognistymi podmuchami Kwiatuszka, Gryzipiórka, no i przede wszystkim Nellrien. Co jak co, ale to o tą nieodpowiedzialną, szaloną, odważną, acz głupią jak but osobę się martwiłem w tym wszystkim, wiedząc że nie żartowała w namiocie, mówiąc mi o tym, że chce zginąć i uwolnić się od okowów tego pieprzonego kontraktu.

No i ten róg... Jak tylko Neela opuściła moje ramiona, dmuchnąłem jeszcze ciepłem, tak by oczyścić sobie do niego drogę i sięgnąć po to ciekawe znalezisko, którego magia tak bardzo się nie imała... Oczywiście po zapewnieniu osłony każdemu sam chciałem wybiec z chałupy, gdzie w bezpieczniej odległości od chaty, pragnąłem rozłożyć się na trawie i postarać się złapać oddech. Wiedziałem, bowiem że przez te pieprzone pnącza, będę się czuł jak gorzej niż wtedy, gdy uciekałem przed Aariel.

Dżungla Tuk'kok

429
POST BARDA
Wszystko działo się zbyt szybko, by każdy z nich był w stanie kontrolować, co działo się z pozostałymi. Uwolniona wreszcie od stołu Aremani, choć z bólem serca patrzyła na przyrastającą do blatu mapę, mogła uciec z chatki, ratując się przed krwiożerczą roślinnością. Była jednak sobą, więc naturalnie tego nie zrobiła, zamiast tego dopadając do skrzyni i ładując do torby to, czego uprzednio nie zabrał bard. Czuła, jak wygłodniałe pnącza suną po jej nogach w górę, szukając punktu zaczepienia i sposobu na unieruchomienie jej tak samo, jak wcześniej - choć mało skutecznie - unieruchomiły Biriana.
Ten z kolei postanowił skupić się na wsparciu Shirana w uwalnianiu ich nieszczęsnej gapowiczki, która może i posiadła jakieś umiejętności szermiercze i wiedzę dotyczącą otaczającego ją świata, ale w praktyce do niczego się jej to nie przydawało. Gdyby nie oni, Neela faktycznie zginęłaby po dziesięciu krokach w głąb dżungli. Odcięta wreszcie od komody, młoda kobieta nie czekała ani chwili i natychmiast rzuciła się w stronę wyjścia, jeszcze zanim półelf wypalił wyrwę po drzwiach i z powrotem odsłonił całe przejście. Uchyliła się tylko przed gorącem, kiedy płomienie przeleciały nad jej ramieniem, nie zwalniając ani na sekundę. Trzeba było przyznać, akurat uciekanie szło jej bardzo dobrze.
Arę, do której wrócił Dandre, czekał kalejdoskop emocji w wyniku podejmowanych przez mężczyznę decyzji. Najpierw kilkoma celnymi cięciami uwolnił ją z uchwytu maleńkich, ale nieprzyjemnie gęstych gałązek, pozwalając jej na spokojnie zabrać coś ciężkiego, co owinięte było w tkaninę - nie miała możliwości sprawdzenia wcześniej, co mężczyzna postanowił tam zostawić - co z pewnością obudziło choćby lekkie poczucie wdzięczności. To jednak szybko zostało zastąpione przez czyste oburzenie, gdy bard poderwał ją z podłogi i zarzucił sobie na ramię jak worek ziemniaków, ruszając biegiem do wyjścia. Nie mogła już obserwować reszty, bo jedynym, co widziała w tej pozycji, były plecy barda i ich zacne zakończenie.
Sfrustrowana kapitan usiłowała jeszcze przez chwilę wygrzebać mapę spomiędzy liści, ale gałęzie, jakie próbowały wciągnąć ją do dziury przedtem, nie dawały za wygraną. Unikała ich jak mogła, ale nic to nie dawało - mapa faktycznie była stracona, zostali zdani na pastwę zaklęcia Aremani. Rudowłosa zaklęła i uniosła wzrok na Shirana, czekającego na nią z dziwnym rogiem w jednej dłoni i płomieniem w drugiej. Zrobiła kilka kroków w tę i z powrotem i warknęła, wściekła na utratę czegoś tak istotnego. W końcu, widząc, że na nic się nie zdadzą jej wysiłki, a półelf jej tu nie zostawi, zdecydowała się ruszyć biegiem w stronę drzwi.

Ostre światło popołudniowego słońca padło na nich, kiedy znaleźli się na polance, na wszelki wypadek z dala od domku. Nie było ani jednej chmury, niczego, co osłoniłoby ich przed gorącem. Zasapana Neela upadła na kolana, ściągając z siebie resztki zielonych gałązek i mamrocząc coś niewyraźnie pod nosem. Niewielka, urocza chatka na ich oczach zamieniała się w roślinne monstrum, z gałęziami wychodzącymi z okien na zewnątrz i bluszczem stopniowo porastającym wszystkie ściany. To nie było naturalne, ale czy przecież nie po to właśnie się tutaj znaleźli? Żeby walczyć z tą klątwą, czy cokolwiek to było, co przejęło dżunglę, zrujnowało miasta i przepędziło mieszkańców?
- Shiran... - nie odrywając wzroku od tego hipnotycznego widoku, kapitan oparła dłoń na ramieniu półelfa. - Pamiętasz, jak ci mówiłam, żebyś nie spalał niczego więcej? Zapomnij o tym. Niech to kurestwo spłonie.
Gdy chwilę później domek stanął w ogniu, a oni mieli pewność, że nic więcej ich już nie atakuje, doczekali się chwili wytchnienia - choć marna to była pociecha po tym, co właśnie przeszli.
- Nikomu nic nie jest? Młoda? - spytała Nellrien, pochylając się nad Neelą. Dziewczyna nie odpowiedziała, ale pokręciła głową, co chyba miało znaczyć, że wszystko z nią w porządku. Ogień nie trzaskał wesoło i radośnie, tylko nieco upiornie, gdy raz po raz docierał do nich wizg jakiejś palonej gałęzi, która normalnie nie powinna wydawać takich dźwięków. I choć nikt tego nie powiedział, to jedna i ta sama myśl przechodziła przez wszystkie głowy: weszli głębiej w dżunglę, a mieli iść jeszcze dalej. Bogowie tylko wiedzieli, czego mogą się tam spodziewać, skoro takie rzeczy działy się już tutaj.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

430
POST POSTACI
Aremani
Mózg Aremani wariował pod wpływem ilości bodźców. Z jednej strony miała przed sobą nieznane, kulturowe znalezisko, dzieło sztuki tknięte starożytną ręką, antyczną myśl artystycznej duszy przelaną wysiłkiem w coś fizycznego a zarazem metafizycznego. Z drugiej strony zaraz umrze.
Rzuciła się na ten kufer niczym chytra baba z Grenefod na trzy cytrusy z królewskiego stołu. Czuła się jak podręcznikowy odkrywca, bohater o którym można czytać jedynie w powieściach. "W sumie mogliby napisać o mnie powieść, a co! Doskonały materiał. Albo sama o sobie napiszę, nie pozwolę by jakiś ignorant przeinaczył choćby sekundę z mego życiorysu. W swoim niepoprawnym optymizmie sądziła, że będzie w stanie uwinąć się z tym szybciej niż będzie w stanie ją dogonić przewrażliwione na punkcie przestrzeni osobistej zielsko. Niestety szybko doszło do niekorzystnej dla młodej poszukiwaczki wrażeń weryfikacji.

Zieleń zaczęła oplatać jej nogi, co było na tyle dla niej bezpieczniejsze, że tym razem mogła sięgnąć po jedną ze swych dwóch broni. Ku jej zaskoczeniu i niezmiernemu zachwytowi na pomoc przybył jej nieulubiony bard, jednak tym razem zamiast jego irytującej, magicznie odmłodzonej facjaty ujrzała przenajśliczniejsze lico skąpane w blasku heroicznej chwały, której na urodzie nie ujmowała ani jedna zielona skaza po odciętym roślinnym plugastwie. "Bogowie, kocham typa."
- O rany Dandre! Strasznie Ci dziękuję, jesteś moim bohaaAAAAAAAAAAA KUUUUURRRWWAAAAAA! -szybko i płynnie zmieniła narrację dziewczyna gdy Birian postanowił potraktować ją jak wór z kartoflami i przerzucił przez ramię. Na początku z szoku nie była w stanie zareagować inaczej jak krzykiem. Kurczowo trzymała swój plecak by ten nie wypadł wraz z cenną zawartością i zamknęła mocno oczy by odsunąć od siebie wizję swojej głowy odbijającej się bezwładnie zbyt blisko pośladków mężczyzny.


Dopiero gdy poczuła, że znaleźli się na zewnątrz Aremani zaczęła chaotycznie wierzgać, próbując rękami i nogami zamanifestować swój protest.
- Puszczaj pojebie, powiedziałam puszczaj! - rzucała się dziewczyna, a przez jej agresję w ruchach po chwili oboje upadli z łomotem na glebę. Dziewczyna przeturlała się trochę, po czym zaraz w panice odczołgała się od barda ciągnąc za sobą plecak. Nie potrafiąc powstrzymać oddechu i nie zauważając panującego skwaru czym prędzej otworzyła plecak by sprawdzić, czy jego zawartość jest bezpieczna. Następnie, z bardzo wymowną twarzą, zwróciła się w stronę barda. Choć zwróciła to bardzo nieadekwatne słowo.
- CZY CIEBIE JUŻ DO RESZTY POPIERDOLIŁO?! - zaczęła wyraźnie. - Czy Ci pnącze mózg przed ucho wyjebało?! Chociaż czekaj, nie, bo pewnie chuja by w tym pustym łbie zastało! - Dziewczyna, obolała, próbowała się zebrać do kupy i uspokoić nerwowy oddech. Ciężko było jednak stwierdzić na ile jej głębokie wdechy były wywołane adrenaliną pod której zdecydowane była wpływem czy to wynik skrajnej wściekłości na Dandre. Powstała i poprawiając swoje ubranie kontynuowała wiązanki inwektyw.

- Zachciało się kurwa panieniek w opresji ratować, w zasranego rycerza o szlachetnym sercu bawić! W dupę Ci to serce twojej maci wsadź! - podeszła bliżej do leżącego barda, napawając się chwilą rzeczywistego poczucia wyższości. - Dałabym sobie doskonale radę sama! Nie potrzebuję twojej durnej bojowości, ani ogniosrającego Shirana, ani zjeba Kerwia ani tej cholernej mapy. Umiem sama! SAMA!
Jej frustracja sięgała zenitu. Do uczucia bycia upokorzoną dochodziła strata tej nieszczęsnej mapy i kolejny wypad w dżunglę zakończony atakiem agresywnej natury w którym kolejny raz poczuła się bezużyteczna. Jednak nie czas było na jakąkolwiek racjonalizację. Organizm Aremani musiał odreagować, a na nieszczęście Dandre był on najbliższym celem.
Ostatnio zmieniony 04 lut 2022, 10:12 przez Truskawa, łącznie zmieniany 1 raz.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

431
POST POSTACI
Dandre
Miał ochotę palnąć ten rudy łeb za skrajny idiotyzm, jakim było narażanie własnego życia dla zawartości głupiej skrzyni. Zbyt wielu ludzi ginęło przez podobne, jeśli nie głupsze powody. W Ujściu widział jak chłopak uciekający przed goblińskim gwardzistą po tym jak ukradł kawałek chleba z rynku, potknął się i rozbił sobie głowę na bruku. Kruchość żywota ludzkiego była zaprawdę nie do opisania. Każda jego iskierka, nawet tak głośna i… żywa jak Ara mogła nagle zgasnąć, przez jedną złą decyzję, czy zwyczajny kaprys losu. Nie życzył jej tego… A jednak zamiast kazać jej spierdalać, co winien był zrobić, stanął obok rudowłosej i pozwolił jej zagarnąć ze skrzyni cokolwiek ją tak zainteresowało, jednocześnie robiąc co w jego mocy, by złowieszcze rośliny nie oplotły jej tak, jak zrobiły to wcześniej z Neelą. Bogowie, miał zdecydowanie zbyt miękkie serce. Czasem zastanawiał się, jakim cudem nie stracił jeszcze głowy, czy dowolnej innej kończyny, bawiąc się w szlachetnego męża. Wiedział, że do rycerza mu daleko, że człowiekiem honoru najpewniej nie jest i nie zostanie, a wad przeróżnych mu nie brakuje. Mimo to starał się być najlepszą wersją siebie, kimś z kogo sam mógłby być dumny i spojrzeć mu w oczy w lustrze. Czyż w ostateczności nie chodzi właśnie o to? O bycie zdolnym do zaśnięcia w nocy i spojrzenia sobie w twarz bez wyrzutów sumienia? Ratując Neelę niemal zabił Kerwina, ratując Lucję, czy może zjawę tragicznie zmarłej kochanki, przebłysk przeszłości, do której powrót był niemożliwy, doprowadził Rennel do śmierci. Ona zapłaciła cenę za jego głupią brawurę; biedna, niewinna dziewczyna, która pewnie dopiero co wyściubiła nos z domu. Może to myśl o niej kazała mu być tak opiekuńczym w stosunku do Neeli i Aremani. A może czekał na chwilę, w której to on będzie mógł zapłacić za c z y j ą ś głupią brawurę i wreszcie poczuje ulgę?

Nie znaczyło to bynajmniej, że nie marzył o niczym innym poza chłodnym uściskiem kostuchy! Bogowie brońcie, na drugi świat mu się wcale nie śpieszyło!
Tak więc, gdy tylko dostrzegł, że wyspiarka uporała się z zawartością kufra, złapał dziewczynę pod ramionami i przerzucił ją sobie przez plecy. Nawet ją lubił, ale nie ufał jej rozsądkowi, nie w tej chwili. Ten przywilej odebrała sobie rzuceniem się do kufra w środku zjadającego ich żywcem domu i przetrząsaniem go dla jakichś fantów. Dziewka zasługiwała na to by żyć i popełniać głupstwa dalej, więc postanowił jej to umożliwić.
Shiran świetnie spisał się z wypalaniem roślin przy drzwiach. Bard szybko przemknął przez pustą teraz futrynę i z niemałą ulgą wybiegł na zewnątrz.
- Jeszcze mi… podziękujesz… – sapnął.
Przebiegł jeszcze może dziesięć, piętnaście kroków z Aremani wijącą się na jego plecach jak przymusowa branka, nim rudzielec fiknął tak gwałtownie, wykręcił się w tak imponująco… rybi sposób, że wybił mężczyznę z rytmu i posłał ich oboje na ziemię. Gdy tylko wyczuł, że traci równowagę, bard odruchowo odrzucił maczetę na bok.
Jeśli tak wyglądała wdzięczność, to łatwo dojść do wniosku, że ludzie to mendy i chuje, pomaganie komukolwiek wybitnie się nie opłaca, a w ogóle to najlepiej puścić ten ich cały grajdołek z dymem, coby sobie nerwów oszczędzić.


Leżał na plecach, obserwując piękne, błękitne niebo. Nie było nań ani jednej chmurki. Gorąc lał się z niebieskich przestworzy i opadał na biednego barda niczym ciężka para w kerońskiej łaźni, choć na całe szczęście nie aż tak intensywnie. Mrużył nieco oczy, nękane złośliwymi promieniami krążącej nad nimi gwiazdy i oddychał głęboko, zadowolony, że może złapać oddech po tych wszystkich turbulencjach. Wiedział doskonale, że chwila spokoju nie potrwa dłużej niż kilka sekund, ale rozkoszował się nią, czekając na Nieuniknione.

Ach, konsekwencje jego trybu życia. Małe kłamstwa, słowa bez pokrycia, prawdziwe!, tak?, przez chwilę, wyrzeczone w imię cnoty – cudzej – bądź w momencie uniesienia, który zsyła pewne deklaracje na język i usta – cudze? własne? – później tylko cisza pusta.
I choć mówił „wielbię”, zamiast „kocham”, chwalił szczerze, wielbił szczerzej – każdą piędź danego ciała – to i tego było mało; czasem więcej odeń chciano, więcej wymagano. Tych pragnień spełnić nie mógł, acz i nie chciał. Zostać? Mieszkać? Żył dla chwili, chwila mijała i należało iść dalej, ‘iście’ samo w sobie było celem. Nie każda dama to rozumiała. I choć za każdym razem serce kłuło go lekko, to nawykł do łez, scałowywania ich z policzków i policzków zbierania. Na jego szczęście; zdarzało mu się też usłyszeć niejedno tantrum. Nieuniknione nadeszło, gdy Birian sięgnął po manierkę z wodą, jednocześnie bacznie obserwując oddychającą ciężko Neelę. Biedaczka sprawiała wrażenie przejętej na wskroś i wcale jej się nie dziwował, wszak te rośliny…


Zapewniam Cię, że jeśli wyrysujemy sobie jakową skalę popierdolenia i spróbujemy mnie na niej umieścić, to spokojnie znalazłoby się trochę miejsca na dalszy rozwój. – mruknął, odkorkowując naczynie. Współczuł rudzielcowi, że tak się wściekła, ale jej wybuchy irytowały go na tyle, że nie chciało mu się trzymać języka za zębami i tylko ją dalej nakręcał. Może szybciej się zmęczy? Jest jakaś ograniczona ilość słów, którą człowiek jest w stanie wyrzucić z siebie na kilku oddechach.
Wlał sobie trochę wody do ust, unosząc nieznacznie głowę, żeby się nie zakrztusić.
Czego jak czego, ale akurat chuja to by w tym łbie nie zastało. – wyraźnie zaznaczył swoje preferencje, by raz na zawsze uciąć wszelkie spekulacje. Uniósł nawet w górę rękę z wyprostowanym palcem wskazującym, żeby uwypuklić dobitność swych słów.
Szalejąca ze złości dziewczyna wstała z trawy, a Birian spokojnie zakręcił manierkę, położył ją gdzieś obok i podparł głowę na ramionach. Nonszalancja odmłodniałego mężczyzny graniczyła niemal z szaleństwem, biorąc pod uwagę bliskość skwierczącej wesoło chatki i wydarzenia z ostatnich kilku chwil. A jednak leżał tu i chłonął, z głęboko skrywanym rozbawieniem, złość Aremani.
Rudzielec nawet stanął nad nim i patrzył nań z góry.
Nie ratowałem ciebie, Ara. – odrzekł ze śmiertelną powagą – Ratowałem tą biedną chatkę, bo najpewniej rozebrałabyś ją do fundamentów. Nie była na to gotowa, musisz mnie zrozumieć. Ta rudera nie miała szans z dociekliwością młodej badaczki. – podniósł się do siadu, oparłszy się o wysunięte lekko za plecy ręce.
Spojrzał prosto w ciskające błyskawicami oczy dziewczyny. W jego błękitnym spojrzeniu nie było już krzty rozbawienia, jeno niemalże niepasująca tam powaga.
Wiem, że umiesz sama, ale tam mogło cię ponieść. Nie ufam ci pod tym względem, jesteś bardzo… Impulsywna. Jesteś w tym trochę jak ja, choć wiem, że ta wizja może cię irytować. Po prostu… nie powinnaś teraz umierać, za młoda jesteś, zbyt pełna życia. Gdyby je z ciebie wyciągnąć, to na paru smętnych kerońskich mieszczan spokojnie by go starczyło. – uśmiechnął się półgębkiem, czekając na kolejny wysyp przekleństw. Widział w jej oczach coś, co doskonale rozumiał. Mogła po prostu poczuć się bezużyteczna, pod protektoratem dupkowatych najemników i samobójczej pani kapitan. Pamiętał, jak bezużytecznym się czuł, gdy patrzył na wykrwawiającego się Lornana, jak oszałamiająco beznadziejne to było uczucie.


W końcu wstał. Górował nad nią wzrostem i postawą. Patrzył więc na nią z góry, gdy mówił;
Wszyscy wiemy, że potrafisz poradzić sobie sama. Powiem Ci więcej; potrzebujemy cię, jak nikogo innego. Właśnie dlatego, że nie potrzebujesz żadnej cholernej mapy ani mojej durnej bojowości, bo tej masz w sobie za pięciu. Ty, Aremani, będziesz musiała nas prowadzić. Tobie zawierzymy nasze życia w tej piekielnej dżungli. Rozumiesz? Tobie. Samej. – uśmiechnął się lekko.
Tobie ufamy, że poskładasz nas do kupy, kiedy coś nas poobija. I nie waż się mnie struć w akcie zemsty za bohaterską, iście rycerską obronę chatki, bo będę cię, kurwa, nawiedzał w snach do końca twojego żywota. – mrugnął do niej, a w chwilę później odwrócił się i odszedł kawałek, by kucnąć przy Neeli.
Sięgnął po manierkę z wódką i podał ją dziewczynie.
Spróbuj. Nie jest to najmilsza rzecz na świecie, ale pomaga ukoić nerwy. Za często ostatnio tańczysz z kostuchą… Ale może w przyszłości poznasz jej krok; to pomaga. – uśmiechnął się.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

432
POST POSTACI
Aremani
Początkowa gadanina Dandre tylko podsycała pożar, który dział się teraz w głowie dziewczyny. Gdyby porównać gorąc jej temperamentu do prażącego słońca dżungli to Kattok mogłoby być odczuwalne jak najmroźniejszy punkt na Północy. W tym momencie nie istniało w Aremani coś takiego jak monolog wewnętrzny, który przecież tak często uskuteczniała. Teraz każda nawet najagresywniejsza myśl od razu zostawała werbalizowana w sposób niekontrolowany. Gdy nonszalancko odpowiadał na jej inwektywy odnoście "skali popierdolenia", zawartości jego czaszki i rozbierania chatki do gołego zielarka pękła.
- Ja pierdole, czy ty potrafisz się choć na chwilę zamknąć?! Zawsze musisz dorzucić do wszystkiego swoje kurwa pięć groszy, mieć ostatnie zdanie, być mądrzejszy od wszystkich dookoła. Mam tego kurwa dość, tak samo jak mam dość Ciebie i tej cholernej wyspy!
Zaciśnięte w pięści ręce Aremani waliły w dół o powietrze, chcąc podkreślać co ważniejsze słowa w tej wypowiedzi. Ignorowanie jej wybuchów złości poprzez głupie odpowiedzi i obracanie jej frustracji przeciwko niej samej było czymś, co stosował przez całe jej życie jej ojczym. Perspektywa ponownego mierzenia się ze znienawidzonym przez nią rodzajem zachowania nie pomagała w uspokojeniu napięcia. W pewnym momencie i nogi dziewczyny poszły w ruch, wykonując tupnięcia i markowanie kopania ziemi w stronę bezczelnego barda.


Mężczyzna wydał opinię na temat zaufania względem niej. "I vice versa gnido!" już miała odpowiedzieć w jego stronę ale ten kontynuował swój wywód dodając parę słów o pełni życia. Może i by nie zareagowała na to negatywnie gdyby nie... Uśmiech. Rozbrajający, przeszywający dumę i dolewający oliwy do ognia uśmiech. Aremani uznała to za bezwzględną oznakę szyderstwa.
- Nic dziwnego że zostałeś bardem skoro życie dla Ciebie to jeden wielki żart! Pisz komedie, rozbrajaj nadworne panny co w intelekcie ustępują pchłom. Śmiej się, folguj do woli! A potem gnij w środku, zasłaniając żartem całą tę tragedię która się z Ciebie wylewała przy dzisiejszym śniadaniu...
Aremani bardzo chciała, żeby go zabolało. Chciała go personalnie skrzywdzić, tak jak i ona czuła się teraz skrzywdzona.


Dandre wstał a Aremani zachowała przed nim spiętą, wyprostowaną, gniewną sylwetkę by zachować choć pozory poczucia wyższości i pewności siebie. W środku była jednak rozklekotana i wystarczyło najdrobniejsze pchnięcie w odpowiednie miejsce, by całość się rozsypała. Ku jej nieszczęściu Birian to miejsce poruszył. Nie zgrabną ripostą, wymyślną obelgą czy bezpardonowym zbywającym ją uśmieszkiem. Tylko troską. Szczerymi, miłymi, podbudowującymi słowami. Przez pierwsze chwile myślała, że źle słyszy, zawładnięta emocją. Ale każde kolejne jego słowo sprawiało, że jej groźna mina traciła na swej sztywnej strukturze. Nie spodziewała się tego, nikt do tej pory nie traktował jej w podobny sposób. Po raz pierwszy Aremani z Apozo nie miała słów. Nawet gdy całość wypowiedzi spuentował dla siebie typowym żarcikiem ona stała jak wbita, rozbrojona ze swej własnej frustracji, nie wiedząc jak zareagować. Dandre ostatecznie odwrócił się od niej i poszedł zająć się Neelą, a zielarka dalej stała. Ostatecznie poczuła to, czego obawiała się najbardziej w tym wszystkim - do oczu napływały jej łzy. Chcąc uniknąć tego, by ktokolwiek zobaczył ją w tym stanie również i Aremani odwróciła się by udać się na najbliższy skraj polany, tam gdzie widoczne były wyższe krzewy i drzewa. Dziewczyna usiadła na swoich nogach i przysłoniła oczy dłonią, by oddać się w spokoju płaczowi. "Co jest z nimi nie tak? Co... co ze mną jest nie tak? Czemu tak reaguję?Nie chcę przy nich teraz być, wkurwiają mnie... Nie umiem przez nich myśleć. Muszę myśleć, muszę się... uspokoić. Bo kim jestem bez myślenia?" Dziewczyna wyjęła ze swojej torby tę nieszczęsną statuetkę by zobaczyć, czy faktycznie warto było robić o to tyle zachodu i doznawać emocjonalnych rozterek.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

433
POST POSTACI
Shiran
No i co mogłem zrobić? Schowałem róg do plecaka i puściłem z dymem całe to zielone cholerstwo, tak jak prosiła Nellrien. Co było dziwne, to to, że położyła mi wcześniej rękę na ramieniu. Sam nie wiem po co. Od kiedy ona dążyła do jakiegokolwiek kontaktu fizycznego, co? Nie żebym marudził, czy coś... Tylko jak złapałem chwilę oddechu, widać było że płomienie wydobywające się z moich rąk buchają podejrzliwie zbyt mocno. To ten... Rozładować się jakoś trzeba, okej? Sytuacja była stresująca, a otaczające mnie osoby wcale nie pomagały. Stres, nie to, że nie pamiętam kiedy ostatnio skończyłem z jakąś panienką w łóżku...

Domek hajcował się elegancko, niczym ognisko na wystawnym balu, a ja niczym wystawny szef kuchni, mający zaraz wrzucić na ruszt całego świnioka, obróciłem się z gracją do pozostałych. Nelliren stała nad Neelą, zaś Bardziątko razem z Kwiatuszkiem przekomarzali się w najlepsze. Znaczy się Pajac się przekomarzał, bo sama dziewczyna wydawała się bliska płaczu. Życia jeszcze nie zna. Nie wie co to cierpienie. Problemy lat młodzieńczych i poczucie tego, że Cię nie doceniają... A przynajmniej tak obstawiałem przysłuchując się rozmowie, bo jakżeby inaczej.
- *hyyy* Trzymasz się, Kruszyno? - wydyszałem zmęczony po fajerwerkach, kierując pytanie do siedzącej Neeli. Jakkolwiek wielkim dupkiem bym nie był, przeżyła właśnie chyba swoje rozdziewiczenie i niezbyt należało z tego żartować. Spojrzał na Młodą starając się ocenić straty. Nie wyglądała fatalnie. Co najwyżej przestraszona. Przerażona... To chyba pasowało lepiej. Złapałem oddech.
- Chyba nie spodziewałaś się, aż czegoś takiego co? - bąknąłem, nieco zbyt mocno bagatelizując temat pnączy. Czułem się w miarę bezpiecznie, jako że byłem w stanie zapanować ogniem nad tym diabelstwem... Ale jak to się mogło skończyć, gdybyśmy trafili tu podczas zaćmienia? Chyba wolałem sobie nie odpowiadać na to pytanie.

- A Ty... Znaczy, a Pani Kapitan, jak się trzyma? - zagadałem niezobowiązująco, po dłuższej chwili ciszy i kolejnych krzykach ze strony Aremani, które dość skutecznie zagłuszały moją rozmowę z Nellrien.
- Chuj wie co to było, ale mam nadzieję, że usatysfakcjonowana z tego co spotkaliśmy, bo poszło szybciej niż myślałem - Nawiązywałem do naszej rozmowy z namiocie. - A będzie jeszcze ciekawiej... - uśmiechnąłem się pod nosem, kładąc jej rękę na ramieniu.
- Byłbym rozczarowany jakby zaciągnęły panią Kapitan do swojej jaskini, pierwsze lepsze pnącza. O taką kobietę trzeba się przecież trochę postarać, prawda? - błysnąłem zębami, uśmiechając się już całkowicie, prawie że rozbrajająco. Skłamałbym w tym momencie, jeśli chociaż trochę mi nie imponowała. Chociażby swoją butnością, walecznością, czy nieustępliwością... Choć pod tym ostatnim względem potrafiła być całkowitym osłem. Martwiłem się o nią, ale nie chciałem tego okazywać na głos. Nie przy wszystkich. Nie wiem czy w ogóle powinienem pokazywać to przy Nellrien. Na ile mnie znała, może sama się domyśliła.
- Tak, ustawiam się w kolejce do Twojego łóżka - szepnąłem cicho, acz bezczelnie, gdy przechodziła obok, tak by nikt nie słyszał, ale bardziej by ją rozchmurzyć i zająć myśli, niż by osiągnąć cokolwiek innego.

Przyklęknąłem na kolanie, wyciągając zdobyty wcześniej róg. Akurat w momencie, gdy Pajac odwrócił się do Młodej, a Ara? Ara chyba potrzebowała przez chwilę być sama. Chociaż co mnie to... Podniosłem się i dziarskim krokiem pomaszerowałem do naszej Rudowłosej, coraz bardziej będąc utwierdzony w tym, że ryczała na boku. Nieco mnie to speszyło, ale co mi tam...
- Eee... - Elokwentne Shiran, elokwentnie. Nigdy jednak nie byłem najlepszy w radzenie sobie z płaczącymi niewiastami. - Nie ma co beczeć Ruda... Mogę się dosiąść? - Nie czekałem na pozwolenie. - Mam może coś co poprawi Ci humor. Wiesz może co to jest? To zielone gówno uciekało przed tym rogiem. - Mówiłem pokazując jej przedmiot. - Wziąłem sobie na pamiątkę. Aż kusi by zadąć, prawda? - Uśmiechnąłem się lekko, pokazując tą delikatniejszą stronę. Trochę nie w moim stylu, ale chciałem coś załatwić, a do tego przyda mi się Ara, która nie ciska piorunami. - Pajacowi nawet nie będę tego pokazywać, bo sobie jeszcze trąbkę w dupę wsadzi i zacznie na niej pierdzieć - Humor wysokich lotów nie był mi obcy. - Ty wydałaś się bardziej odpowiednią osobą... No i magia... Niby coś czaruję, ale nie jestem specem od tych spraw. Wolę machać mieczem, jak pewnie zauważyłaś, bo uczony ze mnie taki, jak z Bardzika asceta i milczek... - Zażartowałem ponownie.
- No i wiesz może coś o magicznych kontraktach? - Zadałem w końcu najważniejsze pytanie, które nurtowało mnie od początku naszej małej wycieczki...

Dżungla Tuk'kok

434
POST POSTACI
Aremani
Dziewczyna obracała figurkę w rękach co jakiś czar robiąc przerwę na wytarcie oczu rękawem. Niestety zatykał się jej też nos jak to przy tak intensywnym płaczu bywa, ale do tego nie chciała wykorzystywać już swojej przecież niczemu winnej białej koszuli. Próbowała się skupić na drewnianym bożku nie dlatego, że doszukiwała się w nim czegoś nadzwyczajnego, albo uważała go za sztukę niesłychanej klasy. Aremani nie znała się na rzeźbiarstwie ani obcych kulturach. Po prostu tą czynnością rozpraszała samą siebie. Uciekała od niezbyt przyjemnych teraz myśli które witały w jej głowie co parę sekund. "Głupia. Beksa. Histeryczka. Zołza. Ciamajda." To tylko niektóre przykłady z pojawiających się krótkich, acz przeszywających komunikatów, które wybrzmiewały raz to głosem jej ojczyma a raz jej własnym.

Dla jej nieszczęścia życie poza jej sferą dialogu wewnętrznego toczyło się dalej. Wokół niej, oprócz wszechogarniającej puszczy, znajdowały się inne osoby. W końcu ktoś na tyle empatyczny, lub na tyle nierozsądny, postanowił podejść do niej w tylko sobie znanym celu. I tą osobą był Shiran.
Nie słyszała jego kroków. Fiksacja na punkcie figurki wygłuszyła jej zmysły, co nie było zbyt mądre w sercu dżungli o zabójczej florze. Jęknięcie półelfa trochę ją przestraszyło, toteż odwróciła głowę w jego stronę. Nie mógł dobrze stwierdzić grymasu jej twarzy spomiędzy rozwalonych na wszystkie strony włosów, choć mógł przypuszczać, że nie była to mina wyrażająca pozytywną emocję na jego widok. "Nie ma co beczeć Ruda? Kurwa Shiran... Dziękuję za zezwolenie. Mogę teraz przestać. Chciałam też walnąć stolca na środku polany, czy też mam czekać na twoje pozwolenie?" Nie była niestety o siłach by przekomarzać się teraz z mężczyzną, ani by go wypraszać (no bo dokąd?) więc beznamiętnym ruchem głowy wskazała mu miejsce obok siebie na trawie a sama wróciła do mozolnego już wręcz obracania drewnianą figurką. Nie przyszło jej jednak robić tego zbyt długo, bo Shiran uznał za stosowne by dalej rozmawiać.

Obawiała się, że zacznie jej prawic kazania, przezywać od płaczących dzieci czy, o zgrozo, ją pocieszać. Ku jej zdziwieniu i uldze nie było to żadne z tych. Pytał się o róg, który Aremani widziała tylko przez sekundę, nie skupiając się wcześniej. "Odstraszał zieleń? Ciekawe." Chyba jej mózg z chęcią przyjął inną zagadkę intelektualną niż nudna drewniana pantera.
Pociągnęła nosem podczas oglądania ozdoby i w końcu odpowiedziała, trochę zapłakanym, nosowym głosem.
- Puste rogi są od wołów i... im podobnych. - przerwy była oczywiście na kolejne pociągnięcia nosem. - Pustorożce wolą otwarte przestrzenie, więc nie wiem z czego z dżungli to może być róg. Mu... muflon jakiś? Albo sprowadzany skądinąd. Nie wiem. Co do magii... tym bardziej, magiczne przedmioty to nie jest mój konik.


Jego próbujący ją rozweselić uśmiech był jak sól na ranę, ale nie miała ochoty na okazywanie tego bądź odgryzanie się. Jednak na tekst o Dandre grającym na rogu pupą mimowolnie podniosła kącik jej ust. Bynajmniej z powody śmieszności tej wizji.. Tylko prześmiewczo w stronę Shirana. "Kurna, jak żeś tak zainteresowany dupą kolegi to zapytaj się go sam a nie przyzwoitki sobie szukasz." I niestety również i ta odzywka pozostanie tylko marnym echem w głowie Aremani.
Na jego dalsze słowa jednak nie potrafiła zareagować radośniej.
- Tobie magia z pewnością i tak przychodzi lepiej niż mnie, w końcu jesteś półelfem a ja... tylko ćwierć. - Normalne ego Aremani z pewnością ucieszyłoby się, że ktoś uznaje jej autorytet i wiedzę w jakiejś prawie, ale w tej sytuacji wpływ na poczucie własnej wartości wydawał się znikomy.

Ostatnie pytanie wymusiło na niej z kolei już widoczną reakcję. Spojrzała dokładnie na twarz Shirana, a jej mina wyrażała zdziwienie i jakby... brak zrozumienia.
- Kontrakty magiczne? Gdzieś kiedyś słyszałam o takich. Na niektóre drogocenne wyroby kupcy biżuterii ze stolicy zapewniali sobie takie, by mieć gwarancję jakości i terminowości. Ale w ogóle... Czemu znikąd takie pytanie? To ma coś wspólnego z rogiem?
Niepewność Aremani była widoczna, ale potęgowała ją jeszcze jedna, niemiła myśl. "On mnie teraz sprawdza, czy co? Próbuje mnie pocieszyć i dodać poczucia własnej wartości czy czeka aż palnę głupotę żeby mnie dobić? Shiran, o co ci do cholery chodzi?"
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

435
POST BARDA
Podczas gdy chatka płonęła radośnie, oni przeżywali przełomowe chwile - choć wcale nie wynikało to z faktu, że przed chwilą chciały ich pochłonąć tutejsze rośliny. Pogrążeni w kłótni Dandre i Aremani wydawali się nie zwracać uwagi na wszystko wokół, zwłaszcza kobieta, która nie potrafiła poradzić sobie psychicznie z myślą, że bard postanowił uratować ją wbrew jej woli, jak damę w opresji. Neela z kolei nadal klęczała, nie ruszając się z miejsca, a trzaskający i skwierczący nieprzyjemnie ogień odbijał się w jej szeroko otwartych, wielkich, pozbawionych tęczówek oczach. Dłonie oparte miała na trawie po obu swoich stronach, a jej palce nieświadomie wygrzebywały niewielkie dziury w ziemi. Gdy kapitan spytała, czy wszystko z nią w porządku, teoretycznie potwierdziła, ale w praktyce wyglądała, jakby była bliska załamania nerwowego. Albo jakby to załamanie właśnie miało miejsce. Póki co nikt na nią nie zwracał uwagi; każdy zajęty był własnymi sprawami.
Ogniowy atak Shirana i tak miał mniejszą siłę, niż ten, którego doświadczyli przedtem w dżungli, gdy Mimbra i Zarul przykryły tarczę słońca, Nellrien nie połączyła więc swojego dotyku z działaniami półelfa. Tylko Auth zakrakał z góry prześmiewczo, choć nikt poza Shiranem nie wiedział, jaka emocja kryła się w tym dźwięku.

Neela pokręciła przecząco głową, gdy usłyszała pytanie półelfa.
- To moja wina - wyrzuciła z siebie nagle. Jej głos był zachrypnięty, a oczy zaszklone. - Przez to, że zrywałam te kwiaty... na zewnątrz. Ara mówiła, żebym tego nie robiła, ale było już za późno. Już zerwałam. Dżungla się zdenerwowała.
- Gdyby dżungla miałaby się na nas denerwować, to prędzej o to, że od trzech godzin tniemy ją maczetami, młoda
- uspokoiła ją kapitan, kucając obok niej. - Nie wiem co zrywałaś, ale to nie twoja wina.
- Nie wie pani tego. A ja widziałam. Dopiero jak pozrywałam i wróciłam do domku, rośliny się zdenerwowały. Dopiero... dopiero jak...
- Neela.
- Wszystko przeze mnie. Mogliśmy zginąć. Mogliście wszyscy...
- Neela
- słysząc swoje imię wypowiadane kolejny raz, dziewczyna zamilkła, odwracając w końcu wzrok od pożaru i przenosząc go na twarz pani kapitan. - Nikomu nic nie jest. Nie patrz tam. To tylko zielenina, mogło być gorzej. Na przyszłość po prostu na wszelki wypadek nie zrywaj żadnych kwiatków. To nie czas ani miejsce na to. Weź się w garść, bo zaczynam żałować, że cię tu zabraliśmy.
Gapowiczka po chwili zwątpienia pokiwała w końcu głową, choć nadal nie wyglądała na przekonaną, a rudowłosa podniosła się z ziemi i unikając stawiania całego ciężaru swojego ciała na lewej nodze, odwróciła się do Shirana, skoro ten coś do niej mówił. Jeśli spodziewał się, że Nellrien przyzna, że ucierpiała, albo że coś ją boli, to się przeliczył.
- W porządku - odparła tylko. - Usatysfakcjonowana? Niekoniecznie. Myślałam, że tam odpoczniemy. Wszyscy są zmęczeni. Ale może po prostu dojdziemy do naszego kwadratu dżungli i tam sobie rozbijemy obozowisko. Mam nadzieję, że Ara się ogarnie. Bez niej jesteśmy teraz udupieni.
Nie zrzuciła ręki półelfa ze swojego ramienia, choć jej brwi powędrowały wysoko w górę, a ręce skrzyżowały się na klatce piersiowej, gdy usłyszała kolejne słowa. Przez chwilę miała minę, jakby pierwszym, co przychodziło jej do głowy, było pytanie "serio? Teraz?". W końcu parsknęła śmiechem.
- Wiem. Nie jesteś szczególnie subtelny, Shiran - przysunęła się do niego o krok, na tę krótką chwilę znajdując się zaskakująco blisko i unosząc na niego spojrzenie lekko zmrużonych oczu. - Jesteś w kolejce zaraz po wyjątkowo zaborczych gałęziach. Dam ci znać, kiedy skończę zabawiać się z dżunglą i przyjdzie kolej na ciebie.
Odsunęła się i ruszyła w stronę swojej torby, która wylądowała gdzieś dalej, w trawie.
- A tak poważnie, to sugerowałabym ci wstrzymać konie. To nie jest na to czas ani miejsce. Skup się na tym, co trzeba.
Na tym skończyła swoją dyskusję z półelfem, choć oczywiście znalazł się ktoś, kto postanowił to skomentować.
Nie masz szans, elfie. Prędzej pójdzie do łóżka z gałęzią, niż z tobą. Popatrz. Jeszcze chwila i sama będzie krzakiem.
Auth usiadł na jego ramieniu, tym samym, na którym wcześniej rudowłosa opierała rękę. Zaciskające się na nim krucze szpony były znacznie mniej przyjemnym doświadczeniem, niż dotyk kobiecej dłoni.

Neela nie była w stanie nawet podziękować bardowi za alkohol, jakim ją poczęstował. Po prostu pociągnęła dużego łyka z manierki, krzywiąc się straszliwie, choć pewnie wynikało to głównie z faktu, jak bardzo podrażnione miała gardło. Zakasłała i oddała mu naczynie.
- Beznadziejna jestem w tym tańcu - stwierdziła żałośnie. - Nie zdążyłam nawet wyciągnąć broni. Na co mi były te wszystkie lekcje, jak kiedy przychodzi co do czego, mnie trzeba wycinać spomiędzy liści jak pierwszą lepszą pierdołę.
Przetarła oczy dłonią i zerknęła na krzątającą się przy swojej torbie Nellrien.
- Kapitan się sama wycięła. Wy też. A ja...
Pokręciła głową, ale zmusiła się do wstania z miejsca. Przez chwilę milczała, a przez jej twarz przetaczał się kalejdoskop emocji, aż w końcu zaczęła się cicho śmiać, co samo w sobie było dużo bardziej niepokojące, niż jej poprzedni stan.
- Nieważne. Biorę się w garść - poinformowała Biriana ochryple, choć wyjątkowo trudno było w to uwierzyć.

Dostali jeszcze kilkanaście minut, by przygotować się do dalszego wyruszenia w dżunglę. Kapitan Maver poinformowała wszystkich, jakie są plany, a potem poczekała, aż Aremani będzie gotowa obudzić w sobie tę moc, która pozwalała jej połączyć się z ziemią i znaleźć drogę do celu. Dopiero wtedy, gdy byli już pewni, że idą we właściwym kierunku, mogli kontynuować swoją wyprawę. Z obliczeń zielarki wynikało, że jeszcze dwie, trzy godziny i dotrą na miejsce.

Spoiler:
Obrazek

Wróć do „Kattok”