Dżungla Tuk'kok

436
POST POSTACI
Birian
Jako człowiek dojrzalszy i starszy winien zapewne zachować się słusznie i zająć się wściekłą Arą, miast dolewać oliwy do ognia, ale Bogowie mu świadkiem, że jego cierpliwość miała swoje granice, za które rozwrzeszczana dziewka już powoli wykraczała. Tak więc nie mógł się z nią nie droczyć i ze spokojem odpowiadał na jej złośliwe tyrady, z początku nie zerkając nawet w jej stronę, a raczej obserwując śliczne, błękitne niebo. Nie miał pojęcia o czym myślała, ba, najpewniej wątpił, że w ogóle o czymkolwiek myślała i wyrzucała z siebie tylko kolejne łańcuchy obelżywych słów, które spływały po nim jak po kaczce.
Z początku wykonał krótką pantomimę, uniósł głowę z trawy i zapiął sobie na ustach kłódkę, a później zamknął ją niewidzialnym kluczem, który zaraz wyrzucił gdzieś w trawę. Byłby się faktycznie zamknął i leżał na tej trawie dalej, gdyby Aremani nie kontynuowała swoich wywodów. Możliwe, że jedną z największych wad Biriana było jego dobre serce. Z pewnością bywało bardzo problematyczne, jeśli się nad tym dłużej zastanowić, czego jednak nie miał w zwyczaju robić. Mówił więc dalej, starając się uspokoić nieco sytuację i pokazać jej czemu postąpił, jak postąpił. Uśmiechnął się nawet, w swoim domniemaniu ciepło, nawet jeśli czuł, że zapewne rudowłosa tylko dalej się obruszy. Nie mylił się, ale to, co powiedziała, faktycznie wybiło go z rytmu.


Brew Dandre powędrowała w górę, by zaraz opaść i zsunąć się niżej, wraz ze zmarszczonym czołem.
- Nie zwykłem pisać komedii – rzekł, wziąwszy głęboki oddech. Chyba udało jej się trafić w pewną czułą strunę, choć trudno powiedzieć, czy był przez nią zraniony, czy jeno zdezorientowany.
I uwierz mi, dziecko, że zdaję sobie sprawę, iż życiu do żartu daleko. Przeżyłem… Widziałem… Wiele. – patrzył jej prosto w oczy, a wejrzenie jego nijak nie pasowało do gładkiej twarzy i młodego, pełnego wigoru ciała barda. Patrzył na nią jak starzec, zimnym, przeszywającym wzrokiem.
- Bogowie mi jednak świadkami, że będę śmiał się do samego końca i o jeden dzień dłużej. Bo tylko o to chodzi, Aremani. O to, byś mogła wstać z łóżka i uśmiechnąć się. Uwierzyć, że zieleń trawy i śpiew ptaków są dobre! Dostrzec piękno wschodu słońca, pojedynczego, kolorowego liścia kołyszącego się na wietrze i kibici kobiety… Tragedia jest nieuniknioną częścią naszego cholernego życia, ale nie znaczy to, że ma mnie, kurwa, złamać. – wstał, oddychał ciężko, wyraźnie rozemocjonowany. Nie ubodła go wytknięciem mu chwili słabości z poranka. Są tematy, które wolał pozostawić dla siebie, słowa, które winny pozostać niewypowiedziane. Wierzył w to, w jakiś pokrętny sposób cenzurując samego siebie. Jednak sugestia, że mógł być nieszczery w tym, kim jest, chować się za głuchym, tępym śmiechem, przeraziła go do głębi.


Widział jak jego późniejsze słowa zadziałały na dziewczynę i czuł, że powinien z nią zostać… A jednak odwrócił się, by nie widzieć łez, napływających do jej dużych oczu. Był… zmęczony. Ta krótka wymiana zdań wymagała od niego o wiele więcej, niż mógłby przypuszczać. A może to ta jedna szpila, którą przed chwilą mu wbiła? Zaszczepiła w jego głowie niepokojącą myśl, której nie chciał się przyglądać.
Słyszał za sobą jej płytki oddech i zrobił to, co potrafił bardzo dobrze. Zamknął uszy i odszedł. Nie chciała przecież jego pomocy, a on pewnie nawet nie potrafiłby jej udzielić.


Przycupnął obok Neeli, oferując jej odrobinę wódki.
Czy naprawdę gnił w środku, był zepsuty? Czy ta dziewczyna mogła mieć rację? Co jeśli ta cała ‘pogoń za doświadczeniem absolutnym’, ideą, której tak hołdował, była niczym więcej poza ostatnim stadium dekadentyzmu, wewnętrznego rozkładu, którego nawet nie dostrzegał? Ale przecież od zawsze taki był, odkąd tylko pamiętał gonił za przyjemnościami, garnął się do życia całym sobą i pragnął wycisnąć z niego ostatnie soki. Robił to jeszcze nim mógł mieć cokolwiek do zagłuszenia, czyż nie? Kim właściwie był Dandre Birian? Jaki był? Co jeśli osoba, którą za uważał za samego siebie, była jeno fasadą?
Nie, to skrajny idiotyzm. Znał się, a wściekła dziewka nabiła mu o wiele większego ćwieka, niż powinna. Za dużo myślał.
- Hej, nie mów tak. – zmarszczył groźnie brwi – A zresztą, nawet gdybyś była, to spójrz na to z tej strony… – usadził tyłek na ziemi, siadłszy na wprost dziewczyny. – Może podepczesz jej kulasy? Kości połamiesz i już cię tak łatwo nie doścignie! Czyż to nie sukces? – mrugnął do niej, po czym przekrzywił lekko głowę.
Po krótkiej chwili namysłu, sam pociągnął łyk z butelki. Wszelkie rozważania na temat wewnętrznej zgnilizny zostały momentalnie ucięte przez przyjemny ogień, spływający mu w dół przełyku.
- Po prostu capnęło cię największe kurestwo z tej chatki pełnej niesamowitości. Może rośliny wyczuwają w tobie największe zagrożenie? Neela-Postrach-Dżungli! – w teatralnym geście rozłożył szeroko ręce – Gdyby mnie tak oplątało, to też nie zdążyłbym sięgnąć po maczetę. Nawet nasza wielka pani kapitan byłaby bezbronna. Nie zadręczaj się. Ż y j e s z. – uśmiechnął się, gdy kręciła głową.
- A to jest najważniejsze. Żyjąc jesteś w stanie uczyć się dalej. Mówiłem ci wcześniej, jeszcze na statku, że te wszystkie szermierki pałacowe to żart, pierwszy krok do prawdziwej walki. Tak naprawdę nie chodzi o wspaniałą technikę, zwody i nienaganną pracę nóg, a… o uważność. I to rozciąga się na całe życie w podróży, czy tu… Na ekspedycji w głąb dżungli. Bądź uważna, to przeżyjesz. Reszta przyjdzie sama. Masz też bandę dupków i parę złośnic, które nad tobą czuwają. Będzie dobrze. – uśmiechnął się raz jeszcze, po czym wstał, gdy Neela podniosła się z ziemi.
Obserwował ją skonsternowany. Śmiech był dobry, ale nie ten, nie tym razem. Był śmiechologiem, mógł więc biegle wydawać podobne sądy.

Neela. Będzie dobrze, zaufaj mi. Słowo kuglarza. – mówiąc to, wyciągnął ramiona w jej stronę. Czasem jeden, zwykły uścisk był w stanie zrobić więcej niż tysiąc słów. I tak już za dużo gadał.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

437
POST POSTACI
Shiran
- Muflon? - zapytałem nieco zbity z tropu. No cóż... Za dużo chyba od niej oczekiwałem. Liczyłem, że będzie obyta z magią i przedmiotami o wiele bardziej niż ja. Liczyłem też, że sam róg będzie czymś ciekawszym, niż tylko muflońskim porożem. Czymkolwiek ten muflon był. Postanowiłem jednak, że znalezisko zachowam dla siebie - a nuż trafi się sytuacja, w której będę musiał zadąć, zwracając uwagę innych na siebie, albo w akcie desperacji ujawniać swoje położenie.
W każdym razie dalsza część rozmowy nie przebiegała równie gładko co zaplanowałem. Zaczęła się żalić, że w sumie w magię to ona też nie umie i że najchętniej to wylądowałaby wyrzucona na składowisku odpadów miejskich.
- Weź ogarnij dupę. Rasa ma tu gówno do umiejętności, no chyba że szukasz słabych wymówek. Wtedy proszę bardzo - tłumacz się swoim ćwierć-elfowaniem - Co jak co, ale potrafiła być irytująca. - A poza tym radzę się tym nie chwalić. Jest tylko więcej problemów - ostrzegłem, wskazując na bliznę na prawym ramieniu. Długo by opowiadać skąd tam się wzięła... W skrócie jednak mogę zdradzić, że to przez takiego jednego ćwoka, co to stwierdził, że zdobędzie elfie uszy dla swojej ukochanej. Przyznam szczerze, że szermierzem był niezłym, ale to było za mało by pozbawić mnie moich podsłuchiwaczy. Tyle tylko, że zadrasnął mnie dość porządnie. Ot, ciekawa historyja...

- A skąd pytanie o kontrakty? Po prostu zapomnij. Może kiedyś opowiem... - mruknąłem na tyle jednak wyraźnie, że Ara z pewnością usłyszała. Nie zamierzałem też czekać, aż zagadnie i będzie nagabywać do zdradzenia sekretu.
- Dzięki - dodałem po chwili, kończąc rozmowę, odwracając się na pięcie i wracając do wesołej kompanii.

- Przestałbyś czasem się śmiać - zwróciłem się do Autha, nawiązując do jego krakania, podczas spalania chaty. Widział to, byłem tego pewny, ale jego wredny charakter nie ustępował ani na chwilę. Muszę przyznać, że oparta dłoń Nellrien była później bardzo przyjemnym doznaniem, zresztą jak sama konwersacja... Ale chyba odbiera mnie zbyt dosłownie i zarazem zbyt poważnie. Nigdy nie byłem subtelny, nigdy też nie będę wyuczony jak Gryzipiórek, czy Ara (tak przynajmniej mi się wydawało). Jednak jestem kim jestem i nie jest mi z tym źle. Wiem kiedy jest czas i miejsce... Nellrien za to myśli sobie, że jestem jakimś niewyżytym dzieciakiem. Cóż... Nie zależało mi na tym, by wyprowadzać ją z błędu. Niech sobie myśli co chce.
Ale okazję po gałęziach z chęcią wykorzystam...

Zresztą - będę uczyć się od najlepszych. Z daleka widziałem bowiem jak Gryzipiórek dobiera się na Nowej. Smalił cholewki jak nic. Wyciągał właśnie ramiona w stronę bezbronnej dziewczyny.
- Uważaj teraz na niego! W tych dwudziestoletnich ramionach można zginąć! - zaszydziłem lekkim tonem, obserwując jak książę Birian, próbuje nieświadomie uwieść dziewoję. Więc tak to się robi po bardowemu - czcza gadka, dużo czułości, a potem hyc i gotowe. Nie śmiem wątpić, że działało... Szczególnie jeśli było się młodym, złotoustym dupkiem. Ech... Aż poczułem się staro.

- Mamy poza tym jakiś plan działania? Czy będziemy tak przeć przed siebie, szukając kwiatka, liany, kamienia, czy chuj wie co to w ogóle może być? - zapytałem bez skrępowania, całkowicie luźno i niezobowiązująco. Czysta ciekawość...

Dżungla Tuk'kok

438
POST POSTACI
Aremani
Obecność Shirana obok niej z jego dziwnymi pytaniami nie pozwalała Aremani skupić się jednolicie ani na swoim załamaniu ani a rzeczowym odpowiadaniu bez niepotrzebnego ładunku emocjonalnego. Męczyło ją tą, tym bardziej że z każdą jej wypowiedzią mina półelfa wyrażała raczej nieusatysfakcjonowanie tym, co usłyszał. "Tak, muflon. Taki tępy bawół, z pewnością jesteście spokrewnieni." wybrzmiało w jej głowie. Być może fakt, że zamiast użalania się jej mózg na nowo produkował słowne docinki świadczył o jakimś powrocie Aremani do umysłowej homeostazy.
Trochę wybiło ją z rytmu gdy Shiran nagle zmienił ton głosu, każąc jej "ogarnąć dupę". Być może zareagowałaby na to gniewnie, ale wtem mężczyzna pokazał jej bliznę. Zamiast złości było zaciekawienie, które zostało brutalnie ukrócone, gdy Shiran kazał zapomnieć jej o pytaniu odnośnie magicznych kontraktów. Potem bezpardonowo wstał i odszedł do reszty grupy, a Aremani została pozostawiona samej sobie, półleżącą na ziemi... w konsternacji. "O. Chuj. Mu. Chodzi? Naćpał się czego w tej chatce czy co? Winorośl mu prysła pyłkiem w ten odstający nos? Nic dziwnego że się zaciągnął przy tak wielkim kinolu."
Nie umiała prawidłowo przetworzyć tego, co się właśnie wydarzyło. Niemniej jednak jej wewnętrzne rozżalenie jakby przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. "Banda debili." powiedziała sobie. Poczucie bezradności i bycia gorszą od całej reszty ponownie zanikało, gdy zaczęła ubliżać swoim kompanom. I przez to właśnie poczuła się lepiej.


Aremani powstała z ziemi i otrzepała swoje ubrania, a drewnianą panterę schowała do plecaka. Przetarła swoje oczy i twarz nadgarstkami, odsunęła niesforne włosy i wzięła głębszy oddech. Teraz dopiero poczuła znajomy, tropikalny skwar. Od rozpaczania zaczęła ją pobolewać głowa, co nie pozwalało jej dobrze odczuwać tej wyższej temperatury. Mimo wszystko stała tak chwilę, rozglądając się to po resztkach nieszczęsnej chatki a to po zieleni dookoła niej. Gdy już potrafiła mentalnie zebrać się do kupy wróciła do swojej załogi, udając jakby nic przed chwilą się nie stało i okazując swoja postawą pewność siebie.
- Ja gotowa, możemy się zabierać do pracy. - spróbowała to powiedzieć w najmniej okazujący jej zmęczenie sposób. Shiran i Dandre to jedno, Nella to jeszcze co innego, ale przed kapitan chciała pokazać, że ona się nie da chwili słabości, że będzie niezłomna i pomimo wszystko da radę iść naprzód.

Dziewczyna wiedziała, co do niej należy. Brak mapy z pewnością utrudni im robotę, ale na szczęście nie była ona jeszcze tak skomplikowana, by Aremani za pomocą magii i umiejętności rysowania nie była w stanie choć częściowo jej odtworzyć. Uklękła więc na ziemi i ze swojego plecaka wyciągnęła swój drogocenny dziennik badawczy oraz jeden z połamanych rysików. Przewróciła kilka stron aż znalazła jedną całowicie pustą. Prawą rękę zaczęła szkicować obrys wyspy. Gdy skończyła z tym to lewą rękę przyłożyła więc do gruntu, inkantując Widmo Ziemi.
- Pamiętam, że wyczułam tę polanę jak byliśmy po raz pierwszy w dżungli, przed Zaćmieniem. Myślę, że jestem w stanie odtworzyć naszą drogę i przewidzieć, gdzie mniej więcej mamy iść.
Jeśli to nie wystarczyło, mogła również rzucić Ptasie Widzenia, aczkolwiek od Zaćmienia z wiadomych powodów miała opory przez jego rzuceniem. "Co jeśli Zaćmienie zepsuło to zaklęcie i nie będę mogła znów wrócić do ciała? A co jeśli... coś ulepszyło? Może mogę zacząć obserwować nie tylko z góry, tylko tam gdzie chcę? Hmm, w dogodniejszych warunkach nie omieszkam tego przetestować."
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

439
POST BARDA
W przeciwieństwie do Biriana, Neela nie mówiła nic więcej. Na wyciągnięte w swoją stronę ramiona początkowo zareagowała zdziwieniem, ale przynajmniej przestała się bezsensownie śmiać. Zerknęła na Shirana, słysząc jego komentarz i być może gdyby nie ostatnie kilkanaście minut, klasycznie oblałaby się rumieńcem i uznała, że lepiej trzymać się z dala od dwudziestoletnich ramion, w których można zginąć. W końcu jednak, po długiej chwili namysłu, zrobiła dwa kroki w kierunku barda i wtuliła się w jego klatkę piersiową, opierając o nią czoło. Dandre musiał unieść brodę, by nie oberwać przy okazji drewnianym rogiem, wyrastającym z jej głowy, ale widać zapewnił dziewczynie pocieszenie, jakiego potrzebowała, bo i za chwilę oddychać zaczęła spokojniej.
- Słowo kuglarza nie jest warte zbyt wiele - wymamrotała, zanim westchnęła ciężko i odsunęła się z powrotem, bez słowa zarzucając sobie na ramię plecak i ruszając w stronę, w którą już szła Nellrien.
Kapitan rzuciła krótkie, uważne spojrzenie w stronę Aremani i skinęła głową, gdy ta poinformowała ją, że jest gotowa do działania. Chatka skwierczała jeszcze w ogniu, choć już mniej upiornie, gdy zielarka przyłożyła dłoń do ziemi i wymamrotała zaklęcie. Widmo Ziemi ukazało jej okolicę, pozwalając zorientować się dokładnie z której strony przyszli i dokąd zmierzać powinni teraz. Dotychczasowy kierunek sugerował ponowne zagłębienie się w dżunglę i nic już nie wskazywało na to, by gdzieś tam po drodze znajdowały się podobne polany, czy inne przerzedzenia. Zostało im przecinanie się w ukropie przez gęstą roślinność, aż dotrą do przydzielanego im kwadratu dżungli.
Gdy jednak skupiła się mocniej, na samej granicy swojej magicznej percepcji wyczuła coś więcej. Pod ziemią znajdowały się korytarze, być może naturalne, być może stworzone czyjąś ręką. Wydawały się dość nieregularne, czy więc to była część tej kopalni, o której wspominała Nellrien? Ciężko stwierdzić. Aremani wykryła też zwiększenie ilości skał w tamtej okolicy, mogli więc kierować się w stronę jakichś wzniesień, może nawet urwisk czy innych wąwozów, do których nie sięgało jej zaklęcie.
- I jak? - spytała kapitan, gdy zielarka ocknęła się z magicznego transu, a kiedy usłyszała o podziemnych korytarzach, jej usta rozciągnęły się w zadowolonym uśmiechu. - Dobrze. Dzięki, Ara. Idziemy tam. Jakby udało się nam dziś znaleźć kopalnię, skończyłyby się te durne ekspedycje w dżunglę i można by było się w końcu zająć osadą.

Zostawiając za sobą truchło chatki, z powrotem weszli w dżunglę, by po raz kolejny potraktować roślinność maczetami. Nie było już wygodnej ścieżki, ani niczego, co mogłoby ją przypominać - kolejne godziny miały stanowić katorgę, może nie porównywalną z rąbaniem drzew i budowaniem palisady, ale równie irytującą. Ubrania przyklejały się do nich, a owady, czujące ciepło ich ciał, z wielką chęcią dotrzymywały im towarzystwa w tym marszu. Musieli oszczędzać wodę, nawet jeśli byli zmęczeni i permanentnie chciało im się pić, a przerwany odpoczynek poskutkował tym, że zjeść mogli co najwyżej po drodze - bo przynajmniej gdy pozostawali w ruchu, nie gryzło ich aż tyle małych, bzyczących krwiopijców. Nie mieli nawet siły rozmawiać. Auth postanowił zostawić Shirana samego, wzbijając się nad korony drzew, choć co jakiś czas dało się usłyszeć jego pojedyncze kraknięcia, które półelf rozumiał jako krótki raport, że wciąż z nimi jest.

Czas mijał bardzo szybko, względem marnej odległości jaką pokonywali. Im dalej w dżunglę, tym bardziej mozolne stawało się przecinanie się przez gęstą roślinność, jaka wydawała się na złość stawać im na drodze. Tyle dobrze, że żadne z tych pnączy nie miały zamiaru ich atakować... póki co.
Może przez tę paranoję, wywołaną wydarzeniami w chatce, Shiran zauważył ruch pomiędzy liśćmi, a zaraz po nim spostrzegła go też Nellrien. Zatrzymała wszystkich, powoli sięgając po kuszę, lecz zanim zdążyła dobyć broni, dobiegł ich znajomy, wysoki i dziewczęcy głos.
- Dlaczego tam idziecie?
Spomiędzy drzew wynurzyła się Tilia, z żółtymi kwiatkami wplecionymi tym razem w swoje białe włosy. Tymi samymi kwiatkami, które dopiero co próbowały udusić Neelę. Z góry na jakiejś lianie zsunęła się druga driada, Oakia, lądując przytulona do jednej z palm. Obie obserwowały uważnie ich piątkę, nietypowo poważne. Trzeciej nigdzie nie było widać; nie tym razem.
- Czego szukacie tak daleko w dżungli? Nie ma tam nic dla was. Zawróćcie.
Nellrien parsknęła śmiechem, zerkając na pozostałych.
- Nie po to przeszliśmy taki kawał, żeby teraz zawrócić. Z drogi, leśne ludki.
- Po co chcecie tam iść?
- powtórzyła Tilia, stając jej na drodze, z dłońmi niewinnie splecionymi za plecami. Coś jednak sprawiało, że tym razem trudno było widzieć w niej bezbronną i niegroźną. Jakby za tą niewinną twarzyczką kryć się miało coś, co było im jeszcze obce i nieznane. Kapitan musiała wyczuć to samo i mimowolnie cofnęła się o krok.
- Sprawdzić co tam jest - odparła cicho.
- Możemy wam powiedzieć, co tam jest. Opowiemy wam wszystko - obiecała białowłosa driada. - Jak zawrócicie.
- Nie miejsca dla ludzi tak głęboko w dżungli
- dodała Oakia.
- Ani dla elfów. Wracajcie na swoją plażę.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

440
POST POSTACI
Dandre
Bard wyjątkowo puścił mimo uszu komentarz Shirana, nie zaszczyciwszy półelfa choćby spojrzeniem. Patrzył spokojnie na Neelę, ucieszony, że jego wywód zażegnał choć na moment histerię, w którą dziewczyna zdawała się popadać. Ostatnie czego im trzeba to pomieszania zmysłów w środku czyhającej na nich dżungli. Bogowie, ta młódka nie powinna się tu znaleźć, nie powinna musieć walczyć o własne życie z cholernymi roślinami i niepokoić się różkami na wcale ładnej przecież główce. Zasługiwała na spokój, choćby i chwilę odpoczynku po tym, co życie wcześniej cisnęło w jej stronę. Życie pod kloszem, bezpieczne ciepło czterech ścian i nudne pogawędki na pięknych salonach może by ją kiedyś znudziły, ale odebrano jej możliwość wyboru własnej ścieżki; życie cisnęło ją na głęboką wodę i, jak to w takich chwilach bywa, nie zamierzało podać ręki. Birian miał szczerą nadzieję, że wyjdzie z tego cało, może nawet silniejsza, niż kiedykolwiek wcześniej. Aczkolwiek wydawało mu się, że to rzut monetą; trudne przeżycia mogą człowieka zahartować albo go zniszczyć, a on nie miał bladego pojęcia od czego to zależało. Ba, nie wiedział nawet, do której z tych kategorii sam mógł się teraz zaliczyć.
Tkwił przez potencjalnie niezręczną chwilę w niejakim zawieszeniu, z rękoma wyciągniętymi przed siebie, nim w końcu Neela postąpiła ku niemu i wtuliła się w jego klatkę piersiową. Dandre przesunął nieco głowę, by nie nadziać się na jej drewniany róg. Przymknął oczy, wsłuchując się w jej powoli uspokajający się oddech. Sam odnalazł w tym uścisku niejaką ostoję, odpychając od siebie wreszcie resztki natrętnych myśli, które nie chciały opuścić jego głowy nawet mimo wcześniejszego wsparcia alkoholu.
Absolutnie się nie zgadzam – rzekł, wypuszczając ją z uścisku – Wszystko zależy od kuglarza. Sama oceń, jak to wygląda w odniesieniu do mojej osoby.
Nie szedł za dziewczyną, pozwolił jej ruszyć samej w stronę kapitan. Odwrócił się w stronę chatki, wsłuchując się w jej skwierczenie. Zamknął oczy.


Budynki umierały w ciszy. Pozwalały ognistym językom na ich retoryczne wywody, samemu milcząc zawzięcie.
Trzask pękających szyb, łamiące się z hukiem sklepienia i rumor padających skał były tak naprawdę niczym. Ogień trawił je powoli, a one oddawały mu się bez walki. Stały na swym posterunku, dumnie niewzruszone do chwili, gdy ostatnie podpory poddawały się, a one, niczym kolos o podciętych nogach, padały z łoskotem na ziemię.
Pamiętał elfa, przywiązanego do pala w jakiejś brudnej wsi. Ponoć ukradł jednemu z wieśniaków rzepę, ale równie dobrze mógł krzywo się na kogoś spojrzeć, bądź, o zgrozo, mieć na sobie jakieś kosztowności. Zwykła zazdrość i chciwość popychają ludzi do największych okrucieństw.
Drwa pod jego chudymi nogami były niedbale rozrzucone, ale czuło się, że spełnią swą rolę; pozwolą przemówić ognistym językom, które swą niedbałą paplaniną usuną kogoś na zawsze, wymażą jego niewypowiedzianą historię, pozostawiwszy jeno kupkę popiołu i kilka kości.
Budynki umierały w ciszy.
Nieludzkie wrzaski tamtego biedaka obudziłyby zaś zmarłych. Przeszywający uszy i duszę krzyk, sprawiający, że wręcz czuło się ból mordowanego, do dziś czasem wracał do świadomości barda.
Dziedzic wraz ze swoimi drużynnikami galopem wpadli między zgromadzonych przy stosie wieśniaków. Krzyczał, tłuczono chłopów płazami miecza. Coś o samosądach, coś o prawie. W istocie rozchodziło się o rekompensatę za zabójstwo persony podróżującej przez jego ziemie. Elf obchodził go tyle co zeszłoroczny śnieg, ale większość dobytku długouchego wylądowała właśnie u szlachetki, który zadowolony pobrzękiwaniem złota w sakwie prędko odjechał do posiadłości, pozostawiwszy w tyle zwęglone zwłoki i kilku niezadowolonych wieśniaków. Dzień jak co dzień w Keronie.
Jak opiewać jego bohaterów? Tych samych, którzy brali Ujście głodem.


W milczeniu podszedł do reszty. Młode ciało nie potrzebowało długiego odpoczynku, czuł się gotowy do dalszego marszu przez dżunglę. Dobył więc maczety i gdy tylko Ara wskazała im drogę, poszedł do przodu, tnąc rośliny z niepokojącą wręcz werwą.
Każdy metr stanowił swoiste wyzwanie, ale bard tylko zaciskał zęby i ciął dalej. Chlastał, deptał i gniótł, jak uosobienie ludzkiej myśli postępu, miażdżącej wszystko, co tylko stanęło jej na drodze, co nie pasowało do większej ‘idei’. Koszula prędko na nowo przesiąkła potem i kleiła się do powoli tracącego wigoru ciała, a owady zaczynały doprowadzać go do szewskiej pasji. Pragnienie tłumił gniewem, klnąc co jakiś czas pod nosem, gdy jakiś wybitnie irytujący insekt bzyknął mu koło ucha, bądź, o zgrozo, dziabnął go w rękę, czy kark. Z początku podejmował próby walki ze skrzydlatymi skurwielami; raz trzasnął się w plecy z takim impetem, że trzask poniósł się po okolicy, a bard niemal wybił sobie oddech z płuc. Po tej zbrojnej porażce stwierdził, że najlepszym wyjściem będzie zaciśnięcie zębów i pogodzenie się ze swoim losem.


Rąbał i ciął, raz jeno cofając się na chwilę, by przegryźć coś w chodzie, aż do momentu gdy Nellrien kazała im stanąć i sięgnęła po kuszę. Birian był zbyt zafiksowany na wyżynaniu bogom ducha winnych roślinek, by dostrzec potencjalne zagrożenie, ale posłusznie cofnął się nieco, przyjmując postawę defensywną.
Głos. Driady. Instynktownie gotował się na uniknięcie kolejnego jebanego kasztana, czy czym one tam w niego wcześniej rzucały.


Tilia, jeśli go pamięć nie zwodziła, wyszła spomiędzy drzew. Widok żółtych kwiatków wplecionych w jej białe włosy wywoływał w nim poczucie niepokoju. Były zbyt podobne do tych, które przed paroma godzinami prawie zadusiły biedną Neelę.
Zmarszczył lekko brwi, słysząc pytania leśnych duszków, ale to dopiero reakcja ich nieokrzesanej przywódczyni sprawiła, że nerwowo poruszył palcami wolnej dłoni. Jego wiedza na temat driad ograniczała się do czytania ludowych podań, ale wszyscy tutaj obecni mieli okazję poczuć ich niezaprzeczalną i niepojętą moc. Lekceważenie ich mogło być równoważne z kopaniem sobie grobu, a on nie miał zamiaru tutaj umierać.
Wasza propozycja nam schlebia, dobre istoty… – zaczął, ledwie powstrzymując się od piorunowania wzrokiem kapitan i jej niewyparzonej gęby. Bogowie, niech tylko Ara nie palnie żadnej głupoty, bo sam poderżnie jej zaraz gardło. Niedbale wetknął maczetę za pas. Nie wypada wszak rozmawiać z orężem w dłoni.
…nie możemy jednak na nią przystać. Chcemy poznać Waszą wyspę, zrozumieć ją. Nie jesteśmy w stanie zrobić tego dzięki waszym słowom, wybaczcie. Ludzkie umysły są w gruncie rzeczy proste; rozumienie zazwyczaj wywodzi się z doświadczenia, przeżycia czegoś na własnej skórze, dostrzeżenia tego na własne oczy. Pozwólcie nam zrozumieć Wasz dom. – spoglądał spokojnie to na jedną driadę, to na drugą. Próbował rozszyfrować ich stosunek do jego słów.
Uniósł przed siebie dłonie w uspokajającym geście.
Jest nas tylko garstka, a dżungla jest tak wielka… – zaczął, naśladując nieco dziecięce rozumowanie, które mogło być bliższe tym istotom niż przydługie wywody. Złapał się więc słówka, jak namolny dzieciak. – Z pewnością znajdzie się dla nas miejsce. Nie gryziemy. – uśmiechnął się lekko, a maczeta, symbol roślinobójstwa, drgnęła lekko przy jego pasie.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

441
POST POSTACI
Shiran
Dobrze... W takim razie mamy pierwszą prawdziwą zakochaną parę w postaci Nowej i Grajka. Pięknie dobrani, prawie zakochani. Uśmiechnąłem się tylko lekko pod nosem, ale zostawiłem wszystkie te kretyńskie teksty, jakie chodziły mi po głowie, dla siebie. Co jak co, może i nie byłem do końca dojrzały, ale nie musiałem dzielić się tym z innymi. Oczywiście nie oznaczało to, że w tym momencie złotousty Shiran umilknie na wieki. Otóż nie do końca to tak działało.

Obserwowałem jednak wszystko bez zbędnych komentarzy. Arę i jej rzucanie zaklęć, Nellrien, potem Neelę i całą naszą zgraję. Nawet Bardziątko nie za bardzo się odzywało, tępo wpatrując się w płonący dom. Ogień miał w sobie coś, co sprawiało że aż chce się myśleć. Powracać do starych i nie do końca zabliźnionych ran. W tym przypadku chyba właśnie tak było. A przynajmniej tak mi się wydawało patrząc na to jak ten młody teraz chłop ma przebłyski niczym żołnierz po wojnie. Jednakże i tego nie komentowałem.

Ruszyliśmy więc w kierunku, który wskazywała Ara. Bardziątko pierwsze z maczetą, ja tuż za nim. Trzeba przyznać, że długo dawał radę - parł do przodu przez gąszcze niczym zahipnotyzowany. Potem wymieniliśmy się na rąbanie roślinek tak, by dla odmiany drugi spocił się niczym potężny śwniok podczas wsuwania paszy. No może różnica była taka, że teraz się ruszaliśmy, a nie staliśmy w miejscu, grzejąc dupska w cieplutkim błocku. Do tego jeszcze te zawszone owady, które tak uparcie dawały się we znaki. Nienawidziłem kurestwa... No, ale co zrobić. Zaśmiałem się tylko pod nosem słysząc jak za którymś razem Młody trzepnął się tak mocno, licząc że któregoś zabije, że poszło echo chyba na całą dżunglę.
- Akty samobiczowania prosimy zostawić na romantycznie wieczory we dwoje - skomentowałem, żeby nieco rozluźnić sytuację. Chociaż patrząc na to w jakim humorze był bard... Poprawka - w jakim humorze byli wszyscy, było nawet jak na mnie dość ryzykownym zagraniem.
Z minuty na minutę byliśmy coraz bardziej umęczeni. Coraz bardziej mieliśmy dość tego miejsca i w ogóle całości tego przedsięwzięcia. Robienie przerw było uciążliwe, woda się kończyła, a morale wszystkich coraz mocniej podupadały. Co to był za dzień. Osobiście czułem jeszcze większe zmęczenie niż po spaleniu całej tej pieprzonej chatki.
Dlatego jak chwilę później zobaczyłem jakiś ruch pomiędzy drzewami, myślałem że zaraz wysadzę to wszystko, nie patrząc na to, że zginiemy w tej samej chwili. Może to paranoja, może spostrzegawczość... A może po prostu świrowałem? Okazało się jednak, że Nellrien też to widziała. Zatrzymała nas sięgając po kuszę. Już miałem się odzywać i prosić o pozwolenie na użycie ognia, ale...

Usłyszliśmy głos. Głos znajomy, piskliwy, wysoki, dziecinny. To te małe dziewczynki, co to ostatnio Pajaca ośmieszyły rzucając coś w niego, nie mówiąc już o wyśmianiu jego kwiecistych wypowiedzi. Albo coś mi się uroiło? W każdym razie jedna z nich miała wplecione żółte kwiaty we włosy. Te żółte skurwysyństwo, co Neelę nam rozdziewiczyło.
Tym razem jednak driady nie chichotały wesoło. Wydawały się poważne i dla odmiany groźne, choć ich dziewczęca postura nie zmieniła się jakoś specjalnie. Rozmawiały z Nellrien. Pytały się po co tak daleko zaszliśmy. Czego szukamy. Mówiły, że nie ma dla nas miejsca... Potem oczywiście odezwał się bard, tym swoim kwiecistym językiem.

- A Ty jak zawsze wierszem musisz i kwieciście - Pokręciłem głową z udawaną dezaprobatą. Co jak co, ale z tymi panienkami trzeba było prosto i ostrożnie, ale też nie za prosto, bo ostatnie zdanie wyprodukowane przez Barda brzmiało trochę jak potwarz.
- Rozmawiasz z istotami, które sprawiły, że jesteś dwudziestoletnim szczylem. Na mózgi się zamieniłeś też, że chcesz do nich jak do dzieci gadać? - zapytałem, ale nie czekałem jakoś specjalnie na odpowiedź. Co mi tam... Wyszedłem przed szereg i uniosłem lekko głowę.
- Gdyby to od nas zależało, to uwierz nam, że byśmy się tu nie pchali. Najchętniej byśmy stąd wyjechali i zostawili was i wasz dom. Problemem jest jednak nijaki Orghost Barbano, który zwyczajnie przymusza nas tego. Gdyby krasnoluda nie było i nas by tutaj nie było, bo nikt nie groziłby nam śmiercią - Ryzykowne zagranie, ale warte chociaż próby.
- Poza tym nie chcemy zrobić wam krzywdy. Nie chcemy zrobić też krzywdy waszemu domowi - Powiedział elf spalający przed chwilą tonę zielska. - Chcielibyśmy się z wami dogadać. Na informacje. Albo bardziej konkretne rzeczy. Wpuścicie nas dalej? Jakby na to nie spojrzeć, nie jestem ani elfem, ani człowiekiem!
Nie było to specjalnie przekonujące, ale nawet jeśli Nellrien spotulniała, to było coś na rzeczy. Przeczucie zresztą też podpowiadało mi, że zrobienie czegoś wbrew tym istotkom byłoby naprawdę piekącym w dupę błędem.

Dżungla Tuk'kok

442
POST POSTACI
Aremani
Ponowne ruszenie w dżunglę po użyciu JEJ zaklęcia zadziałało z pewnością terapeutycznie na umysł Aremani choć nie potrafiło całkowicie zniwelować poczucia beznadziei które towarzyszyło jej przecież nie tak dawno. W dodatku część czoła między jej brwiami wciąż impulsowała bólem wywołanym intensywnym płaczem. To, odwodnienie i paskudna temperatura z pewnością nie oddziaływały pozytywnie na jej ogólne samopoczucie, toteż tym razem droga przez dżunglę dłużyła się jej niemiłosiernie. "Uhh... Nie mógłby się pojawić ten Strażnik od driad i mnie podźwigać przez chwilę?"
Niemniej jej głowa wracała powoli do poprzedniej kondycji poprzez nadmierną analizę wszystkiego dookoła. Tym razem skupiła się na Neeli. Rozmyślanie o niej nie zdawało się jej czymś przyjemnym, bowiem uznawała że obie dziewczyny w sytuacji zagrożenia w dżungli są równie nieprzydatne. "Chociaż... ja nie potrzebowałam szkolenia, by machać toporem. A ta bez instruktora nie jest w stanie walczyć tym swoim mieczykiem." Niemniej zamiast skupiać się na jej wadach czy, o zgrozo, swoich własnych, Aremani spróbowała połączyć pewne dwie obserwacje. "Neela zrywała kwiatki w ogrodzie a potem podobne zielsko o mało co jej nie udusiło. Przypadek czy... może faktycznie dziewczyna ma rację? Może teraz, gdy jest, ym... driadą, chyba... to może nie powinna zrywać kwiatów? I dżungla się na nią wkurzyła? Czy driady nie mogą krzywdzić roślinności?" Z pewnością nie omieszka dodać tej hipotezy badawczej do swoich notatek.

Czy magiczna dżungla była w stanie penetrować jej myśli nie mogła powiedzieć, ale jakim ogromnym zdziwieniem było dla Aremani gdy nagle zatrzymały ich właśnie driady. "O nie, nie znowu..." Driady były tutaj "gospodyniami" i wchodząc z nimi w dyskusję ich grupa znajdowała się na przegranej pozycji. Logiczne argumenty które przemówiłby do niejednego śmiertelnika w obliczu nieprzewidywalnych driad mogły okazać się zgubne. Gdyby nie zdziwienie, Aremani z pewnością zaczęłaby mówić pierwsza, niestety Dandre i Shiran uprzedzili ją. "Oby nie wyniknąl z tego powodu żaden konflikt..."
- Poza tym...- zaczęła niepewnie, chcąc wzbogacić jej zdaniem kiepskie wypowiedzi jej kompanów. -...tam znajduje się coś, co nie należy do was. Nie należy do dżungli. Musimy się dostać do kopal... - zamyśliła się. "Czy driady wiedzą, czym jest kopania?" -... do... podziemnych tuneli które wybudowali nietutejsi, podobni nam. Wiem, że te tunele tam są, wyczułam je. Musimy zbadać to miejsce, poznać jego historię. Proszę was, drogie driady, droga... Tilio. - zwróciła się bezpośrednio do driady, którą namalowała. Następne słowa pokierowała ciągiem, mówiąc z przekonaniem z wnętrza swojego serca, tonem troskliwym i spokojnym. Zupełnie jak nie ona.
- Wiesz, że mam dobre intencje. Że nie chcę wam wyrządzić krzywdy, tylko poznać. Zapisać, uwiecznić. Tamto miejsce też jest częścią wyspy, waszej Kattok. Chcę to zrobić dla was, bo jeśli tam nie dojdziemy... przyjdą inni. Groźniejsi, niezbyt mili. Wy tego nie chcecie, a ja nie chcę tego tym bardziej. Ta banda brutali nie zna szacunku do natury, ale... ja mogę ich powstrzymać. Bez strat dla dżungli, którą ja szanuję jak moją własną Apozo. Jesteśmy pokojową delegacją, także pomóżcie nam, by wszystko dalej było pokojowe.
Wcześniej nie ujawniała swoich opinii na temat dżungli i swoich intencji przed kompanami, ale nie sądziła, by na tym etapie będą się jej dziwić. Pomimo tego, że wywoływali w niej skrajne emocje od zachwytu do nienawiści to gdzieś w niej, odkąd zapisała się na ekspedycję, dalej siedziała ta górnolotna idea - poznać Kattok i zachować dziedzictwo jej rodzinnego Archipelagu zanim grupa bezmózgich najmitów postanowi ją zbezcześcić do cna.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

443
POST BARDA
W przeciwieństwie do ich poprzedniego spotkania, tym razem driady nie wyglądały, jakby były otwarte na pogawędki, zaciekawione i rozbawione. Wpatrywały się w nich intensywnie, w każdego z kolei, słuchając tego, co mówili. Ich twarze, choć całkowicie humanoidalne, okazywały się w tej sytuacji nieludzko trudne do rozszyfrowania. Gdzieś zniknęła dziewczęca maniera, rozchichotanie i rzucanie orzechami odeszło w niebyt, a ostały się tylko leśne stworzenia, których jedynym podobieństwem do ludzi i elfów był kształt ich ciał. Oczy, pozbawione tęczówek i źrenic, wydawały się widzieć więcej niż ich własne, choć u Neeli nie sprawiało to takiego wrażenia.
Uwieszona na drzewie Oakia zsunęła się tylko po pniu trochę niżej, a Tilia odwróciła do Aremani, gdy ta zwróciła się bezpośrednio do niej. Nie wyglądała, jakby argumenty do niej przemówiły, po prostu usłyszała swoje imię, więc przekręciła głowę. Rozmowa z nimi nie wiązała się z uczuciem bycia zrozumianym. Bardziej, jakby mówili do roślin, czy zwierząt, które słyszały, ale czy pojmowały? Ile z wypowiedzianych przez nich słów miało realny wpływ na decyzję tych istot?
Nellrien, choć początkowo dość obcesowa względem nich, nie była jednak głupia. Pozwoliła mówić pozostałym, zdając sobie sprawę z tego, że negocjacje nie były jej najsilniejszą stroną, a w szczególności negocjacje z kimś tak oderwanym od jej własnego świata, jak driady. Wciąż zaciskała dłoń na rękojeści swojej kuszy, spodziewając się najgorszego. Wyraźnie nie wierzyła w skuteczność słownych argumentów, ale nie robiła jeszcze niczego, by dać upust swoim obawom.

- Widziałyśmy, co robią pozostali - odezwała się Oakia, spoglądając na Biriana z góry. - Widziałyśmy drzewa zwalające się na ziemię pod ciosami waszej stali, a potem ostrzone i wbijane w piach. Widziałyśmy stertę palonych, martwych węży na obrzeżu plaży, umierających w ogniu zamiast w wodzie, jak powinny. Widziałyśmy wasze łodzie, zaglądające w wyspę z innych stron, choć mieliście zostać na północy. Widziałyśmy powiązane lianami gałęzie, z których porobiliście mosty, by przejść przez rzekę i wejść głębiej w dżunglę. Widziałyśmy tę rzekę brudzoną waszą krwią i potem. Widziałyśmy grupy takie, jak wy, które przywitały nas strzałami, zanim zdążyłyśmy się odezwać. Jest was tylko garstka, ale garstka takich, jak wy, może przynieść zagładę naszemu domowi. Nie wpuścimy was dalej. Nie wejdziecie do serca.

Tilia wycofała się nieco i usiadła wśród dużych liści sagowca - większych, niż wydawało się to naturalne. Dopiero teraz, gdy Aremani miała czas zatrzymać się choć na chwilę, docierało do niej, jak dziwna jest otaczająca ich zieleń. Rośliny wydawały się zmutowane, zaskakująco duże i gęste; liany tworzyły pozaplatane bariery, jakby celowo chciały zagrodzić dalsze przejście, a wszystkie liście obrócone były w ich kierunku, choć słońce padało już bardziej z zachodu.
- Więc Orghost Barbano umrze - odparła białowłosa krótko, wywołując tymi słowami dziwny grymas na twarzy rudowłosej kapitan. Coś pomiędzy niedowierzaniem, uśmiechem, a przerażeniem. - Jak wszyscy, którzy pchają się tam, gdzie nie ma dla nich miejsca. Nie ma dla was miejsca tutaj. I nie będzie dla was miejsca dalej. Zawróćcie.
Przy akompaniamencie ostatniego słowa, rośliny zafalowały, choć ich piątka nie poczuła żadnego podmuchu wiatru. Coś zaszurało za ich plecami, jak kora przesuwająca się po korze. Ziemia między nimi, a dwiema driadami, wydawała się poruszyć, choć może było to tylko złudzenie optyczne? Było gorąco i duszno, a oni byli wykończeni. Mogli mieć już zwidy.
Cisza, jaka zapanowała na kolejne, zdecydowanie zbyt długie kilkadziesiąt sekund, była przerażająco nienaturalna. Nie śpiewały ptaki, nie bzyczały owady, nie szumiała roślinność. Driady wpatrywały się w Aremani, wywołując ciarki na skórze całego jej ciała, choć przecież panował zbyt duży ukrop, by mogło zrobić się jej zimno.
- Jeśli wpuścimy was do serca jako pokojową delegację, musicie przysiąc - odezwała się w końcu Tilia. - Przysiąc na ducha lasu, że zobaczycie i odejdziecie, a potem nie przyjdzie nikt inny.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

444
POST POSTACI
Aremani
Sytuacja dla zielarki była bardzo trudna i niezręczna, a dodatkowo czuła się w rozterce. Z jednej strony chciała uszanować driady, rozumiała ich troskę o naturę i zdawała sobie sprawę, że te niepozorne kobietki władały siłą fizyczną i magiczną jakiej nie mogli przewidzieć. "Przecież z jaką łatwością przeciągnęły chłopaków przez kawał puszczy." Z drugiej strony je uparta natura poszukiwacza nie pozwalała jej ot tak po prostu odpuścić. W nosie miała krasnala, szefów ekspedycji czy nawet rozkazy pani kapitan. Ona tu przyjechała się czegoś dowiedzieć, poznać niezbadane, więc wszelkie przeciwności należało przezwyciężyć. "Ale jakie mam szanse... z driadami?" Na pewno jednak nie zamierzała się poddawać.
W grę nie wchodziła walka, strzelanie, magiczne ognie. Z kolei stosowanie etykiety dyplomatycznej wobec pierwotnych stworzeń lasu zdawało się bezcelowe. Już teraz Aremani mogła dostrzec, jak reagują driady na ich tłumaczenia. Jakieś dziwne poczucie bycia "osaczoną" przez wszechobecną, abstrakcyjnie gargantuiczną zieleń nie pomagały podjąć decyzji, zebrać myśli i ubrać ich w precyzyjne, zrozumiałe dla driad słowa. W dodatku z jakiegoś powodu patrzyły się właśnie na nią, nie na chłopaków czy kapitan albo Neelę.
Dziewczyna przełknęła ślinę. Nie mogła zadziałać logiczniej, więc postanowiła podjąć ryzyko. "Wezmę to na siebie. Reszta ekspedycji i tak mnie nie obchodzi. Chłopcy potem uznają mnie za wariatkę, ale... co ja gadam, już i tak pewnie tak myślą. Zawsze byłam odszczepieńcem, nic nowego".
- Obiecuję.... - zaczęła niepewnie, ważąc każdą sylabę i oddech - ...obiecuję, że jeśli pozwolicie nam tam wejść i dacie mi dostatecznie dużo czasu, żebym mogła wszystko... opisać, poznać, narysować, zapamiętać to... Obiecuję, że... że dołożę wszelkich starań, by nikt, powtarzam - n i k t - nie zakłócił bezpieczeństwa was, ducha lasu i waszego serca dżungli. Jestem Córą Archipelagu, tak jak wy, i nie pozwolę... by obcy z zewnątrz nie okazywali należnego szacunku dżungli.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

445
POST POSTACI
Shiran
Cóż... Moje przemówienia chyba nie za wiele się zdały, bo nawet sprytna (według mnie przynajmniej) zagrywka logiczna nie została zrozumiana i zwyczajnie zlana ciepłym moczem. Cóż... Nie za wiele mogłem z tym zrobić. Na szczęście była z nami Ara - prawdziwa mistrzyni języka, która to jakimś magicznym sposobem... Osiągnęła przysłowiowe gówno. A szkoda, bo brzmiało wystarczająco pompatycznie, by miało się wrażenie, że ujdzie jakkolwiek.

Nellrien nie wtrącała się w nasze polityczne giereczki. Co ciekawe nawet nie skomentowała mojego "żartu" z panem "jestem Dupa Barbano". Chyba przypadło jej to go gustu. Jakby nie patrzeć, być może pozwoliłoby to jej na uwolnienie się od jej magicznego kontraktu. A przynajmniej na to liczyłem.
Może też dlatego uśmiechnąłem się mimochodem pod nosem, gdy usłyszałem wyrok śmierci krasnala, wydany z ust niewinnych istotek. Przyznam, że wydawało się to przekomiczne, a dodatkowy efekt komediowy potęgował fakt, że będzie to mogła być naprawdę interesująca walka karłów. Małe dziewczynki kontra potężny krasnal! No dobra... Może nawet przyznam, że przez chwilę żal mi się zrobiło tego zjeba-krasnoluda, gdy pomyślałem o tym z jaką łatwością te niewinne istotki przeczołgały mnie i grajka po dżungli. Istne szaleństwo.
Nie mogłem sobie też pozwolić nie spojrzeć na Nellrien i na jej reakcję na obietnicę driad. Wydawała się zszokowana, ale jednocześnie uśmiechała się przy tym, nieco jakby w... przerażeniu? Pierwszy raz widziałem Nellrien w takim stanie. Stanowczo będę chciał z nią o tym potem pogadać.

W każdym razie jednak driady nie wydawały się w jakikolwiek sposób do nas przekonane. Stwierdziły, że mamy stąd, parafrazując, spierdalać i więcej im się na oczy nie pokazywać. Ale w sumie czemu się dziwić. Niespecjalnie szanujemy zieleń, palimy wszystko co staje nam na drodze, a maczety? Nieschowane dowodziły naszej winy za przelewanie zielonej krwi. Cóż jednak poradzić...
Dlatego gdy zapadła cisza zwyczajnie chciałem się wycofać. Powiedzieć, że miło było je poznać, pożegnać się grzecznie. Może spróbować za parę dni... Ale nieee... Musiały się odezwać. Zaproponować nam jakieś dziwne układy. Problem w tym, że słysząc wymuszoną obietnicę cały zdębiałem. Jeśli coś musicie o mnie wiedzieć to to, że NIENAWIDZĘ zobowiązań. A taka obietnica była zobowiązaniem. Cholernie dużym zobowiązaniem, którego dobrze wiedziałem że nie pokryjemy. Miałem ochotę uciekać. A jak usłyszałem łamiący się głos Ary...

- Pojebało Cię? - Wybuchłem, słysząc co właśnie powiedziała. - Może i nic nie zrobimy, może i my jesteśmy pokojowi, ale już widzę jak zatrzymujesz tego jebanego krasnala z jego armią przed wejściem wgłąb...? Ty jedna kontra... Ilu macie tutaj ludzi? - Skierowałem pytanie do Nellrien.
- To już nawet nie chodzi o skrajną odpowiedzialność, ale zobacz co zwykłym pocałunkiem zrobiły Grajkowi, czy Nowej! Jeśli złamiesz obietnicę, na pewno nie skończy się na parze rogów - Zakończyłem tyradę, przecierając wolną dłonią spoconą twarz.
- Ja niczego nie obiecuję. Róbcie sobie co chcecie. Mogę jednie powiedzieć, że jestem tu w celach pokojowych. To musi wystarczyć.

Dżungla Tuk'kok

446
POST POSTACI
Dandre
Jeszcze nigdy w życiu barda oręż nie ciążył mu tak bardzo jak przed chwilą wetknięta za pas maczeta. Sok wykarczowanych roślin i resztki miąższu na ostrzu stawały się niepodważalnymi świadectwami zbrodni, której wcześniej nie poświęciłby nawet myśli. Stojąc przed obliczem driad, zapomniał o tych wszystkich razach, gdy przeszło mu przelewać krew, zaś racja zielonego stanu przysłaniała wszystko inne. Cóż znaczyły obce, gasnące oczy i blednące oblicza, gdy manifestacje potęgi natury stały przed tobą, gotowe, zdawałoby się, do powzięcia odwetu za każde zdeptane przez ciebie źdźbło trawy.
Niepokoił się, ba, może nawet bał. Leśne duszki straciły swoją niewinność i nonszalancję, były bardziej obce niż kiedykolwiek wcześniej. Poznał ich moc, wiedział z jaką łatwością zrzuciły go z nóg i przeciągnęły przez Bogowie wiedzą jak długi kawał dżungli. W potencjalnej konfrontacji nie mieli żadnych szans, najpewniej byłoby to jak próba ścięcia mieczem błyskawicy. Jego wzrok wędrował od Tilii do Oakii, ale zdawało mu się, że jego słowa trafiają w pustkę. Czarne jak koraliki oczy nie miały w sobie zrozumienia.
Odpowiedź driady sprawiła, że zacisnął usta i cofnął się o krok. Wiedział, że bez ich zgody nigdzie nie przejdą, zaś ściana roślinności za ich małymi ciałkami odrzucała go, jak nic innego w świecie. Liście zdawały się aktywnie zasłaniać coś przed oczami przybyszów, każdy element zielonego muru jakby żył własnym życiem. Czym właściwie była ta wyspa, co, na otchłań, się tu wydarzyło? Kiedy w Keronie ostatni raz widziano driadę? Do niedawna był święcie przekonany, że istoty te są jeno owocami ludzkiej wyobraźni, duszkami z legend i ludowych podań, a jednak… Jednak tutaj istniały. Przedziwne to miejsce, zaprawdę przedziwne.


Shiran wybił go z rytmu swoim komentarzem.
- Nie wierszem, nie kwieciście, a ze zwyczajnym, należnym naszym gospodyniom szacunkiem. – wycedził, nie wchodząc jednak z półelfem w dalszą polemikę. Wywrócił jeno oczami, gdy słyszał jego oratorską próbę. Zamierzenie, czy nie, Shiran wszak kłamał, a Birian uważał, że to było ostatnie, czego w tej chwili potrzebowali. Cóż do gadania miał tu jeden krasnolud? Byli tu z ramienia Syndykatu i brali za to niemałe pieniądze, takie są fakty. Spłoniony rycerz w lśniącej zbroi najpewniej chciał ugrać coś dla swojej damy w opresji, ale robił to w przedziwny sposób, który mógł zaszkodzić wszystkim innym. Samolubne głupstwo, bard z trudem powstrzymywał się od zbluzgania ich kochanego ironisty, jednak wiedział, że nie był to odpowiedni czas, ni miejsce.
Czyżby półelf naprawdę wydał przed chwilą wyrok śmierci na Barbano? Czas pokaże. Niezbyt zawoalowana groźba driad sprawiła, że Birian zmarszczył lekko czoło. Zazwyczaj potraktowałby takie słowa jak wyzwanie, rzucił się w paszczę niebezpieczeństwa, pewny siebie i gotów na kolejny sprawdzian umiejętności. Teraz… Teraz zwyczajnie się bał.
Rośliny poruszały się jak tafla jeziora, choć próżno było doszukiwać się tu najmniejszego podmuchu wiatru. Nawet ziemia pod ich stopami zdawała się poruszać. Każdy element otaczającej ich rzeczywistości powtarzał za driadami, niczym upiorny chór;
Zawróćcie.


Młoda, o dziwo, potrafiła mówić. Nawyknąwszy już do jej wściekłego zawodzenia i wybuchów godnych kilkuletniego bachora, nie zaś odpowiedzialnej i w jakimkolwiek stopniu dojrzałej jednostki, Dandre był szczerze zdziwiony. Mogła trafić w odpowiednie struny, choć sam zjeżył się, gdy wspomniała o ‘powstrzymywaniu bandy brutali’. Tak, może jeszcze ptysia do tego?
Tupnie nóżką przed bandą rębajłów i skrzyżuje rączki z takim zaangażowaniem, z takim hartem ducha, że zaprawdę odechce im się maszerowania w głąb dżungli i robienia swojej sowicie opłacanej roboty. Z zadowoleniem podrą kontrakty i wcisną sobie w dupę akty własności ziemi, które im obiecano. Mimo tych myśli, uważnie obserwował driady, ciekaw ich reakcji na niegłupie jednak słowa Aremani.
Cisza potęgowała poczucie alienacji. To nie było ich miejsce, leśne duszki miały rację, możliwe, że pchali się gdzieś, gdzie nikt już winien nie stawiać swej stopy… W pewien surrealistyczny sposób była to bardzo kusząca wizja. ‘Poezyje ziem zapomnianych, czyli ballady z serca Kattok’… Bądź śmierć. Dni żeglugi od świata, który sobie ukochał i którego szczerze nienawidził. Świata, z którym jeszcze nie zdążył się rozliczyć.


Otworzył szeroko oczy, odruchowo krzyżując ręce na piersi. Birian wierzył, szczerze wierzył, że jego ‘słowo kuglarza’ naprawdę coś znaczyło. Nawet kokietując damy wyrzekał się krzywoprzysięstwa jak ognia, mówiąc tylko to, pod czym mógł podpisać się obiema rękoma… Przynajmniej szczerze się starał, bo, Bogowie jedni wiedzą, że czasem na usta cisnęło się wiele słów, wiele obietnic, których przecież spełnić nie mógł, czy nawet nie chciał, a jednak w danej chwili wydawały się tak bardzo na miejscu.
Driada nie była jednak rozgrzaną kochanką. Nigdy w życiu nie znalazł się w podobnej sytuacji, a kłamstwo wciąż wydawało mu się być tutaj zupełnie nie na miejscu. Nie chciał zadzierać z siłami, których nie potrafił pojąć.
Ara jednak zdążyła odezwać się, nim Birian otworzył usta. Wyjątkowo mógł przyznać, że rozumiał wybuch Shirana.
- Aro, wiem, że intencje masz złote i wierzysz w każde z wypowiadanych przez siebie słów, ale obawiam się, że jest to obietnica bez pokrycia. Jesteś źdźbłem na wietrze, ziarnkiem piasku na pustyni, bezimiennym siepaczem. – mówił spokojnym tonem, niemal jak znużony rektor, tłumaczący ospałym żakom zagadnienie, o którym rozwodził się już w życiu setki razy. Przed paroma godzinami podbudowywał poczucie własnej wartości dziewczyny, by teraz niechcący zadać mu potencjalny cios.
Shiran ma rację. Najzwyczajniej w świecie brak nam na tę chwilę siły sprawczej. I ja mogę przysiąc na ducha lasu, na muzy i wszystko com w życiu ukochał, że nie mam w intencji waszej szkody i pragnę w pokoju udać się w dalszą drogę, obejrzeć wasz piękny dom, ubrać go w szaty poezji i odejść… Ale nie mogę, nie ważne jak bardzo bym tego nie pragnął, zagwarantować, że nikt tu po nas nie przyjdzie, że nie zjawią się prawdziwi bezimienni siepacze z toporami, ogniem i czerwonymi mordami. – westchnął, spuściwszy na moment wzrok.
- Nie śmiałbym składać przed wami fałszywego świadectwa. Nell… Pani kapitan. Tylko twoje słowa teraz coś znaczą. – spojrzenie niebieskich jak najpiękniejsze z mórz oczu zatrzymało się na twarzy ich zmęczonej życiem przywódczyni. Birian splótł ręce za plecami i stał sobie niczym ambasador Nibylandii, zagubiony gdzieś w krainie Pomiędzy.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

447
POST BARDA
Macie muzyczkę do czytania
Obietnica Aremani wydawała się mieć jakiś wpływ na driady, choć nie dało się jednoznacznie stwierdzić, czy były zadowolone z usłyszanych zapewnień. Tilia przekrzywiła głowę, lustrując zielarkę intensywnym spojrzeniem, a Oakia westchnęła i wspięła się z powrotem wyżej, podciągając się na jednym z gęsto porośniętych liśćmi pnączy. Wokół jednej z jej nóg owijała się właśnie cienka gałązka, sunąc stopniowo dookoła jej łydki w dół. Jeszcze kilka dni temu, nad rzeką, gdy spotkali się wśród śmiechów i zabaw, byłoby to urocze i intrygujące. Teraz przerażało tak samo, jak drobne, żółte kwiatki wplecione we włosy Tilii.
- Niecałych dwustu mieliśmy przed atakiem węży - odparła cicho Nellrien na pytanie Shirana.
Kapitan wyglądała jak cień samej siebie. Przyglądała się driadom, kurczowo zaciskając dłoń na rękojeści kuszy, ale musiała zdawać sobie sprawę z beznadziei sytuacji. W teorii mieli przewagę liczebną, ale w praktyce żadne z nich nie miało pojęcia, jak liczyć driady. Jako dwie, czy jako trzy, razem z otaczającą ich dżunglą? Jak mogli bronić się przed atakiem rozwścieczonej natury? Jeśli otworzy się pod nimi ziemia i ich zwyczajnie pochłonie, na co zdadzą się ich kusze i maczety? Istotki mogły być wydawać się małe i niewinne, ale miały moc, której granic ich piątka nie znała. Nellrien zdawała sobie z tego sprawę, więc w jej rozumieniu negocjacje z kimś takim były niemożliwe, nieważne, co naobiecywać gotowa była Aremani.
Otworzyła usta, chcąc coś powiedzieć, ale wyraźnie nie potrafiła z podobną do nich łatwością znaleźć słów, które chciałyby usłyszeć wpatrujące się w nią wyczekująco driady. Jak miała negocjować z całą dżunglą, która w postaci tych dwóch stworzeń blokowała im przejście dalej? Dążyli do tego, by znaleźć problem. By oczyścić wyspę z nienaturalnie agresywnej flory i fauny, by dać miejsce rozwojowi i postępowi, by przywrócić Kattok dawne znaczenie, ponownie wybudować miasta i poszerzyć granice Archipelagu jako królestwa. Była ich piątka, a stał za nimi cały Syndykat, nie tylko dziesiątki marynarzy i najemników, którzy znajdowali się na wyspie w tym momencie razem z nimi. Kolejne okręty miały lada moment wypłynąć z Taj'cah, a oni wciąż nie zrobili tego, po co zostali tu wysłani. To były przemyślenia, które musiały pojawić się w rudej głowie Nellrien Maver - o pozostałych niestety nie mieli pojęcia. Kto wie, może rozważała, czy okłamanie driad miało jakikolwiek sens, albo czy będzie to dobra śmierć.
- Nie możemy tego obiecać - wydusiła z siebie w końcu. - Nawet jeśli my niczego nie zrobimy, przyjdą następni. I to jest pewne. Nieważne, jakie przysięgi wam tutaj złożymy, jak optymistycznie nie podejdzie do tego Ara, to nie my stoimy u steru.
- Przyprowadzicie ich tutaj
- odezwała się z góry Oakia.
- Nie. Ale nawet jeśli tego nie zrobimy, to będzie tylko kwestia czasu, zanim trafią tu sami, więc... równie dobrze możecie wpuścić nas.
Znów zapadła pełna wyczekiwania cisza. Duszne powietrze stało w miejscu, a majaczące nad nimi ściany zieleni były okrutnie przytłaczające. Zrobiło się też ciemniej... może zbliżała się burza? Dawno nie padało.
- Ciekawa z was grupa - rzuciła niezobowiązująco Tilia. - Dusza związana magicznym kontraktem, szukająca wyzwolenia w śmierci w głębi lasu. Morderczyni, dla której nigdzie teraz już nie znajdzie się miejsce. Poeta o złotym języku i mroku w sercu. Ani elf, ani człowiek, współpracujący z demonami. Serce Dżungli, któremu przyjdzie patrzeć, jak z jej przyczyny na nasz dom spada zagłada.
Roślinność zaszumiała, gdy białowłosa driada wstała. Była sama; Oakia zniknęła gdzieś, najwyraźniej nie widząc już sensu w rozmowie z ich piątką.
- Zobaczycie Serce, w takim razie. A potem zginiecie - poinformowała ich Tilia oschle i odwróciła się do nich tyłem, wchodząc pomiędzy liście.

Nie zdążyli zareagować. Pnącza pochwyciły ich w tej samej chwili, w której driada zapowiedziała ich rychłą śmierć. Jedne zsunęły się z góry, inne wystrzeliły ze ściany zieleni przed nimi, jeszcze inne, oblepione ziemią, wynurzyły się spod ich stóp. Neela krzyknęła z przerażeniem, wciąż straumatyzowana po ostatnich przeżyciach, ale tym razem nic nie usiłowało jej dusić - zostali tylko złapani i popchnięci niewytłumaczalną siłą roślin do przodu, prosto w ścianę zieleni, która odgradzała ich od, najwyraźniej, Serca Dżungli, jakiego szukali odkąd wylądowali na wyspie. Rośliny nie rozstąpiły się przed nimi, więc pnącza przeciągnęły ich przez gęstwinę, przed którą nie byli nawet w stanie osłonić twarzy swoimi unieruchomionymi rękami. Jakiś ostry liść o mieczowatym kształcie rozciął brew Shirana, zalewając jego oko i policzek krwią. Nellrien nie była w stanie powstrzymać okrzyku bólu, gdy podczas tego szaleńczego pędu coś z impetem uderzyło o jej ranne udo. Aremani zahaczyła o jakąś gałąź, rozrywając koszulę i najwyraźniej też jej ramię, bo piekący ból rozlał się po jej skórze w ułamku sekundy. Pnącza niosły ich na śmierć... ale przynajmniej najpierw zobaczą to, po co tutaj przypłynęli.
Zanim zdążyli przyzwyczaić się do tej przerażającej prędkości, pnącza wyrzuciły ich w miejsce, do którego niosły ich przez cały ten czas. Uwolnieni, upadli z wysokości na gęstą, wysoką i intensywnie zieloną trawę. Panujący tu spokój był szokującym kontrastem do tego, co przed chwilą przeżyli. Gdy unieśli wzrok, ich spojrzeniem ukazał się duży, kamienny krąg. Stare obeliski były zrujnowane i porośnięte roślinnością, która w tym miejscu przeżywała niezwykle bujny rozkwit. Kolorowe kępy kwiatów zdawały się wylewać zewsząd, a intensywność zapachów i kolorów przytłaczała ich zmysły.

W kamiennym kręgu siedziała Bealei, swoim drzewnym ciałem wtapiając się w coś, co rosło w samym jego centrum. Dziwna plątanina gałęzi, mchu i liści porastała bliżej nieokreślony kopiec, w którego środku, pomiędzy gałęziami, coś migotało błękitnie w słabnącym świetle słońca. Niebo stopniowo zasnuwały chmury, a na ich głowy i wymęczone ciała zaczynały kapać pierwsze krople deszczu.
Driada nie ruszyła się z miejsca.
- Jesteście w Sercu Dżungli - poinformowała ich. - Jesteście w naszym domu.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

448
POST POSTACI
Aremani
Dziewczyna nie rozumiała wybuchu Shirana ani w miarę spokojnego głosu sprzeciwu Dandre. W końcu nie obiecała, że już nikt nigdy tu nie przyjdzie, tylko że postara się, by przestali dewastować naturę. Fakt, że nie była w stanie tego zmienić albo jej starania pewnie spełzłyby na niczym to inna sprawa. Driady nie musiały tego wiedzieć, że Aremani jest bezsilna, a ona sama mówiła ze szczerą intencją. "Takie o zagranie dyplomatyczne. W odróżnieniu od was, matoły, przynajmniej próbuję użyć mózgu, a nie zlewam driady ciepłym moczem." Poza tym nie kłamała. Zależało jej na środowisku Kattok, odczuwała gniew gdy najemnicy barbarzyńsko niszczyli wszystko dookoła bez opamiętania. Jednym z celów jej zapisania się na tę wyprawę była chęć zachowania choćby pamięci o pierwotnym wyglądzie wyspy. Zamierzała okazać wyspie należyty jej szacunek, zanim wariaci pokroju Shirana i bezduszni rębajło typu Barbano przez swoją głupotę lub chciwość spalą, wytną i zrównają z ziemią całą dżunglę.
Ciężko było jej ocenić, na ile jej "obietnica" nie została przez driady zbagatelizowana po interwencji chłopaków. Niemniej atmosfera niepokoju nie zmalała. Aremani nie chciała chwytać za topór by nie dokładać driadom powodów do rozszarpania jej na miejscu i podważania swoich słów. Jednak ostatecznie, jakby na dowód ich nieudolności, na ratunek przyszła kapitan Maver. Mówiła mądrze, Aremani w sumie nawet nie spodziewała się tego po niej, uważając ją za osobę impulsywną i nieskorą do pertraktacji. "Czekaj, a może to ja taka jestem? Nieee, gdzie tam, ze mną wszystko w porządku." Co prawda nazwanie podejścia zielarki "optymistycznym" dość mijało się z jej odczuciami, ale rozumiała o co chodzi Nellrien. Na tyle, że nie uznała tego na atak na własną osobę. Dźwięk wypowiadanych przez nią słów jednak zagęszczał powietrze wokół nich, co wydawało się przy tym tropikalnym zaduchu już niemożliwe. Cisza z kolei potęgowała poczucie, że nie znajdują się w beznadziejnej sytuacji. Aremani zauważyła, że zrobiło się ciemniej. "Jeszcze ulewy nam tu brakuje..."

Głos Tilii przełamał to wszystko. A szczególnie słowa, które wypowiedziała. "Kontrakt? Shiran mówił coś o kontrakcie. Ale że... kapitan? I demony? Auth? O co tu..." Nie była jednak już w stanie przeanalizować tego w swojej głowie, bowiem ta zaczęła się obijać o ziemię i roślinność będąc nagłym zrywem ciągnięta wgłąb lasu. Niekontrolowanie zaczęła krzyczeć, dopiero po chwili w trakcie tego "porwania" upewniając się że jej plecak dalej trzyma się jej pleców. Jednak swoje ramię poczuła doraźnie, gdy nagła gałąź przecięła zarówno jej ubranie jak i skórę. Dziewczyna starała się mieć otwarte oczy, ale nie przychodziło jej to łatwo.
Chwila lotu w powietrzu była jak wybawienie i przekleństwo w jednym, robiąc z błędnika Aremani morderczą karuzelę. W końcu wylądowała na trawie z całą resztą, jojcząc z bycia obolałą. Jej ręka automatycznie powędrowała do rozciętego ramienia, czując między palcami znajomą ciepłą posokę.

Jej myśli powędrowały początkowo w stronę zajęcia się raną oraz mikstur w jej plecaku, ale to, co dostrzegła wokół niej kompletnie wytrąciło jej analityczny umysł. Ta mnogość kwiatów, kolorów, zapachów, mistyczna aura potęgowana widokiem kamiennych monolitów... To było dla dziewczyny nie do opisania. A jednak chciała spróbować.
- Muszę zrobić notatki... - powiedziała pod nosem, trochę mimowolnie. Jej zdolności poznawcze przeżywały eksplozję, jednak brutalne pieczenie w ręce ostatecznie sprowadziło ją na ziemię. Czym prędzej wzięła się za bandażowanie swojej rany i rozejrzała się po reszcie.
- Wszyscy cali? Kogoś połatać? - zapytała się profilaktycznie. Miała nadzieję, że nie była jedyną ofiarą, którą uszkodziło przeciągnięcie z zawrotną prędkością przez gęstwinę.


Dopiero teraz dostrzegła Bealei w środku kręgu. Być może przez to, że istota tak łatwo zlewała się z otoczeniem. Jednak bardziej intrygujące było to, przed czym driada klęczała. W głowie Aremani było już tyle pytań, tyle pomysłów.
- Emm... Dziękujemy za waszą gościnność. Naprawdę. - uznała za stosowne, by odpowiedzieć. Nawet jeśli ta gościnność wyrażała się w przetarganiu po dżungli i groźbami rychłej śmierci.
Zanim jednak mogła się wgłębić w badanie tajemniczego zagajnika postanowiła że priorytetowym jest oszacowanie jego lokacji. Skorzystała więc z tego, że nad nimi znajdował się kawałek nieprzysłoniętego jeszcze przez chmury i korony drzew nieba i rzuciła Ptasie Widzenie, by poszybować jaźnią do góry i z lotu ptaka rozejrzeć się dookoła.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

449
POST POSTACI
Dandre
Kapitan stanęła na wysokości zadania, choć wydawała się być mocno przytłoczona całą tą sytuacją, czemu trudno się było dziwić. Birian z uznaniem pokiwał głową. Nie ulegało wątpliwościom, że nie potrzebowali teraz wielkich, kwiecistych mów i pięknego języka, a odrobiny szczerości i pragmatyzmu. Może, mimo wszystko, Nellrien była właściwą osobą na właściwym miejscu, nawet jeśli trudno było to wcześniej dojrzeć, ze względu na jej dziki, samobójczy niemal pęd. Po ostatnich słowach przywódczyni ich małej grupki ponownie zapadła cisza.
Stojące smętnie powietrze niemal dusiło zmęczonego barda. Było tak gęste i wilgotne, że czuł się, jakby stał na dnie rzeki, każdym oddechem wypełniając swoje płuca wodą, a mimo to trwając dalej, niczym w jakiejś pokrętnej parodii nieśmiertelności, stanowiącej jeno wydłużoną w nieskończoność agonię. Nie mógł oderwać wzroku od tajemniczej ściany zieleni. Rośliny wydawały się być żywym, niemal świadomym organizmem. Jakże odrzucająca była to wizja zielska.
Niejako poetycka, owszem, Birian najprawdopodobniej nie omieszka się podjąć próby opisania tego zjawiska, ale jednym były intelektualne dywagacje na temat roli natury w życiu człowieka, a drugim odczucie jej siły na własnej skórze. I to nie poprzez powódź, czy śnieżycę, a wściekłe kwiaty-dusiciele.
Na domiar złego, niebo nad nimi ściemniało. Miał wrażenie, że nie zmierzali ku Sercu Dżungli, a jakowemu sercu ciemności, które całkowicie ich pochłonie. Poważnie myślał nad powrotem do obozu. Nie był jeszcze gotowy na śmierć, nieważne jak intensywnie jej czasem nie poszukiwał.


Ciszę przełamał głos driady. Słysząc jej słowa, Birian był gotów momentalnie zakręcić się na pięcie i odejść w siną dal. Te istoty wiedziały zbyt dużo, a igranie z takimi mocami nigdy nie kończyło się dobrze. Z dwojga złego, lepiej ryzykować zerwanie kontraktu z Syndykatem i powrót na kontynent. Zagrożenia związane z ludźmi i pieniędzmi znał doskonale i choć nie raz się na tym wszystkim przejechał oraz był daleki do bagatelizowania tego typu spraw, to przynajmniej potrafił je zrozumieć. A jednak, niechaj będzie na zawsze przeklęta!, pozostawała w nim iskierka dziecięcej, zdawałoby się, ciekawości, różniącej się niejako od tej, którą przypisuje się ludziom nauki, bo niczym nieograniczona, wyzbyta zdrowego rozsądku, gdyż był on ideą dlań zupełnie obcą. Wystarczy więc jedno pytanie, jedna angażująca wyobraźnię sprawa i wszystko momentalnie bladło, niknąc przed cudem tego, co niepoznane.
Kim był kruk Shirana? Historia niecodziennego zwierzęcia wydała się nagle po tysiąckroć bardziej intrygująca. Dandre szczerze żałował, że nie pociągnął go wcześniej za język. Miał jednak nadzieję, że taka okazja jeszcze nadejdzie, że jednak, mimo wszystko, nie sczezną w tej paskudnej, olśniewającej dżungli.

Roślinność zaszumiała, gdy białowłosa driada wstała, umacniając Dandre w przekonaniu o swego rodzaju świadomości otaczającej ich zieleni… Bądź, co zapewne bardziej prawdopodobne, jej symbiozie z driadami. Jeśli istoty te faktycznie były manifestacją lasu, jego swoistą duszą, to wszystko miało swój pokrętny sens.

A więc śmierć. Ciekawe, czy tym razem porwie i mnie w swoje… – zdążył pomyśleć, nim pnącze rzuciło się łapczywie na jego kostkę (zbereźna to była roślinka) i powaliło na ziemię, gdzie oplotły go kolejne, unieruchamiając barda niemal tak, jak robił to pająk ze swymi ofiarami. Pełen przerażenia krzyk Neeli przejął Dandre do głębi i aż serce zakuło go na myśl, że nie miał jej jak w tej chwili pomóc.
Ledwie mrugnął, gdy poczuł potężne szarpnięcie i wystrzelił w stronę ściany zieleni, która ani myślała się przed nimi rozstąpić. Choć nie miał jak osłonić się przed masą gałęzi i liści, to pierwszy kontakt przeszedł niemal bez szwanku. Krzyki i postękiwania reszty kazały mu sądzić, że nie mieli tyle szczęścia, co on. Przemykał z oszałamiającą prędkością między kolejnymi korzeniami, drzewami i tysiącami kolejnych roślin. Choć chciał chłonąć to doświadczenie najbardziej, jak tylko mógł, to w pewnym momencie zamknął oczy, bynajmniej nie marząc o utracie któregokolwiek z nich. Pogrążony w mroku mknął poprzez szum i wizg, podskakując co jakiś czas na wertepach, czy innych korzeniach. Ból był jedynym wyznacznikiem przebytej drogi.
Wtem, nic! Chwila zawieszenia, nim grawitacja ściągnęła mężczyznę na ziemię. Upadek był zadziwiająco miękki. Przeturlał się po wszechmiękkości i otworzył w końcu oczy. Serce ciemności było zadziwiająco piękne.


Znajdowali się na polanie, będącej niczym wyspa, ostoja spokoju na targanych sztormami, niespokojnych wodach. Bogactwo barw i zapachów prześcigało daleko cokolwiek, co bard widział w swym życiu. Strumienie złota i najlepsi architekci nie stworzą nigdy czegoś tak pięknego, jak obrazy tworzone przez naturę delikatnymi, przepełnionymi miłością muśnięciami pędzla. Jakże kontrastowało to z nienawistną florą, z którą mieli styczność jeszcze przed paroma chwilami.
W takich chwilach jego serce zanosiło się szlochem nad brakiem umiejętności w malunku. Tak, prawdą było, że słowo stało niejako nad rzeczywistością i winno wyrywać się jej okowom, tworzyć światy lepsze od tego, w którym przyszło nam żyć, piękniejsze i bardziej pełne. Ale czasem zdawało się, że niemożliwym jest odnalezienie słowa, bądź słów, które oddałyby w pełni obraz, przed oczami poety. Bogowie wiedzą, czy jakaś dobra muza ześle na niego natchnienie… Czy w ogóle dożyje, by ponownie pochwycić w dłoń pióro. Ach, gdyby tylko była tu jego matka! Z pewnością potrafiłaby oddać nieopisywalne piękno tego miejsca na swym płótnie.


Dandre wstał i otrzepał ubrania z ziemi, szczerze zdziwiony dobrym stanem zarówno tkanin, jak i siebie samego. Jego wzrok prędko powędrował ku tajemniczej konstrukcji pośrodku kamiennego kręgu. Co ciekawe, bardziej nawet od driady, niejako zespolonej z przedziwnym kopcem, zaintrygował go obiekt, który migotał błękitnie pośród ostatnich promieni słońca. Czyżby to był cel ich wyprawy? Pierwsze krople deszczu już opadały na jego ramiona.
- Ze mną wszystko w porządku. – odpowiedział Arze – Neela? Nic ci nie jest? – spojrzał zatroskany na dziewczę, doszukując się na jej kruchym wszak ciele jakichś wymagających uwagi ich młodej felczerki ran. Otworzył usta, by powiedzieć coś jeszcze, ale uprzedziła go driada. Szybko odwrócił się w jej stronę. Była jak królowa, wtopiona w swój tron. I choć chciał wierzyć, że władczyni z niej miłościwa, to wiszące nad nimi wszystkimi widmo przepowiedzianej im śmierci przywodziło mu na myśl raczej krwawą tyrankę.
- Jesteśmy zaszczyceni i dozgonnie wdzięczni za to, że wpuściłyście nas do swojego olśniewającego domu. Nie potrafię znaleźć w tej chwili słów, by opisać czar i piękno tego miejsca, ale wiem, że winne być opiewanym przez artystów do końca świata. Manifestacja urody i potęgi natury… Absolutnie powalające. Jesteśmy naprawdę zobowiązani. – aż szkoda, że chcecie nas wszystkich pozabijać.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

450
POST POSTACI
Shiran
Żyjące pnącza będą od teraz chyba czymś, co będzie przyprawiało mnie o gęsią skórkę. No, ale po kolei...

Zaczęło się od tej jednej niepozornej gałązki wspinającej się po nodze tej tam leśnego dziecka. Dziecka, bo wciąż to by była chyba pedofilia? Ktoś by powiedział, że to przecież się nie liczy, bo są stare! Być może mają i po tysiąc lat, ale wciąż wyglądają jak dzieci, do cholery. Ech, skrzywieni zboczeńcy. Była więc nóżka i gałązka. Było westchnięcie i cichy głos Nellrien. Dwustu przed atakiem, ale ilu jeszcze tak naprawdę miało przybyć na wyspę? Będą ich tutaj tysiące, jeśli nie więcej - nic na to nie poradzimy - Ara nic na to nie zaradzi. Nikt na to nie będzie w stanie czegoś zaradzić... No chyba, że nasze kochane leśne żyjątka ukatrupią nam krasnala. Nie będę narzekać, jeśli będą słowne.
W tym wszystkim jednak nie potrafiłem znaleźć cienia uśmiechu, ni wykrzesać z siebie chociaż iskry optymizmu. Dlaczego? Ano wystarczyło spojrzeć na Nellrien, która chwilę po usłyszeniu wyroku śmierci na samego Barbano, przygarbiła się, przypominając teraz raczej wrak człowieka, niż tę dumną, upitą w trzy dupy kobietę, którą spotkałem na Suce (czy jak tam ten statek się zwał). Być może sprawa magicznego kontraktu dobijała ją na tyle, że nie była w stanie normalnie funkcjonować. Być może jej nie wystarczałem i zwyczajnie wolała z sobą skończyć. Ciężko było mi odgadnąć tę kobietę. Ciężko mi było odgadnąć kogokolwiek. Bo jak inaczej mam opisać wyskok Kwiatuszka, czy nawet to, że Gryzipiórek się ze mną zgodził. Co za popieprzona sytuacja.

Możecie się więc tylko domyślać, że dalej było tylko ciekawiej.

Nellrien wydusiła w końcu ostateczną odpowiedź, skierowaną oczywiście do driad. Powstał tu jakiś krótki dialog, który całkowicie sobie zlałem, bo było to jakieś dyplomatyczne pieprzenie i inne lizanie dup. Moją uwagę jednak przyciągnął opis grupy. Wtedy to całkowicie znieruchomiałem.

ONE WIEDZIAŁY!

Wiedziały o tajemnicy Nellrien Maver i o tym, że szukała śmierci. Wiedziały o Authu. Powiedziały jeszcze cośtam o mroku w sercu i złotym języku - zgaduję, że to były słowa o Jełopie. Morderczyni to Neela, a Ara? Arę określili sercem dżungli - cokolwiek to miało znaczyć. O ile jednak większość mnie nie obchodziła, tak wyjście na jaw demonicznej natury Autha było nie za ciekawe. Ale to też tłumaczyło dlaczego tak ochoczo znikał, gdy te małe diabły pokazywały się w pobliżu. Leśne skrzaty, ha tfu!
Na koniec, a jakżeby inaczej padła jeszcze obietnica tego, że nie pożyjemy sobie za długo. Tak dla odmiany, a co. W tym momencie chciałbym też jednak oficjalnie wycofać swoje słowa dotyczące nadziei na słowność driad. To tak jakby co.
Przechodząc jednak do clou - NIENAWIDZĘ TYCH JEBANYCH PNĄCZY! Usłyszałem tylko pisk Nowej, a chwilę potem sam byłem ciągnięty jak szmaciana lalka po ziemi. Liście jakby ochoczo okładały moją twarz, niczym zdradzona panna, albo taka co to usłyszała, że jednak to ja jej nie kocham. Gałęzie nie oszczędzały moich członków (spokojnie, na żaden konar się nie nadziałem), zaś wystające korzenie układały się idealnie w miejscach, gdzie akurat lądowałem z bolesnym stęknięciem, co dodatkowo potęgowało ból. Na dodatek ostry liść, albo jakieś inne kurewstwo rozcięło mi łuk brwiowy, co poskutkowało zalaniem krwią całej mojej prawej strony twarzy. Takie sztuczki wykonywało się podczas walk ulicznych, by oślepić przeciwnika - muszę więc przyznać, że driady w pewien mocno pojebany sposób nieco mi zaimponowały. Zakładając oczywiście, że było to z premedytacją.

Potem usłyszałem krzyk Nellrien. Tutaj prawie, że automatycznie wierzgnąłem, nadziewając się jeszcze mocniej na wystający korzeń. Nie było to zbyt mądre. Nie kiedy przeraźliwa prędkość nie spadała, a ból przestawał aż tak doskwierać... Trochę mądrzejsze byłoby to w wysokiej trawie, tyle że właśnie wtedy nasza szalona podróż się zakończyła.

Mimo wściekłości jaką odczuwałem, nie byłem w stanie nie docenić spokoju jaki panował na polanie. Coś absolutnie innego niż to do tej pory. Gdyby nie lejąca się krew znad mojego oka, byłoby w sumie całkiem przyjemnie.
- Rozwalony pysk nadaje się do łatania? - zapytałem Ary, odpowiadając w ten sposób na jej pytanie, podnosząc się jednocześnie do siadu i przykładając rękę do brwi. Sam nie wiem co próbowałem osiągnąć tym nieudolnym tamowaniem. Liczyłem, że mi pomoże, bo fajnie byłoby jednak popatrzeć na to wszystko czymś więcej niż jednym okiem. Kwiatki, sratki, jakieś roślinki, zapachy, kamienne kręgi. Nie powiem, robiło to jakieś wrażenie, a przynajmniej sama aura otoczenia wydawała się być magiczna - nie zmieniało to jednak mojego wewnętrznego wzburzenia.

A na domiar złego znowu zabrzmiał ten znajomy głos, obwieszczając nam dotarcie do celu, niczym woźnica w powozie dostosowanego do masowego transportu osób. Co za idiotyzm...
- Cudownie, aaa... Co to nam daje? Przetargałyście nas, by w sumie zabić nas na jakieś polance? - Prychnąłem, próbując się podnieść z ziemi. Zwróciłem się w stronę Ary, licząc na to że się mną zainteresuje. A potem? Potem to wypadałoby obejrzeć to całe serce, skoro przez nie mamy tutaj zginąć.

Wróć do „Kattok”