POST BARDA
Kruk z zaciekawieniem przekrzywił głowę, wbijając spojrzenie jednego ze swoich czarnych oczu w profil Shirana.
Co zrobiłeś? Związałeś się z kimś jeszcze poza mną? Z rudą? Niedobrze. Niemądrze. Będę zazdrosny.
Zakrakał z rozbawieniem i wzbił się w powietrze, by za chwilę wylądować na drugim ramieniu półelfa i zabrać się za czyszczenie piór pod skrzydłem.
Obejść, nie obejść. Zły pomysł. Złamać? Lepszy. Każdy kontrakt jest podtrzymywany przez jakiś rezerwuar magiczny. Zniszczenie takiego jest trudne. Powiedz więcej. Pomogę.
Czy Shiran mógł mu zaufać pod tym względem? Ta decyzja należała już do niego. Choć słowa Autha rzadko były nasycone czymś innym, niż złośliwością, w tym przypadku wydawał się on wręcz zainteresowany, choć ewidentnie usiłował to ukryć za pomocą uporczywego iskania własnych piór. Okoliczności nie sprzyjały jednak dłuższej dyskusji na ten temat, zwłaszcza jeśli półelf nie chciał dzielić się tą wiedzą z pozostałą częścią swojej grupy. Choć kto wie? Może ich pomoc byłaby nieoceniona? Barbano miał być docelowo zarządcą całej wyspy, a teraz odpowiadał za całą ekspedycję. Dobranie się do niego i ewentualnych magicznych rezerwuarów, jakie posiadał, nie mogło być prostym zadaniem.
Grupowe przedrzeźnianie sposobu bycia Biriana szybko zmyło wspomnienie bolesnych tematów i zarówno sam bard, jak i Neela szybko dołączyli do ogólnego rozbawienia. Młoda szlachcianka początkowo zerkała na odmłodniałego mężczyznę z niepokojem, nie chcąc chyba, by się obraził, ale skoro i on podszedł do tego bez pretensji, to i ona w końcu roześmiała się szczerze. Wciąż uczyli się wzajemnych relacji i przynajmniej nie skakali już sobie do gardeł, jak na statku, kilka dni wcześniej. Być może to trzy dni zaćmienia i ciężkiej pracy nad obozem doprowadziły do tego, że głupie niesnaski przestały już mieć jakieś większe znaczenie. Co by nie mówić, mieszkali ze sobą i funkcjonowali razem każdego ranka i wieczora, nawet jeśli dni spędzali osobno. Teraz czekała ich docelowa wyprawa - co będzie, kiedy z niej wrócą? Mogli snuć plany, które niekoniecznie musiały się sprawdzić.
Kapitan uśmiechnęła się do Ary, spoglądając na sakiewkę, jaką rzucił do niej bard. Co by nie mówić, przekazana suma była całkiem imponująca i w innych okolicznościach, gdyby znajdowali się chociażby w pierwszym lepszym mieście, młoda zielarka z pewnością znalazłaby wiele sposobów na wykorzystanie swojej nagrody.
-
Nie wiem, czy chcę przynależeć do klubu, który prowadzi ktoś, kogo driady nie urobiły - odezwała się Nellrien, na moment zapominając o wyprawie. -
Wątpię, żebyś była w stanie sprostać moim oczekiwaniom jako przewodnicząca. Nie wiesz, co przechodzimy.
Nie wyglądała, jakby mówiła o okrutnym bólu, czy czymś podobnym. Kąciki jej ust uniesione były w lekkim uśmiechu, co świadczyło o zgoła innych emocjach. Nawet jeśli, według wiedzy Shirana, wraz z wyjściem normalnego słońca ponownie spadł na nią ciężar kontraktu, to jednak wciąż normalne, błękitne niebo i złote promienie rozbijające się o fale znacząco poprawiały samopoczucie wszystkich. Wystarczyło tylko wyjść z namiotu.
Jakby w odpowiedzi na słowa rudowłosej, na granicy pola widzenia Aremani coś znów błysnęło i zatrzepotało, by zniknąć chwilę później. Cóż, jeśli nic jej nie zabije w dżungli, to może zwyczajnie oszaleje.
Zerkając na zaprezentowaną przez kobietę mapę, kapitan pokiwała głową z uznaniem.
-
Dobra robota.
Neela nie zawiodła - po komentarzu dotyczącym driad i tego, co można by było z nimi zrobić, naturalnie oblała się rumieńcem. Jej niewinność była urocza i wyjątkowo tu nie pasowała. Ale kto wie, może pobyt w tym towarzystwie i w tych okolicznościach przyrody dobrze jej zrobi? Nabierze trochę odporności na świat, który nie był taki, z jakim miała styczność w swoim dobrym, bogatym domu. I tak całkiem imponujące było to, jak mało narzekała. Ani na niewygodne posłanie, ani na insekty, ani na konieczność mycia się w misce wody za prowizorycznym parawanem ze sznurka i kawałka tkaniny, oddzielającym część ich namiotu.
-
Faktycznie. Stroje z piórami - przypomniała sobie, z ulgą zmieniając temat. -
Wiesz co, może i tak. Może wrócę na wyspy, tylko... na inną. Do Portu Erola? Jeśli... z jakiegoś powodu... nie wróci mi mój poprzedni wygląd, zaciągnę się do jakiejś trupy cyrkowej i sama będę nosić te wszystkie tęczowe fatałaszki i dzwoniące blaszki. Nikt mnie nie rozpozna i tak - zerknęła na Aremani, by po chwili wahania dodać: -
Możesz... możesz w sumie ściągnąć to zaklęcie, Ara.
Pewność siebie pani kapitan, która wydawała się mieć w zupełnym poważaniu to, jak wyglądała pokryta od stóp prawie do głów roślinnym wzorem, musiała być dla niej głównym czynnikiem ku temu, by samej zyskać trochę pewności siebie.
-
Inna droga? - brwi Nellrien uniosły się z niedowierzaniem. -
Za mało rozrywek miałeś poprzednim razem, Shiran? Zbyt nudno ci było? Strach pomyśleć, co w takim razie dla ciebie znaczy ciekawiej. Idziemy tą samą drogą. Do rzeki, a potem będziemy się zastanawiać.
Przez chwilę wyglądała, jakby chciała dodać coś więcej. Zerknęła na Arę, potem wróciła spojrzeniem do półelfa, ale powstrzymała się od komentarza. Co mogła mieć na myśli - pozostały im domysły. Złapała swoją kuszę, by przypiąć ją do biodra, poprawiła torbę na ramieniu i ruszyła w kierunku wykarczowanej już odrobinę ściany roślinności. Szła na czele sama, dopóki Shiran nie zrównał się z nią i nie podał jej woreczka z jedzeniem. Zajrzała do środka i parsknęła śmiechem.
- ... - otworzyła usta, zapewne po to, by rzucić złośliwym komentarzem, ale zreflektowała się i zamknęła je. Zamiast tego po chwili powiedziała ciche "dziękuję" i wygrzebała ze środka kilka suszonych owoców, by zająć się ich jedzeniem.
Wybrane przez nich wejście w dżunglę było mocno wydeptane i wyraźnie używane przez większość załóg. Droga do rzeki, którą odkryli (i częściowo wypalili) wcześniej, stanowiła główny szlak prowadzący do ich jedynego obecnie źródła niesłonej wody. Teraz także wszyscy wybierali tę trasę, zanim przy rzece rozchodzili się, każdy w swoją stronę. Przy nurcie krzątało się kilka osób, jedni napełniali beczki, inni zajmowali się swoimi sprawami - sielanka, która mało wspólnego miała z rzeczywistością. Można było pomyśleć, że dżungla wcale nie jest agresywna i nie mają tu właściwie nic do roboty, choć niestety, prawda była inna. Ich grupa odprowadzona została pozdrowieniami i zaciekawionymi spojrzeniami, ale nikt nie odważył się skomentować ich wyglądu i narazić się na potencjalny gniew pani kapitan.
Zbudowana jakiś czas temu prowizoryczna kładka pozwoliła im przedostać się na drugi brzeg rzeki, a potem ruszyć w bardziej niezbadane terytoria. Tym razem niebo nie zalewało świata czerwienią, a promienie przebijające się przez duże liście spływały długimi smugami światła pod ich nogi. Znów przecinać się było trzeba przez gąszcz splecionych lian i ostrożnie stawiać stopy, a pokonanie każdego metra stanowiło wysiłek, jakby dżungla robiła wszystko, by zatrzymać ich z dala od swojego serca, znajdującego się gdzieś w jej głębi. Owady kąsały niemiłosiernie, wilgotne powietrze i zmęczenie przyklejało ich koszule do pleców, a ostatnie ciężkie trzy dni wcale nie pomagały. Z ust Nellrien co jakiś czas wyrywało się jakieś przekleństwo, lub ich kwiecista wiązka, a Neeli ostatecznie skończyła się wytrzymałość i zaczęła co jakiś czas narzekać, choć cicho i tylko pod nosem.
Minęła bodajże druga godzina drogi, zanim roślinność zaczęła rzednąć, aż wreszcie przebili się na coś, co wyglądało jak zarośnięta polana. Ich oczom ukazało się coś, czego prawdopodobnie nikt się tu nie spodziewał - stara, zniszczona i rozpadająca się drewniana chata, częściowo porośnięta zielenią, częściowo zapadnięta. Płotek, który niegdyś ją otaczał, teraz ostał się tylko w trzech miejscach, rozpaczliwie wyglądając znad wysokich traw.
-
Ktoś tu mieszkał? - zdziwiła się Neela. -
W samym środku niczego?
- Kiedyś to była wyspa trolli - odparła Nellrien, ze stęknięciem ruszając w kierunku zrujnowanego domku. Już jakiś czas temu zaczęła kuleć, bo rana, którą miała na udzie dawała się jej we znaki. Nawet zaleczona eliksirem i porządnie zaszyta przez krasnoludzkiego medyka, to wciąż nie było w stu procentach wyleczone obrażenie. Prościej by było, gdyby mieli ze sobą maga-uzdrowiciela. -
Ale to nie wygląda jak trolla chata. Wiem, że mieszkały tutaj też inne rasy, tylko prędzej w mieście na wschodzie, niż w takiej dupie, jak ta. Potem coś się zjebało i wszystko opustoszało. Chcecie zajrzeć do środka?