Dżungla Tuk'kok

466
POST BARDA
Długą chwilę zajęło im przejście do porządku dziennego z tym, co się wydarzyło. Zanim ktokolwiek zareagował na zapadającą wokół nich ciszę, na krąg martwej zieleni i uległe monstrum pod kontrolą Biriana, Nellrien ruszyła się pierwsza. Bez jakiegokolwiek utykania dobiegła do Shirana i opadła na kolana obok niego, na wyschnięte źdźbła trawy i szare truchła kwiatów. Dopiero jej dotyk na policzku, a potem palce przeczesujące jego włosy, żeby odgarnąć je z twarzy, sprawiły, że półelf otworzył oczy. Nad sobą zobaczył jej zmartwione spojrzenie i wilgotne od deszczu, rude włosy, na tle zachmurzonego nieba. Gdzieś wyżej, kilkanaście metrów nad nimi, krążył Auth, wyjątkowo nie mając nic złośliwego do powiedzenia. Przynajmniej pojawił się w okolicy, zamiast w nieskończoność ukrywać się przed driadami.
- Shiran - odezwała się kapitan cicho. - Przepraszam. To moja wina. Nie powinieneś za mnie... Dlaczego musiałeś...
Czuł ból, gdy wdychał powietrze, ale po dłuższej chwili zdołał się do niego przyzwyczaić na tyle, by przynajmniej nie czuć się, jakby miał zaraz umrzeć. Nellrien tego nie wiedziała; lot półelfa przez pół polany i jego upadek wyglądał przerażająco. Z punktu widzenia pozostałych, Shiran został najpierw silnym ciosem kamiennej kończyny w klatkę piersiową posłany w powietrze, a potem z impetem walnął w ziemię. To nie mogło skończyć się dobrze. Z własnych doświadczeń i kilkudniowej współpracy z krasnoludem, Aremani z łatwością mogła wywnioskować, że mężczyzna ma złamane przynajmniej jedno żebro. Pozostało im mieć nadzieję, że nie przebiło ono żadnych organów wewnątrz.
- Pomóż mu jakoś - poprosiła Nellrien, unosząc wzrok na dziewczynę. Wydawała się nie zwracać uwagi na wszystko pozostałe, co działo się wokół nich. Ani dosłownie martwa natura, ani Serce Dżungli już nie miało dla niej żadnego znaczenia. - Ty wiesz jak, prawda? Pomóż mu.
Być może zdawała sobie sprawę z tego, że nie musi przejmować się potworem, skoro Dandre zyskał nad nim kontrolę. Gdy już bard nauczył się, w którą stronę należy przekręcać kryształ, by konstrukt się go słuchał, poprowadzenie go z powrotem do kamiennego kręgu nie stanowiło problemu. Ciężkie kroki znów zatrzęsły ziemią, ale tym razem nic im nie groziło. Serce Dżungli szło do miejsca, w którym podniosło się z ziemi, trochę nieporadnie, jak chore zwierzę. Z bezpiecznej odległości mogli obserwować, jak uderza w jeden z głazów, rozbijając go w drobny mak; potem w kolejny. Birian prowadził stworzenie tak, by samo swoim ciężarem zniszczyło to, co utrzymywało je przy życiu - dość makabryczna, smutna śmierć. Może więcej chwały byłoby dla potwora w tym, gdyby stracił życie w dalszej walce z Shiranem, po kilku kolejnych wybuchach.
Piąty kamień padł, potem szósty i siódmy. Pęknięte głazy z łomotem osuwały się na martwą ziemię, runy gasły, a Serce Dżungli słabło. Wibracje kryształu, jakie bard czuł w całych swoich rękach, w całym swoim ciele praktycznie, przy każdym uderzeniu wydawały się wzmagać na sile, jakby magia protestowała - o ile wyciągane przez niego wnioski mogły mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością. Nie znał się na tym, to były jedynie domysły.
Rozsądnie postanowił zsunąć się z grzbietu potwora, zanim pokierował go w ostatni z głazów w kręgu. Kamienne cielsko z oporem rozpędziło się i władowało w swój cel, dosłownie ułamek sekundy później z pełnym bólu rykiem, który poniósł się po okolicy, rozpadając się w bezładną stertę popękanych skał i suchego drewna. Wibracje magii ustały, a kryształ w dłoniach barda zgasł, choć nie do końca - wciąż pulsował rozpaczliwym, słabym światłem, jak istota, która nie chciała umierać. Oczy Biriana również zgasły, a jego uniesione włosy opadły z powrotem. Ogarnęło go straszliwe zmęczenie, jakby sen nie był mu dany co najmniej od kilku dni.
- Zabiliście to... to coś - odezwała się Neela prawie szeptem, ale w martwej ciszy, jaka zapanowała na polanie, usłyszeli ją bardzo wyraźnie. Powoli ruszyła w stronę barda. - Powinieneś to zniszczyć. Ten kamień. Rozwalić go.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

467
POST POSTACI
Shiran
Cisza była prawdziwie ujmująca. Mrok jaki wydobył się z rogu, wydawał się pochłonąć także naszą kolorową kompanię. Prawie zacząłem się martwić... Nikt się nie odzywał, nikt się nie ruszał. Czekałem w sumie na Kwiatuszka i jej siarczyste, acz wciąż dziecinnie brzmiące wiązanki - przecież zamordowałem jej naturę - pies jebał, że sama tego chciała i sama ten pomysł mi podsunęła. Ale może tylko uprzedzałem fakty, a za chwilę usłyszę szloch.
Trwaliśmy w takim bezruchu dłuższą chwilę, a potem życie jakby wróciło. Co prawda nie słychać już było ćwierkotu ptaszków, czy innych sarenek, ale odgłosy kroków, bieg, czy inne znajome mi dźwięki.
A ja sobie tak leżałem, rozważając możliwe scenariusze i zastanawiając się jakim cudem, tak inteligentny chłop doprowadził się do tego stanu. Wiecie co jest najgorsze? Diagnoza jaką sobie postawiłem to: baba! Bo gdyby nie Nellrien pewnie nie fikałbym tak bardzo, nie rzucał się w szaleńczy wir walki, czy nie strugałbym takiego fircyka. A może to tylko próba usprawiedliwienia mojego szalonego i morderczego usposobienia? Zresztą kogo ja oszukuję. Nawet bez pani kapitan, rzuciłbym się na tego jebanego węża morskiego, bo po to mnie zatrudnili. Dalej byłbym pyskatym pół-elfem, który nie da sobie wejść na głowę. Dalej Auth mógłby się ze mnie napierdalać... Kogo ja próbowałem oszukać.

Dlatego dotyk czyichś rąk był dla mnie... Czymś nowym? Zawsze byłem pozostawiony sam sobie, a teraz ktoś chyba się o mnie martwił. Otworzyłem oczy, zdumiony, pewny że raczej zobaczę Zielarkę, która będzie próbowała mnie jakoś poskładać, a nie Nellrien, która chwilę temu była po drugiej stronie polany. Auth latał nade mną, ale jakoś on teraz przyciągał moją uwagę. Mój wzrok bowiem przyciągały włosy, które błyszczały na tle zachmurzonego nieba. Wyraz twarzy Maver, wydawał się czymś dla niej nienaturalnym. Oczy odcinały się na tle jej jasnej sylwetki i dziwnych, magicznych tatuaży, a każdy gest, który czyniła, przepełniony był obawą i troską. Było to naprawdę coś innego. Czułem się spełniony. Mógłbym się nawet przyzwyczaić do tego uczucia. I jak chwilę temu rozważałem to co poczyniłem jako skończoną głupotę, teraz jestem przekonany, że zrobiłbym to samo ponownie.
Uśmiechnąłem się słabo do Nellrien, która odgarniała włosy z mojej twarzy. Jej dotyk sprawiał, że życie powoli do mnie wracało. Nie wiem co się działo, ale było to naprawdę specyficzne uczucie. I tak nie zrozumiecie, więc rozwodzić się nie będę.
W każdym razie chciałem jakoś odpowiedzieć na jej słowa, ale wyszło mi tylko sapnięcie i grymas bólu, który pojawił się na miej twarzy, gdy próbowałem jakoś wyartykułować.
- Musisz... psuć... moment, co? - Wysapałem jakoś, ale w natężeniu takim, że co najwyżej pani kapitan mnie mogła usłyszeć. Przymknąłem oczy i delektując się zakazaną rzeczą, jaką był dotyk pani kapitan, uśmiechnąłem się ponownie do niej łobuzersko.
Czułem się trochę jak debil i jakiś nastolatek. Cieszyłem się, że nikt nie słyszał moich myśli, bo inaczej na zawsze straciłbym swoją reputację. Już słyszę Pajaca, który mi dokucza i na każdym kroku robi aluzje to miękkiego serduszka. Albo Arę, co to krzyczy, że kutasem myślę, a nie głową. Albo Auth, który na każdym kroku podstawiałby mi kłody pod nogi, bym tylko się zbłaźnił przed rudowłosą...

Ale chwila...
DLACZEGO MI NA TYM AŻ TAK ZALEŻAŁO?

Nie wiem co się działo, ale średnio mi się to podobało. Życie samotnika było czymś co zawsze sobie ceniłem, a teraz nie mogłem przestać myśleć o tym, że jak skończy się cała ta eskapada, to Nellrien wypłynie w nowe miejsce. Nie. Odejdę. Jak zawsze. Nie lubię zobowiązań. No może tylko najpierw pomogę jej z tym magicznym kontraktem. Tak. A potem zniknę. Jakoś tak poczułem się lepiej z tymi myślami. Nie niosły ze sobą aż takiego ładunku emocjonalnego i bardzo mi to pasowało.

Tak samo jak podobało mi się to, że nie czułem już śmierci na karku. Ciało powoli przyzwyczajało się do bólu, a oddech wracał do normy. Jeśli tak można było nazwać złamane żebra. Wciąż zastanawiam się jakim cudem przeżyłem... Nie znałem się jakoś mocno na medycynie, ale wiedziałem, że powinienem skończyć z krwotokiem wewnętrznym, licznymi złamaniami i po prostu martwy. Trup. To tak, jakbym spadł z murów obronnych. Ba! Jakby ktoś wsadził mnie w małą armatę. A mimo to jakoś jeszcze się trzymałem. Może to zasługa Autha? Co za pojebana akcja.
A właśnie, co do pojebanych akcji. Ja sobie tak leżałem, co nie? No, a bard za ten czas wziął i rozdupczył wszystkie kamienie. Mój autorski pomysł! Po tym nasz mały kolega rozsypał się, a Neela coś zapieniła się, że trzeba jakiś tam kamulec zniszczyć. Nie wiem za bardzo o czym była mowa, ale na moje, skoro kamienny skurwiel pokonany, to nie ma co niszczyć. Chciałem się odezwać, ale jakoś siły nie miałem. Fajnie byłoby, gdyby Ara miała możliwość odprawienia jakichś czarów...

Dżungla Tuk'kok

468
POST POSTACI
Dandre
Od zarania dziejów ludzie pragnęli władzy, władzy absolutnej. Pragnienie stania się panami życia i śmierci było tak głęboko zakorzenione w świadomości co ambitniejszych jednostek, że na język samo cisnęło się pytanie; "Czy jest to żądza wynikająca z natury, będąca wynikiem usposobienia ludzkości jako gatunku, jeśli w ogóle można zaryzykować taką tezę, czy może jest ona niejako narzucana przez społeczeństwo?". Och, przecież nawet poeci, stroniący od miecza, potrafiący wzgardzić nawet koroną, byli w stanie wysnuć roszczenia do władania rządem ludzkich dusz, w swej nieskończonej megalomani dywagując nad poprowadzeniem ich w sposób, który przyniósłby tylko dobro i dostatek. Birian, wbrew pozorom narzucanym postronnym obserwatorom przez swoisty egotyzm, któremu zwykł czasem ulegać, nigdy nie wyłuskał z siebie podobnych ambicji. A jednak... Bogowie, a jednak, gdy siedział tak na czubku golema, powołanego do życia przez magiczną siłę, wymykającą się jego prostemu rozumowi, to wydawało mu się, że jest w stanie pojąć... Pojąć, z czym wiąże się władza. Dreszcz, który przeszedł jego ciało mógł oczywiście być wywołany przez interferencję ciała barda z magicznym kryształem, aczkolwiek nie mógł zaprzeczyć, że poczuł się faktycznie wielki. Jednym, delikatnym ruchem dłoni był w stanie pchnąć naprzód kamienne cielsko potwora, który przed chwilą niemal ich pozabijał. Gdyby tylko chciał, mógłby zmiażdżyć swych towarzyszy i wrócić do obozu jako nowy, skąpany we krwi władca dżungli.
Jakże śmieszna to myśl. Zdziczały szlachetka i jego kamienny pupilek... Wspaniały pomysł na epicki poemat! Gdyby tylko był ktoś, by to wszystko spisać. Jego ambicje na całe szczęście ograniczały się do nieskończonej sławy i bycia wiecznie adorowanym. Skromnie.


Wcześniej kątem oka dostrzegł Shirana, bezpardonowo zmasakrowanego przez golema. Mimo najszczerszych starań, po raz kolejny w swoim życiu zadziałał o kilka chwil za późno. Gdyby udało mu się wspiąć choćby parę chwil wcześniej, może zdążyłby zatrzymać magiczną bestyję, nim ta zdzieliła pół-elfa swoją ciężką jak głaz łapą. Gdy tylko wypchnął ze swojej głowy tysiące pogmatwanych myśli, spojrzał w dół, na leżącego w trawie mężczyznę. Miał nadzieję, że przeżył. Biedak nie zasługiwał na taki los. Sam Birian zaś nigdy nie mógłby odpłacić mu za wcześniejszy ratunek, co było ideą co najmniej irytującą. Tkwił w głuchym zawieszeniu, górując nad rozsypanymi po polanie towarzyszami broni, niczym jakiś zagubiony bożek. Pani kapitan momentalnie zerwała się do biegu i stanęła obok swego niedoszłego lowelasa, który... Drgnął? Jeśli nie był to jakowy pośmiertny spazm, to wspaniale!
Birian momentalnie stracił nim zainteresowanie, zbyt pochłonięty swoją nową, przerażającą zabawką.


Prawie parsknął ze śmiechu, gdy zdał sobie sprawę, że jest o krok od pokierowania ożywionej kupy kamieni ku autodestrukcji, a do teraz zwykłe jeździectwo jawiło mu się jako czarna magia. Zaśmiewając się więc cichutko pod nosem, z włosami, które zaprzeczywszy idei grawitacji falowały sobie nad głową barda i z błyskiem dziecięcej fascynacji w oku, pchnął kryształ do przodu. Odpowiedziało mu ciężkie stąpnięcie, pierwszy z kamieni nieco się przybliżył.
Jaki okrutny to sposób na zakończenie sztucznego żywota! Czuł się jakby prowadził wzdłuż żyły czyjąś dłoń ze sztyletem i patrzył, jak powoli niknie. Choć brzmi to abstrakcyjnie, było mu niemal... Źle. Prowadził kamienne pięści na okraszone runami monolity, a z każdym kolejnym rykiem bestii kulił się w sobie. Czy miał teraz styczność z magicznym konstruktem, czy z jakowym istnieniem, które zmuszał właśnie do gaszenia własnego płomienia? Bogowie, maszerować na śmierć, w więzieniu ciała, które nie jest do końca twoje... Z każdym kolejnym krokiem, z każdym ciosem, który ty-nie-ty zadajesz samemu sobie, słabnąc, rozpadając się, niczym stara zabawka. A jednak wciąż być zmuszanym do kolejnych i kolejnych uderzeń, topiącą się jak wiosenne śniegi dłonią. Jakaż to kaźń.
Kryształ, który trzymał w dłoniach, wibrował coraz mocniej. Drgał, jak serce przerażonej istoty. Birian w życiu nie czuł się tak bestialsko, tak bezkreślnie podle, ale nie przystawał w swej brutalnej symfonii, nim nie stanął przed ostatnim z kamieni.
Poruszył kryształem tak, by magiczny konstrukt pochylił się nisko ku ziemi i zeskoczył zeń. Później zaś zwieńczył dzieła, ostatnim, agresywnym ruchem ręki, posyłając kamienie ku kamieniom. Symfonia cierpienia zakończyła się przepełnionym tragniczym bólem rykiem stwora, niknącym w łoskocie jego rozpadającego się ciała.
Jeno kryształ wciąż pobłyskiwał nieśmiałym światłem, niczym niepewna, obawiająca się nieskończoności dusza, kurczywie trzymająca się żałosnych resztek swojego ziemskiego 'ja'.


Birian czuł, jak włosy opadają mu z powrotem na głowę. Sam też odczuł przepotężne przyciąganie gruntu, który jawił mu się tak kusząco, jak najwygodniejsze z łóżek. Siły niemal kompletnie opuściły jego odmłodniałe ciało, jakby bez ustanku balował przez przeszło pół tygodnia.
- Och, kaźni, jakaś ty ponura. - sapnął, na wpół opadając, na wpół usadawiając się na zjałowiałej ziemi. Martwa trawa drapała go w dłonie.
- Nie chciałbym myśleć, że to w ogóle żyło... Ale na to już chyba za późno. - odrzekł Neeli, patrząc na nią z dołu. Zaraz pokręcił głową. - Nie zniszczę go. To byłoby bestialstwo, na które mnie nie stać. Czuję się, jakbym miał wymazać czyjeś wspomnienie, jakbym trzymał w ręku... - duszę? Jakbym był, tak, właśnie, panem życia i śmierci, bóstwem niemalże! - ...coś większego od siebie samego. Nie zdobędę się na to ani nie zezwolę. Zresztą, to jest nasz dowód, znak dobrze wykonanej pracy. Serce Dżungli, wydarte z jej zielonego... - rozejrzał się po polanie - ... pięknego niegdyś cielska.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

469
POST POSTACI
Aremani
W napływie adrenaliny Aremani poczuła dumę z tego, że Shiran wysłuchał jej wołania o zadęcie w róg. Czuła się, że jej nowo odnaleziona pewność siebie w krytycznej sytuacji ma jakikolwiek wpływ na innych. To było motywujące.
Jednak wszystko obróciło się w perzynę, zupełnie jak trawa pod ich nogami, gdy zobaczyła druzgocące efekty tego tajemniczego artefaktu. Cała życiodajna energia natury ulatywała w powietrze, a przepiękna, choć przed chwilą śmiercionośna polana, zamieniała się w brązową martwicę w centrum dżungli.
- Onie. - zaczęła szeptem przerażona Aremani, a każde kolejne jej zawołanie stawało się co raz głośniejsze i bardziej przepełnione żalem. - Onie onie onie onie onie! To nie tak! To~ to nie tak miało... - Ciężko było jej powstrzymywać łzy. Jej dziecinny sen o byciu Obrończynią Natury właśnie tracił na realności, gdy to za jej pomysłem zieleń przestawała dawać oznaki życia.
Ciężkie oddechy nie pozwalały zebrać myśli, utrudniały jej powiedzenie czegokolwiek. Dopiero gdy Nellrien przylgnęła do Shirana serce Aremani zalało najsilniejsze z arsenału jej odczuć - furia.
- Shiran ty chuju, to wszystko twoja wina! - zaczęła wykrzykiwać na półelfa podchodząc powoli do pary i gniewnie wyrzucając rękoma w powietrze. - To tak nie miało wyglądać, to wszystko nie tak! To wszystko wina... wina...


Ku możliwemu zdziwieniu zebranych wściekły napad Aremani zdawał się nagle wygasać, jakby ktoś na rozżarzone palenisko wylał naraz kilkanaście kubłów wody. Dziewczynę naszła chwila refleksji. Choć wydawało się to zdarzyć już wieki temu Aremani przypomniała sobie sytuację spod kamiennej chatki która ostatecznie musiała stanąć w ogniu. I o tym jak wydarła się na Dandre.
- Nie, przepraszam... - wypowiedziała, acz z trudem. Potem w jej głosie była tylko łagodność i smutek. - To nie twoja wina. To nie jest niczyja wina... Nie wiedziałam, nie mieliśmy wpływu. Ciężko przewidzieć cokolwiek w obliczu tak dzikiej natury.
Racjonalna Aremani przejmowała kontrolę. W obliczu tego, że przed chwilą groziła im zagłada to było coś niespodziewanego.

Jedynie żałosne skomlenie Nellrien (jak pewnie by to określiła Ara) o pomoc Shiranowi wywoływało u Ary przelotne uczucie wstrętu, co dało się wyczytać ze zmarszczonego czoła zielarki, jednak nie szły za tym wybuchy emocji.
- Pomogę mu, ale nie dlatego, że prosisz, tylko bo to mój przyjaciel. Ty z kolei dla mnie możesz tu zostać i sczeznąć wraz z resztą traw. - wszelki respekt którym wcześniej darzyła kapitan momentalnie zniknął wraz z wystrzelonym przez nią bełtem. Utraciła w jej oczach status autorytetu i tylko stała się kolejnym, żałosnym członkiem najemnej załogi. "Wszyscy oni są beznadziejni. Poza Dandre i Shiranem." Aremani ostrożnie się zajęła obrażeniami półelfa za pomocą tych zapasów, które jej jeszcze zostały.

Gdy Shiran był już mniej więcej załatany Ara zwróciła się z sugestią do grupy.
- Widziałam w tamtym kierunku kopalnię. Możemy wykorzystać... ten róg, ale tylko jako straszak, by przebić się przez gęstą roślinność i do niej podejść. Wołałabym już nigdy na nim nie grać. Gdy poznamy dokładne położenie kopalni i zaznaczymy na mapie wrócimy do niej gdy odzyskamy siły po dzisiejszym dniu. I pozbędziemy się balastu. - tu znów spojrzała gniewnie na kapitan. Na żal za swoje błędy jeszcze przyjdzie czas. Teraz musieli się upewnić by wykonać zadanie w postaci znalezienia kopalni. Jakoś nie śpieszno jej było by powiedzieć gburowi-krasnoludowi że znaleźli sposób na wybicie całej natury na wyspie. Wolała to przestudiować sama.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

470
POST BARDA
Słysząc, że Shiran jednak jest w stanie wydusić z siebie słaby żart, Nellrien odetchnęła z ulgą i nawet uśmiechnęła się lekko, choć wciąż z dużym niepokojem wpatrywała się w półelfa, jakby miał zacząć zaraz pluć krwią i pożegnać się ze światem. Nic takiego się jednak nie działo - musiał mieć dużo szczęścia, że złamane żebra nie przebiły żadnych organów wewnętrznych. Po współpracy z krasnoludzkim medykiem Aremani wiedziała zarówno to, jak i znała sposoby na poradzenie sobie z tego rodzaju obrażeniami - których, niestety, nie było zbyt wiele. Jedyne, co mogli dla niego zrobić, w szczególności w obecnych warunkach, to unieruchomić jego klatkę piersiową ciasnym bandażem i liczyć na to, że wcześniej czy później obrażenia wygoją się same, podczas gdy sam półelf będzie uważał na siebie i nie robił niczego, co za bardzo obciążałoby jego obolałe ciało.
- To nie była prośba - odparła Nellrien chłodno na butny komentarz zielarki, unosząc na nią lodowate spojrzenie. Może i inni pozwalali sobie na bycie celem agresywnych docinek dziewczyny, ale nie ona. I nawet jeśli pokazała przed chwilą jakąś swoją słabszą stronę, w tym momencie zniknęła ona całkowicie, jakby nigdy nie istniała, tak samo jak sympatia, jaką kapitan mogła darzyć Arę. - To był rozkaz. Zrobisz to, bo to twój zasrany obowiązek.
Choć relacja między kobietami nagle ochłodziła się, Nellrien pomogła opatrzyć półelfa i przytrzymać go tak, by łatwiej było Aremani zabandażować jego klatkę piersiową. O jakiejkolwiek sympatii jednak póki co nie mogło być mowy. I kiedy Shiran już podniósł się do pozycji siedzącej, wciąż czuł kłujący ból w klatce piersiowej, ale przynajmniej nie musiał się już ograniczać do leżenia na martwej trawie i świszczącego, płytkiego dyszenia. Kapitan zarzuciła sobie jego rękę na ramię i pomogła mu wstać, rozglądając się jednocześnie dookoła, aż jej wzrok zawisł na Birianie, trzymającym w dłoniach równo ociosany kryształ. Ruszyła powoli w jego stronę, prowadząc ze sobą Shirana.
Neela kucnęła przed bardem, opuszczając wzrok na przejrzysty kamień, a potem podnosząc go z powrotem na twarz wycieńczonego mężczyzny. Po chwili namysłu podała mu bukłak, z niczym nadzwyczajnym - ot, rozwodnione wino - ale może napicie się pomoże mu odrobinę. Nie wiedział, jak wygląda, ale zaniepokojone spojrzenie dziewczyny mówiło mu wystarczająco wiele. Może postarzał się z powrotem? Nie był w stanie tego stwierdzić. Neela wciąż miała białe oczy, a spomiędzy równie białych fal jej włosów, teraz przyklepanych przez deszcz, wystawały dwie gałązki. Wydawała się o tym już nie pamiętać. Spod koszuli Nellrien, prowadzącej w ich stronę Shirana, wciąż wynurzały się liściaste wzory.
- Jeśli to jest serce dżungli... nie ten potwór, tylko ten kryształ... to on jest odpowiedzialny za wszystko, co dzieje się na wyspie - dziewczyna upomniała Biriana. - To on sprawia, że natura się tak zachowuje. Dodaje jej jakiejś mocy, nie wiadomo skąd. Ale nie może pochodzić od niej. Natura sama sobie nie ociosa kamienia i nie wyskrobie run na nim i na kręgu dookoła. Ktoś musiał to zrobić. Jak macie przywrócić dżunglę do jej naturalnego stanu, to nie widzę innego rozwiązania, niż rozwalenie tego... czegoś.
Zła magia. Trolla magia.
Podchodząc do kręgu, Shiran zobaczył siedzącego na jednym ze zniszczonych głazów Autha. Kruk najwyraźniej postanowił dla odmiany zaszczycić ich swoją obecnością, zapewne czując teraz, że już nic poważnego im nie grozi. A może driady odeszły wystarczająco daleko, albo zadęcie w róg pozbawiło je życia? Półelf nie potrafił jeszcze czytać w myślach ptaszyska, które teraz wpatrywało się w pulsujący słabym światłem kryształ, z lekko przekrzywioną w bok głową.
Jesteś odważny, elfie. Ja nie jestem.
Gdyby się uprzeć, można było potraktować te słowa jako przeprosiny. Czy jednak Auth faktycznie żałował tego, że w żaden sposób nie pomógł podczas walki? Może wcale nie miał jak. Był tylko krukiem, który nie stanowił żadnego zagrożenia dla gigantycznej, kamiennej formy Serca Dżungli. Poderwał się z miejsca i podleciał do Shirana, ale widząc, że nie za bardzo jak ma usiąść na jego ramieniu, zrobił kółko w powietrzu i wrócił na swoje poprzednie miejsce.
- Więc co, ty zostaniesz na brzegu dżungli i będziesz dalej dyskutować z drzewami? - odwarknęła Nellrien na wrogie spojrzenie Aremani. - Stąpasz po cienkiej linie, dziewczyno. Na twoim miejscu zważałabym na słowa.
Przez chwilę mierzyła ją lodowatym spojrzeniem, by w końcu odwrócić się od niej i gestem głowy wskazać kierunek, w którym miała znajdować się kopalnia.
- Przejdziemy tam i przeczekamy deszcz, może zostaniemy w środku na noc. Za jakieś dwie godziny zrobi się ciemno, nie będziemy przebijać się przez gęstwinę w takich warunkach i w takim stanie - zadecydowała. - Mieliśmy odpocząć w chatce, ale... cóż. Weź ten kamień, Dandre. Zastanowimy się co z tym gównem zrobić. Może któreś z naszych specjalistów od magii się wypowie, chociaż nie po obojgu oczekuję konstruktywnych wniosków.
Przez chwilę przyglądała się bardowi z wahaniem.
- Neela, pomóż mu - poleciła dziewczynie, a ta posłusznie podała Birianowi rękę i pomogła mu wstać, pozwalając mu potem oprzeć się o siebie, jeśli w swoim wycieńczeniu tego potrzebował. Kapitan wydawała się równie zmartwiona jego stanem, co obrażeniami Shirana... no, może nie równie, ale stan jej ludzi ewidentnie nie był jej obojętny. I choć pokonali magiczne monstrum, które wyglądało, jakby miało z łatwością zmieść ich z powierzchni ziemi, to wciąż nie był to pełen sukces. Nie dopóki nie miała pewności, że wszyscy dotrwają powrotu do obozu.
Poprowadziła wszystkich we wskazaną przez Aremani stronę i faktycznie, po kilkunastu minutach powolnego marszu wyszli z wyschniętego kręgu śmierci i dotarli do wysokiej ściany skalnej, porośniętej pnączem o dużych, dziurawych liściach. Pomiędzy nimi jawiło się wejście do jaskini, a nieopodal niego rozrzucone niedbale leżały narzędzia, rozpadający się wóz i coś, co kiedyś mogło być taczką. Zieleń nie wydawała się już agresywna; poddawała się ciężkim kroplom deszczu tak samo jak ich ubrania i włosy. Kapitan zdecydowanym krokiem weszła do kopalni, po kilku metrach jednak zdejmując z siebie ramię Shirana i przekazując go zielarce, by sama odpalić wyciągniętą ze swojej napchanej torby pochodnię.
Faktycznie, znajdowali się w miejscu, które od początku mieli znaleźć. Wąski korytarz po chwili rozszerzał się i otwierał na dużą przestrzeń, wykutą wewnątrz skały czyjąś ręką. Cisza i spokój, jaka panowała w jaskini, a przede wszystkim brak wody lejącej im się na głowy, był miłą odmianą - tak samo jak pozytywne zaskoczenie stanowiła sterta drewna, przygotowana zapewne przez pracowników wiele, wiele lat temu. Może nie w najlepszym stanie, ale przynajmniej nie do reszty przemoczone. Mogli rozpalić ognisko.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

471
POST POSTACI
Aremani
To nie pierwszy raz w jej życiu, gdy figura autorytatywna wydawała jej "polecenia" i stawiała groźby, więc Aremani nie za bardzo poczuła się zastraszona powarkiwaniem kapitan. Jednak chyba był to pierwszy raz, a przynajmniej pierwszy raz odkąd pamięta, gdy zielarka postanowiła to zwyczajnie olać. Bez kontynuowania dyskusji, bez bystrych potyczek słownych przeplatanych wulgaryzmami. Okazała tylko mimiką, że nie rusza jej to. Być może wynikało to ze zmęczenia po atrakcjach dzisiejszego dnia, a może zwyczajnie wiedziała, że z tak upartym osłem niczego nie ugra. Zamiast tego więc skupiła się na, o dziwo, Shiranie.
Choć jej ekwipunek nie pozwalał na zbytnie cuda w kwestii zajmowania się złamanymi żebrami to Aremani zrobiła, co mogła, by ulżyć dyskomfortowi półelfa. I była z siebie cholernie dumna. "No, siedzenie w tym namiocie medycznym na coś się zdało. Nie sądziłam, że będę w tym tak dobra! Te, a może zajęłabym się leczeniem zwierząt leśnych? Albo i nawet domowych? Szlachcice ze stolicy płaciliby krocie. Już to widzę: Aremani z Apozo, lekarz zwierząt, ha! Tego to Archipelag nie widział."
Chcąc nie chcąc zielarka usłyszała kilka słów Neeli odnośnie nienaturalnego pochodzenia kamiennych konstrukcji w środku dżungli i pokiwała potakująco głową. Sama doszła do podobnych wniosków w trakcie ich starcia z Sercem, jednak zdecydowanie nie byli teraz o siłach by je zniszczyć czy chociaż przewrócić. Postanowiła poruszyć to przy chwili odpoczynku w kopalni, poza deszczem.

Kolejną cegiełkę do "dumnej Aremani" dołożył fakt, że dobrze poprowadziła swoją bandę do opuszczonych kopalni. Odrobina spokoju wydawała się miłą perspektywą, choć nie znosiła z dziewczyny poczucia niepewności. Już sytuacja z kamienną chatką udowodniła im, że nawet najbardziej niepozornemu, spokojnemu obrazkowi nie za bardzo można ufać na tej wyspie. Gdy na swojej głowie przestała czuć lejący się deszcz Aremani wykrzesała z siebie resztki magicznych sił i dotknęła wierzchem dłoni wykutą ścianę, by użyć Widma Ziemi. Wstępny rekonesans mógł chociaż jej powiedzieć, czy zaraz z głębi mroków kopalni nie wyskoczy na nich jakiś wężowy potwór morski i nie pożre wszystkich jednym chapsem.
Gdy już to było załatwione dziewczyna z ogromną przyjemnością usiadła na ziemi by wygrzebać cokolwiek do przekąszenia ze swoich zapasów. Już zapomniała, jak bardzo adrenalina wstrzymuje działanie układu parasympatycznego i blokuje poczucie głodu. To jednak odzywa się potem ze zwiększoną siłą. W trakcie szukania zerknęła kątem oka na jeszcze-nie-wilgotne drewno które się tutaj znajdowało i kiwnęła głową w kierunku półelfa.
- Shiran, byłbyś tak miły? - zapytała, o dziwo, grzecznie.

Jej chwilowo wzmożone pokłady empatii nie omieszkały też objąć uwagą Dandre, który przecie również poobrywał podczas ich starcia z kamiennym kolosem.
- Hej Dandre, jeśli potrzebujesz jakiegoś opatrunku czy miksturki to daj znać. Tylko coś przełknę. - powiedziała pół wyraźnie, mieląc już w ustach fragment suchego prowiantu.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

472
POST POSTACI
Dandre
Smętne resztki trawy drapały dłonie zmęczonego mężczyzny. Gdyby nie ciągłe poczucie zagrożenia majaczące gdzieś w odmętach jego strudzonego umysłu, to najchętniej ułożyłby się tu do snu, nie zważając wcale na ponurą, nieprzystępną powierzchowność niegdyś pięknej polany. Zaprawdę, od dawien dawna nie czuł strudzenia tak na wskroś przejmującego, zupełnie jakby sama śmierć swym pocałunkiem skradła mu siły witalne, ale pozostawiła wśród żywych w ramach okrutnej krotochwili... O tak, Bogowie mu świadkami, że od co najmniej kilku tygodni nie zdarzyło mu się obudzić martwym po nocy, której nie pamiętał, w miejscu, którego nie znał, z osobą o tyleż obcą, co przystępną, a głową tak obolałą, jakby miejscy gwardziści zrobili sobie z jego czoła bęben i sprawdzali, który mocniej łupnie. Wszak w podróży był ascetą.
Birian nieobecnym wzrokiem przyglądał się opatrywanemu przez rudowłosego diabołka Shiranowi. Oby los mu sprzyjał, bo, w istocie, może i był pajacem, może troszkę pantoflarzem, ale kompan był z niego dobry. Zasługiwał na jeszcze kilka dekad rubasznych żartów i podkurwiania co drugiej napotkanej osoby. Dandre mechanicznym ruchem gładził ścianę kryształu, który położył na ziemi obok siebie.


Uśmiechnął się słabo do Neeli, gdy ta kucnęła obok. Jego uśmiech rozszerzył się nieco, kiedy podsunęła mu swój bukłak z winem. Rozwodnionym, bo rozwodnionym, będącym jeno daleką pochodną tego, co naprawdę lubił pić, ale, na Bogów, każdy płyn był dlań teraz jak boski nektar.
- Panienka wie, jak trafić do serca strudzonego dziwnym bojem męża. Niechaj bogi ci w dzieckach wynagrodzą. - zaskrzeczał jak stara baba ze wsi, robiąc dobrą minę do złej gry. Widział, a może raczej c z u ł, w spojrzeniu jej niepokojących, pustych oczu pewien niepokój i nie mógł pozwolić, by utrzymał się tam zbyt długo. Waćpanna nie winna swej ślicznej główki zaprzątać takimi nieistotnymi sprawami. Pociągnął kilka łyków, wmawiając sobie samemu, że delektuje się smakiem. Pokiwał głową, uśmiechając się raz jeszcze, tym razem żywiej. Przekrzywił lekko głowę, patrząc na nią pod nowym kątem.
- Nic mi nie jest, to tylko... małe zmęczenie. Musisz mi uwierzyć na słowo, że nie nawykłem do ganiania po ścianach ożywionych kamieniczek. - wziął głęboki oddech. Zdawał sobie sprawę, że, mimo wszystko, jego stan nie był proporcjonalny do wysiłku, który włożył we wspinaczkę na stwora, ale nie sądził, by było to coś poważniejszego. Jeśli ten cholerny kamień był przeklęty i teraz rozkładał go od środka, to niechaj porwie go jasna cholera.
Krótki wywód Neeli na temat istoty kamienia sprawił, że Birian przestał gładzić jego ściankę, miast tego kładąc na nim dłoń, jakby chciał odgrodzić go od dziewczyny. Zdawało mu się, że wciąż czuł jego lekkie wibracje.
- Nie zniszczę go, Neela. - powtórzył, patrząc jej prosto w oczy. Ale przecież... - Nie, nie wierzę, by był wytworem natury, wiem też... Mój umysł pojmuje... Mam świadomość, że jest to wytwór czyjejś dłoni, tak jak miecz, który noszę przy pasie... - a właściwie nosił, bo przed paroma chwilami, gdy siedział sobie na łebsku potwora, wyrzucił swój drogi oręż gdzieś na bok - ... czy karta, którą zapełniam pismem. Ale jednocześnie... Nie. Po zniszczeniu tamtej bestyi poczułem się, jakbym miał w dłoni duszyczkę, co to opuściła czyjeś ciało. Nie zmuszę się do zgniecienia jej, do zadeptania kolejnego okrucha życia. - zagryzł wargę, chyba zdając sobie sprawę z idiotyzmu słów, które pynęły z jego ust. Toć to surrealizm, mrzonka jeno. To nie dusza, lecz narzędzie, element jakowej konstrukcji... A może ogień, którego taniec pod kotłem ogrzewa jego zawartość? Czyżby rozczulał się nad ogniskiem?
Żałosny ryk kamiennej bestii zmuszonej do rozbicia swojego własnego ciała wciąż dudnił mu w uszach. Kolejne wielkie zwycięstwo poety-szermierza.


Bard przeniósł zmęczone spojrzenie na panią kapitan i pokiwał głową. Z roślinnymi wzorami znaczącymi jej skórę, wyglądała jak nimfa, co na moment ponownie rozbudziło wyobraźnię barda, tak jak pierwsze plotki o jej tajemniczej personie. Stalowe spojrzenie, pęd do śmierci i skrzętnie skrzywany smutek. Może nawet potrafiłby się z nią dogadać, gdyby okoliczności były nieco inne?
- Aj, aj, kapitanie. - mruknął, wciskając kryształ do sakwy. Był na tyle spory, że ostatecznie wystawał nieco z torby, ale zdecydowanie nie powinien wypaść. Zaraz po tym błysnął ząbkami do Neeli, oferującej mu swoją uroczą rączkę. Wstał z pomocą dziewczyny, po czym wyprostował się na baczność, wykonał dłonią jakiś wygibas, po czym szerokim ruchem poprowadził swe ramięw bok, kłaniając się arcygrzecznie, w kolejnej humorystycznej wariacji na temat kerońskiej etykiety.
- Zaprawdę, jestem teraz waćpanny dozgonnym dłużnikiem... - zaczął na wpoły poważnym tonem, ale powrót do wyprostowanej pozycji okazał się dla barda zbyt szybki. Świat agresywnie zawirował, a mężczyzna niemal wrócił na ziemię, z trudem łapiac równowagę.
- Najwyraźniej me ciało twierdzi, że to nie czas na krotochwile. Ta zniewaga krwi wymaga, bynajmniej mu tego nie zapomnę. - mruknął, pobladłwszy nieco. Nie pozwolił się jednak wziąć pod ramię, uparłszy się, że da radę iść samemu. I tak też zrobił, przeczesując szybko polankę, coby swój ukochany miecz prędko odnaleźć.


Maszerował obok Neeli w milczeniu, skupiając się na odganianiu nieludzkiego zmęczenia i wojowaniu ze sporadycznymi zawrotami głowy. Deszcz pomagał mu nieco, swym zbawczym chłodem trzymając mężczyznę twardo w świecie jawy.
Jakąż ulgę sprawiło mu prędkie dotarcie do kopalni! Byłby zaklaskał, niczym podekscytowane młode dziewczę, gdyby nie fakt, że nie chciało mu się już nawet ruszyć ręką. Wszedł za resztą do środka i rozejrzał się z umiarkowanym zainteresowaniem po ich najbliższym otoczeniu. Skały, skały, drewno; tak, faktycznie byli w kopalni. A jakaś miła duszyczka pozostawiła im chrust na opał.
Niemrawo zebrał się do układania ogniska, po czym cupnął na kamiennej posadzce i przymknął oczy. Nie myślał nawet o potencjalnych zagrożeniach mogących czaić się w tutejszych tunelach, marzył tylko o chwili wytchnienia.
Drgnął, słysząc, że Aremani się do niego odezwała.
- Ślicznie dziękuję, o najdroższa z moich ognistych furii, ale w tej chwili wydaje mi się, że potrzebuję tylko snu... Bądź spirytu, który tak mną trzepnie, że zapomnę o samej idei zmęczenia. - zaśmiał się cicho pod nosem. Z trudem otworzył oczyska, poszperał w torbie i poszedł w ślady dziewczyny. Wypadało się posilić.


Bard pałaszował swoją porcję, zdziwiony tym, jak piekielnie był głodny. Dopiero po kilku chwilach spojrzał na Shirana i pokręcił powoli głową.
- Wybacz, że nie ukróciłem w porę zakusów tej bestyji. Popisałeś się tam, Zapałeczko. Spaliłbym się ze wstydu, gdybyś przeze mnie pękł wpół przy tym piekielnym kręgu.
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

473
POST BARDA
Widmo Ziemi dla odmiany nie pokazało Aremani niczego niepokojącego. Mogła mieć prawie stuprocentową pewność, że byli tu bezpieczni. Żadne pnącza się nie poruszały, z wnętrza kopalni nie zbliżał się do nich kolejny kamienny potwór, a jedynym docierającym do nich dźwiękiem był szum deszczu z zewnątrz. Stare, opuszczone korytarze zamieszkałe były zapewne tylko przez pająki i szczury. W sporej przestrzeni, na którą otwierał się pierwszy korytarz, a w której się rozłożyli z prowizorycznym obozem, znajdowali się tylko oni. I chyba po raz pierwszy od wejścia w dżunglę faktycznie mogli odpocząć. Kryształ, który Dandre zabrał ze sobą, wciąż niemrawo pulsował światłem, ale nie na tyle mocno, by wystarczająco oświetlić jaskinię. Ognisko było niezbędne, jeśli chcieli widzieć, co robią, nie wspominając o przejmującym chłodzie kamiennych ścian wokół nich.
Nellrien zaśmiała się cicho w odpowiedzi na jakiś przytyk Shirana, ale żadne z nich nie usłyszało, co półelf powiedział. Kapitan jednak wyjątkowo powstrzymała się od zapewne złośliwego komentarza, cisnącego się jej na usta, nie chcąc być może dogryzać rannemu i ledwie trzymającemu się w pionie mężczyźnie. Pomogła mu usiąść i oprzeć się plecami o jeden z drewnianych filarów, sama zajmując miejsce obok niego. Zerknęła na Autha z zaciekawieniem, gdy ten znów zaczął wykrakiwać coś dla nich niezrozumiałego, a w odpowiedzi na co Shiran kazał mu się zamknąć. I choć nie była ranna bardziej, niż przed walką z Sercem Dżungli, to wciąż wydawała się zmęczona. Wszyscy byli zmęczeni, bardziej lub mniej. Wyjęła zapasy z torby i podzieliła się z półelfem, nalegając, by coś zjadł, a jeśli protestował, nalegać zaczęła też Neela. Każdy z nich potrzebował teraz trochę energii, zarówno z posiłku, jak i ze snu.
Ich pechowa gapowiczka zabrała się za rozwijanie posłań dookoła układanego przez Biriana ogniska, podczas gdy Shiran postanowił podzielić się z nimi informacją, że magia zawarta w klejnocie pochodzi od trolli. Skąd miał tę informację - nie wiadomo, ale nietrudno było się domyślić, że Auth mógł mieć z tym coś wspólnego. Teraz kruk dreptał po ziemi dookoła kryształu i z niezadowoleniem stroszył pióra, podczas gdy półelf w pełni popierał podejście barda i sugerował nie niszczyć kamienia.
- Krasnal ma speca od magii - niechętnie przyznała kapitan. - Jeśli żadne z was nie jest w stanie powiedzieć nic więcej na ten temat, może on będzie mógł. Musimy dostarczyć ten kamień na plażę, do obozu. Tam dowiemy się więcej, mam nadzieję. Ale to... dopiero jutro. Dandre, jak się czujesz? - odwróciła się do niego, lustrując go zatroskanym spojrzeniem, które nie umknęło uwadze półelfa. Może Maver martwiła się o nich wszystkich po równo, jako o swoich podwładnych, a on doszukiwał się w tym zbyt wiele?
- To była czysta głupota, wskakiwanie na tego potwora - stwierdziła, opuszczając wzrok na owoce, które załatwił jej rano półelf. Pokręciła głową i zjadła kilka. - Głupota i brawura, ale skuteczna, tak samo jak bieganie Shirana po kamiennym kręgu. Cenię takich ludzi w swojej załodze. Gdybyście nie mieli co ze sobą zrobić po tym wszystkim... Stara Suka stoi przed wami otworem - zaśmiała się, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jak dwuznacznie to brzmi. - Jak dożyjemy wszyscy powrotu do obozu, oczywiście. I jeśli będziesz potrafił kontrolować swoją magię, Shiran. Ogień i statki nie lubią się zbyt mocno.
Propozycja była intrygująca, ale nawet jeśli któryś z nich był skłonny przyjąć zaproszenie do załogi, ani jeden, ani drugi nie był teraz na siłach, by podejmować takie decyzje. Sama Nellrien nie wyglądała zresztą, jakby zakładała, że jej propozycja zostanie wzięta na poważnie. Wszyscy tu mieli jakieś swoje życia, swoje plany i ambicje. Związana magicznym kontraktem kapitan - dla większości pozostającym intrygującą tajemnicą, częściowo wyjawioną tylko przez driady - i jej statek, mogły niekoniecznie wpasowywać się w przyszłość, jakiej dla siebie oczekiwali.
- Na szczęście zapałką nie jestem - odparł Shiran słabo na słowa Biriana. - A wirującym ogniem, który pochłania wszystko dookoła.
Po tych słowach płomienista strużka wystrzeliła z jego dłoni i uderzyła w stertę drewna, stawiając ją w ogniu. Ciepłe światło rozpłynęło się po jaskini, nadając jej przyjemnego kolorytu. Ciężko było jednak docenić nastrój, gdy zorientowali się, że po rzuceniu tego zaklęcia, wycieńczony półelf zwyczajnie stracił przytomność i osunął się z drewnianego filaru na ziemię.
- Idiota, a nie wirujący ogień - mruknęła rudowłosa, gdy już doskoczyła do niego i upewniła się, że nic mu nie jest. Przeciągnęły go na jedno z posłań i ułożyły na nim równo.
Trudno powiedzieć, co usypiało ich bardziej - trzaskanie palącego się drewna, szum deszczu z zewnątrz, czy generalne wycieńczenie. Spokój, jakiego się wreszcie doczekali, sprawiał, że docierało do nich, jak bardzo są zmęczeni po przeprawie przez dżunglę i walce. Wcześniej czy później wszystkich zmógł sen i nawet jeśli planowali wystawić warty, ich ciała zaprotestowały. Potrzebowali po prostu zamknąć oczy i odpocząć, przy dogasającym ognisku i słabym, pulsującym świetle runicznego kamienia.

***

Pierwszy oczy otworzył Dandre. Czuł się wyspany jak nigdy, pełen energii i wypoczęty - tylko piekielnie głodny. Wiedział, że gdzieś poza chatką z pewnością znajdzie coś do jedzenia. Wokół niego, na czterech łóżkach, leżeli pozostali, przebrani w czyste, choć chyba nienależące do nich ubrania i pogrążeni we śnie. Drewniany dach wciąż wirował mu lekko przed oczami, ale z zewnątrz docierał szum fal i krzyki mew, które pomagały utwierdzić się w rzeczywistości. Choć może to był sen? Tylko czy w takim razie śnili go razem?
- Gdzie jesteśmy - wymamrotała Nellrien, podnosząc się na łokciach i przesuwając po niewielkim pomieszczeniu nieprzytomnym spojrzeniem. Zmarszczyła brwi na widok barda. - Dandre?
Nie wiadomo, czy zadziałał jej zachrypnięty głos, czy coś zupełnie innego, ale pozostali też się wybudzili. Znajdowali się w pomieszczeniu o drewnianych ścianach i zamkniętych okiennicach, przez których listwy wpadały pojedyncze smugi światła. Na środku, pomiędzy ich łóżkami, stał niski stół, zastawiony pudełkami, różnego rodzaju dzbankami i notatkami, spisanymi na luźnych pergaminach.
- To nie są moje rzeczy - mruknęła kapitan, podnosząc się powoli do pozycji siedzącej i opuszczając bose stopy na podłogę. - Co do kurwy...
Jej ciało wciąż pokryte było roślinnym wzorem, więc zapewne i bard nie postarzał się z powrotem. Shiran, wybudzając się, nie czuł już ucisku i kłucia w klatce piersiowej, a gdy otworzył oczy i zerknął w dół, zobaczył swoją nagą klatkę piersiową, która nie była owinięta żadnym bandażem. Jakby przez noc wszystkie jego obrażenia zostały wyleczone. Aremani też czuła się świetnie, jakby wyspała się po raz pierwszy w życiu.
Choć kto wie, może wcale się jeszcze nie obudzili.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

474
POST POSTACI
Shiran
Kojarzycie to uczucie, gdy budzicie się rano po chlaniu przez całą noc? Chlanie na umór, nieoszczędzanie wątroby, seks, czy narkotyki. Człowiek wraca wtedy do łóżka, kierowany chyba przez bogów, bo inaczej nie potrafię wytłumaczyć tego, jak wracamy do siebie. Jeśli w ogóle wróciliśmy, a nie zasnęliśmy w rowie, będąc z rana wytykanym przez odpowiedzialnych rodziców mówiących: "Paczaj, synek, musisz łorać pole, bo skończysz jak ten tam łachmanuga". A kiedyś takiemu odpyskowałem, jeśli w ogóle cokolwiek zrozumiał poza "błebłe błebłbebłbe błe błe". Prawdziwe zdanie z polotem i finezją. Potem nastąpił bełt. Ale nie taki do kuszy. Okolica przyozdobiła się milionem kolorów, które przy akompaniamencie wspaniałego zapachu, uprzyjemniały poranek miejscowej ludności. No, ale chyba trochę się zapędziłem.
Tak więc kojarzycie? No to to było zupełnie coś innego. Wstałem jak nowo narodzony. Chociaż wstałem to za dużo powiedziane. Obudził mnie głos Nellrien, która chrypiała jak zawsze. Mam jakąś dziwną słabość do tego zapijaczonego głosu. Otworzyłem oczy, pewny że zaraz nastąpi eksplozja bólu. Nic takiego jednak się nie przydarzyło.

- Co do cholery? - wyrwało mi się praktycznie samoczynnie, gdy dotarło do mnie, że nie jestem już obandażowany. Ostatnie co pamiętałem to to, jak próbowałem użyć płomieni, by rozpalić ognisko, ale... Chyba nieco przekozaczyłem i przeceniłem swoje siły. Pięknie... Musiałem odwalić niezły cyrk.

Rozejrzałem się po pokoju, starając się złożyć wszystko do kupy. Miejsce było mi zupełnie obce, a sterta papierów wydawała się iście imponującą zbieraniną śmieci.
- Ciężko byłoby Cię posądzić o takie zamiłowanie do literatury - odpowiedziałem na komentarz Nellrien, która wydała mi się jeszcze piękniejsza niż wcześniej. Bleh, czuję obrzydzenie do samego siebie, że w ogóle o tym myślę. Ale prawda była taka, że wypoczęta, bez podkrążonych oczu, była naprawdę piękną kobietą. W ogóle jakby to miało być poddawane w dyskusję...
- Dlaczego tylko mnie zostawili bez koszuli? - Wybuchnąłem po chwili, orientując się, że jako jedyny nie mam na sobie górnego odzienia. Nie żeby nie to zawstydzało, ale gdzie tu sprawiedliwość dla biednego pół-elfa? Że jak mieszaniec to niby gorszy? Phy... Ktokolwiek to był, już ja się z nim rozliczę.

Nie marnując jednak więcej czasu, podniosłem się z łóżka. Czułem się naprawdę świetnie. Zero bólu, który ostatnio dość często mi towarzyszył. Wszystkie mięśnie sprawne, nic nie kuło. No tak to jak mogę. Rozejrzałem się jeszcze raz po pomieszczeniu, ale nie widziałem Autha, który jeszcze chwilę wcześniej stroszył pióra przy ognisku.
- Widział ktoś dziobatego? - zapytałem. - No i Neela cała? - dodałem po chwili refleksji, orientując się, że w sumie dziewczyna nie za wiele się odzywa. Nie żebym stał się troskliwy, czy coś, ale zwyczajnie o swoich trzeba dbać. Szczególnie jeśli ratują Ci dupę.
Podszedłem wolnym krokiem do stolika ustawionego na środku pomieszczenia.
- No i dzięki... - bąknąłem, nie wiedząc za bardzo jak zacząć i co powiedzieć. Nigdy jeszcze nikomu nie dziękowałem. Zawsze do wszystkiego dochodziłem sam. To co robiłem i to gdzie byłem zawdzięczałem tylko sobie... Do tej pory... - Dzięki za pomoc... Dandre za to, że nie stałem się jadowitym plackiem. Arze za medykamenty, które chyba działają cuda. Normalnie jak nowo narodzony... Tobie też Nellrien... Nigdy nikt nie okazał mi jeszcze takiej troski - końcówkę dodałem ciszej. Poczułem się jak miękka faja - gość, który otwiera swoje serduszko. Brakowało jeszcze tęczy. Ha tfu. Zrobiło mi się niezręcznie. Może nawet nieco poczułem się głupio, wypadało więc jakoś to zakamuflować.
- To co? Kolejna buda do spalenia, czy najpierw spróbujemy przeczytać te papiery? - zapytałem, zmieniając ton głosu, samemu kierując się w stronę drzwi, jeśli takowe znajdę. Papiery nigdy nie były moją mocną stroną - wolałem machać mieczem. No więc plan na teraz: zorientować się gdzie jesteśmy i zobaczyć co jest na zewnątrz.

Dżungla Tuk'kok

475
POST POSTACI
Dandre
Uporawszy się z ułożeniem ogniska, Birian przysiadł na jednym z rozwiniętych przez Neelę posłań, dziękując jej krótkim skinieniem głowy i ciepłym uśmiechem. Jego uwadze nie uszedł jednak kruk drepczący wokół magicznego kryształu, rzekomo zaczarowanego przez mieszkające niegdyś na tej wyspie trolle. Nie podobał mu się sposób w jaki ptaszysko stawiało swoje chude nóżki. Nieważne czym tak naprawdę był kruk, bard na pewno nie miał zamiaru pozwolić mu dziobnąć kamienia, więc delikatnie przysunął go bliżej siebie, by w chwilę po tym zapakować go do torby, łypiąc na ptaszysko spode łba. Półświadomie kiwał głową, słuchając głosu kapitan. Drgnął, gdy zwróciła się bezpośrednio do niego. Nie spodziewał się takiej troski w spojrzeniu tej zadziwiającej kobiety. Patrząc na to, jak chętna była do kładzenia swego życia na szali, można by pomyśleć, że istnienie jakichś tam pionków pod jej stopami tym bardziej jej nie obchodziło. Sprawy miały się jednak inaczej… Skąd on to znał?
Uśmiechnął się szeroko.
- Jak na wszystko, co nas dzisiaj spotkało… Wyśmienicie. Zapewniam, że nie ma się o co martwić, a po paru godzinach snu winienem wrócić do siebie i znów wywijać językiem za pięciu chłopa. – rzekł, patrząc na nią zmrużonymi oczami. Parsknął cicho, gdy kobieta znów się odezwała.
- Głupota to moja specjalność. Nie mógłbym po prostu stać i patrzeć jak użeracie się z tą kupą kamieni, a oleju w głowie mam na tyle, by wiedzieć, że w normalnych okolicznościach raczej na nic bym się w tym starciu nie zdał – sięgnął po bukłak z winem, wbijając na niego na moment wzrok. – Postawiłem więc na okoliczności zmianę – wzruszył ramionami, po czym pociągnął długi łyk z manierki. Śmiał się, gdy odkładał ją na kamienne podłoże.
- Jestem zaszczycony, że słynna kapitan Nellrien zapragnęła nadętego barda w swojej załodze, ale obawiam się, że stare suki wykraczają poza krąg moich zainteresowań. – zerknął na rudowłosą, a jego spojrzenie ożywiło się na krótką chwilę. Spękane od upału usta rozciągał w szelmowskim, nieco bezczelnym uśmiechu.
- Chociaż, kto wie… Potwór, nie potwór… – mruknął, chichocząc cicho pod nosem. Ułożył się na posłaniu, a ze strumienia tysiąca myśli wyłapał jedną; nie ważne, jak oczytany i wykształcony człowiek nie będzie, prostaka się z niego nie wygna. Uznał, że to wcale nie taka zła rzecz. Niechaj Bogowie mają w opiece tych, którzy w istocie rozerwać potrafią się jeno przy poezji i wymuskanej muzyce, zaś na popijawy w karczmach spode łba łypią, a o rżnięciu się na boku nawet nie pomyślą. Nic złego w czerpaniu przyjemności z najprostszych w świecie rzeczy. Nic złego.

Podłożył ręce pod głowę, a powieki ciążyły mu tak, że pewno zasnąłby w parę sekund, gdyby nie ciche słowa Shirana, które sprawiły, że roześmiał się, szczerze ubawiony.
- Strach się bać! Jeszcze mię taki pochłonie, wirujec jeden. – obrócił się na drugi bok, a sen przyszedł, gdy tylko bard zamarł bez ruchu.



Głód. Pierwszą rzeczą, którą poczuł po wyłonieniu się z kamiennego snu, było bolesne zasysanie w żołądku. Był to jednak głód zupełnie inny od tego, który potrafi zaciągnąć człowieka z powrotem do nieprzyjemnej rzeczywistości po nocy pełnej suto zakrapianej alkoholem zabawy, gdyż bard, mimo tej małej niedogodności, czuł się wręcz znakomicie. Miał wrażenie, że mógłby wyskoczyć z łóżka i zaśpiewać serenadę, skreślić kilka wierszy, czy nawet pochwycić miecz i rozgromić kogoś na ubitej ziemi.
Zmarszczył czoło. Leżało mu się z b y t wygodnie. Otwarcie oczu wystarczyło, by utwierdził się w przekonaniu, że coś jest mocno nie tak. Drewniany dach lekko wirował mu przed oczyma, bynajmniej nie będąc litą skałą. Postanowił się jednak upewnić. Mrugnął. Dach wciąż był drewniany, choć zdecydowanie bardziej statyczny.
- Jakaż osobliwa sprawa. – mruknął, rozglądając się dokoła. Reszta jego wesołej kompanii leżała na wygodnie wyglądających łóżkach, przebrana w czyste ubrania. Jego uszu dobiegał szum fal i krzyki mew. Przesunął wzrokiem po drewnianych ścianach i zatrzaśniętych okiennicach, wpuszczających do środka pojedyncze promienie słońca. Pośrodku pomieszczenia stał niski stół, na którym dostrzegł kilka dzbanków i jakieś papiery.
Gdzie oni do cholery są? Wciąż śnił?
Czy mają tu wino? Jeśli nie wyśnił sobie wina, to będzie bardzo zawiedziony.

Sam siebie zadziwiał spokojem, z jakim podchodził do tej sytuacji. Chyba zbyt często budził się w miejscach, których kompletnie się nie spodziewał.
- Och, jesteśmy w jakimś uroczym, cywilizowanym zakątku, gdzie łóżka są miękkie, a ubrania czyste i pachnące. Może znajdzie się jeszcze ciepła kąpiel? – rzekł, uśmiechając się lekko do zdezorientowanej Neeli. Zmarszczyła brwi?
Odpowiedział marszcząc czoło.
– Jestem, który jestem. Neela? – przeciągnął ostatnią samogłoskę jej imienia, jednocześnie wyciągając ją nieco wyżej od reszty słowa. Pochylił się lekko w jej stronę. Uniósł brew, opuścił ją i uniósł jeszcze raz. – Wszystko w porządku?

Reszta kompaniji również budziła się do życia. Bard jednym susem wyskoczył więc z łoża i klasnął donośnie, delektując się rozpierającą go energią.
- Teraz już są! – rzucił do pani kapitan, ruszając bezzwłocznie w stronę stołu. Notatki go intrygowały, ale w ostatecznym rozrachunku przegrały z potencjalną zawartością dzbaneczków. Był głodny, chciał się zapełnić czymkolwiek, a jeśli to cokolwiek okazałoby się odrobiną wina, to, na Bogów, nie miał zamiaru narzekać. – Ważne, że leżą dobrze i piękno panny tylko podkreślają. Uwaga, uwaga, bowiem intensywność adorowania przez osoby mniej lub bardziej niedookreślone może wzrosnąć! – mrugnął w jej stronę, po czym zaczął przeglądać papiery, rozprawiwszy się z ewentualną zawartością dzbaneczka.
Shiran począł coś przebąkiwać, więc bard odwrócił się w jego stronę i powitał uszatego lekkim ukłonem.
- Boś dziki i pochłaniasz wszystko dookoła. Dzicy najwyraźniej nie zasługują na koszule. Oburzające, doprawdy oburzające. Niechęć godna Sakirowców! – pokręcił głową, cmokając cicho pod nosem. Przez krótką chwilę zastanawiał się, czy nie ciągnąć tematu dalej, ale wzruszył ramionami i odwrócić się z powrotem do papierów.


Dandre spoważniał, gdy półelf stanął obok niego i bąknął coś o podzięce. Bard odsunął się od niego nieco, coby użyczyć panu koledze sceny. Założył ramię na ramię i uśmiechnął się do Shirana, kręcąc powoli głową.
- Nie masz mi za co dziękować, Shiran. – po raz pierwszy od kilku dni odezwał się do niego bez cienia ironii w głosie, bez żadnego głupiego uśmiechu na twarzy i jeszcze durniejszego żartu na podorędziu – Jesteśmy drużyną, pomagamy sobie. Ty ratujesz moje życie, ja ratuję twoje… Choć, jasna cholera, muszę przyznać, z ogromną niechęcią, że jesteś w tym ode mnie o wiele lepszy. Byłem za wolny z tym kamiennym sukinsynem. Bogowie mi świadkami, że jeszcze będziemy kwita! – gdy półelf skończył mówić, Dandre podszedł do niego i poklepał go po ramieniu.
- Jeśli znowu coś puścisz z dymem, to ukatrupię i będę musiał żyć do końca mych dni z myślą, że nie wyrównaliśmy rachunków. Proszę, nie rób mi tego. – uśmiechnął się szeroko – Na pewno warto się rozejrzeć. Neeluś? – odwrócił się w stronę dziewczyny.
- Czy nasza urocza dama pomoże mi rozeznać się w tych papierach?
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

476
POST POSTACI
Aremani
Bezpieczeństwo. Spokój. Coś, czego nie spodziewała się odczuć w najbliższym czasie. Aremani z westchnieniem ulgi przyjęła wynik rezonansu. Nigdy nie spodziewała się, że pobyt w dżungli będzie dla niej bardziej stresujący niż przebywanie wśród ludzi. Oczywiśnie nie była głupiutką dziewczynką, zdawała sobie sprawę z brutalnych praw jakie rządziły naturą, jednak chodziło o format. Kattok to nie Apozo. Na jej rodzinnej wyspie najgroźniejsze było poślizgnięcie się na głazie i wpadnięcie głową do potoku, a tu pierwotne siły dzikości mogły zmiażdżyć cię pradawną magią i obezwładnić twoją duszę. “Ta… zdecydowanie inny format.”
Choć dziewczyna po zajęciu się potrzebami współtowarzyszy była zdecydowanie gotowa i skłonna do snu to postanowiła, że jeszcze nie może tego zrobić. Szybko, póki obrazy były świeże acz lekko zniekształcona przez adrenalinę, chciała uzupełnić swoje notatki badawcze. Chciała narysować kamienny krąg, magiczne monstrum, napisać swoje wspomnienia… podzielić się z dziennikiem swoimi przemyśleniami, teoriami jakie wysnuła w swojej głowie. Och, materiału było tak wiele, jednak zmęczenie było już tak duże…
Zaczęła szkic od kamiennej chatki. “Objaw cywilizacji w wydawałoby się nieokiełznanej dziczy” dopisała. Być może ułożenie pnączy i poszczególnych kamieni musiała trochę powymyślać, ale jakie to miało znaczenie? Kto to kiedyś zweryfikuje, kiedy chatka popadła już w spopielone zgliszcza? Aremani żałowała, że nie zachowała jednego z tych żółtych kwiatków, które wcześniej zbierała Neela. Naszkicowała go tylko pobieżnie i opisała opracowanym przez siebie już schematem systematyki roślin.


Siedząc w kącie (o ile cokolwiek w tej przestrzeni można było nazwać kątem) wejścia do kopalni Aremani chcąc nie chcąc słyszała rozmowy ich kompanów, choć zaabsorbowana swoim własnym naukowym światem nie udzielała się. Idea oddania magicznego kryształu kontrolującego dzikie konstrukty w ręce gbura krasnoluda nie widziała jej się pozytywnie, ale czy mieli jakiś inny wybór? Sama nie mogła przebadać tego artefaktu. “Jestem przyrodnikiem, nie magikiem. Dlaczego wszyscy uważają mnie za magika?”
Usłyszała też słowa, których nie spodziewała się od pani kapitan. Faktyczna troska o Dandre to jedno, ale… wyrazy skruchy? Przyznanie się do błędu? To coś, do czego obserwacji dziewczyna zdecydowanie nie była przyzwyczajona. Zazwyczaj dorośli wokół niej byli przemądrzali, zawsze wiedzieli lepiej, toteż nie mieli za co przepraszać. Nellrien wydawała się mówić szczerze. Ale szczególnie osobiście ukuło Arę, gdy ta zaproponowała chłopakom miejsce w załodze. Zrobiło jej się trochę przykro, choć sama nie wiedziała dlaczego. “Pff, no jasne. Czemu miałaby mnie zaproponować, skoro zaczęłam jej pyskować i grozić pozostawieniem w lesie? Nie żebym chciała pływać debilnym statkiem z debilnymi marynarzami i debilnymi kapitanami… Ale że co, że się nie nadaję? Oczywiście, że się nadaję! Lepiej niż oni. To znaczy tak, oni zabili wielkiego potwora, ale no…” Natłok jej myśli nie był o dziwo wyrazem gniewu. To raczej żal, że została pominięta, pozostawiona. I w sumie, jak zwykle, na swoje własne życzenie. Po tej konkluzji zmarkotniała i przestała ich wszystkich jakkolwiek słuchać. Była tylko ona i jej dziennik, jedyna w jej życiu rzecz, której mogła być pewna.

Już nie pamiętała momentu, w którym odłożyła swoje przybory i doczołgała się do posłania przy ogniu. Nie wiedziała nawet, ile w sumie zapełniła nowych stron w dzienniku. Wiedziała tylko, że w tym momencie to było najwygodniejsze łóżko na świecie i zazwczyczaj nie ulegająca nikomu i niczemu Aremani szybko jednak uległa objęciom snu.

Coś wybudziło całą ich gromadkę, choć Aremani podniosła się najwolniej i najmniej chętnie. Prawie wymamrotałaby “Jeszcze pięć minut” czy coś podobnego, ale to była pozostałość po mieszkaniu z rodzicami. O bogowie, jakaż wypoczęta była. I taka czysta… Zaraz, czysta?
- Co do chuja nędzy… - wymamrotała jeszcze trochę nieprzytomnie. Obecność przekleństwa w pierwszym wypowiedzianym zdaniu tuż po przebudzeniu świadczyło o tym, że Aremani z pewnością czuła się lepiej. Zastana sceneria dziwowała ją zupełnie jak całą resztę i tak samo jak inni zdawała się być w przeświadczeniu, że to dalej jest sen. “Albo jakaś grupowa halucynacja. Jednak bardzo przyjemna, skoro Shiran siedzi tu z nagim tors~” przerwała sobie głupie wywody zalewając się rumieńcem, który pobieżnie ukryła we włosach.


Choć normalnie czysty opierunek i solidny dach nad głową to było więcej, niż mógł o tym marzyć keroński żebrak to nie napawało to Aremani wcześniej odczuwanym poczuciem bezpieczeństwa. “Jak nic zresztą na tej cholernej wyprawie…” Wraz z Shiranem podeszła do papierów, jako że źródła pisane z pewnością należały do przedmiotów z jej kręgu zainteresowań. No i przy okazji stanęła przy Shiranie i Dandre, co pozwoliło na chwilę znów poczuć się częścią grupy. Podziękowania półelfa i spontaniczny wybuch radości może nie pasowały do ich obecnej sytuacji, ale z jakiegoś powodu udzielił jej się ten entuzjazm.
- Nie dziękuj jeszcze, Shiran, bo się okaże że to nie jawa a życie pośmiertne, a my zostaliśmy skazani na bycie razem aż po wieczność. - odpowiedziała na swoją życzliwą, złośliwą modłę, ale z nutą bardowskiej teatralności. “Yh, paplanina Dandre zaczęła mi się udzielać”.
- Zanim obrócisz kolejne dziedzictwo kultury w proch może pozwól mi je najpierw przestudiować, co? Wy zorientuje się lepiej gdzie my jesteśmy, bo to przestało przypominać opuszczoną kopalnię.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

477
POST BARDA
Neela też podniosła się z łóżka, choć zrobiła to jako ostatnia. Ubrana w coś, co przypominało długą i za dużą na nią koszulę nocną, ze swoimi białymi włosami i pozbawionymi źrenic oczami wyglądała jak upiór. Całkiem uroczy upiór, trzeba przyznać. Przetarła twarz i usiadła na brzegu materaca, nieprzytomnym spojrzeniem wpatrując się w barda, który zadawał jej jakieś pytania.
- Mhm - wymamrotała twierdząco, choć nie wyglądała, jakby miała świadomość tego, na jakie pytanie odpowiada.
Kapitan przeniosła wzrok na Shirana i idąc śladem Aremani, przesunęła spojrzeniem po klatce piersiowej półelfa. Głównie chyba przez to, że sam zwrócił na nią ich uwagę.
- Mnie zostawili bez spodni, jeśli cię to pocieszy - zauważyła, odkrywając nogi spod koca. Na jej wciąż pokrytych roślinnym wzorem udach nie było bandaży, ani żadnych śladów po niedawnym ataku węży morskich na plażę. Być może gdyby przyjrzeć się z bliska, ktoś mógłby znaleźć po nich jakieś blizny, ale ktoś znajdował się niestety obecnie w zbyt dużej odległości od niej, by to zrobić.
Nellrien parsknęła śmiechem.
- Niech się osoba niedookreślona zajmie czymś konstruktywnym w takim razie, skoro ma tyle energii - zasugerowała bardowi, wstając i rozglądając się za spodniami. Na regale pod jedną ze ścian leżały poskładane tkaniny, które po części były czystymi ręcznikami i ścierkami, a po części jakimiś obcymi im ubraniami. Pod meblem znalazły się jednak ich bagaże - torby, broń, nawet lutnia Biriana... choć po wyciągniętym z głębi dżungli krysztale nie było ani śladu.
- Zdecydowanie nie przypomina to opuszczonej kopalni - Nellrien zgodziła się ze słowami Aremani, wciągając na siebie spodnie, jakie wygrzebała ze swojej skrzyni, stojącej nieopodal. Tę skrzynię Shiran dobrze pamiętał z jej namiotu; czy w takim razie wszystkie ich rzeczy zostały przeniesione tutaj, zarówno ich czwórki, jak i pani kapitan? Jeśli tak, to dlaczego? Zresztą na plaży nie było drewnianych budynków. Nie trzymało się to za bardzo kupy.

Przejrzenie leżących na stole pergaminów przyniosło zarówno wyjaśnienie, jak i jeszcze więcej pytań... a być może nie tylko ich.
Papiery ułożone były w stertę, owiniętą kawałkiem skóry i związaną rzemieniem, a gdy nad zapiskami pochyliła się Aremani, rozpoznała koślawe pismo Hastrona, na które napatrzyła się już przez kilka dni, podczas których pomagała mu w namiocie medycznym. Na górze każdej ze stron znajdowała się data, począwszy od dnia tydzień po ich wejściu w dżunglę, co wskazywało na to, że wtedy zostali znalezieni w starej kopalni. Musieli więc być nieprzytomni długo, znacznie dłużej, niż sądzili - a stron było dużo. Bardzo, bardzo dużo.
Początkowo przy ich imionach zapisane były tylko zioła i podjęte sposoby leczenia, a na dole podpisywał się Hastron, lub któryś z jego asystentów. Przez pierwsze siedem stron, potem czternaście, potem drugie tyle. Nerwowe przewracanie kartek doprowadziło ich w końcu do momentu, w którym krasnolud przestał wpisywać suche informacje medyczne, a zastąpił je czymś więcej... czymś, co jednocześnie wiele tłumaczyło, jak i przyprawiało o przerażenie.

***

Dzień 42.
Wdrożone przeze mnie leczenie nie działa. Nie spotkałem się nigdy z czymś takim. Żebra półelfa się nie zrastają, rana Maver się nie zasklepia, ale jednocześnie ich stan nie wydaje się pogarszać. Zwolnione tętno może mieć na to wpływ. Średnio jedno uderzenie serca na godzinę, cud, że Geno uparł się, żeby to sprawdzić, zanim ich zakopaliśmy. Maver by mnie nawiedzała do usranej śmierci, gdybym to zrobił. Będziemy kontynuować leczenie, chociaż po co? Są zawieszeni w jakimś miejscu poza czasem. Nie znam się na magii. Potrzebny jest uzdrowiciel, czarodziej. Skąd takiego znaleźć na Kattok? Z ekspedycją żaden nie przypłynął. Ważniejsze dla nich jest to, żeby słupki w równych odstępach pod budowę poustawiać, niż zapewnić leczenie tym, co go potrzebują. Tak czy inaczej, Sippu podejrzewa, że ich stan ma związek z tym kamieniem, z którym go znaleźli. Badają go teraz.

Dzień 109.
Przenieśliśmy się do nowo wybudowanego szpitala. Czemu mam wrażenie, że zbudowali go tylko dlatego, że rude babsko jest w ciąży? Gdyby nie to, dalej leczylibyśmy w namiocie, jestem w stanie się założyć. Kazałem przenieść całą grupę z jaskini do osobnej sali. Przynajmniej nie będą nikogo niepokoić. Nie był to przyjemny widok. Ludzie zadawali pytania, a ja nie wiedziałem, co odpowiadać.
Pacjenci nadal bez zmian. Najgorzej jest z młodą. Nie jestem w stanie sprawdzić, czy źrenice reagują na światło. Żyje, jej skóra jest ciepła, tak jak reszty, ale ciężko ją zbadać. Sprawdziłem wyrostki kostne. Wydają się wychodzić bezpośrednio z czaszki. Nie potrafię określić, w którym miejscu przechodzą z kości w drewno. Kolejne tajemnice wyspy Kattok. Całe kurwa szczęście, że to nie ja poszedłem w dżunglę.

Dzień 147.
Mamy rok 92. Pacjenci nadal bez zmian. Sippu twierdzi, że zamknęło ich w stazie, cokolwiek to dla niego znaczy. Dla mnie to tylko problem. Dobrze przynajmniej, że ich przemiana materii też stoi, dokarmiać nie trzeba. Rozważali też zniszczenie kryształu, ale nie zgodziłem się na to. Jeśli pacjenci są z nim w jakiś sposób powiązani, to może się dla nich okazać katastrofalne w skutkach.

Dzień 192.
Nastąpiła wyraźna zmiana. Tętno przyspieszyło u całej piątki. Obrażenia, po których nie spodziewałem się poprawy, zaczynają się goić. Rana na nodze Maver zagoiła się wreszcie do stanu, w którym była, kiedy wypuściłem ją w dżunglę drugi raz. Nacięcia na twarzy Biriana i ramieniu Ary też niedługo zostaną tylko wspomnieniem. Tylko kiedy się obudzą?

Dzień 230.
Dotarliśmy do momentu, w którym cała piątka wydaje się już tylko pogrążona we śnie. Są już w bardzo dobrym stanie, wszelkie obrażenia się zagoiły, przerwałem leczenie. Pielęgniarze mają tu zaglądać do nich co trzy godziny, w razie gdyby zaczęli się budzić. Trzeba spokojnie przekazać im informację o tym, ile czasu minęło. Jeśli wyjdą na zewnątrz i zobaczą wybudowaną osadę, bez żadnego wyjaśnienia, mogą przeżyć poważną traumę. Maver nie wie jeszcze o statku. Ciężko będzie jej to przekazać. Mam nadzieję, że nie będę musiał tego robić ja. Na następnej stronie rozpiska dyżurów. Zawołać mnie, gdyby coś zaczęło się dziać.


***

Na ostatniej zapisanej kartce znajdowała się lista godzin z przypisanymi do nich imionami. I jak na zawołanie, po odczytaniu przez nich ostatnich słów, drzwi otworzyły się, a z długiego korytarza do środka weszła młoda dziewczyna w lekarskim fartuchu, może nawet tym samym, który nosiła Aremani podczas pracy dla Hartona. Na widok grupki, stojącej przy stole nad zapiskami medyka, pielęgniarka zamarła w miejscu z przerażeniem w oczach. Nie tak to miało wyglądać; ich przebudzanie się zapewne zaplanowane było na dłuższy okres czasu, podczas którego powoli zostaną wprowadzeni w swoją nową rzeczywistość. A już na pewno ich ciała, po spędzeniu prawie ośmiu miesięcy w nietypowej, magicznej śpiączce, w zawieszeniu między życiem a śmiercią, potrzebowały czasu na regenerację.
Młoda kobieta zrobiła najpierw krok do tyłu, potem drugi, nieco nieporadny, aż w końcu zerwała się do biegu i wystrzeliła z pokoju w stronę, z której przyszła, wołając Hartona ile siły w płucach. Jeśli ktokolwiek w nowo wybudowanym szpitalu spał, teraz już z pewnością został z tego snu wyrwany. Drzwi przymknęły się za nią, ale nie do końca, zostawiając im otwarte wyjście na korytarz - choć nic nie wskazywało na to, by do tej pory byli zamknięci.
- To prawie osiem miesięcy - wydusiła Nellrien, gdy już choć trochę otrząsnęła się z szoku. - Osiem miesięcy tu leżeliśmy. Musieli nas tam znaleźć, a potem... osada... i wszystko... - potrząsnęła głową i w panicznym geście odgarnęła rude włosy z twarzy. - ...i coś się stało z moim statkiem.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

478
POST POSTACI
Shiran
Bard jak zawsze w formie, prowokował mnie od samego początku, myśląc że jest fajny. Przypomnijcie mi, dlaczego się z nim pogodziłem? Moje życie nie było tego warte...
- No dziki, dziki - powiedziałem, z pewną dozą niechęci, wiedząc że wkopałem się sam swoimi słowami w kolejne naigrywania się grajka. No, ale bywa, jak to mówią życiowi nieudacznicy i inne menele spod tawern. Brakuje jeszcze jakiegoś kapłana, który skwituje to słowami "tak chciał nasz bóg", albo "to tylko chwilowe, zaciśnij zęby", chociaż to drugie to raczej usłyszy się od wiejskiego medyka. A potem ucinają Ci nogę... Ech. Stanowczo za dużo smęcę.
Ale jak mi się dziwić, skoro chwilę temu prawie straciłem życie. Chwilę? Tak sądziłem, ale strasznie się wtedy myliłem. Nawet nie wyobrażacie sobie jak bardzo.

W każdym razie, uśmiechnąłem się półgębkiem, na dość agresywne reakcje moich współtowarzyszy.
- A mówił wam ktoś, że jesteście sztywni? - zapytałem, urokliwym głosem, nie ciągnąc dłużej niezręcznego dla mnie tematu przeprosin. - Tylko o ogniu usłyszą i już panika wielka. Nawet zabawić się nie można... - Bo taka była prawda. Uważałem się za bardzo rozsądnego w użyciu czarów pół-elfa - uwierzcie, że byli o wiele gorsi ode mnie. Jedna strata kontroli i przydomek szalonego podpalacza pozostanie z Tobą do końca życia. No, to tyle w temacie wdzięczności, zarówno w stosunku do Ary, jak i Pajaca.
A skoro już przy komentarzu jesteśmy, to ta pierwsza, wydawała mi się spalona rumieńcem z jakiegoś dziwnego powodu. Czyżby miała jakieś kosmate myśli na mój temat? Nieeee... To nie możliwe. Ona? Chociaż nasza olbrzymka wchodziła jakoś pewnie w wiek dojerzewania, czy jak to tam się nazywa. Ciekawe czy...
Stop. Wystarczy dywagacji, bo wchodzimy na niebezpieczne tereny.

Skupiłem się na Nellrien i Neeli. Oceniłem jej przydużą koszulę.
- Całkiem uroczo wyglądasz. Prawie jak rusałka, co to z lasu uciekła - zażartowałem w stronę Neeli, będąc bliżej prawdy, niż czegokolwiek innego. Jej białe włosy i poroże było naprawdę intrygujące, ale to Nellrien przyciągała w całości moją uwagę. Rudowłosa była stanowczo tym czego potrzebowałem z rana. Uśmiechnąłem się na jej komentarz.
- W takim razie ciesz się, że tylko bez spodni... - Resztę pozwoliłem sobie zostawić do dopowiedzenia. - Zawsze mogło być gorzej. A teraz? Patrzcie! Jesteśmy piękni, młodzi i prawie jak nowo narodzeni! - gadałem bez sensu, dżentelmeńsko nie zerkając w stronę ubierającej się pani Kapitan. No co!? Każdy potrzebuje chwili prywatności, prawda? Spojrzałem się dopiero, gdy Maver ubrała już dół, by całkowicie zaskoczony zorientować się, że była to skrzynia z jej namiotu. To były jej ciuchy. Cała ta sytuacja śmierdziała mi coraz mocniej, ale nie traciłem jeszcze pogody ducha.

- Te, adorator... - puściłem oczko do barda, zgaszonego przez panią kapitan. - Nie chcesz czasem zająć się naszym Reniferkiem? Ja wiem, że jedna to nie w Twoim stylu, ale daj pan żyć - wyszczerzyłem się w pełnym już uśmiechu, całkowicie uradowany tym, jak Nellrien odbiła piłeczkę do grajka.

Była to jednak ostatnia chwila radości i uśmiechów. Kwiatuszek czytał nam notatki. Nie za ciekawe notatki. Wynikało z nich bowiem, że prawie nas zamordowali. A my sami? Żyliśmy w jakieś magicznej śpiączce, zawieszeni w stanie pół-trwania. Nawet nie wiedziałem jak to nazwać. Wszystko to wydawało mi się takie... Nierealne. Tak, to dobre słowo. Byłem zmieszany i zszokowany jednocześnie, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć. Ostatnie co pamiętałem to okropne zmęczenie i to jak próbowałem rozpalić ognisko... A teraz? Teraz to nawet nie wiem co czułem.
Z tego całego stanu odrętwienia, bo tak to nazwijmy, wyrwały mnie otwierające się drzwi i następujący po nich krzyk. Potrząsnąłem głową, dopuszczając do siebie wszystkie te myśli. Osiem miesięcy. Trochę długo, ale tragedii nie ma. Równie dobrze ten czas mogłem poświęcić na przepicie i leżenie w rowie. Albo wycieczki po łóżkach nieznajomych. Czy na mordobicie i pięcie się po drabinie w ulicznych zawodach. Osiem miesięcy...

- Mogło być gorzej - powiedziałem bez większego przekonania. - Z plusów to w sumie nigdy nie czułem się aż tak dobrze. No i jakby nie patrzeć nie musieliśmy męczyć się z ranami, które mieliśmy - To brzmiało już nieco bardziej optymistycznie, bo faktycznie uznawałem to za plus całej tej pojebanej sytuacji. Rozejrzałem się po pokoju za swoimi rzeczami. Mieczem, koszulą, może torbą? Może Auth czekał za oknem? Osiem miesięcy...
- Jeśli zrobili coś Twojemu statkowi, albo Authowi, to chyba jednak będziecie świadkami tego niechcianego ogniska - mruknąłem, marszcząc brwi i zaglądając w okno, licząc że znajdę tam kruka.
- Zwijamy się stąd. Przynajmniej ja się zwijam - oświadczyłem zebranemu towarzystwu. - Nie mam zamiaru leżeć kolejny tydzień w łóżku jako eksponat badawczy, ani tym bardziej, by ktoś dookoła mnie skakał. Idzie ktoś ze mną? Nellrien? - spojrzałem się na panią kapitan, lekko unosząc brew. - Możemy poszukać Twojego statku... - Nie zamierzałem długo czekać na odpowiedź. Skierowałem się do wyjścia, chcąc ulotnić się stąd, zanim zjawią się jakieś goryle i zebrać informacje na własną rękę.

Dżungla Tuk'kok

479
POST POSTACI
Aremani
W miarę czytania znalezionych zapisków entuzjazm Ary związany z ogólnym rozweseleniem grupy topniał szybciej niż kostka lodu w pełnym słońcu Kattok. Z początku była konfuzja, jakby nie mogła zrozumieć co czyta, choć terminologia i pismo Hastrona były dla niej klarowne. Przez chwilę również przeszły ją ciarki z przerażenia, gdy przeczytała "rude babsko w ciąży". W panice złapała się za brzuch, jakby oczekiwała tam znaleźć homunkulusa albo wrota Otchłani. Jednak wydawało jej się to mało prawdopodobne i racjonalne. "Chociaż na razie nic z tej historyjki nie wydaje się racjonalne." Ostatnim odczuciem była realizacja. Zrozumienie tego, co właśnie przeczytała. Osiadło to na jej głowie mocno niczym dwutonowy kamień, aż wycofała się z powrotem na swoje łóżko, by usiąść. Jej mina posępniała znacząco i nie kontrolowała tego, że ma z szoku otwarte usta.
- Osiem miesięcy... - wydusiła z siebie z przerażeniem. W tak krótkim nastoletnim życiu osiem miesięcy wydawały się ogromnym szmatem czasu. - To... ile już mam lat? Dziewiętnaście czy osiemnaście? -To były najbardziej racjonalne pytania na jakie była się w stanie zdobyć. Potrzebowała chwili czasu by wszystko to przyswoić, bo zdecydowanie czuła się przytłoczona. "Zdążyli wybudować osadę...? A co z moją pracą naukową, co z notatkami? Zdewastowali już ekosystem? Miałam tego pilnować, miałam zachować dla potomnych... Nie, wszystko nie tak! Wszystko nie tak..."
Z tego dziwnego marazmu wyrwał ją niespodziewany gość. Młoda dziewczyna, podobnie jak Aremani kiedyś, w fartuchu szpitalnym. Wydawała się przeżyć podobny szok co oni wszyscy dookoła. Zaraz czym prędzej uciekła. "Zazdroszczę. Też chciałabym uciec od tej... rzeczywistości."


Co ją z kolei zdziwiło to niespodziewane dla niej podejście Shirana do całej tej sprawy. Wiedziała, że miał raczej beztroskie podejście do życia, zupełnie jak bard, ale to przerosło nawet jej wyobrażenia.
- Jak możesz podchodzić do tego na takim luzie? - zapytała, bardziej ze zdziwieniem niż typową dla niej złością. - Nie rusza Cię to w żaden sposób? Osiem miesięcy wyrwanych z życiorysu, spędzonych w jakieś posranej magicznej śpiączce? Jak zmienił się świat przez ten czas, jak Kattok, jak ludzie? Wybaczcie, ale to dla mnie za dużo. Potrzebuję chwili, potrzebuję... potrzebuję wody. - Dziewczyna zdecydowanie czuła się zbyt słabo, zarówno fizycznie jak i emocjonalnie, żeby ruszyć się z miejsca i ruszać na radosne poszukiwania statku Kapitan Maver.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

480
POST POSTACI
Dandrre
Birian odpowiedział pani kapitan lekko zdezorientowanym uśmiechem i uniesioną brwią, jednocześnie nie omieszkawszy pobieżnie rzucić okiem na jej odkryte nogi. Śmiała się ładnie i choć urokiem bezsprzecznie ustępowała ich drogiemu upiorkowi, wciśniętemu w nieco za dużą jak na nią koszulę nocną, to potrafił zrozumieć, czemu Shiran robi do niej maślane oczka.
- Osobo niedookreślona , słyszałaś panią kapitan! – odgryzł się Birian, wziąwszy się pod boki niczym stara matrona, gotowa do zrugania swej niesfornej dziatwy od góry do dołu, karcącym wzrokiem spoglądając na półelfa. Bawiło go niezmiernie, że Nellrien odczytała jego mały przytyk w stronę uszatego, jako zaczepny komentarz w swoją stronę, ale prawda była taka, że gdyby Neela już nie absorbowała jego myśli, to kto wie, czy nie spędzałby wolnego czasu właśnie na adorowaniu ich rudowłosej przełożonej. Możliwe, że obserwował jej blade nogi nieco zbyt długo, gdy poczęła się przebierać, ale miał w sobie dość taktu, by w końcu spojrzenie swych oczu skierować gdzie indziej. Lutnia!
Wciągnął głośno powietrze, uradowany widokiem przyjemniejszym nawet od niejednej kobiecej kibici. Cholera wie, co tu się właściwie działo, ale z instrumentem pod ręką życie momentalnie stawało się więcej niż znośne. Uśmiechnął się ciepło do rozety, której kwiecisty wzór mógłby bez problemu odtworzyć z pamięci. Shiran nie pozwolił mu jednak naszczerzyć się do kawałka drewna, gdyż prędko zagrał pod dyktando Nellrien. Dwóch na jednego! Któż to widział? Damy jeszcze by przyjął, ale układ tego typu wymagał co najmniej chwili kontemplacji.
- Wierzę w wolność adoracji, mój drogi towarzyszu. Życie jest za krótkie, a świat zbyt smętny, by ograniczać się i piękna pięknem nie nazywać, niepotrzebnie krążąc w kuluarach idiotycznej, pustej grzeczności. Jednakowoż, och, Bogowie, przeraża mnie wizja mojej persony, którą wytworzyłeś sobie w wyobraźni. Jak już kiedyś mówiłem, przykładny ze mnie osobnik… – uśmiechnął się szeroko, zniżając na moment głos do zaczepnego mruknięcia, zerkając jednocześnie w stronę Neeli. Zaraz jednak wrócił do ożywionego tonu poruszonego debatanta.
… asceta, choć esteta, ułożony jak żaden rozpity poeta. Czyż wypada więc insynuować, że jeno jedno mi w głowie? Że jakowe rozwiązłości, rozpusty? Ranią mnie twe słowa, bardziej niż rozgrzane żelazo. – jęknął żałośnie z takim przekonaniem, że aż prawie łezka mu się w oku zakręciła.
Spojrzenie zbitego psiaka pobiegło po widowni, raz jeszcze zatrzymując się na rogatym dziewczęciu.
- Wyobrażasz to sobie, Neelu? Słyszysz ten tupet? – kto wie jak długo ciągnąłby tą idiotyczną szaradę, gdyby nie pękł w końcu i roześmiał się dźwięcznie.
Nie miał pojęcia, że gdy w chwilę później pochyli się nad papierami rozrzuconymi na stole, zupełnie nie będzie mu już do śmiechu.


Dandre stał nad stołem, tępo wpatrując się w ostatnią kartkę. Dwieście trzydzieści dni. Bogowie, to… Dużo czasu. Odruchowo przejechał palcami po twarzy, szukając nowych zmian, ale odkrył tylko, że nawet zarost nie zdążył powrócić na jego wygładzoną twarz. Driady podarowały mu przeszło dekadę życia, tylko po to, by nienazwana, obca siła odpowiedziała wyrwaniem ośmiu miesięcy… Ze świata. Widział przerażenie malujące się w oczach Aremani, ale nie potrafił odnaleźć w sobie podobnych emocji. Był przede wszystkim zdziwiony. Po krótkiej chwili przyszła jednak pora na złość.
- Jeśli przypłynął tu jakiś skurwiały sukinsyn w pantalonach i fikuśnej czapeczce… – burknął do siebie pod nosem, odruchowo zaciskając pięść. Zdecydował się na podróż na kraniec świata, by popuścić wodze fantazji, ubrać egzotyzm w poezję, poszukać nazw dla nienazwanego i przesłać do Keronu manuskrypt przesiąknięty solą morską i słońcem, tak innym od tego, które przyświecało im na kontynencie. Pisał jednak o wiele mniej, niż chciał, powodowany zwykłym zmęczeniem i nadmiarem wrażeń. Czuł, że poezja w nim rośnie, łapał w głowie poszczególne słowa i układał je w przyszłe wersy i strofy, jednak niewiele z nich miał okazję przelać na papier. Myśl o potencjalnym konkurencie, który mógł przyjechać tu na gotowe i poezjować sobie w najlepsze, leżąc na plaży do góry brzuchem, wprawiała go we wściekłość. A niech cię, gogusiu, fałszywy sukinsynie, pochłoną te złote piaski! Niech ci drzewo na łeb spadnie!
Z drugiej jednak strony, cóż wartego uwagi mógłby taki osobnik napisać? Czy stworzy ż y w ą poezję, samemu leżąc odłogiem? Iluż takich już było! O niewielu zaś pamięta się na dłużej.
Pomachał przed sobą ręką, nie do końca dowierzając w przedstawioną w notatkach historię. Po tak długim czasie w łóżku powinien mieć przecież problemy ze wstaniem, z poruszaniem się, a on czuł się wręcz doskonale. Jak to możliwe?


Szaleńczy wręcz natłok myśli momentalnie ucichł, gdy drzwi do pomieszczenia otworzyły się, a do środka weszła młoda dziewczyna w lekarskim fartuchu. Birian odwrócił się w jej stronę i uśmiechnął, jakby przepraszająco. Nim mrugnął trzy razy, już niej nie było; z wrzaskiem biegła z powrotem tam, skąd przyszła.
Dandre podrapał się po czubku głowy.
- Przerażająca strata czasu. – westchnął. Uszczypnął się w rękę. Raz, potem drugi. Nic się nie zmieniało. – Tyle, ile miałaś, gdy zasypiałaś. Wydaje mi się, że czas się nas nie imał. Jednak to tylko puste dywagacje, może twój Harton potrafiłby odpowiedzieć na to palące pytanie. – mówił do Aremani, jednocześnie idąc po swoje rzeczy. Przypasał miecz, zarzucił sobie lutnię na ramię. Należało znaleźć jakąś kwaterę. I może wreszcie usiąść do pisania.
Wiersze mogły poczekać, w pierwszej kolejności myślał o Svenii. W ostatnim liście do niej, wysłanym jeszcze z Archipelagu, wspominał o podróży, przygodzie, o tym dzikim pędzie, który od zawsze kierował jego życiem. Tęsknota ścisnęła mu serce. Wiedział, że nie potrafił z nią być, ale rozłąka i tak bolała na swój sposób. Uśmiechnął się, wyobrażając sobie jej reakcję na odmłodzoną facjatę kochanka.

Poklepał Aremani po ramieniu.
- Nie wody ci trzeba, a wina. Myślę, że pomoże ci uspokoić myśli. Nie odzyskamy już tego czasu, więc nie widzę sensu w zadręczaniu całą tą sytuacją. Żyjemy, moi drodzy. Żyjemy i mamy się dobrze; tylko to się liczy. Wychodząc stąd, wejdziemy w nowy świat. To przecież fascynujące! – w oku barda pojawiła się znajoma iskra.
- Powinniśmy zobaczyć, co zadziało się w obozie, załatwić sobie kwatery, napić się i… uczcić przeżycie nieżycia. Wydaje mi się, że zasłużyliśmy sobie na niemałą celebrację. Statki nie uciekną, rude, brzuchate baby nas nie zjedzą. Jest dobrze! – uśmiechnął się szeroko.
Obrazek

Wróć do „Kattok”