[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

16
Odchodząc, słyszałem jeszcze jakieś pojękiwania za plecami, ale mało mnie to obchodziło. Teraz liczyła się tylko jedna rzecz: zaspokojenie własnej ciekawości. Kim była nasza cudowna pani kapitan? Czy opowieść o seksownej wampirzycy, którą opowiadał mi ten moczymajtek podczas strawy, była prawdziwa? Czy może prawdziwsza opcja to paskudna jak orczyca - potworzyca, która wstydzi się wychodzić poza własne cztery ściany? Uch, jakże mnie to ciekawiło... Na tyle, że wpadłem w pułapkę swoich myśli, a otaczający mnie świat przestał na chwilę istnieć. Umiałem tylko zarejestować fakt, że przy naszej pięknej tajemniczej istocie nie było straży, co już całkowicie wybił mnie z rytmu. No i w ten sposób zwyczajnie nie zauważyłem nierówności.

Nikomu nie można ufać... Nikomu. Nawet kurwa sobie, bo jak sobie zaufasz, to zawsze możesz się potknąć i ten głupi ryj rozwalić, ku uciesze gawiedzi. Jakimś cudem, na szczęście, udało się ugiąć kolana i wylądować w miarę dostojnie, jak na elfa przystało. Tfu - pół-elfa. Nie ośmieszajmy się. Nie będę kolejnym dziwadłem w cyrku, który podskakuje na zawołanie, bo ma elfie uszy. Jeszcze raz ha tfu!

No, ale - czekała mnie ważniejsza sprawa. Sprawa zwłoki niecierpiąca, jak mógłby to wspaniały mąż-bardziątko określić. Drzwi będące przede mną były bowiem lekko uchylone. Przez szparę widziałem burdel jakich mało, ale co poradzę - są kobiety i baby. Póki co więc zapowiadało się, że opcja z potworzycą będzie bardziej prawdopodobna. Bogato wystrojone wnętrze i dziwne dźwięki dochodzące ze środka były wystarczające, by rozpalić moją ciekawość do prawdziwej białości. Moją uwagę jednak zwróciło coś jeszcze - plamy, których barwy określić nie umiałem. Wymiociny, resztki zaschniętego wina, czy też może posoka? Skupiłem się mocniej, próbując sobie przypomnieć wygląd krwi w półmroku. Było to jednak trudne zadanie... Szczególnie, że sprawy nie ułatwiało łkanie, śmiech, czy cokolwiek to było... A do tego to bełkotliwe zdanie z którego nic nie zrozumiałem mimo szczerych chęci - albo ktoś się nagrzmocił mocniej niż fala uderzająca w katamaran, albo ten ktoś (czytaj: piękna pani kapitan) ma kłopoty. Fakt, że mogłem teraz zostać wrobiony, ale w takich chwilach po prostu się o takich rzeczach nie myśli. Nie mogłem po prostu dłużej czekać...

Zapukałem więc i pchnąłem drzwi, lekko drżąc z podekscytowania. Ta adrenalina, te emocje... Dawno tego nie czułem. Cudowne uczucie, które przeszywa Cię wskroś i wszerz, które motywuje do działania, oszukiwania i innych heroicznych czynów, które potem przekręcane są na korzyść bohatera, jakim zostajesz... O ile przeżyjesz i komuś to opowiesz. Albo inny bard będzie przy Tobie, by spisać to wszystko.

No, ale - skup się Shiran. Teraz wystarczyło udawać głupa i być przygotowanym na wszystko.
- Pani kapitan - powiedziałem stając na baczność, próbując namierzyć wzrokiem bełkot. - Melduję na polecenie pani oficer, że na horyzoncie widać ląd. - Próbowałem rozejrzeć się po pokoju, nieco spięty i przygotowany na ewentualny unik. Plan był prosty: zobaczyć pani kapitan, dowiedzieć się co bełkocze i dlaczego, a następnie...

Udzielić jej pomocy?

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

17
Nawet perspektywa konieczności spotkania z ich zrzędliwą oficerką nie mogła stłumić ekscytacji, która rozpalała wnętrze barda. Nowy, niezbadany ląd był już niemal na wyciągnięcie ręki, a jego cudy, bo cóż innego mógł on skrywać, tylko czekały, aż ktoś je skrzętnie opisze. Ballady i poezje, melodie i dramaty, ach, muzy, spójrzcie na swego pokornego sługę i pozwólcie mu znaleźć odpowiednie słowa. Wiedział, a raczej wierzył, że nic tu po prozie Ujścia, że będzie musiał przestawić się na kompletny inny tor myślenia i wyczekiwał tego jak niczego innego na świecie; nawet tej wspaniałej chwili, gdy po raz pierwszy dane jest mężczyźnie dotknąć miękkiego ciała kobiety przychylnie uśmiechającej się doń z miękkiego łoża.
Aczkolwiek na poezje pora przyjdzie później. Teraz musiał znaleźć orczycę.


Dandre prędkim krokiem zszedł pod pokład i rozglądał się uważnie po ciasnych korytarzach, szukając znajomej sylwetki. Niestety; bezskutecznie. Jego uwagę jednak prędko przykuł ruch na końcu jednego z korytarzy, prowadzących, z tego co pamiętał, do magazynów. Zdawało mu się, że ktoś machał ręką. Ba, czasem nawet zza rogu wystawała... noga?
Co się tam, do jasnej cholery, działo? Nie wyglądało to na robotę oficera, chyba, że potężnie podchmielonego i robiącego sobie z niego żarty nie najwyższych lotów. Czymkolwiek by to nie było, bard był zaintrygowany, a jego ciekawość nie pozwoliłaby mu przejść obok tego bezczynnie. Prędko skierował swe kroki w stronę magazynów.


Im bliżej celu się znajdował, tym bardziej unosił brew. Słyszał gwałtowne skrzypienie drewna, coś, co brzmiało jak uderzanie ciałem o deski i ciężkie dyszenie.
Oczywiście jego myśli od razu podążyły w znajomym kierunku; jakaś para zabawiała się nocą z dala od kajut, coby nie pobudzić reszty załogi. Bardzo altruistyczne zachowanie, z pewnością godne pochwały.
Był już gotów odwrócić się na pięcie i zostawić tajemniczą parę ogniu ich namiętności, ale wtem dostrzegł coś jeszcze. Nóż, wbity w ścianę korytarza aż po samą rękojeść. Ktokolwiek to zrobił, musiał włożyć w cios niemałą siłę, chyba że ostrze było wcześniej złamane, ale nie miał tego jak określić. Ciemna ciecz, spływająca powoli po deskach sprawiła, że przeszedł go lekki dreszcz. Był praktycznie pewien, że to krew.
Położył dłoń na rękojeści miecza i cicho, mając się na baczności, wychylił się zza rogu, zerkając na rozgrywającą się przed nim scenę. Nie dobywał broni z prostego powodu; pod pokładem, szczególnie w korytarzu, było po prostu ciasno, i najpewniej nie byłby w stanie wyprowadzić nawet jednego dobrego ciosu.
Obrazek

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

18
Jak ręką odjął! Zrobiło się w końcu ciszej. Był to stan, w którym Regis czuł się zdecydowanie naturalniej. To samo mógł powiedzieć o przytulnych mrokach pod pokładem. W pewnym sensie to w głuchej ciemności czuł się bezpieczniej. Jakby ufał jej bardziej niż ludziom naokoło. Zszedł na dół i ruszył w znanym kierunku. Szkoda tylko, że nie znał imienia swej przełożonej. Coś kiepsko zorganizowana ta ekspedycja pod kątem administracyjnym. Wielcy panowie (no i panie jak widać) rozdający polecenia bez pomyślunku i szkodzący sami sobie. "Meldować do mnie", ale "gdzie mnie znaleźć" to już nie łaska. Sami sobie krzywdę robią. Sami sobie kłody pod nogi rzucają. Zamiast usprawniać dowodzenie to je utrudniają. Żenada. Ale cóż, on tu jest tylko pachołkiem. Dopóki płacą, będzie ganiał za dowódcą, zamiast za wrogiem. Może to nie taki zły układ. Żołd jak za ryzykowanie śmiercią, a robota jako goniec.

Kajuty owszem, był na miejscu. Nie wyglądały jednak obiecująco. Jedna opustoszała, w drugiej najwyraźniej siedział rambo, a za trzecimi chyba ktoś ceniący sobie prywatność. Regis miał nadzieję, że nie przerywa niczego zdrożnego. Chociaż w sumie... Co za różnica. Innego punktu zaczepienia nie miał, a po pustej kajucie nie będzie myszkował. Jeszcze. To nieprofesjonalne, no i po co szczać na rękę, która karmi. Po prostu stanął na baczność i zastukał w drzwi, zza których wyzierało światło. W takich okolicznościach, w pierwszej kolejności trzeba stawiać na profesjonalizm. Dopiero w drugiej na bez wątpienia skuteczniejszą samowolkę. Nie odzywał się jeszcze. Czekał, by zobaczyć kto mu otworzy. CZY mu otworzy...

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

19
Aremani zamknęła oczy. Jak bardzo nie przeszkadzała jej rozmowa z "kompanami" to tak jednak nic nie wzbudzało w niej takiej radości jak brzmienie dźwięków samotności. Szum fal, łopotanie wiatru, drobny szelest odległych liści... Nostalgia za domem nie uderzyła w nią tak mocno odkąd uciekła. Przypomniała sobie błogość, którą czuła za każdym razem, gdy wychodziła poza wioskę, by być samą i oddawać się naturze w całej jej okazałości. Różnica była taka, że teraz już nie miała w głowie, że musi wrócić na kolację, bo inaczej dostanie reprymendę od ojczyma. "Już nigdzie nie muszę wracać. Ale też... nie mam dokąd wracać."
Gdy odgoniła nieprzyjemne myśli otworzyła oczy by dostrzec to co przed nią. Piękno natury ujmowało jej duszę, ale potrafiła też spojrzeć na nią pragmatycznie. Ucieszyło ją, że nie jest tak gęsto, jak by tego oczekiwała po dzikiej wyspie. Niemniej im dalej w las... Głębia dziczy napawała ją lekkim niepokojem. Zaczęła się zastanawiać, czy aby na pewno dobrze się przygotowała na tę wyprawę. "Nie mam ze sobą tłuczka czy moździerza, a to co mam może nie starczyć na tak długą wyprawę. Mogę liczyć na dary natury, o ile znajdzie się coś co już znam z Apozo."

Niepewność nie była jednak często doświadczanym przez Aremani uczuciem, toteż prędko zastąpiło ją bardziej znane - irytacja. Cholerne mewy ryczały swoim do bólu przypominającym głupi śmiech skrzekiem, niczym małe, wnerwiające dzieci. Dziewczyna spojrzała na nie z wyraźnym rozdrażnieniem.
Najwyraźniej zwierzęta musiały dobrze odczytaj jej uczucia, bo zaraz Aremani straciła równowagę i poczuła świdrujący ból w ramieniu. Gdyby nie masz na pewno padłaby na deski, ale i tak zakręciło jej się w głowie z dezorientacji. Złapanie pionu chwilę jej zajęło na chwiejącym się statku i dopiero wtedy zaczęła uświadamiać sobie to, co się stało. Nie zdążyła jednak ubrać w słowa swojego zaskoczenia, bo już dostrzegła, jak dwie kolejne mewy postanawiają zrobić z niej dziurawy ser.
Reagować należało szybko, pomimo tryskającej ręki. Zielarka poszła za instynktem i sięgnęła za plecy po swój topór. Nie liczyła na to, że trafi pędzące mewy, ale może chociaż je odstraszy lub draśnie, by nie być bezbronną. "Nie będę krzyczeć przecież o pomoc z mewami, bo mnie... wyśmieją." przemknęło jej przez myśl. Postanowiła więc, że weźmie nogi za pas i zacznie uciekać do najbliższych drzwi na pokładzie. Gdy już znajdzie się w środku będzie w stanie zająć się swoją raną.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

20
Shiran

Przygotowanie się na ewentualny unik było mądrą decyzją, gdyż sekundę po tym, jak półelf się odezwał, obok jego głowy przeleciała szklana butelka, roztrzaskując się na ścianie za nim. Kolejny płyn, tym razem ciemnozłoty, spłynął po pionowych deskach, zostawiając mokry ślad i intensywny, miodowo-dębowy zapach. Z szerokiego łoża kapitańskiego patrzyły na niego nieco nieprzytomnie ciemne, kobiece oczy. Poza ogólnym kształtem opartej o zagłówek sylwetki nie był w stanie wywnioskować zbyt wiele - czy to była wampirzyca, czy też nie, w tej chwili w kajucie było zbyt ciemno.
- Szlag by to - jedyne słowa, które zrozumiał, wśród kilkunastu innych wystękanych i wybełkotanych niewyraźnie zachrypniętym głosem przez panią kapitan.
Cóż, jeżeli tak funkcjonowała na co dzień, nic dziwnego, że nie widywano jej na pokładzie.
Gdy otworzył szerzej drzwi, a do środka pomieszczenia wpadło trochę światła z zewnątrz, zauważył potargane, chyba rude włosy - choć to mogło być tylko odbicie światła świec - rozchełstaną, biała koszulę i dłoń zaciśniętą na kolejnej butelce. Skrzywiona z niezadowoleniem pani kapitan usiłowała skupić wzrok na sylwetce Shirana, co sprawiało jej ewidentną trudność. Przeczesała włosy palcami, odgarniając je z twarzy i poprawiła zjeżdżającą z ramienia koszulę.
- S-so jest - jęknęła, przecierając oczy. - Już? - zmarszczyła brwi, przyglądając się stojącej w drzwiach sylwetce mężczyzny. - Taron? Schudłeś. Nie gap się, kurwa mać. Wody.

Dandre

Zarówno kozik w ścianie, jak i ciemna ciecz spływająca po deskach nie świadczyły o niczym dobrym. Można było się spodziewać, że doszło do walki i ktoś ją właśnie sromotnie przegrywał. Pytanie tylko - kto? Gdy Dandre wychylił się za róg korytarza, jego oczom ukazała się szamocząca dwójka ludzi. Dobrze zbudowany mężczyzna, z charakterystycznym tatuażem z tyłu głowy, którego bard widywał już wielokrotnie, przyciskał do ziemi wyrywającą się, jasnowłosą towarzyszkę z załogi. Jedną dłonią przytrzymywał jej rękę, w której zaciskała długi sztylet, ubroczony krwią, więc jasne też stało się do kogo należała ciecz brudząca podłogę. Bok człowieka zalewała jucha i to dość intensywnie, więc trafienie przeciwniczki musiało być wyjątkowo skuteczne. Mimo to nie osłabiło go to na tyle, by odpuścił. Wciąż walczył z kobietą, znacząco mniejszą i słabszą od niego, przytrzymując ją za rękę... i za szyję.
Ta z kolei usiłowała się wyrwać. Bezskutecznie próbowała uwolnić uzbrojoną dłoń, jednocześnie zaciskając palce na nadgarstku duszącego ją napastnika. To jej stęknięcia słyszał przedtem Dandre, gdy rozpaczliwie usiłowała nabrać powietrza w płuca. Jej nogi uderzały spazmatycznie w powietrze, w deski pokładu i samego przeciwnika, ale to nie wystarczało.
Dandre nie miał pojęcia co się dzieje. Kto był winien, kto sprowokował, kto faktycznie zasłużył na to, co się działo. Pogrążona w walce dwójka nie spostrzegła nawet jego obecności, więc teoretycznie gdyby tylko chciał, mógłby się wycofać i udawać, że o niczym nie wie.

Regis

Gdy zapukał do drzwi, zza których wyzierało światło świecy, na moment zapadła cisza, a potem zabrzmiało głuche tąpnięcie, jakby ktoś zeskoczył z niewielkiej wysokości.
- Zaraz - dotarło do niego stęknięcie, które faktycznie brzmiało jak głos ich półorczej pani oficer. Miał szczęście.
Po kilkunastu sekundach skoble stuknęły i drzwi stanęły przed Regisem otworem. W świetle świecy zielonkawa skóra kobiety niemal traciła charakterystyczny kolor, ale to nie zmieniało faktu, że nie dałoby się jej pomylić z człowiekiem. Niewielkie, dolne kły wychodzące spod dolnej wargi i płaski nos odziedziczyła ewidentnie po orczym rodzicu. Spojrzała z góry na swojego gościa, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
- Co jest? - spytała. W jej głosie nie było frustracji, choć z pewnością w czymś jej przeszkodził. W kajucie była sama, ale spod jej jasnoszarej koszuli wyzierała skóra pokryta cienką warstwą potu. Może ćwiczyła?
Pomieszczenie, które zajmowała, wydawało się dość ascetyczne. Jedna prycza, małe, puste biurko, wsunięte pod nie krzesło. Równo złożony na łóżku koc i manierka leżąca na podłodze obok zamkniętej skrzyni. Zupełnie tak, jakby wprowadziła się tu dzisiaj.
- Jak tu stoisz, to raczej nie syreny - mruknęła. - O co chodzi?
Gdzieś zza pleców Regisa dotarł do nich wrzask mewy.

Aremani

Wyciągnięcie topora nie zrobiło na mewach absolutnie żadnego wrażenia. Zgodnie postanowiły, że kobieta będzie ich głównym celem i niezależnie od tego, co trzymała w rękach, rzucały się na nią z godną podziwu zawziętością. Wycofanie się pod pokład było chyba faktycznie najbardziej rozsądnym, co mogła zrobić, gdy nie mógł jej wspomóc nikt, kto choćby kuszą zechciałby zestrzelić jedno z ptaszysk. Ich przeraźliwe krzyki brzmiały momentami prawie nienaturalnie, nienawistnie. Jakby chciały coś przekazać. Jakby chciały ich przegonić.
Udało się jej odgonić jedną z pikujących mew, ale nie trafiła jej ostrzem broni. Zwierzę tylko wrzasnęło i wzbiło się wyżej, trzepocząc skrzydłami. To dało Aremani wystarczająco dużo czasu, by ukryła się za drzwiami prowadzącymi na schody pod pokład - niestety zbyt wolno. Trzecia mewa wbiła się w wąski korytarz razem z nią, z rozpędu przelatując nad jej ramieniem i lądując niezdarnie kilka schodków niżej. Krzyknęła, a dźwięk poniósł się echem po ścianach. Ktoś coś mówił o powstrzymaniu się od budzenia całej załogi? Cóż, w tej chwili nie miało to zbyt wielkiego znaczenia.
Ptak poderwał się z miejsca, ledwie mieszcząc się w wąskim przejściu, a wielkie skrzydła załopotały, obijając się o ściany. Trudno było stwierdzić, czy mewa wydawała się większa w ciasnym pomieszczeniu, czy faktycznie wyrosła ponad przeciętny rozmiar przedstawicieli swojego gatunku. Wściekle wpatrywała się w zielarkę, powoli, nieporadnie szykując się do kolejnego ataku.

***
Spoiler:
Obrazek

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

21
Dandre wychylił się zza rogu i przyjrzał dokładnie scenie, która się przed nim rozgrywała. Pokaźnych rozmiarów mężczyzna przyciskał do podłogi jakąś drobną, jasnowłosą kobietę. Birian nie przywiązał żadnej wagi do tatuażu widniejącego z tyłu głowy zbira, który zbirem oczywiście być musiał, gdyż sam bard mimo życiorysu aż nazbyt barwnego w trudne doświadczenia i wcale sprawnego umysłu, był w głębi duszy człowiekiem prostym i chwilami beznadziejnie wręcz szlachetnym, niczym jeden z rycerzy z idiotycznych romansów, które uwielbiał wyśmiewać na salonach... Tak więc mężczyzna atakujący kobietę m u s i a ł być człowiekiem złym. Prosta matematyka, która przysporzyła muzykowi w życiu wielu kłopotów, a raz nawet rozchlastała mu plecy pod dziesiątkami razów.
Prawie uśmiechnął się lekko, widząc zalany krwią bok napastnika, jednak prędko zdusił ten odruch; chłop może i był ranny, ale nadal górował nad kobietą, skutecznie blokował jej rękę z nożem i... Bogowie, dusił ją!


Nie mógł stać bezczynnie nawet sekundy dlużej. Wiedział, że nie uda mu się wyciągnąć kozika ze ściany, a miecz w tak wąskiej i ciasnej przestrzeni jedynie by mu przeszkadzał. Ruszył więc od razu do przodu. Starał się zachowywać w miarę cicho, ale zależało mu na tym, by jak najszybciej zajść za plecy mężczyzny i z całej siły kopnąć go w bok, w zamyśle zrzucając go z biednej damy w taki sposób, by przypadkiem nie zmiażdżył jej krtani do reszty. Nie mówił nic, czuł, że nie czas teraz na słowa, patrzył tylko po bokach, w poszukiwaniu jakiegoś przedmiotu; butelki, deseczki, młotka, czegokolwiek, co mógłby wykorzystać jako broń. Dandre potrafił dać w mordę, owszem, wszak był stałym bywalcem karczm różnej maści, aczkolwiek wolał nie próbować swych sił w walce z większym odeń marynarzem. To nie szermierka; w bijatyce faktycznie liczył się rozmiar i siła, wszystko inne przychodziło później.
Obrazek

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

22
Jakaż to ekscytacja przepełniała me ciało. Prawie drżałem z podniecenia. Zaraz miałem ją zobaczyć, a wystarczyło tylko...

*ŁUP*
... uskoczyć tak by nie dostać ciężką butelką miodu, czy innego zapewne wcale dobrego alkoholu. Szkoda, bo aromat całkiem przyjemnie pieścił mój nos - na tyle, że nabrałem chęci na kieliszek czegoś mocniejszego. No, ale przecież tego ze ściany zlizywać nie będę - trzeba będzie skombinować jakąś butelkę, bo na trzeźwo widzę tu wytrzymać nie idzie, skoro tak ważna osobistość doprowadziła się do takiego stanu.

- Spokojnie... - mruknąłem, chyba bardziej do siebie, niż do kobiety, która stękała na swoim łóżku. Niestety nie w taki sposób, jakbym sobie wymarzył, no ale co poradzić. Próbowałem nieco wytężyć wzrok, ale mimo starań, o samej panience nie umiałem niczego więcej powiedzieć. Może poza tym, że chyba miała kolor włosów podobny do Rudaska, no i ciemne oczy, które równie dobrze mogły wynikać z braku światła. Za ciemno było po prostu, nooo. A do tego nieco dziwnie... Wiadomo - co jakiś moczymajtek (czy jak tam te stopnie marynarskie szły) porabia w ciemnej kajucie pani kapitan? Ciężko byłoby to wytłumaczyć.

Rozejrzałem się więc po pokoju szukając świecy. Zawsze musi jakaś być, nawet nieużywana. Wystarczy się lepiej rozejrzeć i...
Jest - namierzyłem jedną i pstryknąłem palcami, pomiędzy którymi przeskoczyła iskra zapalająca knot. Powinna dać delikatną poświatę, bez zbytniego rażenia po oczach. No, ale to byłoby jeszcze dziwniejsze - znaczy zapalona świeca, otwarte drzwi i pijana kobieta z trzeźwym wesołkiem. No to wróciłem się do tych nieszczęsnych drzwi i zamknąłem je stopą (bo uchylone sprowadziłyby pewnie kolejnego ciekawskiego), odwracając się w stronę pani kapitan. Aż się zdziwiłem, że była w stanie złożyć tak składne zdanie - czyli nie była tak napruta jak obstawiałem z samego początku. Dobrze...

- Ooooowszem. Już - odpowiedziałem z lekkim uśmiechem, na samą myśl, że rozmawiam z tak mityczną osobą.
- I nie Taron, a Shiran. Nie wiem jak gruby musi być ten knypek, że zwróciłaś uwagę akurat na wagę. - Wiadomo, że nie mogłem pozbyć się całkowicie złośliwości w głosie, ale starałem się nieco wyhamować. Była stanowczo zbyt pijana i bezbronna... A co to za uciecha z rozgniecenia słowami swojego interlokutora, niczym pospolitego robaka? Poza tym nurtowały mnie inne rzeczy: Dlaczego? Sama się tak spiła? Może coś się stało? Niech to szlag - kolejne pytania przelatywały mi przez głowę, a moja ciekawość, zamiast zostać zaspokojona, rosła sobie w najlepsze, niczym brzuch wiejskiego konesera browarów.


- Czemuś, Płomyczku, aż do takiego stanu się doprowadziła, co? - zapytałem prawie, że z niepodobną do mnie troską, nie mogąc już dłużej wytrzymać. - Miałaś być wampirem, albo być brzydka jak noc, ale póki co nic nie jest prawdą, bo widzę tu nieszczęśliwą kobietę, która trochę sobie ulżyła. - No bo jakoś to miałem w głowie. Sam nie wiem dlaczego wyjawiałem swoje myśli mówiąc je na głos.
- Ale wody mogę podać, jeśli nie przeszkadza Ci, żem nie Taron. No i jeśli nie usłyszę, że mam spierdalać w podskokach... Jak zając spierdala kicając. - Uśmiechnąłem się półgębkiem na swój tekst. No co!? Był całkiem śmieszny!
- Jeśli tylko jakąś znajdę... - To już bardziej burknąłem pod nosem, niż powiedziałem na głos, rozglądając się po pokoju, w poszukiwaniu czegoś, co mogłoby ugasić pragnienie naszej tajemniczej osoby.


Nie zamierzałem stamtąd wychodzić, póki nie poznam odpowiedzi na swoje pytania.

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

23
"Nie daj się zabić mewie, NIE DAJ SIĘ ZABIĆ CHOLERNEJ MEWIE!" - raz na jakiś czas taka myśl, czasem okraszona większą ilością wulgaryzmów, przychodziła Aremani do głowy podczas tego... starcia? Walki? Potyczki? Co tu się w ogóle działo? Dziewczyna nie była w stanie pojąć, jakim cudem tak durne ptaszysko może przysporzyć jej tyle kłopotów. I obrażeń - wciąż pamiętała o cieknącej ranie na lewym przedramieniu, choć dobrze znana jej adrenalina skutecznie blokowała teraz odczucie bólu.

Czasu na myślenie było niewiele, na szczęście Aremani myślała wartko. Z szacunku do przyrody nie chciała zabijać ptaka, ale ze znajomości właśnie owej przyrody wiedziała, że ta jest bezlitosna w tych sprawach - bronisz się albo padasz ofiarą. Aremani rzuciła pełne gniewu spojrzenie mewie i wydała z siebie coś na podobieństwo warknięcia. Nie czekając na białego obsrywacza pokładów dziewczyna przyłożyła rękę do drewnianej ściany i wyinkantowała znane jej zaklęcie Opończy Dziczy. Wiedziała, że w tak wąskim przejściu nie ma szans na kolejny unik, więc chwilowy pancerz na pewno się przyda. W prawej ręce z kolei złapała sztywniej topór i odwróciła go tak, by mieć większą szansę uderzenia zwierzęcia samym obuchem, a nie krawędzią ostrza. Oprócz większego prawdopodobieństwa trafienia to będzie w stanie tylko ogłuszyć mewę. Taką przynajmniej miała nadzieję.

O budzącą się załogę nie martwiła się. "Lepiej żeby się na mnie wkurzali za obudzenie ich niż żeby się śmiali, że dałam się mewie..."
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

24
Dandre

Do samego końca pozostał niezauważony. Kobiecie prawdopodobnie ciemniało już pod powiekami, biorąc pod uwagę słabnące próby wyswobodzenia się, a odwrócony do Biriana plecami napastnik nie miał przecież oczu z tyłu głowy. Wyprowadzony kopniak trafił efektownie w miejsce, które zostało przedtem ranione, a but mężczyzny splamiła ciemna, lepka ciecz. Siła impetu oderwała żeglarza od kobiety i posłała go w kierunku kilku skrzyń, od których się odbił i opadł na podłogę, ze stęknięciem i twarzą wykrzywioną w bólu.
Jasnowłosa wypuściła długi nóż z ręki i spazmatycznie zaciągnęła się powietrzem. Rozciągnęła na boki poły koszuli przy szyi, jakby miało jej to pomóc w powrocie do normalnego oddychania. Rozkasłała się i przetoczyła na bok, jakby chciała odsunąć się od nich obu, ale za mało jeszcze miała siły.
- Argh, co... robisz... - warknął kopnięty mężczyzna, ledwie wyduszając z siebie kolejne słowa. Przyciskał splamione czerwienią dłonie do rany, usiłując tamować krwawienie. Było ciemno, ale nie trzeba było światła, by widzieć, jak słabnie. - Złodziejka...
Kobieta wciąż kasłała. Żadne z nich nie było w stanie się ruszyć, podnieść, kłócić i przekonywać Biriana do tego, że mówi prawdę. Jedyne, co bard mógł zrobić, to rozejrzenie się po magazynie. W oczy rzucił mu się prowizoryczny, metalowy łom wciśnięty pomiędzy jedną ze skrzyń z symbolem Syndykatu, a nieco już uchylone wieko. Teraz o tę skrzynię opierał się właśnie ranny, plamiąc ją krwią, tak poplamił podłogę, hipotetyczną złodziejkę i skórzany but przed chwilą.
- Nie - sapnęła jasnowłosa i rozkasłała się ponownie, podciągając się po podłodze bliżej swojego sztyletu i zaciskając na nim dłoń, choć nie miała jeszcze siły, by wyprowadzić jakikolwiek atak.
- Do oficera - dobiegło jęknięcie spod skrzyń. - Zabierz... Kurwa...

Shiran

Wystarczył moment, odkąd poprawił panią kapitan i wypowiedział właściwe, swoje imię, by w jego kierunku wyciągnięta została niewielka kusza, z palcem na spuście - choć chwiejna ręka nie zapowiadała dobrej celności. Ciemne spojrzenie wbiło się w niego z determinacją.
- Płomyszku - powtórzyła kobieta niewyraźnie. - Pstryk.
Kliknięcie kuszy wydawało się jednym z głośniejszych dźwięków, jakie Shiran słyszał w swoim życiu. Z takiej odległości nawet pijana małpa by trafiła, a bełt kuszy w trzewiach był średnio miłym początkiem znajomości. Mimo to... nie wydarzyło się nic więcej. Kapitan "Starej Suki" roześmiała się i odrzuciła broń w kąt kajuty. Kusza nie była uzbrojona. Kliknęło zwolnienie mechanizmu, ale żaden bełt nie pofrunął w kierunku niespodziewanego gościa. Nogi kobiety zsunęły się z łóżka i oparły o podłogę ze stuknięciem ciężkich butów.
- Więcej jeszcze mów - mruknęła, pocierając skronie. - I szybciej.
Roześmiała się ponownie i popiła swoje słowa. Potem odstawiła butelkę i podniosła się. Pokład chybotał się nieznacznie, ale nie na tyle, żeby mieć problem z utrzymaniem pionu, jak bywało czasem na pełnym morzu. Najwyraźniej pani kapitan jednak trochę inaczej postrzegała w tej chwili pion. Oparła się o ścianę, gdy ta w zaskakującym tempie znalazła się tuż przy niej i korzystając z jej pomocy przysunęła się do Shirana.
- Ooo, przszedłeś mnie... pocieszyć? - spytała, uśmiechając się szeroko. - Jasy oni wszyssy troskliwi.
Pachniała rumem, i to nie lekko, a tak, jakby wylała na siebie całą butelkę. W świetle świecy, z bliska pół-elf mógł się jej wyraźnie przyjrzeć. Splątane włosy pani kapitan nieco zasłaniały jej twarz, ale nie ukrywały czarnych w tym świetle oczu i wąskich, rozciągniętych teraz w uśmiechu ust. Mimo to, nie wyglądała jak ktoś, dla kogo uśmiech jest rzeczą naturalną.
- Shivan - powtórzyła jego imię... prawie. Przeniosła dłoń ze ściany na ramię swojego gościa, chyba zapominając o wodzie, o którą prosiła. - Iziemy na pokład. Na górę. Na brzeg.

Aremani

Po wypowiedzeniu inkantacji zielarka poczuła, jak jej ciało otacza znajoma, ciepła warstwa. Gdyby zerknęła w dół, zamiast walczyć - póki co na spojrzenia - z mewą, dostrzegłaby, że jej skóra powlekła się czymś, co przypominało warstwę drewna. A to z pewnością stanowiło lepsze zabezpieczenie, niż cienki materiał koszuli.
Mewa wrzasnęła ponownie, szykując się do ataku. Szare skrzydła załopotały między ścianami korytarza i ptak wzbił się do lotu, nieporadnie poruszając się w ciasnej przestrzeni.
- Mówiłam, że... - Aremani usłyszała znajomy, pół-orczy głos, gdy zza zakrętu wynurzyła się ich oficer, przywołana hałasem. Zielonoskóra cofnęła się o krok w zaskoczeniu, gdy jakieś zagubione pióro poleciało w jej kierunku, a potem warknęła, odpinając sztylet od pasa. - Łap ją!
"Łap ją" nie należało do szczególnie logicznych rozkazów, trzeba przyznać, ale nie był to też rozkaz niewykonalny. Tutaj ptaszysko nie mogło się aż tak rozpędzić, jak zlatując z wysokości, więc być może, gdyby się bardzo postarała, Aremani byłaby w stanie unieruchomić mewę...? Cóż, najlepszym sposobem unieruchomienia atakującego zwierzęcia było ogłuszenie go, tak, jak planowała od samego początku. Ptak odbił się od powleczonej chwilowo drewnem klatki piersiowej kobiety, wrzasnął, a ułamek sekundy później celny, obuchowy cios bronią powalił go na schody. Białe, opierzone cielsko sturlało się po schodach, wprost pod nogi pani oficer, która tylko przytrzymała je butem, by nie turlało się dalej.
Jedno oko pół-orczycy przez moment wpatrywało się w ofiarę, by w końcu przenieść się na zaatakowaną przez mewy kobietę. Przez długą chwilę milczała.
- Dopływamy, ale ptaki z wyspy są agresywne? - spytała w końcu, samodzielnie dochodząc do wniosków. Chyba nie miała do Aremani pretensji. - Wszystkich już pobudziło, więc wyślę na pokład łuczników. Ci co mają kusze, też mogą wyjść. Ty idź na dół i się zajmij ramieniem. Krwawisz.
Gestem głowy wskazała powiększającą się, czerwoną plamę na rękawie kobiety, a potem pochyliła się i podniosła mewę z podłogi.
- I tak zejdziemy na ten ląd.
Obrazek

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

25
Krew gotowała się bardowi w żyłach, gdy obserwował kobietę szamoczącą się coraz słabiej w żelaznym uścisku zbira. Na jej szczęście, nie byli jedynymi osobami pod pokładem, a pełen słusznego gniewu kopniak muzyka dosięgnął celu. Jego wprawne uszy nie wychwyciły charakterystycznego chrzęstu łamanych kości, ale Dandre i tak musiał przed sobą przyznać, że uderzenie przerosło jego oczekiwania. Trafił biedaka prosto w miejsce, w które został wcześniej dźgnięty, impetem kopniaka posyłając go na pobliskie skrzynie. Birian domyślał się, że mężczyźnie ledwo udawało się utrzymać przytomność z bólu.
A więc niebezpieczeństwo zażegnane! Nie była to najbardziej honorowa potyczka, ba, można pokusić się o stwierdzenie, że nie była to nawet walka, a zwykły, zdradziecki cios w plecy, ale bard wychodził z założenia, że przede wszystkim należy być efektywnym, do rycerzy i ich honorowych kodeksów było mu zaś daleko.


Kobieta wypuściła z dłoni nóż, łapczywie usiłując złapać powietrze. Dandre, lekko sposępniawszy przez całą tę scenę, patrzył jak jasnowłosa rozciąga na boki poły koszuli, jakby miało jej to w jakikolwiek sposób pomóc w oddychaniu. Nie tak się poddusza damy, zdecydowanie nie tak.
- Złodziejka? - powtórzył jak echo, a jego wzrok wędrował od marynarza do dyszącej ciężko kobiety. Birian podrapał się po brodzie, patrząc dokładniej po otoczeniu. Faktycznie; przy jednej ze skrzyń z symbolem Syndykatu widniał prowizoryczny łom, a jej wieko było lekko uchylone.
- Rozumiem, że to nie serce waćpanowi panienka skradła. - mruknął bard, postępując krok w stronę leżącej wciąż na deskach damy. Opuścił but na jej sztylet i, uważając by aby nie nadepnąć jej na dłoń, przycisnął go do podłogi.
- Pozwoli pani, że na moment odbiorę jej brzytewkę. - uśmiechnął się doń, w swym mniemaniu rozbrajająco, i pochylił się lekko, by rozbroić ją już do końca. Zważył oręż w dłoni, po czym zakręcił nim w dłoni i wepchnął go za pas.


Ochłonął. Wracała do niego zdolność racjonalnego myślenia, rzeczywistość przestała być czarno-biała, a sytuacja pod pokładem znacząco się skomplikowała. Mężczyzna, którego przed chwilą kopnął, powoli się wykrwawiał.
- Nikogo nigdzie zabierać nie będę, myślę, że urządzimy sobie małą pogawędkę! - stwierdził, szperając jednocześnie w swojej torbie podróżnej. Wydawało mu się, że powinny być tam jakieś szmaty, czy choćby onuca, którą mógłby rzucić zbirowi z Syndykatu, aby jakoś sensowniej zatamował krwotok. Wyjął też swoją manierkę, wciąż do połowy wypełnioną wybornym winem; pan Birian bardzo się oszczędzał podczas rejsu i pił tylko wysokoprocentowe trunki, bardziej wyrafinowany alkohol zostawiając sobie na chwile zadumy. Rzucił manierkę i szmaty w stronę mężczyzny.
- Zatamuj krwotok i napij się. Nie widzę powodu, by ktokolwiek miał dziś umierać. Nawet jeśli nasza dama faktycznie jest złodziejką, to w żadnym cywilizowanym miejscu nie kara się za kradzież, bądź jej próbę, śmiercią. Nie mam zamiaru jednak wyciągać pochopnych wniosków. - stwierdził z mocą, postępując dwa kroki w stronę wejścia do magazynu. Stanął w drzwiach, blokując jedyną drogę wyjścia z pomieszczenia, założył dłonie na biodrach i spojrzał na tą nieszczęsną parę. Jego błękitne oczy lśniły wręcz ekscytacją.


Wzrok barda powoli zsunął się z oznaczonej symbolem Syndykatu skrzyni i spoczął na tajemniczej kobiecie.
- Mam nadzieję, że panienka powoli do siebie dochodzi? Możesz mówić? - w głosie Dandre przejawiała się szczera troska i choć ogromna część jego jestestwa wołała, by podszedł tam do niej i jakoś się nią zaopiekował, zapewnił, że wszystko będzie dobrze, to jednak starał się trzymać emocje na wodzy. Bawił się w Inkwizytora!
- Pokornie proszę o wybaczenie za panienki rozbrojenie, ale póki nie rozeznam się w sytuacji, wolałbym nie mieć z tyłu głowy myśli o tym, że biedne dziewczę, które przed chwilą uratowałem, mogłoby jednak wbić mi nóż w plecy. Czysta przezorność, bez dozy urazy. - uśmiechnął się lekko, ale zaraz spoważniał. - Powiedz mi, co się tutaj wydarzyło? Czy próbowałaś otworzyć tą skrzynię? - wskazał na wiadome pudło. Przepytywanie marynarza zostawił sobie na później, niech najpierw chłop opatrzy sobie rany.
Ach, brutalna prozo codzienności, i w Tobie jest jakaś poezja, jeśli człowiek tylko postanowi się nad Tobą na moment pochylić.
Obrazek

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

26
Mały zawał? Amatorka...
Czas zwolnił, a ciało działało samo. Ręce powędrowały w górę, zatrzymując się na wysokości barków. Odruchowo cofnąłem się o pół kroku do tyłu. Moje bursztynowe oczy nieco się zwęziły. Puk-puk, puk-puk - miałem wrażenie, że serce zaraz wyskoczy mi z klatki piersiowej. Była pijana, ale z tej odległości trafiłby nawet skończony cieć i nieudacznik. A ona nie wyglądała ani na ciecia... Ani na nieudacznika...


Nie zdążyłem nic więcej zrobić, bo nawet nie zarejestrowałem tego co powiedziała. Usłyszałem tylko głośne cyk, gdy cały spięty, próbowałem zrotować tułów unikając bełtu. Desperacja, bo trafiłby mnie tak czy inaczej, celując w sam środek mojej klatki. Nie zdążyłem się nawet przygotować na nieznośny ból i...
No i nic...


Jebana zaczęła się śmiać, odrzucając kuszę w kąt pokładu. Nic dziwnego, pewnie wyglądało to przekomicznie z jej perspektywy. A ja... Ciężko wypuściłem powietrze i sam uśmiechnąłem się półgębkiem. Wyszło jej to... Nawet nie zauważyłem, kiedy sam przyłączyłem się do niej w salwie śmiechu, która nadeszła niespodziewanie. Czy to był mógł być mój koniec? Być może... Czy najgorszy? Mogłem skończyć w rowie, a nie przy kobiecym łożu. Czy czegoś bym żałował? No może tego, że bliżej nie poznałem tej charakternej kobiety...

Uśmiechnąłem się więc jeszcze szerzej, gdy zaczęła wstawać z łóżka, narzekając na moje gadanie. No może faktycznie nieco za dużo nadaję, ale obstawiam prędzej kwestię pojawiającego się kaca, którego chyba nasza pani kapitan próbowała odgonić kolejnymi łykami ognistego napoju.
- Da radę załatwić - odpowiedziałem, z uśmiechem na ustach, obserwując jak z determinacją walczy z grawitacją.


Była oparta o ścianę, ale tym razem byłem nieco bardziej wyczulony. Prawie zrelaksowany (no przecież nie przyznam, że byłem spięty, oczekując dalszych niespodzianek) obserwowałem jak przy pomocy ściany zmierzała w moim kierunku. I powiem jedno: tej kobiety w życiu nie opisałbym jako bezbronnej. Widać, że umiała sobie poradzić i jestem przekonany, że nie jednego dryblasa trzymała już za jaja, grożąc, że zaraz przekonają się na własnej skórze, jaką zasadę działania ma dziadek do orzechów. Nic jednak dziwnego: była oszałamiająco piękna i niejeden pewnie do niej jęzor wywieszał. Wąska talia, lecz dobrze zbudowane (jak na kobietę) ramiona. Ładna twarz, ciemny kolor oczu, wysoko umieszczone kości policzkowe i płomieniście wręcz rude włosy, które plątały jej się na twarzy. Rozchełstana, biała koszula dopełniała tylko całości... Szczęściem, nie jestem szczylem, co to myśli tylko o seksie. A może to tylko zasługa nieziemskiego zapachu...? Mmmm... Nuta rumu, zmieszana z potem, czy innym gryzącym zapachem. Niejeden obszczymur doceniłby perfuma. No, tak czy inaczej obecnie niespecjalnie mnie pociągała.

- Czy ja Ci wyglądam na kogoś, kto się martwi? - zapytałem, obserwując jej ruchy. - W pocieszanie też kiepski jestem, więc to ostatnia rzecz, jaką tu będę robić. Więc nie nadinterpretuj, co? - Uniosłem lewą brew wyżej. Jeszcze jakąś opiekunką zaraz zostanę...

Chwilę później poczułem jej dłoń na swoim ramieniu. Była kobieca i delikatna, a zarazem naprawdę silna.
- Shiran. - Poprawiłem, chwytając ją stanowczo swoją lewą dłonią w talii, przekładając rękę za jej plecami. Jednocześnie prawą ręką prześlizgnąłem się po skórze jej dłoni, ściągając jej rękę z siebie i wyprowadzając do przodu, co powinno obrócić kobietę w taki sposób, że znalazłaby się koło mnie, zwrócona w tym samym kierunku, otoczona w talii moją lewą ręką. Była pijana, a sam ruch był niespodziewany, szybki, stanowczy i pewny.


- Albo wrócimy na chwilę na łóżko i sobie pogadamy, bo do lądu jeszcze dobry kawałek czasu. No chyba, że tak bardzo pragniesz spotkać Balona na górze, albo zobaczyć wschód słońca razem ze mną. - wyjaśniłem pogodnie, kierując jej ciałem w kierunku posłania, gdzie zamierzałem ją posadzić i usiąść obok. W jej obecnym stanie nie powinno być to trudne. Nie chciałem jej wyprowadzać z kajuty, bo wydaje mi się, że nie wchodziła z jakiegoś konkretnego powodu - nie zmieniajmy więc tego. A imię przekręciłem specjalnie, a co...
- No i wciąż mi nie powiedziałaś jak się nazywasz, Płomyczku i dlaczego tak strasznie cuchniesz rumem? Chłop Cię rzucił i musiałaś zapić pysk z żalu, czy tam radości?

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

27
Musiało minąć parę chwil nim oddech Aremani ustabilizował się. W całym tym szukaniu uspokojenia co raz patrzyła to na pół-orczycę, to na mewie cielsko a to na podłogę. I nie sądziła, że ucieszy się tak jeszcze na widok oficer. Adrenalina powoli schodziła a to w połączeniu z uwagą od pół-orczycy przywołało falę bólu na ramieniu. Złapała za bolące miejsce by mechanicznie przystopować krwawienie.
Dziewczyna odpowiedziała tylko kiwnięciem głowy i krótkim "Tak jest" wypowiedzianym na żołnierską modłę, po czym zgodnie z sugestią zeszła na dół by zająć się draśnięciem.
Gdy już tak sobie siedziała wyjmując z sakwy kawałek bandaża i ucinając go trochę swoim nożykiem do jej głowy powrócił znany jej natłok myśli, który przeanalizowała. Były to rozmyślania wszelakie, od tego co by było, gdyby dała się zabić mewie, przez jak lepiej mogłaby opanować sytuację poprzez a co, jeśli ptaszysko czymś ją zarazi i umrze na sepsę. Standard. "Cóż, przynajmniej nikt nie narzeka na pobudkę." skwitowała uśmiechem. Jednak zaraz po tym naszło ją inne, poważniejsze przemyślenie. Zwykła, z pozoru durnowata i głupia mewa była dla niej takim wyzwaniem - oberwała, musiała uciekać, użyć zaklęcia i zużyć swoje zapasy aptekarskie. "Jakie szanse mam sama w przeklętej głuszy?" Aremani była dzielna i zaradna, ale nie była też idiotką. Wiedziała, że sama na tak groźnym terenie nie przetrwa dnia bądź dwóch. Z kolei to ona była z Archipelagu, znała florę i faunę i może być naprawdę przydatna grupie. Ciężko było jej to przyznać, ale... "Muszę znaleźć Shirana i Dandre. Choć jeden to chujek a drugi wodzirej to chyba wiedzą, jak nie dać się zabić." Po opatrzeniu rany postanowiła, że ich odszuka. Przejdzie po korytarzu i się porozgląda.

Po chwili od swoich przemyśleń uświadomiła sobie jeszcze jedną rzecz, co trochę ją pocieszyło i dodało skrzydeł."Oni z pewnością beze mnie też z dnia nie przetrwają."
Ostatnio zmieniony 24 mar 2021, 13:06 przez Truskawa, łącznie zmieniany 2 razy.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

28
Aremani

Cięcie w ramię, jakie zafundowała jej mewa jeszcze na pokładzie, okazało się nieszczególnie głębokie. Piekło jak jasna cholera, ale czego innego miała się spodziewać po przeoraniu skóry przez dziób? Na szczęście wiedziała, jak zająć się raną i chwilę później ta była już zabezpieczona na tyle, by przynajmniej krwawa plama na rękawie przestała się powiększać.
Faktycznie, podpokład zaczynał powoli budzić się do życia. Do wschodu słońca pozostała jeszcze ponad godzina, więc według pobieżnych obliczeń powinno zacząć się robić jasno akurat wtedy, gdy będą zrzucać kotwicę przy brzegu. Zanim zorganizują się szalupy, które przeniosą na plażę załogę ładunek, zabezpieczy się teren plaży, a potem kapitanowie trzech statków dogadają się co dalej, słońce znajdzie się już dość wysoko nad horyzontem. Idąc teraz korytarzem, słyszała kroki, szelesty, rozmowy, skrzypienie desek, czyli wszystko, co doskonale świadczyło o fakcie, że raczej mało kto jeszcze spał.
Shirana nigdzie nie widziała ani nie słyszała, więc odnalezienie go byłoby trudnym zadaniem. Za to charakterystyczny, śpiewny głos Biriana wychwyciła z dźwięków otoczenia bez najmniejszego problemu. Wystarczyło tylko pójść w jego kierunku.
I gdy dotarła do załomu korytarza, okazało się, że nie tylko ona została przed chwilą ranna - choć tylko ją zaatakowała akurat wściekła mewa.
Znajomy jej bard opierał dłoń na wciśniętym za pas długim nożu, którego wcześniej chyba nie posiadał. Nieco dalej, oparty o skrzynie, wykrwawiał się marynarz, którego imię mniej-więcej kojarzyła; nazywał się Kerwin, czy jakoś tak - udało im się raz zamienić kilka słów. Przyciskał teraz zakrwawionymi rękami jakąś szmatę do swojego boku, nienawistnie przyglądając się Birianowi.
Cokolwiek Dandre zrobił, ani on, ani siedząca pod przeciwległą ścianą jasnowłosa kobieta raczej nie byli wobec niego przyjaźnie nastawieni.

Dandre

Nieznajoma stęknęła, gdy Birian wyrwał jej sztylet z ręki. Zajęło jej to kilka sekund, ale ostatecznie zrezygnowała z prób odzyskania go i po prostu opadła na plecy, skupiając się na rozcieraniu obolałej szyi.
- Serce, kurwa - mruknął ranny mężczyzna, niechętnie, ale z konieczności przyjmując alkohol i bliżej nieokreśloną szmatę. W półmroku i tak nie widział czym ona jest. - Dama. Okradała nas... ngh - jęknął, gdy oblana płynem rana zapiekła. - Od początku.
Kobieta odczołgała się pod ścianę i oparła o nią plecami. Wyglądała jak zaszczute zwierzę. Przestraszone i wściekłe, że wszystko poszło nie po jej myśli. Nazywanie jej damą, panienką i biednym dziewczęciem z pewnością nie pomagało, choć nie wydawała się niebezpieczna. Była młoda i patrząc na nią, faktycznie chciało się ją przytulić i obiecać, że wszystko będzie dobrze. Trudno było uwierzyć, że przed chwilą tak zaciekle wywijała sztyletem, iż prawie zabiła rosłego mężczyznę.
Gdy padło pytanie o skrzynię, gorliwie pokręciła przecząco głową.
- Jak kurwa nie - warknął żeglarz.
- No po prostu, nie - odezwała się w końcu zachrypniętym głosem dziewczyna. - Pomóż mi, proszę. Widziałeś, co on robił. Próbował mnie zabić - rozkasłała się znów. - Przecież po co miałam... przecież...
Spojrzenie rannego mężczyzny przeniosło się na coś za plecami Biriana.
- Aremani - odezwał się, a bard zrozumiał, że dotarła tutaj też jego towarzyszka z warty. Stała teraz tuż za nim. - Zabierz ją do Shayane. Do oficera.

Widząc, że sytuacja zaczyna odwracać się na jej niekorzyść, jasnowłosa skrzywiła się i wcisnęła jeszcze mocniej w kąt pomieszczenia. Nie miała już broni, a nawet gdyby miała, z dwiema osobami nie byłaby w stanie walczyć. O ile, naturalnie, Dandre byłby przeciwko niej. Jej oczy zaszkliły się lekko, a ona sama sprawiała wrażenie strasznie niesprawiedliwie potraktowanej przez los.
- Pomóż mi - poprosiła ponownie. - Widziałeś...
- Przecież ona, do kurwy nędzy, nawet nie jest z tej załogi - przerwał jej Kerwin i westchnął ciężko, zamykając oczy. Ten wybuch zbyt wiele kosztował go wysiłku.

Shiran

Zupełnie nietrudno było obrócić panią kapitan w miejscu i poprowadzić z powrotem w stronę łóżka. Z jakiegoś powodu siedziała w swojej kajucie i tym powodem zapewne był właśnie jej stan. Czy to dlatego ich oficer tak mocno podkreślała fakt, żeby z jakimikolwiek informacjami przychodzić bezpośrednio do niej i tylko do niej? Shiran, który nie posłuchał, trafił tutaj i to pewnie tego pół-orczyca próbowała uniknąć. Nikt nie powinien widzieć, jak osoba odpowiedzialna za cały ten statek zatacza się i ledwo trzyma pion, bredząc od rzeczy. Znając życie, oficer starała się tylko zachować porządek na pokładzie i pod nim. Porządek, który ta tutaj zdecydowanie by zaburzyła.
- Shiran - powtórzyła przeciągle, prowadzona do łóżka. - Aaa... jeden ze świeżaków. Nie możesz tu być.
Tak przynajmniej twierdziła, ale nie zrobiła niczego, żeby ten zakaz wprowadzić życie. Posłusznie opadła na swój materac i poklepała pół-elfa po kolanie, kiedy usiadł obok niej. Druga ręka automatycznie powędrowała w kierunku stojącej na podłodze butelki. Uniosła ją w górę i obróciła, ale zawartość dawno już została wypita. Rudowłosa przysunęła szkło do oka i spojrzała przez nie na światło świecy, jakby usiłowała upewnić się, czy na pewno jest puste.
- Nie wiesz, jak się nazywa twoja kapitan? - roześmiała się. Nie wyglądała na oburzoną tym faktem. - Nellrien. Nellrien Maver. Dla najbliższ... najbliższych... pani kapitan. Jestem najlepsza ze wszystkich tych kiepów. Pracujesz pode mną, Shiran.
Opadła na plecy, rozkładając szeroko ręce i wymamrotała coś niewyraźnie, wpatrując się w sufit, który z pewnością wirował jej z zawrotną prędkością. Obróciła twarz w stronę pół-elfa, marszcząc brwi, gdy zadał kolejne pytanie.
- Nie cuchnę - zaprotestowała. - Ach, to wasze męskie... no... ego. Cały świat wokół was... - uniosła dłoń i zakręciła nią kółko w powietrzu. - Nie, Shiran. Nie mam... z chłopem nic. Nic się nie dzieje. Z żadnym chłopem.
Roześmiała się po chwili, jakby te absurdalne domysły dopiero teraz do niej dotarły. A może słowo, którego użył jej gość tak ją rozbawiło? Ciężko było stwierdzić.
- Jak tak lubisz gadać... to powiedz o wyspie - poleciła. - S-so z nią. Ten ląd. Jaki jest? I gdzie moja woda...
Obrazek

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

29
Wszyscy powoli zdawali się wstawać ze swych prycz, a jako że Aremani ciężko było stwierdzić, czy to za sprawą mewiego skrzeku czy zwyczajne wstawali już na służbę to nie czuła się specjalnie winna. Nikt nie zwracał tez na nią szczególnej uwagi, co było miłą odmianą. W końcu bycie młoda kobietą z Archipelagu o tak ciekawym kolorycie włosów jak na razie nie pomagało jej w byciu zostawioną samą sobie, co tak bardzo ceniła. Pewnie dlatego wolałam zostać na pokładzie. Chwila spokoju."Niemniej teraz wolała już nie być sama. I, ku jej uciesze, usłyszała ten przyjemny głos który tak już ją zaintrygował wcześniej, toteż ruszyła szukając jego właściciela.
Cóż, wyobrażała sobie, że Dandre mógł na chwilę zboczyć z poszukiwania oficer rozproszony przez jakąś inną, atrakcyjniejszą niż pół-orczyca kobietę. Niemniej to co ujrzała trochę wybiło ją z humoru do żartów. Połamane skrzynie, przestraszona kobieta, krwawiący znany jej z imienia żeglarz oraz... Dandre, stojący pomiędzy nimi w ten typowo dostojny, heroiczny dla siebie sposób.
- Co... Co tu się wydarzyło? - zdołała zapytać po tym, jak Kerwin polecił jej zabrać kobietę do oficera. Aremani była widocznie skołowana. Próbowała złatać w całość szczątki informacji które mogła uzyskać z samej obserwacji sceny jednak jakoś ciężko było cokolwiek skleić. Ten sztylet przy Dandre... On wcześniej go nie miał. A przynajmniej tak jej się wydawało. Czy... pan złotousty jest jakimś szpiegiem? Sabotażystą? Chociaż wtedy Kerwin ostrzegałby mnie przed nim, a nie przed tą... zastraszoną laską.
- Dandre, o co chodzi? - Aremani złapała za swój nóż zielarski który miała przywiązany przy pasie ale nie wyciągała go jeszcze - była w gotowości, jakby ktoś postanowił się na nią rzucić lub uciekać przez drzwi, które właśnie zastawiała.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

[Wschodnie Wody] Pokład "Starej Suki"

30
Pierwsze stęknięcia marynarza Dandre puścił mimo uszu; jego irytacja była zrozumiała, a stan co najmniej niefortunny, do czego sam zresztą przyczynił się bardziej nawet, niż z początku zamierzał. Jednak kolejne słowa mężczyzny sprawiły, że uniósł nieznacznie brew.
- A skąd żeś takie wnioski wyciągnął? - podrapał się po brodzie, lekko skołowany ideą kradzieży na statku. - Fascynuje mnie idea kradzieży czegoś z powoli sunącego ku krańcu świata statku, który znajduje na pełnym morzu, dni, tygodnie prawie, żeglugi od najbliższego ośrodka cywilizacji. I co niby robiła ze swoimi zdobyczami? Przywiązywała je do mew i wysyłała do paserów na Archipelagu? - prychnął cicho, szczerze ubawiony taką wizją.
- Toć takie oskarżenie uwłacza ludzkiej inteligencji! Chyba, że płynie tu na gapę i podkradała jedzenie... - zmrużył na moment oczy, przyglądając się twarzy dziewczyny. Czy widział ją tu wcześniej? Trudno powiedzieć, a pamięć do gładkolicych twarzy miał niezgorszą, choć czasem faktycznie pojawiał się problem z imionami, co zdarzyło mu się odpokutowywać, jeśli niedostatecznie prędko obrócił tego typu gafę w żart.
- Gdybyś zaś w istocie próbował ją zadusić za tak błahą rzecz, to, mój drogi panie, faktycznie powinieneś wykrwawić się tu jak świnia. - starał się być spokojny, ale trudno było mu ukryć gniew, oczami wyobraźni widząc dziewczynę wiotczejącą powoli pod uściskiem marynarza.


Bard musiał wziąć głębszy oddech, by uspokoić się nieco, nim ponownie przeniósł swe spojrzenie na domniemaną złodziejkę, opartą teraz plecami o ścianę. Wyglądała jak siedem nieszczęść, wystraszona i... Wściekła. Intrygujące. Na jego pytanie pokręciła tylko głową.
- Więc co robi tam ten łom? - zapytał uprzejmie, dworskim ruchem dłoni wskazując na narzędzie tkwiące przy wieku skrzyni Syndykatu.
- Widziałem, co robił. Co więcej; zareagowałem, gdyż na takie bestialstwo nigdy się nie zgodzę. - chyba, że chodziłoby o rozbijanie orkowi głowy kamieniem z ukruszonej ściany kamienicy w Ujściu, w chwilę po tym jak oboje padliście na ziemię i miecz wypadł ci z dłoni, panie bardzie. Wiesz dobrze, że robiłeś dużo rzeczy, które będą nawiedzać cię w snach, i żadna kobieta, i żaden alkohol tego od ciebie nie odegna.
- Zrozum jednak, moja droga, że potrzebuję odrobiny wyjaśnień. Czemu... - zaczął, ale przerwał, słysząc marynarza, który mówił do kogoś za jego plecami.
Aremani... Zabawne, że nie usłyszał jej kroków. Choć, z drugiej strony, drobne z niej było dziewczę, a on sam głęboko zamyślony.


Obrócił się wdzięcznie w jej stronę i posłał jej lekki, uspokajający uśmiech.
- N i k t nie pójdzie po żadnego oficera, dopóki nie skończymy rozmawiać. - rzekł tonem spokojnym, acz nieznającym sprzeciwu, który mógł zbić z tropu kogoś, kto nie miał okazji poznać Dandre w okolicznościach wykraczających poza przymilne pogawędki. Nie było w nim groźnej nuty, jeno czysta stanowczość, która niemal krystalizowała się w powietrzu opuszczającym jego usta.
Uśmiechnął się raz jeszcze, ciepło i spokojnie, podświadomie wystukując jakiś synkopowy rytm na rękojeści nowo nabytego sztyletu.
- Otóż widzisz, Aremani, szukałem naszej wspaniałej pani oficer, by powiadomić ją o oczywistym, gdy dostrzegłem ślady szamotaniny w magazynie. Kierowany wrodzoną ciekawością ruszyłem zbadać tą sytuację, a oczom mym ukazał się obraz, który swą grozą mógłby zaprzeć dech w piersi persony o słabych nerwach. - mówił, odwracając się powoli w stronę wystraszonej dziewczyny i krwawiącego marynarza. - Nasz dzielny, rosły marynarz przyciskał do podłogi to biedne dziewczę i zaciskał dłonie na jej łabędziej szyi. Nasza dama próbowała się bronić, uprzednio ugodziwszy go nożem w bok, jednak wszystko wskazywało na to, że zaraz wyzionie ducha... Zareagowałem więc. - bard wbił spojrzenie w krwawiącego marynarza, nie próbując nawet skrywać swej niechęci.
- Próbowano mi przedstawić przyczynę tego konfliktu; nasza dama jakoby kradła stąd c o ś, dlatego nasz dzielny marynarz postanowił zareagować i zadusić ją tu, jak na sędziego i kata przystało. - bądź został pierw zaatakowany i działał w samoobronie. Ale tego na razie nie wiem.

- Historia ta, mym skromnym zdaniem, w sens nie obfituje. Stąd też moje pytanie... - zwrócił się w stronę wystraszonej dziewki - Czemu on na ciebie naskoczył? Co miało tutaj miejsce? I... - podszedł do dziewczyny, zostawiając Aremani w przejściu. Przyklęknął przy niej i uśmiechnął się doń uspokajająco. - ...nie kłam, proszę. Uwierz mi, że nie chcę dla ciebie źle. - zamilkł na moment, ale zaraz obróci głowę w stronę swojej chwilowej towarzyszki z górnego pokładu.
- Aremani, zajrzyj może do tej tajemniczej skrzyni. Ta z łomem, raczej nie przeoczysz.
Ostatnio zmieniony 24 mar 2021, 19:13 przez Mua, łącznie zmieniany 1 raz.
Obrazek
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kattok”