7
autor: Altaris
Wysoki mężczyzna tylko prychnął, słysząc, że Elernai mówi o osłabieniu jego wzroku, szemrząc - Ktoś taki, Televanie? Ktoś, kto posiłkuje się wymówkami - zaśmiał się na sam koniec nieznajomy i rozwarł oczy szerzej, ponownie zbliżając się do twarzy chłopaka. Jego oczy były ciemne, bardzo brązowe i głębokie, ale pływały w nich jakby małe, zielone iskierki, składające się w jeden, pojedynczy, zielony pierścień wokół źrenicy na brązowej tęczówce. Wyglądał jak ktoś, kto widział i zrobił wiele rzeczy, a o czym wszystkim pamięta. Mądrość była nieposkromiona, zanim jeszcze diabelstwo postanowiło użyć swojej mocy, coś dziwnego się w nim zagnieździło, tylko na chwilę. Ogromny niepokój - oczy zaszły mu na może sekundę czerwienią, sprawiając, że wszystko, co widział, było ciemne, bordowe, jakby sporządzone z krwi i ciemności. To zaś, co widział, napełniło go strachem, gdy czuł, jakby małego guza, który wędruje z jego ciała w kierunku jego oka - fizycznie odczuwalna chęć użycia swojego spojrzenia, brnąca w górę jakby wyciągana siłą.
To, co widział powodowało ten strach. Przed nim zamiast wysokiego mężczyzny, stał ogromny niedźwiedź, a w miejscu zabandażowanego Televana, Rolfiego, Loga i kilku innych osób stali albo nic nie zmienieni ludzie, albo niezwykle zmienione istoty - rozpoznawał je. Televan, w swojej demonicznej, rozrośniętej formie, Log, chociaż smukły, to z ciemną skórą i zniekształceniami. Rolfi okazywał się najbardziej dziwnym z tej gromady - w czerwonej wersji tego świata, gdzie wszystko mogło być tylko iluzją, czarem rzuconym przez smukłego mężczyznę, czy czymkolwiek w sumie, Rolfi stał jako ktoś, kogo trudno opisać. Wyższy znacznie, o długich, czerwonych włosach, spiczastych uszach, dwóch rogach wyrastających z czoła i zakręcających się do tyłu, w kierunku wielkich, czerwonych, pierzastych skrzydeł. Spoglądał on z wyczekiwaniem na Elernaia, tak jak reszta, lecz gdy nadeszła czerwień, zatroskane oczekiwanie zmieniło się w szeroki uśmiech pełen wąskich zębów. Niebo zaś, tak jak i woda, były równie czerwone. Morze krwi zalewało czarny jak proch piasek, a niebo, pełne obłoków sadzy i promieni słońca, które wyglądało jak zaćmienie, skryte było przez ogromną postać, stojącą gdzieś daleko, która przez tą jedną, jedyną sekundę, która dana była Elernaiowi, odwróciła się - płaszcz zakrył olbrzyma, czerwone, wielkie oczy, gęstą brodę i jelenie rogi, wyrastające z głowy - Upomnij się - dało się słyszeć wszędzie, jakby na całym świecie.
Wtedy też, Elernai otworzył oko szerzej, a sekunda minęła tak szybko, jak przybyła. Czerwień spojrzenia zderzyła się z twardym brązem - diabelstwo poczuło, że w głowie ma jakby blokadę, by wedrzeć się w umysł wysokiego mężczyzny. Gdy mówił te słowa istotnie poczuł, jakby trafiały one do celu, ale w odpowiedzi zagrzmiał w nim śpiew tysiąca ptaków, ryk niedźwiedzi i tygrysów, a w tyle głowy wyły wilki. Uderzony tym gromem musiał zamknąć oko, z którego popłynęła mała, cienka strużka krwi, by od razu zatamować swój napływ - On może zastąpić mojego brata. Dostaniecie schronienie - powiedział wysoki mężczyzna, prostując się i mrużąc przy tym oczy. Trudno było stwierdzić, czy słowa Elernaia do niego dotarły, czy wydał walkę, czy może powitał kogoś specjalnego równie specjalnie. Ryk zniknął tak szybko, jak się pojawił, a mężczyzna kiwnął głową Televanowi i szybko oddalił się między drzewa, a za nim dwójka Tygrysów - ubranych w drewniane maski i zielone stroje zbudowane głównie z trawy, teraz trochę uschłej i pożółkłej.
- Dziękuję Ci, Tut'Amanie! Dziękuję! - krzyknął gardłowo Televan, zdzierając głos, a potem zaczął kasłać, gdy dopadł do niego Log, spoglądając, czy wszystko jest w porządku. Anna, która nadal podtrzymywała Elernaia, spytała - Wszystko w porządku? Dziwnie wyglądasz, jakoś blado
- Widzisz, że nie najlepiej się czuje. Nosi w sobie wielką odpowiedzialność, czego my nie możemy zrozumieć z powodu swojego braku wiedzy. Ciekawe, czy dane nam będzie spotkać jeszcze jakiegoś czarnego człowieka. Nieźle nas oblegli na Wielkiej Rzece - Rolfi wzruszył początkowo ramionami, a potem z zamysłem spojrzał gdzieś w kierunku dżungli, gdzie po dwóch pierwszych zwiadowcach ruszyła powolnie reszta tych, co przeżyli. Może jakieś dwadzieścia, trzydzieści osób - niektórzy kuleli, podtrzymywani, inni szli zgięci w pół. Każdy miał jakieś rany, bandaże, czy otarcia. Najpewniej szli Log i Rolfi, którzy szli po bokach Televana, niesionego przez jakiegoś rosłego mężczyznę na ramionach, jak dziecko, które trzeba położyć spać.
- Elernai! Sądzisz, że niedługo dasz radę używać Oka sprawnie? - krzyknął Log do tyłu, w kierunku Elernaia i Anny, wcześniej nachylając się przy Televanie, którego ledwo co było widać - tylko białe od bandaży nogi i ręka, zwisająca bezwładnie.
Zwykł być Rodowitym Sępem, Chciwym ścierwem zachodu, Niehonorową plagą zdrady, Zdrajcą narodów, Szacunek monetą wyrabiającym, Niemiłym wszelkim cnotom, Zniesławionym imieniem, Parszywym Kłamcą, Jadowitym Mówcą i Obrazą dla domeny króla