Zachodnie wybrzeże

1
Obrazek
Jeśli statkowi bądź łodzi udało się ominąć zdradzieckie klify i skały, zachodnie wybrzeże Kattok powita każdego śmiałka. W tym miejscu plaża jest najrozleglejsza. Złoty, gorący piasek, usłany licznymi, wyrzuconymi przez morze muszlami niczym podarkami od samego Ula, rozciąga się wiele metrów wzdłuż wyspy, lecz tylko kilka wgłąb. Wśród niezliczonych ziarenek natknąć się można na malutkie kraby, żyjące własnym życiem. Najbardziej wyróżniają się jednak mewy, które swym białym upierzeniem przypominają latające kłęby piany morskiej. Oczom śmiałka, który opuścił deski pokładu, ukazuje się istny ocean zieleni i brązu. Wysokie drzewa rozciągają się aż za horyzont, przypominając góry, bardziej jednak przywodząc na myśl ząbkowane ostrze noża. Z początku dżungla nie jest aż tak gęsta, a roślinność niezbyt zróżnicowana. Widoczne są ślady działalności ludzkiej, można również natknąć się wiele wydeptanych ścieżek. Im głębiej wchodzi w dżunglę, tym trudniejsze jest poruszania się. Drzewa rosną gęściej, roślinność niemal blokuje drogę, a niebezpieczeństwo rośnie nieporównywanie.

Re: Zachodnie wybrzeże

2
Wyspa wyglądała inaczej niż miesiące temu. Wśród gęstej roślinności nie błyszczały ognie płonące dawniej przez cały czas w Da'Kattok. Nie mijało się tyle statków i łodzi jak niegdyś, a całe Kattok z daleka sprawiało silne wrażenie jeszcze bardziej złowrogiego niż kiedykolwiek wcześniej. Przypominało istną fortecę intensywnej zieleni i brązu, gdzie porośnięte wzgórza pełniły rolę wież. Żołnierze, prawdziwa armia drapieżników, ukrywali się na swych posterunkach, gotowi do brutalnego i bezwzględnego ataku. Było kilka godzin po wschodzie Słońca, lecz na samej wyspie zdawał się panować jakiś tajemniczy mrok. Pogoda zapowiadała się wspaniała, niebo wolne od chmur, orzeźwiający, morski wiatr, czyste powietrze i ciepłe promienie Słońca. Niestety tam, gdzie zmierzał Glancier, szukanie pozytywów w pogodzie jest zwykłą kpiną, bezrozumnym nieporozumieniem, a człowiek czuje się zupełnie jakby trafił do świata Usala. Świata opanowanego przez zielone płomienie.
Roślinna Forteca była oblegana. Jeszcze nim statek Glanciera znalazł się niedaleko brzegu, oczom załogi ukazały się dziesiątki namiotów zajmujących całą plażę. Były na tyle daleko, by nie dosięgnął je przypływ i na tyle blisko, by nie przekraczać granicy, za którą znajdowała się dżungla. Od strony morza, wzdłuż linii namiotów, które były w dwóch rzędach, ciągnął się wysoki na pół metra wał piaskowy dodatkowo chroniący przed wodą, mający gdzieniegdzie przerwy umożliwiające przejście.
Glacier, wraz z kilkunastoma innymi ludźmi, dopłynął szalupą do brzegu. Dopiero teraz spostrzegł, że cała plaża aż tryska życiem. Znajdowały się tu setki ludzi. Nie byli jednak żadnymi turystami. Praktycznie wszyscy nosili bronie i lekkie pancerze. Dominowały główne bronie Archipelagu - szable i włócznie oraz podłużne tarcze. Namioty były w większości barwy białej, lecz wiele z nich wyróżniało się nie tylko kolorami, ale też symbolami. Jedne reprezentowały szlachciców i magnatów, inne gildie kupieckie, aczkolwiek najbardziej w oczy rzucały się ogromne namioty wysłanników Króla. Ludzie krzątali się, głośno dyskutowali, bądź po prostu narzekali i klęli w eter. Z pewnością mieli ku temu dziesiątki powodów.
- Po chuj nas tu wysłali, pojeby... - powiedział jeden z nowo przybyłych i splunął. Poza nim Glacier mógł rozpoznać jeszcze kilku mężczyzn, tak samo jak on należących do Syndykatu Tygrysa. Kolejne dziesiątki przewijały się w obozie. - No, gdzie ten, kurwa, cały Reivan, co po rozkazy mamy iść. Chuj wie, mamy szukać go jak czystej dziwki w burdelu. No kurwa. Mam piasek w butach. Po chuj tu tyle piasku! - Mężczyzna splunął znowu.
Wszyscy, którzy dobili do brzegu, rozeszli się w swoich kierunkach, każdy mając jakiś cel.

Re: Zachodnie wybrzeże

3
Wychodzę z prostej łupiny wprost na rozgrzany piasek. Rzuciłem okiem po otaczającej mnie okolicy.
*Super! Wysłali nas na koniec świata na jakiś pieprzony obóz.*
Spoglądam pod nogi. Pokręciłem trochę prawą stopą w piasku by ocenić właściwości podłoża, możliwość jakiegoś poślizgu czy też sypkość złotego kruszcu. Spokojnie podniosłem głowę i spojrzałem w stronę wzniesionych namiotów, których płachty poruszają się pod wpływem nadmorskiej bryzy. Rzuciłem w słone powietrze.
-Chłopaki, chodźcie! Poszukamy tego Reivana razem. Ktoś wie jak wygląda czy też może ma jakiś pomysł po czym go poznamy?
Oczekując odpowiedzi rozglądam się za ewentualnym jej źródłem. Jak nie uzyskałem żadnej odpowiedzi, a reszta mnie po prostu olała to ruszam w stronę namiotów spokojnym krokiem jakby nigdy nic się nie wydarzyło. Jednakże, gdy uzyskałem odpowiedź to lekko skinąłem głową by podszedł (podeszli) w moją stronę i powoli ruszam w stronę najbliższego przejścia pomiędzy wałami usypanymi z tego piachu i jak wyrównują do mnie to przyspieszam miarowo do normalnego mego tempa chodzenia.

Re: Zachodnie wybrzeże

4
Niestety, wszyscy olali słowa Glaciera. Jego chęć współpracy, połączenia sił w celu odnalezienia poszukiwanej osoby, równie dobrze mogła zostać rzucona prosto w niebo lub morze, a i tak efekt spotkałby się z lepszym odzewem. Ktoś nawet splunął w stronę mężczyzny, dając mu wyraźnie do zrozumienia, by wypierdalał. Tak więc młody kryminalista musiał sobie radzić sam. W tym celu przekroczył wał ziemny i ruszył prosto między namioty, wśród skupiska ludzi. Przyglądało mu się wiele oczu, oceniając każdy najmniejszych ruch.
Krążył bez celu wśród namiotów, pałętając się pod nogami niczym żebrzący rybę kot. Co chwilę zderzał się z kimś ramieniem, bądź słyszał bluzgi nakazujące mu zejść z drogi. Groźne lub podejrzliwe spojrzenia nie odstępowały go na krok. Dopiero teraz mógł zauważyć, że teren usłany namiotami jest o wiele żywszy niż się z początku wydawało. Przypominał małe miasteczko. Większość ludzi, których mijał, przypominała prawdziwych zabijaków i z pewnością nimi byli. Posiadali różne, niekiedy dość dziwaczne bronie. Olbrzymi mężczyźni, nadzy do pasy, wytatuowani, uzbrojeni jedynie w ogromne topory, budzili istny strach. Nie zabrakło charakterystycznych prostych mieczy, kolczug i tarcz najemników z Keronu. Do licznej grupy należeli również myśliwi. Z wielkimi łukami na plecach, kołczanami pełnymi strzał, odziani w zieleń i brąz, z twarzami wymalowanymi zieloną farbą wyglądali iście profesjonalnie. Znaleźli się w tym miejscu również ubrani w luźne szaty, wątli i wynieśli magowie, dzierżąc w dłoniach długie kostury. Sprzedawcy przekrzykiwali się nawzajem. W pojedynczych namiotach można było kupić jedzenie, świeżą wodę, gorzałę, oręż oraz zioła i mikstury, a wszystko "tak tanio, że jak sprzedałem matkę, to mi na rok starczyło". Czerwone, zdecydowanie wyróżniające się namioty pełniły funkcję przenośnych burdelów, gdzie konkurencja prześcigała się w obniżaniu cen, najwidoczniej wpadłszy na ten sam pomysł na kolor swych domów uciech, lecz chętnych nie brakowało. Znaczna większość oblegających plażę Kattok należała do przedstawicieli płci męskiej. Wielcy, silni, napaleni, chodzące puszki testosteronu.
Glacier miał takiego pecha, iż trafił na podobnego osobnika. W pewnym momencie, idąc, otrzymał takie uderzenie z barku, że prawie się wywrócił.
- Masz jakiś, kurwa, problem? Pozbawić cię ząbków, chuju? - Nieznajomy natychmiast zbliżył twarz do twarzy Glaciera i napiął się.
Wzrostem dorównywał młodemu kryminaliście, miał jednak o wiele bardziej agresywne usposobienie. Przy pasie miał miecz oraz kilka sztyletów. Również był człowiekiem, jego karnacja dopiero zmieniała się na ciemniejszą, więc musiał przybyć na Archipelag jakiś czas temu. Miał sięgające do ramion, ciemne-blond włosy i krótką, czarną bródkę. Robił groźne miny, ale musiał być niewiele starszy od Glaciera.
Przechodnie, zainteresowani ciekawą sytuacją, powoli zaczęli się schodzić i tworzyć prowizoryczny okrąg.

Re: Zachodnie wybrzeże

5
*A jednak. Dużo tu ludków. Wszyscy tacy jacyś agresywni.... O! Ten chyba nie ma oka.*

Chodzę tak rozglądając się wokoło i patrząc na te wszystkie wielkie, silne, a co najważniejsze tępe puszki testosteronu. Nie zwracam uwagi na te popchnięcia i wiszą mi te wszystkie bluzgi nakazujące mi odejść. Zgrabnymi ruchami, lecz żadnymi "elfickimi" staram się ich wymijać. Nie mam zamiaru być takim prostakiem jak wię....

*WOW! Prawdziwi Magowie?! Wyglądają w tych sukienkach prawie jak kobiety, zwłaszcza ten z długimi włosami.*

Przechadzam się dalej w poszukiwaniu choćby śladu namiotu z syndykatu, aby znaleźć mego pracodawcę. Przechodzę obok tych wszystkich tak tanich namiotów, ale jakbym chciał tam wodę kupić to chyba bym był tak wychędożony jak te wszystkie lafiryndy z tych krwistych namiotów.

*Kto to widział? Dziwka tańsza od jedzenia. Pewnie jest tak wychędożona, że jakbym wsadził cały szpadel to jeszcze byłyby luzy. Poza tym korzystać po tym całym tałatajstwie... blah.*

Ledwo zdążyłem dokończyć, a oberwałem niespodziewanie, a przy tym potężnie "z bara". Wymachując śmiesznie rękoma na wszystkie strony, jednocześnie obracając się i robiąc kilka kroków wraz z rozstawieniem nóg, wracam do utrzymania równowagi, a następnie co widzę?

*Jakiś pieprzony i w dodatku zagraniczny śmierdziel mi tu się pompuje i ma ochotę się zabawić. Zabawić w moich rodzinnych stronach!*

Chcę go natychmiast odepchnąć, stanąć od razu w stabilnej pozycji na delikatnie ugiętych nogach z jedną nogą i stopą skierowaną w jego stronę, drugą trochę w tył i bok zdobywając odpowiednio stabilne ustawienie nóg i powiedzieć stanowczo:

-Zabieraj ten swój śmierdzący ryj z moich oczu!

Patrzę tylko na niego uważanie i ostrożnie, zaczynam myśleć o ewentualnej walce. Nasłuchuję całego otoczenia, by wiedzieć, czy ktoś nie chce pomóc temu awanturnikowi. Gdy na mnie ruszy dobierając swoich zabawek (miecza, noża. buzdygana czy też jakiejś tępej jak jego łeb pałki) chcę natychmiast wyciągnąć swój miecz i sparować jego cios. Jeśli nie jest możliwym dobycie miecza, a mam możliwość wyciągnięcia pierw sztyletu słabszą ręką, by sparować i od razu wyjąć miecz drugą ręką to robię to. Jednakże jeśli będzie i na to za szybko to odskakuję z pola rażenia i wyjmuję (o ile to możliwe w innym wypadku unikam i szukam sposobności aby wyciągnąć miecz i mu odpowiedzieć lepszym za dobre, albo zaatakować go wręcz) swoją największą zabawkę (Wspaniały miecz półtora-ręczny zwisający z pleców).
Jeśli jednak ruszy na mnie z pięściami ustawiam gardę oburącz i staram się unikać lub jak widzę taką możliwość to wykorzystywać jego siłę przeciwko niemu (np. szeroki zamach przechodzący w prosty to odsuwam się z kierunku ciosu i uderzam jedną z rąk w jego twarz lub wykorzystuję to do złapania tej ręki i jej złamania.)
A najważniejsza jest ZABAWA!
Ostatnio zmieniony 09 mar 2015, 19:44 przez Szpaczysław, łącznie zmieniany 1 raz.

Re: Zachodnie wybrzeże

6
Glacier odpowiedział na wyzwanie przeciwnika. Za chwilę miała rozpocząć się walka samców, co ściągało coraz większe tłumy spragnionych rozrywki; szczególnie zainteresowane wydawały się kobiety, które oglądając eksplodujący testosteron stawały się delikatnie wilgotne. Sprawa rozegrała się bardzo szybko. Nieznany mężczyzna, po odepchnięciu, błyskawicznie odpiął pas z mieczem, zupełnie jakby planował zrobić to od samego początku. Było mu teraz o wiele lżej.
- No chodź kurwa! - wykrzyknął w stronę Glaciera.
Znajdowali się blisko siebie, na odległość ramion. Pojedynek miał się rozstrzygnąć za pomocą silnych, męskich pięści. Obaj przyjęli pozycje bojowe i ustawili gardy, ale przed tym został wyprowadzony cios.
Przeciwnik był szybki. Jego lewy uderzył Glaciera prosto w twarz. Nie wyrządziło mu to większych szkód, ale zabolało i delikatnie oszołomiło. Nieznajomy nie wydawał się dzikusem, stał się nagle spokojny i opanowany, cholernie skoncentrowany i zdeterminowany by zakatować stojącego przed nim członka syndykatu. Wykonał zamach lewą ręką, lecz była to zmyłka. Glacier próbował zrobić unik i wyprowadzić własny cios, ale otrzymał silne uderzenie z prawej ręki w brzuch i wykonał kilka kroków do tyłu.
Przeciwnik przybliżył się do niego, gotowy na kolejną rundę. Uśmiechał się, jakby walka w końcu zaczęła sprawiać mu jakąś przyjemność.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kattok”