Re: Pokład "Rozbujanej Amaydy", Wschodnie Wody

31
Na jego ciche pytanie nikt nie raczył odpowiedzieć. Prawdopodobnie dlatego, że w ogólnym ryku rozgniewanego morza nikt go nie usłyszał. Właściwie to mało zwracano teraz na niego uwagę. Marynarze rzucili się do wyjścia, odpychając zawadzającego im dzieciaka swoimi silnymi ramionami. Dwa razy poślizgnął się na schodkach i był już cały przemoczony, ale wreszcie udało mu się doczołgać na górę. A tam rozszalało się istne morskie piekło.

Morze, które Ardran szczerze mówiąc znał do tej pory głównie jako ładny obrazek, widziany z okien świątynnego pokoju w Eroli, nagle stało się dla niego dużo bardziej rzeczywiste i namacalne, niż mógłby sobie tego życzyć.

Niebo było granatowe jak atrament, a co parę chwil rozdzierały je oślepiająco jasne błyskawice. Ciemne, spiętrzone obłoki formowały się w fantastyczne kształty, które zmieniały się jednak tak prędko, że chłopiec nie nadążyłby nawet się zastanowić, co konkretnie mu przypominają (nie były to zresztą sprzyjające okoliczności do podziwiania chmur). Miał tylko niejasne odczucie, że to bardzo niepokojące kształty. Spienione bałwany raz po raz uderzały w burty statku, rzucając nim jak małą zabaweczką.

Słona woda leciała na diabelstwo dosłownie zewsząd - "z każdej strony masy wody leją się - z boków fale, z góry deszcz", jak śpiewali marynarze w jednej z szant. Ulewa boleśnie smagała go swymi biczami, pokład był śliski, że ledwo dało się ustać na nogach, do tego kołysał się tak, że ostatni skromny posiłek podszedł chłopcu do gardła. Na dodatek właściwie nikt nie zwracał na niego uwagi.

Pośród tego szaleństwa kapitan stał jeszcze najspokojniej ze wszystkich i gromkim głosem wydawał rozkazy. Załoga miotała się, usiłując nadać "Amaydzie" utraconą sterowność i nie pozwolić jej zatonąć. Jedni włazili na maszt, inni ciągnęli jakieś liny, inni jeszcze biegali jak opętani, pozornie bez celu. Co chwilę ktoś padał, zwalony z nóg falą, wdzierającą się na pokład. Biedny Ardran, zupełnie w tym wszystkim zagubiony, automatycznie poszukał wzrokiem jedynej bliskiej mu już w jakiś sposób osoby - choć zamienił z nią przecież tylko parę słów. Matis.

Kobieta trzymała się dzielnie. Wichura szarpała jej przemoczoną koszulę i włosy, które unosiły się jak żywy, drwiący sobie z morskiej wody, targany silnymi podmuchami płomień. Matis krzyczała coś do swojego brata. Ten odpowiedział jej również krzykiem. Złapał ją za ramię. Zdawał się niemal nie zauważać tego wiatru, który zerwał mu z głowy jego kapitański kapelusz i wepchnął go gdzieś w oszalałą kipiel.

- One same stamtąd nie wyjdą! - wrzasnęła ruda diablica, z furią wyrywając rękę z uścisku kapitana. - Węgorz! Węgorz, idioto! - napadła na jakiegoś członka załogi, który akurat był w pobliżu. - Idź natychmiast do kajuty pasażerskiej i wyciągnij te bachory!

- Noo... - odpowiedział niechętnie chłystek. Albo nie uśmiechało mu się schodzić tam, gdzie było pełno wody, albo to, że rozkazuje mu kobieta. Nie ruszył się z miejsca.

Matis rozwścieczyła się jeszcze bardziej i obróciła się na pięcie, trzaskając chłopa w twarz. Chyba był to jej podstawowy sposób komunikacji z mężczyznami na tym statku. Już chciała sama zejść z powrotem pod pokład, kiedy dwóch rosłych marynarzy zastąpiło jej drogę.

- Nie radzę - rzucił ten wyższy, wschodni elf z mnóstwem brzydkich tatuaży. - Zostaw, niech zdychają. To wszystko ich wina, przez nich utoniemy, za karę.

- Musimy ich poświęcić - dodał drugi, tęgi i łysy.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Pokład "Rozbujanej Amaydy", Wschodnie Wody

32
Niedobrze, niedobrze! Wszędzie ta woda, więcej wody... paskudnej, mokrej, słonej wody... Najgorsze, że starała się wszystkich zmyć. Kiedy tylko udało mu się wyjść, postarał się przyczepić do jakiegoś stabilnie wyglądającego masztu...

Spojrzał w niebo. Nie podobało mu się to, co tam widział... coś naprawdę niepokojącego, tylko tyle mógł stwierdzić. W końcu przestał tam patrzeć, starał się unikać także patrzenia na fale. Robiło mu się niedobrze... nie przez samą wodę, ale przez ten niepokój związany z całą sytuacją. Po raz kolejny oberwał wodą prosto w twarz. Futro już nie było najeżone, tylko zlepione... W końcu poszukał wzrokiem Matis, jakby chcąc prosić o pomoc...

Po chwili kobieta zauważyła to, co i on sam wcześniej... A ten marynarz nie chciał pomóc! Chłopak nie mógł uwierzyć w to, co słyszał... Nie był aż tak daleko, więc poczekał na sprzyjający moment i postarał się wykorzystać falę w celu przeskoczenia do kolejnego punktu uchwytu, bliżej rozmowy... po czym krzyknął.
- Jak to??? Jak to za karę???
W głosie było słychać strach... i desperację. I oburzenie.
- Przecież są bezbronni! Jeśli za przewożenie chorych do miejsca, gdzie im można pomóc, coś czeka, to nagroda, a nie kara!
Z trudem wziął oddech. Bał się coraz bardziej tej wody...
- Za to... co nas czeka, jeśli mogąc pomóc bezbronnym, zabijemy ich przez bezczynność? Ja...
Lekko się zaczerwienił, co po prostu przywróciło mu kolory, które odpłynęły podczas obserwacji nieba - Ja jestem za słaby, za mały. Ale wam się powinno udać!
Po chwili kolejna fala. Zaczął znów bieleć, jednocześnie jak najbardziej trzymając się w miarę stabilnej części okrętu... Ogon podkulił pod siebie, uszy schylił do tyłu... Na jego twarzy już nie było widać determinacji. Tylko strach...
"Pomocy..." - myślał. "Dlaczego się to dzieje..."
(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)?
Leevakk pisze:*(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)* - czar sprawiający, że wszystkie istoty poniżej trzydziestego poziomu uciekają w popłochu. Koszt many: 10. Czas odnawiania 120 sec .

Re: Pokład "Rozbujanej Amaydy", Wschodnie Wody

33
- Te, pół-koci kurduplu, o tobie też mowa! - Elf uśmiechnął się krzywo i ohydnie, co upodobniło go do wytatuowanych na jego torsie poczwar. - Chodź do mnie... Pierwszy wyfruniesz za burtę. Na próbę. Zobaczymy, czy Władca Sztormu z powrotem się do nas uśmiechnie.
- Ej - wybąkał już mniej pewnie ten łysy - może daj spokój, stary. To dzieciaki przecież, poza tym obiecaliśmy...
- A pluć mi na takie obietnice! Własne życie jeszcze mi miłe! Stary mag nie będzie płakał po paru utopionych kociakach. Mało ich tam trzyma? Bardziej po nas, bo łatwo nie znajdzie drugiej takiej załogi.

Morze w tym czasie na parę chwil przycichło, zupełnie, jakby wszyscy tu grali w jakimś chorym spektaklu teatralnym i mieli teraz wypowiedzieć swoje kwestie. Ale raczej Natura zbierała siły, by za moment zaatakować ze zdwojoną siłą.

- Dobra, jak chcesz, ja pójdę po nich - westchnął bezwłosy grubas i poprzez wodę począł brnąć do zalanego zejścia. Matis zrobiła ruch, jakby chciała pobiec za nim, ale nie zrobiła tego. Otworzyła usta, żeby coś rzec, ale powaliła ją nagle masa wody, która rzuciła jej ciałem o burtę. Ciałem Ardrana zresztą również.

Chłopiec poczuł, że brakuje mu tchu, bo całe powietrze wycisnęła mu z płuc siła uderzenia. Żebra zabolały go okropnie, a ręce trzęsły się tak, że ledwo zdołał uchwycić barierkę. Matis była blisko i wyciągała do niego dłoń, ale przecież nie mógł puścić tego, co trzymał... Jeszcze jedna słona fala zalała mu oczy. Piekło, bolało, szczypało, a przecież to był i tak najmniejszy problem. Diabelstwu wydało się, że fale rozstępują się na moment, a pod powierzchnią wody widzi grzbiet wielkiej ryby, jak przepływa pod "Rozbujaną Amaydą"...

- ...do mniee! - wrzeszczała rudowłosa, machając do Ardrana ponad wodą. - Złaaap! Rękę!
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.

Re: Pokład "Rozbujanej Amaydy", Wschodnie Wody

34
Mimo bycia całkowicie przemoczonym kotouchy zdawał się kurczyć jeszcze bardziej, kiedy usłyszał kolejne słowa elfa. Dalej się trzymał, ale ostrożnie starał się wycofać... Nawet kiedy słyszał, że ten drugi był po jego stronie... Strach nie mijał. Zwłaszcza kiedy jego "sojusznik" poszedł po innych...

Matis chciała coś powiedzieć... I w tym momencie uderzyła woda. Prawie go zmyła... A ją... W głowie kotouchego zaczęła się burza mózgów.

"Jak jej pomożesz, zginiesz!" "Nie... tylko ryzyko." "Nadal za duże!" "Trzeba pomóc innym..." "Dlaczego jej?" "Bo była miła! Bo pomogła..."

To zajęło kilka sekund. W końcu zdecydował... Spróbował ją złapać. Jeśli, i tylko jeśli się nie udało... Z trudem powiedział:
- Usalu, Panie zmarłych... Proszę, jeśli musisz nas wziąć... niech to nie będzie ten dzień...
I skoczył, by pomóc rudowłosej, pokładając nadzieję w bracie tej, której (z własnej czy nie z własnej woli) służył przez tyle lat...
(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)?
Leevakk pisze:*(przepraszam wszystkich, ale cierpię na zaburzenia psychiczne, zmuszające mnie do naśladowania prymitywnych, samolubnych zwierząt)* - czar sprawiający, że wszystkie istoty poniżej trzydziestego poziomu uciekają w popłochu. Koszt many: 10. Czas odnawiania 120 sec .

Re: Pokład "Rozbujanej Amaydy", Wschodnie Wody

35
Uczciwie mówiąc, to raczej Ardran potrzebował pomocy, nie Matis. Nie była to przecież wiotka i słaba panienka, jakaś blada dziewica z chramu Osureli, a twarda, silna i nawykła do trudów morskich podróży kobieta-żeglarz. Taka była prawda, niezależnie od tego, co sądził na ten temat jej brat ze swą załogą i co mogło wydawać się diabelstwu. Teraz również, pomimo zalewających ją aż po czubek ognistej grzywy fal, wyciągająca po dzieciaka rękę Matis trzymała się całkiem znośnie. Czego z kolei nie było można powiedzieć o nieszczęsnym chłopcu, który po raz pierwszy w życiu wylądował na statku i po raz pierwszy doświadczył na własnej skórze sztormu.

Wiele rzeczy wydarzyło się bardzo szybko. Ardran postanowił puścić barierkę - wtedy, co było do przewidzenia, woda porwała go z gwałtownością właściwą najdzikszym żywiołom. Zdawało się przez moment, że już po wszystkim. Że nie będzie czego zbierać. Matis zawyła wściekle, usiłując złapać młodego pasażera "Amaydy", lecz na próżno, bo był już zbyt daleko... Przestali się nawzajem widzieć i słyszeć... A potem jakiś cud sprawił, że Ardran wylądował w jej objęciach.

Cud poprzedziła błyskawica, na którą jednak nikt nie zwrócił uwagi, bo przecież niebo rozdzierały podobnie oślepiające blaski co paręnaście sekund. Tylko Ardran zauważył, że ten jedyny rozbłysk był inny. Że w jego świetle cała załoga, włącznie z nim samym, przez moment wyglądała jak martwe szkielety, a okręt przypominał wrak, zasługujący raczej na miano "Amaydy Porozbijanej", a nie "Rozbujanej". Tylko Adran rozumiał, że tę błyskawicę zesłał sam Usal wraz ze swym błogosławieństwem w odpowiedzi na jego prośbę.

Diabelstwo tylko kątem oka zobaczyło gigantyczną ławicę ryb, wlewającą się przez burtę na statek. Niewiele mogło poradzić, powiedzieć czy zrobić, wtulone w biust Matis i kulące się razem z nią w rozpaczliwej walce, by nie dać się znów rozdzielić i porwać...

Dalszy ciąg tego burzliwego rejsu Ardran zapamiętał wybiórczo, niejasno i przez mgłę. I nie wiedział, co było marą, a co obrazem rzeczywistości.

Zbita masa rybich ciał niosła go ze sobą, śliska, srebrna, zimna.

Zobaczył przejrzystą taflę, jak z ruchomego, gęstego, lejącego się szkła, a pod nią, gdzieś bardzo daleko w dole, jaśniejącą kulę. Trochę jakby słońce - tylko nieco mniejsze i bardziej złote - utonęło w morzu i utkwiło w przydennym piasku. Kulę otaczał wielki kompleks schodkowych budowli z białego kamienia.

Usłyszał chór bardzo wysokich i bardzo nieludzkich głosów, gdy otoczył go falujący czarny obłok. Spomiędzy chmury ciemnej jak atrament wychynął po chwili znajomy rudy płomień. Ognistowłosa wciąż ściskała jego dziecięcą rączkę.

Jego twarz musnął tęczowy welon - zwiewna płetwa morskiego stworzenia, które twarz miało niepokojąco podobną do twarzy człowieka. Potem nadpłynął cień, większy od statku. Spłoszył istotę, a może istoty, bo mogło ich być tam dużo więcej. Cień zasłonił widoczne jeszcze z głębiny niebo. Dziesiątki tysięcy cienkich linek z maleńkimi haczykami tańczyło chłopcu nad głową...

A później wszystko to zmieniło się w pustkę. Kiedy świat narodził się na nowo, był całkowicie inny.
Obrazek
Specjalny medal od Aod. I od Kota.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Kattok”