Dżungla Tuk'kok

391
POST BARDA
- Wiem, że zdriadziałam! Czuję! - odparła zrozpaczona Neela i szarpnęła za jeden z wyrastających z jej czaszki rogów. Cała głowa poruszyła się razem z nim. To nie była doczepiona skostniała gałąź, którą dałoby się tak po prostu oderwać, choć jej nasada ukrywała się wśród gęstych, poplątanych po nocy włosów dziewczyny. - Co do wszystkich diabłów...
Kruk zaśmiał się ponownie i zleciał z jednej z rozpierających namiot belek, by usiąść na podłodze obok Biriana. Dziobnął go lekko w udo, ale choć wyraźnie czegoś od niego chciał, bard nie był w stanie już zrozumieć wydawanych przez ptaka dźwięków. Zwierzę zatrzepotało skrzydłami i obróciło się w miejscu.
- Nikt ci nie zgolił brody, Dandre... - poinformowała go cicho Neela.
Po dłuższej chwili, jaką zajęło jej względne dojście do siebie, na tyle, by była w stanie zrobić cokolwiek, białowłosa puściła rogi i schyliła się nad swoim plecakiem, w którym zaczęła z frustracją grzebać. Kilka rzeczy wyrzuciła z niego na załatwione jej przez Biriana posłanie, tworząc na nim mały bałagan.
- To musi być po tych ich głupich pocałunkach - mamrotała pod nosem. - Pocałowały mnie, ciebie i kapitan. I mamy teraz, proszę. Wiedziałam, że nie można im ufać. Wiedziałam, że to są okrutne i złośliwe istoty, nieważne jak piękne by nie były. Jest!
Triumfalnym gestem wydobyła z plecaka niewielkie, składane lusterko i zaaferowana wyciągnęła je w kierunku barda. Może to i lepiej, że nie zajrzała w nie sama. Gdyby zdała sobie sprawę, że w jej wyglądzie zmieniło się dużo więcej, niż tylko obecność rogów, trwająca chwila bez skrajnej paniki szybko by minęła.
Gdy mężczyzna spojrzał na swoje odbicie, dostrzegł coś, czego nie widział już od wielu, wielu lat. Z lusterka patrzyły na niego te same, znajome, ciemnoniebieskie oczy, ale reszta twarzy... pożegnał się z tym widokiem dobre dziesięć lat temu. Zniknęły zmarszczki, a skóra stała się gładsza, bardziej promienna, niż pamiętał. Kąciki ust uniosły się nieco, rysy złagodniały, włosy zgęstniały, a jeśli liczył na jakiś zarost, będzie musiał na niego kilka dni poczekać. Wyglądał, jakby był w wieku Neeli. Jakby ponownie miał dwadzieścia lat.
- Przynajmniej nie masz rogów - jęknęła dziewczyna, opadając ciężko na posłanie, gdzieś w środek sterty swoich porozrzucanych rzeczy. - Odmłodniałeś. O ile nie będziesz młodniał dalej, to ciesz się, dostałeś kilka lat życia w prezencie. Nie wyglądasz dziwnie. Mi coś wyrosło z głowy. Nie wiem, co się mogło stać pani kapitan, ale nie wiem, czy chcę wiedzieć. Nie może być chyba gorzej, niż u mnie. Jak ja mam wyjść z tego namiotu? Co to jest?!
Pstryknęła palcem w jeden z rogów i z rozpaczliwym jęknięciem opadła na plecy, chowając twarz w dłoniach.
- Wstawać, wstawać - zza namiotu dobiegł ich znajomy głos Shayane, a chwilę później płachtę odsunęła jej znajoma, zielona ręka. Zajrzała do środka, ale nie zaszczyciła ich skupionym spojrzeniem, zamiast tego rzucając tylko krótko: - Jest po zaćmieniu, trzeba nadrobić stracone dni. Po śniadanie i do mnie.
Odwróciła się na pięcie i zniknęła.
- Jak ja mam wyjść z tego namiotu - wymamrotała Neela we własne dłonie.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

392
POST POSTACI
Aremani
Po porządnym obmyciu się i przebraniu Aremani wręcz runęła na swoje posłanie, aż to zaskrzypiało niebezpiecznie. Była wymęczona, fizycznie i psychicznie, czemu trudno było się dziwić. Pragnęła zasnąć, mieć ten okropny dzień, być może też całą tę felerną wyprawę, za sobą. "Albo równie dobrze mogę się w ogóle nie obudzić...". Na zaśnięcie jednak nie pozwalało jej kilka czynników. Pierwszym były ciągle dręczące ją przebłyski minionych wydarzeń, które w swojej intensywności w ciągu dwudziestu czterech godzin przerosły jej prawie osiemnaście lat na wyspie Apozo. Bestie w dżungli, pożar, wyrwanie umysłu od ciała, driady, atak węży, rzeź, krew i śmierć - wszystko to pojawiało się jako przebłyski w głowie młodej eksploratorki. Do tego odczuwała silny ból zatok i u nasady nosa jako konsekwencję nadmiaru płaczu, co też uniemożliwiało odprężenie. Jednak ostatni, najbardziej drażniący powód nie pochodził już od niej - to głos Dandre, który stwierdził że z chęcią przerwie tę idealną ciszę swoim gadaniem.
"Jest z nas dumny... Pff, dziena." pomyślała sfrustrowana i ceremonialnie odwróciła się na drugi bok, z dala od barda. "A ja nie jestem z siebie dumna. W dupie mam twoją opinię, nawet jakąś pozytywną." Zdecydowanie nie była w humorze by nawet podejmować rozmowę z Dandre czy Neelą. "Nic nie mogę zrobić dobrze a Kattok to tylko uwypukla. Ba, nawet utrudnia najprostsze zadania. Nawet zaklęcia nie mogłam rzucić przez cholerne jagódki tych głupich... Driady!" Dziewczyna prawie podskoczyła na łóżku, na szczęście nie miała siły by zrobić to gwałtownie. Prawie zapomniała przez to wszystko co dzisiaj się zdarzyło. Głowa wciąż ją bolała i nie miała ochoty na nic, ale... "Taka okazja naukowo-artystyczna może się nie powtórzyć." Aremani więc wstała powoli na równe nogi, poprawiła ubranie i nie tłumacząc się przed nikim wyszła z namiotu, zabierając ze sobą swój plecak.

Dwa następne dni Aremani spędzała na dochodzeniu do siebie. Pocieszał ją fakt, że nie wyznaczano ją na nocne patrole jak Dandre czy Shirana bo mogła chociaż spać normalnie. A w dodatku... nie chciała jakoś specjalnie z nimi rozmawiać. Miała wrażenie, że zaraz ktokolwiek z obozu może zacząć się z niej naigrywać - oto młoda dziewczyna co przed każdym udawała twardziela, jaka to ona zadziorna, opryskliwa, przemądrzała a gdy przyszło co do czego to rozryczała się jak jakiś bachor. Nie mogła sobie pozwolić na podobne scenariusze, więc na ogół unikała większych zgromadzeń ludzi czy wart, nawet posiłki starała się jeść w osamotnieniu. Bała się też spojrzeć w oczy Neeli, którą tak ostro traktowała tamtej nocy i która była pierwszym świadkiem jej ataku rozpaczy. "Poza tym ona się teraz zadaje z bardem. I dobrze, niech mają siebie. Mnie zostawcie w spokoju." Choć tak bardzo dążyła do samotności to i tak czuła się obserwowana. Nie spodziewała się "nagrody" na rysunek driady, w dodatku w formie strażnika, który chronić miał ją przed nie wiadomo czym i nie mogła nawet stwierdzić, jak on wygląda. W dodatku zwracał on też uwagę innych marynarzy, a Ci z kolei od razu posyłali dziwne spojrzenia zielarce, co tylko potęgowało potrzebę ucieczki.
Los jednak chciał, że w końcu znaleźli jej robotę. Niezadowolona z powodu zakłócenia jej spokoju Aremani za pierwszym razem powędrowała do namiotu medycznego z niechęcią. Gdy tam już jednak weszła to głupio jej było szukać wymówek do wyjścia, bowiem widziała ile Hastron ma roboty przy rannych i ilu członków załogi potrzebuje faktycznej opieki. Przytłoczona tym posłusznie wykonywała polecenia medyka, chcąc się na coś przydać, ale prędko odkryła, że ta praca przynosi jej pewnego rodzaju ulgę. Urabianie się przy rannych pozwalało odciążyć głowę od negatywnych myśli na swój własny temat. Jedynie widząc kwatermistrza uderzały ją napływy wspomnień, jednak widząc jego zaufanie do niej starała się pomagać jak mogła. Nabierała też kompetencji z zakresu opatrywania zmarłych, co też trochę podbudowywało jej morale. W kolejne dni z chęcią wracała do namiotu medycznego w każdej wolnej chwili.


Dzisiaj obudził ją okropny krzyk. Aremani zerwała się do pozycji siedzącej wyciągając spod głowy poduszkę, jakby była w gotowości przywalić z źródło niepokoju. Nie było niestety niczego do uderzenia, a krzyk okazała się wydawać... Neela? Zielarka zamarła na moment. "Czy ja jeszcze śnię?" Jej mózg nie pojmował tego co się działo, a rychłe przebudzenie raczej nie dokładało do efektywności jej możliwości poznawczych. A zaraz za jednym szokującym krzykiem rozlegał się drugi. Głos Dandre brzmiał prawie jak zbrukany, gdy używany był w niekontrolowany sposób przez swojego właściciela, a ten z kolei... "Ojej..." Nagle jej oczom zamiast postarzałego amanta ukazał się młodociany amant. Wyglądał jakby mógł być jej rówieśnikiem. "I wygląda całkiem całkiem... Zaraz, co? CO TU SIĘ DO KURWY DZIEJE?!"
- Co tu się do kurwy dzieje?! - wykrzyczała Aremani, dość rześko jak na swoje ostatnie samopoczucie.
- Mówiłam, nie ufać driadom! Babcia miała rację, one zawsze coś odwalą...

Gdy Neela zaczęła szukać lusterka Aremani dochodziła do siebie. Poprawiła swoje rozczochrane włosy i pościeliła łóżko, by zaraz potem podejść do Neeli i dokładnie ją obejrzeć.
- Słyszałam opowieści o różnych wybrykach driad, ale zobaczyć to na własne oczy... - dziewczyna złapała za podbródek koleżanki by obejrzeć ją z obu profilów. - Nie wiem, czy jesteśmy w stanie coś z tym zrobić. Może załóż na siebie jakiś kaptur na razie. A jeśli zależy Ci by serio stąd wyjść to... - Aremani zdała sobie sprawę, skąd się wzięło to uczucie lekkości, którego doświadczała od przebudzenia. Przecież nie zjadła jeszcze jagódek od driad a nie uwierała jej migrena ani nie czuła nudności. "Czyżby magia wróciła? Niebo jest niebieskie? Nareszcie!
- ...to znam drobne zaklęcie kamuflujące.
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

393
POST POSTACI
Dandre
Panika Neeli i odpowiednio wulgarny, jak na ich rudowłosą złośnicę przystało, okrzyk Aremani w przedziwny sposób bawiły Biriana. Nagłe 'zdriadzienie' gapowiczki było wydarzeniem tak kompletnie absurdalnym, że trudno było mu podejść do tego z odpowiednią powagą. Zresztą, dzięki Bogom, nie byli na kontynencie, co oznaczało, że dziewczyna niekoniecznie musiała obawiać się o własne życie. Dandre nie zawsze był dumny z bycia Kerończykiem. Oczywiście, doceniał hojnych możnowładców, którzy obrzucali go złotem po występach, lubował się w spragnionych wrażeń arystokratkach, ale nie mógł zaprzeczyć ciemnocie, spowijającej umysły wielu jego rodaków. Kraj potrafił kipieć od nienawiści do wszystkiego co obce i niezrozumiałe, a Zakon Sakira z pewnością nie zastanawiałby się zbyt długo przed rzuceniem Neeli na stos. Wszak wyrosły jej rogi, czegóż więcej chcieć? Czyż to nie najoczywistszy dowód zepsucia? Posądzonoby ją o konszachty z demonami i stracono, nim ktokolwiek odważyłby się sprzeciwić. Tutaj jej to raczej nie groziło.
A więc przyglądał się z rozbawieniem jej przemienionej osobie, spychając w najdalsze zakamarki umysłu niepokój, który budziło w nim spojrzenie jej pustych oczu.
- Spokojnie, nie panikuj, nikt cię na pal nie nabije. Była z nami pani kapitan, zobaczy, że to tylko jakiś psikus driad. Z pewnością niedługo to wszystko zniknie, nie martw się na zapas. - powtórzył swój wcześniejszy osąd, wzruszając jednocześnie ramionami. Kruczysko półelfa krakało, próbując zwrócić na siebie uwagę Dandre, który tylko wydął lekko wargi, tłumiąc narastającą w nim irytację. Taki raban od rana, głośno, dziwnie, świat znów na głowie staje... Jakby nie mógł się wywrócić godzinkę później.
Birian otworzył szerzej oczy i z uniesionymi brwiami ponownie spojrzał na irytujące ptaszysko. Teraz ponownie było tylko tym; ciemnym ptakiem, który krakał, jak na ptaka przystało. Mężczyzna z trudem powstrzymał się od kopnięcia zwierzęcia, gdy to dziabnęło go lekko w udo.
- Nie rozumiem cię, ptaku. Jeśli czegoś chcesz, niech Shiran tłumaczy. - wycedził przez zaciśnięte zęby. Neela driadzieje, kruk zaś skruczał. Bardowi niezbyt podobał się taki obrót spraw.


Uniósł brew, spoglądając sceptycznie na przemienione dziewczę.
- Sama przecież nie zniknęła... Chyba, że i mnie te leśne bestyjki wycięły jakiś numer. - zmarszczył czoło, zastanawiając się, co też mogły mu właściwie zrobić. Raz jeszcze dotknął swojej twarzy. Sprężysta, znajoma, przy lewej stronie ust lekkie wgłębienie, ślad po ranie sprzed ponad dekady. Zamachał dłońmi nad włosami, ale żadnych różków nie uświadczył. Zaraz, wgłębienie?
Neela mówiła o pocałunkach, Birian jeno kiwał głową, czując narastającą konfuzję.
- Niesforne, figlarne, ale czy od razu okrutne? Zachowują się jak dzieci, ot, bawią się... Naszym kosztem, niestety. - po chwili namysłu; nie ma w świecie istoty tak okrutnej jak nieobyte dziecko. Może jednak jest się czego obawiać?
Dziewczyna triumfalnie wydobyła z torby lustro, które zaraz wyciągnęła w kierunku Biriana. Ten spojrzał weń z zaciekawieniem i... Osłupiał na chwilę.
Znów wyglądał jak młodzieniec. Jego gęste włosy zgęstniały jeszcze bardziej, zarost gdzieś zniknął, a kąciki ust uniosły się lekko, jakby zupełnie zapomniały o latach trosk i cierpień, które opadły na ich właściciela i rwały się do niesfornego, szelmowskiego uśmiechu. Nieliczne zmarszczki w kącikach oczu i na czole wygładziły się, ostry podbródek złagodniał, a jego zadbana bródka faktycznie gdzieś na moment zniknęła. Zaś mały, biały ślad po starej bliźnie, przechodzącej przez prawą stronę ust barda nabrał kolorów i pogłębił się nieco. Nawet rzęsy Dandre zdawały się nieco grubsze i dłuższe.


- A cóż to za urokliwy młodzieniec zerka na mnie z lusterka? - zachichotał. Sytuacja była nad wyraz dziwna, ale jak mógł gniewać się i wściekać na małą podróż w czasie? Czuł się rześki i gotowy na podbój świata, czy mu się to podobało, czy nie. Poklepał się po twarzy, pociągnął za policzek, wciąż nie dowierzając w to, co przed sobą widział. Dłonie miał miękkie i delikatne; nie nawykłe jeszcze do łamania nosów, wojny i fizycznej harówki. Musiał sam przed sobą przyznać, że urodę miał nieco elfią, delikatną, mimo delikatnie zaznaczającymi się pod ubraniami mięśniami. Niech no ktoś powie, że przez noc zniewieściał, to zacznie prać mordy z uśmiechem na ustach.
- Alez mówiłem, że z różkami waćpannie do twarzy! Intrygują! Sezonu na jelenie na archipelagu nie uświadczysz, więc żadna zbłakana strzała cię nie razi. - zaśmiał się, siadając obok niej na łóżku i mierzwiąc jej zbielałe włosy. - Spokojnie, sarenko, jesteś członkinią załogi, nie pozwolimy ci zostać trofeum. A jak za sukkuba wezmą, to po mordzie dostaną i im przejdzie. - pstryknął ją w czoło i sprężyście wstał z posłania. Naprawdę czuł się jak nowo narodzony. Przedziwna sytuacja, ale trudno mu było na nią w tej chwili narzekać, nawet jeśli oczywiście współczuł biednej Neeli.
- Nie strasz! Jeśli zamienię się w berbecia, to wlezę na drzewo i skoczę na złamanie karku. A ty nie wyglądasz dziwnie! Orientalnie, oryginalnie, niecodziennie... - rzucał synonimami, przechadzając się powoli po namiocie. - Zresztą, powtórzę raz jeszcze, bo od powtórki głowa nie boli; to z pewnością niedługo minie. Nie zamartwiaj się na zapas, moja droga.


Orczyca zajrzała naprędce do namiotu, ale Birian nie poświęcił jej większej uwagi. Podszedł do swojego posłania, by przywdziać pas z mieczem i założyć świeżą koszulę. Zadowolony klasnął w dłonie, gdy Aremani zaproponowała swoje czary-mary.
- Magiczna młódka zaklęciem zapewni naszej Neeli ulotną ulgę? - aliterował pan bard, z uniesioną brwią dopinając pas - Wspaniale! Myślę, że to dobry pomysł, aczkolwiek decyzja oczywiście należy do waćpanienki.
Z półuśmiechem sięgnął po swoją maniereczkę i pociągnął z niej łyk, krzywiąc się nieco, gdy woda ognista wypalała mu przełyk. [/akait
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

394
POST BARDA
- A jak nie zniknie? - wymamrotała Neela we własne dłonie. - Ty wyglądasz lepiej, ja wyglądam jak... jak... daj mi to lusterko.
Podniosła się do pozycji siedzącej i wyciągnęła wyczekująco rękę w kierunku barda. I nawet jeśli protestował i nie chciał jej go oddać, po raz pierwszy wykazała się tak silną determinacją, że wyrwała mu przedmiot, by móc zobaczyć jak prezentują się jej rogi. Otworzyła i skierowała wzrok na szklaną taflę, momentalnie nieruchomiejąc.
Mogli się tego w sumie spodziewać. Dziewczyna zdawała sobie sprawę wyłącznie z istnienia rogów, nie miała pojęcia o posiwiałych włosach i zasłoniętych bielmem oczach. Na szczęście, choć mogło tak to wyglądać, driady nie pozbawiły jej wzroku - nawet jeśli w tym momencie Neela wydawała się tego żałować. Z gardła wydarł się jej cichy szloch i zasłoniła usta dłonią, przez dłuższą chwilę nie będąc w stanie w żaden sposób skomentować tego, co zobaczyła.
Gdy kruk został poinformowany, że nikt nie był w stanie już zrozumieć jego złośliwych komentarzy, wydawał się wstrząśnięty - na tyle, na ile wstrząśnięte mogło wydawać się ptaszysko. Wbił intensywne spojrzenie w Biriana, by po kilkunastu sekundach milczenia odwrócić się i podreptać do półelfa, obok którego usiadł i zaczął czyścić sobie pióra pod lewym skrzydłem. Przez te kilka dni poznali już to stworzenie na tyle, by wiedzieć, że musiało go to kosztować bardzo wiele. Kiedy pojawiła się możliwość porozmawiania z kimkolwiek innym, niż Shiranem, Auth był zachwycony i korzystał z tego przy każdej możliwej okazji. Teraz znów został mu tylko dotychczasowy towarzysz, na którego z jakiegoś powodu był skazany. I nawet jeśli łączyła ich jakaś zażyłość, nawet kruk mógł odczuwać poczucie straty.
Dopiero zmierzwienie włosów wybudziło Neelę z odrętwienia. I jak się okazywało, nawet bez tęczówek i źrenic jej oczy potrafiły ciskać pioruny.
- Zaraz ja cię pstryknę, Dandre - syknęła.
Przeniosła wzrok na Aremani, a wyraz jej twarzy złagodniał.
- Jeśli... jeśli możesz, to będę wdzięczna. Nie chcę tu zostać sama. Pójdę z wami, cokolwiek każą wam robić. Więc... kamuflujące zaklęcie... - przełknęła nerwowo i skinęła głową. Wciąż nie miała pewności, czy rzucenie na nią czaru będzie bezpieczne, ale wolała to, niż zwracanie na siebie uwagi wszystkich wokół swoim nietypowym wyglądem. - Czy oczy... też będą normalne? Czy...
Zamknęła lusterko i wsunęła je do swojego plecaka.
- Może Hastron mógłby mi je usunąć. To znaczy, rogi, nie oczy. Mówiłaś, że amputowali komuś kończyny. To prawie to samo, na pewno da się upiłować. Kikuty rąk się goją, to też się zagoi. A może w ogóle nie będzie bolało. Wygląda jak zwykła gałąź. Gałęzi nie boli, kiedy się je łamie, prawda?
Błyszczący punkt zawirował na granicy wzroku Aremani i zniknął za materiałem namiotu, odprowadzony spojrzeniem Neeli. Dziewczyna skinęła głową i utkwiła wyczekujący wzrok w zielarce, czekając, aż ta rzuci na nią obiecane zaklęcie kamuflujące. Gdy Ara sięgnęła w głąb siebie, by zaczerpnąć z własnej magii, wszystko zadziałało dokładnie tak, jak powinno. Opończa otoczyła Neelę, zmieniając jej wygląd w sposób, jaki zaplanowała rzucająca. W jej głowie nie eksplodował ból, jej świadomość nie postanowiła opuścić ciała - zaćmienie się skończyło i koszmar minął.

Mimo wszystko, dziewczyna wciąż postanowiła opuścić namiot w płaszczu i kapturze. Z nieba jeszcze nie lał się żar, bo było dość wcześnie po wschodzie słońca, ale można było się spodziewać, że to się niedługo zmieni. Nad nimi nie było widać ani jednej chmurki, jaka mogłaby za dwie, trzy godziny dać im trochę ukojenia od ukropu. Zabrała ze sobą pałasz, jaki dostała od kapitan i wyszła, trzymając się blisko Ary, jakby obawiała się, że po odsunięciu się od niej zaklęcie przestanie działać.
Na środku obozu tkwił ten sam, duży namiot z podwiniętymi ścianami, w jakim spotykali się przedtem, po raz pierwszy ruszając w dżunglę, zanim krwawa łuna zakryła niebo na trzy dni. Teraz nie było tam żadnego z kapitanów - jeśli chcieli zorientować się, co stało się z Nellrien po pocałunku z driadą, musieli pogodzić się z chwilowym rozczarowaniem - jedynie Shayane czekała na nich, stojąc nad mapą i przesuwając palcem po koślawo skreślonej liście z imionami. W oddali widzieli stanowisko kwatermistrza Starej Suki, teraz obsadzone przez krzątającego się w tę i z powrotem gnoma. Uratowany przez Aremani Zaos wciąż dochodził do siebie w namiocie medycznym i pewnie minie trochę czasu, zanim będzie w stanie wrócić do swoich obowiązków.
- Nie muszę wam chyba mówić co macie robić - rzuciła półorczyca na ich widok i chciała dodać coś więcej, ale zamarła, nierozumiejącym wzrokiem przyglądając się Birianowi.
- To Dandre - wyjaśniła Neela cicho. - To przez... z-zaćmienie. Tak mu zrobiło.
- Nasz śpiewak?
- oficer skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, z powątpiewaniem odmalowanym na twarzy. W końcu, albo po kilku wypowiedzianych przez niego zdaniach, albo po krótkiej chwili na przemyślenia, wzruszyła ramionami i odwróciła się do mapy. - Gdybym nie wiedziała, jak trzepnęło panią kapitan, to może bym nie uwierzyła. Teraz nic mnie już nie zdziwi - parsknęła śmiechem. - Gratuluję, Shiran. Prowadzisz przedszkole.
Faktycznie, teraz to półelf wyglądał na najstarszego z tej trójki, nawet jeśli Birian przeżył już swoje lata. Dwie młode dziewczyny, jedna nieco starsza, druga bardziej doświadczona życiowo, plus Dandre, chwilowy gołowąs... gdyby naprawdę miał za nich wszystkich odpowiadać, na jego barki spadałaby wyjątkowo duża odpowiedzialność.
- Wracając. Nie mamy już czasu na szukanie rzeki i innych pierdół. Kolejne statki wypływają, o ile już nie wypłynęły z Taj'cah. Mieliśmy przygotować wyspę, a póki co okopaliśmy się na trzy dni na plaży, mh - skrzywiła się z niezadowoleniem. Akurat Shayane wyglądała jak ktoś, kto chętniej wyszedłby na spotkanie ze wszystkim, czym las chciałby ich przywitać. - Trzeba uspokoić dżunglę. Wszyscy ruszają szukać tego, co czyni ją taką... nieprzewidywalną. Agresywną.
- Serce dżungli
- wyszeptała Neela, przypominając słowa driad, w odpowiedzi na co oficer machnęła tylko dłonią.
- Jakkolwiek chcesz to nazwać. Problem nie bierze się znikąd.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

395
POST POSTACI
Aremani
Przyzwyczajanie się do widoku magicznie odmienionych Neeli oraz Dandre chwilę jej zajęło, ale ostatecznie Aremani stwierdziła, że jest to najmniejsza z ponadnaturalnych anomalii z jaką dane było jej się zmierzyć podczas pobytu na Kattok. Dziewczyna zdawała się akceptować życie zupełnie odmienne od spokojnie-nudnego życia w wiosce na zapomnianej przez świat wyspie, z jedynie okazjonalnymi wypadami do dżungli dla poczucia odrobiny adrenaliny. "Teraz każdy dzień wydaje się jak taki wypad." Dziewczyna też zdawała się szukać coraz częściej pozytywów. "Mogłabym być pierwszym naukowcem który przestudiuje transformację w driadę! A Birian wygląda z kolei... mniej irytująco."

Aremani odpowiedziała naprędce Neeli odnośnie swojego zaklęcia.
- W sumie to nic nie będzie u ciebie normalne, bo moje zaklęcie kamufluje cię do podłoża. Ale masz do wyboru wyglądać jak zielona sarna albo zlewać się z piaskiem więc... twój wybór. - Dziewczyna poczuła ekscytację z ponownej możliwości rzucania czarami a jej pewność siebie wywindowała się na poziom, którego nie odczuwała od czasu felernego wejścia do dżungli kilka dni temu. Gdy zapytano ją czy gałąź boli gdy się ją łamie Aremani wydała z siebie mało przekonujący pomruk świadczący o pewnym oporze przed jednoznaczną odpowiedzią.
- Ymm, nooo, jakby Ci to... - z nauk swojej kerońskiej nauczycielki pamiętała jak ta mówiła, że rośliny są tak samo żyjące jak inne stworzenia, co mogłoby świadczyć o tym, że odczuwają ból. Pamiętała też jeszcze jedne jej słowa, brzmiące "Krzak albo ty - wybierz mądrze."
- Radzę Ci to przemyśleć, bo rogi driad na pewno nie są zwykłymi gałęziami. - tu Aremani nie chciała wchodzić w zagadnienie mimetyzmu w biologi, bo choć bardzo lubiła się przechwalać posiadaną wiedzą to wyczuła, że Neeli nie jest to teraz w żadnym stopniu potrzebne. - Poza tym hej, może to jest tylko chwilowe? Zaraz się obejrzysz a Dandre znów stanie się swoim typowym, podstarzałym wodzirejem.
Zielarka sięgnęła po garść piasku i skupiła się, by przygotować Opończę Dziczy. Jakaż była jej radość gdy skóra ich "zdriadziałej" ("Jest w ogóle takie słowo? Nieważne, jeśli nie to ja je wymyśliłam.") koleżanki przybrała bardziej neutralny, piaskowy odcień. Oczywiście, że była doskonale widoczna, nie było to w końcu zaklęcie niewidzialności. Ale jej driadowa aparycja z pewnością mniej rzucała się w oczy.


Potrzebowała chwili by się ogarnąć i przygotować do wyzwań, jakie od rana postanowił jej stawiać dzisiejszy dzień. Już w pełni ubrana i w miarę uczesana wyszła na dwór w towarzystwie swojej przyjaciółki, Neeli. Pogoda jej odpowiadała, bowiem przypominała trochę łagodniejszy klimat bardziej położonego na północy Apozo. Korzystała z miłego wspomnienia domu póki mogła. I póki te wspomnienia były miłe. Shayane dostrzegła bardzo szybko przy odsłoniętym namiocie i ruszyła tam wraz ze wszystkimi. Od razu przypomniała sobie też o pani kapitan i zmartwiła się w myślach. "Ojej, ciekawe co z nią jest. Już ją węże nieźle zmasakrowały, a co mogło się wydarzyć po pocałunku driad... wolę nie myśleć." Chociaż ciężko było jej się powstrzymać od chichotu, gdy w jej głowie pojawiał się obraz rogatej Nellrien. Zaintrygowało ją też co z resztą dowództwa. "Krasnolud taki knypek że go na bank wij morski połknął na raz. Ale pewnie od razu wyrzygał kutasa niemytego... Ech, proste marzenia prostej dziewczyny ze wsi."
Słowa oficer tylko potwierdziły przypuszczenia Ary, że pocałunki driad z pewnością jakoś oddziałały na panią kapitan. Pomimo to na wszelki wypadek nie zapytała o jej samopoczucie, bo spodziewała się, że orczyca nie będzie o tym dyskutować publicznie.
Niemniej zrobiła bardzo oburzoną minę, aż do czerwoności, gdy ta zwróciła się do ich grupy per "przedszkole". "A żryj srakę zielona beczko." W swym fochu słuchała dalej słów Sayane. Jej gniew w miarę opadał, zamieniając się w serie pytań i domysłów zajmujących teraz jej głowę.

Aremani podniosła prawą rękę do góry, zgłaszając się prawie jak na szkolną modłę.
- Mam pytanie, a w sumie kila nawet. Pierwsze: Jak mamy znaleźć owo "serce dżungli", skoro nawet nie wiemy, czym ono jest. Drugie: Czy bierzemy pod uwagę możliwy, zapowiadany przez driady atak elfów? I trzecie: Na co przygotowujemy wyspę? Kto ma przypłynąć? Bo wydaje mi się, że jak na razie wykonujemy polecenia i poświęcamy własne życie nie wiedząc w sumie tak naprawdę, po co to wszystko.
Oczywiście znała podejście dorosłych i najemników brzmiące "Nie zadawaj pytań, skoro ci płacą" ale etos Aremani (jak literacko nazywała swoje wścibstwo) nie pozwalał jej obojętnie przechodzić wobec tych pytań. Usensownienie działań które prowadzili wydawało jej się najlepszym środkiem motywującym do pracy. - Szczególnie w sytuacji, gdy nasze zadanie tutaj okazało się mieć dużo wyższe ryzyko śmiertelności, niż zakładaliśmy to wcześniej...
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

396
POST POSTACI
Dandre
"Ty wyglądasz lepiej?!" - już miał się napuszać, już miał się obrażać, że jak to, że oszczerstwa, że przecież był w kwiecie wieku, piękny i powabny jak młody bóg... Możliwe jednak, że dziewczyna miała trochę racji. Ostatecznie nawet on nie mógł uchronić się przed upływem czasu, jego ciało zaś nie raz stawało się płótnem dla ostrzy i sztychów, nieważne jak bardzo by nie uważał. Nie był niepokonany ani nieomylny... Choć wolał myśleć, że sprzyja mu fortuna.
- Panienka zaś wygląda jak... Istota ze snu wyjęta... - rzekł, nieznacznie oddalając lusterko od wyciągniętej w jego stronę dłoni. Zmarszczył brwi, jakby niezadowolony, że taka prośba w ogóle miała miejsce.
- Neelo, nie potrzebne ci żadne lustrzane refleksy, gdy masz przed sobą poetę! Zaprawdę, zaufaj mi, żeś iście oniryczna... Intrygująco niecodzienna, o... zniewalającym wejrzeniu. - pauzy w wypowiedzi barda były bardzo krótkie, aczkolwiek dostrzegalne. Szukał słów, które przedstawiłyby chwilową, jak przypuszczał, transformację dziewczyny w jak najlepszym świetle.
Nie był w stanie przewidzieć, że ta nagle poderwie się z posłania i wyrwie mu z ręki niewinne lusterko, by zadać sobie samej ciężki cios. Co prawda według Biriana faktycznie na uroku nie straciła, jeno stając się o wiele bardziej egzotyczną personą od tych, dotychczas przez niego poznanych, ale potrafił zrozumieć jej reakcję. Wyglądało na to, że driady obeszły się z nim wyjątkowo bezboleśnie... Chyba, że dokonały w jego ciele jakichś zmian, których na razie nie mógł dostrzec.


Birian oczywiście próbował jakoś pocieszyć biedną dziewczynę, bądź chociaż zająć ją czymkolwiek, co nie było szlochaniem i bezgłośnym użalaniem się nad sobą, aczkolwiek szło mu to jak po grudzie. Nie nawykł do obcowania z ofiarami magicznych figli. Neela ożyła dopiero, gdy usiadł obok niej, zmierzwił jej włosy i pstryknął jej w nosek, paplając w międzyczasie trzy po trzy. Uśmiechnął się na jej groźbę. Wszak to dobry znak, odżywała! Złość była po stokroć lepsza od głuchej rozpaczy.
- Spróbuj tylko, wyzywam cię! - rzucił, odbijając się od posłania i stając na równe nogi. Niestety, do namiotu już w parę sekund później powróciła powaga. Przechadzał się w te i we wtę, przygryzając w zamyśleniu wargę. Dupą był, nie botanikiem, ale jako artysta miał oczywiście swoje zdanie na każdy możliwy temat i nie omieszkał się go wygłosić wszem i wobec, nieważne jak głupie by ono nie było.
- Odpowiedź na to pytanie wcale nie jest oczywista. Pewne mądre głowy... - odpowiednio szeroki ogólnik był absolutną podstawą w mówieniu o czymś, o czym nie miało się zielonego pojęcia - ...sugerowały, że rośliny, w isocie, żyją na swój własny sposób. A skoro żyją, nie można wykluczyć tego, że odczuwają też ból. Co więc, jeśli taka stwardniała gałąź jest jak... kość? Złamanie to nieopisywalny ból, zaś amputacja? Czysta agonia! - wyważone wypowiedzi Aremani pozwoliły mu dostrzec, że nieco się zapędził. Później nadeszła myśl o wycinaniu sobie drogi w dżungli i zagubionej w odmętach dziczy maczecie. Miał szczerą nadzieję, że rośliny jednak bólu n i e czuły. Czymże jest wiecznie deptana trawa w obliczu ścinanych drzew, czy małego roślinobójstwa, które popełnił przed kilkoma dniami?



Dandre kiwał głową, gorliwie zgadzając się z sugestią Aremani, jakoby rogi driad z pewnością nie były zwykłymi gałęziami, gdy nagle został bezlitośnie zaatakowany. Głośno wciągnął powietrze, teatralnym achem oznajmiając swoje oburzenie.
- Nigdy w życiu nie byłem podstarzałym wodzirejem! Na balach, moja młoda damo, byłem główną atrakcją! Nie nadętym wypompadowanym wypierdkiem, który mówi innym co mają robić! - zaśmiał się cicho, nim wzruszył ramionami i powrócił wzrokiem do Neeli.
- Młoda mądrze mówi, nawet jeśli wyraźnie nie zna się na ludziach - uśmiechnął się - Najlepiej, żebyś zostawiła te rogi w spokoju. Najpewniej niedługo znikną, a do tego czasu Bogowie jeno wiedzą, czy ścięcie ich nie okazałoby się porażająco bolesne... Unikanie bólu winno być zaś priorytetem w życiu panienki i każdej innej zdrowej na umyśle osoby. - powiedział co wiedział, by zaraz zmarszczyć lekko czoło. Istniały oczywiście sytuacje, gdzie ból potrafił być jeno orzeźwiającym urozmaiceniem, jednakże wolał nie wdawać się w niepotrzebne dywagacje. Czyżby nagła transformacja ciała muzyka wpływała również na jego umysł? Czuł się wyuzdany poza swą zwykłą normę i wcale mu się to nie podobało.
Przygryzł wargę, lekko poirytowany. Późniejszych kilka minut spędził w milczeniu szykując się do wyjścia.


Szedł parę kroków za dziewczętami, całym sobą chłonąc niesamowicie przyjemną pogodę. Niebo było czyste jak łza, bez ani jednej chmurki, znad morza powiewał lekki wiatr, zaś słońce nie próbowało jeszcze stopić go jak podrzędną woskową rzeźbę. Nim się obejrzał, stał w dużym namiocie, w którym przed paroma dniami odbierali pierwszą odprawę. Założył ramię na ramię i gotów był na wysłuchanie tego, co miała im do powiedzenia pani oficer, jednak orczyca zamarła po kilku słowach, gdy tylko jej spojrzenie spoczęło na odmłodniałym nagle Birianie.
Dandre uśmiechnął się, rozbawiony nieco jej konsternacją. Był pewien, że jego powrót do młodości niedługo się skończy, ale zadziwiał sam siebie spokojem z jakim przyjął tę zmianę. Mówi się, że darowanemu konowi nie zagląda się w zęby, i chyba tak właśnie postępował bard. Jeśli chwilowo darowano mu utraconą gdzieś pośród kolei życia młodzieńczą rześkość, to grzechem i głupotą byłoby się z niej nie cieszyć. Jakże by chciał zapukać teraz do drzwi Svenii i zobaczyć jej reakcję!
- Niech ta przedziwna zmiana aparycji nikogo nie zwiedzie; to wciąż ja, ten sam, jeno trochę mniej pomarszczony i obolały. Zapewniam, że czuję się doskonale i nie zidiociałem ponad miarę. - wydął lekko usta, gdy orczyca zwróciła się do Shirana - Niech więc Bogowie mają nas w swojej opiece... - pokręcił powoli głową, śmiejąc się cicho pod nosem. Była w tym odrobina złośliwości, jednak przez ostatnich kilka dni zdążył już w pełni przetrawić mały wybryk Shirana i puścić go w niepamięć. Zresztą, mężczyzna pokazał już swoją wartość; mimo wszystko potrafił działać pod presją i nieźle radził sobie z ostrzem. Mógł być dobrym kompanem, nawet jeśli momentami trudno było go znieść.


Ostatnie słowa Aremani sprawiły, że Birian uśmiechnął się pod nosem. Rozczulała go. Mimo swojego wybuchowego temperamentu, niewyparzonej gęby i niemałej wiedzy medycznej, czuć było, że jest bardzo młoda. Co ona tutaj robiła? Kto ją tu puścił? Od późnych lat młodzieńczych miał się za swego rodzaju zawadiakę, jednak musiał przyznać, że był zdecydowanie starszy, gdy po raz pierwszy zabawił się w najemnika.
- Ara, właśnie zdefiniowałaś profesję najemnika. Dokładnie na to się pisałaś, młoda damo. Tacy jak my zazwyczaj idą i umierają za rzeczy, o których nie mają zielonego pojęcia, wiedzeni za nos perspektywą lśniącego złota i ulotnej idei przygody. Ekscytujące, nieprawdaż? - uniósł lekko brew, nim spoważniał i przeniósł wzrok na orczycę.
- Powiedz mi tylko, w którą stronę mamy iść i na co się szykować. Rozumiem, że każdej drużynie przydzielony zostanie jakiś mniej lub bardziej określony obszar do przeszukania? - podrapał się po szczęce - Na jak długo idziemy w dżunglę?
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

397
POST BARDA
- Nie mam pojęcia, o jakim sercu mówisz, dziewczyno - Shayane prychnęła z frustracją. - Szukamy przyczyny problemu. Znajdziecie, to spróbujcie go rozwiązać. Nie znajdziecie, to wróćcie. Podzieliliśmy dżunglę na kwadraty, do każdego jest przydzielona osobna grupa. Wasz jest kwadrat 8c - oparła palec na mapie, wskazując miejsce mniej-więcej w środku wyspy, bliżej zachodniego brzegu. W kierunku rzeki, którą znaleźli ostatnio, a potem drugie tyle dalej. -Jak długo wam to zajmie? Nie wiem. Przygotujcie się na nocleg w lesie, na wszelki wypadek. Nie dajcie się zeżreć.
Wysokie drzewa o gęstych koronach górowały nad brzegiem plaży, przypominając o doświadczeniach, które przeżyli kilka dni temu. Teraz zaćmienie się już skończyło; Aremani i Shiran kontrolowali swoje moce, a zwierzęta przestały rzucać się na obóz. Ich szanse przeżycia w niewielkiej grupie w dziczy zwiększyły się z kilku procent do... może kilkudziesięciu. Nie wyglądało to optymistycznie, ale gdyby zadanie miało być proste, Syndykat nie robiłby tak szczegółowego wywiadu dotyczącego umiejętności wśród kandydatów na najemników. Gdyby na jednym z tych spotkań znalazła się Neela, pewnie kazaliby jej zrobić w tył zwrot i pożegnaliby ją jeszcze zanim dziewczyna zdążyłaby powiedzieć "dzień dobry".
- Jeśli o atak elfów chodzi, to nawet jeśli dojdzie do skutku, nie będzie on waszym problemem. Nie zaatakują pojedynczych grupek w dżungli, rzucą się na obóz, a tu będę ja, więc nie mają szans - oficer uśmiechnęła się szeroko, jakby to był niesamowicie zabawny żart. - Nie. Nikt nie bierze pod uwagę ataku elfów i przede wszystkim, jakie driady? O halucynacjach z powodu zaćmienia jeszcze nie słyszałam - zaśmiała się. - Daj spokój, dziewczyno.
- Ona mówi prawdę
- wtrąciła się Neela. - Spotkaliśmy driady.
- Mhm
- mruknęła półorczyca z powątpiewaniem.
- Naprawdę! Pani kapitan nic nie mówiła?
Shayane wydęła usta w niezadowoleniu i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej. Gdy stała przed białowłosą dziewczyną, była od niej o dobrą głowę wyższa, ale tym razem nie powodowało to u gapowiczki żadnego niepokoju. Może była zbyt przejęta tematem, który oficer uparcie ignorowała.
- Nie. Nie opowiadała o driadach. A przynajmniej nie mi. I podejrzewam, że gdyby ktoś miał nas zaatakować, to bym o tym wiedziała. Daj spokój.
Z jej gardła wydarło się poirytowane sarknięcie, a ona sama odwróciła się do Aremani.
- Ekspedycja ma na celu przejęcie wyspy - wyjaśniła, zmieniając temat. - Rozszerzenie granic, zajęcie lądu który się marnuje. Syndykat ma to wszystko zaplanowane. Jajogłowi przypływają, będą planować zakładanie osady. Powinnaś to wiedzieć, dziewczyno. Oferowali ci między innymi kawałek lądu w zamian za pracę dla nich, myślałaś że co dostaniesz, pole pod Taj'cah?
Przysiadła na ustawionym w centrum namiotu stole.
- Problem powinien być już rozwiązany, bo lada moment będą na miejscu. Mieliśmy jedno zadanie i póki co nie jest ono wykonane. Nie to, żeby to była nasza wina. Zaćmienie pokrzyżowało plany, wszyscy to wiedzą. Ale mam nadzieję, że jak grupy wrócą za ten dzień czy dwa, będziemy mogli przywitać kolejne statki jak należy... inaczej mi Maver nogi z dupy powyrywa - dodała pod nosem. Mimo pozostawania ukrytą w namiocie przez większość ostatnich dni, kapitan wciąż budziła duży respekt u swojej oficer. I słusznie, prawdopodobnie.
Westchnęła, odwracając się w kierunku stanowiska kwatermistrza.
- Yekas da wam czego potrzebujecie. Po zapasy jedzenia idźcie do kuchni - gestem głowy wskazała namiot, w którym wydzielane były na co dzień posiłki. - Jakieś pytania jeszcze?

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

398
POST POSTACI
Dandre
Bard spojrzał z umiarkowanym zainteresowaniem na wskazany przez orczycę kawałek mapy. Wyglądało na to, że przydzielony im obszar znajdował się mniej-więcej w środku wyspy. Na chłopski rozum, istniała spora szansa, że wspomniane przez rudzielca 'serce dżungli' znajdowało się właśnie... w sercu wyspy, podążając uczynnie ścieżką wytoczoną mu przez frazeologię. Powiedzenia i przenośnie nie biorą się wszak z nikąd, a człowiekowi pozostaje czasem jeno zastanawiać się, czy to język tak dobrze oddaje rzeczywistość, z jej nieprzebranymi miriadami zmiennych, czy może posiada jakową siłę sprawczą, magicznie oddziałowując na świat materialny i wciskając go w swoje formy? Choć z łatwością możnaby ukrócić tę dywagację prostym stwierdzeniem, że świat, wedle wszelkich przesłanek fizycznych oraz słów świętych tekstów, istniał przed pojawieniem się w nim istot zdolnych do posługiwania się językiem, a więc, wedle logicznego rozumowania, rola tegóż języka z natury musiała być deskrypcyjna. Dandre, jako zapalony artysta, skłaniał się jednak ku tej bardziej magicznej, romantycznej opcji... Ach, jakąż potęgą byłby poeta w świecie, gdzie słowo ciałem się staje!
W głowie Biriana kotłowały się te i tysiące innych myśli, jak zwykle nie dając mu chwili wytchnienia przed niekończącym się wewnętrznym monologiem, acz jego oczy zdawały się uważnie analizować mapę. Bogowie jeno wiedzieli ile w tym prawdy, a ile iluzji.

- Nie damy. Zapewniam, że nikomu przy mnie włos z głowy nie spadnie. - stwierdzenie to było doskonałym przykładem próby zakrzywienia rzeczywistości słowami. Dandre wiedział przecież, że z jakiegoś dziwnego powodu śmierć podążała często o pół kroku za nim, przekornie zapraszając w swe kościste objęcia wiele bliskich mu osób, zaś samego Biriana jeno zaczepnie trykała palcem.
A jednak, mimo wszystko, nagle odmłodniały bard promieniował niezahwianą pewnością siebie. Szczerze wierzył, że z Shrianem będą potrafili zapewnić bezpieczeństwo Neeli i Arze. Kuglarskie sztuczki ironicznego knypka mogły okazać się bardzo przydatne, jeśli na co dzień potrafił się jakoś kontrolować. Chciał móc zaufać Neelii z ostrzem, ale na razie jeszcze nie potrafił; wiedział, że w teorii byłaby sobie w stanie poradzić z niejednym zagrożeniem, ale w praktyce... Była nieopierzona i wystraszona. Należało więc ją chronić.


Z lekko uniesioną brwią przysłuchiwał się krótkiej wymianie zdań między orczycą a Neelą. Z wcześniejszych rozmów z przedstawicielami Syndykatu wyniósł tyle, że mieli szykować się na potencjalnie agresywną florę i faunę wyspy... O elfach słowem nie wspomnieli, jeśli założyć, że nie są śliskimi węgorzami i nie podciągają ich pod definicję flory, w co Birian wyjątkowo powątpiewał. Przemawiał za tym najprostszy z argumentów; wykładali na to zbyt wiele złota, by zatajać przed 'siepaczami' istotę tego, co mieliby siekać, gdyż mogłoby to okazać się głupim autosabotażem. Możliwe więc, że nikt poza ich małą grupką słowem nawet nie słyszał o tajemniczych mieszkańcach dżungli.
- Pani kapitan nie jest obecnie w najlepszej kondycji - zaczął ostrożnie. - Nie można więc wykluczyć, że brakło jej sił... Bądź chęci, by wspomnieć o tym drażliwym szczególe. Podczas naszej ekspedycji stanęliśmy w oko w oko z mitycznymi driadami. Mówię to bez cienia wątpliwości, a moja aparycja winna być wystarczającym tego świadectwem. - darował sobie przykład biednej Neeli, nie chcąc pogarszać jej nastroju. - Uważam, że one mają rację. Driady powiedziały nam o elfach, które zamieszkują tę dżunglę i, wedle ich słów, najpewniej nie spojrzą na intruzów łaskawym okiem. Jestem tylko prostym siepaczem, rozumiem, że w teorii nie jesteśmy tu niesamowicie ważni, czy niezastąpieni. Ale jesteśmy siłą roboczą, której Syndykat potrzebuje do wykonania czarnej roboty, zaś wyruszanie w dżunglę w błogiej nieświadomości nowego zagrożenia może mieć, moim zdaniem, opłakane skutki, wiążące się z niechybnym opóźnieniem całego przedsięwzięcia. - zamilkł na chwilę, drapiąc się po głowie w zadumie.
- Chociaż, kurwa... - wydął lekko usta - ... w naszym wypadku wiedza może nic nie zmienić. Jesli nie będą chcieli być widziani, to najpewniej tak też będzie, aż do chwili, gdy zostaną z nas jeno torebki na igły. - machnął ręką - Tak czy siak, wydaje mi się, że to informacja warta odnotowania. A nam pozostaje mieć nadzieję, że jeśli ktoś faktycznie wpadnie na grupę elfów, to nie będzie ona tak agresywna, jak kazano nam sądzić.


W milczeniu, zgasziwszy samego siebie, słuchał dalszej części rozprawy, kiwając od niechcenia głową. Cholerę go obchodziła ziemia, jajogłowi i faktyczny główny cel ich misji. Wiedział jednak, że musi odbębnić swoją część roboty, że od tego nie da się uciec.
- Z mojej strony to już wszystko. Do zobaczenia wkrótce. - skinął jej głową i ruszył kompletować zapasy. W gruncie rzeczy miał zamiar zabrać to, co ostatnio plus hamak i moskitierę. Zwiększył też ilość prowiantu. Woda, chleb, to wszystko ważne! Bogowie wiedzą jak męczące będzie przedzieranie się przez dżunglę...
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

399
POST POSTACI
Shiran
Wydarzenia ostatnich dni to jedno wielkie nieporozumienie. Mógłbym zacząć od tego jebanego zaćmienia, ale to chyba była raczej przyczyna, niż skutek. Krwista poświata wbiła się tak mocno w moją głowę, że gdy znikła trzeciego dnia, zacząłem odczuwać pewien niepokój. A może to kwestia powrotu przyjemnego ciepła, które rozlało się ponownie po moich żyłach, mówiąc mi o tym, że znów odzyskałem kontrolę. Nic jednak nie było takie jak wcześniej. Nawet płomień, który jarzył się w mojej klatce piersiowej zdawał się ćmić w całkowicie inny sposób niż wcześniej. Kąsał w całkowicie odmienne, sprawiając że nie do końca byłem pewien umiejętności, które towarzyszyły mi od małego.
To jednak było jedno z mniejszych zmartwień. Wszak, ciężko zapomnieć wybicia połowy obozu przez jakieś węże morskie, czy inne dzikie stworzenia, które napadały nas raz za razem. Warty, czuwanie, stawianie palisad, pilnowanie obozu. Te dni zmyły się w jeden długi, zaś monotonia stawała się pomocnym oparciem. No bo przecież mało istotne, że osoba, która wydawała nam rozkazy nie posiada instynktu samozachowawczego i rzuca się jak skończona idiotka w sam środek walki, nie martwiąc się o życie. Byłem na nią wściekły. Chyba zresztą nie ja jeden, obserwując zachowania Żabci. Wyszła ranna z całej tej bitewki, prawie nie mordując mi Autha. Kochany kruk... Wspominałem, że jestem cholernie wdzięczny za jego obecność. Choć ptaszysko potrafi być naprawdę nieznośne... No, ale... Nellrien pojawiła się po jakimś czasie. Z podziękowaniami. I przeprosinami? Słuchałem, wpatrzony w mrok, który symbolizował moją duszę. Trawiłem słowa pani Kapitan w ciszy, sam nie do końca wiedząc co powiedzieć. Milczałem... Mówiła o relacjach, że jest pojebana i że nie potrafi inaczej. Że łańcuch dowodzenia to jedyne co jest dla niej naturalne. Że ma spieprzone życie, cokolwiek to oznaczało. Po tym zamilkła. Byliśmy tak razem w tym mroku, jednocześnie razem i osobno. Blisko i daleko. Zastanawiałem się czy umiem przebaczać. Czy w ogóle się odezwać... Było jednak już za późno, bo wtedy właśnie uciekła, pozostawiając swój dotyk na moim ramieniu. "Przepraszam" słyszałem jej głos w swojej głowie przez resztę nocy.
Nie była jednak to jedyne relacja jaką musiałem przemyśleć. Pizduś, który był wyraźną drzazgą w przyrodzeniu zaplusował wytrwałością i uczciwością w walce. Pokazał, że można na niego liczyć, poza tym że irytował mnie jak nikt inny do tej pory. Pomijam gadatliwość, jęczenie, czy to że kokietował każdą napotkaną panienkę. No i polubił chyba Autha z wzajemnością. Takie przynajmniej odniosłem wrażenie. Jednakże wszelkie komentarze o "pouznawaniu przed kimś innym" pozwoliłem sobie puścić mimo uszu. Powiedzmy, że pozostaniemy chwilowo przy neutralnie-zimnej relacji. Czas pokaże co z tego wszystkiego wyjdzie.
Ara i Neela... One chyba najciężej to wszystko przeżyły. Krew i trupy, być może jedne z pierwszych w ich życiu, wyraźnie dawała im się we znaki. Mrok pożerał ich dusze z zastraszającym tempie, co jednak nie dokonało się w całości dzięki panu Poecie i temu tam barczystemu marynarzowi, którzy to zagadywali młódki tak, by ciemność nie pochłonęła ich swoimi szponami. Wyjątkowo uważałem to za dobry pomysł, ale sam się nie zbliżałem. Za dużo osób w takim momencie, może wyrządzić więcej szkody niż pożytku. Potem każda znalazła swoje zajęcia. Ara bawiła się chyba medyczkę, ale nie jestem pewnien do końca co tam się działo. Czułem się zbyt otępiały na cokolwiek. Podjadałem tylko od czasu do czasu po jagodzie, gdy czułem że ognień znowu zaczyna mnie spalać. Jakby nie patrzeć, gdybym wybuchł na środku obozu, mogłoby to nie skończyć się najlepiej. I tak to wyglądało przez trzy dni...

Na szczęście już z rana zastaliśmy słońce. Promienie, ani trochę nie zabarwione czerwienią, które rozświetlało ziemię i tkaniny jasnym, ciepłym światłem. Wszystko było z powrotem normalne, a jednocześnie całkowicie inne. W sumie chyba najlepszym podsumowaniem tego był widok jaki zastałem po nagłym krzyku, który zerwał mnie z posłania. Zadziałałem instynktownie, chwytając miecz stojący obok łóżka, by po poderwaniu się zobaczyć coś niesłychanego. Neela stała się popielatą pięknością z rogami bez tęczówek, zaś ten Pajac Birian, wydawał się właśnie wyrwać z przedszkola.
- Mówisz, że to Driady ich tak załatwiły - zwróciłem się do kruka, powoli uśmiechając się od ucha do ucha... Jakoś od razu mi się humorek poprawił. - I uwierz mi Pajacyku, żałuję że sam na pomysł nie wpadłem, ale to wyjątkowo nie ja - Te słowa skierowałem już do Barda.
- Nie ma co przeżywać... No Przedszkolak teraz może wina nie dostanie, ale Neela wygląda przeuroczo. Rodem z lasu wyjęta! - skomentowałem, nie kryjąc się jakoś specjalnie z tego, że cała sytuacja nieco mnie bawi.
Przyglądałem się małemu chaosowi z niemałym zaciekawieniem, patrząc jak rzeczywistość dobiera się do dwójki naszych kochanych ofiar. Piękne, naprawdę. A sytuacja stała się jeszcze ciekawsza, w momencie gdy Neela przypomniała wszystkim, że pani Kapitan, również została pocałowana przez Driady. Nellrien... Ciekawe co się z nią stało? Rozważałem możliwe scenariusze, ubierając się i szykujac do wyjścia. I w ten oto sposób moje myśli zostały zajęte na tyle, że nie zwróciłem uwagi niemiłą uwagę Barda do kruka.

Z zamyślenia dopiero wyrwała mnie Żabcia, która wydawała już pierwsze rozkazy. No to co? śniadanko i w drogę? Na to wychodziło. Neela zakamuflowana zaklęciem, bardziątko i Kwiatuszek. No i jak i kruczek. Piękna eskapada się zapowiadała, nie ma co. Zahaczyliśmy szybko o śniadanie. Authowi też załatwiłem co nieco. Biedaczysko chyba dość mocno przeżyło to, że nikt więcej go nie słyszy. Od tamtego momentu nie odezwał się ani razu. Znając go, kosztowało go to wiele, ale dziobaty nigdy też się do tego nie przyzna. Postaram się może później mu to jakoś wynagrodzić. To czy też samą pomoc jaką oferował podczas Zaćmienia.
No, ale teraz były ciekawsze rzeczy. Ku mojemu rozczarowaniu, w namiocie była tylko Żabcia, ale dość szybko podzieliła się informacją, że z Nellrien nie jest za dobrze. Nie powiem - wzbudziło to moje zainteresowanie. Szczególnie, że coś w środku chciało się z nią spotkać. Pogadać? Brzmiało to trochę jak nie ja... Ale chyba jej wybaczyłem. Przeprosiny z ust samej pani Kapitan były chyba czymś wyjątkowym, a ona sama nie wyglądała na osobę potrafiącą wypowiedzieć takie słowa. Co innego gratulacje... Na przykład takie, jakie złożyła mi orczyca.
- Aj waj. Nie pisałem się na eskapadę z dzieciakami, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma - Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, odpowiadając tym samym Żabci i na zaczepny komentarz Gryzipiórka. Promienie słońca i wydarzenia poranka stanowczo poprawiły mi humor. Byle tylko nikt go teraz nie zjebał jakimś sercem dżungli, ani niczym podobnym. Bo Nella w sumie podrzuciła ten ciekawy temat. Ara też pociągnęła ciekawe pytania. Nic tylko słuchać tego jak ustosunkuje się do nich nasza pani oficer.
Jak widać jednak nie była zbyt skora do głębszego wejścia w temat. Udzieliła nieco skąpych informacji i powiedziała, że dostaliśmy kwadrat do przeszukania. Pokręciłem tylko z niezadowoleniem głową, nieco bardziej sam do siebie niż do kogoś z zebranych. Lepsze jednak to niż nic.
- Dajcie spokój... - Skomentowałem słowa o elfach i Driadach. - Jak sam zauważyłeś: jesteśmy siepaczami. Wątpię, że obchodzi ich coś, co nam się tam przydarzy. ...Jeśli nie wybije to reszty grup. Zresztą co to zmieni. Powiedzą: Oooo, wiecie co, jednak nie idźcie? - zadrwiłem nieco z ostrożnych słów barda. - Po prostu odwalmy swoje i zapomnijmy o tym co tu się stało... - zawyrokowałem nieco ponuro.
- Noooo, tak - stwierdziłem na pytanie o pytania oficerki. - Jak już znajdziemy to coś co powoduje te całe niepokoje. Co mamy z tym zrobić? Zakopać? Utopić? Pocałować? Zniszczyć? Gapić się? Żeby potem nie było pretensji jak pójdzie z dymem. - Wyjaśniłem lekko się uśmiechając pod nosem. - No i co z panią kapitan? Znaczy idzie z nami, czy tym razem samowolka będzie?

Więcej pytań nie miałem. Ponure wieszczenie można uznać za zakończone. Teraz pozostało uzupełnić zapasy. Wziąć plecak, hamak, moskitierę, maczetę, jakieś zapasy jedzenia, wody... Krzesiwa nie potrzebowałem, ale jakiś nóż dodatkowo się przyda. Tak przynajmniej sądziłem. Zbierając to wszystko kusiło jeszcze jedno... Namiot Nellrien. Pomijam już fakt, że ciekaw byłem co się z nią stało. Może jeśli nie wybierała się z nami, trzeba byłoby się pożegnać? Przemyślałem wszystko przez ten czas. Przeanalizowałem. Być może już jej wybaczyłem. Nie wiem. Musiałem sam się dopiero o tym przekonać.

Dżungla Tuk'kok

400
POST BARDA
- Wierzę, że w razie czego się dogadacie - uśmiechnęła się Shayane krzywo, gdy pochylona już nad mapą skreślała wybrany dla nich prostokąt dżungli. Dość nieporadnie trzymała rysik; widać było, że jej umiejętności piśmiennicze pozostawiają sporo do życzenia. I tak dobrze, że potrafiła postawić prostą kreskę na pergaminie, nie robiąc dziury w papierze.
- Nie wiem, Shiran. Jeśli trzeba będzie zakopać, zakopcie. Jeśli trzeba będzie utopić, utopcie. Jeśli trzeba będzie się z tym całować... - machnęła zieloną ręką. - Myślę, że to dość jasne. Jak na moje to możesz się nawet z tym przespać. Jak będziecie mieli wątpliwości i będzie się dało, przynieście to do obozu. Barbano się tym zajmie. Pewnie problem jest natury magicznej, a on ma swojego człowieka od magii, mógłby się przydać do czegoś. Ufam w wasz rozsądek.
Uniosła na półelfa wzrok tylko na chwilę i wydęła usta w niezadowoleniu, gdy nazwał ich czwórkę nieistotnymi siepaczami, nie zaprzeczyła jednak. Być może po części wszyscy takimi byli. W końcu docelowa ekspedycja miała dopiero dopłynąć - ta z inżynierami, planistami i architektami, którzy zamierzali dać wyspie Kattok nowe życie. Te trzy statki, z załogą uzupełnioną o najemników? Nimi nikt się nie przejmował i nie będzie, o ile nie osiągną sukcesu.
- Pani kapitan raczej... nie jest obecnie w nastroju do wychodzenia w dżunglę.
- Ja też nie jestem
- mruknęła pod nosem Neela, niestety niewystarczająco cicho, by umknęło to pani oficer.
- Co za pech. Pani kapitan może sobie do pewnego stopnia zdecydować sama, co chce ze sobą robić. Swoje już przeszła. Dziesięć lat temu tak samo, jak ty, zapieprzałaby między drzewa i nie narzekałaby na złe samopoczucie - warknęła na nią z góry, a zuchwałość dziewczyny zniknęła tak szybko, jak się pojawiła.

Gnom, odpowiedzialny teraz za stanowisko kwatermistrza, bez wahania wydzielił im wszystko to, o co poprosili, tak samo obozowa kuchnia. Przygotowani do spędzenia kilku dni w dżungli bez wracania do obozu po zapasy, mogli liczyć na to, że tym razem księżyce zasłaniające słońce nie pokrzyżują ich planów. Tym razem nawet Neela odważyła się poprosić o potrzebne jej rzeczy - hamak, moskitierę, zestaw naczyń i trochę innych drobnych przedmiotów, jakich nie miała w swoim ekwipunku.
Odprowadziła potem Shirana spojrzeniem, kręcąc tylko z niedowierzaniem głową.
- Życie mu niemiłe - skomentowała, by potem westchnąć i unieść wzrok na znacznie wyższą od niej Aremani. - Daję mu pięć minut, zanim wyleci stamtąd z butem w rzyci. Robimy zakłady? - zaproponowała, uśmiechając się nieśmiało. Pozwoliła sobie na żart, co znaczyło, że może czuła się już nieco lepiej, niż tuż po przebudzeniu.
- Tak czy inaczej musimy chyba na niego poczekać. Tylko chyba nie stójmy tu na słońcu. Ja bym coś zjadła, zanim ruszymy. Wolę nie zaczynać dnia od paczki suszonych owoców. Stąd też widać namiot kapitan - zauważyła, gestem wskazując wspomniane miejsce i siadając jednocześnie przy jednym ze stołów, ustawionych pod rozciągniętym na palach jasnożółtym baldachimem. Co ciekawe, Auth został z nimi. Z nastroszonymi piórami przysiadł na brzegu ławki, wciąż w milczeniu i smętnie skubiąc dziobem pod prawym skrzydłem.

Shiran z kolei odważnie postanowił wejść od pieczary bestii, do jakiej nie zapuszczał się nikt inny. Musiał wyczekać moment, w którym Shayane odwrócona była do niego tyłem i zajęta czymś na tyle absorbującym, by nie zauważyła jego szybkiego przemknięcia do wejścia kapitańskiego namiotu. Wejściowa płachta była przywiązana w kilku miejscach, by nie łopotała na wietrze, ale dostanie się do środka nie zajęło mu dużo czasu.
Wewnątrz nie panował mrok, jak w kajucie Nellrien kilka dni wcześniej - biały materiał przepuszczał większą część światła poranka, nadając mu jednak miękkości. Niektóre rzeczy były takie same, jak półelf zapamiętał ze statku: puste butelki i naczynia poprzewracane przy łóżku, niedbale rozrzucone ubrania, trochę papierów leżących na biurku przy ścianie. Sama Maver też znajdowała się w środku, zgodnie z zapowiedzią swojej oficer. Ubrana w luźną, falbaniastą koszulę, sięgającą połowy uda, siedziała na brzegu łóżka, z łokciami wspartymi o kolana i zwieszoną głową. Gdy zorientowała się, że ktoś wchodzi do namiotu, tym razem nie podniosła kuszy.
- Mówiłam ci, że w końcu wyjdę - wymamrotała, zapewne sądząc, że przyszła do niej Shayane. - Ależ ty jesteś upierdliwa.
Zarówno nogi, jak i widoczne spod koszuli części rąk, ramiona i szyję kobiety pokrywały cienkie linie o roślinnym układzie, przypominające nieco porastające coś pnącze, choć dość rzadkie i osobliwie geometryczne. Wyraźnie odcinały się od skóry Nellrien, nadając jej jeszcze bardziej nietypowego wyglądu, niż ten, który od driad otrzymała Neela. Wydawały się lekko pulsować światłem, choć może to było tylko takie wrażenie, sprawiane przez poruszający się na wietrze dach namiotu?

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

401
POST POSTACI
Aremani
Młoda zielarka zdecydowanie nie była zadowolona z reakcji otoczenia na jej, jakżeby wydawało się, logiczne i proste pytania. Została potraktowana jak idiotka, naiwna dziewczynka co nie zna życia i nie rozumie, czym parają się najemnicy. Wkurzyli ją zarówno orczyca jak i jej własna ekipa. "Sukinkoty." W swoim oburzeniu skrzyżowała ręce i wypuściła gniewnie powietrze przez nos.
- Jasne, przepraszam że nie jestem tępym rębajłą i śmiałam zapytać. - Ignorancja prezentowana przez całą załogę tej pożalcie się bogi "ekspedycji" rozbrajała ją całkowicie. "Wy iść znaleźć, nie wiedzieć co, iść zrobić, iść zajebać w lesie i wrócić. Ot logika, bez żadnej analizy, dochodzenia, dedukcji czy planu o głębszym pomyślunku. Pff, banda wykonujących głupie rozkazy małp." Wewnętrzny monolog skupiający się na szukaniu dostatecznie obelżywych określeń na swoich kamratów zaabsorbował ją tak bardzo, że nie udzielała się już słownie przez resztę zebrania. Ewentualnie ostentacyjnie parskała gdy Birian brał się za jakże poetyckie opisywanie ich spotkania z driadami czy gdy Shiran rzucał swoimi nieśmiesznymi żarcikami.
Jednak poważniejsza jej reakcja wystąpiła gdy pani oficer warknęła na Neelę. Aremani w jakimś takim obronnym ruchu zasłoniła dziewczynę jednym ramieniem, co zrobiła dość bez pomyślunku. Sama była zaskoczona, jaką empatią zaczęła darzyć ich gapowiczkę. "Widocznie wspólne trzymanie wykrwawiającego się zaraz-truchła tak działa na relacje międzyludzkie" pomyślała żartem.


Po zakończonej zbiórce Aremani wróciła do swojego namiotu, by wziąć resztę swojego ekwipunku w postaci masywnego plecaka z zawartością, dwóch sztuk broni i bezcennego dziennika badawczego. Założyła też swoje skórzane ochraniacze na kolana. Mając miejsce na nowe zapasy udała się do kwatermistrza, by zabrać trochę jedzenia, wody do bukłaka i dodatkowo kilka metrów liny, tak na wszelki wypadek. Oczywiście też w miarę możliwości uzupełniła swoje zapasy leczniczych wywarów i bandaży, które ostatnio zeszły jej w zatrważających ilościach. "Jak nie będzie dało się ich załatać to przynajmniej łatwo się ich powiesi, hehe... Kurwa Ara, bez przesady." zrugała się sama za przesadnie czarny humor.
Wraz z nią poszła Neela, która widocznie upodobała sobie miejsce przy jej boku. "To albo boi się że jej piaskowa tymczasowa cera zniknie jak się oddali za daleko. Zwróciła jej uwagę na idącego Shirana, czego sama nie zauważyłaby. Rudowłosa skomentowała ten widok z szyderczym uśmiechem.
- Nie no, ostatnio coś mocno kapitan zaczęła tolerować jego namolność... Daję mu dziesięć minut. I zakładam się o twoją moskitierę. Jej towarzystwo było miłą odskocznią od przeładowanych testosteronem i/lub nadmierną pewnością siebie najemników i marynarzy, choć jej nieobycie z brutalnością życia i różnice kulturalno-społeczne z pewnością dałyby się we znaki przy jakieś głębszej rozmowie. "Szlachcianka z kontynentu oraz dziewczyna z wyspy wyrabiającej kolczyki... Takie duety tylko Kattok mogło stworzyć."

Aremani skinęła głową na sugestię Neeli by usiąść przy stole, coś zjeść i poczekać na chłopców. No i obserwować poły wejścia do namiotu kapitan. Przygotowała sobie jedną porcję suchego prowiantu i zaczęła pałaszować na śniadanie, oczekując wraz ze swoją koleżanką na nadchodzącą rozróbę.
Zielarka w pewnym momencie przystanęła w jedzeniu i spojrzała uważniej na Neelę. "Siedzenie z drugą laską i obserwowanie dram miłosnych innych osób to chyba najbardziej dziewczyńska rzecz jaką kiedykolwiek robiłam." I, choć z pewnością nie przyznałaby tego przed sobą, podobało jej się to. Takich zachowań nie doświadczyła zbyt dużo na Apozo - miejscowe dziewczyny raczej z niej szydziły, zwracając uwagę że jest zawsze uwalona błotem, czyta za dużo książek i w ogóle jest "mało fajna". Aremani odwzajemniała tę niechęć np. poprzez rzucanie w ich twarze martwymi żabami.

Zamyślenie przerwał jej Auth, którego czarne skrzydło gdzieś mignęło jej na skraju wzroku. Spojrzała na kruka zastanawiając się, czy coś do nich telepatycznie mówi, czy może oczekuje cudów na kiju. "Stanowi idealne uzupełnienie Naczelnej Loży Szyderców Shirana."
- Hej Auth. Chcesz z nami poobserwować jak kapitan wywala Shirana na zbity pysk z namiotu?- Aremani ułamała kawałek ze swojego jedzonego suchara i wysunęła z nim rękę w kierunku kruka. "Ciekawe, czy dałby się narysować?"
"To achieve great things, two things are needed: a plan and not quite enough time." - Leonard Bernstein

Dżungla Tuk'kok

402
POST POSTACI
Shiran
Zdawałoby się, że namiot pani kapitan będzie miejscem porządnym i uporządkowanym. Osoba zarządzająca zwykle bywa zorganizowana i bardzo ogarnięta. Brzmi logicznie prawda? W tym przypadku jednak było zgoła inaczej, jako że ponownie przywitały mnie butelki, lekki mrok, porozrzucane ubrania, czy też papiery niedbale ułożone przy ścianie. Słowem burdel na kółkach.
Nie jestem jednak perfekcyjną panią domu i nie zamierzam przywalać się do porządków, czy raczej ich braku. Bardziej fascynowała mnie zapijaczona morda, która wymamrotała prawie że bełkotliwie, że w końcu wyjdzie, co oczywiście było kolejną obietnicą bez pokrycia.

- Ładnie się urządziłaś, muszę przyznać - powiedziałem powoli, na lekko ugiętych nogach, będą przygotowany na odskok przed bełtem i unosząc ręce w powietrze. Tak w razie co! Nie spuszczałem wzroku z Nellrien, podziwiając jednocześnie jej... egzotyczną urodę. Tak chyba najlepiej będzie nazwać to co driady z nią zrobiły. Nie czułem nienawiści, ani zawodu. Czułem może lekki żal, ale miałem wrażenie, że to czy mi przejdzie będzie zależeć od tego jak zareaguje na mnie pani kapitan. Mogła mnie wyrzucić, albo zamienić dwa słowa, jednocześnie opierdalając. Innych opcji nie przewidywałem.

- Ja... - zacząłem nieco nieporadnie, zmieniając swój ton i nie wiedząc w sumie co chciałem powiedzieć. Zamilkłem.
- Nie odzywałem się... - spróbowałem z innej strony. - Ogólnie nie za bardzo jakkolwiek gadaliśmy. Też jestem pojebany. Na swój sposób... - wyjaśniłem, plącząc się powoli w tym co chciałem powiedzieć. "Nie zwykłem wybaczać" rozbrzmiało w mojej głowie, jednakże nie powiedziałem tego na głos.
- Ale jako żołnierz w łańcuchu dowodzenia, martwiłem się co z panią oficer... - Dukałem raz za razem ułożoną w głowie regułkę, do momentu w którym stwierdziłem, że to kompletnie bez sensu. - A, kurwa... Jebie mnie ta cała oficjada. Nie nadaję się do tego, Nellrien. Ciekawiło mnie co się z Tobą stało po tym spotkaniu z driadami. - Zarzuciłem ten dziwny ton wypowiedzi, którym prowadziłem narrację.
- No i chciałem sprawdzić, dlaczego taka śliczna roślinka z nami nie idzie, tylko dalej kwitnie w łóżku z baldachimem i obiecuje, że w końcu wstanie... - Pozwoliłem sobie na lekki żart i powrót do swojej naturalnej formy.
- Żabcia mówiła, że mocno Cię poskładało... - Może i troszczyłem się o tego niedorozwoja. Może i coś mi nieznanego budziło się we mnie, ale nie chciałem o tym myśleć. Chciałem by to po prostu sobie było - naturalne. Nie wiedziałem co z tego wyniknie. Nie chciałem też zamieniać się w pizdę, jak ten romantyczny goguś, co teraz 10 lat młodszy jest.

Chciałem być sobą.

Dżungla Tuk'kok

403
POST BARDA
- Och tak? Jak ja wygram, to dostaję twoje... twoje... - ożywiona nagle Neela przesunęła spojrzeniem po sylwetce Aremani, szukając czegoś, co mogłaby jej odebrać. - Twoją bransoletkę!
Oparła się łokciami o blat stołu, uśmiechając się z zadowoleniem. Jeśli faktycznie kapitan wykopie Shirana z namiotu szybciej, niż w dziesięć minut, dziewczyna wybrała sobie całkiem wartościową nagrodę. Póki co jednak nic się nie działo - odkąd półelf zniknął za wejściową płachtą niespełna dwie minuty temu, nic się nie wydarzyło.
- Pójdę po coś do jedzenia dla nas. Na co macie ochotę? - spytała dziewczyna, podnosząc się z miejsca i ruszając powoli w kierunku sporego namiotu, stanowiącego obozową kuchnię.
Tutejsze menu nie pozwalało na duże szaleństwa żywieniowe, ograniczało się bowiem do kaszy z różnego rodzaju dodatkami, suszonych warzyw i owoców, suchego, sporadycznie także świeżo wypieczonego pieczywa, a na obiad również mięsa z żywego inwentarza, jaki przypłynął z nimi na wyspę. Nawet jeśli Ara miała jakieś marzenia dotyczące innego śniadania, pewnie mogła się z nimi póki co pożegnać, a przynajmniej do momentu powrotu w bardziej cywilizowane rejony świata.
Słysząc, że Aremani kieruje swoje słowa bezpośrednio do niego, Auth z zaciekawieniem uniósł głowę i odkraknął coś w odpowiedzi, choć niestety pozostało to niezrozumiałe. Może gdzieś istniała magia, która pozwoliłaby mu porozumiewać się z kimś więcej, niż Shiranem i nie wiązałaby się ona z wielodniowym ewenementem, takim jak zaćmienie? Ptak poderwał się z miejsca i usiadł na stole przed zielarką, z chęcią zjadając podarowany mu kawałek sucharka. Wydawał się ukontentowany, choć Ara nie wiedziała, czym normalnie karmił go półelf - o ile w ogóle go karmił. Kolejne kraknięcie, chyba odrobinę mniej zbolałe, towarzyszyło usadawianiu się zwierzęcia na brzegu stołu tak, by widział wspomniany namiot. Pewnie żałował, że nie może wziąć udziału w zakładzie. Być może znalazłby coś, co mógłby dostać od nich obu w razie wygranej.
Zanim minęło pięć minut, Neela wróciła do stołu z trzema miskami, wypełnionymi tym, co zażyczyli sobie Ara i Dandre. Podała im ich śniadania i mruknęła coś niezadowolonego na temat upływającego czasu, nie chcąc tracić przydatnej w dżungli moskitiery. Wciąż nie zdejmowała kaptura z głowy, choć układał się on nienaturalnie na jej nowych rogach. Co jakiś czas zerkała też na barda, mało subtelnie, choć w milczeniu oceniając jego zmianę.
- Co jak to nie minie? - zapytała nagle, grzebiąc łyżką w swojej misce kaszy z mlekiem i owocami. - Dandre... ty pewnie masz jakichś bliskich, do których wrócisz. Nie boisz się, jak zareagują? Że cię nie poznają?

Słysząc głos Shirana, kapitan uniosła tylko na niego zaskoczone spojrzenie - nie kuszę, której mężczyzna się spodziewał. Wbrew jego obawom jednak nie wyrzuciła go natychmiast ze swojego namiotu. Westchnęła tylko ciężko i oparła głowę na rękach, a rozpuszczone włosy zasłoniły jej twarz.
- Kapitan - poprawiła go cicho, gdy nazwał ją panią oficer. - Faktycznie się nie nadajesz, jeśli do tej pory nie wiesz, jaki mam stopień.
Dopiero gdy zmienił ton i wrócił do swojego normalnego zachowania, rezygnując z prób rozmowy czysto oficjalnej, Nellrien wyprostowała się i odwzajemniła jego spojrzenie, choć jej było zupełnie puste. Przez długą chwilę milczała, zbyt długą, sprawiając, że w półelfie narastało wrażenie, iż powiedział coś mocno niewłaściwego. W końcu wiatr załopotał lekko dachem namiotu, a rudowłosa uśmiechnęła się krzywo, opuszczając wzrok. Nie była to reakcja, jakiej Shiran się spodziewał. Kobieta wyglądała na zrezygnowaną, jeśli nie złamaną i pokonaną.
- Mogłam się ciebie tu spodziewać. Im bardziej jestem poniżona przez życie i skompromitowana, tym większa szansa, że się pojawisz. Jak wcześniej, w mojej kajucie. Jak teraz.
Odgarnęła włosy na jedną stronę, odsłaniając naznaczone roślinnymi kształtami ramię i szyję. Drobne, geometryczne gałązki nie wchodziły na twarz, kończąc się pod linią szczęki, choć półelf nie mógł wiedzieć, czy jeszcze wejdą wyżej, czy to jest stadium ostateczne stanu ich pani kapitan.
- Już widzisz, co się ze mną stało. Usatysfakcjonowany?
Z ciężkim westchnięciem podniosła się z brzegu łóżka i podeszła do skrzyni, z której wyciągnęła jasnobrązowe spodnie i zaczęła wciągać je na siebie. Z jednej strony był to jej namiot i mogła być ubrana jak chciała, z drugiej jednak miała niespodziewanego gościa, przy którym nie wypadało siedzieć półnago. Wciąż na niego nie patrzyła. Spojrzeniem znalazła za to stojącą nieopodal butelkę i to po nią sięgnęła następnie.
- Idźcie sami. Jeśli mogę zrzucić winę na porastające mnie pierdolone gałęzie, czy cokolwiek to jest, tylko po to, żeby nie wypełniać polecenia Barbano, to zamierzam to zrobić. Przesiedzę tu kolejny tydzień, dopóki znowu nie pierdolnie mnie magią, przypominając mi o tym, czym mam się zająć, bo on to sobie, kurwa, wymyślił - usiadła z powrotem na brzegu łóżka, milknąc na krótką chwilę, zanim zaskakująco zaczęła mówić dalej. - Przez te trzy dni było lepiej. Dotarło to do mnie jak Hastron mnie poskładał i leżałam, dochodząc do siebie. Czułam się jak gówno, fizycznie, ale po raz pierwszy od lat nie wisiał na mnie ten ciężar... po raz pierwszy, przez te jebane trzy dni, kiedy wszystko się sypało, ja czułam się jak wolny człowiek. A teraz zaćmienie się skończyło i to wszystko wróciło. I nie jest to wina magicznych sztuczek driad. Nie mam siły. Dopóki Barbano mnie nie wyszarpie stąd za włosy, nigdzie się nie ruszam. Mam już dość. Naprawdę mam dość.
Przetarła twarz wolną dłonią i odgarnęła włosy z twarzy.
- Idźcie sami. Spróbujcie nie dać się zabić.

Spoiler:
Obrazek

Dżungla Tuk'kok

404
POST POSTACI
Shiran
Cała Nellrien. Nawet jak się człowiek stresuje rozmową i próbuje wypaść dobrze, to wytknie błąd i powie, że jest źle. Oczywiście tonem zmęczonym, jakby dźwigała na ramionach cały świat - wszak pani kapitan inaczej nie może, czyż nie?
Jeśli byłaby to prawda, to powinniśmy właśnie tonąć, morskie węże znowu powinny wychodzić z morza, a my krzyczeć w agonii, płonąc od środka, bowiem oczy pani kapitan wiały przerażającą pustką. I nie pustką w stylu umarłego - to była pustka o wiele gorsza. Pustka osoby, która walczyła i się poddała. Osoby, która nie miała nadziei i której kompletnie na niczym nie zależało. Mniej więcej takie spojrzenie ma facet na kobiercu przed ślubem. Albo ten pijak-alkus z tawerny, co wychodzi z niej dopiero nad ranem, szukając ustronnego rowu do przespania się i zarzygania swojej zarzyganej koszuli.

Patrzyłem tak na nią, sam nie wiedząc jeszcze co mogę zrobić. Wiedziałem natomiast jedno: nie mogę pokazać przy niej swojej "miękkiej strony". Co jak co, ale jasno dała mi do zrozumienia, że nie chce żadnego użalania się, ani czułości. Nie do tego przywykła. Ja zresztą też nie... To było dla mnie nowe. Odmienne. Sam chyba musiałem się do tego przyzwyczaić. Teraz będzie lepiej, jeśli będę po prostu Shiranem. Tak przynajmniej mi się wydawało.

- Poniżana? Czy ja wiem... Widziałem panienki w o wiele gorszym stanie. Były brzydkie, w wymiocinach, albo zapinane przez jakiegoś chudzielca... - Moją twarz wykrzywił grymas zniesmaczenia na wspomnienie tamtej nocy w stodole. Myślałem, że spokojnie sobie przekimam, ale oczywiście nie. Akurat tamtej nocy dziołcha musiała sobie sprowadzić kochasia, który nieudolnie rżnął ją na stogu siana za którym smacznie spałem. Gdyby nie to, że mogłem skończyć zadźgany widłami, pewnie odważyłbym się im przerwać. No i wypada dodać, że stodoła nie należała do mnie, a umieściłem się w niej nie do końca za pozwoleniem gospodarza... No, ale nieważne.
- Stwierdziłbym, że wyglądasz zjawiskowo! - powiedziałem, uśmiechając się lekko. - Aż kusi by zawołać tego Gryzipiórka. Napisałby o Tobie balladę, czy co tam sobie zawsze marzyłaś. - Nieco drwiłem, ale wprawny słuchacz mógłby wyczuć, że w moim głosie pobrzmiewa nuta prawdy. Roślinne wzorki naprawdę ładnie odcinały się od skóry, dodając Nellrien tajemniczości i niespotykanej dotąd kobiecej delikatności. Szczególnie, gdy siedziała w luźnej nocnej koszuli. Obserwowałem ją nienachalnie, od czasu do czasu chłonąc jej szczegóły, począwszy od kosmyków rudych włosów ułożonych w nieładzie, przez misterne wzory na jej skórze, kończąc na głębi jej pustych teraz oczu, czy wyrazistości odsłoniętej teraz kości obojczykowej.

Warknęła wtedy na mnie, jak mi się wydawało, pytając czy jestem zadowolony z tego, że ją zobaczyłem. Nie wiem co ją ugryzło, ale wydać była wyjątkowo mocno nie w humorze. Usiadła już w spodniach na skraju łóżka, opowiadając o tym, że czuje się źle i że w sumie to najlepiej czuła się w szpitalu polowym. Napomknęła o Barbano, ale w sumie nic konkretnego nie powiedziała...
- Czy usatysfakcjonowany? I tak, i nie - odparłem zgodnie z prawdą. - Miło było zobaczyć Twoje gałązki, ale szczerze mówiąc nie spodziewałem się że odechciało Ci się żyć... - wzruszyłem ramionami. - I że Barbano zrobi z Tobą... To - Wskazałem przy tym na nią, wzdychając teatralnie i próbując ułożyć myśli, które pojawiły mi się w głowie.
- Pamiętasz jak przyszłaś do mnie w nocy na warcie? Mówiłaś, że jesteś spierdolona i masz spierdolone życie. Może i jesteś spierdolona i masz spierdolone życie... Ale w takim razie też jestem spierdolony. I pominę fakt, że cała grupa odczuwa do Ciebie sympatię... Że ja... Też... - Dziwnie było mi to mówić i wiem, że więcej przez gardło mi nie przejdzie. - Przetłumaczę Ci to więc na relacje z łańcucha dowodzenia, dobrze? - Wyprostowałem się i uśmiechnąłem. - Pani kapitan trzeba pomagać w jej problemach, by efektywnie zarządzała zespołem. Jeśli kapitan wygląda jak gówno, to załoga jest nieefektywna. WYGLĄDASZ JAK GÓWNO, Płomyczku i to nie przez gałązki. A my chcemy Ci pomóc, tylko nie wiemy co się dzieje i co możemy z tym zrobić. I nawet jeśli wydaje Ci się, że nic nie możemy zrobić, to czy Ci nie udowodniliśmy, że potrafimy Cię zaskoczyć? - Uniosłem lekko prawą brew, oczekując na jej reakcję.
- I jak chcesz, to sobie zostań... Ale daj do kurwy nędzy sobie pomóc, bo śmieszne jest to że czujesz się fatalnie, a kompletnie nic z tym nie robisz. Nellrien jaką znam, a znam ją krótko, jest waleczną kobietą o ognistym temperamencie, która wykopałaby takiego gnoja jak ja już dawno temu...- Uśmiechnąłem się lekko. - Czasem więc możesz sobie wypić, cobyś od razu mnie nie wyrzucała z namiotu, ale cholera... Zadźgałaś tego jebanego węża, a jakiś kurdupel ma przerosnąć całą Twoją załogę? - Nie wiedziałem, czy to ją rozbudzi i byłem wręcz przekonany, że stąpam po kruchym lodzie. Mimo to musiałem jednak spróbować tego podejścia.

- Nie chcę naciskać, Nellrien. Nie chcę być pokrzywą w dupie. Chcę tylko byś zrozumiała, że masz cholernie lojalną załogę... Podległą Tobie... Taką, która ma problem ze zrozumieniem łańcucha dowodzenia. Zinterpretuj to jak chcesz... - Obróciłem się, i powoli ruszyłem do wyjścia, licząc na to że mnie zatrzyma i powie w końcu o chuj z tym wszystkim chodzi. Liczyłem na to, że w końcu zrozumie, że jesteśmy idiotami, którzy będą się słuchać jej - nie Barbano. Liczyłem na to, że trochę przemówię jej do rozsądku, a przy tym całkowicie mnie nie znienawidzi. A jeśli nie... Cóż... Będę mieć efektowne wyjście.

Dżungla Tuk'kok

405
POST BARDA
Słysząc o Birianie, który mógłby przyjść i zacząć poezją opiewać obecny wygląd Nellrien, kobieta tylko wydała z siebie pełne bólu stęknięcie. Zdawała się nie zwracać uwagi na fakt, że półelf intensywnie się jej przygląda - a może po prostu było jej pod tym względem zupełnie wszystko jedno, bo raczej nie było co liczyć na to, by w obecnym stanie czerpała z tego jakąkolwiek przyjemność. Shiranowi trudno było stwierdzić, czy jest trzeźwa, czy pijana; czy nieposprzątane butelki są pozostałościami z ostatnich trzech dni, czy czymś świeżym. Tej, którą złapała przed chwilą, kapitan nie uniosła jeszcze do ust. Przyglądała się jej tylko, kręcąc nią leniwie, obserwując, jak płyn w środku osadza się na szklanych ściankach.
W milczeniu wysłuchała potem monologu swojego nieproszonego gościa, nie podnosząc na niego wzroku. Półelf widział tylko, jak zmarszczyła brwi, ale poza tym nie doczekał się reakcji przez większość tego, co miał do powiedzenia. Jej pusta dłoń mimowolnie zacisnęła się w pięść, ale rozluźniła ją, choć wyglądało to jak tytaniczny wysiłek woli.
- Dzięki. Wiesz jak poprawić nastrój kobiecie - mruknęła tylko, usłyszawszy, że wygląda jak gówno, choć mężczyzna dobrze wiedział, że to mierna próba wytrącenia go z kontekstu, albo sprowokowania go do... czego? Kłótni? Wyjścia? Ciężko stwierdzić. Mało skuteczna i, jak na nią, wyjątkowo mało imponująca.
Mimo to, wciąż nie podniosła kuszy, która leżała na prowizorycznej szafce nocnej z pniaka, ustawionej obok łóżka. Shiran zauważył ją niemal od razu po wejściu do namiotu, ale Nellrien wydawała się tym razem nie być zainteresowana strzelaniem w cokolwiek i kogokolwiek. Nawet nie zaszczyciła jej spojrzeniem.
- Lojalna załoga to lojalna załoga. Nie zostawia miejsca na żadne interpretacje - mruknęła w ramach podsumowania, znów chyba tylko po to, żeby zanegować to, co właśnie usłyszała, nawet jeśli słowa, które padły, miały sporo sensu.
Kiedy półelf odwrócił się od niej, nie doczekał się odpowiedzi. Nie doczekał się jej też gdy zrobił pierwsze kroki w kierunku wyjścia. Dopiero gdy jedną nogą przestąpił przez materiał namiotu na zewnątrz, usłyszał ze środka swoje imię.
- Shiran, czekaj - Nellrien westchnęła i wstała, by odstawić butelkę na biurko, gdzieś pomiędzy niedbale rozrzucone papiery, zapewne plany i sprawozdania, by oprzeć się tyłem o blat i skrzyżować ręce na klatce piersiowej. Jeśli mężczyzna zatrzymał się i odwrócił, albo chociaż zerknął przez ramię, odpowiedziało mu jej spojrzenie, już nie puste, ale pełne frustracji.
- Przepraszam. Poczekaj. Barbano... - uniosła wzrok na dach namiotu, szukając na nim kolejnych słów. Z jej ust wyrwało się pozbawione rozbawienia parsknięcie. - To jest tak upokarzające. Nigdy nie powinno się wydarzyć. Ja nigdy nie powinnam na to pozwolić. Barbano związał mnie magicznym kontraktem. Nie miałam wyjścia. To znaczy... miałam. Mogłam stracić wszystko. Skończyć w rynsztoku. Albo zgodzić się na jego warunki.
Wyglądała, jakby każde wypowiadane przez nią zdanie wiązało się z fizycznym bólem. Przyznanie się do błędu, który wpływał teraz na całe jej życie i uniemożliwiał normalne funkcjonowanie, z choćby odrobiną szacunku do samej siebie, kosztowało ją strasznie dużo.
- Nie potrafię z tym żyć. Nie mam siły z tym żyć. To nie ma końca. Pierdolony bliżej nieokreślony czas służby. Nie jesteś niewolnikiem, to kontrakt na współpracę z Syndykatem, ale jeśli ją zerwiesz, to zdechniesz, Maver. I tak dużo dla ciebie robimy - zacytowała kogoś, kto równie dobrze mógł być krasnoludem, jakiego wszyscy już dobrze znali. - Nie mogę nic z tym zrobić, Shiran. To magia. Ostatnie, o czym mam kurwa choćby minimalne pojęcie.
Przeniosła wzrok na niego.
- Załoga o tym nie wie. Myślą, że współpracujemy z Syndykatem ze względu na świetne warunki finansowe. Nie będę im tłumaczyć, jak dałam się ograć. Nie wiem dlaczego ci to wszystko mówię - przetarła twarz dłonią. - To ma nie wyjść poza ten namiot. Nie chcę buntu. Nie chcę też żadnego politowania, jasne?
Po dłuższej chwili milczenia odepchnęła się od biurka i wróciła do skrzyni, spoglądając na nią w zamyśleniu.
- Może i masz rację. Pójdę z wami - rzuciła w końcu. - Może coś mnie wreszcie skutecznie zeżre w dżungli, Shayane przejmie statek i będzie po problemie. Poczekajcie na mnie. Na zewnątrz - dodała głosem nieznoszącym sprzeciwu. - Muszę się doprowadzić do stanu jakiejś użyteczności. Dajcie mi dziesięć minut. Możesz mi załatwić coś do jedzenia.

Spoiler:
Obrazek

Wróć do „Kattok”