Re: Więzienie

16
Garven naprawdę zaczynał wariować. Widział osoby, które teoretycznie powinny nie żyć, które odeszły dawno temu, zostawiły go. W tym jego matka. Ona była... idealna. Wyjęta jak żywa z wyobraźni gnoma, który ulepił ją z opowieści ojca, a niektóre elementy dodał sam. Aż trudno było uwierzyć, że nie jest ona prawdziwa. Nawet jej dotyk był ciepły i delikatny, gdy wierzchem dłoni gładziła go po policzku, z czułością zarezerwowaną tylko dla matek. Starła pojedynczą łzę cieknącą po jego twarzy, a ona zniknęła. To nie mógł być duch, duchy są bezcielesne. A ona istniała, była istotą z krwi i kości. Westchnęła pięknym głosem, i odezwała się znowu, wywołując ciarki na ciele Garvena, przywołując kolejne łzy, łzy tęsknoty za tym głosem, za jej twarzą, za nią całą... Młody mężczyzna tęsknił za tym, zazdrościł tym wszystkim, których matule były na miejscu. Życie bez matki jest trudne. Ojciec nigdy nie podaruje tego, co rodzicielka, nawet jeśli będzie się starał bardzo mocno.

A ona teraz przed nim stała, głaskając go po policzku i spoglądając łagodnie.

- Kto powiedział, że nie żyję, że mnie nie ma? Przecież jestem tutaj z tobą, mój drogi Garvenie, znowu jestem. Nawet nie wiesz, jak dobrze cię widzieć... wyrosłeś na dzielnego mężczyznę, wiesz? Zawsze wiedziałam, że będę z ciebie dumna... - powiedziała, sama upuszczając nieco łez, wpatrując się przy tym z zachwytem, bólem i szczęściem nie do opisania w Garvena. Naprawdę wyglądała na prawdziwą. Była z krwi i kości...
~~~ Z nietęgą miną Asgarius starł plwociny sprzed nosa, niezwykłą siłą woli powstrzymując się przed uduszeniem Ottoria. Odetchnął raz i drugi, a na jego obliczu znowu zagościła pobłażliwa, dobroduszna mina.

- My tylko dbamy o interesy państwa. Nie możesz przecież być nikim, skoro złapaliśmy cię razem z Teshą – stwierdził tonem wyrażającym oczywistość. - Nie zgrywaj debila, Otto. Myślisz, że wasz herszt zostawiłby tą elfią sukę? Odgryzłby sobie chyba jaja, gdyby pozwolił nam zabrać jego kolejną panienkę.

Powolnym krokiem podszedł do szafy i schował tam pałkę. Stał jeszcze przez chwilę, dumając nad czymś, po czym zamknął składzik na narzędzia tortury. Za sekundę znalazł się przy twarzy Ottoria, przyglądając się udręce na niej wymalowanej.

- Jeśli tak błagasz... - westchnął teatralnie, po czym odwrócił się na pięcie i po prostu przeszedł przez ścianę. Dało się słyszeć otwierane i zamykane drzwi, po czym... ciszę. Otto wisiał z mocno uszkodzonym kolanem,cały obolały i przykuty łańcuchami. Teoretycznie mógł odpocząć i zebrać myśli. W ciągu tych godzin katorgi, jaką zaczął przeżywać, odkąd Asgarius zniknął nagle i przestał się pojawiać. Choć ból nerek oraz kolana lekko zelżał, wiszenie w jednej i tej samej pozycji było samo w sobie torturą. Ottorio nie mógł opierać swojego ciężaru na obydwu nogach z wiadomych względów, przez co jego lewa noga męczyła się. Wtedy musiał zacząć zwisać na łańcuchach przyczepionych do sufitu. Gdy to robił, bolały go ręce, które w ten sposób nadwyrężał. I dłużyły się godziny, w tym błędnym kole próby wygodnego wiszenia, gdzie nie było dobrego wyjścia. Uzdrowiciel był zmęczony, głodny i odwodniony. Miał sucho w ustach, jego mięśnie drgały ze zmęczenia, a sen przychodził na krótkie chwile. To stało się większą udręką od łamania kości i tłuczenia po nerkach.
Spoiler:

Re: Więzienie

17
Nastolatek poczuł lekkie ukłucie radości, widząc, jak bliski był wyprowadzenia mężczyzny z równowagi. Jednak nawet takie szumowiny miały swoje granice cierpliwości. Choć Ott nie zamierzał sprawdzać, na ile może sobie jeszcze pozwolić. Musiało mu wystarczyć to, co dostał.
Słuchając słów Asgariusa, starał się to wszystko jakoś ułożyć w głowie. Nie kontaktował tak bardzo, jak by sobie tego życzył, więc sklecenie odpowiedzi chwilę mu zajęło.

- Po prostu nie było co ze mną zrobić - prychnął, nie odnosząc się jednak do wzmianki o tym, że Verthus nie zostawiłby Teshy. Wolał za dużo nie mówić, nie tylko z powodu bólu.

To było... dziwne. Medyk spodziewał się, że strażnik, czy kim on tam był, wyciągnie z szafy kolejny wynalazek niespełnionego psychopaty, a ten po prostu sobie poszedł. Tak się nie robi. To jak przerwanie występu w środku sceny kulminacyjnej. Przez moment chłopak wisiał ze zdezorientowaniem wymalowanym na twarzy, lecz po chwili ból ponownie przejął nad nim całkowitą kontrolę.
Nastolatek chyba wolał dostać jeden, ale może porządny łomot, a nie takie trwanie w nicości. Tak samo jak powolna śmierć jest gorsza od szybkiej, tak ciągnące się godziny w niebycie były gorsze od najokropniejszych tortur. Mięśnie, umysł, ciało dzieciaka, wszystko to męczyło na zmianę i naraz, nie dając mu odpocząć. Pragnienie też maczało w tym swoje wredne paluchy.
Będzie skazany na wieczność w tej wegetacji, czy może ktoś przyjdzie skrócić jego cierpienia?

Re: Więzienie

18
Garven nie mógł powstrzymać łez. Wszystkie jego mięśnie się poddały a on cały oddał się uczuciu, że to co widzi jest jednak prawdziwe. Miał gdzieś jak jest naprawdę, właśnie na jego oczach urzeczywistniało się jego najskrytsze marzenie.
Gdy dotknęła jego twarzy, uśmiechnął się. Jej ręka była ciepła i delikatna, tak jak zawsze sobie to wyobrażał. Jednak gdy zaczynał do reszty zapominać o tym co dzieje się dookoła, przypomniał sobie o jednej rzeczy. Jedno pytanie, które zawsze chciał zadać swojej matce. To które zawsze go dręczyło.
- Dlaczego mnie opuściłaś? - zapytał a w jego oczach zabłysnął gniew - Dlaczego zostawiłaś nas samych?!
Magia momentu przeminęła a Garven przypomniał sobie o tym jak wielki żal miał do swojej matki za opuszczenie go i jego ojca. Za to, że to on musiał wychowywać samotnie młodego gnoma.
Może i przed nami jest jedynie ciemna droga. Jednak musisz wciąż wierzyć i iść dalej. Wierzyć, że gwiazdy oświetlą Ci drogę, nawet odrobinę. Więc chodź! Wybierzmy się w podróż!
Obrazek

Re: Więzienie

19
Ile czasu minęło? Czemu nikt nie wraca? Gdzie jest Kosiarz? Pić. Jeść. Otto jak przez mgłę rejestrował, że coś ciepłego spływa mu po drodze, nie zastanawiał się nawet co to. Po prostu spływało.
Skrzypnięcie drzwi.
Chłopak uchylił oczy, zmęczony tym wiszeniem, odkąd pamiętał. Minęło tak długo… ile godzin? Dni? Ktoś wrócił… zabić go, skończyć jego cierpienie.
Dotyk, delikatny, troskliwy, trący jego policzek. I głos…
- Otto… - pamiętał ten głos. Pamiętał, ale czyj on był? Dopiero po chwili podniósł zmęczony wzrok z butów na twarz. Czy to… Aeshynn? Ta sama. Czy ma już halucynacje? A może umarł? Tylko czemu wciąż cierpiał? Do jego uszu doszły różne dźwięki, głosy. A potem wszystko runęło. Ktoś go złapał, nim spotkał się z zimną, nieczułą posadzką. Ktoś go dźwignął, ktoś zaczął nim miotać.
- Czy on się…
- Wisiał tu ponad dobę matole - wszystko wywróciło się do góry nogami i zaczęło się ruszać. - I przestań się krzywić, ciesz się, że jeszcze nie zdechł. - drzwi znowu skrzypnęły i okropna sceneria zniknęła.
- Aż tak źle?
- Przeżyje. Gdzie reszta?
- Jeszcze nie znaleźli Alana. Trzeba go gdzieś… - a potem wszystko się urwało Ottoriowi i nastąpiła słodka, kojąca ciemność.

~~~ Kobieta nagle się wyprostowała, usłyszawszy oskarżycielskie pytanie Garvena. Jej oblicze gwałtownie się zmieniło, z dobrego, pięknego, na wredne, podłe. Patrzyła na gnoma z góry, z pewną dozą wesołości, okrutnej trzeba dodać. Tonem zdziwionym, jakby odpowiedź była oczywista, odparła:

- Nie planowałam dziecka. Twój ojciec mnie namówił, żebym urodziła. Zawarliśmy wtedy pakt. Ja mu urodzę, a potem znikam. Tak też zrobiłam - nachyliła się z powrotem do twarzy młodego mężczyzny. - nic nie czułam, gdy trzymałam cię na rękach. Byłeś dla mnie pasożytem, którego twój ojciec kochał, odkąd się we mnie zalągł. A ja… ja chciałam być wolna, nieskrępowana jakimś… bachorem.

Po tych słowach uśmiechnęła się szeroko, tak podle, jak tylko mogła. Zaraz jednak jej sylwetka poczęła się rozmywać, zmieniać, stawać się niekształtna, tak jak jej twarz. Nim zjawa wróciła do swojej naturalnej postaci, Garven usłyszał śmiech, wredny i bestialski. A potem otworzył oczy. Był tam, gdzie cały czas był. Nie wiedział tylko, co się przed chwilą stało. Czy to był sen? Halucynacja? Wciąż miał mokre policzki, ale tym razem nie stała przed nim matka, zjawa, czymkolwiek to było. Było jasno, choć ktoś tą jasność przysłaniał swoim ciałem, pochylając się nad gnomem. Wolnym trzeba zaznaczyć. Tak, ktoś go odwiązał od pasów i jedyne, co w tej chwili go zatrzymywało, to zdrętwiałe od bardzo długiego siedzenia ciało. Postać, którą miał przed sobą, to po krótszym wytężaniu wzroku nieprzyzwyczajonego do światła, krasnolud. Łysy, z czarną brodą i blizną na twarzy idącą od lewego policzka, przez usta i kończącą się po prawej stronie linii żuchwy. Pochylał się nad Garvenem i klepał go po policzkach ustawicznie, nie szczędząc ani jego twarzy, ani swojej dłoni, przez co gnoma już piekły boki twarzy.

- Cholernie trudno było cię wybudzić. Już myśleliśmy, że jesteś martwy – odezwał się, pomagając wstać gnomowi i podtrzymując go na spółkę z kimś, kto chwycił go od lewej strony, goblinem jak się okazało. Garven sam stać nie mógł w tym momencie, gdyż nie czuł zarówno nóg, jak i pozostałych partii ciała.

- Garven, tak? Alan wspominał coś o tobie – powiedział goblin, wspominając coś o imieniu, które nic nie mówiło gnomowi. Do czasu, gdy wychodząc z pomieszczenia, nie natknęli się na... Victora, opierającego się o wschodnią elfkę. Jego były kompan z celi uśmiechnął się do niego ponuro, bez cienia podtekstu, wcale obrzydliwie. Wciąż wyglądał obleśnie i śmierdział, ale teraz nie przypominał gwałciciela. Jego prawa stopa była wygięta pod nienaturalnym kątem.

- Czyli Navan nie zdążył cię złamać. Dobrze, będziesz nam potrzebny – odezwał się tajemniczo. Cała piątka ruszyła korytarzem, mijając ciała strażników. Wszyscy wyglądali na martwych, choć ich klatki piersiowe poruszały się rytmicznie. Z każdego z nich wystawał krótki bełt. Garven powoli mógł już poruszać swoimi kończynami, choć wciąż musiał się podpierać na dwójce niskich kompanów. Wyszedłszy zza kolejnego zakrętu spotkali jeszcze trójkę innych ludzi. Wysoki, postawny mężczyzna oraz dwójka bardzo go przypominająca. Dziewczyna z tuszą oraz młody chłopak mający przewieszonego przez ramię uzdrowiciela, którego spotkał Garven w celi wraz z elfką i niby-gwałcicielem. Był nieprzytomny, jego prawa noga w kolanie była wygięta jeszcze dziwniej niż kostka Victora, a boki opuchnięte. Mężczyzna, wyglądający na ojca młodych, poklepał Alana/Victora po ramieniu i bez słowa wszyscy podążyli w stronę klatki schodowej.

Re: Więzienie

20
Derhill otworzył oczy. Leżał plackiem na twardej, kamiennej podłodze. Podłodze, która śmierdziała wymiocinami i szczynami. Wstał, i od razu tego pożałował, bo ból w czaszce, dotychczas powstrzymywany przez chłodną podłogę, teraz uderzył na niego z pełną mocą. Mężczyzna złapał się za głowę i usiadł na znajdującym się w rogu sienniku. Zmusił swoje obolałe oczy do rozejrzenia się po pomieszczeniu.

Była to podstawowa cela na poziomie zero, z dwoma siennikami, wychodkiem i zakratowanym oknem z widokiem na morze. Mogło być gorzej, zawsze mogli go wsadzić w dyby. Zaraz zaraz, ale jak w ogóle tu trafił? Głowa zaczęła go boleć od przywoływania wspomnień, ale musiał wiedzieć w jakie gówno wpakował się tym razem. Pamiętał karczmę… I piwo. Dużo piwa. Świętowali z Varnem ubity interes, zarobili razem całkiem dużo na tej starej magicznej różdżce. No to wiadomo dlaczego głowa go bolała jakby w środku mały kowal wykuwał miecze dla całej armii. Prawdopodobnie wdał się przy okazji w jakąś pijatykę.

Sięgnął do pasa. Oczywiście, sakiewki nie było. Pierdzieleni strażnicy. Cieszył się że nie obdarli go do goła, za kratami zauważył stojak z bronią, a wśród wielu ostrzy wątpliwej jakości zobaczył własne, długie, z rękojeścią wytartą od częstego używania. Oczywiście nie walczył aż tak często, zazwyczaj znikał w ciemnościach zanim go zauważono. Napierśnik miał na sobie, tak samo jak gambeson, a pisma miał w kieszeni. Dobrze, nic nie zniknęło. Oprócz dwudziestu sztuk szczerego złota z jego udziału w sprzedaży. Psiakrew! Każdy by się zdenerwował tracąc taką sumkę. Dobrze że zdążył spłacić wszystkich wierzycieli, bo inaczej miałby niezłe kłopoty. A tak za parę godzin go wypuszczą i wszystko będzie dobrze. Dowie się który ze strażników go okradł i odbierze co jego. Drobnostka. Dobra, co jeszcze stało się wczoraj? Pokonując ból głowy sięgnął do przeszłych zdarzeń. Kobieta. Ładna. Rudowłosa. Tak, poszedł z nią do łóżka. Miała bardzo ładny naszyjnik. Stop. Na naszyjniku był symbol który znał bardzo dobrze. Symbol Syndykatu Tygrysa. Nie, nie, nie… Nie poszedł właśnie do łóżka z…

- Obudziłeś się nareszcie. – Powiedział ktoś. Niewielu zdołałoby go tak podejść, nawet na kacu. Postać odziana w czarne szaty stała na środku pomieszczenia. Jeśli Derhill przespał się z córką mistrza Syndykatu, a na to wskazywały wszystkie dowody, jest już martwy. – Mam dla ciebie propozycję która, zważywszy na Twoje obecne położenie, jest ofertą nie do odrzucenia. Potrzebujemy kogoś o twoich... umiejętnościach. – Powiedziała postać.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Więzienie

21
Zbierając w sobie wszystkie myśli, które z niemałym bólem kołatały mu się w głowie, Derhill przyjrzał się stojącej przy nim postaci. Niestety, zarówno kac, jak i sama nieprzyjemna pobudka znacznie się na nim odbiły, przez co niewiele mógł wywnioskować z wyglądu jego gościa. Przez głowę przeszła mu jednak inna, błyskawiczna myśl - już trzeci raz w tym roku zgubił, bądź też co wciąż jest nieokreślone, przepił swoją dolę. Czas zakupić porządniejszą sakiewkę, zapisał sobie, nie bez bólu w głowie.

Derhill wrócił do rzeczywistości. Postać coś do niego mówiła. Coś o jakiejś propozycji. Cholera, znowu go szantażują. Czy to ktoś od Syndykatu? Może urażony kontrahent? Możliwości było wiele, a każda niosła za sobą zupełnie inne konsekwencje. Był przyparty do muru. Dosłownie. Postanowił zrobić jedyne co mógł, czyli zdobyć dla siebie jak najwięcej czasu. Przy odrobinie szczęście, wystarczająco dużo, by wybrnąć z sytuacji bez zauważalnych uszczerbków na zdrowiu czy też w liczbie posiadanych kończyn.

- Moje położenie? - Prychnął przy tym teatralnie. - Oczywiście jest ciasno i jak dla mnie odrobinę zbyt wilgotno, ale prędzej czy później zjawi się jakiś strażnik i wypuści mnie. Miejsce w lochach nie jest tanie. - Tutaj Derhill zrobił moment pauzy, gdzie masując sobie potylicę próbował wypędzić z niej obrzydliwy, pulsacyjny ból. Starał się również przyjrzeć reakcji swojego rozmówcy. Wolną ręką wymacał znajdującą się za nim wilgotną ścianę i znajdując jakikolwiek punkt zaczepienia, podciągnął się, ciągnąc plecami po mokrym kamieniu, by wreszcie się wyprostować i stanąć twarzą w twarz z nieznajomym. - Swoją drogą, mógłbyś się przedstawić, kimkolwiek jesteś. Nie lubię rozmawiać z osobami, które boją się ujawniać swojego imienia, a z całą pewnością nie lubię z takimi współpracować. - Derhill przechylił się delikatnie w przód, skracając odległość pomiędzy sobą oraz rozmówcą. - Ja natomiast, jak mniemam przedstawiać się nie muszę?

Re: Więzienie

22
- Derhill Voyer. Nie, nie musisz się przedstawiać. Wiem o Tobie aż za dużo. – Rzekła postać, z jej tonu można było wywnioskować powoli rosnącą irytację, gdy ta powoli uwalniała zapinki kaptura – Moje imię nie jest istotne, jestem tu w imieniu Syndykatu. Masz rację, strażnik Cię wypuści. Ale ledwo wyjdziesz z tej cuchnącej dziury, napadnie cię trzech ludzi człowieka, którego córkę wczoraj zerżnąłeś. A on bardzo kocha swoją córkę. – W tym momencie kaptur opadł, a oczom Derhilla ukazała się twarz czarnoskórego człowieka z gęstą brodą poprzetykaną tu i ówdzie paskami siwizny. Całą jego twarz zdobiły białe tatuaże plemienne, kręgi i zawijasy nie mające znaczenia dla osoby z zewnątrz, takiej jak Derhill.

- Jeśli zgodzisz się na moją propozycję – Zaczął powoli czarnoskóry. - wyjdziemy z więzienia teraz, wsiądziesz na statek i wykonasz dla syndykatu małą misję. Do tego czasu może uda mi się go ugłaskać. Jeśli zaś się na nią nie zgodzisz… - Urwał, świdrując skacowanego mężczyznę wzrokiem. – Wtedy życzę powodzenia w nie daniu się złapać najbardziej wpływowemu człowiekowi na terenie Archipelagu. A jeśli jednak dasz się złapać… Naprawdę mało osób przeżywa arenę Thak’Va. – Thak’Va. Arena Prawdy. Rozrywka dla „królów” podziemnego półświatka. Stawiało się jednego wojownika naprzeciw młokosów którzy chcieli się wykazać. Całą noc zmęczony, i najczęściej uprzednio pobity i odurzony wojownik stawiał czoło wypoczętym, młodym i ambitnym szermierzom. Celem było wygranie walki nie zabijając przeciwników. Jeśli oskarżony wojownik przeżył całą noc nieustającej szermierki, otrzymywał wysoką nagrodę pieniężną, szacunek i nietykalność. Jeśli zaś przegrał chociażby jedną walkę, był uznany winnym, i zostawiony na łaskę oskarżyciela, co zazwyczaj oznaczało śmierć.

– A więc? Przyjmiesz moją ofertę? – Ponaglił go czarnoskóry nieznajomy.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you

Re: Więzienie

23
Okoliczności rzeczywiście nie pozostawiały przed Derhillem zbyt wielu możliwości. Zostać tutaj i być skazanym na łaskę herszta Syndykatu, bądź też przystać na ofertę nieznajomego, który sam w sobie nie sprawiał wrażenia osoby godnej zaufania. Szybki rachunek w głowie młodego poszukiwacza przygód sprowadzał się do jednej konkluzji - lepszy diabeł znany. Zaczął przechadzać się po więziennej celi, udając zastanowienie, po czym podjął rozmowę z nieznajomym.
- Jaką mam pewność, że twoja robota będzie dla mnie odpowiednia? Czy też w ogóle wykonalna? - Tutaj Derhill przyjrzał się dokładniej ciemnoskóremu jegomościowi. Już od jakiegoś czasu zastanawiał się nie tylko czy uda mu się wydostać z lochu, ale także czy zdoła coś na tej sytuacji zyskać. - Wiem, że na Thak'Va mam chociażby cień szansy na przeżycie. To co mi proponujesz jest dla mnie krokiem w nieznane. Jeżeli to zlecenie należy do pola mojej... specjalizacji, bardzo dobrze zdajesz sobie sprawę, że i tak będziesz musiał powiedzieć mi jak najwięcej. - W tym momencie Derhill uległ wewnętrznemu pragnieniu przygody i zdecydował jednak postawić wszystko na jedną kartę. Dodał szybko z uśmiechem. - Równie dobrze możesz zrobić to teraz, kiedy będziesz wyprowadzał mnie z tej celi.

Re: Więzienie

24
Czarnoskóry uśmiechnął się, błyskając małymi, śnieżnobiałymi zębami. – Wiedziałem że dokonasz dobrego wyboru. A co do wyprowadzania z celi… Drzwi były otwarte. Myślisz że jak tu wszedłem? – Zaśmiał się cicho i wyszedł z celi, a Derhill za nim, nieco skonfundowany wypowiedzią która pozornie nie miała sensu, ale po głębszym zastanowieniu wskazywała parę niekompetencji miejskiej straży. Mężczyzna pochwycił swój miecz, wsunął go do pochwy i zawiesił u pasa. Chwilę potem ruszyli długim korytarzem w kierunku wyjścia.

- Pewnie słyszałeś o buncie natury w Kattok? Nie? Gdzieś ty był przez ostatnie parę lat? Chociaż, znając Ciebie pewnie szlajałeś się po jakichś ruinach albo coś w tym stylu. Otóż, Trolle stały się trochę zbyt zuchwałe, i rzuciły klątwę na wyspę. Każde zwierzę stamtąd atakuje wszystko co samo nie jest zwierzęciem, albo trollem. Rezultatem była rzeź tysięcy niewinnych cywilów. Nie widzisz gdzie w tym Twoja rola? Otóż do stworzenia zaklęcia użyto magicznej kuli, która po uwolnieniu zaklęcia rozpadła się na setki kawałeczków. Większość zniszczono, ale nasi szpiedzy podają, że w starej trollowej świątyni ukryto jeden odłamek jako pamiątkę. I tu wkraczasz ty. Masz wejść do tej świątyni, i wykraść ten odłamek. Następnie na jego podstawie nasi magowie, którzy są już na miejscu, stworzą antyzaklęcie. – Przerwał na chwilę aby zrobić głębszy wdech.

– Twoim zadaniem będzie też odeskortowanie magów na centrum wyspy, aby zdołali je rzucić. Nie będziesz sam, a póki zaklęcie działa nawet morze będzie przeciwko wam, więc na ucieczkę z wyspy szans nie będzie. Nie muszę chyba mówić że możesz zatrzymać wszystko co znajdziesz w świątyni, oprócz tego odłamka. Dodatkowo zostaniesz przeze mnie nagrodzony po wykonaniu zadania, no i uratujesz skórę.

Doszli do wyjścia z więzienia, gdzie strażnik otrzymał jedną złotą monetę, a czarnoskóry, znowu w kapturze, otworzył drzwi i wyszedł na ulicę. - Potrzebujesz wziąć coś lub kogoś ze sobą, czy możemy iść na nabrzeże? „Gruba dama” już czeka, a nawet z magicznym wiatrem podróż potrwa co najmniej dwa dni. - Powiedział.
Near a tree by a river
There's a hole in the ground
Where an old man of Aran
Goes around and around
And his mind is a beacon
In the veil of the night
For a strange kind of fashion
There's a wrong and a right

But he 'll never
Never fight over you
ODPOWIEDZ

Wróć do „Port Erola”